Książka „Metropolis. Największy wynalazek ludzkości” napisana przez Bena Wilsona, pozwala zrozumieć, czym były miasta u zarania dziejów, dowiedzieć się, jak ewoluowały i zastanowić nad tym czy wciąż dobrze służą ludziom czy wręcz przeciwnie.


Nieczęsto myślimy o mieście, jako o jednym z wynalazków ludzkości – a jednak idea skupiska, mającego ułatwić jego mieszkańcom przetrwanie, takim wynalazkiem bezsprzecznie jest. Tyle tylko, że jego ewolucja na przestrzeni wieków niekoniecznie podążyła w korzystnym kierunku. Lektura książki „Metropolis” Bena Wilsona prowokuje do namysłu nad tym czy miasta w obecnym kształcie przynoszą nam więcej szkody czy pożytku.

Ta historia zaczyna się cztery tysiące lat przed naszą erą, kiedy powstały pierwsze osiedla miejskie. W czasach, gdy ludzi na ziemi było relatywnie niewielu i żyli w małych osadach rozrzuconych na rozległych terenach, pomysł skupienia się w większą społeczność był nowatorski i genialny. A jednak, jak pisze Ben Wilson: „W całej historii ludzkości miasta były uważane za sprzeczne z naturą i zdrowymi instynktami – widziano w nich siedlisko grzechu, chorób i patologii społecznych. Mit Babilonu trwa przez wieki: w miastach można odnieść oszałamiający sukces, ale mogą one również zmiażdżyć człowieka. Metropolie mają nieodparty urok, lecz jest w nich coś potwornego”.

Tym, co najciekawsze w książce Bena Wilsona, jest możliwość prześledzenia w przystępnej formie ewolucji miast na przestrzeni wieków. A miewały one bardzo różne oblicza. Bywały źródłem innowacji, centrami handlu, edukacji. Kusiły olśniewającą architekturą, zachwycającymi przestrzeniami publicznymi albo przeciwnie – stawały się ponurymi więzieniami, przesiąkniętymi przemocą, cierpieniem, nędzą. Autor postrzega je jako zjawisko pełne sprzeczności, kształtowane przez ludzi i kształtujące ludzi. Opisując funkcje jakie spełniały począwszy od starożytności do czasów współczesnych, ukazuje miasta jako zwierciadła historii. Ogrom faktów przytoczonych przez Wilsona jest przytłaczający. To książka rzetelna, drobiazgowa, próbująca sprostać niemożliwemu zadaniu opisania w jednej publikacji sześciu tysięcy lat rozwoju miast, przez co przeznaczona jest do wielokrotnego, wnikliwego czytania.

Istotną konsekwencją lektury „Metropolis” jest refleksja nad przyszłością miast. W ostatnich dekadach na całym świecie dochodziło do intensywnej urbanizacji, rozrostu megamiast stanowiących skomplikowane ludzkie ekosystemy, przyciągające każdego roku coraz większe rzesze mieszkańców przekonanych, że dadzą im one szanse na lepsze życie. A jednak nie jest tajemnicą, że miasta również szkodzą. Kumulacja zanieczyszczeń, wszechobecne betonowe korytarze, potęgujące działanie smogu i hałasu, godziny spędzane każdego dnia w korkach, bezlitośnie odbierające cenny czas, znacznie większa niż gdzie indziej możliwość stania się ofiarą przestępstwa – to tylko niektóre z negatywnych cech dzisiejszych miast.

To książka rzetelna, drobiazgowa, próbująca sprostać niemożliwemu zadaniu opisania w jednej publikacji sześciu tysięcy lat rozwoju miast

„Miasta, mimo swoich ogromnych sukcesów, są brutalnym, bezlitosnym środowiskiem. Trzeba nauczyć się w nich żyć, znosić hałas, smog i denerwującą ciasnotę” – pisze autor. Żeby im sprostać, trzeba legitymować się wysoką odpornością fizyczną i psychiczną, ale nawet najtwardszych dynamika miasta wraz z jego nadmiarem negatywnych bodźców potrafi z czasem pokonać.

Po okresie pandemii, która znacznie mocniej uderzyła w duże miasta niż w mniejsze miejscowości i wsie, przemyślenia nad tym, czy cena ponoszona za korzyści, jakie miasto daje, stały się na nowo aktualne. Jak pisze Wilson rozwój miast nie zwalniał w obliczu epidemii w przeszłości i pandemii współcześnie, ale w połączeniu z rozwojem możliwości nauki i pracy zdalnej oraz coraz doskonalszych opcji zakupów internetowych wszelkich towarów, jak również wirtualnego zawierania nowych znajomości z ludźmi z dowolnego zakątka globu, bilans zysków i strat, jeśli chodzi o mieszkanie w mieście wydaje się wypadać coraz bardziej na niekorzyść największych, najbardziej zaludnionych ośrodków. „Dają nadzieję na sukces finansowy, ale porzuca się je przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa” – tak podsumowuje to Ben Wilson.

A jednak autor jest wyraźnie entuzjastą współczesnego „renesansu miast”, szczególnie tych, które już poddano procesowi gentryfikacji, wyposażono w futurystyczne instalacje, sterowane za pomocą sztucznej inteligencji, które rzekomo mają poprawiać płynność ruchu, zmniejszać zanieczyszczenia i poprawiać bezpieczeństwo. Jednak to, co autora książki zachwyca, dla kogoś innego może wyglądać jak wizja rodem z Orwella, gdzie permanentna inwigilacja obywateli nie ustaje nawet na minutę, a wszystkim w otoczeniu sterują nieuchwytne, elektroniczne byty.

Czy zatem te gigantyczne, naszpikowane elektroniką miasta z czasem znów stracą na popularności na rzecz mniejszych społeczności, tak jak już stało się to w drugiej połowie XX-wieku, w odpowiedzi na negatywne skutki nadmiernej industrializacji? Czas pokaże. Agnieszka Kantaruk

Ben Wilson, Metropolis. Największy wynalazek ludzkości, Przekład: Tomasz Wyżyński, Wydawnictwo Czarna Owca, Premiera: 9 marca 2022
 
 

Ben Wilson
Metropolis. Największy wynalazek ludzkości
Przekład: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 9 marca 2022
 
 

PRZED­MOWA
Stu­le­cie metro­po­lii


Liczba miesz­kań­ców miast na świe­cie zwięk­szyła się dziś o bli­sko 200 tysięcy osób. To samo nastąpi jutro, poju­trze i za dwa dni. W 2050 roku mia­sta staną się domem dwóch trze­cich ludz­ko­ści. Jeste­śmy świad­kami naj­więk­szej migra­cji w dzie­jach świata, apo­geum trwa­ją­cego od sze­ściu tysięcy lat pro­cesu, który pod koniec obec­nego stu­le­cia dopro­wa­dzi do tego, że sta­niemy się gatun­kiem miej­skimq1.

