Magiczny świat chwieje się w posadach. Celebrant zjednoczył smoki w wielką armię, którą przed zaatakowaniem ludzkości powstrzymuje już tylko jeden artefakt. Stare sojusze zostają wystawione na próbę, więc Seth i Kendra rozpaczliwie szukają nowych sprzymierzeńców.


Seth musi się wywiązać z przysięgi złożonej Śpiewającym Siostrom. Wspierany jedynie przez Calvina, próbuje zebrać fragmenty Klejnotu Eteru, między innymi kamienie z koron Króla Smoków, Królowej Olbrzymów i Króla Demonów.

Kendra jest rozdarta między powinnością wobec Smoczej Straży a pragnieniem ratowania Paprota. Czy uda jej się podważyć władzę Ronodina w krainie wróżek, a jednocześnie nie zostawić zabójców smoków na pastwę polującego na nich Celebranta i jego synów?

Bohaterów czeka ostatnia walka w ukrytym królestwie o nazwie Selona. Aby mieli szansę powodzenia, muszą powstać legendarni zabójcy smoków, trzeba odkryć zaginione sekrety i zbudzić przedwieczne moce.

Szykujcie się na porywający, oszałamiający, niespodziewany finał epickiego cyklu Smocza Straż, którego akcja będzie się rozgrywać także na terytorium… Polski!

Brandon Mull
Smocza Straż tom 5. Powrót zabójców smoków
Przekład: Rafał Lisowski
seria Baśniobór. Nowe Przygody: Smocza Straż tom 5
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 18 maja 2022
 
 


Rozdział 1
Uchodźcy

Po raz pierwszy od przybycia do Muzeum Olbrzymich Osiągnięć Knox nie słyszał żadnych odgłosów, które świadczyłyby o tym, że na górze smoki sieją spustoszenie. Żadnych walących się budynków. Żadnych pierwotnych ryków. Tylko cisza.
Ciemne pomieszczenie, chronione żelaznymi drzwiami, znajdowało się w kącie na najniższym poziomie muzeum. Niedopasowane meble sprawiały wrażenie, jakby były niewykorzystanymi eksponatami z różnych ekspozycji prezentujących cywilizację olbrzymów na przestrzeni wieków. Na ogromnej tablicy pod jedną ze ścian znajdowały się wypchane zwierzęta – koń, krowa, łoś, tygrys, dzik – przyszpilone i podpisane jak insekty. Nieopodal młodziutka olbrzymka kroiła ostatnie kawałki jabłka i karmiła nimi małego chłopca, który jadł, nie przestając kwilić.
Dostojna olbrzymka z włosami owiniętymi chustą, trzymająca na ręku masywne niemowlę, z nadzieją patrzyła w górę. Z pęknięć w suficie przestał sypać się pył. Kiedy trwał atak na miasto, oddano jej pod opiekę ośmioro dzieci przebywających w tym pokoju oraz starszego, chorego olbrzyma, który leżał na łóżku. Knox, Tess i dwaj satyrowie, Nowel i Doren, starali się dzielić z nimi przestrzeń tak, żeby nie zostać kolejnymi wypchanymi okazami.
– Czy smoki zrobiły sobie przerwę w rozwalaniu miasta? – zapytał Nowel.
– Raczej zastawiają pułapkę – odparł Doren. – Żeby zwabić na górę nieostrożnych satyrów.
– Wątpię, żebyśmy byli dla nich ważni – stwierdził Knox. – Gdyby wiedziały, że tu jesteśmy, łatwo by się do nas dostały.
– Trzymajcie język za zębami – szepnęła dostojna olbrzymka.
– Wiele smoków ma doskonały słuch. Bezbłędnie polują w ciszy.
– Słuszna uwaga – zgodził się cicho Doren.
Nowel pokręcił głową.
– To brzmiało tak, jakby zawaliło się całe muzeum. – On też nie podnosił głosu. – Możliwe, że już koniec demolki. Znajdujemy się pod zwałami gruzu.
– Nesho, jestem głodny – poskarżył się ośmioletni olbrzym Dirk, któremu Knox sięgał ledwie do kolan.
– Zaciśnij pasa, chłopcze – odparła olbrzymka. – Nie znam się na czarach. Zjedliśmy już wszystko, co mieliśmy ze sobą. Nie było czasu wziąć więcej.
