Książka dla dzieci pt. „Ekipa na tropie. Tajemnica starej mapy”, autorstwa Magdy Stachuli, daje dzieciom zachętę do kreatywnych zabaw na świeżym powietrzu, a zarazem uzmysławia, że dawne czasy to kopalnia zagadkowych historii.


Dziesięcioletni Kuba znajduje skarb. Skrzynia, która go zawierała, została przez kogoś schowana pod podłogą tarasu w wakacyjnym domku, zakupionym przez rodziców chłopca dwa lata wcześniej. Przypadek sprawił, że chłopiec zwrócił uwagę na to prozaiczne miejsce jej ukrycia, tak zwyczajne, że dotychczas nigdy o nim nie myślał, choć każdego dnia miał je pod stopami. I co teraz? Oto znalazca tajemniczej skrzyni stoi przed zagadką do rozwiązania: kto i dlaczego zostawił w tym miejscu mapę z różnymi znakami, kopertę ze zdjęciami, skórzaną sakiewkę?

Zanim jednak mały detektyw z pomocnikami w osobach brata i koleżanki z sąsiedztwa zaczną poszukiwania odpowiedzi, będą musieli natrudzić się w ukryciu swojego nowego sekretu przed rodzicami. Wiadomo! Dorośli nie dadzą się nacieszyć znalezionymi przedmiotami, a może w ogóle zabronią zajmować się całą sprawą? Poważny detektyw nie może przecież wypuścić z rąk tak niesłychanej okazji.

Powieść dla najmłodszych napisana przez Magdę Stachulę przynosi czytelnikowi atmosferę dawnych wakacji, przepełnionych przygodami na świeżym powietrzu, kiedy smartfony nie były nieodzowną częścią każdego działania – a bohaterowie, choć oczywiście mają do nich dostęp, potrafią oddać się bez reszty przygodzie, która zapukała do ich drzwi. Ich perypetie dają dzieciom zachętę do naśladownictwa, uważnego przyglądania się własnemu otoczeniu, szukania kreatywnej zabawy w terenie. Choć czasy tak szybko się zmieniają, to przecież każdy chciałby zostać odkrywcą, czyż nie?

Przygoda, która tym razem pochłonęła tytułową „Ekipę na tropie” ma związek z przeszłością i także w tym kryje się aspekt edukacyjny. Autorka uzmysławia dzieciom, że dawne czasy, to kopalnia zagadek, mnogość wątków do zbadania. Nic nudnego i smętnego, kojarzącego się ze schematycznymi lekcjami historii. Dziecięcy bohaterowie, próbując odgadnąć do kogo mogły należeć znalezione skarby, ostatecznie dowiadują się o istnieniu pewnej postaci, kogoś, kto miał „piękne, bogate życie, wszystkim się interesował, podróżował, malował”, tym samym poznają świetny wzór do naśladowania. Każdy przecież może tak pokierować swoim życiem, aby stało się własną, wyjątkową historią.

Czytając tę opowieść mali czytelnicy poznają też zjawisko nabierania wartości przez rzeczy z upływem czasu. Dowiedzą się, że najzwyczajniejsze przedmioty, takie jak wycinki z papierowych gazet, drobne monety czy inne drobiazgi codziennego użytku po latach staną się obiektami historycznymi, niosącymi ludziom przyszłych pokoleń wiedzę o naszej codzienności. Dla kogoś, kiedyś, wiele, wiele lat później mogą stać się prawdziwym skarbem.

Zabawa, humor, wartka akcja osadzona w przystępnych, znanych większości dzieci realiach, czyni z powieści Magdy Stachuli lekturę wartą podsunięcia dzieciom, szczególnie w przypadku, jeśli chcemy je skłonić do większej aktywności poza domem. Przed sezonem wakacyjnym i wyjazdami poza miasto trafi na szczególnie podatny grunt. Wanda Pawlik

Magda Stachula, Ekipa na tropie. Tajemnica starej mapy, Wydawnictwo Skarpa Warszawska, Premiera: 27 października 2021
 
 

Magda Stachula
Ekipa na tropie. Tajemnica starej mapy
Wydawnictwo Skarpa Warszawska
Premiera: 27 października 2021
 
 

