To już piąta powieść z cyklu “Zaginione miasta”, przygodowej serii dla nastoletnich czytelników, opowiadającej historię grupy przyjaciół zmagających się z zagrożeniami czyhającymi w elfim świecie, mrocznym przeciwnikiem, zdradą we własnych szeregach i niespodziewanymi wydarzeniami.


Shannon Messenger nie zwalnia tempa. Piąty tom serii “Zaginione miasta” jest równie porywający jak poprzednie cztery. Nie brakuje w nim akcji, nowych ryzykownych wypraw, niebezpiecznych poszukiwań i testowania zaufania i lojalności. Pojawiające się napięcia i interakcje w grupie przyjaciół i mentorów otaczających Sophie angażują uwagę czytelnika, nie pozwalając na chwilę oddechu. Jak zwykle u tej autorki – w powieści nie brakuje humoru, zabawnych dialogów i przyjemnego w odbiorze stylu pisania.

Akcja “Gwiazdy przewodniej” rozpoczyna się kilka tygodni po wydarzeniach kończących tom “Niewidziani”. Sophie i jej przyjaciele wracają do swoich zwykłych szkolnych zajęć, ale spokój nie trwa długo. Niewidziani pojawiają się znowu, a z informacji uzyskanych przez Keefa wynika, że planują spektakularna akcję. Sophie nie jest zadowolona z pozostawania na uboczu, a gdy otrzymuje ostrzeżenie, że celem Niewidzianych może być jej rodzina, próbuje wymyślić sposób, jak uprzedzić następny ruch złowrogiej grupy.

Dzięki pomysłom i wspólnemu działaniu Sophie i jej przyjaciele znajdują symbol i informacje o tajemniczym projekcie Gwiazda przewodnia. Co oznacza ten symbol, czym jest Gwiazda przewodnia i czy Sophie znajdzie sposób na powstrzymanie przebiegłego planu Niewidzianych? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania to główny wątek piątej opowieści serii Zaginione miasta.

W tym tomie autorka ujawnia nieco tajemnic dotyczących losów Sophie, a także elfiego świata i jego mieszkańców. Sophie nabiera doświadczenia w operowaniu swoimi mocami, okazuje się przy tym być odważną młodą damą, angażującą się w sprawy społeczności, ratowanie przyjaciół, gdy zajdzie taka potrzeba, i oczywiście w walkę z nikczemnymi osobnikami tworzącymi tajemniczą grupę Niewidzianych.

W tych zmaganiach ważną rolę odgrywają przyjaciele Sophie, zwłaszcza Dex, Fitz i Keefe. Autorka wprowadza w ich relacje nieco nowych elementów – romantyczne napięcia, zazdrość i męską rywalizację, co nie zawsze wychodzi przyjaciołom na zdrowie. Sophie ma zwłaszcza spory problem z Keefe’m, który jest mistrzem nierozważnych działań i za wszelka cenę musi postawić na swoim. Z kolei Fitz, z racji wspólnie posiadanych mocy, jest ogromnym wsparciem dla Sophie w trakcie realizacji zleceń Czarnego Łabędzia.

autorka ciekawie stopniuje napięcie i stopień komplikacji opowieści, z każdym tomem historia staje się coraz bardziej rozbudowana, mroczna i wyrafinowana

Patrząc na całość serii, na tym etapie można stwierdzić, że autorka ciekawie stopniuje napięcie i stopień komplikacji opowieści. Z każdym tomem historia staje się coraz bardziej rozbudowana, mroczna i wyrafinowana, zarówno na płaszczyźnie fabularnej jak i w zakresie zmiennych interakcji bohaterów, rozwoju ich osobowości i zmian zachodzących w uniwersum powieści. W zasadzie można założyć, że historia zmierza w kierunku klasycznej walki między dobrem a złem, a postacie ostatecznie staną po jednej lub drugiej stronie. Jednak póki co wiele kwestii jest wciąż niejednoznacznych i czytelnik nie ma pewności, kto jest lub wkrótce będzie po stronie dobrych czy, komu można zaufać, a kto okaże się zdrajcą. To sprawia, że lektura kolejnych tomów serii jest ciągle interesująca.