– Niech wam tylko nie przyjdą do głowy żadne dziwne pomysły – rzucił nieufnie Doren. – Jesteśmy gośćmi królowej. Poza tym specyficznie smakujemy.
– Nie zjedzą nas – odezwała się Tess, stojąca obok czteroletniej olbrzymki trzy razy wyższej od niej. – Jesteśmy przyjaciółmi.
– Gady po nas przyjdą – zaskrzeczał stary olbrzym na łóżku. – Wspomnicie moje słowa, mają z nami porachunki. Wywęszą nas tu jedno po drugim.
– Przymknij się – burknęła Nesha. – Wystraszysz dzieci.
Stary olbrzym podparł się na łokciu i zaśmiał chrapliwie.
– Nie ma ich teraz co hołubić. Ich rodzice nie żyją, a one same niebawem do nich dołączą. Skończyły się dni ucztowania. Teraz to my będziemy posiłkiem.
Kilkoro dzieci zaczęło płakać.
– Bądź cicho – skarciła go Nesha i cisnęła w niego drewnianą solniczką. – Patrz, co narobiłeś. Jeżeli dotąd smoki nas nie słyszały, to teraz usłyszą na pewno.
Stary olbrzym z powrotem opadł na poduszkę.
– Pff! Lepiej mieć to już za sobą. Igraliśmy z ogniem dłużej, niż powinniśmy. Wszyscy wiedzieliśmy, co robimy. Pora wreszcie się sparzyć.
Knox się wzdrygnął. Na górze, na ulicach, było okropnie. Kiedy razem z Tess i satyrami dotarł z Terastios do Humburga przejściem królowej, spodziewał się, że miasto będzie bezpieczne, bo miał je przecież chronić Humbugiel ze swoim Czarkamieniem. Tymczasem olbrzymi podniebni, którzy strzegli przejścia od strony Humburga, poinformowali, że zabezpieczenia w tajemniczy sposób zniknęły. Trwał atak na miasto, zwłaszcza na jego część zwaną Dużą Stroną, gdzie mieszkali olbrzymi.
Po Knoxa, Tess, Nowela oraz Dorena przysłano olbrzymkę Morganę, która miała ich zabrać do bezpiecznego pomieszczenia wewnątrz grubych murów muzeum. Na czas transportu umieściła ich w klatce, a potem wyszła na dwór, niosąc ją pod pachą jak futbolista piłkę. Gdy tylko znalazła się na ulicy, tuż nad dachami nadleciał dwugłowy smok pokryty ostrymi filetowymi łuskami. Jego szeroko rozpostarte skrzydła na moment przesłoniły słońce. Z dwóch paszcz gada buchnęły strumienie ognia i błyskawic. Morgana wskoczyła do jakiejś wnęki i uniosła ogromną prostokątną tarczę, żeby osłonić się przed pożogą. Kiedy smok przeleciał, ruszyła po bruku rozgrzanym do czerwoności. Mijała okna, które eksplodowały do wewnątrz, płonący wózek z warzywami i zwęglone zwłoki dwóch olbrzymów.
Gdy biegła, Knoxa sparaliżował wszechogarniający smoczy strach. Tess przywarła do brata. Znieruchomiali wewnątrz klatki, chłonęli obrazy i dźwięki bitwy. Ryczały smoki, waliły się budynki, trzaskał ogień i huczały gromy. Olbrzymi wykrzykiwali komendy i rzucali wyzwania wrogom. Powietrze było szare od dymu, ale we mgle Knox widział, jak smoki krążą wokół Dużej Strony, którą pokrywały kwasem, ogniem i błyskawicami. Z oddali nadciągały dziesiątki kolejnych. Za zakrętem natrafili na zielonkawozłotego smoka zaprzężonego do wozu. Szarpał się w uprzęży, skręcał i rzucał, usiłując się oswobodzić, a woźnica, barczysty olbrzym z bujną brodą, chłostał go raz za razem. Trzeszczała skóra i skrzypiało drewno, smok walczył, bujał wozem na boki, a furman wymachiwał batem.
