W zamożnej dzielnicy Buenos Aires zostaje brutalnie zamordowana nastolatka. Nie ma jednoznacznego motywu, tropy wydają się prowadzić donikąd…


Modlitwa niewiernejŚledztwo szybko staje w martwym punkcie. Jednak ekscentryczny śledczy – Juánez – nie daje za wygraną. Czuje, że dziewczyna mogła ukrywać więcej, niż początkowo zakładał…

Emocjonująca powieść opowiada o dziedziczonej przez pokolenia traumie i podziałach klasowych argentyńskiego społeczeństwa. Autorka zmusza nas do zadania sobie pytania, czy grzechy współczesnych nie są następstwem wykroczeń ich przodków.

Znana z zaangażowania w sprawy społeczne Etcheves opisuje w swoich książkach brutalny świat wyścigu po władzę i wpływy, poddając krytyce wszechobecną chciwość i korupcję.

Florencia Etcheves, urodzona w Buenos Aires w 1971 roku, dziennikarka, pisarka i prezenterka telewizyjna specjalizująca się w relacjonowaniu spraw śledczych. Przez dwa lata z rzędu (2010–2011) nagradzana była Nagrodą Martína Fierro za znakomitą pracę dziennikarską. Jest też współautorką dwóch esejów reporterskich: No somos ángeles (2007), Mía o de la tumba fría (2009). Po 24 latach pracy w telewizji, gdzie relacjonowała sprawy bieżące, a przede wszystkim przestępstwa, zajęła się pisarstwem. W swoich bestsellerowych kryminałach obrazujących przemoc i systemową dyskryminację kobiet Etcheves czerpie dużo z dziennikarskiego doświadczenia. Szczegółowe zrekonstruowanie przebiegu śledztwa oraz istotna rola prasy i mediów w jej powieściach uwidaczniają śledczy i pisarski talent autorki. W serii wydawnictwa Letra ukazała się też jej „Cornelia”.

Florencia Etcheves
Modlitwa niewiernej
Przekład: Katarzyna Lebiedzińska
Wydawnictwo Letra/Arkady
Premiera: 27 kwietnia 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 


1

Olón, Costa del Sol, Ekwador.
Uwielbiam posąg tej Świętej. Święta jest obłudnicą i właśnie dlatego tak bardzo jesteśmy do siebie podobne.
Rzeźba stoi w piwnicach sanktuarium wybudowanego na wzgórzu wznoszącym się nad samym morzem. Ta niewielka, niepozorna figura oszukała wszystkich. Świat uwierzył, że ten kamień zapłakał kiedyś krwią. A ja wiem, że powtarzane w nieskończoność kłamstwo może stać się prawdą, bo w tej grze wygra ten, kto wypowie kłamstwo więcej razy, kto będzie żarliwiej rozpaczał. Tak jak Święta i tak jak ja. Zapach kadzidła kumulujący się pod schodami sanktuarium jest obezwładniający. Nigdy nie byłam w stanie pojąć, dlaczego nikt nie otoczył tego świętego miejsca troską. Każdy, tak samo jak robię to teraz ja, może wejść, wyjść lub wynieść ten cenny posąg: najsłynniejszą Świętą z Olón. Pewnego razu naszła mnie myśl, żeby ją zabrać, ale zrezygnowałam z tego pomysłu; nie z powodu moich przekonań, ale żeby właśnie przekonać innych. Mam zamiar odgrywać rolę pobożnej kobiety, która każdego dnia modli się do Świętej. I od ponad dwudziestu lat wychodzi mi to doskonale.
Posąg Świętej w piwnicy jest zawsze identyczny, codziennie taki sam: przykrywa go jasnoniebieski, upstrzony kryształkami materiał, a dziewica nosi piaskową szatę, przetkaną złotymi nitkami. Porcelana, z której odlano jej twarz, nie pociemniała mimo upływu lat. A jej twarz przecinają łzy. Łzy z krwi. Dowód boskości. Dowód cudu.

