“Ona i jej kot” to powiązane ze sobą historie osnute wokół losów kotów przygarniętych przez cztery kobiety. To poruszające opowieści o trudach i obowiązkach dorosłego życia, trafiające do czytelnika dzięki swojej prostocie i uniwersalności.
Niespodziewane spotkanie kobiety z parasolką i młodego kota porzuconego przez matkę zasadniczo zmienia życie kilku osób i czworonożnych przyjaciół. Miyu, młoda samotna kobieta pewnego deszczowego dnia, wracając do domu, spotyka bezpańskiego kota, którym postanawia się zaopiekować. Nazywa go Chobi. Pozostałe trzy historie opowiedziane w książce “Ona i jej kot” – Shino, Reiny i Aoi oraz ich kotów Kuro, Mimi i Cookie oparte są na podobnym schemacie narracyjnym – kobieta z problemami nawiązuje przyjaźń ze zwierzęciem, co staje się dla niej bodźcem do zmierzenia się z przeciwnościami losu. Rozwijające się relacje kobiet i kotów stają się dla autorów punktem wyjścia do opowieści o zwykłych sprawach, które wpływają na codzienne życie każdego człowieka, o pracy, rodzinie, samotności i przyjaźni.
Miyu czuje się zagubiona po tym, jak została sama, Reina ma pasję i musi o nią walczyć. Aoi straciła kogoś wyjątkowego, a Shino jest kobietą, która poświęciła się innym. Każda z nich znajdzie w swoich pupilach coś, co pomoże im przetrwać kłopoty i zmierzyć się z wyzwaniami, które pojawiły się w ich życiu. To optymistyczne przesłanie autorów o tym, jak te małe zwierzęta, z nagła pojawiające się na drodze człowieka, mogą wpłynąć na życie.
Chobi, którego historię czytelnik poznaje jako pierwszą, jest swoistym przewodnikiem po okolicy. Jego spacery w trakcie nieobecności Miyu pozwolą mu poznać pozostałych kocich bohaterów, a ich rozwijające się relacje przeplatają się niczym sieć, która łączy wszystkich bohaterów w taki czy inny sposób. Losy kotów, ludzi i starego psa Johna krzyżują się w miejscach, które wszyscy bohaterowie uważają za swoje terytorium, by w wyniku wzajemnych oddziaływań doprowadzić do spotkania.
to ciepła i optymistyczna opowieść o ludzkiej i zwierzęcej potrzebie miłości i troski
Związki kobiet i ich zwierzęcych przyjaciół pokazany jest z dwóch perspektyw – ludzkiej i kociej, co nadaje nowego wymiaru opowieści o szczególnych relacjach, jakie wytworzyły się między człowiekiem i zwierzęciem. Czytelnik patrzy na życie bohaterów przez pryzmat kocich i ludzkich uczuć, widzi ich codzienne życie, większe i mniejsze problemy na jakie napotykają i to jak dbają o siebie nawzajem i jak pomagają drugiemu, choćby samą obecnością. Nie brak w losach bohaterów trudnych sytuacji, ale autorzy starają się je potraktować subtelnie i z optymizmem.
“Ona i jej kot” to proste historie, które pokazują sytuację kobiet w społeczeństwie, żyjących w stresie spowodowanym przez wymogi społeczne, strachu przed porażką, cierpiących z powodu samotności. Mimo, że nie są to tematy przyjemne, autorom udało się zawrzeć je w ciepłej i optymistycznej opowieści o ludzkiej i zwierzęcej potrzebie miłości i troski oraz o tym, że kot może uratować swojego opiekuna, dając mu pocieszenie w smutku i zgryzotach i stymulując do działania. ■Wanda Pawlik
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Ona i jej kot
Przekład: Dariusz Latoś
Seria: Seria z Żurawiem
Wydawnictwo Bo.wiem
Premiera: 7 kwietnia 2022
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
ROZDZIAŁ I
Morze słów
1
Dzień był deszczowy, niedawno przyszła wiosna.