Miej­sce i tryb życia to jedne z naj­waż­niej­szych aspek­tów egzy­sten­cji. Ich ana­liza pomaga zro­zu­mieć histo­rię i współ­cze­sność. Cztery tysiące lat p.n.e. w Mezo­po­ta­mii powstały pierw­sze osie­dla miej­skie, które stały się waż­nymi punk­tami wymiany infor­ma­cji: dyna­miczne inte­rak­cje ludzi w zatło­czo­nej, cia­snej metro­po­lii sprzy­jały nowym ideom i tech­no­lo­giom oraz odkry­ciom – rewo­lu­cyj­nym zmia­nom posu­wa­ją­cym histo­rię do przodu. Do 1800 roku zale­d­wie 3–5% lud­no­ści naszej pla­nety miesz­kało na obsza­rach zur­ba­ni­zo­wa­nych, ale ta nie­wielka mniej­szość miała nie­pro­por­cjo­nalny wpływ na roz­wój świata. Mia­sta były zawsze źró­dłami inno­wa­cji i prze­mian. Ja rów­nież – podob­nie jak miliony ludzi migru­ją­cych do nowych metro­po­lii – ule­głem magne­tycz­nej sile przy­cią­ga­nia miast. Przy­stą­pi­łem do pisa­nia Metro­po­lis i roz­po­czą­łem stu­dia przy­go­to­waw­cze, opie­ra­jąc się na zało­że­niu, że nasza prze­szłość i nasza przy­szłość są nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zane z mia­stami, na dobre i na złe.

Zaczą­łem badać to skom­pli­ko­wane, wie­lo­aspek­towe, nie­po­ko­jące zagad­nie­nie w okre­sie, gdy mia­sta prze­ży­wają spek­ta­ku­larny rene­sans, a zara­zem stają wobec bez­pre­ce­den­so­wych wyzwań. Na początku XX wieku tra­dy­cyjne mia­sto budziło pesy­mizm, nie nadzieję; roz­ra­sta­jące się metro­po­lie prze­my­słowe wyda­wały się wię­zie­niami, zatru­wały ludz­kie ciała i umy­sły, nisz­czyły struk­turę spo­łeczną. W dru­giej poło­wie XX wieku doszło do gwał­tow­nej reak­cji na kosz­mar indu­stria­li­za­cji: ludzie zaczęli się roz­pra­szać, a nie sku­piać w mia­stach. Wiel­kie świa­towe metro­po­lie, takie jak Nowy Jork i Lon­dyn, odno­to­wały spa­dek liczby miesz­kań­ców. Samo­chody, tele­fony, tanie linie lot­ni­cze, szybki prze­pływ kapi­tału i inter­net pozwa­lają ludziom miesz­kać w więk­szych odle­gło­ściach od gęsto zalud­nio­nych, dyna­micz­nych obsza­rów śród­miej­skich, które tracą dawne zna­cze­nie. Kto potrze­buje kon­tak­tów spo­łecz­nych na tere­nie mia­sta, skoro może korzy­stać z pozba­wio­nych ogra­ni­czeń wir­tu­al­nych sieci spo­łecz­no­ścio­wych? Rolę cen­trum mia­sta – odczu­wa­ją­cego nega­tywne skutki wzro­stu prze­stęp­czo­ści i deka­pi­ta­li­za­cji – prze­jęły pod­miej­skie kom­pleksy biu­rowo-prze­my­słowe, kam­pusy, gale­rie han­dlowe, a zara­zem coraz więk­szą rolę odgrywa praca zdalna. Jed­nak w ostat­nich latach XX wieku i na początku nowego tysiąc­le­cia ten­den­cje te się odwró­ciły.

W Chi­nach doszło do rewi­ta­li­za­cji wielu sta­ro­żyt­nych miast – i powstały zupeł­nie nowe. Dopro­wa­dziła do tego trwa­jąca trzy dekady migra­cja do miast 440 milio­nów miesz­kań­ców wsi; jej uko­ro­no­wa­niem jest orgia budowy wie­żow­ców. Mia­sta odzy­skały przo­du­jącą rolę eko­no­miczną. Postęp tech­no­lo­giczny w gospo­darce opar­tej na wie­dzy i ultra­szybka komu­ni­ka­cja zachę­cają duże kor­po­ra­cje, nie­wiel­kie firmy, start-upy i kre­atyw­nych przed­sta­wi­cieli wol­nych zawo­dów do gro­ma­dze­nia się w mia­stach, które znów przy­po­mi­nają psz­czele ule. Tech­no­lo­gia, sztuka i finanse stają się inno­wa­cyjne, gdy spe­cja­li­ści mogą ze sobą współ­pra­co­wać – ludzie odno­szą suk­cesy, kiedy dzielą się wie­dzą, współ­pra­cują i współ­za­wod­ni­czą, nawią­zu­jąc bez­po­śred­nie kon­takty, zwłasz­cza w miej­scach sprzy­ja­ją­cych prze­pły­wowi infor­ma­cji. Nie­gdyś mia­sta pró­bo­wały przy­cią­gać duże zakłady prze­my­słowe albo zdo­by­wać jak naj­więk­szy udział w świa­to­wym han­dlu, obec­nie zaś współ­za­wod­ni­czą w przy­cią­ga­niu fachow­ców.

Zależ­ność od kapi­tału ludz­kiego i korzy­ści eko­no­miczne wyni­ka­jące z dużej gęsto­ści zalud­nie­nia nadają współ­cze­snym metro­po­liom nowe obli­cze. Mia­sta odno­szące suk­cesy zmie­niają kształt całej gospo­darki spo­łe­czeństw post­in­du­strial­nych – dowo­dzi tego budzący zazdrość wzrost gospo­dar­czy Chin, któ­rego moto­rem są ośrodki miej­skie. Jeśli liczba lud­no­ści na jakimś obsza­rze wzra­sta dwu­krot­nie, staje się on od 2 do 5% bar­dziej pro­duk­tywny – dyna­mizm ośrod­ków miej­skich spra­wia, że sta­jemy się bar­dziej kon­ku­ren­cyjni i przed­się­bior­czy. Sprzyja temu nie tylko gęstość zalud­nie­nia, lecz rów­nież wiel­kość miastq2.

Jedna z głów­nych zmian, jakie zaszły na świe­cie w ciągu ostat­nich 30 lat, to zdu­mie­wa­jący wzrost roli wiel­kich metro­po­lii w gospo­darce. Świa­towe życie eko­no­miczne kon­cen­truje się w kil­ku­na­stu aglo­me­ra­cjach i rejo­nach zur­ba­ni­zo­wa­nych: w 2025 roku 440 miast mają­cych łącz­nie 600 milio­nów miesz­kań­ców (7% popu­la­cji globu) będzie wytwa­rzać połowę pro­duktu świa­to­wego brutto.