2
Upał był wszechobecny i obezwładniający. Lekki wiatr okazałby się prawdziwym zbawieniem, ale tamtej nocy nie podniósł się nawet mały wicherek. Zapach jaśminu z pobliskich ogrodów mieszał się z nieprzyjemną wonią dobiegającą z worków na śmieci ustawionych w rządku przy kontenerach. Było wcześnie nad ranem, ale wciąż nie przyjechała śmieciarka. Dzielnica wydawała się spokojna. Wielu mogło tylko pomarzyć o zamieszkaniu w tych dwupiętrowych, dostojnych rezydencjach. Latarnie działały bez zarzutu i pomimo bardzo gęstych drzew oświetlały cały chodnik.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało idealnie, jednak niedługo miało się okazać, że to tylko pozory. Nagłe, przytłaczające wycie policyjnych syren sprawiło, że kilku mieszkańców dzielnicy aż podskoczyło na krzesłach. Niektórzy wymienili zaniepokojone spojrzenia, inni zbliżyli się do okien, próbując zobaczyć przez prześwity w żaluzjach lub koronki w firankach, co dzieje się na zewnątrz. Jedynie nieliczni zebrali się na odwagę i otworzyli drzwi. Praktycznie nic nie było w stanie wyrwać Francisca Juáneza ze snu. Ani hałas, ani nieruchome twarze zmarłych, które wielokrotnie wracały do niego w koszmarach, przypominając o niespłaconym długu. Zmarli potrafią bardzo przekonująco upominać się o swoje, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą długi. Ale akurat tamtej nocy Juáneza obudził dzwoniący telefon. Położył się spać wcześnie, jeszcze przed wieczornymi wiadomościami emitowanymi o ósmej. Mimo że jego ostatni posiłek – sałatka z młodej kukurydzy choclo i pomidorów – zjedzony w południe mógł wydawać się dość odległy, zasnął, nie czując głodu. Z trudem otworzył oczy, chociaż przeczuwał, że chodziło o coś ważnego. Jego podwładnym nie było wolno kontaktować się z nim z byle powodu. Pomimo zmęczenia podjął nieludzki wysiłek i odebrał połączenie. Nacisnął na zieloną ikonkę w telefonie i zaraz potem usłyszał głos.
– Szefie, mamy morderstwo. Młoda dziewczyna. Zwłoki znalazła u nich w domu jej koleżanka. To ludzie z pieniędzmi.
Natychmiast usiadł ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Mimo że przez lata słyszał słowo „morderstwo”, za każdym razem wprowadzało go w osłupienie.
– Czy sprawa jest bardzo skomplikowana, Ordóñez?
– Dość ciężka. Broń biała, sporo krwi. Kilka osób z rodziny podeptało ślady na miejscu zbrodni.
– Wyślij mi adres smsem. Jadę tam.
Zaraz po zakończeniu rozmowy Juánez wstał, założył ciemne spodnie i białą koszulę. Potem poszedł do kuchni po zbożowy batonik. Kiedy przeżuwał, przekonując samego siebie o energetycznych właściwościach przekąski, myślał o tym, co go czeka: wyobrażał sobie błagania rozhisteryzowanych bliskich, którzy będą szukali odpowiedzi tam, gdzie dokonano zbrodni; o policjantach z wydziału, oszołomionych statusem ofiary. Był też bardziej niż pewny tego, że za chwilę pojawią się tam dziennikarze, którzy będą chcieli wpłynąć na przebieg śledztwa. Nigdy nie miał problemów z prasą, ale relacja z nią nie była łatwa. „Myślą, że morderstwo wyjaśnia się w dwie godziny. Wymagają wręcz filmowego rozwoju wydarzeń. Jeśli nie będziemy postępować stanowczo i bez pośpiechu, jak niby, do cholery, mamy zgarnąć morderców? To jedyny możliwy sposób, innego nie ma”, pomyślał.
Wyrzucił plastikowe opakowanie do śmietnika, sięgnął szybko po kluczyki do samochodu i małą butelkę mleka sojowego o smaku pomarańczowym i wyszedł z domu, kierując się prosto na miejsce zbrodni.
Mimowolnie zamknął oczy, kiedy uderzyła go dobiegająca z zewnątrz fala gorąca. Uzmysłowił sobie, jak dotkliwe były wysokie temperatury. Miał też świadomość, że w takich warunkach trup będzie rozkładał się jeszcze szybciej. Ale nie wiedział, że niedługo ten zupełnie niezależny od ludzkiej woli czynnik stanie się najważniejszym elementem układanki.
