Porażająca historia ludobójstw ostatnich 120 lat. Konstanty Gebert w książce „Ostateczne rozwiązania” pyta o źródła i konsekwencje tych zbrodni oraz o to, czy i jak możemy je powstrzymać, by hasło „Nigdy więcej” nie było pustym frazesem.


Ostateczne rozwiązaniaZanim Rafał Lemkin w czasie Zagłady ukuł termin genocide, „ludobójstwo”, eksterminacja całych grup społecznych była w ogólnie przyjętej opinii prawników i rządzących suwerennym prawem władz każdego kraju:
„Farmer ma prawo wytępić swoje stado. Jeśli próbujesz mu w tym przeszkodzić, naruszasz cudzą własność”.

Konstanty Gebert śledzi historię ludobójstw ostatnich 120 lat, od wymordowania przez cesarskie Niemcy rdzennych mieszkańców Namibii, przez dokonane przez Turków ludobójstwo Ormian, zbrodnie popełnione w Kambodży Czerwonych Khmerów oraz w Rwandzie i w byłej Jugosławii, aż po dokonujące się dzisiaj w Chinach wyniszczanie Ujgurów. Pyta o ich źródła i konsekwencje oraz o to, czy i jak możemy je powstrzymać, by hasło „Nigdy więcej” nie było pustym frazesem.

***

Ta niezwykła książka jest próbą odpowiedzi na pytania, które stawiali sobie myśliciele tej miary co Rafał Lemkin, Hannah Arendt czy Zygmunt Bauman. Gebert stawia i dokumentuje tezę, że Zagłada nie była w historii Europy i świata aktem jednorazowym i wyjątkowym. Jego przemyślenia skłaniają do zadumy nad tym, co sprawia, że normalni ludzie stają się jej sprawcami. I dlaczego immanentne zło zyskuje w oczach sprawców rangę moralnej wartości.
prof. Adam Daniel Rotfeld

Czy książka o ludobójstwie może być zajmująca? Bezstronna? Jednoznaczna? Krzepiąca, choć niezostawiająca złudzeń? Przystępna, nawet sprawcza? Jeśli tak, to taka właśnie jest ta książka.
prof. Joanna Tokarska-Bakir, antropolog, Uniwersytet Warszawski

Konstanty Gebert w sposób niezwykle erudycyjny przypomina, że masowy mord towarzyszy człowiekowi przynajmniej od rzezi antycznej Troi. Ale w ludobójstwie nie chodzi o przyjemność mordowania. Jest ono, na zgubę naszych sumień, drogą ku koślawej i zbrodniczej przebudowie świata. To ludzie ludziom gotują ten los, a okrzyk «Nigdy więcej» może być traktowany jak okrutna drwina. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy umieją się przejmować losem bliźnich.
Paweł Smoleński, reporter, „Gazeta Wyborcza”

Konstanty Gebert (ur. 1953) rozpoczął działalność dziennikarską w prasie podziemnej (dwutygodnik „KOS”, gdzie zaczął używać pseudonimu „Dawid Warszawski”); z „Gazetą Wyborczą” związany jest od jej powstania. Był jej korespondentem podczas wojny w Bośni, a przy tym współpracownikiem specjalnego sprawozdawcy ONZ Tadeusza Mazowieckiego. Relacjonował też wydarzenia m.in. z Turcji, Indii (Kaszmir) i Birmy, przez lata śledził konflikt izraelsko-palestyński, badał skutki ludobójstwa w Rwandzie.
Był zarazem jednym z architektów odrodzenia życia żydowskiego w Polsce, współzałożycielem niezależnego Żydowskiego Uniwersytetu Latającego i Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz twórcą i pierwszym naczelnym żydowskiego miesięcznika „Midrasz”.
Konstanty Gebert jest autorem 12 książek i kilku tysięcy artykułów prasowych opublikowanych w Polsce i za granicą. Wykładał m.in. na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, Uniwersytecie Berkeley w Kalifornii, Grinnell College i Collegium Civitas.

Konstanty Gebert
Ostateczne rozwiązania
Ludobójcy i ich dzieło
Wydawnictwo Agora
Premiera: 23 lutego 2022
 
 


Wstęp
STRZASKAĆ ICH SPUŚCIZNĘ, STRZASKAĆ POCHODZENIE

Czy to naprawdę jest ludobójstwo? I co to w ogóle jest ludobójstwo?

