W książce „Kto zdradził Anne Frank” Rosemary Sullivan opisuje śledztwo mające zidentyfikować zdrajcę, kreśli sylwetki podejrzanych, wyjaśnia motywy ukrywających się i ich prześladowców a całość dopełnia obrazami Amsterdamu z czasów wojny.


Anne Frank była najmłodszą córką Otto Franka, zamożnego niemieckiego Żyda, który w latach trzydziestych przeniósł swoją firmę i rodzinę do Amsterdamu. W 1942 r., kiedy jego najstarsza córka Margot dostała wezwanie do obozu pracy przymusowej, Frank, z pomocą kilku lojalnych holenderskich pracowników, ukrył swoją rodzinę w małym mieszkaniu, nazwanym Oficyną, na zapleczu magazynów swojej firmy. Rodzina Franków wraz z żydowskim dentystą i inną rodziną mieszkała tam przez dwadzieścia pięć miesięcy, do czasu aresztowania 4 sierpnia 1944 roku. Z ośmiu osób ukrywających się w Oficynie, po aresztowaniu wywiezionych do obozów koncentracyjnych, wojnę przeżył tylko Otto.

Pamiętnik Anne Frank, uratowany przez Miep Gies, jedną z osób zaangażowanych w ukrywanie rodziny, trafił po wojnie do jej ojca. Dzięki determinacji Otto, by pamięć o córce i jej wzruszająca historia nie zostały zapomniane, został wydany drukiem, a przetłumaczony później na wiele języków stał się jednym z najbardziej znanych świadectw Holocaustu i zła wywołanego przez antysemityzm w XX wieku. Anne, dzięki licznym publikacjom dziennika, jego adaptacjom filmowym i teatralnym, stała się symbolem niezłomnego ludzkiego ducha. Jednak pomimo tego, że historia Anne jest szeroko znana, jeden szczegół pozostaje tajemnicą. Kto powiadomił nazistów, że na tyłach Prinsengracht 263 ukrywają się Żydzi?

Rosemary Sullivan, kanadyjska poetka i biografka, autorka piętnastu książek, między innymi wielokrotnie nagradzanej biografii „Córka Stalina”, przez sześć lat podążała śladami międzynarodowego zespołu badawczego, który w 2016 roku podjął próbę rozwikłania zagadki, w jaki sposób doszło do aresztowania ukrywających się osób i kto może być zdrajcą, donosicielem, który wskazał nazistom miejsce ich pobytu. Dwa poprzednie oficjalne śledztwa w tej sprawie, w 1947 i 1963, nie ujawniły tożsamości informatora.

Książka Sullivan to opis działań zespołu stworzonego przez holenderskiego filmowca Thijsa Bayensa i dziennikarza Pietera van Twiska, pracującego pod kierunkiem Vince’a Pankoke’a, emerytowanego agenta FBI, który podjął kolejną próbę rozwiązania zagadki, korzystając z najnowszych technologii. Grupa śledczych, historyków, psychologów, archiwistów, specjalistów z różnych dziedzin i wolontariuszy, dokonała żmudnej analizy licznych dokumentów z archiwów z kilku krajów, zapisków i zeznań potencjalnych świadków lub ich rodzin. Duży udział w pracach miał specjalista od sztucznej inteligencji, który zbudował komputerową bazę, przechowującą tysiące zebranych danych – adresy, biografie, powiązania- i zaprojektowaną do wyszukiwania zależności i punktów zbieżnych pomiędzy potencjalnymi podejrzanymi.

Główną misją zespołu, nazwanego Cold Case Team stało się oczywiście zidentyfikowanie zdrajcy, jednak w trakcie śledztwa i gromadzenia coraz większej liczby informacji, pojawił się dodatkowy ciekawy element – obraz holenderskiego społeczeństwa, żyjącego pod nazistowską okupacją. Sullivan podjęła również ten temat, stąd w książce sporo miejsca zajmują opisy codziennego życia Holendrów i rodziny Anne, losy Otto Franka i osób ściśle związanych z jego firmą, tych, którzy pomagali im w trakcie ukrywania się i tych, którzy mogli być potencjalnymi zdrajcami. Autorka skorzystała ze zgromadzonych przez zespół śledczy materiałów, by poprzez indywidualne historie i zachowania mieszkańców Holandii pokazać społeczeństwo holenderskie w godzinie próby, ich stosunek do Żydów, podejrzliwość, przyczyny kolaboracji.