Padała na mnie mżawka podobna do mgły. Leżałem na skraju chodnika. Ludzie przechodzący obok oddalali się pospiesznie, rzucając na mnie tylko krótkie spojrzenia. Szybko zabrakło mi sił, by trzymać głowę w górze. Jednym okiem patrzyłem na ołowiane niebo.
Było bardzo cicho, tylko dudnienie przejeżdżających pociągów rozbrzmiewało w oddali jak grzmoty. Wagony sunęły po wiadukcie z potężnym, miarowym stukotem.
Fascynował mnie ten dźwięk.
Skoro moje ciało napędzał słabowity puls, który słyszałem gdzieś w głębi, jak ogromną rzecz musiał wprawiać w ruch ten odgłos? To pewnie serce całego świata. Wielkiego, silnego, idealnego świata. Ja nie mogłem nawet stać się jego częścią.
Drobne krople deszczu opadały bezgłośnie, wszystkie w takim samym tempie. Leżałem z policzkiem przyciśniętym do dna kartonowego pudła, ulegając złudzeniu, jakbym powoli unosił się w powietrze. Wzlatywałem ku niebu i dalej, w bezkres. Już niedługo rozlegnie się suchy trzask, z którym zostanę odcięty od tego świata.
Na początku łączyła mnie z nim moja mama. Była ciepła i dobra. Dawała mi wszystko, czego potrzebowałem.
Ale jej już nie było.
Nie pamiętałem, dlaczego tak się stało ani dlaczego leżę w kartonowym pudle wystawiony na deszcz. My nie potrafimy zapamiętać wszystkiego. Zapisujemy w pamięci tylko naprawdę ważne wspomnienia. Ja takich nie miałem wcale.
Deszcz padał delikatnie. Moje puste ciało powoli, powolutku wznosiło się do ołowianego nieba. Zamknąłem oczy i czekałem na ten ostateczny moment, gdy odejdę na zawsze.
Stukot kół jakby przybrał na sile. Uniosłem powieki – miałem przed sobą twarz kobiety. Patrzyła na mnie z góry, trzymając nad głową wielki przezroczysty parasol. Długo się tak przyglądała? Nie odrywała wzroku, kucając z brodą opartą na kolanach. Miała opadające na czoło długie włosy. Kopuła parasola odbijała odgłosy przejeżdżających pociągów, dlatego wydawały się głośniejsze.
I jej włosy, i moje ciało przesiąkły wilgocią, powietrze wypełniał przyjemny zapach deszczu.
Z trudem uniosłem głowę i spojrzałem na kobietę obojgiem oczu. Jej źrenice drżały. Na mgnienie odwróciła wzrok, po czym utkwiła we mnie spojrzenie jeszcze mocniej, jakby podjęła jakąś decyzję. Przez chwilę wpatrywaliśmy się tak w siebie nawzajem.
Ziemia bezgłośnie kręciła się wokół własnej osi, a nasze ciała powoli oddawały ciepło otaczającemu nas światu.
– Może pójdziesz ze mną?
Poczułem zimne jak lód opuszki jej palców. Bez trudu uniosła mnie i wzięła na ręce. Z góry kartonowe pudło wyglądało na zaskakująco małe. Kobieta włożyła mnie między kurtkę a sweter. Było tam niewiarygodnie ciepło. Słyszałem jej tętno. Zaczęła iść, stukot pociągów wyprzedził nas i poniósł się dalej. Nasze serca i serce świata zaczęły bić w jednym rytmie.
Tamtego dnia mnie przygarnęła. Zostałem jej kotem.
Społeczeństwo jest zbudowane ze słów.
Zaczęłam tak myśleć, gdy skończyłam naukę i zaczęłam pracować. „Zrób to”, „Przekaż tamto panu jakiemuś tam”. Praca posuwa się do przodu za sprawą rzucanych niedbale, ulotnych zdań. Wszyscy uznają ten fakt za coś oczywistego, ale dla mnie to prawdziwy cud.
