Trzeci tom trylogii „Kuchennymi drzwiami” to dalszy ciąg opowieści o rodzinnych tajemnicach, wielkich namiętnościach i zakazanej miłości. Lata trzydzieste XX wieku, nadciąga wojna, która pokrzyżuje plany kolejnego pokolenia…


Innym razemDorasta pokolenie wnuków Zofii, a rodzina po pierwszej wojnie światowej rozproszyła się po świecie. Bronek po wojnie nie wrócił do domu, zmienił nazwisko i świetnie odnalazł się w roli austriackiego ziemianina. Franciszka pozostała w Anglii, gdzie wychowała syna Wiktorii, a ten spisując wspomnienia przybranej matki, nawiązuje kontakt z jej krewnymi, przekonanymi, że zginęła w katastrofie Titanica.

Na gospodarstwie Muchów pozostał Staszek, który wraz z żoną wychowuje liczne potomstwo i osieroconego syna Janki – Józka, rówieśnika swojego syna, Władka. Obaj chłopcy od dziecka są blisko związani, ale ich przyjaźń zostanie poddana próbie, gdy obaj zakochają się w tej samej dziewczynie.

Córka Janki, Wandzia, została przygarnięta przez osiadłych w Krakowie Klimę i Olka, a odkrycie prawdy o swoim pochodzeniu jest dla niej wstrząsem. Żyjąca pod kloszem dziewczyna uświadamia sobie, że świat nie jest taki, na jaki wygląda, a ludzie wokół niej kłamią. Ona też zaczyna to robić. W szkole zaprzyjaźnia się ze zbuntowaną Bellą, a ta wciąga ją w świat modnych klubów jazzowych, w których występują światowe gwiazdy. Tam obdarzona pięknym głosem Wanda może rozwijać swój talent i myśli o wielkiej karierze. Tymczasem jej brat, Alek, spełnia swoje marzenia o lataniu.

Jednak nadciąga kolejna wojna, która pokrzyżuje plany kolejnego pokolenia…

Katarzyna Majgier
Innym razem
seria: Kuchennymi drzwiami, tom 3
Wydawnictwo Słowne
Premiera: 25 maja 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 