Według danych zebranych przez badaczy sytuacja w Amsterdamie w 1944 roku była znacznie bardziej złożona, niż wcześniej sądzono. Kraj był okupowany, a naziści mieli do dyspozycji sieć szpiegów, informatorów i kolaborantów, nie tylko Holendrów ale także Żydów, jak choćby Anna „Ans” van Dijk, kobieta znana z bezwzględności i przebiegłości w oszukiwaniu innych Żydów. Zdarzało się też, że informatorów umieszczano w więzieniach i obozach pracy, aby podstępem od współwięźniów uzyskać informacje o tym, kto i gdzie się jeszcze ukrywa.

Sullivan dość szczegółowo relacjonuje pracę Vincenta Pankoke’a i jego zespołu, którego członkowie wnikliwie przestudiowali tysiące stron akt, przeprowadzili rozmowy z wieloma potomkami ludzi, którzy znali Franków i korzystając z metod FBI, odtworzyli dzień po dniu wydarzenia poprzedzające aresztowanie. Według nich zagadka z dużym prawdopodobieństwem została rozwiązana, choć ostateczne konkluzje badaczy nie spodobały się społeczności żydowskiej, zaskoczyły samych śledczych, a wielu historyków uważa, że są one mocno naciągane. – Nasza teoria jest tylko teorią i niczym więcej – stwierdził Pieter van Twisk. Jak można wnioskować z relacji Rosemary Sullivan wiele twierdzeń zespołu jest opartych na rozsądnych prawdopodobieństwach, ale jedno jest pewne: ludzie zdradzają z wielu powodów – desperacji, chęci chronienia własnej rodziny, władzy czy pieniędzy.

Sullivan poddaje pod dyskusję jeszcze jeden temat, przewijający się w materiałach i wspomnieniach. Dlaczego Otto Frank, który znał nazwisko zdrajcy, nie dążył do ukarania człowieka, który przyczynił się do zamordowania jego rodziny? Czy Frank chciał po prostu wybaczyć i zapomnieć – pomimo że jednocześnie dążył do nagłośnienia dramatu, jaki przeszli, a może miał jakiś inny motyw? To jedna z tajemnic, które pozostaną nierozwiązane. Nikodem Maraszkiewicz

Rosemary Sullivan, Kto zdradził Anne Frank, Przekład: Piotr Cieślak, Wydawnictwo HarperCollins Polska, Premiera: 23 marca 2022
 

konkurs

 

Rosemary Sullivan
Kto zdradził Anne Frank
Przekład: Piotr Cieślak
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 23 marca 2022
 
 

PRZEDMOWA

Dzień Pamięci i pamięć o niewoli


Trzeciego maja 2019 roku wylądowałam na amsterdamskim lotnisku Schiphol, skąd udałam się taksówką na ulicę Spuistraat przecinającą samo serce miasta. Tam spotkałam się z kobietą reprezentującą Nederlands Letterenfonds* i po krótkim powitaniu pozwoliłam oprowadzić się po mieszkaniu, które miałam zajmować przez najbliższy miesiąc. Przyleciałam do Amsterdamu, aby napisać książkę o prowadzonym śledztwie dotyczącym nierozwikłanej sprawy zdradzieckiego ujawnienia Anne Frank i pozostałych mieszkańców Oficyny – zdrady, do której doszło 4 sierpnia 1944 roku.

* Fundacja wspierająca literaturę niderlandzką w kraju i za granicą (przyp. red.).