Przyjechał na adres, który jego asystent, Ordóñez, wysłał mu wiadomością tekstową, tak jak go o to poprosił. Poczuł ulgę, kiedy dotarło do niego, że od miejsca zbrodni dzieliło go zaledwie kilka przecznic. „Temu idiocie Ordóñezowi musiało się pokićkać w głowie”, pomyślał, prowadząc samochód. Od czasu przypadku Garcíi Belardiego, „krajowej zbrodni”, jak często o niej mówiono, Ordóñez dzielił zbrodnie na dwa typy: „trup z pieniędzmi” i „trup bez pieniędzy”. Taki prozaiczny podział. I oczywiście bał się trupów z pieniędzmi.
„Szefie, wiem, o czym do szefa mówię. Trup z pieniędzmi to szambo. Jeśli nie złapiesz mordercy, bliscy ofiary już się postarają o to, żebyś stracił pracę. Dla nich jesteś niewolnikiem. Ja wolę trupa bez pieniędzy – dla tych ludzi jesteśmy bohaterami”.
I Ordóñez wcale się nie mylił.

3
Zamknięto ulicę Zebruno. Latarnie obwiązano żółtymi plastikowymi taśmami wyznaczającymi teraz granicę między normalnością a mrożącą krew w żyłach sceną. Po jednej stronie stało kilku policjantów, ekspertów i kilkoro bliskich ofiary. Z drugiej strony – kilku sąsiadów i długie rzędy poddenerwowanych kierowców, którzy zawracali na łuku, żeby wyjechać ze ślepej uliczki, do której wcześniej nieświadomie wjechali.
Francisco Juánez szedł pewnym krokiem. Musiał schylić się, żeby przejść pod taśmami; rwanie w biodrze pozbawiło go na chwilę oddechu. „Muszę wrócić na siłownię – pomyślał – najwidoczniej bycie wegetarianinem już nie wystarcza”. Kątem oka spoglądał na bliskich ofiary, którzy stali zaledwie kilka metrów od niego i próbowali się wspierać. Nie miał ochoty z nimi rozmawiać. Nie dlatego, że im nie współczuł. Chodziło o coś zupełnie innego. Nie było na to teraz czasu. Po pierwsze, chciał zobaczyć miejsce, w którym zamordowano dziewczynę. Być może wśród tej płaczącej piątki znajdował się morderca. Albo i nie.
– Szefie, to bardzo młoda dziewczyna. Morderstwo białą bronią. Ciało jest na górze, już ogląda je ekspert medycyny sądowej. Wszędzie krew. Szambo, trup z kasą – wyrecytował Ordóñez na powitanie.
Był podenerwowany i rozczochrany. Od częstego przygładzania włosów dłonią, najprawdopodobniej gestu mającego rozjaśnić myśli albo ukryć brak doświadczenia, fryzura zaczęła przypominać jeżozwierza. Do zadań chłopaka należało przeprowadzenie rozmów z biegłymi, policjantami z komisariatu z dzielnicy i z osobami, które miały kontakt z zamordowaną dziewczyną. I prawdę mówiąc, dość sprawnie mu to wszystko szło. Dość dobrze. Mimo wszystko wiedział, że Juánez mu nie pogratuluje, bo nie miał tego w zwyczaju. Może dobrze by im się gawędziło o zbrodni przy likierze karmelowym. A gdyby tak zaprosił go do siebie? To byłoby coś więcej niż wymuszone gratulacje. To mogłaby być jego szansa na to, żeby wreszcie nauczyć się czegoś od najlepszych. Bo Francisco Juánez był najlepszy.
– Za chwilę pójdę na górę, Ordóñez. Zostaw mnie samego. Muszę sprawdzić parter. Zadbaj o to, żeby krewni, którzy stoją na dworze, sobie stąd nie poszli. Nikt ma się stąd nie ruszać. Porozmawiaj z nimi, pociesz ich albo zrób, co chcesz, ale wyciągnij z nich potrzebne informacje, Ordóñez. Najlepiej bardzo dużo informacji. Jak zaczną gadać z prawnikami, jesteśmy straceni.
