“Baśniobór” powraca! Dołącz do świata Baśnioboru i przekonaj się, jak tym razem poradzi sobie z przeciwnościami rodzeństwo Sorensenów.


Bohaterowie bestsellerowej serii Brandona Mulla, Kendra i Seth Sorensenowie, znów będą musieli stawić czoła wyzwaniom i zagrożeniom, by nie dopuścić do panoszenia się zła na świecie. A zagrożenie nadchodzi – jak zawsze z najmniej spodziewanej strony.

Smoki, którym coraz bardziej nie w smak mieszkanie w azylach, chciałyby odzyskać wolność. Czy im się to uda?

Czy nowa era smoków stanie się rzeczywistością? Jaką rolę odegra Smocza Straż?

Dołącz do świata Baśnioboru i przekonaj się, jak tym razem poradzi sobie z przeciwnościami rodzeństwo Sorensenów.

 
Brandon Mull
Smocza Straż
Przekład: Rafał Lisowski
seria Baśniobór. Nowe Przygody: Smocza Straż, tom 1
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 22 listopada 2017
 
 


Z dziennika Stana Sorensona

Czy to może być koniec?
Czy przejdę do historii jako ostatni opiekun? Czy to długotrwałe przymierze rozpadnie się za mojej kadencji?
Kocham Baśniobór, odkąd tylko po raz pierwszy ujrzałem ukryte tu cuda. Większość mieszkańców współczesnego świata nawet nie przypuszcza, jakie wspaniałości kryją się w tych ostojach, gdzie istoty z legend polują i swawolą. Minęło ponad pół wieku, odkąd Baśniobór podbił moje serce.
Ale wszystko ma swoją cenę.
Jak daleko jestem gotów się posunąć, by wypełnić swoją powinność? By chronić magiczne azyle tego świata? Z poświęceniem własnego życia pogodziłem się dawno temu. Ale co z życiem innych? Co z moją rodziną?
Pragnąłem podzielić się cudownościami Baśnioboru z tymi, których najbardziej kocham. Ale ta wiedza wiąże się z niebezpieczeństwem. Magiczne istoty potrafią olśniewać. Potrafią też zabijać. Dla mnie wspaniałość przeważa nad zagrożeniem. Ale kto dał mi prawo decydować za innych?
Nigdy nie zmusiłem nikogo do odkrycia, co naprawdę dzieje się w Baśnioborze. A z pewnością nie zmusiłem do tego swoich wnuków. Pozwoliłem jednak, żeby ciekawość zawiodła je do prawdy. Po wypiciu mleka magicznej krowy Wioli Kendra i Seth zobaczyli, że tutejsze motyle to w rzeczywistości wróżki, kozy to satyrowie, a konie to centaurowie. Ów pierwszy raz jest czymś niewiarygodnym. I nigdy nie powszednieje.
Mogłem temu zapobiec. Ale pozwoliłem, żeby Baśniobór ujawnił się przed nimi.
Nieuchronnie ich porwał. Jak zawsze.
A wraz z tą wiedzą przyszło niebezpieczeństwo.
Kendra i Seth znają prawdziwy powód, dla którego mieszkam w Baśnioborze. Jako opiekun służę mieszkańcom tego rezerwatu, a świat zewnętrzny chronię przed nimi. Doświadczam przeżyć, które naginają definicję rzeczywistości. Dane mi oglądać rzeczy, których nie pozna nikt, kto nie uzyskał dostępu do tych niezwykłych azylów.
Moje wnuki rozumieją odpowiedzialność związaną z ochroną tych ostoi. One również wykazały się gotowością do poświęceń.
Wydawało mi się, że przetrwaliśmy już najgorsze. Zostaliśmy popchnięci do granic naszych możliwości. Nasze życie było zagrożone. Zginęli nasi bliscy. Kendra i Seth nieomal ponieśli śmierć, ale w końcu to właśnie oni przeważyli szalę i uratowali nas wszystkich.