Wielu z nas zna przynajmniej zarysy historii Anne Frank – żydowskiej nastolatki, która podczas nazistowskiej okupacji Holandii w trakcie II wojny światowej przez ponad dwa lata ukrywała się z rodzicami, siostrą i garstką przyjaciół rodziny w amsterdamskiej oficynie. Cała grupa została zdradzona, a następnie wysłana do obozów koncentracyjnych; z pogromu ocalał jedynie ojciec Anne – Otto Frank. Wiedzę o tych zdarzeniach czerpiemy w głównej mierze z niezwykłego dziennika, który Anne zostawiła tamtego sierpniowego dnia, gdy przyszli po nich naziści.
Historia Anne Frank, jako element holenderskiej spuścizny kulturowej, zawsze była bliska sercu tamtejszego filmowca, Thijsa Bayensa. W 2016 roku zaprosił on swego przyjaciela, dziennikarza Pietera van Twiska, do udziału w przedsięwzięciu, które początkowo miało na celu tylko nakręcenie filmu dokumentalnego, niedługo potem rozszerzyło się zaś o napisanie książki. Inicjatywa rozwijała się powoli, lecz już w 2018 roku nad sprawą pracowało co najmniej 22 ludzi i wielu dzielących się swą wiedzą rzeczoznawców.
Pierwszą misję śledztwa stanowiło zidentyfikowanie zdrajcy, jednak wkrótce dochodzenie nabrało rozmachu. Zespół zajmujący się zadaniem – Cold Case Team*, jak potem go nazwano – postanowił przyjrzeć się reakcjom społeczeństwa znajdującego się pod okupacją wroga, a więc w sytuacji, gdy codzienne życie jest przesiąknięte strachem.

* Dla uproszenia nazywany dalej zespołem śledczym (przyp. tłum.).