Lubię komunikację za pomocą dokumentów i pism, bo w ten sposób zostaje namacalny, fizyczny ślad. Dla innych to uciążliwa formalność, a ja chętnie ich w niej wyręczam, dlatego w sekretariacie bardzo mnie cenią. Łatwiej mi pracować z papierami niż z ludźmi. Nie jestem najlepsza w rozmawianiu, już po chwili nie wiem, co jeszcze mogłabym powiedzieć. Za to moi znajomi gadają na okrągło. Tamaki, przyjaciółka jeszcze ze szkoły policealnej, sypie żartami jak z rękawa, zawsze pękam ze śmiechu, kiedy się z nią spotykam. Ze scen, które we mnie nie wzbudzają zupełnie niczego, ona wyciąga coraz to nowsze interesujące niuanse. Zupełnie jakby widziała coś, czego ja nie potrafię dostrzec. Tamaki jest niesamowita.
Lubię gadatliwych ludzi.
Mój chłopak ma na imię Nobu. Jest rok młodszy i bardzo, bardzo dużo mówi. O swojej pracy w agencji ubezpieczeniowej, o filmach SF albo muzyce elektronicznej. I o dawnych chińskich wojnach. Opowiada mi o wielu różnych rzeczach. Dzięki temu znam nazwiska chińskich generałów i sporo wiem o systemie ubezpieczeń.
Tamaki doskonale ubiera w słowa to, co dostrzega w otaczającym ją świecie, a Nobu świetnie potrafi przekazać wszystko, co zgromadził we własnej głowie. Ja nie umiem żadnej z tych rzeczy.
Gdy przychodzi wiosna, przypominam sobie, jak pierwszy raz wynajmowałam mieszkanie. To wspomnienie nachodzi mnie szczególnie w deszczowe dni, takie jak ten. Sama obeszłam wtedy biura nieruchomości, a następnie zawarłam umowę, niepewnie przybijając pieczątkę z nazwiskiem1.
1 W Japonii pieczątki powszechnie używa się zamiast podpisu (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Nigdy wcześniej nie żyłam w pojedynkę. W dniu przeprowadzki padało dokładnie jak dzisiaj. Tamaki przyszła mi pomóc z kolegą z niższego rocznika, którym był właśnie Nobu. Wspólnie rozpakowaliśmy moje rzeczy, poskręcaliśmy półki, a potem zjedliśmy obiad w knajpce niedaleko. Cała ta sytuacja – przyjaciółka i nowo poznany chłopak pomagają w przeprowadzce, posiłek we trójkę – była dla mnie zupełnie nierzeczywista, jak sceny wyjęte z serialu. Nie potrafiłam wyrazić, co czuję.
– Przypominają się szkolne czasy, prawda? – powiedziała Tamaki.
Nobu się roześmiał.
Wtedy zrozumiałam, także siląc się na uśmiech, że większość ludzi miała takie rzeczy już dawno za sobą. Drobnostka w rodzaju samodzielnego mieszkania koniec końców niczego w człowieku nie zmienia.
Jakiś czas po przeprowadzce Nobu zawitał do mnie w pojedynkę.
Miałam wtedy nieszczelny zawór do wody przy pralce, z miejsca podłączenia węża często ciekła woda. Poskarżyłam się Tamaki, a ona widocznie poprosiła kolegę, żeby do mnie przyszedł. Myślałam, że to ona wpadła w odwiedziny, więc kiedy w drzwiach zobaczyłam właśnie jego, byłam trochę zdezorientowana. Nobu kupił zawczasu różne rzeczy w markecie budowlanym i szybko uporał się z usterką. Nie wiedziałam nawet, że po każdym praniu trzeba zakręcać dopływ wody.
„Ale byłabym szczęśliwa, mając takiego mężczyznę zawsze przy sobie” – pomyślałam wtedy, po czym powiedziałam mu o tym z łatwością, która zaskoczyła nawet mnie samą.
Nigdy wcześniej nie udało mi się tak szczerze wyznać komuś tego, co czuję.
Tamtego dnia Nobu został u mnie na noc.