I

Dwudziestego pierwszego maja 1933 roku świat trzynastoletniej Wandzi Dąbrowskiej stanął na głowie. Do tego dnia Wandzia była szczęśliwą dziewczynką, której nie brakowało niczego poza przygodami, tajemnicami i czymkolwiek, co przerwałoby męczącą ją nudę.
Mieszkała z rodzicami, dziadkiem i bratem, a wszyscy oni byli spokojni, zajęci swoimi sprawami i w ogóle nieciekawi. W szkole też nie działo się nic interesującego, więc Wandzia zaczytywała się w książkach o ludziach, którzy mieli życie pełne przygód i dramatów, gorzko żałując, że sama do nich nie należy. Nie mogła się doczekać, aż dorośnie i opuści rodzinny dom.
Wandzia była utalentowana muzycznie i postanowiła, że za kilka lat zostanie gwiazdą. Mówiła, że chciałaby śpiewać w operze albo grać w filharmonii, bo wiedziała, że tego się od niej oczekuje, ale tak naprawdę miała inne plany. Wolała muzykę nadawaną w rozrywkowych audycjach radiowych. Lekkie przeboje wpadające w ucho, które wszyscy znali i nucili. Marzyła, by zostać gwiazdą takiej właśnie muzyki, podróżować po całym świecie i prowadzić fascynujące, pełne przygód i dramatów życie. Musiała tylko doczekać, aż dorośnie, i przez ten czas nie zanudzić się na śmierć.
No i wciąż rozwijać swój talent, co też ochoczo robiła. Wandzia żyła ze śpiewem na ustach, nucąc od rana do wieczora. Gdy była całkiem mała, były to dziecięce piosenki, później, kiedy zaczęła pobierać lekcje muzyki – klasyczne utwory wielkich kompozytorów. Teraz najchętniej śpiewała nowości z rozrywkowych audycji radiowych. Nigdy nie trzeba było zachęcać jej do śpiewu czy gry na fortepianie. Lubiła to i to miała być jej przyszłość.
Dwudziestego pierwszego maja 1933 roku dziadek Wandzi był na jakimś spotkaniu z innymi emerytowanymi lekarzami, a gosposia, pani Weronika, poszła do kościoła. Rodzice Wandzi zaprosili ją i jej brata Alka na rozmowę. Ton głosu taty był tak poważny, że dziewczynka struchlała. Mama też wyglądała poważnie i wydawała się zdenerwowana, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Wandzię. Może stało się coś złego? Ktoś umarł? Ale kto?
Alek myślał podobnie i od razu spytał:
– Ktoś umarł?
Mama spojrzała na niego zaskoczona, a tato odparł, że nikt nie umarł, ale jest coś, o czym Alek i Wandzia powinni wiedzieć.
– Słyszeliście, że kilkanaście lat temu była wojna, prawda? – zaczął, a dzieci szybko przytaknęły, nie bardzo rozumiejąc, o co może chodzić.
– Na wojnie zginęło wielu ludzi – ciągnął Olek. – A później przyszła epidemia…
– Wiemy! – zniecierpliwiła się Wandzia.
– Przez nią też umarło wielu ludzi – kontynuował niezrażony Olek, nie bacząc na to, że jego córka przewraca oczami. – Wielu miało dzieci, które zostały sierotami. Niektóre spośród nich trafiły pod opiekę krewnych i przyjaciół, a inne zostały adoptowane i mają nowych rodziców.
– Jeśli chodzi o Józka z Korczyc, to my już wiemy… – przerwał mu Alek.
Józek był ich kuzynem. Mieszkał z wujkiem Staszkiem i ciocią Tusią i nazywał ich tatą i mamą, choć nie byli oni jego rodzicami. Józek był sierotą. Jego mama była siostrą wujka Staszka oraz mamy Wandzi i Alka. Zginęła w czasie wojny, podobnie jak jej mąż, ojciec Józka. Wandzia poczuła się nieco rozczarowana, ale tato odrzekł, że nie chodzi o Józka.
– A o kogo? – zainteresowała się Wandzia.
Wujek Staszek i ciocia Tusia mieli jeszcze pięcioro innych dzieci. Rodzice wymienili spojrzenia, a tato powiedział:
– O was.
Wandzia nie od razu zrozumiała. Za to Alek spokojnie spytał:
– Nie jestem waszym dzieckiem?