Czwartego maja, nazajutrz po moim przylocie, Holendrzy jak co roku obchodzili Dzień Pamięci, wspominając okrucieństwa II wojny światowej i okupione dużymi stratami zwycięstwo. Thijs Bayens poprosił, bym razem z nim i jego synem Joachimem uczestniczyła w cichym przemarszu ulicami Amsterdamu, który rozpoczyna ceremonie upamiętniające.
Na miejscu spotkania pojawiło się może 200 osób, lecz w trakcie pochodu przez miasto tłum gęstniał. Przez pewien czas dobiegały nas dźwięki cygańskiej orkiestry grającej przed gmachem opery, a potem przeszliśmy przez Dzielnicę Żydowską, mijając monumentalną synagogę portugalską, Żydowskie Muzeum Historyczne Ermitaż, wokół którego na chodnikach zamontowano tablice pamiątkowe.
Skręciliśmy w lewo i udaliśmy się wzdłuż rzeki Amstel, pokonując biały drewniany Magere Brug (Chudy Most), który 12 lutego 1941 roku naziści przegrodzili drutem kolczastym, aby odizolować żydowski kwartał. (Pod naciskiem władz gminy kilka dni później most został ponownie otwarty). Ruszyliśmy dalej przez centrum, aż dotarliśmy do placu Dam, gdzie zgromadziło się mniej więcej 25 tysięcy ludzi pragnących zobaczyć parę królewską i wysłuchać przemowy Femke Halsemy, burmistrzyni Amsterdamu.
Padły wówczas słowa:
Napisać, zadzwonić. Dać się usłyszeć… albo nie. Objąć kochanka, przejść przez ulicę… albo nie. Przybyć wieczorem na plac Dam dziś, czwartego maja… albo nie. Za każdym razem, setki razy dziennie, dokonujemy wyborów. Bez namysłu, bez ograniczeń (…) Czym dla człowieka jest utrata wszelkiej wolności? Okupacja? Gdy przestrzeń wokół ciebie się kurczy (…) Nasza wolność jest okupiona bólem i ogromnym smutkiem (…) Dlatego przekazujemy pamięć o niewoli, jakby wojna toczyła się jeszcze wczoraj (…) Dlatego upamiętniamy (…) tego roku, za rok i przez wszystkie kolejne lata1.
Dzień po zakwaterowaniu wybrałam się z Thijsem na kolację. Rozmawialiśmy o europejskiej polityce, a zwłaszcza o nasilającej się ksenofobii i antyimigranckich nastrojach. Potem zapytałam, dlaczego zdecydował się podjąć dochodzenie w sprawie tajemniczej zdrady. Odparł, że osobiste przeżycia znajdują odzwierciedlenie w jego pracy filmowca. Dorastał w Amsterdamie lat 70., gdy cały świat znał to miasto z jego specyficznego luzu obejmującego squattersów, wioski artystów czy demonstracje na rzecz pokoju. Człowiek czuł się wtedy wolny i swobodnie to okazywał. Jednak od tego czasu wiele się zmieniło – obecnie w Holandii, Europie i Ameryce Północnej mamy do czynienia z erupcją rasizmu i strachu.
Kilka miesięcy temu Thijs trafił na ulicę Prinsengracht i utknął w długiej kolejce zwiedzających, wijącej się przed wejściem do Domu Anne Frank. Obserwując tłum, pomyślał, że rodzina Franków i inni ukrywający się wraz z nią w Oficynie byli tylko zwykłymi ludźmi w zwyczajnej okolicy, żyjącymi pośród znajomych i kolegów, sąsiadów i sklepikarzy, wujów i ciotek. Tak po prostu. Potem jednak ruszyła machina faszyzmu i powoli, lecz nieubłaganie, presja strachu zapanowała nad relacjami, a ludzie zwrócili się przeciwko sobie.