Na koniec uwaga dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać serii Zaginione miasta: Zalecamy lekturę od pierwszego tomu, jako że historia jest liniowa a zapoznanie się z bohaterami, konstrukcją świata i zachodzącymi w nim wydarzeniami jest niezbędne dla zrozumienia całości tej opowieści. Wanda Pawlik

Shannon Messenger, Gwiazda Przewodnia, Przekład: Monika Nowak, Zaginione Miasta tom 5, Wydawnictwo IUVI, Premiera: 6 kwietnia 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

Shannon Messenger
Gwiazda Przewodnia
Przekład: Monika Nowak
Zaginione Miasta tom 5
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 6 kwietnia 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

WSTĘP
Tego właśnie chcą.
Te słowa przebiegały przez głowę Sophie, kiedy dziewczyna wbiegała po kręconych schodach, licząc stopnie i próbując odgadnąć, które wybrać drzwi.
Pierwsze okazały się zamknięte.
Po otwarciu drugich jej oczom ukazała się ciemność.
Za trzecimi znajdowała się ścieżka skąpana w upiornie niebieskim świetle emitowanym przez kinkiety z ogniem skokowym.
Kiedy się zawahała, zatrzęsło się całe piętro, a z sufitu posypał się pył, który drapał ją w gardle i utrudniał oddychanie.
Podążyła śladem płomieni.
Korytarze wiły się niczym węże – labirynt, którego cel stanowiło zwodzenie. Połykanie. Rozdzielanie.
Drżenie z każdym krokiem stawało się coraz intensywniejsze, zmiana była subtelna, lecz niemożliwa do pomylenia z niczym innym.
I zbyt odległa.
Nikt inny nie poczuje coraz większych drgań, tak jakby fale nabierały prędkości. Zbyt byli skupieni na świętowaniu. Zbyt pochłonięci pozornym zwycięstwem. Zbyt ufni. Zbyt ślepi.
Za późno.
Ziemia zatrzęsła się mocniej, a pomiędzy kamieniami pojawiły się pierwsze szczeliny.
Tego właśnie chcą.