Powitanie

A gdybyście odkryli tajemniczy skarb, jaka byłaby wasza reakcja? Podzielilibyście się tą wiadomością z innymi czy zachowali dla siebie? Niezwłocznie otworzylibyście zakurzony kufer, podnosząc drewniane wieko w oczekiwaniu na coś niezwykłego? Czy wahalibyście się przez chwilę, obawiając się, że w środku znajduje się zdechły szczur, stado pająków lub inne okropieństwo?
Nazywam się Kuba, mam dziesięć lat i niedawno stanąłem przed takim dylematem. Początek wakacji zawsze niesie ze sobą powiew pozytywnych emocji. Uwielbiam zapach lata, tych wszystkich kwitnących kwiatów i dojrzewających owoców, owadów bzyczących w locie oraz unoszący się dookoła smak przygody. Wakacje to moja ulubiona pora roku, wiem, że taka oficjalnie nie istnieje, ale w moim kalendarzu wakacje zajmują pierwsze miejsce. Czekam na te dwa miesiące beztroski z utęsknieniem.
Mimo wszystko, wyjeżdżając z rodzicami i młodszym bratem do domku nad jeziorem, nie sądziłem, że czeka mnie tak niesamowita przygoda, rodem z książek czy filmów, a ja zagram główną rolę – odkrywcy, posiadacza tajemnicy, zdobywcy skrzyni skarbów. Czy macie ochotę mi potowarzyszyć? Dowiedzieć się, co znalazłem i jakie to miało dla mnie konsekwencje? Zapraszam was w niezwykłą podróż, do tajemniczego domku nad jeziorem, gdzie pośród lasów i śpiewu ptaków zdarzyła się ta niezwykła historia.