Z jednej strony zapikował wściekły kasztanowy smok z czarnymi plamkami, a z drugiej zaatakował szary, nakrapiany. Kasztanowy odgryzł rękę z batem, a potem opryskał pomarańczowym żelem olbrzyma, który z wrzaskiem spadł z wozu i zaczął szarpać skórę. Nakrapiany zniszczył pęta, uwalniając zielonkawozłotego, a ten rzucił się na woźnicę usiłującego wstać.
Knox odwrócił wzrok, kiedy smoki zaczęły żer.
Spanikowani olbrzymi wydawali się nieprzygotowani na morderczą furię napastników. Knox widział, jak kilku dzielnie walczy ze smokami, jeden nawet zestrzelił gada z gigantycznego łuku. Chłopiec zauważył na ulicy zwłoki innego, pomarańczowego, z przetrąconym karkiem i połamanymi skrzydłami. Więcej było jednak zabitych olbrzymów, a kolejni kulili się wśród gruzów albo ukradkiem wyzierali z okien. Olbrzymi budzili respekt, ale Knox nie miał wątpliwości, że walka skończy się masakrą. Magiczne zabezpieczenia, którymi Humbugiel otoczył miasto, powstrzymałyby atak z zewnątrz, ale najwyraźniej zawiodły. Giganci, którzy przywykli do traktowania smoków jak udomowionych zwierząt, sprawiali wrażenie zszokowanych ich nieokiełznaną potęgą i furią.
Muzeum Olbrzymich Osiągnięć mieściło się w okazałym kamiennym gmachu, zwieńczonym trzema kopułami podtrzymywanymi przez posągi potężnych olbrzymów z uniesionymi rękami. Marmurowa fasada tu i ówdzie była osmalona, a ze zwęglonych flag i proporców sypały się rozżarzone skrawki. Morgana ominęła schody prowadzące do holu głównego, weszła bocznymi drzwiami i zbiegła na dół, a potem pognała korytarzem aż do żelaznych drzwi, za którymi znajdowało się bezpieczne pomieszczenie. Odbyła głośną rozmowę z kimś po drugiej stronie, a potem zostawiła podopiecznych pod okiem Neshy. Następnie szybko oddaliła się z mieczem w dłoni i od tamtej pory z góry dobiegał straszliwy zgiełk.
Aż do teraz.
– Chyba już po wszystkim – powiedział cicho Knox. – Smoki nie muszą się silić na subtelność.
Doren uniósł palec.
– Chyba że uznały, że nie ma co szukać nas wśród gruzów. Łatwiej poczekać, aż ci, którzy przeżyli, sami do nich przyjdą.
– Skoro nie możecie usiedzieć spokojnie, to idźcie się rozejrzeć – zaproponował z łóżka stary olbrzym. – Lepiej wy niż ktoś z nas.
Dirk szarpnął spódnicę Neshy.
– Nie chcę, żeby koziego chłopca zjadły smoki.
– Ja nikogo nie trzymam w niewoli – odparła kobieta. – Satyrowie mają własny rozum.
– Wyjrzę na górę – zadeklarował Nowel i ruszył do drzwi. – Jeśli się okaże, że czyhają tam kłopoty, przybiegnę z powrotem.
– I sprowadzisz je do nas – mruknął olbrzym. – Jak już wyjdziesz, to nie wracaj.
– Cicho bądź – rzuciła Nesha. – To mój żłobek. Ty jesteś tu grzecznościowo, a nie po to, żeby wydawać polecenia.
– Mógłbym was wszystkich zmiażdżyć – burknął tamten, a potem się rozkasłał.
– Nie zwracajcie na niego uwagi. Ja też jestem ciekawa, co oznacza ta cisza. Sprawdźcie, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Nie ściągnijcie nam na głowę kłopotów, inaczej sama dopilnuję, żeby was rozgnieść, jak się patrzy. Jeśli przeżyjecie niezauważeni, wróćcie i zdajcie raport.
– Gdybym był w kwiecie wieku, nikt by się nie musiał ukrywać – oznajmił stary olbrzym. – Pozawiązywałbym te smoki na supełki.
– Ciesz się, że jesteś tutaj – odpowiedziała Nesha. – Daję głowę, że dzisiaj dokonało żywota wielu dzielnych olbrzymów.
Starzec parsknął.