1
– Coś takiego to dla ochroniarza istny koszmar! – burknął Sandor.
Potężną, szarą dłoń trzymał w pogotowiu nad jeszcze większym czarnym mieczem.
Jego piskliwy głos przypominał Sophie bardziej mysz niż śmiertelnie niebezpiecznego ochroniarza.
Obok nich przebiegła grupa geniuszy i Sandor przyciągnął Sophie bliżej siebie. Tymczasem rozchichotani uczniowie podskakiwali, aby przebić wypełnione słodyczami bańki unoszące się niedaleko połyskujących, kryształowych drzew. Po obsypanym konfetti atrium biegały dzieciaki w uniformach Poziomu Trzeciego w kolorze bursztynu. Wokół nich powiewały peleryny, kiedy geniusze wrzucali do długich, białych czapek blokujących cukierki, buteleczki soku z wielkojagód i poowijane lametą upominki.
W Foxfire świętowanie zakończenia egzaminów międzysemestralnych było tradycją, nie zaś nieuchronnie zbliżającym się nieszczęściem, jak to postrzegał Sandor. Sophie rozumiała jednak jego niepokój.
Każdy rodzic przechadzający się ozdobionymi chorągiewkami korytarzami.
Każda nieznana jej twarz.
Każdy z nich mógł być buntownikiem.
Złoczyńcą.
Wrogiem.
Sandor dostrzegł, że Sophie wyrywa sobie rzęsy – wrócił jej nerwowy nawyk.
– Nic się nie wydarzy – obiecał i z delikatnością zaskakującą u ponaddwumetrowego goblina założył jej za ucho pasmo jasnych włosów.
Powrót Sandora zdecydowanie jej pomógł – zwłaszcza po tym, jak mało go nie straciła podczas bitwy na Mount Evereście. No a Sandor nie był już jedynym goblinem w Foxfire. Każdemu z sześciu skrzydeł w głównym budynku przypisany został osobny patrol, natomiast dwa dodatkowe miały baczenie na teren wokół budynków. Rada zwiększyła także środki bezpieczeństwa w całych Zaginionych Miastach. Nie miała innego wyjścia.
Ogry nadal groziły wszczęciem wojny. A podczas tych trzech tygodni, które upłynęły od czasu, kiedy Sophie i jej przyjaciele wrócili z kryjówki Czarnego Łabędzia, Niewidziani podłożyli ogień pod główną bramę do Azylu, a do tego włamali się do rejestru w Atlantydzie.
Sophie domyślała się, na co liczyli buntownicy, zakradając się do prowadzonego przez elfy sekretnego rezerwatu dla zwierząt – w sposób oczywisty nie mieli pojęcia, że udało jej się przekonać Radę do wypuszczenia cennych alikornów na wolność, więc Niewidziani odeszli z niczym. Natomiast nikt nie chciał powiedzieć Sophie, czy jakieś akta ze starannie prowadzonego przez Radę rejestru elfów zostały zmodyfikowane lub skradzione.
O głowę Sophie rozbiła się bańka i Sandor złapał kryjące się w środku pudełko papli.
– Jeśli zamierzasz to zjeść, najpierw powinienem to sprawdzić – rzekł do niej.
Szeroki, płaski nos goblina nie wyczuł w orzechowym przysmaku żadnych toksycznych substancji. Sandor uparł się także, aby przed oddaniem Sophie przypinki uważnie ją obejrzeć. W każdym opakowaniu papli kryła się specjalna kolekcjonerska przypinka i w przeszłości Czarny Łabędź za ich pomocą przesyłał Sophie wiadomości.
Wyjął z opakowania maleńki, aksamitny woreczek, Sophie zaś złapała się na tym, że zaciska dłoń na zawieszonym na szyi lekarstwie na alergię. Na sznurku wisiała także otrzymana od Calli przypinka ze srebrnym księżycowym słowikiem – pamiątka po utraconej przyjaciółce oraz symbol roli Sophie, co do której nie była nadal pewna, jak ją odegra.
– Wygląda na to, że wszystko w porządku – orzekł Sandor, wręczając jej małą przypinkę z cycatkiem, dziwnym czarnym ptakiem z intensywnie żółtymi piórami w ogonie. – Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, aby akurat to miało oznaczać coś ważnego.
Sophie także nie potrafiła. Zwłaszcza że Czarny Łabędź zachowywał irytujące milczenie. Żadnych listów. Żadnych wskazówek. Żadnych odpowiedzi podczas ich krótkich spotkań z Sophie. Podobno organizacja była w trakcie „przegrupowania” – a to zdawało się nie mieć końca. Przynajmniej Rada coś robiła – zorganizowała goblinie patrole i starała się doprowadzić do szczytu pokojowego z udziałem ogrów. Czarny Łabędź powinien chociaż…
Prawdę mówiąc, Sophie nie wiedziała, co powinien robić. Taki właśnie był problem związany z tym, że jej przyjaciel wstąpił w szeregi wroga.
– Tu jesteś! – rozległ się za nią znajomy głos. – Zaczynałem już myśleć, że nas porzuciłaś.
Od razu rozpoznała charakterystyczny akcent. A jednak te żartobliwe słowa sprawiły, że Sophie pożałowała, że jej oczom nie ukaże się inny chłopak.