Nie­które szybko roz­wi­ja­jące się metro­po­lie, takie jak São Paulo, Lagos, Moskwa i Johan­nes­burg, wytwa­rzają od jed­nej trze­ciej do połowy bogac­twa swo­ich kra­jów. Lagos, zamiesz­kane przez 10% lud­no­ści Nige­rii, sku­pia 60% aktyw­no­ści prze­my­sło­wej i han­dlo­wej kraju – gdyby ogło­siło nie­pod­le­głość i stało się mia­stem-pań­stwem, byłoby pią­tym pod wzglę­dem zamoż­no­ści kra­jem Afryki. W Chi­nach 40% całej pro­duk­cji prze­my­sło­wej jest gene­ro­wane przez trzy ogromne aglo­me­ra­cje. Nie jest to nowe zja­wi­sko. W isto­cie rze­czy jeste­śmy świad­kami powrotu sytu­acji powszech­nej w całej histo­rii ludz­ko­ści – ogromne mia­sta odgry­wają klu­czową rolę w życiu gospo­dar­czym i spo­łecz­nym świata. W sta­ro­żyt­nej Mezo­po­ta­mii, pre­ko­lum­bij­skiej Mezo­ame­ryce, w okre­sie roz­kwitu miast-państw grec­kich czy śre­dnio­wiecz­nych miast-państw euro­pej­skich wybrana grupa ośrod­ków mono­po­li­zo­wała han­del i była bar­dziej kon­ku­ren­cyjna niż pań­stwa naro­dowe. Odmienne funk­cje miast i państw nie odno­szą się jedy­nie do eko­no­mii. Osza­ła­mia­jący suk­ces miast świad­czy o tym, że wysy­sają talent i bogac­twa z mniej uprzy­wi­le­jo­wa­nych regio­nów; domi­nują w sfe­rze kul­tury i odzna­czają się róż­no­rod­no­ścią, która nie wystę­puje ni­gdzie indziej. Liczba cudzo­ziem­skich miesz­kań­ców naj­więk­szych współ­cze­snych aglo­me­ra­cji waha się obec­nie od 35 do 50%. Świa­towe metro­po­lie, młode, lepiej wykształ­cone, bogat­sze i bar­dziej wie­lo­kul­tu­rowe, mają ze sobą dużo wspól­nego. W wielu współ­cze­snych spo­łe­czeń­stwach naj­ostrzej­szą linię podziału wyzna­czają nie wiek, rasa, przy­na­leż­ność kla­sowa czy pocho­dze­nie z mia­sta albo ze wsi; linia podziału bie­gnie raczej pomię­dzy wiel­kimi metro­po­liami a obsza­rami wiej­skimi, przed­mie­ściami, miej­sco­wo­ściami i mniej­szymi mia­stami, które nie stały się czę­ścią zglo­ba­li­zo­wa­nej gospo­darki opar­tej na wie­dzy. Słowo „metro­po­lia” suge­ruje wiel­kość i szansę na suk­ces, a także coś eli­tar­nego – pod wzglę­dem poli­tycz­nym, kul­tu­ro­wym i spo­łecz­nym – co budzi coraz więk­szą nie­chęć. Nie­na­wiść do wiel­kich miast nie jest czymś nowym; na prze­strzeni dzie­jów wie­lo­krot­nie mar­twiono się zgub­nym wpły­wem życia w mie­ście na moral­ność i zdro­wie psy­chiczne.

Zdu­mie­wa­jąco szyb­kie roz­prze­strze­nia­nie się epi­de­mii COVID-19 w latach 2020–2021 to mroczne świa­dec­two natury miast, które ujaw­niło się w XXI wieku; wirus roz­prze­strze­nia się dzięki skom­pli­ko­wa­nym inte­rak­cjom spo­łecz­nym – zarówno w mia­stach, jak i poza nimi. Mia­sta odno­szą suk­ces, a jed­no­cze­śnie są nie­bez­pieczne. Kiedy miesz­kańcy Paryża albo Nowego Jorku ucie­kają w nadziei zna­le­zie­nia bez­pie­czeń­stwa na wsi, czę­sto spo­ty­kają się z nie­chę­cią – są kry­ty­ko­wani za przy­no­sze­nie ze sobą cho­rób, a także porzu­ce­nie miej­skich sąsia­dów. Takie gwał­towne reak­cje to echa odwiecz­nego anta­go­ni­zmu mię­dzy mia­stem a wsią – metro­po­lie są źró­dłem dobro­bytu oraz upadku oby­cza­jów. Dają nadzieję na suk­ces finan­sowy, ale porzuca się je przy pierw­szej oznace niebez­pie­czeń­stwa.

Zarazy, pan­de­mie i cho­roby zawsze roz­prze­strze­niały się wzdłuż szla­ków han­dlo­wych i bez­li­to­śnie pusto­szyły gęsto zalud­nione obszary miej­skie. W 1854 roku 6% miesz­kań­ców Chi­cago zmarło na cho­lerę, jed­nak nie powstrzy­mało to miesz­kań­ców Ame­ryki od maso­wej migra­cji do obie­cu­ją­cej cuda metro­po­lii XIX wieku: lud­ność Chi­cago zwięk­szyła się z 30 tysięcy na początku stu­le­cia do 112 tysięcy u jego schyłku. Obec­nie roz­wój miast rów­nież nie staje się wol­niej­szy nawet w obli­czu pan­de­mii; ludz­kość zawsze pła­ciła ogromną cenę za zalety miast, a ich otwar­tość, róż­no­rod­ność i gęstość przy­no­siły nie­kiedy zgubne skutki.

Skala obec­nych pro­ce­sów urba­ni­za­cyj­nych jest dostrze­galna nawet z kosmosu: nie­które obszary pla­nety widziane nocą z orbity są oświe­tlone. Rene­sans miast widać też na pozio­mie ulic. W poło­wie XX wieku i u jego schyłku mia­sta wyda­wały się nie­bez­pieczne i obskurne, obec­nie jed­nak są mniej groźne, stały się pożą­dane, modne i droż­sze, a oży­wiają je eks­klu­zywne restau­ra­cje, uliczne fast foody, kawiar­nie, gale­rie i sale kon­cer­towe. Jed­no­cze­śnie rewo­lu­cja cyfrowa two­rzy nowe tech­no­lo­gie, które likwi­dują wiele wad życia w mie­ście. Poja­wiają się futu­ry­styczne, oparte na prze­twa­rza­niu danych „inte­li­gentne mia­sta” z milio­nami sen­so­rów pozwa­la­ją­cych sztucz­nej inte­li­gen­cji ste­ro­wać ruchem ulicz­nym, koor­dy­no­wać trans­port publiczny, wal­czyć z prze­stęp­czo­ścią i zmniej­szać poziom zanie­czysz­czeń. Mia­sta znowu stały się miej­scami pożą­da­nymi, a nie znie­na­wi­dzo­nymi. Współ­cze­sny rene­sans miast widać na każ­dym kroku – świad­czą o nim gen­try­fi­ka­cja zanie­dba­nych dziel­nic, wzrost czyn­szów, adap­ta­cje sta­rych budyn­ków i armia wystrze­la­ją­cych pra­wie wszę­dzie dra­pa­czy chmur.