– Uchowali się jeszcze jacyś dzielni olbrzymi? Dzielne to było pokolenie mojego ojca. Pomnij moje słowa, samiśmy się o to prosili i w końcu się doczekaliśmy, a nikt z nas nie okazał się dostatecznie dzielny, żeby to powstrzymać.
– Zaraz wracam – obiecał Nowel.
– Bądź ostrożny – poprosił go Knox.
– Mam smykałkę do unikania kłopotów.
– A mnie smoczy strach miesza w głowie – szepnął Doren. – Teraz nic nie czuję, więc założyłbym się o własne rogi, że sobie poszły.
Nowel odchylił zasuwkę, do której dał radę sięgnąć. Drzwi były dziesięć razy wyższe od niego, zamknięte na różnych wysokościach. Nesha podeszła do wyjścia, otworzyła rygiel, a potem przesunęła wielki skobel.
– Potrzebujemy tajnego sygnału – stwierdził Knox.
Nowel dwa razy zastukał powoli kłykciami o dłoń, zrobił przerwę i zastukał trzy razy szybko.
– Może być – powiedziała Nesha.
– A może inny sygnał przy pukaniu pod przymusem? – zaproponował Knox.
– Bystry chłopak – pochwalił Doren.
Nowel na próbę raz stuknął w otwartą dłoń, a potem jeszcze pięć razy w niewielkich odstępach.
– Pod przymusem po prostu nie wracaj – syknęła Nesha.
Uchyliła ciężkie drzwi, żeby satyr się wymknął.
– Zaczekam na zewnątrz – zaproponował Doren. – Żeby lepiej słyszeć, co się dzieje na górze.
Olbrzymka zamknęła za nimi drzwi, zaciągnęła zasuwę i przesunęła skobel.
– Nie martwcie się, ja będę się bił ze smokami – oznajmił wszystkim Dirk.
Tess przysunęła się do brata.
– Nic im nie będzie – powiedziała.
– Jasne – odparł Knox, jedną ręką trzymając przedmiot ukryty pod koszulką.
Tylko on wiedział, że potajemnie nosi przy sobie koronę Królowej Olbrzymów.
Knox, Tess i satyrowie byli świadkami zgładzenia królowej przez Celebranta i gromadę smoków. Jej olbrzymia korona pozostała niezauważona na podłodze sali tronowej, kiedy nieprzyjaciele dalej pustoszyli Terastios. Chłopiec wrócił po nią, bo liczył, że okaże się pomocna, a gdy wyciągnął po nią rękę, skurczyła się do takiego rozmiaru, żeby pasowała na jego głowę. Od tamtej pory trzymał ją w ukryciu. W zamieszaniu podczas ucieczki pozostali w zasadzie nawet nie zauważyli jego chwilowej nieobecności.
Czy smoki miały świadomość, że korona zniknęła? Czy ktoś jej szukał? Czy w Terastios przeżyli jacyś olbrzymi? Czy korona mogłaby zostać zapomniana?
Knox zmagał się z myślami i głowił, co z nią zrobić. Czy ma obowiązek zwrócić ją olbrzymom? Może czeka za to nagroda? Pewnie potrzebowali korony dla kolejnego monarchy. Jak to w zasadzie działa? A może o tym, kto rządzi, decyduje to, kto ma koronę? Czy gdyby on ją włożył, zostałby królem olbrzymów? Albo wręcz sam zmienił się w jednego z nich? A przynajmniej zdobył niesłychaną moc? Czy olbrzymi byliby mu posłuszni? Czy mógłby ich zjednoczyć przeciwko smokom? Może korona pomogłaby wygrać smoczą wojnę. Na ten atak olbrzymi nie byli przygotowani.
Ktoś jednak musiał przeżyć. Pod odpowiednim przywództwem wciąż mogli mieć ogromny wpływ na przebieg walk. Z drugiej strony – gdyby Knox włożył koronę, może zostałby uznany za zdrajcę i złodzieja. Czy istniało prawdopodobieństwo, że olbrzymi zemszczą się na nim za śmierć swojej królowej? Zatrzymanie korony mogło być ryzykowne. Gdyby ją ukrył w nieoczywistym miejscu, zawsze mógłby po nią wrócić. Albo zapomnieć, że w ogóle o niej wie, i wykręcić się od odpowiedzialności.