Stwierdziłam w duchu, że słowa mają moc zmieniania świata. Trochę się tego przestraszyłam.
Spotykaliśmy się co tydzień u mnie w mieszkaniu, ale potem Nobu nagle zaczął mieć bardzo dużo pracy, więc widzieliśmy się coraz rzadziej. Uważałam go za mojego chłopaka. Za kogo on uważał mnie? Chciałam wierzyć, że jesteśmy w tej kwestii zgodni, nawet jeśli nie mówimy tego na głos.
Mangi dla dziewczynek w czasopismach, które pożyczałyśmy sobie nawzajem z koleżankami, zawsze dobiegały końca, gdy bohaterka schodziła się ze swoim ukochanym. Było jasne, że dziewczynom nie trzeba więcej do szczęścia. Teraz przekonałam się, że w rzeczywistości wcale się na tym nie kończy.
Czasem czułam się bardziej samotna, niż kiedy nie miałam chłopaka.
Dzisiaj spotkałam się z Nobu po raz pierwszy od trzech miesięcy. Nareszcie się zobaczyliśmy. Szliśmy razem w wiosennym deszczu. Jak zawsze był rozgadany i miły. Przyjemnie oddać się jego słowom i dryfować zgodnie z ich prądem. Kiedy jednak zostawałam sama, nadchodził niepokój. Zupełnie jakbym płynęła w morzu i nagle zdała sobie sprawę, że nie sięgam dna.
„Jesteśmy parą, prawda?”
Za nic nie mogłam zadać tego prostego pytania. Gdybym dostała odpowiedź, po której relacja dwojga ludzi musi się zakończyć, na pewno bym utonęła.
Dlatego dziś także przytakiwałam Nobu, jak satelita krążąc wokół słów, które naprawdę chciałam usłyszeć. Zupełnie jakbym dalej chodziła do podstawówki. Może gdybym wtedy przerobiła tego rodzaju sytuacje, teraz by to tak nie wyglądało.
Koniec końców Nobu nigdy nie mówi tego, na czym mi zależy.
Rozstaliśmy się niedaleko jego pracy. Pomyślałam, że pewnie minie sporo czasu, zanim znowu się zobaczymy.
Dojechałam na moją stację i ruszyłam do domu trasą inną niż zwykle. Musiałam nadłożyć drogi, ale akurat miałam ochotę na spacer w chłodnym wczesnojesiennym deszczu.
Właśnie wtedy spotkałam pewnego kota.
2
W mieszkaniu czuć jej zapach, bardzo mnie to uspokaja.
Naszego pierwszego wspólnego ranka byłem zaskoczony, bo jeszcze nigdy nie obudziłem się w tak ciepłym miejscu. Ona już nie spała, gotowała wodę na kuchence.
– Cześć – powiedziała, widząc, jak obserwuję parę unoszącą się z czajnika.
Szybkim ruchem odsunęła zasłony. Pięknie wyglądały chmury zabarwione światłem wschodzącego słońca. Budynek stał na wzniesieniu, z jej okna na pierwszym piętrze było widać sunące wiaduktem pociągi. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to one wydają tamten potężny dźwięk.
Powiedziałem jej o tym, chcąc natychmiast podzielić się swoim odkryciem.
– Tak, ja też się cieszę, Chobi2– odpowiedziała z uśmiechem.
2 Chobi – wym. „ciobi”, „cio”, jak w słowie „ciocia”) – dosł. „coś małego”.
Chobi?
– Tak się będziesz nazywał, wiesz?
Wtedy pierwszy raz tak się do mnie zwróciła.
Chobi. Polubiłem to imię. Ona mi je nadała. Pomyślałem wtedy, że zapamiętam ten ranek już na zawsze.
Od razu ją pokochałem.
Była bardzo piękna i miła. Kiedy zauważała, że na nią patrzę, jej twarz rozjaśniała się w delikatnym uśmiechu.