Na początku lat 90. XX wieku Szan­ghaj był spo­wi­tym smo­giem „pro­win­cjo­nal­nym mia­stem Trze­ciego Świata” (według miej­sco­wej gazety), po czym prze­kształ­cił się w ikonę post­in­du­strial­nej rewo­lu­cji XXI wieku. Za przy­kła­dem Szan­ghaju i innych chiń­skich aglo­me­ra­cji poszły inne mia­sta: od początku XXI wieku liczba wie­żow­ców budo­wa­nych na świe­cie zwięk­szyła się o 402%. W ciągu osiem­na­stu lat liczba budyn­ków prze­kra­cza­ją­cych 150 metrów i mają­cych prze­szło 40 pię­ter wzro­sła od prze­szło 600 do 3251; w poło­wie stu­le­cia pojawi się 41 000 takich budowli. Gwał­towna prze­miana kra­jo­brazu miej­skiego w pio­nowy las dra­pa­czy chmur rzuca się w oczy na całej pla­ne­cie, od miast o tra­dy­cyj­nie niskiej zabu­do­wie, takich jak Lon­dyn i Moskwa, do metro­po­lii okresu boomu, na przy­kład Addis Abeby czy Lagos; wszyst­kie pra­gną mani­fe­sto­wać swój dyna­mizm na tle niebaq3.

Mia­sta rosną, a także pod­bi­jają nowe obszary. Dawny podział na cen­trum i przed­mie­ścia zaczął się zacie­rać. Przed­mie­ścia prze­stały być mono­ton­nymi osie­dlami o banal­nej zabu­do­wie, jak w latach 80. XX wieku, stop­niowo nabie­rają coraz bar­dziej miej­skiego cha­rak­teru. Poja­wia się coraz więk­sza róż­no­rod­ność etniczna, rosną prze­stęp­czość i nar­ko­ma­nia. Ulice żyją wła­snym życiem – są to typowe wady i zalety cen­trów miast. Tra­dy­cyjne nie­wiel­kie śród­mie­ście oto­czone wia­nusz­kiem dziel­nic pod­miej­skich domów ustą­piło miej­sca niskiej zabu­do­wie cią­gną­cej się na ogrom­nej prze­strzeni. Rezul­ta­tem są aglo­me­ra­cje obej­mu­jące całe regiony. Trudno dostrzec róż­nice, w kate­go­riach eko­no­micz­nych, mię­dzy Lon­dy­nem a więk­szo­ścią połu­dniowo-wschod­niej Anglii. Atlanta w ame­ry­kań­skim sta­nie Geo­r­gia zaj­muje pra­wie pięć tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych (Paryż zale­d­wie 100 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych). Najwięk­sza aglo­me­ra­cja świata, Tokio, ma 40 milio­nów miesz­kań­ców i obej­muje 1350 kilo­me­trów kwa­dra­to­wych. Nawet ten gigan­tyczny obszar przy­ćmie­wają odgór­nie zapla­no­wane aglo­me­ra­cje chiń­skie, na przy­kład Jing-Jin-Ji, obej­mu­jąca 220 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych i zamiesz­kana przez 130 milio­nów ludzi. Kiedy mówimy o metro­po­liach XXI wieku, nie mamy na myśli śród­miej­skich dziel­nic biz­ne­so­wych Man­hat­tanu lub Tokio – kla­sycz­nych przy­kładów kon­cen­tra­cji wła­dzy i bogac­twa – lecz ogromne aglo­me­ra­cje, gdzie mia­sta płyn­nie łączą się z innymi mia­stami.

Wspa­niałą wizją nowych, aser­tyw­nych miast łatwo się zachły­snąć. Moda na miesz­ka­nie w wie­żow­cach stała się domeną boga­czy; świad­czy ona o pra­gnie­niu ucieczki przed zatło­czo­nymi, cha­otycz­nymi uli­cami i zna­le­zie­nia azylu wśród chmur. Według Orga­ni­za­cji Naro­dów Zjed­no­czo­nych „domi­nu­ją­cymi osie­dlami naszej epoki” stają się slumsy i pro­wi­zo­ryczne osie­dla. Przy­szły styl życia więk­szej czę­ści naszego gatunku widać raczej w zagęsz­czo­nych, samo­dziel­nie zbu­do­wa­nych przez miesz­kań­ców i samo­or­ga­ni­zu­ją­cych się osie­dlach Bom­baju albo Nairobi, a nie w efek­tow­nych śród­mie­ściach Szan­ghaju, Seulu czy w roz­le­głej zabu­do­wie Houston bądź Atlanty. Obec­nie w slum­sach żyje miliard ludzi – jedna czwarta miesz­kań­ców miast. Takie bez­pla­nowo zabu­do­wane obszary noszą różne nazwy w róż­nych czę­ściach świata: slumsy, favela, bar­rio, shanty town, town­ship, kam­pung, cam­pa­mento, gece­kondu, villa mise­ria. Około 61% świa­to­wej siły robo­czej – dwa miliardy zatrud­nio­nych – pra­cuje w sza­rej stre­fie gospo­darki; wielu z nich karmi roz­ra­sta­jącą się lud­ność miast, dostar­cza jej odzieży i miej­sca do spa­nia. Nie­for­malna przed­się­bior­czość tego rodzaju wypeł­nia lukę, z którą nie potra­fią sobie pora­dzić wła­dze wielu aglo­me­ra­cji, zma­ga­jące się z poto­kami imi­gran­tów. Poświę­camy wiele uwagi inno­wa­to­rom dzia­ła­ją­cym w sfe­rze zaawan­so­wa­nych tech­no­lo­gii, jed­nak w świa­to­wych metro­po­liach ist­nieją rów­nież inni inno­wa­to­rzy – ludzie dzia­ła­jący na naj­niż­szym szcze­blu dra­biny spo­łecz­nej, któ­rzy wspo­ma­gają roz­wój miast dzięki cięż­kiej pracy i wła­snej przed­się­bior­czo­ściq4.