Rozległy się dwa wolne stuknięcia w drzwi, a potem trzy szybkie. Nesha pootwierała zamki, po czym uchyliła wrota na tyle, żeby satyrowie mogli wślizgnąć się do wnętrza.
– Droga na górę wolna – zaraportował Nowel. – Zawalona gruzem, ale można się przedostać. Wam, olbrzymom, pewnie będzie trudniej, bo w paru miejscach jest ciasno.
– Przegoniliśmy smoki? – zapytała Nesha.
– Niebo jest puste. W ogóle nie czułem smoczego strachu. Duża Strona spalona i zrównana z ziemią. Reszta Humburga ucierpiała, ale zasadniczo stoi.
– Mówiłem wam – jęknął stary olbrzym. – To już nasz koniec.
– Może twój – burknęła Nesha. – Są jakieś ruchy olbrzymów?
– Na razie nie. Mam nadzieję, że jeszcze się chowają.
W ciszy, która nastąpiła po tych słowach, nadziei było niewiele.
– Co będzie, jak smoki wrócą? – zapytała Tess.
– Upieką was i zjedzą – prognozował starzec.
– Powinniśmy wykorzystać tę chwilę spokoju – ocenił Nowel. – Wybrać się do Małego Miasta i czegoś się dowiedzieć.
– Możecie odejść, jeśli chcecie – powiedziała Nesha. – Ale jeżeli wyprawicie się na zewnątrz, nie wracajcie.
– Droga wolna – burknął stary olbrzym. – Dajcie nam rozpaczać w spokoju.
– Potrzebna wam ochrona? – zapytał Dirk.
– Poradzimy sobie – odparł Doren. – Jesteś potrzebny tutaj, żeby pilnować młodych.
– Chodźmy – odezwał się Knox. – Sprawdzimy, co się stało.

Rozdział 2
Ucieczka


Seth oglądał korytarz lochu przy rdzawym blasku swego miecza. Klinga świeciła czerwienią ciemniejszą niż wtedy, gdy poprzednio dzierżył Vasilisa, ale chyba to miało sens. Odkąd po raz ostatni miał w rękach tę słynną broń, służył jako agent ciemności, co wyraźnie wpłynęło na charakter bijącej od niego energii.
Obejrzał się przez ramię i na nierównej ścianie zobaczył swój nieproporcjonalnie duży, zniekształcony cień, jeszcze dziwniejszy ze względu na skrzydła. W żadnym kierunku nie widział zbyt daleko, ponieważ korytarz ostro zakręcał. Pozostałe cele w zasięgu wzroku były puste, wyczuwał natomiast istoty w innych miejscach lochu. U jego boku nadal trwała zimna obecność widma – którego humanoidalny kształt raczej wchłaniał światło, niż je odbijał.
Za sprawą witalności płynącej z miecza Seth po raz pierwszy od odzyskania wspomnień czuł jasność umysłu. Nagle plan ucieczki z więzienia nie wydawał się aż tak onieśmielający, zwłaszcza że teraz chłopiec miał wrażenie, że pokona każdą przeszkodę, która stanie mu na drodze. Chciał jednak zachować ostrożność i nie ulegać zbytniej pewności siebie. Dzięki wskazówkom Morisanta wiedział, że Vasilis potęguje wszystko, co już w nim drzemie, a doświadczenie pokazywało, że niektóre aspekty jego natury są groźne. Na poprzednich użytkowników miecz sprowadził zgubę.
Seth zobaczył przed sobą blask świecy. Nie słyszał kroków, ale widział, że ktoś się zbliża. Jeśli strażnik był smokiem, w tych ciasnych korytarzach musiał przybrać ludzką formę. Chłopiec rozważył, czy nie wycofać się korytarzem, ale uznał, że jeśli tak zrobi, tamci szybko odkryją pustą celę i podniosą alarm. Musiał zająć się strażnikiem – najlepiej po cichu. Zdecydował się na stąpanie w cieniu i odkrył, że sięganie do swojej mocy przychodzi mu z dużą łatwością. To musiała być kolejna zaleta miecza. Przykucnął i powoli zbliżył się do następnego zakrętu. Blask się zbliżał, ale wciąż nie było słychać kroków. Skulony w cieniu, Seth był właściwie niezauważalny. Liczył na to, że strażnik go minie, co pozwoli na atak od tyłu. Dał znak Jęczybule, żeby stanął przy ścianie. Widmo wykonało polecenie.