W styczniu 2020 r., jeszcze za prezydenta Trumpa, Departament Stanu USA uznał, że Chiny winne są ludobójstwa Ujgurów w Sinkiangu. Ocenę tę podtrzymała administracja Joego Bidena i podzielają ją także, rezolucjami parlamentów, Czechy, Holandia, Litwa i Wielka Brytania.
Jako pierwszy, bo już w 2008 r., mianem ludobójstwa określił chińską politykę wobec Ujgurów ówczesny turecki premier, a obecnie prezydent, Recep Tayyip Erdoğan. Ale Turcja, coraz bliżej związana z Chinami, następnie się z tego określenia wycofała, a w marcu 2021 r. turecki parlament odrzucił zawierającą to określenie rezolucję. Kilkadziesiąt państw, nie używając słowa „ludobójstwo”, w rozmaitych oficjalnych wystąpieniach potępiło chińskie postępowanie wobec Ujgurów jako rażące naruszenie praw człowieka lub wręcz zbrodnię przeciw ludzkości. Kilkadziesiąt innych, w tym wiele państw członkowskich Organizacji Współpracy Islamskiej, blisko współpracujących z Pekinem, potępiło te potępienia i wręcz chwaliło chińską politykę w Sinkiangu.
Nie ulega wątpliwości, że Ujgurzy doświadczają dziś najbardziej systematycznych i okrutnych prześladowań na tle etnicznym ze wszystkich dyskryminowanych narodów na świecie. Nie ulega też wątpliwości, że kwestia ujgurska nabrała takiego znaczenia międzynarodowego na skutek spektakularnego wzrostu pozycji międzynarodowej Chin – ponowna, tym razem zimowa, olimpiada w Pekinie w lutym 2022 r. jest tylko kolejnym tego dowodem. Pozycja ta sprawia zarazem, że Chiny są bardziej eksponowane i narażone na krytykę, a sukces olimpiady zależy od pełnego w niej udziału państw świata: stąd apele o jej bojkot, w proteście przeciwko losowi Ujgurów, były dla Pekinu tak bolesne. Wątpliwości nie ulega również, że ten wzrost pozycji doprowadził Chiny do dramatycznej rywalizacji z USA, dominującym dotąd mocarstwem – i że ta rywalizacja ma bezpośredni związek z amerykańskim i międzynarodowym potępieniem chińskich działań wobec Ujgurów. Bez niej zapewne skończyłoby się na rytualnych połajankach: taką tylko cenę Chiny wszak przez dziesięciolecia płaciły za krwawe prześladowania w Tybecie.
Nie ulega wreszcie wątpliwości, co władze w Pekinie podkreślają na każdym kroku, że cokolwiek by się z Ujgurami w Sinkiangu działo, nikt ich tam zbiorowo nie masakruje, a pojedyncze mordy, do których dochodzi, być może nie odzwierciedlają jakiejkolwiek, oficjalnej lub tajnej, linii politycznej władz. Dlatego też Pekin z oburzeniem odrzuca oskarżenie o ludobójstwo jako szczególnie oszczercze i całkowicie bezpodstawne. Dlatego też wiele państw, bardzo nawet krytycznych wobec działań Chin, unika tego określenia. Nawet eksperci prawni Departamentu Stanu ostrzegali, gdy USA po raz pierwszy tak określiły chińskie postępowanie, że brak po temu wystarczających podstaw prawnych.
A jednak sprawa nie jest tak jednoznaczna. Konwencja ONZ „w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa” (o której więcej będzie w rozdziale następnym) uznaje w art. II za ludobójstwo „którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich”, po czym wylicza nie tylko zabójstwa (punkt a), lecz także
„b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy,
c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego,
d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy,
e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy”.
 
