„Smocza Straż” to ciąg dalszy historii opowiedzianej w cyklu „Baśniobór”. Czytelnicy, których zafascynował świat wykreowany przez Brandona Mulla, z pewnością nie będą zawiedzeni dalszymi przygodami dwójki bohaterów, a ci, dla których będzie to pierwszy kontakt z magiczną krainą, na pewno nie będą się nudzić.
Kendra i Seth Sorensenowie mają dość nietypową rodzinę. Dom ich dziadków mimo, że z pozoru wygląda zupełnie normalnie, w rzeczywistości znajduje się na granicy dwóch światów i dla wtajemniczonych stanowi bramę do magicznego Baśnioboru, krainy zamieszkałej przez magiczne stworzenia i… smoki. Dziadkowie rodzeństwa są strażnikami czuwającymi, by równowaga między światem realnym i magicznym była cały czas zachowana. Najgroźniejszymi magicznymi stworzeniami w Baśnioborze są smoki. Dawno temu smoki żyły na wolności, ale po tym, jak o mało co nie doprowadziły do zagłady świata, zostały zamknięte w smoczych rezerwatach, pod czujnym okiem zakonu Smoczej Straży.
Akcja „Smoczej Straży” rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach z ostatniej księgi „Baśnioboru”. W magicznej krainie zapanował względny spokój, Kendra i Seth mogą wreszcie odpocząć po intensywnych przygodach i walce z demonami. Jak się jednak szybko okazuje, spokój jest pozorny, gdyż wśród smoków pojawiają się niepokoje i zamieszki – magiczne stworzenia, które niedawno zasmakowały wolności, przestają traktować smocze rezerwaty jako swój dom a raczej jako więzienie. Gdy bunt smoków narasta, Kendra i Seth wyruszają z kolejną misją ratowania świata.
Członkami zakonu Smoczej Straży w dawnych czasach byli czarodzieje, pogromcy smoków i inne osoby o specyficznych zdolnościach, którzy wspólnie pracowali nad utrzymaniem smoków w rezerwatach. Ale to było dawno temu, a teraz większość z członków Zakonu już nie żyje i czarodziej Agad, pełniący obowiązki głównodowodzącego, nie ma wyboru – musi zwrócić się o pomoc do rodziny Sorensenów. Na szczęście Kendra i Seth mają wyjątkowe zdolności, które sprawiają, że plan Agada ma szanse powodzenia. Jest tylko jeden warunek – rodzeństwo musi pracować razem i wspierać się wzajemnie, inaczej nie będą mieli szans w starciu ze zbuntowanymi smokami.
Brandon Mull nie zawodzi miłośników „Baśnioboru”. W pięciu tomach „Smoczej Straży” nie brakuje nowych przygód, tajemnic i szybkiej akcji. Pojawiają się nowe interesujące postacie a główni bohaterowie dorośleją, w obliczu nowych wyzwań muszą podnieść swoje umiejętności na jeszcze wyższy poziom i nauczyć się, jak ważna jest współpraca. Kendra i Seth stali się nieco mądrzejsi, trochę starsi i bardziej doświadczeni, ale nadal pozostają tymi samymi nastolatkami, które pokochali czytelnicy. Ciekawe jest obserwowanie, jak ich postacie ewoluują i wchodzą w nowe role, nabierają nowych umiejętności i dystansu do świata – jednym słowem dojrzewają.
Brandon Mull nie zawodzi miłośników “Baśnioboru”.
W pięciu tomach “Smoczej Straży” nie brakuje nowych przygód, tajemnic i szybkiej akcji.
Oczywiście powracają nie tylko Kendra i Seth, ale także pojawia się cała gama postaci pobocznych, tych już dobrze znanych, i nowych, interesujących i ważnych dla fabuły. Mull odkrywa też przed czytelnikami nowe obszary Baśnioboru, dotąd nie eksplorowane, nowe legendy i tradycje, rodzaje magii i magicznych stworzeń – co sprawia, że czytelnik coraz głębiej zanurza się w powieściowe uniwersum. Mullowi nie brakuje wyobraźni, znakomicie kreuje świat i bohaterów, a różnorodność postaci budzi podziw. Autor z każdym tomem wprowadza nowe elementy, otwiera przed czytelnikiem nowe drzwi do magicznego świata i zaprasza do uczestnictwa w kolejnej ekscytującej przygodzie. Nazwisko Brandon Mull na okładce to gwarancja solidnej porcji przygód w magicznym świecie, dużych emocji i zgrabnie skonstruowanej wielowątkowej fabuły, z bohaterami, z którymi młody czytelnik może się łatwo utożsamić.
Chociaż „Smoczą Straż” można czytać bez znajomości poprzednich tomów „Baśnioboru” – Brandon Mull daje krótki przegląd wydarzeń wcześniejszych – to dla pełnego zrozumienia niuansów powieściowego świata zapoznanie się z „Baśnioborem” przed lekturą „Smoczej Straży” jest wielce wskazane. ■Robert Wiśniewski