Stąpający po cichu strażnik z pochodnią w dłoni pojawił się w polu widzenia chłopca i się zatrzymał. Okazało się, że to kobieta o ostrych, bezlitosnych rysach. Jej ciało pokrywały ciemnoszare pióra, a złożone z tyłu skrzydła sępa okrywały plecy niczym szal. Wbiła wzrok prosto w Setha.
– Wracaj do klatki – poleciła zniekształconym głosem, który jakby nakładał się sam na siebie.
Ponieważ chłopiec został odkryty, zrobił krok naprzód i czujnie uniósł Vasilisa.
– Cofnij się. Nie chcę ci zrobić krzywdy – powiedział.
Kobieta obnażyła szpiczaste zęby.
– Niepotrzebna mi twoja litość, człowieku. Wracaj do klatki, inaczej cię pożrę.
– Jęczybuła, bierz ją.
Ze starcia z harpią syberyjską nie wyjdę zwycięsko – zakomunikował Jęczybuła wprost do umysłu chłopca.
– Będziesz się chował za widmem? – zapytała harpia z nutą rozbawienia w głosie.
– Nie chcę ci zrobić krzywdy – powtórzył Seth.
Poczuł, że Vasilis ciągnie go w kierunku pierzastej kobiety.
– Zmierz się ze mną, jeśli tego pragniesz – zachęciła. Palce jednej ręki zakrzywiła jak szpony. Groźne pazury połyskiwały w blasku pochodni. – Jestem artystką. Nie umrzesz szybko.
– Nic mi nie będzie. A ciebie przerobię na sztukę współczesną.
Harpia syknęła.
– Chodź, posmakujesz zapłaty za swoją butę.
Seth bez trudu połączył się z mrocznym źródłem swej mocy i siłą woli wtłoczył chłód w płomień, aż ten zgasł. Potem w ciemnoczerwonym świetle Vasilisa zobaczył, jak Jęczybuła rzuca się na harpię. Upuściła bezużyteczną pochodnię, zawirowała niczym trąba powietrzna, wbiła pazury w boki widma i cisnęła nim w głąb korytarza. Potem odwróciła się w kierunku Setha i rozpostarła skrzydła.
Kiedy ku niemu skoczyła, poczuł powiew cuchnącego wiatru. Vasilis ciągnął go w stronę wściekłej istoty, drgał mu w dłoni i odbijał kolejne ciosy szponów. Iskry sypały się po każdym uderzeniu. Harpia wrzasnęła jak orzeł, kiedy Seth odrąbał jej jedno pierzaste ramię tuż poniżej łokcia. Przebierał nogami, aby nadążyć za ruchami miecza. Zrobił krok naprzód, zamachnął się, a klinga błysnęła oślepiająco. Ukośnym cięciem przez tors powalił harpię na ziemię. Legła bez ruchu na posadzce lochu, w jej ranie tliły się rozżarzone węgielki, a powietrze wypełnił smród palonych piór.
Kiedy Seth stał nad leżącą istotą, wypełniały go wściekłość i euforia. Gdy schował miecz do pochwy, łatwiej było opanować rozszalałe emocje, ale i tak przez chwilę musiał pochodzić tam i z powrotem, kurczowo zaciskając pięści, zanim wreszcie zdołał skupić uwagę na dalszej części korytarza.
– Jęczybuło, nic ci nie jest?
Uszkodzony, ale nie zniszczony – odparło widmo. – Spróbowałem wykonać twoje polecenie.
Odkąd pochodnia zgasła, korytarz był tak ciemny, że Seth ponownie dobył miecza. Kiedy ściskał w dłoni Vasilisa, buzowała w nim dodatkowa dawka odwagi i pewności siebie.
– Nie sądziłem, że istota taka jak harpia może ci zrobić krzywdę – powiedział.
Harpie mogą zadać cierpienie niemal każdemu – wyjaśniło widmo. – W pobliżu wyczuwam kolejne. Nie lekceważ ich.
– Będę uważał.
Czy musisz używać miana „Jęczybuła”?
– To tylko taki żart. Kiedy cię poznałem, gadałeś wyłącznie o tym, jak ci zimno i jaki jesteś głodny.