Zawsze najpierw przygotowywała jedzenie dla mnie – talerzyk mleka, konserwę, chrupiącą suchą karmę – a dopiero potem sama zaczynała jeść. Kiedy ja piłem z talerzyka, ona kucała obok, trzymając w obu dłoniach duży biały kubek pełny ciepłego mleka. Siedzieliśmy tak jedno obok drugiego i piliśmy to samo.
Poruszała się bez pośpiechu, z gracją. Przy niej czułem spokój.
Gdy już zjadłem połowę swojej porcji (instynkt podpowiadał, żeby zostawić resztę na wszelki wypadek), przewracałem się na grzbiet. Ona wtedy lekko gładziła mnie po futrze na brzuchu, a ja z zadowoleniem machałem ogonem.
Lubiłem wchodzić jej na brzuch, kiedy leżała na podłodze. Zwykle coś wtedy czytała i w milczeniu głaskała mnie po grzbiecie. Lubiłem też patrzeć, jak robi pranie. Wskakiwałem do kosza pełnego ubrań przesiąkniętych jej zapachem i leżałem tam oczarowany.
Suszenie prania także bardzo mi się podobało. Wychodziliśmy razem na balkon, gdzie mogłem oglądać ją, kiedy rozwieszała mokre rzeczy, rozciągające się w górze błękitne niebo, chodzących ulicą ludzi i przejeżdżające samochody.
Na moim legowisku leżał jej sweter, zawsze na nim spałem. Ten biały, który miała na sobie, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Na początku budziłem się w nocy, miaucząc z przerażeniem, przez jakiś sen, którego potem nie pamiętałem. Przychodziła do mnie wtedy i delikatnie głaskała. Była bardzo czuła i ciepła.
Sama robiła sobie jedzenie. Uwielbiałem, kiedy przyrządzała zupę miso, bo dawała mi suszone sardynki. Lubiłem też, gdy jadła tofu na zimno – wtedy posypywała moją konserwę płatkami suszonej ryby bonito.
Podczas gotowania nuciła różne piosenki. Kochałem jej śpiew.
„Chobi”.
Zawsze tak na mnie mówiła. To imię łączyło mnie z nią, a ona łączyła mnie ze światem.
Codziennie rano wstawałam o tej samej godzinie, w tej samej kolejności robiłam śniadanie, oglądałam ten sam program w telewizji i o tej samej porze wychodziłam do pracy.
Od kiedy zamieszkałam sama, życie według ustalonego rytmu zaczęło sprawiać mi radość. Uspokajała mnie świadomość, że są rzeczy, nad którymi mam kontrolę.
Pojawienie się Chobiego nie zmieniło wiele w mojej codzienności. W domu rodzinnym mieliśmy psa i bywało ciężko – trzeba było wyprowadzać go na spacer nawet w deszcz czy śnieg – natomiast koty są bezproblemowe.
Dziś także obudziłam się na moment przed budzikiem i szybko go wyłączyłam. Czułam, że Chobi jest w pokoju. Sięgnęłam po leżący przy łóżku termometr i zmierzyłam temperaturę ciała. Notowałam ją, od kiedy zaczęłam się spotykać z Nobu. Po jakimś czasie weszło mi to w nawyk i czułam się dziwnie na myśl, że mogłabym tego nie robić, poza tym szkoda mi było marnować dotychczasowe pomiary.
Zrobiłam śniadanie w promieniach słońca wpadających przez duże okno. Ugniotłam w dłoniach małe onigiri3, trochę więcej, niż potrzebowałam. Te, które zostały, spakowałam na lunch. Wypiłam mleko z Chobim, potem przebrałam się w strój do pracy, a Chobi zaczął zapasy ze zdjętą przeze mnie pidżamą. Mogłabym na niego patrzeć bez końca.
3 Bardzo popularna przekąska, składająca się z ugotowanego ryżu (uformowanego w owalny lub trójkątny kształt), najczęściej z nadzieniem (np. łososiem, tuńczykiem z majonezem, wodorostami konbu, kwaśną marynowaną morelą japońską).