Dom, w którym zamordowano dziewczynę, dzielił ścianę z drugim dokładnie takim samym budynkiem. Dziewczyny mieszkały w bliźniaku. „Sąsiedzi musieli coś słyszeć; ściany są z papieru”, pomyślał Juánez podczas zakładania lateksowych rękawiczek, kiedy próbował skupić się na tym, żeby nie słyszeć rozmów na parterze. Rozmawiali tam lekarz, biegły medycyny sądowej, pomocnik i fotograf. Nigdy nie był w stanie pojąć, w jaki sposób ktoś był w stanie analizować miejsce zbrodni i jednocześnie rozmawiać o piłce nożnej, planować wakacje lub przechwalać się wyczynami seksualnymi, które, jak wszyscy doskonale wiedzieli, były tylko fantazjami erotycznymi.
Parter nie był zbyt obszerny: prostokąt sześć na cztery, salon połączony z kuchnią. Drewniany blat z żelaznymi elementami i dwoma wysokimi krzesłami po jednej stronie otwierał wykreowaną w ten sposób przestrzeń na jadalnię. Miarowym krokiem podszedł do niewielkiej kuchni, gdy nagle jakieś ciche stukanie przykuło niespodziewanie jego uwagę. Na białej plastikowej suszarce stały ręcznie malowane w drobne niebieskie kwiaty talerze. Starannie złożona, kolorowa ścierka w kratkę, niedawno kupiona butelka płynu do mycia i dość zużyta żółta gąbka – to wszystko, co znajdowało się na czarnym marmurowym blacie. Rzeczy były uporządkowane.
Kapanie. To właśnie spadające z sufitu krople zwróciły jego uwagę. Z jednej strony blatu, prawie na brzegu umywalki, zauważył małą mokrą plamę. Założył gumowe rękawiczki i przesunął wskazującym palcem po mokrej plamie. Nie miał żadnych wątpliwości. Spojrzał instynktownie w górę, na miejsce, z którego regularnie spadały kolejne krople. Przez drewniane listwy na suficie przeciekała krew. Przez węższą niż jeden centymetr szczelinę uciekało życie dwudziestoczteroletniej dziewczyny.
– Juánez, chodź na górę! – wezwanie biegłego medycyny sądowej wytrąciło Juáneza z jego przemyśleń. Nadeszła wyczekiwana chwila: spotkanie z ofiarą zbrodni.
Kilka lat temu, kiedy wykładał na kryminalistyce, opowiadał studentom o reakcjach fizjologicznych, których można doświadczyć, stojąc przed ciałem pozbawionym życia: skręcony żołądek, gęsia skórka i pewnego rodzaju poufałość z ofiarą, zupełnie jakby chodziło o pierwszą randkę, jakieś trudne do zdefiniowania zobowiązanie. Wszyscy się zaśmiali. Myśleli, że to kolejny, przykry żart. Wszyscy, tylko nie dziewczyna, blondynka z pierwszego rzędu. Ona się nie zaśmiała. Patrzyła wnikliwie. Po zajęciach podeszła do niego nieśmiało. Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
– Moja mama popełniła samobójstwo, a ja znalazłam jej ciało – oczy zaszły jej łzami. – Doskonale rozumiem, o czym pan mówi i co pan czuje. Dlatego właśnie tutaj jestem, bo przyrzekłam sobie jedną, ważną rzecz.
Zanim odeszła, chwyciła zdecydowanie Juáneza za rękę i położyła na jego dłoni małą, różową, złożoną na cztery karteczkę. Kiedy po kilku godzinach dotarł do domu, zebrał się na odwagę i otworzył liścik. Dziewczyna zapisała dbałym i dziecięcym pismem tylko jedno zdanie, jedną linijkę tekstu. Uśmiechnął się. Od tamtej chwili wiedział, że za każdym razem, kiedy stanie twarzą w twarz z tym, co zabrała śmierć, tamto zdanie będzie jego mantrą, modlitwą, ofiarą.

4
Spiralne schody w domu były kanciaste i wąskie. Wchodził po nich bardzo ostrożnie. Obawiał się, że pomalowana na jasnoniebiesko metalowa struktura runie pod jego ciężarem. W myślach odnotował: „Jeśli morderca wszedł po tych schodach, ofiara musiała usłyszeć skrzypiące zardzewiałe stopnie. Nie było innego wyjścia”.
Scena, którą zastał na końcu schodów, była jednocześnie poruszająca i banalna. Krew, stęchłe powietrze i półnaga dziewczyna leżąca twarzą zwróconą do ziemi. W tysiącach filmów pojawiają się dokładnie takie same miejsca zbrodni.