– Jesteś – powiedział tato. – Oboje jesteście, ale… Wy też zostaliście adoptowani. Jak Józek.
Wandzia nadal nie rozumiała. Za to Alek podszedł do sprawy rzeczowo.
– Czy wiadomo, skąd się wziąłem? – zwrócił się do Olka.
Siostra popatrzyła na niego ze zdumieniem. Alek był adoptowany, właśnie się o tym dowiedział i tak spokojnie o to pyta! Zawsze uważała, że jej brat jest dziwny, ale teraz przeszedł samego siebie.
– Rodzice Alka umarli? – próbowała pojąć, o co chodzi, i najwyraźniej nie dotarło do niej jeszcze, że sama też jest adoptowana.
– Nie – odezwała się w końcu mama, a tato wyjaśnił, że zanim ożenił się z mamą, był zakochany w innej kobiecie. I to ona urodziła Alka.
– Tato miał wcześniej inną żonę?! – Wandzia się pogubiła.
– Właściwie to… nie. Nie pobraliśmy się – wyznał tato.
Alek słuchał tego w milczeniu, a Wandzia zaczęła zasypywać ojca pytaniami.
– Co to była za kobieta? Co się z nią stało? Czy umarła? Jak miała na imię?
Zignorował ją i spojrzał na Alka, który też spytał, co się stało z tą panią.
– Od wielu lat nie mam od niej wiadomości – powiedział tato.
– Ale dlaczego się z nią nie ożeniłeś? – Wandzia tego nie pojmowała.
– Bo wolała innego – uciął Olek.
– Dlaczego?
Mama wstała i poprosiła tatę, żeby na chwilę z nią wyszedł, ale on przyglądał się Alkowi. Właśnie powiedział synowi, że nie urodziła go jego matka, a ten tylko pokiwał głową… Jakby kompletnie go to nie poruszyło.
– Jaka ona była? – chciał wiedzieć Alek.
Tato zastanowił się przez chwilę.
– Młoda, wesoła… – zaczął. – Lubiła teatr, Schuberta, ładne rzeczy, bale i słodycze…
Alek dopiero teraz wydał się zaskoczony.
– Nie interesowała się nauką?
– Nie bardzo… – odparł tato, zdumiony reakcją syna. – Interesowała się zjawiskami paranormalnymi – przypomniał sobie.
– Paranormalnymi? – powtórzył Alek, wyraźnie rozczarowany.
Wiedział, że jest bystry. Wcześnie zauważył, że jest inteligentniejszy od swoich kolegów, i czasem zastanawiał się, skąd się to wzięło. To mogły być geny, jego rodzice też byli bystrzy: ojciec został lekarzem, a mama fotografką. Ojcowie niektórych jego znajomych też byli lekarzami, inżynierami, profesorami UJ, ale koledzy ci nie dorównywali Alkowi intelektem, więc chłopiec stworzył sobie teorię, że miała na niego wpływ także inteligencja matki. Mamy jego kolegów zajmowały się tylko domem i dziećmi, ale jego mama była inna. Miała własne atelier, robiła zdjęcia i wywoływała je. Znała się na sztuce, na chemii i aparatach fotograficznych. Kiedy Alek był młodszy, uwielbiał jej pomagać. Często jednak zastanawiał się, co sprawia, że myśli szybciej niż inne dzieci, wszystkiego łatwiej się uczy, a to, nad czym inni się zastanawiają, on po prostu wie.
Gdy przeczytał książkę o synu geniuszy, który został adoptowany przez chłopów ze wsi, zaczął sobie wyobrażać, że może i jego adoptowano? Albo podmieniono w szpitalu? Słyszał o takich rzeczach. Kiedy teraz ojciec powiedział mu, że został adoptowany, Alek od razu przypomniał sobie tę książkę. Ale okazało się, że nie dość, że nie był dzieckiem geniuszy, to jeszcze jego prawdziwa matka raczej nie była intelektualistką…
Zjawiska paranormalne… Czyli te wszystkie zabobony i gusła, którymi pasjonowała się pani Weronika, ich gospodyni. Bywały naprawdę żenujące, ale Alkowi i Wandzi nie wolno było się z nich śmiać. Rodzice powiedzieli im kiedyś, że pani Weronika nie miała tyle szczęścia co oni i nie mogła się uczyć, dlatego była niewykształcona i wierzyła w takie rzeczy.
A teraz Alek dowiedział się, że jego urodziła kobieta, która miała tak wąskie horyzonty…