Teraz jednak być może znów są potrzebni.
Wierzę, że potrafię ich ochronić. Ale już w przeszłości niesłusznie w to wierzyłem.
Szczerze mówiąc, znowu nie wiem, co począć. Moja odpowiedzialność jest oczywista. Ale jak daleko jestem gotów się posunąć? Ile potrafię zaryzykować?
Czy uczciwie będzie dać im wybór?
I czy to w ogóle wybór, skoro wiem, co zdecydują?

Rozdział 1
Podsłuchiwanie

Kendra Sorenson biegła truchtem przez ciepłą mgłę, mokry żwir chrzęścił pod jej stopami, a ona zastanawiała się, czy wilgoć w powietrzu dostatecznie się porusza, żeby nazwać ją deszczem. Może mżawką. Dziewczyna zerknęła w górę na rozmazane szare niebo nad czubkami drzew, a potem na trzy wróżki, otoczone niewyraźnymi nimbami światła. Nic nie bębniło o kaptur jej wiatrówki, ale było mokro i równie mokre były liściaste gałęzie po obu stronach długiego podjazdu.
To najciemniejszy ranek tego lata, przynajmniej odkąd piętnastoletnia Kendra zaczęła biegać. Zwykle wstawała tuż przez świtem i trzy razy okrążała duży ogród. Każde kółko obejmowało bieg podjazdem aż do bramy i z powrotem. Dłuższa trasa oznaczałaby albo opuszczenie granic Baśnioboru i narażenie się na niebezpieczeństwa poza rezerwatem, albo ryzyko zetknięcia z zagrożeniami czyhającymi poza ogrodem chronionym przez magię. Włóczenie się po lasach rezerwatu to nie był dobry pomysł.
Dziś nie dało się oglądać wschodu słońca. Szarość stawała się po prostu coraz jaśniejsza, kiedy Kendra podążała swoją zwykłą trasą, ślizgając się na mokrej trawie.
Przed sobą zobaczyła bramę – jak zwykle zamkniętą – wykonaną z kutego żelaza i zwieńczoną liliami, jedyny otwór w ogrodzeniu okalającym cały rezerwat. Kendra zawsze jej dotykała, zanim zawróciła.
Kiedy zbliżyła się do czarnych krat i wyciągnęła rękę, żeby to zrobić, znieruchomiała. Usłyszała zbliżający się warkot silnika i chrzęst opon gniotących żwir.
To bardzo nietypowe.
Brama do Baśnioboru znajdowała się daleko od głównej szosy. Czar dekoncentrujący sprawiał, że zmotoryzowani podróżni przegapiali niczym niewyróżniający się skręt, a kilka tablic umieszczonych dalej przy bocznej drodze dobitnie ostrzegało nieproszonych gości.
Nikt nie przyjeżdżał do Baśnioboru przypadkiem.
A zapowiedź wizyty była ważną wiadomością. Dziadek lub babcia Sorensonowie zawsze informowali o gościach z wyprzedzeniem. Wtedy często zostawiano bramę otwartą.
Kto się więc zbliżał?
Kto mógł przybywać do Baśnioboru bez uprzedzenia?
Stary przyjaciel? Szpieg? Wróg?
Albo ktoś, kto rzeczywiście się zgubił i nie za bardzo umie czytać.
Na wypadek gdyby przybysz był wrogiem, Kendra prędko uciekła z podjazdu między drzewa i przykucnęła za krzakiem. Zejście z drogi wiązało się z mniejszą osłoną przed magicznym zagrożeniem, jednak tak blisko strefy chronionej rzadko zdarzały się kłopoty. Możliwość ukrycia się wydawała się warta niewielkiego ryzyka.
Wkrótce nadjechał biały sedan i zatrzymał się tuż przed bramą. Wyłoniła się z niego zakapturzona postać.