– Doktorze Aguada, jak pan myśli, czy wszyscy reżyserzy filmów kryminalnych są tak samo mało oryginalni? – spytał Juánez znienacka.
Zaskoczony śledczy Aguada odpowiedział na jego pytanie nieudawanym zaskoczeniem, chociaż nie było to pierwsze z dość zaskakujących pytań Juáneza. Kiedy poznali się jakieś piętnaście lat temu i dwieście morderstw wstecz, był przekonany, że był on najzwyczajniej oderwanym od rzeczywistości wariatem. Lata później wcale nie zmienił zdania na ten temat.
– Uf, Juánez, nie zaczynajmy, proszę. Można oszaleć od tego skwaru. Jeszcze dobrze nie przyjechałem, a już musiałem znosić lamentowanie matki dziewczyny. Niby dzisiaj miał zacząć się mój urlop, ale jak widzisz, siedzę tu po uszy w gównie – powiedział, machając dłońmi w rękawiczkach ubrudzonych krwią.
– Jej też nie jest najłatwiej – zripostował Juánez, skinieniem głowy wskazując ciało leżącej nieruchomo pomiędzy nimi dziewczyny.
Biegły nie miał prawa więcej narzekać; nie był to też temat do żartów ani okazja do radosnego świętowania. Juánez umiał zepsuć mu humor. Zawsze mu się to udawało. Sto procent efektywności. Zuchwałe spojrzenie, ironiczne odzywki, to przeświadczenie, że inni go potrzebują, irytowały lekarza biegłego. Poprosił szybko o papiery z jego notatkami i wyrecytował na głos pierwsze spostrzeżenia:
– Kobieta, dwudziestoczteroletnia. Według zeznania złożonego przez jej matkę nazywała się Gloriana Márquez. Została zaatakowana nożem, co doprowadziło do licznych obrażeń na szyi. Jedna z ran ciętych doprowadziła do krwotoku, którego konsekwencją był wstrząs hipowolemiczny. Nie broniła się. Kiedy ją zaatakowano, prawdopodobnie spała. Ma kilka drobnych obrażeń przy dziurkach nosowych. Być może próbowano ją udusić. Nie wygląda to na napaść na tle seksualnym. Ale na stole podczas autopsji będę miał szerszy obraz sytuacji.
– Czy nóż gdzieś tutaj jest?
– Nie.
– Kiedy ją zabito?
– Zobacz… Ciało jest zimne i sztywne. Mogę przesunąć je jak głaz. Szacuję, że mogło minąć od osiemnastu do dwudziestu czterech godzin od chwili, kiedy ją zamordowano. Na pewno nie mniej.
Juánez rzucił okiem na zegarek na swoim nadgarstku i policzył w pamięci.
– Mamy pierwszą nad ranem w piątek – liczył na głos. – Jeżeli odejmiemy osiemnaście godzin, to znaczy, że została zabita o siódmej nad ranem wczoraj, czyli w czwartek. Zgadza się?
– Tak, w czwartek. Ale powiedziałem, że między osiemnastoma a dwudziestoma czterema godzinami. Mogła zostać zabita wczoraj o tej samej godzinie.
Juánez zapisał kilka spostrzeżeń w swoim czarnym notesie, nie patrząc na Aguadę. Miał całe mnóstwo takich samych notesów, pełnych zapisków i diagramów. Były swojego rodzaju archiwum strachu. Przechowywał je w samochodzie, w kuchni u siebie w domu, w gabinecie, a nawet w apteczce w łazience. Na szafce nocnej zawsze czekał na niego nowy, nieskazitelny notes, całkowicie otwarty na nowe przemyślenia.
Śledczy Aguada na próżno wyczekiwał jakiegokolwiek słowa ze strony Juáneza. Policjant notował kolejne spostrzeżenia i nie odrywał wzroku od kartek. Aguada zakaszlnął, żeby zwrócić jego uwagę. Niestety nieskutecznie, dlatego resztki poczucia godności kazały starszemu funkcjonariuszowi podjąć kolejny krok.
– Wyjdę na ulicę i poczekam na karawan – powiedział – tutaj nie mam już nic do roboty. Wszystko w twoich rękach, Juánez. Na pewno znajdziesz coś, co spieprzy mi jutro autopsję.
