Szwecję i Polskę łączy tysiąc lat historii, dzieli zaś nie tylko morze. Oba kraje pojawiły się na mapie średniowiecznej Europy niemal równocześnie, lecz ich drogi poszły w innych kierunkach. Najlepiej ilustruje to zderzenie szwedzkiego „obowiązek ponad wszystko” z polskim „jakoś to będzie”.


Przez Bałtyk. 1000 lat polsko-szwedzkich wojen i miłościAż dziw, że w czasach Zygmunta III Wazy oba państwa były ze sobą powiązane, a wzajemne relacje się nasiliły. Jednak później częściej spotykaliśmy się na wojnie niż w alkowie. Armie szwedzkie grabiły i niszczyły nasz kraj zachęcone słabością Rzeczpospolitej.

Dwudziesty wiek i czasy współczesne zmieniły to diametralnie. Razem zapisaliśmy piękne karty wzajemnej pomocy – Szwedzi przyjęli tysiące polskich uchodźców uciekających przed komunizmem, a Polacy niedawno wysłali strażaków, by pomogli gasić płonące szwedzkie lasy.

***

Herman Lindqvist zaraża swoją miłością do Polski. Zaraża Szwedów, ale może się zdarzyć, że zarazi też niejednego zmęczonego narodowymi wadami Polaka. To wyjątkowa rzecz, bo nie da się ukryć, że istnieje pewna asymetria pomiędzy tym, jak wielu Polaków fascynuje dziś Szwecja, a tym, jak stosunkowo niewielu Szwedów interesuje się na poważnie Polską. Lindqvist wie o polskiej historii niemal wszystko. Jego barwna, bogata opowieść o historii polsko-szwedzkiej wypełnia liczne luki w głowach szwedzkich i polskich czytelników. To także książka o różnicach mentalności, które mają swoje źródło w historii. Od lat dokładnie takiej książki mi brakowało. Nareszcie jest!
Katarzyna Tubylewicz

Możemy się wiele nauczyć, przyglądając się własnej historii i przeglądając się w niej jak w lustrze. Przy tworzeniu własnego portretu dobrze jest jednak zmienić perspektywę. I to wcale nie musi być bardzo długi dystans, wystarczy spojrzeć przez Bałtyk. Herman Lindqvist pisze o Polsce i Szwecji z wielką pasją i sercem do tych dwóch krajów, zajmująco opisuje momenty, gdy ich dzieje się splatały, oraz te, gdy oddalały się od siebie na huśtawce losów. Podczas lektury nie raz pewnie odkryjemy, czego nie wiemy o sobie nawzajem, ale może i o sobie samych. A co być może najważniejsze, w tej opowieści czytelnie wybrzmiewa myśl, że choć na historię składają się pojedyncze wydarzenia, to tworzą ją przede wszystkim ludzie.
Natalia Kołaczek

Herman Lindqvist jest szwedzkim pisarzem i dziennikarzem, który przez ponad dwadzieścia lat był korespondentem zagranicznym w Europie, Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Azji, relacjonując dwadzieścia sześć wojen na całym świecie. Mieszkał w jedenastu różnych stolicach, między innymi w Pradze, Bejrucie, Tokio, Hongkongu, Bangkoku, Kairze, Paryżu i Madrycie, i odwiedził ponad sto krajów. Ma w dorobku sześćdziesiąt siedem tytułów, które sprzedały się w łącznym nakładzie ponad czterech milionów egzemplarzy. Jego historyczne seriale telewizyjne uczyniły z niego postać znaną w Szwecji. Był także prywatnym nauczycielem historii dla księżnej Wiktorii. Od 2014 roku mieszka z żoną Polką w Warszawie.

Herman Lindqvist
Przez Bałtyk. 1000 lat polsko-szwedzkich wojen i miłości
Przekład: Emilia Fabisiak
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 26 stycznia 2022
 
 

Przedmowa. Jakoś to będzie!