Tymczasem chińska polityka represyjna wobec Ujgurów, na skutek której ponad milion, czyli ok. jednej dziesiątej członków tego narodu, zostało osadzonych w „obozach reedukacyjnych”, w istocie więzieniach, których nie mogą opuszczać, aż ich chińscy nadzorcy nie orzekną, iż więźniowie zostali wystarczająco wyleczeni z „religijnego ekstremizmu” oraz „separatyzmu”, z całą pewnością wyczerpuje warunki punktów b) i c) art. II Konwencji[*1]. Za religijny ekstremizm uważa się odmowę jedzenia wieprzowiny, noszenie przez mężczyzn długich bród, a przez kobiety długich spódnic czy nadawanie dzieciom imion takich jak Muhammad czy Dżihad. Za separatyzm – niewystarczającą znajomość języka chińskiego czy brak entuzjazmu dla polityki partii komunistycznej i jej przewodniczącego. Ci, którzy nie wykazują wystarczających postępów w reedukacji, są bici, czasem torturowani[*2].
Co więcej, Chiny podjęły celowe działania mające na celu ograniczenie płodności ujgurskich kobiet. Oficjalne chińskie dane świadczą, że między rokiem 2017 a 2019 liczba narodzin w południowym Sinkiangu spadła o 48,7 proc.[*3] To z kolei wyczerpuje znamiona punktu d). Wreszcie wyroki śmierci na działaczy ujgurskich mogą w tym kontekście podpadać pod punkt a); pojawiają się też doniesienia, trudne do zweryfikowania, o czynach opisanych w punkcie e). Najważniejsze jest jednak, że Konwencja nie wymaga dla uznania czynu za ludobójstwo, by wszystkie wymienione w punktach od a) do e) zbrodnie zostały popełnione; wystarczy, że popełniona zostanie „którakolwiek” z nich, w intencji określonej wcześniej w Konwencji. Oskarżenia pod adresem Chin są więc prawdopodobne, a obawy prawników z Departamentu Stanu wiązały się zapewne z tym, że w praktyce międzynarodowej sprawiedliwości ludobójstwo orzekano do tej pory jedynie na podstawie stwierdzenia czynów z punktu a).
Ale dlaczego Pekin w ogóle podjął działania, które mogą być uznane za ludobójcze?
Ujgurzy, wyznający sunnicki islam naród z tureckiej grupy etnicznej, zamieszkują północno-zachodnią prowincję kraju – Sinkiang, czyli „Nowe Terytoria”, które dostały się pod władanie Pekinu w XIX wieku, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Rosja podbiła resztę Azji Środkowej. Postsowieckie „-stany”, od Turkmenistanu po Kazachstan, zyskały niepodległość, gdy rozpadł się ZSRR. W Chinach jednak komunizm dotąd nie upadł i chińskie imperium kolonialne nadal trzyma się mocno; obok Tybetu Sinkiang jest jego najważniejszą częścią. Ale Ujgurzy stanowią tam już tylko 45 proc. ludności, a w stolicy prowincji Urumczi już wręcz jedynie 13 proc., i są systematycznie wynaradawiani.
Restrykcje te skupiają się przede wszystkim na ograniczeniach i zakazach praktyk muzułmańskich, nawet takich, które są tolerowane w pozostałych częściach Chin. I tak w Sinkiangu zabroniono prowadzenia szkółek przy meczetach oraz innych prywatnych szkół islamskich, choć w reszcie Chin funkcjonują one bez większych przeszkód. Podobnie ujgurskim pracownikom państwowym nie wolno pościć w ramadan, choć post taki jest dozwolony dla pracowników państwowych Hui, czyli etnicznych Chińczyków wyznania muzułmańskiego. Jeszcze na początku obecnego stulecia zasady te stosowano niekonsekwentnie, w zależności od lokalnych decyzji. I tak np. pozwalano na budowę nowych meczetów w Urumczi, podczas gdy zakazywano tego w nadal w przeważającej większości ujgurskim, a więc zapewne dla władz chińskich groźniejszym, Hotanie.
Co więcej, Pekin prowadził podobną restrykcyjną politykę wobec zwłaszcza rozmaitych odłamów chrześcijaństwa, uznawanego, jak islam, za religię „obcą”, a więc zagrażającą chińskim wartościom. Z kolei Falun Gong – szkoła medytacji i sztuk walki, wyrosła jak najbardziej z rodzimych tradycji, której członkowie odmawiali wszelako podporządkowania się partii komunistycznej – był i jest prześladowany nieporównanie bardziej brutalnie i krwawo. Jeszcze w pierwszej dekadzie obecnego stulecia polityka wobec Ujgurów nie różniła się zasadniczo od polityki wobec innych podbitych przez Pekin narodów.