Kiedy śledczy Aguada pakował swoje rzeczy do starej skórzanej walizki, Juánez zaczął mu się przyglądać. Właściwie nie śledczemu, ale bardziej jego srebrnym narzędziom, które chował do kufra. Zauważył, że w jego walizce czegoś brakowało.
– Aguada, zmierzyłeś temperaturę ciała?
– Oglądasz dużo amerykańskich seriali – powiedział śledczy z czytelną ironią w głosie i nieurażony dodał z zadowoleniem – nie mam odpowiedniego termometru. Stary, mamy dziury w budżecie.
Pożegnał się z kpiącym uśmiechem i zaczął schodzić po skrzypiących, diabelsko wąskich schodach. Kiedy dotarł do połowy, postanowił wyjaśnić jeden szczegół.
– Juánez – krzyknął, patrząc w górę – dlaczego zapytałeś mnie, czy myślę, że reżyserzy filmowi są mało oryginalni?
Z góry dotarła do niego odpowiedź, której nie miał ochoty usłyszeć.
– Bo ta scena zbrodni jest ustawiona, staruszku. Ustawili ci scenkę, a ty dałeś się nabrać. Może i oglądam dużo amerykańskich seriali, jak lubisz mi powtarzać, ale widziałem też wielu morderców. A ty, Aguada, nic nie widzisz.
Trzaśnięcie drzwiami. Taka była odpowiedź śledczego.

5
„Ten, kto walczy z potworami, powinien uważać, żeby nie stać się jednym z nich”. Od kiedy jego była uczennica, blondynka z pierwszego rzędu, napisała tamto zdanie na złożonej na czworo karteczce, wiedział, że musiał je powtarzać jak osobistą mantrę za każdym razem, kiedy widział zwłoki. Niewypowiedziana tajemnica łączyła go z łowcą morderców, którym dawno przestał już być. Życie Juáneza przypominało mecz piłki nożnej, a każde morderstwo interpretował jako strzelony do jego bramki gol. Co prawda, wielokrotnie znajdował mordercę, ale to nie było w stanie przywrócić życia umarłym. W pracy policjanta nie chodziło w końcu o dodawanie czy odejmowanie punktów. Ale jego największym marzeniem, celem Francisca Juáneza, było łapanie strzelców śmierci.
Ciało Gloriany Márquez było zimne. Leżała twarzą zwróconą do ziemi, między pojedynczymi łóżkami. Miała na sobie zakrwawioną na plecach niebieską koszulkę i czarne majtki. Leżała z wyciągniętym do przodu lewym ramieniem. Prawe ramię było oparte na położonej na ziemi poduszce. Było oczywiste, że Gloriana została zamordowana na jednym z łóżek. Plama krwi na materacu zdradzała, że morderca wybrał to jedno konkretne miejsce. Ale dlaczego dziewczyna leżała na ziemi? Po co przeniesiono jej ciało?
Juánez wiedział, że to nie był czas na stawianie pytań. Trzeba było jeszcze poczekać na tę chwilę. Krótko mówiąc, musiał zacząć zbierać odpowiedzi. Przynajmniej kilka z nich.
Założył lateksowe rękawiczki, pochylił się i złapał delikatnie lewy nadgarstek Glorii. Dziewczyna nosiła zegarek. Nie był to jednak byle jaki zegarek, tylko oryginalny cartier. Żaden złodziej nie przeoczyłby takiego łupu. Mimo wszystko Juánez pominął informację o zegarku i nie odnotował tego w swoim notesie. Jego uwagę zwrócił fakt, że mógł bez problemu podnieść rękę dziewczyny.
– Aguada, jesteś bezużyteczny – szepnął, wiedząc, że śledczy nie mógł go usłyszeć.
Spojrzał na ciało Gloriany i zatrzymał wzrok na łydce dziewczyny. Na kostce błyszczała złota bransoletka z zawieszkami w kształcie serc. To jedyna rzecz, która na tym martwym ciele sprawiała wrażenie niepozbawionej życia. Trochę wyżej, z tyłu nogi, na wysokości uda, ślad zeschniętej krwi zwrócił jego uwagę. Nie była to jednolita plama ani ślad po krwawieniu. Nie było wątpliwości, że musiało to być odbicie czyjejś ręki. Morderca miał zakrwawioną dłoń i palce, kiedy z jakiegoś powodu dotknął nogi dziewczyny. Juánez wstrzymał oddech, zbliżył latarkę i wytężonym wzrokiem analizował ślad.