Thijs opuścił kłębiący się pod budynkiem tłum i podjął decyzję o rozpoczęciu publicznego dyskursu. Tam, gdzie do tej pory panowała tolerancja, teraz krzewiła się nieufność. W którym momencie zrezygnowaliśmy ze wspierania się nawzajem? Za kim się opowiadamy? A za kim nie? Wstępem do tej rozmowy miała stać się zdrada, której ofiarą padła Anne Frank. Dowiedziałam się od Thijsa, że na północy Amsterdamu znajduje się ogromny, prawie dwudziestometrowy mural, widoczny niemal z całego miasta. Malunek przedstawia Anne i jest opatrzony cytatem z jej dziennika: Pozwólcie mi być sobą. „Sądzę, że tymi słowami zwraca się do nas wszystkich” – uważa Thijs.
Ponieważ chciał mi przy okazji coś pokazać, przeszliśmy się na pobliski Torensluis, jeden z najszerszych mostów w Amsterdamie, przerzucony nad kanałem Singel. Z oddali ujrzałam wielki posąg ustawiony na marmurowym cokole. Było to imponujące popiersie, przywodzące na myśl Honoré de Balzaca. Thijs wyjaśnił, że to pomnik dziewiętnastowiecznego pisarza Eduarda Douwesa Dekkera, który zasłynął powieścią potępiającą nadużycia kolonializmu w holenderskich Indiach Wschodnich i jest uważany za jednego z najwybitniejszych prozaików pochodzących z Holandii. Zdumiałam się na wieść o tym, że autorem posągu jest ojciec Thijsa, Hans Bayens. Jego rzeźby znajdują się nie tylko w Amsterdamie, lecz także w Utrechcie, Zwolle i innych miastach.
Z relacji Thijsa wynikało, że jego ojciec nieczęsto mówił o wojnie, gdyż związana z nią trauma odcisnęła na nim zbyt głębokie piętno. Matka wspominała, że przez długie lata po jej zakończeniu zrywał się z łóżka i z krzykiem wyciągał ręce w stronę okna, przebudzony koszmarną wizją nadlatujących bombowców. Thijs nie poznał dziadków, oboje zmarli przed jego narodzinami. Słyszał jednak opowieści o nich, a największe wrażenie wywarło na nim odkrycie, że ich dom był doorgangshuis, tymczasowym schronieniem wykorzystywanym przez ruch oporu do ukrywania Żydów. W piwnicy zawsze gnieździli się jacyś ludzie, czasami przez kilka tygodni, zanim nie znalazło się dla nich bardziej stałe lokum, w którym byliby bezpieczni.
Rozpoczynając śledztwo w sprawie Anne Frank, Thijs spytał najlepszego przyjaciela swego ojca o wspomnienia z wojny. Usłyszał, że powinien przeprowadzić wywiad z dziewięćdziesięciotrzyletnim wówczas Joopem Goudsmitem, który przez całą wojenną zawieruchę przebywał z dziadkami Thijsa. Goudsmit stał się częścią rodziny Bayensów. Potrafił opisać dom, piwniczne pomieszczenie, gdzie się ukrywał, i zakazane radio schowane pod deskami podłogowymi, a nawet podać liczbę Żydów, którzy przewinęli się przez lokal. Wyjawił, że Bayens narażał się na ogromne ryzyko, współpracując z fałszerzami dokumentów.
Może zdumiewać, że ojciec Thijsa nigdy mu tego nie wyznał, lecz takie zachowanie było wtedy typowe. Po wojnie mnóstwo ludzi obłudnie chełpiło się zaangażowaniem w ruch oporu, a ci, którzy naprawdę nadstawiali karku – jak dziadkowie Thijsa – często woleli milczeć. Wojna położyła się jednak na życiu jego najbliższych cieniem i Thijs miał nadzieję, że poszukiwanie powodów nalotu na Oficynę pozwoli mu zgłębić tajniki historii własnej rodziny.
Przeżycia Anne Frank stały się symbolem, lecz zarazem nie były wyjątkowe – podobnych dramatów rozegrało się w Europie setki tysięcy. Thijs traktował je jako ostrzeżenie. „Nie można dopuścić, by to kiedykolwiek się powtórzyło” – powiedział.