Ujgurzy reagowali na nią też podobnie jak inne narody, starając się obchodzić restrykcje lub podporządkowując się jedynie z pozoru. Opór bez przemocy oraz kultywowanie tradycji narodowych i religijnych miały na dłuższą metę zapewnić ich przetrwanie. Niektórzy Ujgurzy jednak sporadycznie sięgali też i po terroryzm, zwłaszcza w Urumczi, gdzie demograficzna skala konfrontacji z etnicznymi Chińczykami Han jest największa. W 1997 r. dziewięć osób zginęło tam w trzech zamachach bombowych na autobusy. Do zamachu przyznała się nieznana szerzej Islamska Partia Turkiestanu (TIP), lecz Pekin oficjalnie odrzucił wówczas terroryzm jako przyczynę tego pierwszego ataku.
W szczególnie krwawym roku 2012 w trzech odrębnych atakach, popełnionych przez uzbrojonych w noże napastników w trzech miastach Sinkiangu, zginęło łącznie 68 osób, z napastnikami włącznie. W rok później pięć osób zginęło na pekińskim placu Niebiańskiego Spokoju w zamachu terrorystycznym, który władze przypisały Ujgurom, nie podając przekonujących dowodów. W kwietniu 2014 r. trzy osoby zginęły w Urumczi w ataku na stację kolejową, a w maju tego roku, w najkrwawszym ataku, 43 w stolicy, gdy nieznani sprawcy obrzucili ładunkami wybuchowymi zatłoczone śródmiejskie ulice. Dochodziło też do innych zamachów, w Sinkiangu i reszcie Chin, a także poza ich granicami, ostatni miał miejsce w 2016 r.
Nie jest jasne, kto stał za tymi atakami. Zamieszki na tle etnicznej dyskryminacji, do których dochodziło kilkakrotnie w tym stuleciu w Sinkiangu, były zapewne spontaniczne. Za niektórymi przynajmniej zamachami mogły stać lokalne grupy buntowników, niepowiązane z żadną organizacją. Ale władze chińskie akty nieposłuszeństwa wobec ich coraz bardziej represyjnych posunięć chętnie przypisują „terrorystom z ETIM” – to skrót angielskiej nazwy Islamskiego Ruchu Turkiestanu Wschodniego. W latach 30. i 40. ubiegłego wieku w Sinkiangu istniały, z sowieckim poparciem, krótkotrwałe republiki o tej nazwie. Nie jest do końca jasne, czy ETIM miał struktury w kraju, czy też jego istnienie ograniczało się do wydawania komunikatów na emigracji. Zanim na początku drugiej dekady stulecia doszło do nasilenia przypisywanych mu ataków w Sinkiangu, o istnieniu ETIM miało świadczyć pojmanie jego domniemanych bojówkarzy przez Amerykanów w Afganistanie.
W tej sprawie tylko jedno było pewne – Tirana nieoczekiwanie okazała więcej odwagi niż dwadzieścia parę innych rządów razem wziętych. Godząc się, gdy inni amerykańscy sojusznicy odmówili, na udzielenie w maju 2006 r. azylu pięciu chińskim Ujgurom zwolnionym przez Amerykanów z więzienia w Guantanamo, Albania, ongiś jedyny chiński sojusznik w europejskim obozie socjalistycznym, nie ugięła się przed groźbami Pekinu, który Ujgurów uważa za terrorystów i chciałby ich sądzić u siebie. Wprawdzie rząd premiera Sali Berishy nie był znany z przesadnej troski o prawa człowieka, a jego decyzja wynikała raczej z chęci utrzymania dobrych stosunków z USA, lecz piątce niesłusznie aresztowanych jego decyzja otworzyła drogę na wolność. Wszystko inne – począwszy od tego, skąd się Ujgurzy wzięli w Guantanamo, a na ich dalszych losach skończywszy – pozostaje całkowicie zagadkowe i niejasne.
Ujgurów Amerykanie aresztowali zapewne w 2003 r., prawdopodobnie w Afganistanie. Zapewne i prawdopodobnie, bo Waszyngton konsekwentnie unika, wbrew choćby minimalnym standardom Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, podawania jakichkolwiek danych o przetrzymywanych w Guantanamo „wrogich bojownikach”. Ustalenie, że ci akurat mężczyźni „wrogimi bojownikami” nie byli, zajęło Waszyngtonowi rok. Kolejny rok minął, zanim wreszcie zgodziła się ich przyjąć Tirana. Ujgurzy przylecieli do Albanii w połowie maja 2006 r. Umieszczono ich w czteropokojowym mieszkaniu w ośrodku dla uchodźców pod Tiraną. Ich prawnicy jednak wystąpili do władz amerykańskich o znalezienie im innego schronienia. Twierdzili, nie bez pewnej racji, że Ujgurom trudno będzie w Albanii rozpocząć nowe życie.