Szwedzcy królowie posługiwali się maksymami typu: „Kraj należy budować na prawie” (Karol XV) lub „Obowiązek ponad wszystko” (Gustaw VI Adolf). Innymi słowy: „ład i porządek”, czyli zasada w Szwecji od zawsze nadrzędna. Ostatnie tysiąc lat historii Polski da się podsumować stwierdzeniem: „Jakoś to będzie”, które słyszymy w sytuacjach bardzo trudnych, gdy istnieje choćby cień nadziei, że wyjście z kłopotów jest możliwe.
Jak niewiele państw na świecie, Polskę wciąż dotykały najróżniejsze opresje, ale zawsze potrafiła sobie z nimi poradzić dzięki dwóm cechom charakteru Polaków, wyrażającym się hasłami: „jakoś to będzie” i „ułańska fantazja”. Słowo „ułan” wywodzi się z języka tureckiego. Ułani to odważni żołnierze kawalerii, uzbrojeni w szable i lance (pierwotnie walczący w formacjach jazdy tatarskiej). Nieodzownym elementem ich munduru były i są czworograniaste czapki, rogatywki, do dziś wyróżniające wojsko polskie. Brawura ułanów graniczyła z lekkomyślnością; święcie wierzyli w to, że każdą trudność da się w ten czy inny sposób przezwyciężyć i że nie ma rzeczy niemożliwych. Dotyczy to nawet sytuacji całkiem beznadziejnych, co odzwierciedla polskie powiedzenie: „Boso, ale w ostrogach”. Ułańska fantazja jest idealną siłą napędową podczas narodowych kryzysów, trochę gorzej się sprawdza w ruchu drogowym, ale do dziś charakteryzuje Polaków niezależnie od wieku i płci. Połączona z humorem doprawionym szczyptą polskiej ironii potrafi rozjaśnić najgłębszą ciemność.
Większość Szwedów postrzega Polskę jako kraj leżący gdzieś daleko, na południowym wschodzie. U starszego pokolenia nazwa południowego sąsiada przywołuje obrazy zakopconych kominów i ogólnej szarości. Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Polska jest od dawna członkiem Unii Europejskiej i NATO. To nowoczesny kraj z pięknymi drogami i dobrą infrastrukturą. Wszystko to, co mamy w szwedzkich miastach, na przykład galerie handlowe i sklepy, jest też w Polsce – z tą różnicą, że pomiędzy polskimi miastami podróżuje się wygodnymi i szybkimi pociągami, które prawie zawsze jeżdżą zgodnie z rozkładem i mają wagony restauracyjne, gdzie można zjeść gorące, smaczne i na miejscu przygotowane posiłki, przeważnie typowo polskie dania. Wszędzie można znaleźć eleganckie, najwyższej klasy hotele oferujące noclegi o połowę tańsze niż w Szwecji. Polskie miasta są pełne wspaniałych kościołów i budowli historycznych, wiele z nich to odbudowane z ruin pamiątki długiej i dramatycznej historii. To kraj pięknych krajobrazów, ośnieżonych szczytów górskich na południu i niekończących się morskich plaż na północy.
Trzeba też wykreślić z pamięci wyobrażenie, że Polska znajduje się daleko na wschodzie. Jeśli narysujemy na mapie linię z Warszawy prosto na północ, to przebiegnie ona pomiędzy Szwecją a Finlandią, przez Wyspy Alandzkie. Prosta linia na północ od Krakowa przechodzi przez bliskie okolice Sztokholmu. Kraków leży zatem dokładnie na południe od szwedzkiej stolicy. A więc raczej nie na wschodzie. I wcale nie tak daleko, jak by się wydawało, ponieważ ze Sztokholmu do Ystad jest w linii prostej mniej więcej tyle samo kilometrów, co z Ystad do polskiego wybrzeża. Polska to po prostu szwedzki sąsiad. O nieco mniejszej powierzchni, ale za to z niespełna czterdziestoma milionami mieszkańców. W większości niesfornych, buntowniczych i pełnych energii – przekonanych, że jakoś to będzie i że nie ma rzeczy niemożliwych. Choć lubiących narzekać. Mówi się, że Polacy cały czas narzekają. Ale ci, którzy tak twierdzą, nie zrozumieli funkcji i sensu polskiego narzekania. To smar ułatwiający kontakty z obcymi, dawka witaminy pozwalająca łatwiej przeżyć dzień. Dla Amerykanów wszystko jest GREAT! Na pytanie „Co słychać?” Szwed odpowie: „Dziękuję, w porządku”, Fin mruknie raczej: „Jako tako” i na tym zakończy konwersację. Dla Polaka taka odpowiedź zabrzmi szorstko, nieprzyjaźnie, wymijająco. Dlatego kiedy spotyka się dwoje Polaków, muszą trochę ponarzekać na pogodę, nieco dłużej na bieżącą politykę i odrobinę na zdrowie. Jeśli zapytacie Polaka: „Co słychać?”, musicie być przygotowani na długie opowieści o stanie zdrowia wszystkich członków rodziny i różnych innych kłopotach, z wieloma szczegółami. Jest to sposób, by zrzucić ciężar z serca, podzielić się codziennymi strapieniami i usłyszeć, że inni mają podobnie. Później ułani mogą opuścić lancę i szarżować dalej.
Ktoś pewnie krzyknie: straszne generalizowanie. Odpowiem: oczywiście, że tak. Ale jako człowiek mieszkający w jedenastu krajach na trzech kontynentach i pracujący jako korespondent prasowy w stu dwudziestu państwach uważam, że uogólnienia zawierają zazwyczaj sporą dawkę prawdy. Obecnie mieszkam w Polsce i odkrywam, że w zasadzie sam zawsze żyłem zgodnie z dewizą „Jakoś to będzie!” i byłem ułanem. Nic więc dziwnego, że chcę opowiedzieć historię tego niezwykłego kraju, widzianą oczami Szweda.
Herman Lindqvist

ROZDZIAŁ 1
Czy Polskę założyli wikingowie?