Rodzice na chwilę wyszli do kuchni.
– Sam nie wiem, czy Alek dobrze to przyjął – powiedział Olek. – Z nim nigdy nic nie wiadomo…
– Jest taki skryty – przyznała Klima. – Ale Wandzia…
– Wandzia zdecydowanie nie jest skryta – mruknął Olek.
– Może na razie jej nie mówmy? – Klima najbardziej obawiała się reakcji córki. – Poczekajmy jeszcze…
– Za tydzień jest ten ślub w Korczycach – przypomniał jej mąż. – Tylko dlatego zdecydowaliśmy się im powiedzieć… Poza tym wspomniałem, że chodzi o nich oboje.
– Może jej to umknęło?
– Wandzi?
Owszem, Wandzia była chaotyczna i roztrzepana, ale była też niezwykle spostrzegawcza. Zanim rodzice wrócili do pokoju, przeanalizowała to, co usłyszała, na tyle, że od razu drżącym głosem spytała:
– A co ze mną?
Mama przyniosła jakieś zdjęcia i podsunęła je Wandzi, która siedziała z bijącym sercem, nie wiedząc, czego się spodziewać. Właśnie usłyszała, że jej brat jest „nieślubny”. I że nie jest dzieckiem mamy. Jeszcze do końca tego nie przemyślała, bo wyglądało na to, że z jej pochodzeniem też coś nie gra. Była coraz bardziej przerażona. Spoglądała na stare zdjęcia rodzinne, które nieraz już widziała.
– Ta dziewczyna to moja siostra, Janka – powiedziała mama, pokazując zdjęcie pięknej młodej kobiety. – Była bardzo ładna. Zginęła w czasie wojny.
– Wiem – mruknęła Wandzia. – Mama Józka.
– Miała dwoje dzieci – powiedziała mama. – Ty byłaś drugim.
– Ja? – zdziwiła się Wandzia.
– Tak. Byłaś bardzo malutka, kiedy umarła. Twój ojciec też wtedy umarł, więc cię wzięliśmy. Nie mówiliśmy ci, że jesteśmy ciocią i wujkiem, bo chcieliśmy, żebyś miała prawdziwą rodzinę z tatą i mamą.
Wandzia zamrugała oczami.
– Zawsze uważałam, że jesteś moim dzieckiem – zapewniła ją mama.
– Ja też – dodał tato.
– Ale… okłamaliście mnie! – zawołała Wandzia i wybiegła z pokoju.