Szybki wzrost liczby wie­żow­ców i slum­sów zwia­stuje nadej­ście „stu­le­cia miast”. Miesz­kańcy aglo­me­ra­cji bory­ka­ją­cych się z coraz poważ­niej­szymi pro­ble­mami wię­cej zara­biają, ich sytu­acja mate­rialna jest znacz­nie lep­sza niż lud­no­ści wiej­skiej, ich dzieci mogą liczyć na lep­szą edu­ka­cję. 74% miesz­kań­ców faveli Rio de Jane­iro, któ­rzy przy­byli do mia­sta ze wsi, było anal­fa­be­tami; obec­nie 94% ich wnu­ków potrafi pisać i czy­tać. W ponadmi­lio­no­wych mia­stach regionu sub­sa­ha­ryj­skiego śmier­tel­ność nie­mow­ląt jest o jedną trze­cią niż­sza niż w mniej­szych miej­sco­wo­ściach. W wiej­skich regio­nach Indii uczęsz­cza do szkoły zale­d­wie 16% dziew­cząt w wieku od 13 do 18 lat, przy czym ich rodziny zara­biają mniej niż dwa dolary dzien­nie; w Haj­da­ra­ba­dzie nato­miast wskaź­nik ten wynosi 48%. Bły­ska­wiczna urba­ni­za­cja Chin dopro­wa­dziła do tego, że śred­nia dłu­gość życia wzro­sła tam o osiem lat. Miesz­ka­niec Szan­ghaju może dożyć 80. roku życia, czyli o 10 lat wię­cej niż miesz­kańcy wiej­skich pro­win­cji Chinq5.

Wśród 200 tysięcy ludzi, któ­rzy prze­nie­śli się w dniu dzi­siej­szym do miast, wielu ucie­kło przed nędzą. Mia­sto, zaj­mu­jące dawne tereny rol­ni­cze, staje się jedy­nym miej­scem, gdzie można zaro­bić na życie. Ale wiel­kie metro­po­lie, jak zawsze w histo­rii świata, stwa­rzają moż­li­wo­ści, które nie są dostępne ni­gdzie indziej. Wyma­gają przed­się­bior­czo­ści i odpor­no­ści psy­chicz­nej. Brudne, pozba­wione wygód sani­tar­nych slumsy w aglo­me­ra­cjach kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się są naj­więk­szymi ośrod­kami przed­się­bior­czo­ści globu. Powstają w nich skom­pli­ko­wane mecha­ni­zmy wza­jem­nego wspar­cia, łago­dzące wstrząsy i napię­cia zwią­zane z życiem w gigan­tycz­nym mie­ście. W bom­baj­skim Dha­ravi, jed­nym z naj­więk­szych slum­sów Azji, na powierzchni dwóch kilo­me­trów kwa­dra­to­wych mieszka pra­wie milion ludzi. Około 15 tysięcy jed­no­po­ko­jo­wych warsz­ta­tów i tysiące mikro­sko­pij­nych firm gene­rują roczne obroty w wyso­ko­ści miliarda dola­rów. Duża liczba ludzi zaj­muje się recy­klin­giem gór śmieci wyrzu­ca­nych przez 20 milio­nów pozo­sta­łych miesz­kań­ców Bom­baju. Mimo ogrom­nego zagęsz­cze­nia i braku poli­cji (i innych pod­sta­wo­wych usług publicz­nych) Dha­ravi, podob­nie jak inne gigan­tyczne slumsy Indii, jest miej­scem, gdzie można bez­piecz­nie spa­ce­ro­wać. Na początku lat 90. XX wieku grupka miło­śni­ków kom­pu­te­rów, samo­uków, prze­kształ­ciła jedną z ulic Lagos w naj­więk­szy ośro­dek infor­ma­tyczny i tech­no­lo­giczny w Afryce: wio­skę kom­pu­te­rową Otigba, gdzie dzia­łają tysiące drob­nych przed­się­bior­ców – jej dzienne obroty prze­kra­czają pięć milio­nów dola­rów. Zagęsz­cze­nie nie przy­nosi korzy­ści jedy­nie ban­kie­rom z Wall Street albo z Pudong New Area w Szan­ghaju, kre­atyw­nym twór­com reklam z Soho w Lon­dy­nie czy infor­ma­ty­kom z Doliny Krze­mo­wej lub Ban­ga­lore; w miarę postę­pów urba­ni­za­cji zmie­nia się styl życia milio­nów ludzi na całym świe­cie. Miej­ska szara strefa – roz­kwi­ta­jąca na uli­cach szybko roz­ra­sta­ją­cego się Lagos albo w bogat­szych aglo­me­ra­cjach w rodzaju Los Ange­les – świad­czy o ludz­kiej umie­jęt­no­ści budo­wa­nia miast od pod­staw i two­rze­nia zor­ga­ni­zo­wa­nych spo­łecz­no­ści nawet w pozor­nym cha­osie. To kwin­te­sen­cja miej­skiej tra­dy­cji mają­cej sześć tysięcy lat.

Mia­sta, mimo swo­ich ogrom­nych suk­ce­sów, są bru­tal­nym, bez­li­to­snym śro­do­wi­skiem. Ofe­rują per­spek­tywy edu­ka­cji i wyż­szych zarob­ków, ale mogą ska­zić duszę i umysł, zatruć płuca. Trzeba nauczyć się w nich żyć, zno­sić hałas, smog i dener­wu­jącą cia­snotę. Dha­ravi – sieć krę­tych zauł­ków, nie­sły­cha­nie skom­pli­ko­wane inte­rak­cje mię­dzy ludźmi, nie­ustanna walka o byt, przy­tła­cza­jące tłumy miesz­kań­ców, pozorny chaos i spon­ta­niczny porzą­dek – to powtórka życia z daw­nych epok: w labi­ryn­tach miast Mezo­po­ta­mii, w peł­nych cha­osu sta­ro­żyt­nych Ate­nach, w zatło­czo­nych mia­stach śre­dnio­wiecz­nej Europy czy w XIX-wiecz­nych slum­sach prze­my­sło­wego Chi­cago. Mia­sto ma w sobie coś przy­tła­cza­jącego; jego dyna­mizm, nie­ustanna zmien­ność, miliony drob­nych lub więk­szych nie­do­god­no­ści stają się stop­niowo trudne do znie­sie­nia. W całej histo­rii ludz­ko­ści mia­sta były uwa­żane za sprzeczne z naturą i zdro­wymi instynk­tami – widziano w nich sie­dli­sko grze­chu, cho­rób i pato­lo­gii spo­łecz­nych. Mit Babi­lonu trwa przez wieki: w mia­stach można odnieść osza­ła­mia­jący suk­ces, ale mogą one rów­nież zmiaż­dżyć czło­wieka. Metro­po­lie mają w sobie nie­od­party urok, lecz jest w nich coś potwor­nego.