Lubiłem patrzeć na jej profil, kiedy robiła makijaż przed lustrem. Rozkładała przed sobą małe przyrządy i z wprawą używała każdego po kolei – wszystko bardzo starannie. Potem odkładała rzeczy na miejsce i spryskiwała się perfumami, a ich woń wypełniała cały pokój. Pachniały jak zroszona deszczem trawa.
W telewizji podawano dzisiejszą pogodę. Zawsze ruszała do pracy dokładnie wtedy, kiedy prognoza dobiegała końca.
Uwielbiałem to, jak wyglądała, gdy co rano wychodziła z mieszkania. Wiązała swoje długie włosy, wkładała marynarkę w ich kolorze, potem buty na wysokim obcasie. Patrzyłem na nią w przedpokoju. Kucała tam i kładła mi rękę na głowie.
– To ja lecę. Pa – mówiła, prostowała się jak struna i otwierała ciężkie metalowe drzwi.
Mrużyłem oczy przed wpadającym do środka słońcem.
„Pa”.
Znikała w świetle, energicznie postukując obcasami. Słuchałem, jak jej kroki na schodach się oddalają.
Potem wskakiwałem na krzesło i obserwowałem przez okno pociągi jadące wiaduktem. Kto wie, może była w jednym z nich. Patrzyłem tak do woli, a później zeskakiwałem na podłogę.
W mieszkaniu nadal unosił się ślad jej perfum. Zasypiałem z powrotem, spowity ich zapachem.
Jechałam w zapełnionym do ostatniego miejsca wagonie, myśląc o Chobim.
Kiedy spał albo był czymś zajęty, udawał, że nie słyszy mojego wołania, natomiast jeśli sam chciał, żebym się nim zajęła, nagle przewracał się na grzbiet
i pokazywał mi brzuch. Gdy przechodziłam nad nim wtedy z obojętną miną, podbiegał, tuptając po podłodze, i znów rozkładał się przede mną brzuchem ku górze. Najsłodsza rzecz na świecie.
Wyrwał mi się uśmiech, który w popłochu ukryłam. Tym pociągiem jeździły moje koleżanki z pracy i uczniowie ze szkoły. Byłoby mi wstyd, gdyby zobaczyli mnie z jakąś głupią miną.
Fajnie było wiedzieć, że ktoś czeka na mnie w domu.
Mój wzrok przypadkiem natrafił na wiszącą nad drzwiami wagonu reklamę firmy organizującej śluby. Może właśnie na tym polegała radość z małżeństwa? Mnie dostarczał jej kot.
Jedna dziewczyna z mojej dawnej klasy wyszła już za mąż. Chajtnęła się ze swoim chłopakiem zaraz po liceum.
Do rodziców przychodziły od niej pocztówki noworoczne, ostatnia ze zdjęciem, na którym stała obok męża z niemowlęciem na rękach. Próbowałam wyobrazić sobie nas z Nobu na ich miejscu, ale było to tak nierealne, że ogarniał mnie pusty śmiech. Jak miałabym powiedzieć, żebyśmy się pobrali, skoro nie potrafiłam nawet zapytać, czy jesteśmy parą? A może Nobu wziąłby ze mną ślub, gdybym zaszła w ciążę?
Poza tym, czy ja w ogóle chcę wychodzić za mąż? Wyobraziłam sobie siebie na starość w mieszkaniu pełnym kotów.
W wagonie rozległ się komunikat. Dojeżdżałam do stacji, na której miałam przesiadkę. Wyprostowałam się zdecydowanie i wysiadłam na peron.
Pracowałam w sekretariacie policealnej szkoły artystyczno-projektowej. Dotarłam na miejsce i usiadłam przy swoim biurku – było, zgodnie z naturą mojego stanowiska, zapełnione dokumentami, pismami, teczkami i segregatorami. Jeden stos papierów zsunął się z sąsiedniego biurka, przewracając mój stojak na długopisy. Nie chcę zwracać nikomu uwagi, jeszcze by pomyśleli, że jestem czepialska. To niczyja wina, mamy po prostu za mało miejsca. A przynajmniej tak sobie powtarzałam, włączając komputer.