Ale ich wcześniejsze życie w chińskim Sinkiangu też nie było łatwe. Pekin wtedy już bezwzględnie tłumił wszelką odrębność muzułmańskich Ujgurów w tej bogatej w gaz i ropę prowincji. W 2005 r. pisarz Nirmemet Jasin został skazany na dziesięć lat więzienia za separatyzm: napisał nowelkę o błękitnym ptaku, który po powrocie w ojczyste strony został zadziobany przez ptaki innego koloru – a błękitny jest narodowym kolorem Ujgurów. W warunkach takiego ucisku nietrudno o gwałtowny opór. Niektóre ugrupowania ujgurskie szukały kontaktów z Al-Kaidą. O to właśnie podejrzana była zwolniona piątka. Inne współpracowały z Dalajlamą, który od lat bezskutecznie zabiegał o złagodzenie chińskich represji wobec mniejszości narodowych.
W tym klimacie powszechnej niejasności nietrudno było Pekinowi przedstawiać piątkę z Tirany jako terrorystów, Amerykanom siebie jako ofiarę pomyłki, a Berishy stroić się w piórka obrońcy praw człowieka. Nie wydaje się, by ktokolwiek, z samymi zwolnionymi włącznie, był naprawdę zainteresowany wyjaśnieniem wszystkich okoliczności związanych z ich dramatycznym losem. Pozostała postmodernistyczna anegdota: chińscy Ujgurzy zatrzymani w Pakistanie, więzieni przez Amerykanów na Kubie, zwolnieni do Albanii, chcieli wyjechać gdzie indziej. Najlepiej tam, gdzie nie idzie się siedzieć za pisanie o błękitnych ptakach ani za bycie ptakiem błękitnym czy choćby niebieskim. Na pociechę mieli to, że lepsze więzienie amerykańskie od chińskiego i lepsza Tirana niż Sinkiang. Więcej już nic – bo tam, gdzie trudno doszukać się sensu, o sprawiedliwości można jedynie pomarzyć.
„To było ludobójstwo, nie da się tego inaczej określić”. Tak już w trzy lata później turecki premier Erdoğan skomentował rozruchy w Sinkiangu, w których – po protestach Ujgurów przeciwko dyskryminacji – zginąć miało według danych oficjalnych prawie 200 osób. Słowa tureckiego premiera ostro skrytykowała chińska agencja Sinhua, dowodząc, że nie może być mowy o ludobójstwie, skoro większość ofiar stanowili jakoby etniczni Chińczycy, a w ogóle Erdoğan wtrąca się w wewnętrzne sprawy Chin. Sytuacja Ujgurów wzburzyła jednak Turcję, bo mieszkają tam uchodźcy z Sinkiangu i ich potomkowie. Sprawa wewnętrzna Chin stała się też turecką sprawą wewnętrzną. Ankara zaapelowała do Rady Bezpieczeństwa o zajęcie się Sinkiangiem, co Chiny, stały członek Rady, natychmiast zawetowały. Turecki minister handlu wezwał do bojkotu chińskich produktów. Turecka opinia publiczna nie podchwyciła apelu.
Tureckie protesty jednak nie ustały: jeszcze w 2015 r. Turcja ostro protestowała przeciw sposobowi traktowania przez Chiny żyjącej w Sinkiangu ujgurskiej mniejszości, muzułmańskiej i spokrewnionej z Turkami etnicznie. Ankara udzieliła schronienia tysiącowi Ujgurów, którzy uciekli do Tajlandii; nad przydzielonymi im w Anatolii domami powiewała znienawidzona przez Pekin flaga Islamskiego Ruchu Turkiestanu Wschodniego – taka sama jak turecka, lecz błękitna, nie czerwona.
Chiny robią jednak wszystko, by Sinkiang nie był Turkiestanem. Jak ustalił ONZ, ok. miliona z kilkunastu milionów Ujgurów jest uwięzionych w „obozach reedukacyjnych”, w których mają wyrzec się „ekstremizmu”. Można tam trafić za samo praktykowanie islamu albo za namawianie innych, by rzucili alkohol lub papierosy, co świadczy o zwiększonej pobożności, czy za to, że zegarek wskazuje czas o dwie godziny wcześniejszy niż oficjalny pekiński – bo w ten symboliczny sposób Ujgurzy chcą wyrażać swą odrębność. Według relacji osób, które przeszły przez te obozy, stosuje się tam rutynowo bicie, czasem tortury, ale najprostsze metody pozostają najskuteczniejsze. Ot, nie dostaniesz jeść, dopóki nie odśpiewasz wszystkich zwrotek pieśni Gdyby nie partia komunistyczna, nie byłoby Chin ku pełnemu zadowoleniu strażników. Od nich też zależy, ile miesięcy czy lat spędzisz w obozie, zanim uznają cię za zreedukowanego.
Sinkiang jest punktem wyjścia chińskiego nowego Jedwabnego Szlaku; Pekin uznał, że nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek poluzowanie reżimu w tym regionie. Ale intensywność represji wzbudziła bunt, to zaś uzasadniało represje z mocą wsteczną.