Nasz spo­sób kształ­to­wa­nia tego wro­giego śro­do­wi­ska jest fascy­nu­jący. W niniej­szej książce trak­tuję mia­sta nie tylko jako miej­sca, gdzie rodzą się wła­dza i zyski, ale rów­nież jako śro­do­wi­sko mające głę­boki wpływ na miesz­kań­ców. Nie jest to książka o wspa­nia­łych gma­chach i pla­no­wa­niu prze­strzen­nym; opo­wiada o ludziach osie­dla­ją­cych się w mia­stach i spo­so­bach, które pozwo­liły im prze­trwać w tym trud­nym śro­do­wi­sku. Nie ozna­cza to, że archi­tek­tura jest nie­ważna: kwin­te­sen­cją zarówno życia w mie­ście, jak i tej książki jest inte­rak­cja mię­dzy zabu­dową mia­sta a jego miesz­kań­cami. Jestem bar­dziej zain­te­re­so­wany tkanką spa­ja­jącą miej­ski orga­nizm niż jego zewnętrz­nym wyglą­dem lub poszcze­gól­nymi orga­nami.

Mia­sta są fascy­nu­jące, a zara­zem nie­zgłę­bione – wyra­stają na fun­da­men­cie histo­rii, nie­ustan­nie spla­tają się w nich ludz­kie doświad­cze­nia. Łączą w sobie piękno i brzy­dotę, radość i cier­pie­nie, są zja­wi­skiem wyjąt­kowo skom­pli­ko­wa­nym, cza­sem peł­nym sprzecz­no­ści. Sta­no­wią ale­go­rię ludz­kiej egzy­sten­cji, można je w rów­nej mie­rze kochać i nie­na­wi­dzić. Są zmienne, stale się prze­kształ­cają i adap­tują. Ukry­wają swoją nie­sta­bil­ność, two­rząc wiel­kie gma­chy i efek­towne budowle, ale wokół tych sym­boli sta­ło­ści zacho­dzą cią­głe zmiany. Na prze­strzeni dzie­jów są nie­ustan­nie nisz­czone i odbu­do­wy­wane, co czyni je fascy­nu­ją­cymi, ale bar­dzo trud­nymi do zro­zu­mie­nia. W niniej­szej książce sta­ram się przed­sta­wić mia­sta w ruchu, nie w sta­nie sta­tycz­nym.

W trak­cie stu­diów poprze­dza­ją­cych napi­sa­nie Metro­po­lis odwie­dzi­łem wiele miast w Euro­pie, Ame­ryce Pół­noc­nej i Połu­dnio­wej, Afryce i Azji – tak róż­nych jak Bom­baj i Sin­ga­pur, Szan­ghaj i mia­sto Mek­syk, Lagos i Los Ange­les. Metro­po­lis to chro­no­lo­giczna ana­liza grupy miast, dostar­cza­jąca infor­ma­cji nie tylko o poszcze­gól­nych epo­kach, lecz także o ogól­nych pro­ble­mach zwią­za­nych z urba­ni­za­cją. Wybór nie­któ­rych z przed­sta­wio­nych miast – Aten, Lon­dynu i Nowego Jorku – wydaje się oczy­wi­sty; inne ośrodki, jak Uruk, Harappa, Lubeka czy Malakka, są mniej znane. Bada­jąc dzieje miast, odwie­dza­łem targi, suki i bazary, baseny, sta­diony i parki, spa­ce­ro­wa­łem wśród ulicz­nych stra­ga­nów z jedze­niem, zaglą­da­łem do kawiarni, skle­pów, cen­trów han­dlo­wych i super­mar­ke­tów. Stu­dio­wa­łem malo­wi­dła, powie­ści, filmy i pio­senki, a także ofi­cjalne doku­menty, poszu­ku­jąc doświad­czeń codzien­nego życia w mie­ście i chcąc zro­zu­mieć jego inten­syw­ność. Miast trzeba doświad­czać zmy­słami – patrzeć, wąchać, doty­kać, spa­ce­ro­wać, czy­tać i korzy­stać z wyobraźni – pozwala to pojąć ich totalny cha­rak­ter. W całych dzie­jach ludz­ko­ści życie w mie­ście zawsze kon­cen­tro­wało się wokół doznań zmy­sło­wych – jedze­nia, picia, seksu, zaku­pów, plo­tek i zabawy. Te formy aktyw­no­ści, two­rzące teatr życia w mie­ście, sta­no­wią główny temat Metro­po­lis.

Mia­sta odno­szą suk­cesy głów­nie dla­tego, że obie­cują przy­jem­no­ści, dresz­czyk emo­cji, splen­dor i fascy­na­cję, a także wła­dzę, bogac­two i poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Jak się prze­ko­namy, ludz­kość od sze­ściu tysięcy lat nie­ustan­nie pro­wa­dzi eks­pe­ry­menty doty­czące spo­so­bów życia w mia­stach. Dosko­nale potra­fimy się przy­sto­so­wać do życia w tych odpor­nych orga­ni­zmach, potra­fią­cych sta­wić czoła woj­nom i kata­stro­fom. Z dru­giej strony nasze próby odgór­nego pro­jek­to­wa­nia miast zwy­kle oka­zy­wały się wyjąt­kowo nie­udane; w imię postępu two­rzono miej­sca, które były raczej wię­zie­niem niż źró­dłem wol­no­ści, źró­dłem nie­szczęść, a nie zado­wo­le­nia. Urba­ni­ści pra­gnący zre­ali­zo­wać marze­nie o ide­al­nej, naukowo zapro­jek­to­wa­nej metro­po­lii dopro­wa­dzili do wielu nie­po­trzeb­nych tra­ge­dii. W mniej dra­stycz­nych wypad­kach cen­tralne pla­no­wa­nie czę­sto two­rzyło ste­rylne śro­do­wi­sko pozba­wione dyna­mi­zmu spra­wia­ją­cego, że warto miesz­kać w mie­ście.