Kendra także miała kaptur. Pogoda wymagała nakrycia głowy. Jednak brązowa szata nieznajomego sprawiała wrażenie, jakby pochodziła z dawno minionej epoki. Twarz przybysza celowo kryła się w głębokim cieniu. To nie był zbłąkany turysta. Może nawet nie człowiek. To musiał być ktoś, kto wie o rezerwatach dla magicznych stworzeń.
Czy nieznajomy spróbuje się włamać? Bramy nie było widać z domu, ale parkowanie na podjeździe to niezbyt subtelny ruch.
Wtedy od strony domu Kendra usłyszała chrzęst kroków na żwirze. Trwała nieruchomo, gdy zobaczyła zbliżającego się dziadka Sorensona w kurtce i czapce z daszkiem. Wstrzymała oddech, kiedy podszedł do bramy. Ta się nie otworzyła.
– Chcesz rozmawiać? – dziadek odezwał się przez kraty do zakapturzonej postaci.
– Tak, krótko – odpowiedział przybysz chrapliwym głosem.
Jako kapitan Rycerzy Świtu, organizacji strzegącej magicznych rezerwatów na świecie, dziadek spotykał się raz po raz z różnymi osobami dostarczającymi informacje. Rozmowy często odbywały się w jego gabinecie. Najwidoczniej czasem także przy bramie.
Kendra miała wyrzuty sumienia, że podsłuchuje, ale w tym momencie ujawnienie swojej obecności byłoby jeszcze większą niezręcznością. Bardziej skuliła się za krzakiem.
– Sytuacja wciąż się pogarsza – ostrzegła zakapturzona postać. – Najprawdopodobniej będą potrzebni. Chłopiec powinien uregulować sprawę z Siostrami.
– O ile rozumiem, na spełnienie ich warunków ma jeszcze prawie rok – odparł dziadek.
– Dług wobec Sióstr to nie przelewki – przybysz nie dawał za wygraną. – Któż wie, gdzie chłopiec się znajdzie w najbliższych miesiącach. A jeśli okoliczności uniemożliwią mu spłatę długu? Dlaczego nie wykorzystać okazji? Jak długo jeszcze, twoim zdaniem, miecz ma się znajdować w jego posiadaniu? To potężna broń, tylko czy bezpieczna? Znane są przypadki, gdy deprawowała tych, którzy ją dzierżyli.
– Słuszna uwaga – zgodził się dziadek. – Rozważę, czy nie udzielić mu takiej rady. Jakieś wieści ze Strzelistych Skał?
– Nic dobrego – odparł nieznajomy i zrobił krok wstecz. – Lepiej mi już jechać. Pozostaniemy w kontakcie.
– Podziękuj naszemu wspólnemu przyjacielowi.
– Sam mu podziękujesz, podejmując niezbędne działania, Stanie Sorensonie – odpowiedział przybysz. – Wkrótce może się wydarzyć coś gorszego niż poprzedni kryzys. Przygotuj się, póki czas.
Dziadek obejrzał się wzdłuż podjazdu w kierunku domu.
– Spodziewasz się kogoś?
– Moja wnuczka wyszła na poranny jogging.
– Czas mi w drogę – stwierdziła postać i cofnęła się do samochodu.
Dziadek ruszył w stronę domu, nie machając gościowi na pożegnanie.
Zawarczał silnik, a potem auto zaczęło manewrować, żeby zawrócić. Kiedy zniknęło Kendrze z oczu, dziewczyna nie słyszała już kroków dziadka.
Odczekała w milczeniu, aż dźwięk silnika zanikł w oddali.
Co właśnie usłyszała? Na pewno mieli na myśli jej młodszego brata. Kendra wiedziała, że kiedy Seth znalazł legendarny miecz o nazwie Vasilis, dobił targu z jakimiś wiedźmami. Ale dlaczego interesował się tym podejrzany osobnik z zewnątrz? I jakie kroiły się kłopoty? Czyja pomoc była potrzebna? Chyba chodziło właśnie o Kendrę i jej brata.