W czerwonym uniformie Poziomu Piątego Fitz prezentował się jak zawsze świetnie, lecz idealny uśmiech nie sięgał jego niebieskozielonych oczu. Niedawne wydarzenia okazały się ogromnym ciosem dla wszystkich jej przyjaciół, ale to Fitz przyjął je najgorzej. Do Niewidzianych zbiegli zarówno jego brat, jak i najlepszy przyjaciel. Zdrada Alvara przepełniła Fitza nieufnością – kazała mu wątpić w każde wspomnienie. A zdrada Keefe’a?
O tym nie chciał rozmawiać w ogóle.
Co nie znaczy, by Sophie miała wiele okazji do poruszania tego tematu. Tylko garstka osób znała prawdę. Pozostali uwierzyli w spreparowane przez Czarnego Łabędzia kłamstwa i byli przekonani, że Keefe wyjechał, aby w spokoju opłakiwać zniknięcie swojej matki. Nawet Rada nie miała pojęcia o tym, jaka jest prawda, i Sophie liczyła, że tak pozostanie. Im mniej osób wiedziało, tym łatwiej Keefe’owi będzie wrócić.
Jeśli wróci.
– Wszystko w porządku? – zapytał Fitz, a do niej dotarło, że zapomniała się z nim przywitać. – Mam nadzieję, że nie martwisz się egzaminami. Nie ma takiej opcji, abyś nie zdała.
– Sama nie wiem…
Fotograficzna pamięć stanowiła ułatwienie – ostatnio jednak Sophie miała problemy z koncentracją podczas szkolnych sesji. I tak po prawdzie nieszczególnie się przejmowała egzaminami. Nie była tą samą dziewczyną, co przed rokiem, kiedy żywiła przekonanie, że wyrzucenie jej z Foxfire będzie oznaczać koniec świata. Od tamtego czasu została porwana, uznana za zmarłą, wydalona z Zaginionych Miast, no i pomogła powstrzymać rozprzestrzenianie się zarazy, która mogła zabić cały gatunek krasnali. Zakradła się nawet do ogrzej stolicy i wraz z innymi zniszczyła połowę miasta – co wyjątkowo utrudniało negocjacje na linii elfy – ogry.
– Wyluzuj – rzucił Fitz, kiedy w jej umyśle wirowały koszmary, w których ogry przedzierają się przez połyskujące ulice elfich miast. – Mamy przecież świętować.
Jego radość wydawała się wymuszona. Ale Sophie wiedziała, że Fitz przynajmniej się stara.
To właśnie teraz robili.
Starali się.
Czekali.
Mieli nadzieję.
– Poczekaj, wezmę tylko swoją czapkę – rzekła, kierując się do szafki.
Podczas egzaminów wymagane było zakładanie tej długiej, wąskiej czapki, której zadaniem było blokowanie telepatów i dbanie o to, aby egzaminy zdawano uczciwie – co nie znaczy, aby cokolwiek było w stanie zablokować ulepszone zdolności Sophie. Za to po egzaminach czapki stawały się workami na prezenty i wszyscy wypełniali je słodyczami oraz drobnymi upominkami.
– Będę musiał sprawdzić te prezenty, zanim je otworzysz – ostrzegł Sandor, pomagając Sophie unieść jej pękającą w szwach czapkę.
– Doskonale – stwierdził Fitz. – W czasie, kiedy będziesz to robił, Sophie może otworzyć prezent ode mnie.
Z kieszonki sięgającej pasa peleryny wyjął małe pudełeczko i wręczył je przyjaciółce. Opalizujący papier obsypany był niebieskawym brokatem, całość zaś przewiązano jedwabną, niebieskozieloną wstążką, co kazało się Sophie zastanawiać, czy Fitz się przypadkiem nie domyśla, że to jej ulubiony kolor. Oby tylko nie odgadł powodu…
– Mam nadzieję, że w tym roku poszło mi lepiej niż w zeszłym – powiedział Fitz. – Biana twierdziła, że tamten zagadkowiec to była totalna porażka.
Piszące zagadki pióro, które dostała od niego przed rokiem, rzeczywiście okazało się rozczarowaniem, ale…
– Na pewno mi się spodoba – zapewniła Sophie. – Poza tym… Mój prezent dla ciebie jest nudny.
Sandor zdecydował, że udanie się na zakupy do Atlantydy niesie ze sobą zbyt duże ryzyko, dlatego wczorajszy dzień Sophie poświęciła na pieczenie prezentów dla przyjaciół.
Wręczyła Fitzowi srebrną, okrągłą puszkę. Natychmiast uniósł wieko.
– Czekoklejki? – zapytał i po raz pierwszy od wielu dni na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
Opakowane w sreberka słodycze można było określić jako połączenie brownie, babeczek i krówek, a w środku zatopiono słodką niespodziankę. Edaline, adopcyjna matka Sophie, podzieliła się z nią przepisem i pomogła stworzyć dwie kombinacje smakowe.
– Skąd wiedziałaś, że czekolada i mięta to moje ulubione smaki? – zapytał Fitz. Odwinął sreberko i włożył sobie do ust całe ciacho.
– Nie wiedziałam – przyznała Sophie. – W przeciwnym razie nie dałabym ci tych maślanych z toffi.
– Te też wyglądają niesamowicie – oświadczył, po czym ściągnąwszy brwi, spojrzał na swój prezent. – Nie otworzysz?