Kwe­stia, jak żyć w mia­stach, jest coraz więk­szym wyzwa­niem w epoce, gdy nie tylko powstaje coraz wię­cej wiel­kich aglo­me­ra­cji, lecz rów­nież duże obszary świata są zur­ba­ni­zo­wane. Tylko zro­zu­mie­nie osza­ła­mia­ją­cej róż­no­rod­no­ści doświad­czeń zwią­za­nych z życiem w mia­stach w róż­nych epo­kach i kul­tu­rach pozwala nam się zmie­rzyć z najwięk­szym pro­ble­mem trze­ciego tysiąc­le­cia. Mia­sta ni­gdy nie były dosko­nałe i ni­gdy nie będą. Duża część ich dyna­miki i atrak­cyj­no­ści jest zwią­zana z ich bała­ga­nem prze­strzen­nym. Mam na myśli róż­no­rod­ność budyn­ków, ludzi i form aktyw­no­ści stło­czo­nych w jed­nym miej­scu i zmu­szo­nych do inte­rak­cji. Porzą­dek z zasady jest anty­miej­ski. Mia­sto budzi fascy­na­cję dzięki stop­nio­wemu roz­wo­jowi – pro­ce­sowi budowy i prze­bu­dowy na prze­strzeni poko­leń, co two­rzy gęstą tkankę miej­ską. Istotę mia­sta sta­nowi bała­gan. Pomyślmy o Hong­kongu albo Tokio, gdzie nad uli­cami wzno­szą się dra­pa­cze chmur, a wszę­dzie roją się ludzie, wokół widać mar­kety, skle­piki, ulicz­nych sprze­daw­ców jedze­nia, restau­ra­cje, kawiar­nie, bary i warsz­taty. Albo Dha­ravi w hała­śli­wej aglo­me­ra­cji indyj­skiej, gdzie na uli­cach nie­ustan­nie trwa gorącz­kowa aktyw­ność mająca szybko zaspo­koić pod­sta­wowe potrzeby miesz­kań­ców metro­po­lii. Ame­ry­kań­sko-kana­dyj­ska autorka Jane Jacobs pisała w latach 60. XX wieku, że miej­skość (ang. urba­nity) to przede wszyst­kim tłok i życie toczące się na uli­cach. Jed­nym z klu­czo­wych ele­men­tów życia w mie­ście jest dostęp­ność obsza­rów, po któ­rych można spa­ce­ro­wać. Pomyślmy jed­nak o nowo­cze­snych metro­po­liach na całym świe­cie, gdzie han­del deta­liczny, prze­mysł lekki, dziel­nice miesz­ka­niowe i biu­rowe są rygo­ry­stycz­nie oddzie­lone. W wielu przy­pad­kach ten podział miast na różne strefy ma wpływ wyja­ła­wia­jący, nadaje mia­stom schludny, upo­rząd­ko­wany wygląd, ale pozba­wia je dyna­mi­zmu. Taki efekt może przy­nieść nie tylko cen­tralne pla­no­wa­nie, lecz także roz­wój moto­ry­za­cji. Masowe posia­da­nie samo­cho­dów – naj­pierw w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, póź­niej w Euro­pie, a w końcu w Ame­ryce Łaciń­skiej – cał­ko­wi­cie zmie­niło obli­cze miast. Budowa dróg szyb­kiego ruchu dopro­wa­dziła do prze­nie­sie­nia cen­trów han­dlo­wych na przed­mie­ścia; w śród­mie­ściach powstały sze­ro­kie, ruchliwe arte­rie i ogromne par­kingi, co znisz­czyło resztki spon­ta­nicz­nego życia toczą­cego się na uli­cach.

Możemy popeł­nić błąd, mówiąc, że 50% lud­no­ści świata wie­dzie miej­skie życie. Duża część miesz­kań­ców współ­cze­snych miast nie prak­ty­kuje bowiem miej­skiego stylu życia – jeśli rozu­miemy przez to spa­cery po oko­licy, łatwy dostęp do kul­tury, roz­rywki, rekre­acji, zatrud­nie­nia, skle­pów i miejsc inte­rak­cji spo­łecz­nych. Wielu ludzi powy­żej pięć­dzie­siątki pro­wa­dzi pod­miej­ski styl życia: mieszka w ele­ganc­kich wil­lach oto­czo­nych traw­ni­kami albo w tym­cza­so­wych, nie­le­gal­nych obo­zo­wi­skach na obrze­żach szybko roz­wi­ja­ją­cych się metro­po­lii.

Pro­ble­mem XXI wieku nie jest to, że zbyt szybko się roz­wi­jamy, ale że nie sta­jemy się dosta­tecz­nie miej­scy. Dla­czego to takie ważne? Nie mia­łoby to zna­cze­nia, gdy­by­śmy mogli bez ogra­ni­czeń korzy­stać z zaso­bów pla­nety. To, że do miast przy­bywa codzien­nie 200 tysięcy osób albo że około 2010 roku sta­li­śmy się w więk­szo­ści gatun­kiem miej­skim, bar­dzo rzuca się w oczy, ale nie wyczer­puje wszyst­kich pro­ble­mów. Znacz­nie bar­dziej nie­po­ko­jąca jest wie­dza, że mię­dzy rokiem 2000 a 2030 popu­la­cja miej­ska się podwoi, a obszar zajęty przez beto­nową dżun­glę potroi. W cza­sie tych trzech dekad obszar zajęty przez mia­sta powięk­szy się o powierzch­nię równą Afryce Połu­dnio­wejq6.

Eks­pan­sja miast spra­wia, że wyra­stają one na mokra­dłach, pust­ko­wiach, w dżun­glach tro­pi­kal­nych, del­tach rzecz­nych, lasach man­grow­ców, na rów­ni­nach zale­wo­wych i tere­nach rol­ni­czych – ma to kata­stro­falne skutki dla bio­róż­no­rod­no­ści i kli­matu. Ludzie prze­no­szą góry, by urba­ni­zo­wać pla­netę – w sen­sie dosłow­nym. W 2012 roku w pół­nocno-zachod­niej czę­ści Chin bez­li­to­śnie wyrów­nano prze­szło 700 szczy­tów wzgórz, po czym zasy­pano doliny i stwo­rzono sztuczną rów­ninę, na któ­rej ma powstać nowo­cze­sna, pełna dra­pa­czy chmur aglo­me­ra­cja o nazwie Lan­zhou New Area, jeden z punk­tów eta­po­wych na Nowym Jedwab­nym Szlaku.

Chiń­skie metro­po­lie – podob­nie jak wcze­śniej ame­ry­kań­skie – mają coraz mniej zatło­czone śród­mie­ścia, ponie­waż roz­wój sieci auto­strad i roz­bu­dowa dziel­nic biu­ro­wych zmu­sza lud­ność do opusz­cza­nia gęsto zalud­nio­nych cen­trów aglo­me­ra­cji i prze­no­sze­nia się na ich obrzeża. Jest to część ogól­no­świa­to­wego trendu urba­ni­za­cyj­nego opar­tego na zmniej­sze­niu gęsto­ści zalud­nie­nia i two­rze­niu przed­mieść łatwo dostęp­nych dzięki moto­ry­za­cji. Kiedy ludzie stają się bogatsi, doma­gają się więk­szej prze­strzeni życio­wej. Jeśli miesz­kańcy miast chiń­skich i indyj­skich posta­no­wią żyć w podobny spo­sób jak Ame­ry­ka­nie, korzy­sta­nie przez nich z samo­cho­dów zwięk­szy świa­tową emi­sję dwu­tlenku węgla o 139%q7. Pan­de­mia w 2020 roku i zagro­że­nie przy­szłymi epi­de­miami mogą znowu zagro­zić mia­stom, skło­nić ludzi do ucieczki z metro­po­lii, gdzie dłu­go­trwały lock­down i kwa­ran­tanna są trudne do znie­sie­nia i gdzie ryzyko zaka­że­nia jest więk­sze. Jeśli tak się sta­nie, szkody eko­lo­giczne okażą się poważne.