Dziewczyna powoli wróciła na drogę i ostrożnie się po niej rozejrzała. Nie widziała dziadka – pewnie był już w domu. Pobiegła truchtem do ogrodu, zrobiła jeszcze kawałek okrążenia, a potem zrezygnowała i weszła do środka.
Dziadka Sorensona zastała w jego gabinecie.
– Dzień dobry, Kendro – powiedział.
– Dzień dobry – odrzekła, przyglądając się mu. Wydawał się odprężony.
– Dziwna dziś pogoda – stwierdził.
– Szaro i mokro. Mieliśmy gościa?
Dziadek zmarszczył czoło.
– Skąd ta myśl?
Kendra zastanowiła się, jak dużo wyjawić.
– Widziałam, jak idziesz podjazdem.
Dziadek się uśmiechnął.
– Sprawdzałem tylko bramę. Często to robię, kiedy jestem niespokojny.
– Aha – powiedziała Kendra. Nie chciała naciskać. – Do zobaczenia później.
Wyszła z pomieszczenia. Kłamstwo nie było w stylu dziadka. Do jego powinności zarówno jako opiekuna Baśnioboru, jak i kapitana Rycerzy Świtu należało strzeżenie tajemnic. Kendra nie wątpiła, że dziadek skłamałby, żeby ukryć sekret, który uznał za groźny dla innych osób.
Gnębiło ją, że dowiedziała się o czymś, co chyba dotyczyło jej i Setha. Czy powinna powiedzieć dziadkowi, że widziała nieznajomego? Powtórzyć, co usłyszała? Domagać się wyjawienia tożsamości tajemniczej postaci? Zapytać, do czego są potrzebni ona i jej brat?
Instynkt podpowiadał Kendrze, że dalsze drążenie tematu niewiele da. Dziadek nie był gotów podzielić się szczegółami, czegokolwiek dotyczyły. A w dotrzymywaniu tajemnic był przecież zawodowcem.
Czy powinna porozmawiać o tym z Sethem? Wątpiła, czy brat umiałby siedzieć cicho, zwłaszcza że sprawa bezpośrednio go dotyczyła i należało dowiedzieć się więcej. Chwilowo chyba najlepiej, żeby martwiła się i zastanawiała nad tym sama. Bez względu na to, o jakich sekretach wiedzieli dziadek i nieznajomy, jedno wydawało się pewne: zbliżają się poważne kłopoty.

Rozdział 2
Dotrzymana obietnica

Seth brnął głębiej pod ziemię z latarką w garści. Z łukowatego sklepienia połyskującego błotem wystawały blade korkociągi korzeni. Niektóre jaskinie mają gęsty ziemisty zapach, pełen drobinek minerałów. To nie była jedna z takich jaskiń. Tutaj różne rzeczy gniły. Mnożyły się insekty i rozprzestrzeniał się śluz. Nierówne podłoże tunelu kląskało przy każdym kroku.
Widmo obok Setha bynajmniej nie umilało atmosfery. Ani do końca żywe, ani do końca martwe, kroczyło w milczeniu, nawet w ruchu zatrważająco nieruchome, najciemniejszy kształt w ciemnym tunelu. Emanowało przejmującym chłodem i niepokojącą aurą strachu. Niektórzy w obecności widma stanęliby jak wryci, przerażeni i oniemiali, ledwo oddychając. Widmo zaś zbliżyłoby się do nich i choć na chwilę ulżyłoby sobie w udręce, wysysając z nich ciepło.
Odkąd jednak Seth został zaklinaczem cieni, nie tylko potrafił znieść obecność nieumarłych, ale nawet z niektórymi się porozumiewać. Najpewniejszy sposób, żeby przeżyć w towarzystwie widma, to dobić z nim targu. To konkretne widmo Seth zobowiązał się uwolnić z lochu pod Baśnioborem i przekazać nowym właścicielom w zamian za posłuszeństwo i ochronę do czasu dostarczenia go na miejsce.