– Nie powinnam zaczekać, aż dołączą do nas pozostali?
– Nie. Lepiej, żebyśmy byli sami.
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że jej serce przełączyło się w tryb trzepotania, mimo że wiedziała, iż Fitz nie myśli o niej w taki sposób. Kiedy ostrożnie rozrywała połyskujący papier, przez jej umysł przebiegało mnóstwo teorii. Ale i tak nie była przygotowana na to, że znajdzie…
– Pierścionki?
– Pasują na kciuki – wyjaśnił Fitz. – To coś związanego z krewniactwem.
Sophie nie była pewna, co ta biżuteria ma wspólnego z ich rzadko spotykaną telepatyczną więzią. Zauważyła jednak, że Fitz nosi identyczną parę. Na grynszpanowym metalu wyryto inicjały: na prawym pierścionku SEF – Sophie Elizabeth Foster – zaś na lewym FAV.
– Fitzroy Avery Vacker.
– Masz na imię Fitzroy? – zapytała.
– No. Nie mam pojęcia, co sobie myśleli moi rodzice. Ale uważaj. Spróbuj otworzyć swoje myśli na moje, a potem zrób to.
Skierował dłonie wnętrzami do góry i czekał, aż ona uczyni to samo. Gdy tak się stało, pierścionki na palcach Sophie zrobiły się ciepłe i przyciągnęły do siebie ich dłonie niczym magnesy.
– Są wykonane z ruminelu – wyjaśnił Fritz. – Materiał reaguje na mentalną energię. Niczego to nie zmienia, ale pokaże nam, kiedy nasze umysły są połączone. I tak sobie pomyślałem, że to nam pomoże się koncentrować i… – Urwał. – Nie podobają ci się, prawda?
– Oczywiście, że się podobają!
Nawet aż za bardzo. Próbowała jedynie tego nie okazać.
Gapiło się na nich sporo uczniów.
Szepcząc.
I chichocząc.
Fitz obrócił dłonie, przerywając połączenie pierścionków.
– Chyba powinienem był się zdecydować na ten łańcuszek, który pokazała mi Biana. Tyle że masz ich tak wiele, a ten ostatni, który dostałaś…
Nie dokończył zdania.
Bo musiałby wtedy wspomnieć o Keefie.
– Cieszę się, że mi je dałeś. Serio.
Fitz z uśmiechem odgarnął z czoła ciemne włosy.
– Chodź. Dex i Biana na pewno mają już dość czekania na nas.
– Gdzie jest Grizel? – zapytał Sandor, kiedy się odwrócili, aby odejść. – Ma czuwać przy twoim boku.
– Tutaj jestem – odezwał się chrapliwy, żeński głos i w tym momencie z cieni wyszła gibka, szara goblinka w obcisłym czarnym kombinezonie. Ochroniarka Fitza była równie wysoka jak Sandor, ale znacznie szczuplejsza, zaś braki w muskulaturze nadrabiała ostrożnością i wdziękiem. – No nie mogę, niemal zbyt łatwo jest się przed tobą skryć – oświadczyła, stukając Sandora w nos.
– W tym chaosie każdy może się ukryć – fuknął goblin. – A teraz nie pora na gierki!
– Na to jest zawsze pora. – Grizel odrzuciła długi kucyk w sposób, który wydawał się niemal… flirciarski?
Sandor musiał także to dostrzec, gdyż jego szara skóra nabrała odcienia różu. Odchrząknął i spojrzał na Sophie.
– Nie mieliście przypadkiem iść na stołówkę?
Kiwnęła głową i ruszyła za Fitzem przypominającymi labirynt korytarzami, których kolorowe, kryształowe ściany lśniły w popołudniowym słońcu. Stołówka mieściła się na drugim piętrze pięciopoziomowej piramidy usytuowanej pośrodku dziedzińca, otoczonej głównym budynkiem w kształcie U. Przez większą część drogi Sophie zastanawiała się, jak szybko Dex zauważy jej nową biżuterię. Okazało się, że zabrało mu to trzy sekundy – a trzy kolejne wytropienie takich samych pierścionków na kciukach Fitza.
Zmrużył niebieskofioletowe oczy, niemniej starał się, aby jego głos brzmiał pogodnie, kiedy rzucił:
– W tym roku chyba wszyscy dajemy pierścionki.
Biana wyciągnęła rękę, aby pokazać Sophie pierścionek, który wyglądał znajomo – najpewniej dlatego, że Sophie na palcu miała mniej błyszczącą, nieco przekrzywioną i zdecydowanie mniej różową wersję.
– Dla ciebie też zrobiłem – rzekł Dex do Fitza. – Masz go w swojej czapce blokującej. No a kiedy znowu spotkamy się z Tamem i Linh, oni też je dostaną. Tym sposobem wszyscy będziemy mieli alarmowe przyciski. No i dodałem silniejsze namierzacze, tak bym mógł wychwycić sygnał nawet, jeśli nie wciśniecie kamienia. Na wszelki wypadek.
– Twoje technopatyczne sztuczki nie są konieczne – oznajmił Sandor, wskazując na otaczających ich ochroniarzy, łącznie czworo goblinów.
– Ale mimo wszystko dobrze mieć plan B, no nie? – zapytała Biana, podziwiając swój pierścionek.
Różowy kamień pasował kolorystycznie do brokatowego cienia, jakim musnęła sobie powieki, jak również do błyszczyku na ustach, które miały kształt serca. Biana przypominała Sophie lalki, do zabawy którymi próbowali ją przed laty nakłonić jej ludzcy rodzice – zbyt piękna i stylowa, aby była prawdziwa.