W gorą­cym, wil­got­nym kli­ma­cie mia­sta mogą sta­no­wić roz­wią­za­nie pro­blemu. Jak udo­wad­niam w Metro­po­lis, się­ga­jąc po przy­kłady z dłu­giej histo­rii ludz­ko­ści, mia­sta są nie­zwy­kle odporne, potra­fią się adap­to­wać i zno­sić róż­nego rodzaju kata­strofy natu­ralne; od dawna dobrze sobie radzą z naci­skami i zagro­że­niami. Powin­ni­śmy być inno­wa­cyjni. W obec­nym stu­le­ciu dwie trze­cie naj­więk­szych metro­po­lii o licz­bie lud­no­ści prze­kra­cza­ją­cej pięć milio­nów, w tym Hong­kong, Szan­ghaj, Nowy Jork, Dża­karta i Lagos, jest zagro­żo­nych wzro­stem poziomu mórz; wiele z nich cierpi wsku­tek ocie­ple­nia i nisz­czy­ciel­skich hura­ga­nów. Nasze mia­sta znaj­dują się na pierw­szej linii frontu nad­cią­ga­ją­cej kata­strofy eko­lo­gicz­nej; z tego samego powodu mogą ode­grać ważną rolę w ogra­ni­cze­niu skut­ków zmian kli­ma­tycz­nych. Jedną z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych cech miast jest ich zdol­ność meta­mor­fozy. Na prze­strzeni dzie­jów mia­sta zawsze przy­sto­so­wy­wały się do zmian kli­matu, prze­biegu szla­ków han­dlo­wych, rewo­lu­cji tech­no­lo­gicz­nych, wojen, cho­rób i wstrzą­sów poli­tycz­nych. Wiel­kie pan­de­mie XIX wieku ukształ­to­wały pod­wa­liny współ­cze­snych miast, ponie­waż wymu­siły roz­wój inży­nie­rii lądo­wej, inży­nie­rii sani­tar­nej i pla­no­wa­nia prze­strzen­nego. Pan­de­mie XXI wieku zmie­nią mia­sta w spo­sób, któ­rego jesz­cze nie jeste­śmy w sta­nie sobie wyobra­zić. Mia­sta z koniecz­no­ści zaadap­tują się rów­nież do zmian kli­ma­tycz­nych.

Jak będzie wyglą­dać ta ewo­lu­cja? W całej histo­rii ludz­ko­ści wiel­kość mia­sta zawsze zale­żała od głów­nych środ­ków trans­portu, zagro­żeń zewnętrz­nych, dostęp­no­ści zaso­bów natu­ral­nych i ceny sąsia­du­ją­cych tere­nów rol­ni­czych. Naj­czę­ściej czyn­niki te ogra­ni­czały roz­wój miast; tylko bogate i spo­kojne spo­łe­czeń­stwa mogą się roz­ra­stać. W obec­nym wieku zagro­że­nie dla naszego bez­pie­czeń­stwa pojawi się nie ze strony armii najeźdź­ców, ale nie­sta­bil­nego kli­matu. Gęsto zalud­nione mia­sta dys­po­nują trans­por­tem publicz­nym, miej­scami spa­ce­ro­wymi, skle­pami i punk­tami usłu­go­wymi; wytwa­rzają znacz­nie mniej dwu­tlenku węgla i zuży­wają mniej zaso­bów śro­do­wi­sko­wych niż olbrzy­mie przed­mie­ścia. Nie­wielki obszar miast w pew­nym stop­niu łago­dzi kon­flikt ze śro­do­wi­skiem natu­ral­nym, ponie­waż pozwala unik­nąć grze­chu gigan­to­ma­nii. Nie suge­ruję, że powin­ni­śmy się gro­ma­dzić w śród­mie­ściach: to oczy­wi­ste, że są za małe. Mam na myśli urba­ni­za­cję przed­mieść i obrzeży wiel­kich aglo­me­ra­cji, aby prze­jęły formy i funk­cje cen­trów miast, stały się rów­nie gęsto zalud­nione, róż­no­rodne i cha­otyczne pod wzglę­dem archi­tek­to­nicz­nym.

W 2020 roku, w okre­sie ogra­ni­czeń zwią­za­nych z pan­de­mią, gęstość zalud­nie­nia w mia­stach zmie­niła się z zalety w zagro­że­nie. Kon­takty towa­rzy­skie – jeden z naj­przy­jem­niej­szych ele­men­tów miej­skiego życia – stały się czymś, czego nale­żało za wszelką cenę uni­kać, jakby współ­o­by­wa­tele byli śmier­tel­nymi wro­gami. Miliar­dom ludzi naka­zano trzy­mać się od sie­bie z daleka; życie w mie­ście sta­nęło na gło­wie. Jed­nak podat­ność miesz­kań­ców miast na cho­roby i skutki izo­la­cji nie powinna prze­sła­niać faktu, że zagęsz­cze­nie to klu­czowy spo­sób osią­gnię­cia zrów­no­wa­żo­nego roz­woju. Eko­no­mi­ści i urba­ni­ści słusz­nie chwalą „efekt sku­pie­nia” (ang. clu­ste­ring effect), który spra­wił, że metro­po­lie odno­szą suk­cesy gospo­dar­cze w epoce gospo­darki opar­tej na wie­dzy. Jed­nak efekt sku­pie­nia sprzyja nie tylko suk­ce­som start-upów. Gęsto zalud­nione obszary miej­skie wyzwa­lają inno­wa­cyj­ność i zdol­no­ści twór­cze rów­nież na pozio­mie sąsiedz­kim – nie w finan­sach czy nowo­cze­snej tech­no­lo­gii, lecz w życiu codzien­nym. Dowo­dzi tego histo­ria. Innymi słowy, zor­ga­ni­zo­wane, przed­się­bior­cze spo­łecz­no­ści mogą wzmoc­nić mia­sta w okre­sie, gdy potrze­bu­jemy odpor­nych, potra­fią­cych się adap­to­wać miast, goto­wych sta­wić czoła wyzwa­niom zwią­za­nym ze zmia­nami kli­ma­tycz­nymi i pan­de­miami. Dyna­mizm Dha­ravi, wio­ski kom­pu­te­ro­wej Otigba w Lagos i tysięcy nie­for­mal­nych spo­łecz­no­ści dowo­dzi, że ludzka pomy­sło­wość nie zna gra­nic.

Tego rodzaju idea wymaga urba­ni­za­cji na gigan­tyczną skalę, a przede wszyst­kim nowej inter­pre­ta­cji róż­no­rod­nych funk­cji, jakie mogą peł­nić mia­sta; wymaga to wyobraźni. Naj­lep­szym spo­so­bem, aby otwo­rzyć nam oczy na pełny zakres doświad­czeń zwią­za­nych z życiem w mie­ście, jest się­gnię­cie do histo­rii.

 
Wesprzyj nas