TA HISTORIA ZACZYNA SIĘ W KRAINIE CIENI MIĘDZY BAŚNIĄ A PRAWDĄ. Na podstawie dostępnych faktów wszyscy mogą tworzyć własny obraz, układając puzzle z istniejących okruchów i fragmentów. Lecz każde twierdzenie zostanie natychmiast zakwestionowane przez kogoś, kto zrozumiał ten sam materiał wyjściowy trochę inaczej. Będzie to wizerunek bardzo mglisty, ponieważ ten, kto maluje i opisuje tamte wydarzenia, robi to długo po ich zakończeniu i opiera się na sprzecznych danych. Po upływie kilku wieków fragmentów puzzli jest tak wiele, że każdy, kto chce opowiedzieć o historii, część z nich musi odrzucić. Skąd będzie wiedział, że namalowany przez niego obraz jest prawdziwy? Nie ma jednego „właściwego” obrazu tego, co się wydarzyło. Spoglądanie w przeszłość przypomina wpatrywanie się w kalejdoskop. Wystarczy lekko nim pokręcić i widok jest inny. Po chwili znowu się zmienia, i jeszcze raz, bez końca. Wystarczy obracać dalej.
Ponad tysiąc lat temu nikt jeszcze nie słyszał słów Polska czy Szwecja – nie było państw czy wyraźnie ustabilizowanych granic. To, co miało być Polską, nazywane było Sclavinią albo Państwem Gnieźnieńskim, ponieważ stolicą było miasto Gniezno. Na tym terenie zamieszkiwali głównie Słowianie zwani Polanami i dlatego, po jakimś czasie, państwo otrzymało nazwę Polska. Łacińska nazwa kraju, Polonia, pojawiła się w roku 1003 w kronice saskiej. Większą część terenów przyszłej Szwecji kontrolował król Eryk, ale byli tam też inni wodzowie władający swoimi małymi krainami. Słowo Swerike, opisujące zjednoczoną Szwecję, pojawiło się w XIII wieku.
Władcą Państwa Gnieźnieńskiego był Mieszko I z rodu Piastów. Jego księstwo powstało nagle w pierwszej połowie X wieku. Dzięki swojej energii i narzędziom militarnym Mieszko wkrótce poszerzył terytorium na północ, wschód i południe, gdzie mieszkały inne plemiona słowiańskie. Nad brzegami Bałtyku żyli Wenedowie, lud zachodniosłowiański, obejmujący takie plemiona, jak Obodryci, Pomorzanie, Kaszubi i Serbołużyczanie. Do dziś ostali się jedynie Kaszubi i Serbołużyczanie. Na wybrzeżu istniały również osady zamieszkałe przez ludy Północy: Duńczyków, Sweów i Gotlandczyków. Zajmowali się handlem, ale chętnie wspierali Mieszka swoją siłą, jako żołnierze zaciężni. Osada Truso, położona nieopodal dzisiejszego Elbląga, była prężnym portem handlowym, a Jomsborg na wyspie Wolin u ujścia Odry zamieszkiwali zarówno kupcy, jak i wojownicy. Jomswikingów nazywano bałtyckimi knechtami, ponieważ walczyli po przegranej stronie w słynnej bitwie pod Fýrisvellir pod Uppsalą, w wyniku której król Eryk zyskał przydomek Zwycięski (Erik Segersäll). Bili się u wybrzeży Norwegii, brali udział w bitwie pod Svolder i pomagali Svenowi Widłobrodemu (szw. Tveskägg) podczas oblężenia Londynu i wyciągania od jego mieszkańców ogromnego okupu. Później przeszli na stronę króla Anglii i bronili Londynu przed atakiem Knuta, dwudziestoletniego syna Svena Widłobrodego, który przypłynął tam w 1015 roku z wielką flotą wikingów. Następnie zerwali z londyńczykami, żeby przyłączyć się do Knuta, a kiedy w 1016 roku zdobyli razem z nim resztę Anglii, pomogli mu zasiąść na angielskim tronie. W połowie XII wieku wspominają o nich Adam z Bremy, kronikarz żyjący niemal w tym samym czasie, oraz jeden z pierwszych historiografów duńskich Sven Aggesen. W dalszej kolejności wzmianki o nich znajdziemy w kronice Saxo Gramatyka. Na początku XI wieku Jomswikingów przywołuje królowa Emma, żona Knuta. Istnieją też dwa kamienie runiczne opisujące ich bohaterskie czyny. Ich losy opisano żywiołowo w dwóch sagach islandzkich. Przy czym wiele z przedstawionych tam informacji jest zapewne przesadzonych. Mówi się na przykład o Jomsborgu jako mieście wielkim, z dwunastoma bramami i zaawansowanymi fortyfikacjami. Przylegający do miasta port miał być oświetlony gigantyczną latarnią morską i mógł przyjąć jednocześnie ponad trzysta okrętów. Na wyspie Wolin dokonano szeregu odkryć archeologicznych, ale nic nie wskazuje na istnienie ogromnego miasta, „większego od współczesnych mu Londynu i Paryża”. Brak znalezisk nie musi jednak oznaczać, że takie miasto nie istniało. Wielkie i przez ponad tysiąc lat zamieszkałe miasto wikingów Uppåkra w pobliżu Lund było dla historyków zupełnie nieznane i niewymieniane w literaturze. Dopiero kilkadziesiąt lat temu dokonano pierwszych odkryć. Dokładna lokalizacja dużego ośrodka miejskiego z czasów wikingów, Hedeby, została ustalona nieco ponad sto lat temu.
Sagi islandzkie przedstawiają metody walki jomskich wojowników i sposób, w jaki powinni umierać. Obowiązywały ich surowy kodeks praw i ostra selekcja przy naborze nowych wojaków. Nie wolno im było okazywać strachu, musieli być lojalni i dotrzymywać obietnic. Podczas egzekucji musieli patrzeć katowi w oczy. Bardzo długo traktowano te informacje jako bajkę i propagandę. Ale w roku 2009 w hrabstwie Dorset w Anglii archeolodzy z Cambridge odnaleźli masowy grób, a w nim między innymi pięćdziesiąt jeden czaszek. Analiza znaleziska wzbudziła sensację. Zmarli okazali się młodymi Skandynawami, których kręgi szyjne świadczyły o tym, że ścięto im głowy pod takim kątem, żeby musieli patrzeć katowi prosto w oczy.