CZĘŚĆ I
RYS HISTORYCZNY

ROZDZIAŁ 1
Nalot i zielony policjant

Czwartego sierpnia 1944 roku 33-letni SS-Hauptscharführer, Karl Josef Silberbauer, funkcjonariusz Referatu IV B4 służby bezpieczeństwa – Sicherheitsdienst (SD) – zwanego potocznie „łowcami Żydów”, siedział w swoim biurze przy Euterpestraat w Amsterdamie, kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon. Zamierzał właśnie wyjść, by coś przekąsić, mimo to podniósł słuchawkę – czego później żałował. W trakcie rozmowy jego przełożony, oficer SS Julius Dettmann, przekazał mu wiadomość, że w kompleksie magazynowym przy Prinsengracht 262 w centrum Amsterdamu ukrywają się Żydzi. Dettmann nie wyjawił Silberbauerowi, kto stoi za tym przeciekiem, lecz najwyraźniej była to osoba godna zaufania i dobrze znana służbom wywiadowczym SS. Silberbauer otrzymywał zdecydowanie zbyt wiele anonimowych informacji, które okazywały się bezużyteczne lub nieaktualne – Żydzi znikali, zanim przybywał oddział łowców. Skoro jednak dostawszy cynk, Dettmann skontaktował się z nim, jasne było, że wierzy swoim źródłom i ma pewność, iż donos wart jest sprawdzenia.
Dettmann zadzwonił również do holenderskiego sierżanta Abrahama Kapera z Biura ds. Żydowskich, któremu polecił wysłanie na Prinsengracht kilku swoich ludzi mających towarzyszyć Silberbauerowi. Kaper ściągnął na polowanie dwóch holenderskich policjantów – Gezinusa Gringhuisa i Willema Grootendorsta z IV B4 – oraz jeszcze jednego człowieka.
Istnieje wiele wersji relacji opisujących zdarzenia, które rozegrały się przed przybyciem Silberbauera oraz jego podkomendnych na Prinsengracht 263 i później. Absolutnie pewne zaś jest tylko jedno – znaleziono osiem ukrywających się osób. Byli to Otto Frank i jego żona Edith, ich dwie córki, Anne i Margot; przyjaciele Franków – Hermann van Pels z żoną Auguste i synem Peterem oraz dentysta Fritz Pfeffer. Holendrzy nazywali ukrywających się onderduikers, nurkami1. Wymienieni ludzie nurkowali przez dwa lata i trzydzieści dni.
Uwięzienie, nawet niesprawiedliwe, to jedno. Ale ukrywanie się jest czymś zupełnie innym. Jak można sprostać trwającej 25 miesięcy całkowitej izolacji – nie móc wyjrzeć przez okno z obawy, że zostanie się dostrzeżonym; nigdy nie wychodzić na zewnątrz i nie oddychać świeżym powietrzem; milczeć godzinami, by nie usłyszeli cię pracownicy magazynu na dole? Zachowanie takiej dyscypliny musi być podyktowane skrajnym strachem. Większość ludzi postradałaby zmysły.
Co robili podczas długich godzin każdego powszedniego dnia, sporadycznie coś szepcząc i chodząc na palcach, gdy niżej krzątali się robotnicy? Uczyli się, pisali. Otto Frank czytał książki historyczne i powieści. Uwielbiał Karola Dickensa. Dzieci opanowywały angielski, francuski i matematykę. Anne i Margot prowadziły dzienniki. Wszyscy przygotowywali się do życia, jakie mieli wieść po wojnie. Choć byli na celowniku nazistów, ich wspólników oraz informatorów, wciąż wierzyli w cywilizację i przyszłość.
Latem 1944 roku w Oficynie zapanował optymizm. Otto przypiął do ściany mapę Europy i śledził nadawane przez BBC i Radio Oranje wiadomości holenderskiego rządu na uchodźstwie w Londynie. Wprawdzie Niemcy konfiskowali odbiorniki radiowe, by uniemożliwić Holendrom odbiór zagranicznych stacji, lecz Ottonowi udało się przemycić jedno do kryjówki, dzięki czemu słuchał nocnych audycji o postępach sił alianckich. Dwa miesiące wcześniej, 4 czerwca, alianci odbili Rzym, dwa dni później zaś miało miejsce lądowanie w Normandii – największa w historii operacja desantowa, często określana kryptonimem D-Day. Pod koniec czerwca Amerykanie wciąż walczyli w Normandii, ale rozpoczęta 25 lipca operacja Cobra doprowadziła do załamania niemieckiego oporu w północno-zachodniej Francji. Na wschodzie Rosjanie wkraczali do Polski. Dwudziestego lipca, ku radości mieszkańców Oficyny, naczelne dowództwo w Berlinie podjęło próbę zamachu na Hitlera.
Wyglądało na to, że w ciągu kilku tygodni, może miesięcy, wojna dobiegnie końca. Wszyscy snuli plany na przyszłość. Margot i Anne napomykały o powrocie do szkoły. Zdarzenie, które miało miejsce potem, nie mieściło się w głowie. Wedle słów, jakimi posłużył się Otto w udzielonym ponad dwie dekady później wywiadzie: „Wejście uzbrojonego Gestapo położyło kres wszystkiemu”2.
Jeśli chcemy spojrzeć na sprawę z perspektywy mieszkańców Oficyny, możemy opierać się tylko na relacji Ottona, jedynego ocalałego spośród całej ósemki. Aresztowanie niewątpliwie wryło mu się w pamięć, opowiadał o nim bowiem w najdrobniejszych szczegółach.