Ten stan nie minął. Gdy się spotkaliśmy, przebywałem w izolacji od dłuższego czasu. Moja jaźń uległa degeneracji. Wiedźmy przywróciły mi energię.
– Mogę ci nadać lepsze przezwisko – zaproponował Seth.
Byłoby mile widziane.
– Co powiesz na Wiedźmidar?
Czy ty chciałbyś nosić takie miano?
– Albo po prostu Dar.
Dobrze.
– Cieszę się, że w końcu sprostałem twoim wyśrubowanym wymaganiom. Wiesz, jak się stąd wydostać?
Wiem. Będziesz zadowolony, że masz skrzydła.
– Prowadź.
Kręty korytarz minął kilka pustych cel, a potem zakończył się zakratowanym przejściem. Seth stanął w miejscu, potem się cofnął, a wreszcie ostrożnie podszedł do przodu. Spomiędzy krat sączyło się chłodne powietrze i było widać gwiazdy na nocnym niebie.
– Myślałem, że jesteśmy głęboko pod ziemią – stwierdził.
Wręcz przeciwnie – odparł Dar, kiedy chłopiec stanął pod kratami i spojrzał w dół na przepaść.
– Zanim tu trafiłem, uśpił mnie smok. Jego oddech od razu mnie powalił.
Twoja cela znajdowała się wysoko, wewnątrz olbrzymiej skalnej iglicy.
Urwiste szczyty, oglądane z miejsca, w którym stał Seth, przyciskający czoło do zimnej kraty, układały się w świetle księżyca w kanciaste kształty, a większość była dużo niższa niż ten punkt, w którym się teraz znajdował. Pod nim skalna ściana opadała pionowo, a także pięła się stromo w górę.
– Jak się tu dostałeś?
Wspinaczka była długa.
– W środku skały są schody?
Nie ma schodów. Nie ma drabin. Ta część więzienia to zaledwie jedenaście cel.
– Ale wyczuwałem tu obecność innych istot.
Ten niebosiężny loch składa się z wielu niepołączonych części. Oddzielnych skupisk cel. Dostęp do wszystkich jest możliwy głównie z powietrza.
– Albo jeśli ktoś jest dobrym wspinaczem – dodał Seth.
Widmo uniosło niewielką sakiewkę.
Podarek od Śpiewających Sióstr. Wsyp ten muł do wody, a będziesz mógł się z nimi porozumieć.
– Już się nie mogę doczekać, aż znowu sobie pogadamy.
Siostry są mądre. Dopóki nie wykonasz ich zadania, twój los jest w ich rękach.
– Złożenie fragmentów Klejnotu Eteru to coś niemożliwego. Nie wiem, czy chcę, żeby dyktowały mi, jak mam to zrobić.
Musimy zbiec, nim zwiedzą się o nas inne harpie – ponaglił Dar.
Seth rozprostował astrydzkie skrzydła. Wiedział, że na nocnym niebie czekają nie tylko harpie. Smoki na pewno nie chciały, żeby uciekł.
– Nie odejdę bez Srogiego Ostrza – stwierdził.
Ale masz Vasilisa.
– Srogie Ostrze jest zbyt potężne. Celebrant i tak dysponuje już każdą możliwą przewagą. Nie mogę dać mu jeszcze tej. Nie zostawię Srogiego Ostrza. Muszę je znaleźć.
Wyczuwam je – poinformował Dar. – Ta broń ma silną więź z Pustką.
– Zaprowadzisz mnie do niej?
Byłbym powolnym przewodnikiem. Znajduje się nad nami.
– W wyższej celi?
W Twierdzy Samotności.
– Gdzie to jest?
Na szczycie tej iglicy.
– To główny zamek Strzelistych Skał?
Wiem, że mieszkał tam opiekun.
– Możesz się do niego wspiąć?
Wcześniej czy później.
Seth wiedział, że nie ma czasu do stracenia.
– Czy mogę cię ponieść?
Musisz unikać bezpośredniego kontaktu ze mną, inaczej wyssę z ciebie siły życiowe.
– Nie możesz nad sobą panować? Na trochę stłumić tego wysysania?