– Niech to jasna cholera! – wykrzyczał wściekły, wypuszczając jednocześnie gorące powietrze z płuc.
Przez sekundę miał nadzieję, że odciski przestępcy zachowały się na skórze dziewczyny. Niestety nic z tego. Miał przed oczami tylko rozmazaną plamę. Był w stanie dostrzec zarys dłoni, ale nie jej szczegóły. Zanotował swoje spostrzeżenie. Każdy szczegół odkrywał nowy element w profilu psychologicznym mordercy. Nawet ta plama, która na początku wydawała mu się bezużyteczna, wnosiła więcej jasności do sprawy.
Gloriana została zamordowana na łóżku, materac został poplamiony najbardziej rozległymi plamami krwi na wysokości poduszki, ale z jakiegoś powodu jej ciało znalazło się na podłodze. Juánez wywnioskował, że zakrwawionymi rękami morderca przewrócił ciało, trzymając je za nogę. Krople krwi z brzegu łóżka wskazywały na przebieg tego agresywnego ruchu. W pewnym momencie głowa Gloriany zawisła w powietrzu, co doprowadziło do powstania plam opadowych. Tak duża liczba ruchów wykonanych tylko po to, by trochę przesunąć ważące niecałe pięćdziesiąt kilogramów ciało, dała Juánezowi do myślenia.
Pokój był mały; docierało tutaj niewiele świeżego powietrza z wentylatora przy suficie, który, mimo że był włączony, wydawał się nie działać. Być może zmuszony upałem lub też kierowany intuicją Juánez zaczął szukać okna. Jednak żadnego nie znalazł. Przeszklone drzwi balkonowe były zablokowane przez łóżko, na którym zamordowano dziewczynę. Nie trzeba było zbyt dużo wysiłku, żeby przy małym przesunięciu łóżka drzwi otworzyły się bez problemu. Nie były zamknięte na klucz, a zabezpieczenie było zepsute; to łóżko służyło za blokadę. Potem użył jeszcze raz latarki i oświetlił drugą stronę przeszklonych drzwi.
Spadło dużo deszczu i podłoga na balkonie była mokra, brudna, błotnista. Czy morderca wszedł właśnie tędy? Gdyby tak postąpił, miałby tylko jedną możliwość, żeby uciec: wyjść przez główne wejście do domu. Dlaczego morderca zastawił jeszcze raz drzwi balkonowe łóżkiem?
Odwrócił się i poświecił latarką po całej podłodze w pokoju. Ani jednego śladu butów. Zupełnie nic. Nie, morderca nie mógł wejść przez balkon.
Na szafce nocnej stała lampka, czysta popielniczka i budzik. Mała czerwona wskazówka na budziku wskazywała dziesiątkę. Wyłącznik znajdował się na dole i był wciśnięty; ktoś musiał wyłączyć budzik. Ale to nie budzik zwrócił uwagę Juáneza. I nie była to też warstwa kurzu zalegająca na szafce. Zdjęcie w tandetnej, plastikowej ramce odciągnęło jego uwagę od przerażającej sceny. Dwie piękne i młode dziewczyny uśmiechały się z pierwszego planu fotografii. Jedna z dziewczyn miała na sobie naszyjnik z białych muszelek, który w swoim niewinnym stylu pasował idealnie do jej jeszcze bardziej niewinnego uśmiechu. Szczere spojrzenie, radosne usposobienie. Autentyczne, bez żadnych skaz. Druga, obejmująca ją dziewczyna w czerwonej koszulce była tego przeciwieństwem. Zawłaszczającym uściskiem zdobywała nad koleżanką przewagę. Jej triumfalny uśmiech. Jej oczy w kolorze stali. Jej lodowate spojrzenie. A mimo wszystko sprawiała wrażenie słabej, straszliwie słabej.
Juánez nie pomylił się w swoim rozeznaniu. Dziewczyna o lodowatym spojrzeniu była tą słabszą. Ale to ta druga, z naszyjnikiem z muszelek, ze szczerym uśmiechem, była martwa.

 
Wesprzyj nas