* * *

Olek i Klima wymienili spojrzenia.
– Wiedziałam, że tak będzie – westchnęła Klima.
– Musi to odreagować – uspokoił ją Olek.
Uważał, że jego córka w taki sposób radzi sobie z problemami. Krzyczy, trzaska drzwiami, czasem płacze, ale daje sobie radę. Bardziej niepokoił się o syna, który zawsze zachowywał pozory spokoju, ale nigdy nie było wiadomo, co się pod tym kryje. Spojrzał teraz na Alka, a ten spokojnie zapytał:
– Więc to Wandzia jest dzieckiem tego Cygana z Czyżyn?
Oboje z Klimą nie wierzyli własnym uszom.
– Skąd wiesz o Cyganie…? – zaczęła Klima.
– W Korczycach mówili – odparł. – Ale twierdzili, że to dziecko umarło… Choć niektórzy we wsi uważają, że to Wandzia – dodał.
Od pewnego czasu rzadziej odwiedzali babcię i wujostwo w Korczycach, ale gdy Alek tam bywał, dużo rozmawiał z kuzynami i innymi dzieciakami. One znały miejscowe plotki, choć pewnie często je przekręcały, podobnie jak koledzy ze szkoły Alka. Wiedział o tym, więc zwykł brać poprawkę na rozpowiadane sensacje. Ale mogło się w nich kryć to ziarenko prawdy, które podobno jest w każdej bajce.
Alek pamiętał, co kiedyś w Korczycach opowiadał Muniek Łącki – siostrzeniec Tusi. Mówił, że to dziecko jego ciotki, matki Józka, i jakiegoś Cygana z Czyżyn zabiła sama matka, bo było czarne jak ten Cygan. Józek stłukł Muńka na kwaśne jabłko i ten musiał to wszystko odszczekać i przyznać, że mówił tak na złość Józkowi. Teraz wyglądało na to, że Józek miał rację. Dziecko tej ciotki i niejakiego Cygana z Czyżyn żyło i sądząc z reakcji rodziców, była nim Wandzia.