– Jeszcze raz ci dziękuję – rzekła Biana do Dexa. – W ogóle nie będę go zdejmować!
Policzki ofiarodawcy także przybrały odcień różu. Sophie uśmiechnęła się, ciesząc się, że Dex i Biana tak dobrze się dogadują – szczególnie po tylu latach, jakie Dex spędził, żywiąc urazę do Vackerów. Nazywał Fitza „cudownym chłopcem” i twierdził, że ich legendarna rodzina jest zbyt idealna i snobistyczna.
Nikt już tak nie uważał.
Prawdę mówiąc, czapki blokujące Fitza i Biany nie były aż tak pękate jak w zeszłym roku. Ich rodzice zdecydowali się nie skorzystać z zapewnianej przez Czarnego Łabędzia przykrywki. Alvar kłamał przez ponad dekadę i wykorzystał swoją pozycję w arystokracji do szpiegowania swego ojca i Rady – no i brał udział w porwaniu Sophie i Dexa. Nie zasługiwał na ochronę, nawet jeśli to oznaczało, że rodzina musi się mierzyć z niezasłużonym wstydem.
Przy stoliku zapadła niezręczna cisza i Sophie starała się nie zerkać na puste krzesła. Brakowało nie tylko Keefe’a. Jensi zdecydował się spożywać posiłki z dawnymi kolegami. Na nowo się z nimi zżył podczas tych miesięcy, które Sophie i pozostali spędzili w kryjówce Czarnego Łabędzia, no i nie był zbyt chętny do powrotu, jakby się bał, że znowu go porzucą. Marella także ich unikała. Jednak wbrew oczekiwaniom Sophie nie siedziała także przy stole Stiny Heks. Wybrała stolik w najdalszym kącie, natomiast Stinie towarzyszyła dawna najlepsza przyjaciółka Biany, Maruca.
Stina przyłapała spojrzenie Sophie i nie odpowiedziała uśmiechem – ale nie zrobiła też tej swojej nieprzyjemnej miny. Najwyraźniej tyle tylko umiała wykrzesać z siebie teraz, kiedy jej tata współpracował z Czarnym Łabędziem.
– Proszę – powiedział Dex, wręczając Sophie białe pudełko. – Zrobiłem to dla ciebie. I przepraszam, że ładnie nie zapakowałem. Rex i Bex zużyli całą wstążkę, kiedy przywiązali Lexa do żyrandola.
Młodsze rodzeństwo Dexa, trojaczki, słynęło z psot. Sophie miała przeczucie, że te najgłośniejsze, dochodzące z drugiego końca stołówki krzyki to właśnie ich sprawka. Spodziewała się, że po otwarciu pudełka jej oczom ukaże się kolejny zmodyfikowany przez przyjaciela gadżet. Ten jednak prezent przypomniał jej, że Dex jest także niesamowitym alchemikiem.
– Zrobiłeś dla mnie perfumy Panake? – zapytała.
Potrząsnęła delikatnym, kryształowym flakonem i obserwowała, jak w połyskującej cieczy wirują różowe, fioletowe i niebieskie płatki. Otworzyła fiolkę i zaciągnęła się bogatym, słodkim zapachem. W tej samej chwili znalazła się na pastwiskach Havenfield, pod kołyszącymi się gałęziami drzewa Calli. Panake wyrastały tylko wtedy, kiedy krasnal dobrowolnie wyrzekał się swojego życia i przemieniał się w drzewo. Calla poświęciła się dla swojego ludu, pozwalając, aby jej lecznicze kwiaty położyły kres śmiertelnie niebezpiecznej zarazie zainicjowanej przez ogry.
– Jestem pewny, że czujesz je cały czas – powiedział Dex. – Wiem jednak, jak bardzo za nią tęsknisz. A teraz, kiedy użyjesz tych perfum, zawsze będziesz miała przy sobie niewielką część Calli, dokądkolwiek się udasz.
Sophie głos uwiązł w gardle. Uściskała Dexa najmocniej, jak potrafiła, możliwe jednak, że tuliła go nieco zbyt długo. Kiedy się odsunęła, jego policzki były bardziej czerwone niż szkolny uniform Fitza.
Z niezręcznej sytuacji wybawił ich odgłos otwieranych drzwi. Mimo wcześniejszego spokoju Sophie poczuła, że pocą jej się dłonie, kiedy szukała w tłumie rodziców, Grady’ego i Edaline. Jako pierwsze wypatrzyła jasne, zmierzwione włosy Grady’ego – chwilę później jego intensywnie niebieskie oczy zalśniły, a usta wygięły się w szerokim uśmiechu.
– Zdałaś śpiewająco! – wykrzyknął razem z Edaline, gdy Sophie biegła ku nim przez stołówkę.
Przytuliła się do obojga rodziców.
– Nawet lingwistykę?
To był jak na razie przedmiot, w którym czuła się najmniej pewnie. Jako poliglotka w sposób naturalny rozumiała obce języki, ale po wykorzystanej przez Keefe’a sztuczce Sophie nie zgadzała się ćwiczyć naśladowania głosów. Poza tym jej relacja z mentorką była… skomplikowana. Pani Cadence wyjątkową sympatią darzyła ogry i ani trochę się nie ucieszyła, kiedy Sophie pomogła w zalaniu ogrzej stolicy.