Rozdział 1

Noc świętojańska, najkrótsza noc w roku


 
Z każdą kolejną sekundą odgłosy przybierają na sile. Nie mam wątpliwości, ktoś lub coś jest na strychu. Dokładnie nade mną, w miejscu, w które się wpatruję. Szur, szur, szur. Leżę na wznak z otwartymi oczami i patrzę w sufit. Tup, tup, tup. Szmer oddala się i teraz to coś jest dokładnie nad łóżkiem mojego brata. Strych jest niewielki, ale doskonale nadaje się na kryjówkę dla gryzoni albo duchów, jakby powiedział mój brat. Filip jest fanem Scooby-Doo i u niego wszystko sprowadza się do duchów i potworów. Zaczynając na piżamie, w której właśnie śpi, przez szczotkę do zębów, a kończąc na worku na kapcie, z którym nie rozstaje się od zerówki. Potwory rządzą! Niemal słyszę jego głos i triumfujący śmiech. Ja nie wierzę w duchy, myślę, że ten szmer na górze to odgłosy jakiegoś dzikiego zwierzęcia, kuny, szczura albo kota, który zakradł się na nasz strych.
Wstaję i wychodzę na korytarz, chce mi się pić, a nie wziąłem sobie na noc wody z kuchni. Stara podłoga skrzypi pod moimi nogami i mam wrażenie, że to coś, co jest nade mną, też to słyszy, bo odgłosy na górze momentalnie cichną. Zwierzę nasłuchuje, zupełnie tak jak ja? Czuję, jak zaczyna bić mi szybciej serce, ale absolutnie się nie boję. Ja niczego się nie boję, jestem nieustraszony. Co innego mój brat. Mimo że zgrywa twardziela, jego mina za każdym razem doskonale zdradza każdą emocję. Nagle za plecami słyszę szmer, dosłownie tuż za mną. Odwracam się gwałtownie.
– Nie śpisz? – W progu sypialni rodziców staje mama.
– Słyszysz to? – pytam, przykładając palec do ust.
Znów ten sam dźwięk. Tajemniczy gość na strychu ciągnie coś za sobą. Zwierzę wróciło z nocnych łowów?
– Stary dom wydaje dziwne odgłosy. Tak jakby żył własnym życiem. Oddychał, sapał, stękał. – Mama kładzie rękę na moim ramieniu. – Sparciała podłoga, nieszczelne okna, stare schody – wymienia. – Drewno cały czas pracuje. Nie możesz spać? – Patrzy na mnie takim wzrokiem jakby chciała mnie uspokoić, zapewnić, że nie ma się czego bać.
– A może to szczury albo kuny? – mówię, nie odpowiadając na jej pytanie. – Wyraźnie słyszałem, jak coś biega, szura po suficie, to nie mogły być sparciałe deski, coś tam jest.
– W dzień było bardzo gorąco, blacha na dachu się nagrzała i teraz zapewne wraca do swoich rzeczywistych rozmiarów, wydając te dziwne odgłosy – wyjaśnia mama.
– Mówię ci, mamo, tam coś jest, jakieś zwierzę.
– Jak przyjedzie tata, poproszę, aby wszedł na dach i sprawdził, czy nie ma jakiejś dziury. Kto wie, może mała wiewióreczka postanowiła zostać nielegalną lokatorką? – Uśmiecha się.
A więc ona jednak także nie wierzy w odgłosy starych desek, wie, że na strychu coś jest.
– A ten pan, od którego kupiliśmy ten dom, kim on był? – pytam.
– Kubusiu – mama spogląda na mnie troskliwe – on był bardzo dobrym człowiekiem, znajomym naszego dziadka, nie musisz się go bać.
– Ale co robił, czym się zajmował?
– Porozmawiamy o tym jutro – mówi, obejmując mnie ramieniem i prowadząc do łóżka. – Jest środek nocy, jeszcze pracowałam. – Ziewa, nakrywając mnie kołdrą. – Ale już pora spać.
Nachyla się i całuje mnie w policzek. Gdy nikt nie patrzy, pozwalam jej na to, co więcej, bardzo to lubię. Migdałową woń perfum, wiśniowy smak ochronnej pomadki do uch i coś jeszcze, trudno to nazwać, po prostu zapach mamy.
Zamykam oczy, ale sen nie nadchodzi. Nadal chce mi się pić, ale nie podejmuję kolejnej próby dotarcia do kuchni. W mojej głowie wiruje od natłoku myśli i wyobrażeń. I nie chodzi tylko o te szmery na górze, ale o to, co wczoraj znalazłem. Nikomu o tym jeszcze nie powiedziałem i nie jestem pewien, czy w ogóle powinienem się podzielić z kimś moją tajemnicą. Sprawa top secret, ściśle tajne, im mniej osób wie, tym bezpieczniej.
Do domu nad jezioro przyjeżdżamy na wakacje, ferie, święta. Moja mama jest redaktorką tekstów, tata ma firmę remontową, więc latem możemy całe dwa miesiące spędzać poza miastem. Czasami tata musi wyjechać w interesach na kilka dni, tak jak teraz, ale obiecał wrócić w sobotę. Może jemu mógłbym powiedzieć o tym, co znalazłem?
Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale budzi mnie smród. Jest tak charakterystyczny i tak dobrze mi znany, że zanim otworzę oczy, wiem, że stoi nade mną Kowboj. Nasz pies, czarno-brązowy owczarek niemiecki.
– Może nauczę cię myć zęby? – pytam, odwracając się na drugi bok i wtulając twarz w poduszkę. – Ale ci śmierdzi z pyska, fuj!
A on jakby to zrozumiał, podbiega do okna i skacze przednimi łapami na parapet. Okno jest uchylone, upały od kilku dni dają się we znaki. Czerwona chusteczka, którą Filip przyczepił mu do obroży, lekko powiewa na wietrze, a Kowboj zieje, pozwalając, aby ciepły powiew lata czesał jego sierść i suszył mu zęby.
– Nie wywietrzysz tego smrodu – żartuję, siadając na łóżku.
Kowboj zeskakuje z parapetu, zaczyna kręcić radosne kółka wokół własnej osi i z impetem wybiega na korytarz. Słyszę, jak uderza pazurami w drewniane schody, a potem skacze na klamkę u drzwi na dole. Chce wyjść na zewnątrz, muszę zwlec się z łóżka i go wypuścić, w przeciwnym razie załatwi swoje potrzeby na dywanie. Niechętnie wstaję, spoglądam na sąsiednie łóżko. Mój brat śpi z otwartymi ustami, jestem przekonany, że nie raz połknął muchę, która fruwając po pokoju w swoim szaleńczym, chaotycznym tańcu, skończyła w jego otwartej buzi.
Od początku wakacji śpimy w jednym pokoju, chociaż obok jest drugi, pusty, który pierwotnie miał być sypialnią Filipa. Przespał tam zaledwie kilka nocy, bo obaj jednogłośnie orzekliśmy, że bardziej opłaci nam się spać razem. Nie chodzi o to, że tak za sobą przepadamy, że aż nie możemy żyć bez siebie, bo czasem – a szczerze, to nawet często – kłócimy się, rozwiązując spory siłą mięśni. Mama tego nie pochwala, robi nam kary, szlabany, zależy jej, abyśmy się wzajemnie szanowali i waśnie wyjaśniali słownie.
– Sztuka kompromisu jest niezwykle ważna, przyda się wam to w życiu, im wcześniej zaczniecie…
Mniej więcej na tym etapie przestaję jej słuchać, Filip jest nieznośny, należy mu czasami przypomnieć, kto tu rządzi. Oczywiście bywają dni, gdy zabawa z nim jest niezłą frajdą i tak naprawdę bardzo się cieszę, że mam brata, sojusznika w przekonywaniu rodziców, kompana w zabawie, ale decyzja o wspólnym pokoju zapadła z innego powodu. Byliśmy już znudzeni sprzątaniem zabawek. Odkładaniem, po raz nie wiem który, na swoje miejsce klocków, samochodzików czy żołnierzyków. Mama nalegała, aby przed snem posprzątać pokój, a zarówno u mnie na dywanie, jak i u Filipa przez cały dzień nazbierało się zawsze zabawek co niemiara. Nie rozumiem, dlaczego mamie tak zależy, aby każdego wieczoru wracały na swoje miejsce, skoro rano znów zdejmiemy je z półek. Dlatego postanowiliśmy, że jeden z pokoi będzie naszą wspólną sypialnią, a drugi zamienimy w bawialnię. A wiadomo, pokój zabaw rządzi się swoimi prawami, królują w nim zabawki i mimo że raz na jakiś czas mama każe zrobić tam porządek, zetrzeć kurze i pozamiatać, nie jest to codzienny rytuał. Nie mówię tego głośno, ale wieczorne rozmowy z Filipem przed snem bardzo mi przypadły do gustu. I mimo że nadal bywa czasami nieznośny, nie mam zamiaru zmieniać ustalonych reguł.

 
Wesprzyj nas