Wspomina, że była mniej więcej dziesiąta trzydzieści. Udzielał Peterowi lekcji angielskiego w pokoju van Pelsów na górze. Peter popełnił w dyktandzie błąd, bo napisał słowo double przez dwa b. Otto właśnie zwrócił chłopcu uwagę, kiedy usłyszał czyjeś ciężkie kroki na schodach. Zaniepokoił się, gdyż o tej godzinie wszyscy mieszkańcy Oficyny zachowywali się bardzo cicho, by nie było ich słychać w pomieszczeniach biurowych na dole. Nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna z wycelowanym w nich pistoletem. Nie miał na sobie policyjnego munduru. Podnieśli ręce. Trzymając ich na muszce, mężczyzna kazał im zejść na dół3.
W słowach, jakimi Otto Frank opowiada o nalocie, wyczuwa się głęboki szok. W trakcie traumatycznych doświadczeń czas zwalnia, rozciąga się niczym guma, a niektóre detale specyficznie zapadają w pamięć. Otto zapamiętał błąd w pisowni, lekcję ortografii, skrzypiące schody, skierowany w swoją stronę pistolet. Zapamiętał, że uczył Petera. Zapamiętał nawet słowo, przy którym chłopiec się pomylił – double napisane przez dwa b. To kwestia zasad. Otto wierzy w zasady i porządek, lecz mroczna siła zgania go ze schodów z zamiarem zabicia zarówno jego samego, jak i wszystkiego, co jest mu drogie. Powód? Władza, nienawiść czy tylko świadomość takiej możliwości? Nawet w retrospekcji Otto zagłusza obezwładniające go przerażenie i próbuje panować nad sobą w poczuciu odpowiedzialności za innych. Patrząc na broń w ręce policjanta w cywilu, wraca myślami do tego, co już wie: alianci prą naprzód. Odrobina szczęścia, ślepy los i mogą się uratować. Myli się jednak. On i jego rodzina zostaną przewiezieni ostatnim pociągiem towarowym do Auschwitz. Zdarzyło się to, co wydawało się nieprawdopodobne, Otto wie jednak, że nieprawdopodobne czasami się dzieje.
Gdy Otto i Peter zeszli na parter Oficyny, ujrzeli pozostałych stojących z podniesionymi rękami. Nie było żadnej histerii ani płaczu, jedynie cisza. Każdy był oszołomiony obrotem zdarzeń. Teraz – tak blisko końca. Na środku pokoju Otto zauważył człowieka, którego podejrzewał o przynależność do Grüne Polizei, jak Holendrzy nazywali miejscową niemiecką policję ze względu na zielone mundury funkcjonariuszy. Widział oczywiście Silberbauera, który formalnie nie należał do Grüne Polizei, lecz był podoficerem SS. Nazista utrzymywał potem, że ani on, ani żaden z policjantów w cywilu nie sięgnął po broń, jednak świadectwo Ottona jest bardziej wiarygodne.
Podobnie jak większość powojennych zeznań esesmanów, relacja Silberbauera miała jedynie oczyścić go z zarzutów. Spokój i opanowanie aresztowanych zdawało się działać na nazistę jak płachta na byka. Otto wspomina, że gdy Silberbauer rozkazał im zabrać swoje rzeczy przed udaniem się do siedziby Gestapo przy Euterpestraat i Anne wzięła teczkę ojca, w której trzymała dziennik, wyrwał ją dziewczynce, wytrząsnął na podłogę zeszyt w kraciastej okładce oraz kilka luźnych kartek, a potem wrzucił do środka ostatnie kosztowności i pieniądze, które mieszkańcy Oficyny zdołali zatrzymać, w tym mały pakiecik Fritza Pfeffera, zawierający złoto dentystyczne. Niemcy przegrywały wojnę. Większość łupów, jakie łowcy Żydów zbierali na rzecz Rzeszy, trafiała w tamtym czasie do prywatnych kieszeni.
O ironio, dziennik Anne Frank uratowała właśnie chciwość Silberbauera. Gdyby nastolatka trzymała teczkę przy sobie i zachowała ją podczas aresztowania, dziennik bez wątpienia zostałby jej odebrany w siedzibie SS i zniszczony lub zgubiony na zawsze. Według słów Ottona, w tej właśnie chwili Silberbauer zwrócił uwagę na stojącą pod oknem szarą skrzynkę z metalowymi klamrami. Na jej pokrywie widniał napis: Leutnant d. Res. Otto Frank – porucznik rezerwy Otto Frank. „Skąd masz tę skrzynię?!” – wypalił Silberbauer. Gdy Otto wyjaśnił, że był oficerem w czasie I wojny światowej, nazista wyglądał na zszokowanego.
Otto zrelacjonował to następująco:
Mężczyzna był bardzo skonfundowany. Patrząc na mnie, rzekł wreszcie:
– Dlaczego nie zgłosiłeś, kim jesteś?
Zagryzłem wargi.
– Na litość, dlaczego? Zostałbyś po ludzku potraktowany! Wysłaliby cię do Theresienstadt.
Milczałem. Najwyraźniej w jego mniemaniu obóz Theresienstadt był oazą spokoju, więc cóż miałem powiedzieć. Po prostu patrzyłem mu w oczy. Nagle odwrócił wzrok, a ja uświadomiłem sobie jedną rzecz: ten człowiek stał na baczność. W głębi duszy był poruszony; gdyby się ośmielił, mógłby mi nawet zasalutować. Potem obrócił się na pięcie i pobiegł na górę. Chwilę później zbiegł na dół, wrócił, a potem pognał po schodach jeszcze raz, i jeszcze. Wołał przy tym: „Nie spieszcie się!”. Zwracał się zarówno do nas, jak i do swoich ludzi4.