– To akurat twój najsłabszy wynik – przyznała Edaline, odgarniając z oczu pasmo falistych włosów w kolorze bursztynu. – Niemniej udało ci się zdać.
– A najlepiej ci poszło z emocjowania – dodał Grady. – Radny Bronte powiedział, że w czasie swoich sesji jesteś niewiarygodnie oddana. I że tak naprawdę to osiągnęłaś najbardziej zaawansowany poziom nauczania.
– To źle? – zapytała Sophie. Nie lubiła zadawać nikomu bólu, ale ta zdolność uratowała jej życie. No a dzięki ćwiczeniom z emocjowania mogła robić coś, co ją przygotowywało na kolejne spotkanie z Niewidzianymi. – Chcę jedynie mieć pewność, że potrafię siebie obronić. Wiem, że mam Sandora, ale on nie jest przecież niezwyciężony. Mądrze jest być przygotowanym, prawda?
– Tak – przyznał Grady. – Ale uważam także, że później powinniśmy porozmawiać. Okej?
Sophie skinęła niechętnie głową. Ostatnie, na co miała ochotę, to kolejny wykład pod tytułem „z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność”. Coś jej jednak mówiło, że go nie uniknie.
– To co, idziemy? – zapytała, wiedząc, że jej rodzice nie przepadają za tłumem.
Nim się do nich wprowadziła, Grady i Edaline przez szesnaście lat ukrywali się, opłakując śmierć jedynej córki. Jolie zginęła w pożarze, który jak się niedawno okazało, był sprawką jej narzeczonego, Branta – skrywającego swoją zdolność pirokinetyka i przywódcy Niewidzianych.
– Damy radę – zapewnił Grady i uścisnął dłoń Sophie. – Zresztą i tak nie możemy wyjść, dopóki magnat Leto nie wygłosi swojej mowy.
Wypowiedział to tak swobodnie, bez zająknięcia, jak to miała kiedyś w zwyczaju Sophie. Teraz, kiedy znała sekretną tożsamość magnata Leto, jej mózg chciał dyrektora Foxfire już zawsze nazywać panem Forkle.
Rozejrzała się w poszukiwaniu przyjaciół i zobaczyła, że wszyscy uśmiechają się i świętują. Nawet Alden i Della – rodzice Fitza i Biany – wydawali się radośniejsi niż w ostatnich tygodniach. Już, już miała do nich podejść i się przywitać, kiedy światła przygasły i na szklanych ścianach pojawiła się twarz magnata Leto.
– Ach, te dzieciaki! Naprawdę doskonale sobie poradziliście na egzaminach! – oświadczył, zaczynając przemowę od swoich ulubionych słów.
Bez względu na to, ile razy Sophie przyglądała się jego przylizanym, ciemnym włosom i wyrazistym rysom twarzy, i tak nie potrafiła dostrzec pod nimi opuchniętej, pomarszczonej twarzy przywódcy Czarnego Łabędzia.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że w normalnych okolicznościach to dla was początek sześciotygodniowych ferii – kontynuował magnat Leto. – Jednak w świetle niedawnych wydarzeń Rada zdecydowała się na nieco inne rozwiązanie. W weekend zostaną rozesłane oficjalne zwoje, dlatego nie będę się teraz wdawał w szczegóły. Chciałem jedynie o tym wspomnieć, abyście byli przygotowani. Tymczasem świętujcie i pamiętajcie, że kiedy zachowuje się otwarty umysł, zmiana bywa czymś potężnym i inspirującym.
Gdy wizerunek magnata Leto zniknął ze ścian, w miejsce pomruków nastąpiły głośne rozmowy.
– Wiesz może, o czym on mówi? – zapytał Grady córkę.
Sophie nie wiedziała – co czyniło wszystko jeszcze bardziej frustrującym. Po tych wszystkich debatach odbytych z Czarnym Łabędziem, po jej niekończących się błaganiach o obdarzenie jej zaufaniem oni nadal trzymali ją na dystans.
– Wygląda na to, że wszyscy zbierają się do domu – powiedział Grady i zaoferował się, że potrzyma prezenty Sophie w czasie, kiedy ona odniesie czapkę blokującą do szafki. Atrium okazało się puste – przebywali w nim tylko Sophie i Sandor, i kilka zapomnianych baniek ze słodyczami. Położyła czapkę na środkowej półce i właśnie miała odejść, kiedy na górnej półce dostrzegła białą kopertę ze znanym jej, wygiętym czarnym symbolem.
– Nareszcie – szepnęła i rozerwała gruby papier.
W kopercie znalazła krótki liścik – i prezent.
Założyła na szyję długi łańcuszek, nie przyglądając się nawet wisiorowi w kształcie łabędziej szyi ani osadzonemu pośrodku okrągłemu szkiełku. Taki sam monokl otrzymała od Czarnego Łabędzia, zanim przysięgła swoje oddanie tej organizacji, ale zniszczył go Brant, a teraz ucieszyła się, że może zastąpić tamten wisior.
– Co tam napisano? – zapytał Sandor, przypominając jej, że nie ma takiej opcji, aby bez niego wymykała się na sekretne spotkania.
Wręczyła mu karteczkę, na której widniała wskazówka bardziej bezpośrednia niż dotychczasowe.