Ośrodki handlowe Jomswikingów i mieszkańców Północy istniały, możliwe więc, że Mieszko I nigdy nie zostałby tak potężnym władcą, gdyby nie powiązania z pobliskimi Skandynawami, i że ich polityczne i fizyczne wsparcie miało decydujące znaczenie. Potwierdzeniem sojuszów politycznych i wojskowych były małżeństwa pomiędzy domami książęcymi z ziem opanowanych przez wikingów od Nowogrodu na wschodzie do Anglii na zachodzie i rządy władców wywodzących się z rodzin słowiańskich na wybrzeżach Bałtyku. Szwedzkich królów łączyły więzy pokrewieństwa z rodami słowiańskimi aż do połowy XV wieku.
Istnieje relacja naocznego świadka opisującego państwo Słowian z lat sześćdziesiątych X wieku, spisana przez żydowskiego kupca Ibrahima ibn Jakuba al Tartuszi, podróżującego na zlecenie kalifatu kordobańskiego. Oficjalnie występował on jako kupiec, ale najprawdopodobniej powierzono mu również funkcję dyplomaty i szpiega. Oryginały jego opowieści zaginęły, ale zachowały się cytaty w dziełach innych autorów z kalifatu. Można więc powiedzieć, że „odkrywcą” Mieszka i jego księstwa był żydowski kupiec i dyplomata.
Ibrahim ibn Jakub zjeździł zachodnią i środkową Europę. Zawitał do Rzymu i został przyjęty przez cesarza rzymskiego narodu niemieckiego Ottona I. Odwiedził też Hedeby – największą osadę wikingów w południowej Jutlandii. Ibrahim ibn Jakub stwierdził, że Słowianie są „skorzy do kłótni i gwałtowni. Gdyby nie byli tak podzieleni wewnętrznie, ich siła byłaby niezwyciężona”. Królestwo Mieszka I opisuje tak: „To największy kraj, obfitujący w mleko i miód, mięso i owoce ziemi. On [Mieszko] ma trzy tysiące wojowników ubranych w kolczugi, stu z nich jest jak tysiąc innych wojów na polu bitwy. Daje swoim wojom odzież, konie i broń, i wszystko, czego im potrzeba. Kiedy zaś jednemu z nich urodzi się dziecko, książę wypłaca mu utrzymanie niezależnie od płci [pierwszy na świecie zasiłek rodzinny?]. A gdy dziecko dorośnie, to jeśli to syn – książę troszczy się o jego ożenek, a gdy córka – o jej zamążpójście, i wypłaca za nią dar ślubny”. Wysłannik kalifatu raportuje, że „kobiety ich, kiedy wyjdą za mąż, nie popełniają cudzołóstwa. Ale panna, kiedy pokocha jakiegoś mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja u niego swą żądzę. A kiedy małżonek poślubi dziewczynę i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: «gdyby było w tobie coś dobrego, byliby cię pożądali mężczyźni i z pewnością byłabyś sobie wybrała kogoś, kto by wziął twoje dziewictwo». Potem ją odsyła i uwalnia się od niej”.
O mieście wikingów, Hedeby, znajdującym się w dzisiejszym Szlezwiku, na granicy Danii i Niemiec, podróżnik z Kordoby pisał tak: „Hedeby to potężne miasto nad oceanem na krańcu świata […]. Jego mieszkańcy czczą Syriusza z wyjątkiem niewielkiej mniejszości chrześcijańskiej, która ma tam własny kościół […]. Kto zabija zwierzę ofiarne, ustawia słupy przy drzwiach swojego domostwa i wiesza na nich zwierzę. To może być bydło, baran, koza lub świnia, tak żeby sąsiedzi widzieli, że składa ofiarę na cześć swojego Boga”. A może Ibrahim ibn Jakub pomylił starą metodę suszenia mięsa z praktykami religijnymi? „Biedni tego miasta sprzedają siebie, żeby przeżyć. Ludzie jedzą głównie ryby, których jest obfitość. Z biedy wrzuca się często dzieci do oceanu. Kobiety mają prawo do rozwodu […]. Innym dziwactwem jest malowanie oczu, a gdy to robią, faktycznie uroda się poprawia zarówno u mężczyzn, jak i kobiet”. I jeszcze: „Nigdy nie słyszałem straszniejszego śpiewu niż tych ludzi, ponieważ z ich gardeł wydobywa się dźwięk podobny do szczekania psa”. Może słyszał jakąś odmianę joiku, czyli gardłowego, monotonnego śpiewu jak u Saamów?
Wiek X i XI to okres niezwykle dramatyczny w dziejach Europy i Skandynawii, czas, w którym ludy Północy i ich potomkowie tworzą nowe państwa, począwszy od Nowogrodu, poprzez Kijów, aż do francuskiej Normandii, i osadzają na angielskim tronie Knuta Wielkiego, kolonizują Islandię i Grenlandię i jako pierwsi stawiają stopę na wybrzeżu Ameryki Północnej.
To okres wypierania przez chrześcijaństwo starych religii i bogów, w które wierzyli Słowianie i mieszkańcy Półwyspu Skandynawskiego, przy czym gromowładny bóg Słowian Perun, a na północy Oden i Tor twardo stawiają opór. Czczony przez Wenedów czworolicy bóg wojny Świętowit (Svantevit) długo jeszcze stał na Rugii, wpatrując się w przylądek Arkona, a Sweowie składali ofiary z ludzi w Starej Uppsali aż do roku 1086, kiedy to zginął ostatni pogański król. Wiara w bogów nordyckich, Asów, przetrwała wśród ludu jeszcze przez kilka stuleci. Chrystianizacja zaczęła się od Norwegii, Danii i Islandii, dopiero później doszła do Szwecji i Finlandii. W tym samym czasie tworzyły się zręby narodowych państw skandynawskich.