* * *

Wandzia tymczasem zamknęła się w swoim pokoju, do którego nikogo nie wpuściła tego wieczora. Sama też nie przyszła na kolację. Siedziała tam i rozmyślała. „Czyli jestem siostrą Józka, a nie Alka – dedukowała. – Alek jest nieślubny. Urodziła go jakaś kobieta, która ma inną rodzinę, więc pewnie Alek też ma rodzeństwo… I nie jest moim bratem. Tylko kuzynem… Albo nie… kuzynem też nie jest… – Trudno było jej się w tym połapać. – Czemu mnie okłamali?” – Ta myśl najbardziej ją dręczyła.
Pomyślała o Józku, który też mówił „mama” i „tata” do cioci i wujka, ale jego nikt nie okłamywał. Zawsze wiedział, skąd się wziął. „Moi rodzice umarli – myślała Wandzia. – Jakiś Cygan ich zabił…” W Korczycach coś takiego opowiadano, ale Wandzia niewiele z tego zapamiętała. Zawsze słyszała tam tyle różnych rzeczy o rozmaitych krewnych, znajomych i sąsiadach, że szybko się w tym gubiła, zwłaszcza że w czasach, gdy częściej tam bywała, była jeszcze mała i niewiele z tego rozumiała.
Zapamiętała jednak, że o tej ciotce Jance, co teraz okazała się jej matką, powiadano, że było z niej niezłe ziółko. I że „w końcu się doczekała”. Dziwnie to mówili, jakby się cieszyli, że umarła. „Głupie, wieśniackie plociuchy!” – pomyślała Wandzia i zasnęła.

Nazajutrz mama obudziła ją do szkoły. Wandzia, jeszcze w półśnie, nie pamiętała o wydarzeniach minionego wieczora, więc posłusznie wstała i rozmawiała z matką. Gdy jednak przypomniała sobie, że rodzice ją okłamali, znowu im to wykrzyczała i zamknęła się w łazience.
Wyszła stamtąd dopiero, kiedy usłyszała, że pani Weronika wróciła z zakupów. Dobrze wiedziała, jaka z niej plotkara, i nie zamierzała pozwolić, aby rozniosła po okolicy ich sprawy rodzinne. Oznajmiła więc tylko, że nie zje śniadania, bo źle się czuje.
Kiedy rodzice, dziadek i Alek wyszli, odczekała trochę, po czym przyszła na śniadanie i powiedziała pani Weronice, że rodzice pozwolili jej nie pójść do szkoły. Uznała, że to sprawiedliwe, i była zdziwiona, że Alek poszedł na lekcje jak gdyby nigdy nic. Przed powrotem rodziny spytała, czy może wcześniej dostać obiad, bo chyba ma gorączkę i chciałaby się przespać.
Gdy wrócili, znowu do wieczora nie wystawiała nosa z pokoju, a kiedy rodzice tam zaglądali, leżała w łóżku z kołdrą naciągniętą na głowę.
Przed kolacją Alek przyszedł do niej.
– Przestań już – nakazał.
– Okłamali mnie – przypomniała mu, a on tylko wzruszył ramionami.
– Mnie też, i co? Wolałabyś być w sierocińcu albo jakimś przytułku? – spytał, a Wandzię zaskoczyło, że w taki sposób podszedł do tej sprawy.
Nagle poczuła się winna.
– Wiadomo, że nie – mruknęła niepewnie. – Ale… dlaczego kłamali?
– Chcieli dobrze – uciął. – Powinnaś się cieszyć, że cię wzięli. Pamiętasz Jaśka Kopałę z mojej klasy?
Nie pamiętała.
– Jaśkowi umarł ojciec, a matka już nie żyła. Nikt go nie wziął, więc poszedł do przytułku i też umarł – opowiedział Alek. – Często się tak dzieje. Miałaś szczęście.
Wandzia zamrugała oczami. W gruncie rzeczy miał rację. Powinna być wdzięczna… Ale jednak coś stało jej na przeszkodzie: ciągle czuła się oszukana.
– Dlaczego ludzie kłamią? – spytała.
– Żeby było łatwiej – odparł. – Kłamstwa wiele upraszczają.
– Wcale nie – mruknęła, wkładając pantofle i poprawiając włosy.
Bez słowa usiadła przy stole. Na szczęście rodzice i dziadek nie robili jej wyrzutów.