Gabinet dyrektora.
Teraz.
Przyjdź sama.

– Wcale mi się to nie podoba – burknął Sandor.
– Jak zawsze.
Bez słowa udał się za nią, kiedy Sophie skierowała się w stronę szklanej piramidy. Szła ze wzrokiem wbitym w ziemię i ulżyło jej, kiedy dotarłszy na sam szczyt, nie spotkała po drodze nikogo z przyjaciół. Gdyby wiedzieli o kartce, uparliby się, aby jej towarzyszyć.
– Może pani wejść, panno Foster – dobiegł zza ciężkich drzwi głęboki głos magnata Leto, nim Sophie zdążyła zapukać. – Ale wolałbym, aby Sandor trzymał straż na korytarzu. Tej rozmowy nikt nie może podsłuchać.
Westchnienie Sandora zabrzmiało jak warknięcie.
– Zaczekam. Ale jeśli skoczysz ze światłem beze mnie, możesz mieć pewność, że poniesiesz konsekwencje.
– Proszę zamknąć drzwi – rzekł do niej magnat Leto. Te słowa odbiły się echem od szklanych ścian.
Przez okna wpadało popołudniowe słońce, dzięki czemu to trójkątne pomieszczenie całe było skąpane w świetle. W każdej szybie osadzono lustra – pamiątka z czasów, kiedy radna Alina, czyli najmniej ulubiona radna Sophie, była dyrektorką Foxfire.
– Cieszę się, że przyszłaś – odezwał się magnat Leto zza wielkiego, obrotowego fotela. Siedział zwrócony w stronę okien. – Przepraszam, że ten liścik był pisany na kolanie. Następnym razem postaram się o rymowanki.
Kilka ostatnich słów wypowiedział dziwnie wysokim tonem i kiedy Sophie próbowała rozgryźć powód, fotel powoli się obrócił. Zamiast ciemnowłosego elfa jej oczom ukazał się ubrany na czarno chłopak ze starannie ufryzowanymi jasnymi włosami i talentem do naśladowania głosów.
– Keefe? – szepnęła.
Posłał jej znaczący uśmiech.
– Stęskniłaś się za mną?

 
Wesprzyj nas