Kilka miesięcy wcześniej, żeby poznać lokalizację owianego legendą miecza Vasilisa, Seth obiecał Śpiewającym Siostrom, że przyniesie im ten miecz, a także sprowadzi widmo. Zgodził się też wykonać jeszcze jedno zadanie, które wybiorą. Gdyby nie dotrzymał umowy, odnalazłby go i zabił zaczarowany nóż. Dlatego Seth wybrał najbardziej towarzyskie widmo, jakie znalazł, i wyruszył na wycieczkę do Missouri wraz z dziadkiem Sorensonem oraz satyrami Nowelem i Dorenem. Mimo że wieźli widmo w przyczepie za samochodem, jego lodowata aura napawała pozostałych pasażerów niepokojem.
Kiedy Seth poprzednio, po raz pierwszy, odwiedził Siostry, wszedł przez drzwi w wysokim urwisku. Tym razem strażnik strzegący dostępu do wąskiej wyspy na rzece Missisipi poinformował, że osoby powracające wchodzą niskim tunelem po drugiej stronie. Ani dziadkowi, ani satyrom nie wolno było towarzyszyć Sethowi. Odkąd chłopiec i widmo dotarli na wyspę i znaleźli błotnistą pieczarę, nie napotkali żadnych żywych istot.
Vasilis kołysał się na pasie, który Seth przerzucił sobie przez ramię. Chłopcu nieśpieszno było się rozstać z legendarnym Mieczem Światła i Mroku. Na mocy umowy, która pozwoliła mu go odnaleźć, formalnie miał na zwrot cały rok, a termin jeszcze nie minął. Broń odegrała jednak swoją rolę, pomagając Sethowi i Kendrze powstrzymać demony, które wydostały się z Zzyzxu. Jednorożec Paprot zasugerował, żeby chłopiec spłacił dług wobec Sióstr wcześniej, zamiast czekać do ostatniej chwili – na wypadek gdyby potem coś uniemożliwiło mu dotrzymanie obietnicy. Dziadek się z tym zgadzał, więc namawiał Setha, żeby miał to już za sobą.
Zazwyczaj chłopiec był zdecydowanym zwolennikiem odkładania wszystkiego w czasie, jak najdłużej się dało, jednak wizja noża goniącego za nim po całym świecie, żeby odebrać mu życie, przekonała Setha do innego rozwiązania. Ona – plus kilka miesięcy nudy, odkąd zapobiegli demonicznej apokalipsie. Od kiedy dziadkowie Sorensonowie kierowali Baśnioborem wraz z dziadkami Larsenami, życie stało się przeraźliwie pozbawione przygód. Perspektywa wycieczki okazała się więc wybawieniem.
Konieczność oddania widma nie stanowiła problemu. Mroczna istota na samym początku podróży dorobiła się przezwiska Jęczybuła. Seth wiedział jednak, że miecza będzie mu brakowało. Trudno o fajniejszą pamiątkę niż magiczna broń.
Tunel kończył się zniszczonymi drzwiami. Kiedy chłopiec zapukał, prawie nie wydały dźwięku. Drewno, choć z wierzchu poorane, było grube.
– Jesteś już prawie w domu – powiedział Seth do widma.
W odpowiedzi do jego umysłu dotarły lodowate słowa: Nie ma dla mnie domu. Jest tylko niepokój.
– W samochodzie ja też tak się trochę czułem – odparł Seth, starając się utrzymać lekki ton rozmowy. – Ciężko znaleźć sobie wygodną pozycję. Tyłek mi ciągle drętwiał.
Nieumarli mieli tendencję do rozwodzenia się nad pustką i tęsknotą. Gdy już zaczynali, czasem trudno ich było uciszyć. Zwłaszcza tego tutaj.