 
Czy Polskę założyli przybysze z Północy?

TRUDNO UWIERZYĆ, że przedsiębiorczy i energiczni ludzie z Północy, którzy potrafili stworzyć wiele nowych państw, ominęli polskie wybrzeże. Są dowody na ich obecność w Truso i Jomsborgu. Możliwe również, że byli bardzo aktywni w czasie, gdy ród Piastów budował swoje państwo w pierwszej połowie X wieku. Pomysł o Skandynawach wspierających Mieszka wcale nie jest nowy. Po raz pierwszy pojawił się już pod koniec XVIII wieku, a poważni polscy historycy wrócili do niego ze zdwojoną energią w wieku XIX. Temat ten był w Polsce przedmiotem intensywnych dyskusji, ponieważ dla wielu Polaków nie do pomyślenia była koncepcja mówiąca o pomocy z zewnątrz przy powstawaniu państwa polskiego, zwłaszcza jeśli miałaby ona pochodzić od Germanów. Kłóciła się bowiem z wizerunkiem, który Polacy czule pielęgnowali jako tarczę obronną przed odwiecznym, agresywnym niemieckim szowinizmem, już w XIX wieku wysuwającym oparte na fałszywych przesłankach roszczenia do sporej części terytorium Polski. Nie dalej niż w roku 1919 poważany niemiecki archeolog Gustaf Kossinna napisał pracę Kraj nad Wisłą – prastara ziemia ojczysta Germanów. Po drugiej wojnie światowej, w trakcie której Polska została zmasakrowana i zdewastowana nie tylko przez Niemców, lecz także przez Armię Czerwoną, a potem znalazła się pod sowiecką okupacją, tezy o wkładzie obcych sił w powstanie kraju nie cieszyły się wielką popularnością. Poza tym granice Polski zostały przesunięte na zachód. Ogromne tereny odebrane jej na wschodzie miał skompensować mniejszy obszar na zachodzie. Proradziecki rząd polski starał się wtedy legitymizować „ziemie odzyskane” i musiał za wszelką cenę wykazać, że do macierzy wróciły właśnie prastare ziemie słowiańskie. Również z tego powodu teorie o skandynawskich albo germańskich wpływach podczas tworzenia państwa polskiego nie miały wzięcia.
Stara koncepcja, zgodnie z którą dynastia Piastów wywodzi się z Moraw (wschodnia część dzisiejszej Republiki Czeskiej), zyskuje nowych zwolenników. Przedstawiają oni szereg dowodów, między innymi fakt, że członkowie rodu Piastów noszą takie same imiona jak książęta morawscy. Możliwe, że nastąpiło to w epoce Wielkiego Księstwa Morawskiego, zamieszkałego przez wielu specjalistów od budowy zamków i fortec. Być może Mieszko korzystał z ich wskazówek. Inni badacze uważają, że protoplastą rodu był Wandal, co może być zwykłą pomyłką przy zapisie nazwy plemienia Wenedów.
Co ciekawe i warte odnotowania, wszyscy historycy i archeolodzy, którzy wskazują na konotacje z Normanami, to Polacy. A zatem pomysł o normańskich protoplastach Piastów nie przyszedł ze Skandynawii. Już w roku 1800 polski historyk i publicysta Tadeusz Czacki, pisząc o historii polskiego sądownictwa, wspomniał o islandzkich korzeniach. To z Islandii przeszły do nas, jak pisał „słowa, wyobrażenia i prawa. Równie w kaledońskich skałach odbijające się rymy, jak w odwiecznych Szwecyi kamiennych łomach wydrążone napisy, okazują wspólność z nami w odległej starożytności pierwszych prawideł”.
W ostatnim czasie ukazały się liczne publikacje na ten temat. Często spotykana teoria wyjaśniająca tempo powstawania państwa polskiego mówi o pomocy elitarnych oddziałów Normanów z Rusi Kijowskiej, gdzie rządzili potomkowie Ruryka, wikingowie lub Waregowie ze Skandynawii. Rosyjski kronikarz Nestor pisał, że po zaciekłej walce o panowanie w Nowogrodzie wielki książę Oleg przejął władzę jako opiekun prawny małoletniego Igora. Oleg parł na południe, zdobył Smoleńsk, a potem Kijów. Tam zabił przedstawicieli Ruryka – Askolda i Dira – i przejął władzę. Z kroniki Nestora można wywnioskować, że krewni i stronnicy Askolda i Dira uciekli na