Karmienie się życiem leży w mej naturze, jest tak nieuniknione jak dla ciebie bicie serca. Ćwiczę powściągliwość w każdej chwili, gdy się na ciebie nie rzucam.
– Teraz też chcesz mnie zjeść?
Łaknę twego ciepła i życia.
– Powinienem znaleźć sobie bezpieczniejszych przyjaciół – mruknął chłopiec. – Czy możesz się czegoś uczepić? Ciężki jesteś?
Jestem lżejszy, niż się wydaje – poinformował Dar. – Widziałem możliwe rozwiązanie.
Widmo się oddaliło, a Seth ścisnął pręty kraty i zamknął oczy. Wyczuł prosty zamek i otworzył go niewielkim wysiłkiem woli. Potem odsunął się od przejścia, przykucnął i ukrył się dzięki zdolności stąpania w cieniu.
– Calvinie, jesteś gotowy? – szepnął. – Potrzebuję twoich oczu i uszu. Nie chcielibyśmy, żeby podkradł się do nas jakiś smok.
– Jako nypsik zawsze jestem uważny – odparł Calvin, który wychylił głowę z kieszeni chłopca. – Kiedy jest się tak małym, prawie wszystko bywa potencjalnym drapieżnikiem. Możesz na mnie liczyć. Wiesz, nie wszyscy twoi przyjaciele są widmami.
Maleńki Bohater stał u boku Setha podczas wielu przygód, zarówno przed utratą pamięci, jak i po niej. Był mniejszy niż palec chłopca, ale w niebezpieczeństwie – niezawodny.
– Widma to dokładnie tacy przyjaciele, na jakich zasługuję – stwierdził Seth. – Zbyt długo i zbyt ściśle współpracowałem z mrokiem.
– Straciłeś wspomnienia. A mroczni przewodnicy celowo cię oszukiwali. Mimo to ostatecznie oparłeś się mrokowi, zamiast mu ulec.
– Moje moce są mroczne – szepnął chłopiec. – Mogę władać bronią, której dobrzy ludzie nie są w stanie dotknąć. Spójrz na Vasilisa.
– Jest ciemnoczerwony – przyznał nypsik. – Ale ognisty, a płomienie są pełne światła. Przezwyciężysz cienie.
– Jestem zaklinaczem cieni, a nie ich pogromcą.
– Nie miej o sobie tak niskiego mniemania. To się jeszcze okaże.
Z mroku za kratą dobiegł dudniący łopot wielkich skrzydeł. Seth przyłożył palec do ust i wycofał się, skulony. Ciężkie uderzenia powtarzały się regularnie, jak przy ruchu wioseł. Seth tkwił nieruchomo, gotowy na katastrofę, ale po jakimś czasie rytmiczny dźwięk stopniowo ucichł, bo istota odleciała wyżej i dalej.
– Smok? – zapytał Calvin najcichszym szeptem.
– Coś dużego – odpowiedział Seth równie cicho. – Na pewno nie będziemy tam sami.
– Księżyc świeci dzisiaj dość jasno. Może rozsądnie byłoby się rozejrzeć. Żeby wiedzieć, z czym mamy się zmierzyć.
Seth podpełzł na brzuchu do kraty, a potem patrzył. Na nocnym niebie widział niewiele, ale chwilami z niespodziewanych kierunków dobiegał łopot skrzydeł. Czasem słyszał też drobniejszy trzepot i ciche piski, jakby nietoperzy lub myszy. W dole, na odległej ziemi, zobaczył jakiś ciemny, kudłaty kształt przecinający obszar jasnych skał i znikający wśród kępki drzew.
– Spory tam ruch – szepnął w końcu.
– Trzeba szybko wspiąć się wysoko – stwierdził Calvin. – Jesteś pewien, że musimy zdobyć Srogie Ostrze?
– Inaczej smoki znajdą sposób, żeby go użyć. Jest bardzo potężne. Nie bez powodu je ukryto.
Wrócił Dar, a wraz z jego nadejściem powietrze natychmiast się oziębiło. Widmo ciągnęło za sobą metalowy łańcuch.
To się nada.
Seth uśmiechnął się ponuro.
– No to będę leciał przez noc z widmem na łańcuchu do zamku pełnego smoków, a po drodze próbował uniknąć harpii. Co może pójść nie tak?

 
Wesprzyj nas