* * *

Nazajutrz Wandzia miała nadzieję znowu nie pójść do szkoły, ale rodzice stwierdzili, że nie widzą powodów, aby zwolnić ją z lekcji.
– Nie mam odrobionych zadań – powiedziała.
– Powiesz, że wczoraj chorowałaś i do jutra nadrobisz – ucięła Klima.
Wandzia niechętnie wybrała się do szkoły, ale ciągle myślała o tym, że została oszukana przez rodziców. A właściwie nie przez rodziców, bo to przecież nie byli jej rodzice. Okłamali ją, więc dlaczego ona zawsze ma być wobec nich uczciwa?
Dotychczas była szczerym, prostolinijnym dzieckiem. Nie lubiła kłamczuchów. Uczono ją, że nikt ich nie lubi i że kłamstwo ma krótkie nogi. Teraz miała ochotę sprawdzić, jak to jest naprawdę. Nigdy dotąd nie poszła na wagary, a dużo o tym słyszała. Nawet jej nudny brat, wzorowy uczeń Alek, wagarował. Kiedyś była w domu awantura z tego powodu. A potem Wandzia usłyszała, jak Alek mówi do kolegi, że wagarować trzeba umieć, wtedy unika się wpadki. Podejrzewała, że brat tylko tak się popisywał, choć to nie leżało w jego naturze. Ale teraz postanowiła to sprawdzić. Wyszła do szkoły, ciągle się wahając, czy rzeczywiście tam pójść. Jeśli przyjdzie jutro i powie, że chorowała, rodzice mogą to potwierdzić, jeśli uznają, że chodzi o wczorajszy dzień… Wystarczy tylko, że Wandzia tak powie… Skłamie, ale skoro oni kłamią, to ona też może. Zawsze ją to kusiło. Podobnie jak wagary. Mimo to zwlekała. Wolno snuła się po chodniku, w końcu rozejrzała się i widząc, że nikogo nie ma w zasięgu wzroku, schowała się w bramie. Tam jeszcze raz przemyślała sprawę i choć serce waliło jej jak młotem, zdecydowała, że nie pójdzie do szkoły. Sprawdzi, jak działa oszustwo. A jeśli rodzice będą się złościć, to znowu im wygarnie. Zresztą, pewnie jakoś jej to usprawiedliwią. Tato leczył ludzi, którzy robili jeszcze gorsze rzeczy z powodu różnych problemów, a Wandzia naprawdę miała problem…
Starając się iść pewnym krokiem, ruszyła w stronę Rynku. Zawahała się dopiero, kiedy zobaczyła Alka. Szedł do gimnazjum, ale ku jej zaskoczeniu niespodziewanie skręcił w bramę. Zaciekawiona podbiegła i ukryła się w sąsiedniej bramie. Tam zauważyła, że podwórka są połączone, i zajrzała na to, na które wszedł jej brat. Spotkał się tam z jakimiś chłopakami. Przyczaiła się za krzewem i przyjrzała im się. Dwaj nosili mundurki szkolne, tak jak Alek, ale jeden, nieco wyższy od pozostałych, stał tyłem do niej i palił papierosa. Podał go koledze Alka, który się zaciągnął, a po chwili Alek też to zrobił. Oddali papierosa właścicielowi i odeszli. On tymczasem odwrócił się i Wandzia go rozpoznała: to był Dolek, syn dozorcy ich kamienicy. Był dość znany w okolicy, odkąd policja go zatrzymała za udział w jakimś napadzie czy też kradzieży.
Nie wierzyła własnym oczom: jej spokojny, nudny brat, wzorowy uczeń i rodzinny geniusz, zadawał się z bandziorami i palił papierosy. Ten to dopiero kłamał! Jak on to powiedział? Że dzięki kłamstwom jest łatwiej? Jemu na pewno tak. Nikt go nie posądza o takie rzeczy i rodzice się go nie czepiają. A Wandzi często mają za złe, że jest taka pyskata, gwałtowna i ma niewyparzony język. Alek był spokojny, nie pyskował, dobrze się uczył i pewnie każdy chciałby mieć takie dziecko. Przynajmniej dopóki nie zobaczyłby, że ten grzeczny syn pali i zadaje się z bandziorami.
Wandzia odczekała trochę na podwórku. Chciała, żeby Alek z kolegami się oddalili. I lepiej żeby Dolek jej nie zauważył. Jeszcze coś by wspomniał Alkowi… Wyjrzała na ulicę, rozglądając się, czy chłopcy znikli z pola widzenia, ale szybko się cofnęła, rozpoznając zbliżającą się postać matki, która szła do pracy, do swojego atelier przy Stolarskiej. A może ona też wcale tam nie szła? Wandzia nabrała ochoty, aby ją śledzić. Choć może powinna była śledzić Alka? Skoro on palił i zadawał się z Dolkiem, to może też szedł na wagary?
Odczekała w bramie, aż matka trochę się oddali, i ruszyła za nią. Trzymała się blisko domów, żeby w razie czego szybko umknąć w najbliższą bramę. Przy przejściu przez Basztową mama na chwilę znikła jej z oczu, ale gdy przeszła przez ulicę, zauważyła ją, jak skręca i idzie do pracy. Wandzia przystanęła i zamierzała pójść Plantami, ale ze zdumieniem odkryła, że jej mama w ogóle nie wchodzi do atelier, tylko idzie dalej. Zaintrygowana pobiegła za nią, znowu trzymając się blisko budynków, aby w razie czego gdzieś się przyczaić. Na szczęście na ulicy było wiele osób, pomiędzy które mogła się wmieszać, a mama się nie oglądała. Maszerowała szybkim krokiem, minęła Mały Rynek, kierując się na Grodzką. Zaciekawiona i przejęta Wandzia podążała za nią, aż ujrzała, że mama wchodzi do kamienicy, w której na dole mieścił się sklep Rumejki. Ubierali się tam bogaci krakowianie.
Weszła do sklepu z męskimi ubraniami? Może chciała kupić coś dla taty albo dla dziadka? Wandzia pospiesznie zastanowiła się, czy któryś z nich nie ma teraz urodzin czy imienin, ale w najbliższym czasie ich nie obchodzili. Może chciała zrobić tacie „prezent tak po prostu”? Rodzice czasem robili takie rzeczy. Wandzia już zamierzała zawrócić, kiedy zobaczyła, że jej mama wychodzi z eleganckim starszym panem. Wandzia znała go z widzenia, ale nie przypominała sobie, kto to jest. Ruszyli razem w kierunku Rynku, nieświadomi, że są śledzeni. Oboje szli dosyć szybko, a Wandzia, coraz bardziej zaaferowana, za nimi.
W końcu weszli do kawiarni Noworolskiego w Sukiennicach. Wandzia obawiała się podejść do okna, żeby zobaczyć, co robią, ale usiedli zaraz przy szybie i pogrążyli się w rozmowie. Mama wydawała się zdenerwowana, a elegancki starszy pan ją uspokajał. Przyczajona za filarem Wandzia zobaczyła, że dotknął jej ręki… Nie wierzyła własnym oczom i aż zakręciło jej się w głowie z emocji. Mama, zamiast w pracy, siedzi w kawiarni z obcym mężczyzną! Który dotyka jej ręki i rozmawiają tak… To nie wyglądało na towarzyską konwersację dwojga obcych ludzi… Może mama się w nim zakochała? Może spotykają się już od dawna? Może mama z nim ucieknie, jak mama Toli Łańskiej? Wszyscy o tym gadali w zeszłym roku, aż biedną Tolę ojciec przeniósł do innej szkoły. A jeśli rodzice się rozwiodą? Jak rodzice Gerdy Manzlerówny? Biedna Gerda ciągle teraz płakała…
„Tato pewnie o niczym nie wie… – myślała oszołomiona Wandzia. – Mama go okłamuje. Wszystkich okłamuje…” Zastanowiła się, czy powinna powiedzieć o tym ojcu. Chyba powinna, ale co z tego wyniknie? Tato rozwiedzie się z mamą. Jak rodzice Gerdy… Ludzie byli okropni. Robili straszne rzeczy i jeszcze do tego kłamali. Nawet jej własna rodzina!