W cytowanej relacji to nazista okazywał niepokój, biegając w górę i w dół niczym Szalony Kapelusznik, podczas gdy mieszkańcy Oficyny zachowywali zimną krew. W tej instynktownej reakcji na jego oficerską rangę Otto dopatrzył się niemieckiego kultu posłuszeństwa, lecz mógł nie docenić wdrukowanego rasizmu Silberbauera. Wiele lat później powiedział: „Gdyby [Silberbauer] był sam, może by nas oszczędził”5. To mało prawdopodobne. Po umieszczeniu więźniów w ciężarówce, która miała dostarczyć ich do siedziby Gestapo na przesłuchanie, Silberbauer wrócił do budynku, by porozmawiać z jedną z pracownic biura, Miep Gies. Niewykluczone, że nie aresztował jej tylko ze względu na austriackie pochodzenie, takie samo jak jego własne, ale nie omieszkał jej pouczyć: „Nie wstyd ci było pomagać tym żydowskim śmieciom?”6.
Karl Silberbauer twierdził później, iż dopiero po latach dowiedział się – dzięki artykułowi w gazecie – że wśród aresztowanych była piętnastoletnia Anne Frank. W udzielonym w 1963 roku wywiadzie tłumaczył dziennikarzowi śledczemu:
Ludzie, których wyciągałem z kryjówek, nie zapadali mi w pamięć. Gdyby to był człowiek pokroju generała de Gaulle’a albo ważny członek ruchu oporu – to co innego. Takich sytuacji się nie zapomina. Gdybym akurat nie był na służbie, kiedy mój kolega odebrał telefon z donosem… nigdy nie zetknąłbym się z tą Anne Frank. Do dziś pamiętam, że właśnie zamierzałem wyjść i coś zjeść. A ponieważ cała sprawa nabrzmiała dopiero po wojnie, wszystko spadło na moje barki… Zastanawiam się, kto za tym stoi. Może ten Wiesenthal albo jakaś osoba z ministerstwa, która pragnie wkraść się w łaski Żydów7.

Trudno sobie nawet wyobrazić nikczemniejszą, bardziej wyzutą z uczuć wypowiedź. Silberbauer znakomicie zdawał sobie sprawę z tego, że „ta Anne Frank”, którą aresztował 4 sierpnia 1944 roku, zmarła w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen, wygłodzona i chora na tyfus. Zupełnie jakby nie liczyła się śmierć dziecka – przypadkowa, odrealniona, naznaczona nieistotnym cierpieniem – a jedynie jego poczucie bycia ofiarą. Jakież to dziwne, że zdemaskowany oprawca zawsze użala się tylko nad sobą.

 
Wesprzyj nas