– Myślisz, że dostatecznie mocno zapukałem? – Seth parę razy kopnął w drzwi.
Otworzyły się, ukazując pryszczatą twarz z wyłupiastymi żółtymi oczami.
– Kto śmie stukać w te wrota?
– Dobre pytanie – odparł Seth. – Naprawdę powinniście je umyć.
Troll rzeczny zamrugał, zmieszany.
– To miejsce zagrożeń niewypowiedzianych.
– Już mi powiedziano. Byłem tu wcześniej. Siostry mnie znają.
Troll nachylił się i mrużąc oczy, zmierzył Setha wzrokiem.
– Ach tak, chłopiec. Rzeczywiście, wolno ci wejść tą drogą. Jeszcze się ciebie nie spodziewaliśmy.
– Jestem wcześniej. Przyszedłem z tym, co chciały. – Seth dotknął rękojeści miecza i gestem wskazał widmo.
Troll zrobił krok do tyłu i spojrzał na nieumarłego.
– Rozumiem. Dobrze. Ponieważ wracasz, żeby wypełnić zadania, wchodzisz tu na zaproszenie.
Seth zerknął na widmo.
– Myślę, że go polubicie – szepnął do trolla, przestępując próg. – Świetny współlokator. Swój chłop.
Troll poprowadził ich korytarzem przypominającym bladoszare gardło. Długimi stopami kłapał o ziemię. Raz po raz oglądał się na widmo, wyraźnie zaniepokojony. Widocznie nawet potwory nie były zachwycone myślą o wyssaniu z nich życia.
Korytarz opadał, a wreszcie kończył się zawilgoconą komnatą z kraterami pełnymi kałuż. Olbrzymie białe czerwie groteskowo prężyły się i napinały, po jednym w każdej kałuży. Kilka niskich, pękatych trolli o za dużych głowach czmychnęło przed nadchodzącymi Sethem i widmem.
Wokół jednej z kałuż stały w kole trzy kobiety. Nie miały dłoni. Zamiast tego ich nadgarstki były połączone, tak by powstał krąg. Seth pamiętał, że ta wysoka, chuda to Berna. Ta sflaczała, z obwisłą skórą ramion to Wilna. Najniższa, Orna, poprzednio była dla niego najmilsza. Siostry się poruszyły, żeby lepiej go widzieć. Wilna musiała patrzeć przez ramię.
– Seth Sorenson – powitała chłopca Berna. – Przybyłeś znacznie wcześniej, niż oczekiwałyśmy.
– To wy nie widzicie przyszłości? – spytał Seth, starając się nie oddychać zbyt głęboko. W komnacie pachniało słodką zgnilizną, coś jakby papkowatą mieszanką rozkładających się owoców.
– Nie każdą ścieżkę oglądamy – odparła Orna. – Zepsułybyśmy niespodziankę.
– Mogłyśmy wysłać za tobą nóż przymierza – stwierdziła Wilna. – Nie miałeś prawa wyjawić nikomu naszej umowy.
– To nie moja wina – tłumaczył się Seth. – Paprot umie czytać w myślach. Jest jednorożcem. Ja mu nie mówiłem.
– Ona to wie – powiedziała Orna. – Inaczej już byś nie żył. A wielka by to była szkoda! Podążasz ścieżką podobną do tej, którą szedł twój prapradziadek stryjeczny.
– Daleko mi jeszcze do tego, żeby porównywać się z Pattonem Burgessem – odparł Seth.
– Nie odrzucaj tego porównania tak pośpiesznie – upomniała go Orna łagodniejszym tonem. – Właśnie dlatego cię lubię.
– Przegłosowałyśmy dwa do jednego, że nie wyślemy noża – wyjaśniła Berna. – Orna wstawiła się za tobą, bo ją intrygujesz. Poparłam ją, ponieważ czuję, że możesz być przydatny.