Kazach Omir Bekali w chińskim obozie przesiedział kilka miesięcy, po czym został wydalony do Kazachstanu. Wypowiadał się tam publicznie o swym doświadczeniu i wnet uznał, iż bezpieczniej będzie przenieść się do Stambułu. We wrześniu 2018 r. miała do niego tam dołączyć żona z synem, ale zatrzymano ich po wylądowaniu, grożąc deportacją z powrotem do Kazachstanu, gdzie grasują chińskie służby. Oficjalnym powodem było podejrzenie o sfałszowanie paszportów. Rzeczywistym, jak się wydaje, były coraz ściślejsze więzy gospodarcze między Pekinem a Ankarą. Gdy na skutek lekkomyślnej polityki gospodarczej prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana oraz groźby amerykańskich sankcji za bezprawne więzienie obywateli USA turecka lira straciła w 2018 r. 40 proc. wartości, Chiny pospieszyły z pomocą.
Ankara dostała od Chin 3,6 miliarda USD kredytu na modernizację infrastruktury transportu i 1,2 miliarda na projekty energetyczne. Ale rządowy „Global Times” w Pekinie przestrzegł, że wszystko to może utracić, jeśli nadal „czynić będzie nieodpowiedzialne uwagi na temat polityki etnicznej w Sinkiangu”. Erdoğan, który dziesięć lat wcześniej oskarżał Pekin o ludobójstwo, milczał. A jego szef MSZ już rok wcześniej obiecywał w Pekinie, że z prasy tureckiej znikną „doniesienia wymierzone w Chiny”. Jego wiceprezydent przyjął chińskiego ambasadora, lecz rozmawiali o „wspólnej walce z terroryzmem”.
Poseł z opozycyjnej HDP złożył w sprawie Ujgurów interpelację – ale na mocy nowej konstytucji ministrowie nie muszą już na interpelacje odpowiadać. Turcja zamilkła na temat Ujgurów – jak wcześniej, po zbliżeniu z Moskwą, na temat Tatarów krymskich. Nie tylko ona – milczy cały świat muzułmański. Egipt i Malezja także otrzymują chińskie kredyty – i deportowały ujgurskich uchodźców. Jedwabny Szlak staje się jedwabnym sznurem wokół gardeł Ujgurów.
Tymczasem w Sinkiangu do końca 2018 r. już prawie półtora miliona chińskich ochotników nawiedziło ujgurskie domostwa. Przybywają obładowani nowoczesnymi urządzeniami, od elektrycznych czajników po szybkowary, których próżno się spodziewać w prymitywnych domostwach „młodszego rodzeństwa” – jak w chińskiej literaturze propagandowej określa się mniejszości etniczne. Ujgurskie dzieci na ich widok nerwowo wykrzykują, że kochają Chiny i ich przywódcę Xi Jinpinga. A „starsi bracia i siostry” wprowadzają się do domów Ujgurów i organizują im życie. Rano pieśni patriotyczne przy podnoszeniu na maszt chińskiej flagi, wieczorem lekcje myśli Xi Jinpinga, w przerwach kursy chińskiego. Żadnego obijania się, bo można trafić do ośrodka kształcenia zawodowego.
Agencja AFP opublikowała jesienią 2018 r. zamówienie na sprzęt edukacyjny, jakie złożył w centrali wydział nadzorujący pracę ośrodków w jednym tylko sinkiańskim obwodzie Hotan[*4]: 2768 pałek policyjnych, 550 elektrycznych ościeni do bydła, 1367 par kajdanków i 2792 puszki gazu pieprzowego. Inne ośrodki zamawiały także paralizatory elektryczne i specjalne krzesła do tortur. A starsi bracia i siostry, chińscy ochotnicy, przybywają do Sinkiangu, by swe ujgurskie młodsze rodzeństwo uchronić przed takim losem. Oczywiście jeśli jest niewinne.
Amerykański antropolog Darren Byler, który przez dwa lata pracował wśród Ujgurów i starszych braci, wylicza obowiązki nadzorcze starszego rodzeństwa[*5]. Należy sprawdzić, czy w domu jest egzemplarz Koranu albo czy nie wita się przychodzących słowami Salam alejkum. Czy, nie daj Boże, ktoś się w piątek modli, a w ramadanie pości? Albo jakaś młodsza siostra nosi za długą sukienkę, albo braciszek nieregulaminową brodę? Wszystkie uwagi zapisuje się w stosownych notatnikach obserwacji, które następnie przekazane zostaną władzom; w przypadku niewłaściwej sukienki lub brody zalecane jest natychmiastowe skrócenie. A w ogóle, jak głosi instrukcja dla starszego rodzeństwa opublikowana przez AFP, chodzi o to, by „strzaskać ich spuściznę, strzaskać ich korzenie, strzaskać powiązania, strzaskać pochodzenie”. Nawet jeśli nie ma Koranu, a kiecki są krótkie, starsze rodzeństwo ma bacznie zwracać uwagę, czy w domu je się wieprzowinę, pije alkohol i gra w karty – to są bowiem dość wiarygodne objawy właściwego, pożądanego trybu życia.