* * *

Przejęta Wandzia poszła nad Wisłę i usiadła na trawie, nie bacząc, że może pobrudzić sobie ubranie. Siedziała tam, rozmyślała i coraz bardziej ją to wszystko niepokoiło. W końcu wyciągnęła książkę. Czytanie zawsze ją uspokajało. Tyle że miała przy sobie wyłącznie podręczniki. Trudno. Wyciągnęła książkę do polskiego i zaczęła czytać.
– A co to? Wagarujemy? – usłyszała nagle.
Jakiś mężczyzna przyglądał jej się ze zmarszczonymi brwiami. Wandzia zerwała się na równe nogi i uciekła w panice, przyciskając książkę do piersi. Zdała sobie sprawę, że o tej porze w szkolnym mundurku musi budzić podejrzenia. Przecież uczennica przed południem powinna być na lekcjach! Zastanowiła się, gdzie by się schować, i przypomniała jej się skrytka na dachu, dokąd kiedyś zabrała ją Ludka Majkowska. To była skrytka starszego brata Ludki i jego kolegów, ale akurat ich nie było, więc dziewczynki posiedziały tam trochę, zachwycone, że nikt ich nie widzi.
Wandzia ruszyła więc w stronę kamienicy, w której mieszkała Ludka. Starsza kobieta wieszająca pranie, może dozorczyni, a może wścibska sąsiadka, zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem.
– Do kogo to? – spytała.
– Do Majkowskich – oświadczyła Wandzia pewnym głosem, choć serce waliło jej jak szalone i obawiała się, że zostanie przyłapana na wagarach.
Nic takiego się jednak nie stało. Kobieta wróciła do swojej pracy, a ona weszła do budynku i odnalazła wyjście na dach, gdzie przesiedziała kilka godzin, czytając podręcznik, rozmyślając nad życiem i dochodząc do wniosku, że wagary są jednak nudne. W końcu zeszła, uznając, że nadeszła pora, kiedy uczniowie zaczynają wychodzić ze szkół, więc nie wzbudzi już podejrzeń. W jej szkole lekcje kończyły się później, nie musiała się zatem obawiać spotkania z koleżankami czy nauczycielami. Przespacerowała się po Rynku, a kiedy przechodziła obok Sukiennic, przypomniało jej się, że poznała tajemnicę mamy.
„Ciekawe, co robi tato?” – przyszło jej do głowy.
Niewiele myśląc, udała się w okolice Kliniki Neurologiczno-Psychiatrycznej UJ na Kopernika. Zastanawiała się, jak niepostrzeżenie zakraść się do środka, ale to było niemożliwe. Trzynastolatka błąkająca się samotnie po szpitalu dla chorych nerwowo… To się chyba nie uda.
Miała jednak szczęście – ojciec właśnie opuścił teren szpitala i wszedł do kawiarni naprzeciwko. Pewnie miał przerwę. Nie zauważył Wandzi. Nawet nie przyszłoby mu do głowy, że może tu być, więc znowu się przyczaiła, ciekawa, na czym przyłapie ojca.
„Może on też ma romans?” – myślała przejęta.
Nie musiała długo czekać. Wkrótce do stolika podeszła młoda kobieta o kocich ruchach. Miała ciemne włosy i wydatne brwi, niemal zrośnięte nad nosem. Na sam widok ojca Wandzi cała się rozpromieniła. On też się uśmiechnął. Wandzia stała jak wryta, patrząc zaniepokojona, jak rozmawiają z ożywieniem. Teraz poznała też tajemnicę ojca. On także kłamał, tak jak mama i Alek…
Cała jej rodzina prowadziła podwójne życie. Tylko ona była szczera i uczciwa. A to jej najczęściej obrywało się za mijanie się z prawdą, kiedy usiłowała się z czegoś wytłumaczyć, bo nawet nie umiała porządnie oszukiwać.
„Wszyscy kłamią” – myślała zdruzgotana, wlokąc się do domu.

 
Wesprzyj nas