– Nasza poufna umowa wyciekła do ludzi z zewnątrz – mruknęła Wilna, krzywiąc się. – Miałyśmy prawo zgładzić chłopca.
– I wtedy nie miałybyśmy ani miecza, ani widma – odparła Berna. – Widmo może nam się przydać.
– Chłopiec wciąż jest nam winien przysługę – wtrąciła Orna. – I nie zapominajcie o Nagi Lunie.
– Słyszałyście o tym? – spytał Seth. Za pomocą Vasilisa zgładził dwa pradawne demony: Nagi Lunę i Graulasa.
– Nie musiałyśmy słyszeć – warknęła Wilna. – Oglądamy takie wydarzenia, jeśli tylko chcemy.
– Jesteście na mnie… złe?
Śpiewające Siostry zarechotały i zachwiały się, aż skrzypnęły im nadgarstki.
– Bo przecież Nagi Luna wyszkoliła dziesiątki wiedźm – rzuciła Orna, wciąż chichocząc.
– No tak. Pewnie o Gorgrogu też słyszałyście?
Wiedźmy zaśmiały się jeszcze głośniej.
– Jaka wiedźma godna swego miana nie odnotowałaby upadku Króla Demonów? – zapytała Berna.
Seth był zdezorientowany ich wesołością.
– Czy wiedźmy nie czerpią mocy od demonów?
– Mniej więcej – przyznała Orna, ramieniem ocierając łzy rozbawienia. – Ale ta moc ma swoją cenę. – Uniosła ręce, w ten sposób podnosząc połączone ręce sióstr. – Demony są naszymi patronami, ale rzadko naszymi przyjaciółmi. Strach i szacunek to co innego niż miłość. Upadek wielkiego demona może być… wyborny.
– Widok króla pognębionego przez dziecko… – rzuciła Berna.
– Wesoły dzień dla każdej z nas – dokończyła Wilna.
Seth nie mógł przypisać sobie zgładzenia Króla Demonów. Dokonała tego jego siostra, Kendra.
– Cieszycie się, że po ucieczce demony zostały uwięzione?
– Och, ogólnie tak – powiedziała Orna. – Wyobraź sobie, jak musiałybyśmy się płaszczyć i podlizywać, gdyby tylu potężnych demonicznych lordów było na wolności.
– Dużo by się zmieniło – dodała Berna. – Bez wątpienia.
– Erę demonicznych rządów mogłybyśmy wykorzystać na swoją korzyść – stwierdziła sztywno Wilna.
– To byłoby skomplikowane – odrzekła Orna.
– Wszystko zawsze jest skomplikowane – skwitowała Wilna. – A teraz musimy się martwić smokami.
– Ale ich tak bezpośrednio nie interesujemy – powiedziała Berna.
– Smokami? – zapytał Seth.
– Żadnych przepowiedni za darmo – rzuciła Wilna.
– Czy ja prosiłem o przepowiednię?
– Twoja przyszłość jest powiązana z rewoltą wielkich gadów – oznajmiła Orna.
Berna szarpnęła ją na bok.
– Przestań paplać!
– Nie ciągnij! – burknęła Orna i odpowiedziała szarpnięciem tak mocnym, że Berna aż się zatoczyła.
– Widziałyście moją przyszłość? – zapytał Seth.
– Widzimy wiele wersji przyszłości – odparła Wilna. – Nie każda się ziszcza.
– Wyślecie mnie z misją, która ma coś wspólnego ze smokami?
Wilna podejrzliwie przymrużyła oczy.
– Pytasz takim tonem, jakbyś na to liczył.
Seth wzruszył ramionami.
– Przegapiłem sprawy ze smokami w Gadziej Opoce. Byłem uwięziony w chlebaku. W Zzyzxie smoki wyglądały bardzo fajnie.
– A nie mówiłam? – mruknęła Orna. – Cały Patton.