Oczywiście, mówią starsi bracia, tacy Ujgurzy potrafią być strasznie śliscy i oszukańczy, obserwację należy więc prowadzić długo, stale mieszkając u obserwowanych. To istotnie może być trochę niewygodne: chińskie mieszkania są z reguły ciasne, a ujgurskie domy do tego, jako się rzekło, prymitywne. Ale przecież starsi bracia cierpią tak samo, a właściwie bardziej, bo w trosce o młodszych się do ich prymitywnych warunków przeprowadzili. No a poza tym pobyt w ośrodku kształcenia zawodowego byłby dużo bardziej nieprzyjemny, a zarazem równie bezterminowy.
Władze, rzecz jasna, nie ograniczają się jedynie do braterskiej pomocy. Wszyscy przechodnie mogą, a wszyscy wchodzący do budynków publicznych czy środków komunikacji muszą zostać elektronicznie sfotografowani i zidentyfikowani. To nie tylko pozwala sprawdzić, kto, co, kiedy i gdzie, ale także zbadać, czy ktoś taki nie powinien wówczas robić gdzie indziej czegoś całkiem innego, np. uczyć się chińskiej kaligrafii pod czujnym okiem starszego brata. Wszystko w myśl hasła „Odwiedzać lud, pomagać ludowi, jednoczyć serca ludu”. A lud, trzeba przyznać, już wie, że od jednoczenia serc nie ma ucieczki.
W chińskich ośrodkach kształci się według ONZ może nawet milion z 11 milionów Ujgurów z Sinkiangu. Władze zaś nie ustają w staraniach, by pozostałych uchronić przed zgubnym przestrzeganiem narodowych tradycji i religii. Według radia Wolna Azja w zaledwie trzy miesiące w 2016 r. zburzono 5 tysięcy z 24 tysięcy sinkiańskich meczetów[*6]. Na sesji Rady Praw Człowieka ONZ państwa zachodnie potępiły w końcu Pekin, choć sprowadzony przezeń ujgurski burmistrz zapewniał, że ośrodki kształcenia zawodowego, których istnieniu do niedawna Chiny zaprzeczały, w rzeczywistości sprawiają, że byli ekstremiści z radością oddają się kulturze i sportowi. No i warto jednak pamiętać, że w wielu urzędach, a nawet szkołach, nadal wolno mówić po ujgursku.
Wiadomości o prześladowaniach w Sinkiangu systematycznie narastały. W lipcu 2020, w pół roku po oświadczeniu Departamentu Stanu, „rząd na wygnaniu Turkiestanu Wschodniego” złożył do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze wniosek o wszczęcie przeciwko Chinom postępowania o zbrodnie ludobójstwa i przeciw ludzkości popełnione na Ujgurach w Sinkiangu. Informacja ta była wielopiętrowo zdumiewająca. Po pierwsze, nikt nie uznaje „Turkiestanu Wschodniego” (czyli Sinkiangu) ani jego samozwańczego emigracyjnego rządu, Chiny z kolei nie uznają MTK. By można było wszcząć przeciwko nim postępowanie, trzeba by (jak wcześniej w wypadku Sudanu, o czym mowa w rozdziale następnym) rezolucji Rady Bezpieczeństwa, którą jej stały członek – Chiny – oczywiście by zawetowały.
Ale ofiarami zarzucanych Chinom zbrodni mieli paść ujgurscy uchodźcy deportowani z Kambodży i Tadżykistanu, które to kraje podpisały ustanawiający MTK traktat rzymski – ten zaś zezwala na dochodzenie w sprawie zbrodni, które „zaczęły się” na terytorium sygnatariuszy. Co więcej, prokurator MTK ma prawo za zgodą sędziów wszczynać postępowanie z własnej inicjatywy, i tego właśnie chciał od Fatou Bensoudy „rząd na wygnaniu”. MTK może interweniować jedynie w sprawie najcięższych zbrodni, jeśli są ku temu podstawy. I jeśli sprawiedliwość kraju, w którym miały one zostać popełnione, nie może lub nie chce tego uczynić. W przypadku Chin oba warunki były spełnione – setki rządowych dokumentów i relacji świadków dokumentowały kampanię Pekinu przeciwko Ujgurom za manifestowanie narodowej i religijnej tożsamości. A prześladowania na tle „politycznym, religijnym i rasowym” stanowią zbrodnię przeciw ludzkości.
Do obozów trafia się też za posiadanie więcej niż dwojga dzieci (chyba że jest się Chińczykiem Han, nie Ujgurem): na 484 więźniów w powiecie Karakax 149 siedziało za to właśnie[*7]. Ujawnione ostatnio dokumenty władz pokazują, że nawet samo posiadanie dzieci może być zakazane. W miejskim budżecie planowania rodzin na rok 2019 w 2,5-milionowym mieście Hotan w południowym Sinkiangu znajduje się następujący zapis:

„Cele działania:
Cel 1: Ludność docelowa do umieszczenia wewnątrzmacicznych środków antykoncepcyjnych: 524 osoby.
Cel 2: Ludność [docelowa] do sterylizacji: 14 872 osoby”.

To nie są liczby zgłoszeń chętnych do poddania się tym zabiegom. To są liczby osób, które tym zabiegom mają być poddawane. Chętnych bądź nie. W sąsiednim powiecie Guma (ludność: 332 tysiące) zaplanowano założenie 5970 wkładek domacicznych i przeprowadzenie 8064 sterylizacji kobiet. Miasto i powiat są zamieszkane głównie przez Ujgurów; planowane zabiegi oznaczały założenie wkładek 14 proc. kobiet w wieku reprodukcyjnym i wysterylizowanie 34 proc. – w ciągu jednego roku. W przeliczeniu na liczbę mieszkańców to więcej zabiegów, niż przeprowadzono w ciągu poprzednich 20 lat. Działania okazały się skuteczne: w 2019 r. przyrost naturalny w Sinkiangu spadł o 24 proc., podczas gdy w całym kraju – o 4,2 proc.[*8] Zapobieganie narodzinom dzieci w grupie „etnicznej, narodowej, religijnej lub rasowej” jest jedną z form ludobójstwa. O prowadzeniu przez chińską sprawiedliwość dochodzenia w sprawie tych czy innych zbrodni władz oczywiście nie ma mowy.
Ale przyjęcie wniosku w sprawie Ujgurów, choćby do wstępnego rozpatrzenia, oznaczałoby wojnę z Chinami – w której MTK pozostałby sam. Jego prokurator Fatou Bensouda nie mogłaby liczyć nawet na naturalnych na pozór sojuszników, czyli USA i państwa muzułmańskie. Waszyngton wprawdzie jest z Pekinem w stanie globalnej zimnej wojny, ale z MTK toczy wojnę nie mniej zażartą i niedawno obłożył jego funkcjonariuszy sankcjami, wszystko z obawy przed – niezmiernie nikłą – groźbą postępowania przeciw USA. Państwa muzułmańskie zaś są tak silnie związane z Chinami pętami interesów, że ani jedno nie poparło wniosków do Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka w sprawie prześladowań Ujgurów. Mało tego, państwa te stanowią niemal połowę sygnatariuszy dwóch kontrwniosków, w tym jednego złożonego przez Białoruś, chwalących chińską politykę w sferze praw człowieka.
Oprócz zależności biznesowych zadziałała zapewne solidarność dyktatur, silniejsza najwyraźniej niż ta religijna. Kiedy „rząd na wygnaniu” składał swój wniosek, Rada Praw Człowieka ONZ miażdżącą większością głosów, w tym państw muzułmańskich, poparła nową chińską ustawę znoszącą rządy prawa w Hongkongu. Stanowi to niewątpliwie wiążący wyraz preferencji społeczności międzynarodowej. Nie przełamią go państwa, głównie unijne, które głosowały przeciw. Nie było wśród nich Polski, która akurat teraz do Rady nie należy – ale wniosku do Wysokiego Komisarza też nie poparła.
Co więc można zrobić? Niewiele. Amerykańscy celnicy skonfiskowali 13 ton ludzkich włosów wartości 800 tysięcy dolarów, importowanych do USA na wstawki przez firmę, a jakże, Innocence, czyli niewinność, która reklamowała też ich „antybakteryjne działanie”. Pełną nazwę firmy Innocence EZ BRAID Professional I&I Hair Corporation warto zapamiętać; w końcu jej produkt mógł trafiać nie tylko do USA, a pochodził z chińskich obozów. Świadkowie donoszą, że kobiety ujgurskie strzyżono tam do gołej skóry. I tak lepsze to od pobierania od skazanych w Chinach na śmierć narządów do transplantacji, czasem po egzekucji, czasem przed nią. Jest zresztą wysoce prawdopodobne, że Chiny, gdyby je o to poproszono, do każdego pukla włosów dołączyłyby certyfikat, że został pobrany absolutnie dobrowolnie. Jest tylko czymś naturalnym, że podobnej dobrej woli oczekują w zamian.
Celem ludobójstwa było do tej pory usunięcie „grupy etnicznej, narodowej, rasowej lub religijnej”, której dalsze istnienie stanowi przeszkodę dla szczęścia ludzkości lub choćby jakiejś innej „grupy”. Realizowano to metodą masowego mordu, kosztowną i pracochłonną. Jest całkiem możliwe, że na naszych oczach Chiny wynajdują metodę bezkrwawą i dużo prostszą: zamiast mordowania ciał wystarczy przeredagowanie tożsamości. Po latach spędzonych w „obozie reedukacyjnym” jego byli ujgurscy więźniowie będą jak ognia unikać ryzyka, że mogą tam trafić ponownie, a więc unikać bycia Ujgurami. Ich przykład, wsparty państwową pedagogiką, ma szanse przekonać także i tych, którzy sami do obozów nie trafili. Z niereformowalnymi będzie można postąpić bardziej tradycyjnie, ale – jeśli cały projekt się powiedzie – będzie to już jedynie margines.
Przewidział to już George Orwell. Ostatnie zdanie Roku 1984 brzmi: „Kochał Wielkiego Brata”.

 
Wesprzyj nas