zachód. Pod koniec IX wieku mogli się zatem osiedlić na terenach dzisiejszej Polski, gdzie uprawiali żyzne pola. Przy wsparciu ziomków i wojów z Jomsborga doświadczeni i zdolni Waregowie szybko zbudowali silną osadę, w której – jak wszędzie, gdzie Normanowie się osiedlali – wymieszali się z lokalną ludnością i stali się tuziemcami. Takie procesy zachodziły w tamtym czasie w Normandii i Anglii. Współczesne badania DNA pokazały, że Polacy mają najbardziej wymieszane geny w Europie. Duży ich odsetek ma jasne włosy i niebieskie oczy. Niektórzy badacze uważają, że założycielami dynastii Piastów mogli być nauczyciele i wysocy urzędnicy księcia rządzącego Rusią Kijowską. Piast znaczy „wychowawca, opiekun”. A zatem, podobnie jak u Merowingów i ich majordomusów, pierwszymi przedstawicielami dynastii mogli być potężni urzędnicy, którzy z czasem w pełni przejęli władzę w państwie Piastów. Polska legenda mówi o Piaście Kołodzieju, co może być odczytywane symbolicznie, tak samo jak twierdzenie, że Mieszko był niewidomy przez pierwszych siedem lat życia. Był pierwszym Piastem, który przyjął chrześcijaństwo, zobaczył światło i utorował swojemu ludowi drogę ku współczesności.
Nie ma pewności, czy Mieszko był geniuszem, czy miał świetnych doradców, Waregów lub Morawian, tego też nie wiadomo. W tamtych niezwykle dramatycznych czasach Mieszko I wyjątkowo dobrze rozgrywał swoje karty. Poszerzył terytorium i umocnił państwo fortyfikacjami. Zdobyci podczas podbojów jeńcy byli sprzedawani na największym i najbliższym targu niewolników w Pradze, co przynosiło władcy spore dochody. Część jeńców zatrzymywano jako tanią siłę roboczą na licznych placach budowy. Mieszko zawarł sojusz z silnym sąsiadem z południa i wziął sobie za żonę czeską księżniczkę Dobrawę z dynastii Przemyślidów, która przyniosła do Polski chrześcijaństwo. Chrzest Mieszka nastąpił w 966 roku. Dobrawa urodziła dwoje dzieci, syna Bolesława, który jakiś czas później został pierwszym koronowanym władcą Polski i rządził jako Bolesław Chrobry, i córkę Świętosławę, która została najbardziej osobliwą królową w historii Skandynawii. Dobrawa zmarła po kilku latach małżeństwa, a Mieszko ożenił się ponownie z Odą Dytrykówną (z rodu Haldensleben), córką niemieckiego margrabiego. Kiedy ojciec postanowił ją wydać za trzydzieści trzy lata starszego polskiego księcia, była mniszką. Opuściła klasztor przy gwałtownych sprzeciwach hierarchów Kościoła. Małżeństwo miało przypieczętować ugodę Mieszka z cesarzem rzymskim narodu niemieckiego.
Przyjęcie chrztu w 966 roku należy postrzegać jako niezwykle ważny akt polityczny. Ceremonię przeprowadzili misjonarze rzymscy, dzięki czemu Mieszko obronił swoje ziemie przed częstymi w tamtym okresie niemieckimi krucjatami przeciw poganom. Kościół Mieszka nie był podporządkowany Cesarstwu, tylko Rzymowi. Był to swoisty akt przystąpienia Polaków do Zachodu i zajęcie miejsca na zachodnioeuropejskiej scenie; wiązało się z nim przyjęcie łacińskiego alfabetu i kultury – w najwyższym stopniu zachodnioeuropejskiej. Jako chrześcijanin Mieszko mógł budować państwo zarządzane centralnie i nawracać pogańskich sąsiadów. Ufortyfikował stolicę, czyli Gniezno, a także Poznań, Kruszwicę, Płock, Kraków, Wrocław i Opole.
Zbliżył się do Pomorza, gdzie Obodryci i inne plemiona zachodniosłowiańskie buntowały się przeciwko Niemcom, podczas gdy Szwedzi prowadzili wojnę z Duńczykami zamieszkującymi tereny na zachód od Pomorza. Mieszko postanowił zawrzeć sojusz z królem Sweów, Erykiem Zwycięskim, który pokonał duńskiego króla Svena Widłobrodego i na krótki czas zasiadł na duńskim tronie. Umocnieniem tego aliansu miało być małżeństwo córki Mieszka, Świętosławy, z Erykiem Zwycięskim.