– Jeszcze nie wybrałyśmy dla ciebie zadania – powiedziała Berna.
– Na pewno? Bo chętnie miałbym to już z głowy.
– Skąd pośpiech, żeby nam odpłacić? – chciała wiedzieć Wilna.
– W Baśnioborze ostatnio trochę nudno. No i dług u wiedźm to chyba kiepski pomysł.
– Nuda nie będzie cię już długo nękać – odparła Orna.
– Sza! – skarciła ją Wilna.
– Dlaczego? – spytał Seth.
– Wszystkich nas czekają burzliwe czasy – odrzekła Wilna.
– Przyniosłeś miecz – stwierdziła Berna. – A widmo chyba będzie użyteczne.
– Świetne jest – zapewnił Seth. – Głodne. Zimne. Samotne. Wszystko, czego można oczekiwać od nieumarłego sługi.
Puste – przesłało im myśl widmo.
– No i puste – zgodził się Seth. – I jeszcze złaknione. Dusza każdej imprezy.
– Będziesz nam służyć? – Wilna zwróciła się do widma.
Seth wyczuł w umyśle jego odpowiedź: Chłopiec przyprowadził mnie tu jako podarek. Będę służyć.
– Wygląda na to, że Seth Sorenson spełnił dwie ze swoich trzech obietnic – orzekła Berna.
– Chętnie spełnię trzecią już teraz – przypomniał im Seth. – Będę do niej potrzebował miecza, co nie?
– Zostaw tutaj widmo i miecz – odparła Wilna. – Skontaktujemy się z tobą, gdy przyjdzie pora twego zadania.
– Kiedy to będzie?
– Kiedy uznamy to za stosowne. Żegnaj.
– Chcecie mój adres mejlowy?
– Mamy swoje sposoby, by do ciebie dotrzeć – zapewniła Berna.
Seth zdjął miecz z pleców i położył go na ziemi. Potem odwrócił się do widma.
– Bądź grzeczny dla wiedźm. Dzięki, że zgłosiłeś się na ochotnika.
Tak bardzo zimno – zakomunikowało widmo. – Bez spokoju. Bez wytchnienia.
– Ja też będę za tobą tęsknić. Było super. – Seth odwrócił się do wiedźm. – Coś jeszcze?
– Nie, chyba że chcesz dobić z nami nowego targu – zaproponowała Orna z nadzieją w głosie.
– Nie dziś. Zwłaszcza że ciągle wiszę wam przysługę.
– Chwilowo zakończyliśmy nasze sprawy – powiedziała Wilna. – Odejdź.
– Albo pozostań tu nieproszony – zasugerowała podstępnie Berna.
– Pójdę – odparł Seth, ruszając tam, skąd przyszedł. – Wybaczę, jeśli zapomnicie poprosić mnie o przysługę.
Trzy Siostry zarechotały.
– O to się nie martw – powiedziała Orna.
– Zawsze odbieramy nasze długi – zapewniła Berna.
– To bynajmniej nie koniec naszych spraw, Secie Sorensonie  – napomniała Wilna. – Oszczędziłyśmy cię przed nożem przymierza. Bądź uprzejmy nam się odwdzięczyć, pozostając przy życiu.
– Co się kroi? – zapytał Seth, nadal się oddalając.
Twarz Wilny stężała.
– Żadnych wskazówek. Wiedza ma swoją cenę.
– Może chociaż mała wskazówka? – zaproponowała Orna.
– Nie – odparła Berna.
– Mam własne usta i własny rozum – burknęła Orna. – I tak już to zdradziłyśmy. – Wbiła baczny wzrok w Setha. – Nadchodzi burza. Burza smoków.
– Orno! – krzyknęły przerażone Berna i Wilna.
– Nie będziesz musiał czekać długo – zapewniła Orna.
– To chyba dobrze – stwierdził Seth. – Nigdy nie lubiłem czekać.

 
Wesprzyj nas