 
Sygryda Storråda – najdziksza ze wszystkich

NIE BYŁ TO SZCZĘŚLIWY ZWIĄZEK, po kilku latach doszło do separacji. Niektóre polskie źródła podają, że Świętosława miała się targnąć na życie męża. Wkrótce potem wyszła powtórnie za mąż za wroga Eryka, czyli Svena Widłobrodego, i została królową Danii. Była energiczną i porywczą kobietą. W sagach islandzkich nazywano ją Sigrid Storråda (Dumna) i przypisywano jej szereg spektakularnych czynów.
Postać Sygrydy owiana jest aurą tajemnicy. Brak pewnych informacji o jej życiu. Nikt nie wie, kiedy się urodziła ani kiedy umarła. Nikt nie zna dokładnych dat jej ślubów. Nie ma pewności, gdzie jest pochowana. Nic więc dziwnego, że niektórzy badacze nie wierzą w jej istnienie i uważają, że jest wytworem wyobraźni pomysłowych islandzkich skaldów. Polskie źródła podają jednak, że była córką Mieszka i nazywała się Świętosława. A szwedzkie, że nosiła imię Gunhilda, zdecydowanie łatwiejsze do wymówienia dla Szweda. Żadne polskie źródła nie wspominają, żeby Mieszko miał córkę zwaną Gunhildą. Imię to nosiło natomiast kilka wendyjskich księżniczek żyjących w tamtych czasach. Żadna nie mogła być Sygrydą – Świętosławą.
Sygryda urodziła Erykowi Zwycięskiemu syna, późniejszego króla Olafa Skötkonunga. Mówi się, że po separacji została panią prowincji Västergötland. O jej względy starało się wielu królów mniejszej rangi, a to wzbudzało jej irytację. Jej ambicje i cele sięgały wyżej. Żeby odstraszyć kolejnych mało ważnych królów, upiła dwóch zalotników, Haralda Grenskego, ojca Świętego Olafa, legendarnego króla Norwegii, oraz ruskiego księcia Wsiewołoda (Vsevolod). Drzwi sali biesiadnej zaryglowano, a dom podpalono. Wtedy zyskała przydomek Storråda i wtedy też oświadczył się jej nowo wybrany i dopiero co ochrzczony król Norwegii Olaf Tryggvason, którego spotkała jakiś czas wcześniej, gdy odwiedzał Jomsborg i dwór jej ojca. Przystojny wiking już wtedy przypadł jej do gustu. Teraz był już szeroko znany ze swoich wypraw wojennych nad Bałtykiem, do Szkocji, Irlandii i Anglii, w czasie których zdobył ogromne łupy. Sygryda przyjęła oświadczyny. Żeby przypieczętować zaręczyny, Olaf wysłał jej ciężką złotą bransoletę. Sygryda odkryła jednak, że bransoleta była tak naprawdę z pozłacanej miedzi, a do tego ukradziona ze świątyni. Według islandzkiego skalda doszło do konfrontacji Sygrydy i jej zalotnika, zakończonej gwałtowną kłótnią. On żądał, żeby przed ślubem przyjęła chrzest. Ona odmówiła. W sadze możemy przeczytać, że Olaf uderzył ją wtedy w twarz, krzycząc, że nie poślubi „pogańskiej suki”. W jednej chwili zyskał w niej najbardziej zawziętego wroga. To zdarzenie nie mogło być prawdą, ponieważ oboje rodzice Sygrydy, a także cały polski dwór, przyjęli chrześcijaństwo jeszcze przed jej urodzeniem. Ostatecznie Sygryda wyszła za największego przeciwnika Eryka Zwycięskiego, czyli króla Danii Svena Widłobrodego, wyróżniającego się wodza wikingów i przez pewien czas nawet króla Anglii. Po Eryku Zwycięskim Sven przejął władanie w należącej wówczas do Danii prowincji Skanii, założył miasto Lund i ufundował tam pierwszy kościół. Jako królowa Danii Sygryda urodziła czworo dzieci: córkę Gydę, synów Knuta i Haralda oraz córkę Estrid. Z czasem Harald zostanie królem Danii, a Knut zasłynie jako Knut Wielki, król Danii, Norwegii i Anglii.
Pędzona nienawiścią i żądzą zemsty Sygryda zmusiła męża Svena Widłobrodego i syna Olafa Skötkonunga, zasiadającego wówczas na tronie Szwecji, do rozegrania w roku 1000 wielkiej bitwy morskiej z Olafem Tryggvasonem pod Svolder. Sagi malują obraz batalii, w której brały udział setki okrętów. Mocno atakowany Olaf nie chciał wpaść w niewolę, więc wyskoczył ze swojego okrętu zwanego Długim Wężem (szw. Ormen Långe) do wody i przykrył się tarczą. Saga odtwarza jego ostatnie słowa: „Co to było?”, spytał król, gdy usłyszał odgłos pękającego łuku swojego najlepszego strzelca. „To Norwegia właśnie wymknęła się z twoich rąk, królu”, usłyszał w odpowiedzi. Olaf Tryggvason zniknął w odmętach.
Co za fantastyczna historia! Sygryda jest przedstawiona jako ktoś w rodzaju królewskiej Pippi Långstrump, która robi to, co jej przyjdzie do głowy. Pisano, że była piękna, bogata, chełpliwa i obsesyjnie żądna władzy, ale również mądra, a przy tym twarda i bezwzględna. Historia wydaje się zbyt nadzwyczajna, żeby była prawdziwa. Życie Sygrydy zostało opisane w norwesko-islandzkich sagach dwieście lat po jej śmierci. Islandczyk Snorre Sturlason pisze, że była ona córką szwedzkiego możnowładcy Skoglara-Tostego.
Podczas lektury materiałów na temat Sygrydy i królewskich małżeństw z tamtego okresu można się natknąć na inną kobietę, Gunhildę, która według jednych źródeł jest królewną polską, a według innych wendyjską. Początkowo miała być córką Mieszka, a potem córką syna Mieszka, czyli Bolesława Chrobrego. Ponoć była drugą żoną Eryka i pierwszą żoną Svena Widłobrodego. Podobno była matką Knuta. Z powodu tego zamieszania i sporej dozy niepewności wybitni historycy, jak na przykład Curt Weibull, zaczęli twierdzić, że Sygryda Storråda nie istniała, choć istniała polska królewna, która była córką Mieszka. Wspominają o niej najstarsze źródła, Adam z Bremy i kronikarz Thietmar z Merseburga, co prawda nie podając imienia, ale potwierdzając jej istnienie. Mieszko miał tylko jedną córkę, o imieniu Świętosława.
Mamy więc wiele sprzeczności i mylnych tropów – choć w rzeczy samej sprawa może być całkiem prosta. Moja osobista interpretacja tej sytuacji jest taka: córka Mieszka Świętosława została wydana za Eryka, a małżeństwo to miało przypieczętować sojusz polsko-szwedzki w obliczu wojny z Danią. Ten związek jest historycznie udokumentowany zarówno w Polsce, jak i w Szwecji. Imię Świętosława było dla Szwedów trudne do wymówienia, więc ludzie nazywali ją Sygrydą. Mogło być tak, że imię Gunhilda nadano jej oficjalnie, gdy została królową. Zmiany imienia zdarzały się przecież często, gdy królewny przybywały na dwór małżonka. Tak było na przykład z księżniczkami, które znalazły się w Nowogrodzie i Kijowie, i z zagranicznymi księżniczkami wżenionymi w rodzinę carów, włącznie z duńską królewną Dagmarą, która po ślubie z carem Aleksandrem III została carycą Marią Fiodorowną. Zmiana imienia zdarzała się też w przypadku męskich członków rodziny królewskiej w Szwecji. Książę Bogusław ze słowiańskiej dynastii Gryfitów został w 1396 roku królem Szwecji jako Eryk Pomorski.
Sygryda i Gunhilda mogły więc być tą samą osobą. Dowodem na to, że Sygryda była matką Knuta Wielkiego i Haralda, jest fakt, że kiedy po śmierci Svena Widłobrodego udała się na dwór brata do Polski, przyjechali tam Knut, król Norwegii i Anglii, oraz Harald, król Danii, żeby ją zabrać na dwór Knuta do Londynu. Świadectwa o tym zdarzeniu znajdziemy w wielu źródłach. Podobno Sygryda zmarła w Londynie i została pochowana w Winchesterze.
Historycy skłonni uznać istnienie Sygrydy wskazują na jej poczesne miejsce w norwesko-islandzkich sagach. Islandczycy byli dobrymi genealogami i mieli znakomitą orientację w imionach i koligacjach. Byli też świetnymi gawędziarzami, którzy czasami ubarwiali swoje opowieści, żeby dodać im walorów. Późniejsi historycy i pisarze szwedzcy nie mieli wątpliwości. Selma Lagerlöf pisała o niej w Królowych Kungachelli (szw. Drottningar i Kungahälla), Frans Gunnar Bengtsson w powieści Rudy Orm (szw. Röde Orm), a Verner von Heidenstam w książce Szwedzi i ich wodzowie (szw. Svenskarna och deras hövdingar). W licznych antologiach i zbiorach pism jest wspominana jako archetyp średniowiecznej silnej kobiety.
Mieszko, pierwszy władca Polski, oddał swoje państwo w opiekę Stolicy Apostolskiej na mocy dokumentu nazwanego Dagome iudex. Dzięki temu, że przedstawiono w nim granice jego księstwa, państwo zyskało potwierdzenie i ratyfikację. Granice Polski Mieszka pokrywały się niemal z obecnymi. Zarówno przyjęcie chrztu przez Mieszka, jak i ów dokument świadczą o tym, jak bardzo narodziny Polski łączą się z Kościołem rzymskokatolickim.
Niedługo później Mieszko zmarł, a tron odziedziczył jego najstarszy syn Bolesław, który po swoich późniejszych podbojach zdobył przydomek Chrobry. Udało mu się zbudować prawdziwe mocarstwo. W okresie świetności jego królestwo rozciągało się od Łużyc i Miśni (obecnie w Niemczech) na zachodzie do Kijowa na wschodzie i od Gdańska na północy do Moraw na południu. Cesarz rzymski narodu niemieckiego Otton III oddał hołd Bolesławowi osobiście, przybywając do stolicy jego państwa, Gniezna, w roku 1000, żeby uczestniczyć w pielgrzymce do grobu misjonarza i biskupa Adalberta, czeskiego księcia Vojtecha, w Polsce zwanego Wojciechem. Papież wysłał go do Polski, żeby stamtąd udał się na pogańskie tereny nad Bałtykiem zamieszkane przez Prusów, waleczny lud bałtycki, który dotychczas brutalnie odprawiał wszystkich misjonarzy. Po pobycie w Gdańsku Wojciech dotarł w okolice starego miasta wikingów, Truso. Jednak jego gorliwość w chrystianizacji pogan poirytowała lokalnych kapłanów, którzy zlecili bestialski mord na biskupie. Bolesław musiał wykupić jego ciało za tyle złota, ile ważyło. Ponieważ zmarły był osobistym przyjacielem cesarza i papieża, postanowiono, że uroczyste obchody tysiąclecia chrześcijaństwa odbędą się w Gnieźnie u Bolesława.
Otton III miał dopiero dwadzieścia lat i marzył o zjednoczonej Europie. O Mieszku mógł po raz pierwszy usłyszeć, mając osiem lat, gdy dostał od niego w prezencie wielbłąda. Teraz przybył do jego kraju i wygłosił mowę pochwalną na cześć jego syna, Bolesława. Na jej zakończenie zdjął z głowy swój cesarski diadem i podał go Bolesławowi, którego nazwał swoim bratem. Polski książę dostał również włócznię Świętego Maurycego i gwóźdź z Krzyża Świętego. W zamian cesarz otrzymał ramię Świętego Wojciecha i trzystu słynnych pancernych z oddziałów Bolesława. Odwiedziny Ottona III były pierwszą oficjalną wizytą państwową przedstawiciela Niemiec u wschodniego sąsiada. Na następną Polacy musieli czekać prawie tysiąc lat, do roku 1990, kiedy to na zaproszenie prezydenta Lecha Wałęsy do Polski przyjechał niemiecki prezydent Richard von Weizsäcker.
Niemiecko-polska przyjaźń nie trwała długo, ponieważ Otton zmarł wkrótce potem, zanim skończył dwadzieścia dwa lata, a jego następcy Henrykowi II bynajmniej nie zależało na silnej i wolnej Polsce. Nastąpiły lata pełne konfliktów, które jednak Bolesław potrafił wykorzystać do wzmocnienia swojego państwa i rozszerzenia jego granic, a dopełnieniem tych działań był akt koronacji królewskiej, który nastąpił w roku 1025 w gnieźnieńskiej archikatedrze. Bolesław został pierwszym koronowanym władcą swojego państwa, które od tej chwili nosiło nazwę Polska. Polskie słowo „król” pochodzi od imienia cesarza Karola Wielkiego. Niedługo po koronacji król Bolesław zmarł, a po jego śmierci nastąpił okres zawziętych walk pomiędzy jego synami i ich synami, konfliktów z coraz silniejszymi wrogami wewnętrznymi, nawrotu do pogaństwa i długich wojen z niemieckimi cesarzami. Pragnąc uniknąć walk bratobójczych, Bolesław Krzywousty (praprawnuk Bolesława Chrobrego) podzielił w testamencie kraj między swoich czterech synów. Doprowadziło to w rezultacie do rozbicia dzielnicowego. Stopniowo kraj został rozdrobniony na siedemnaście konkurujących ze sobą księstw, którymi rządzili potomkowie Bolesława Chrobrego.

 
Wesprzyj nas