Nazywam się Renata Convida. Przeżyłam setki ukradzionych żywotów… Teraz nadszedł czas, żebym przeżyła własne życie.


Była dzieckiem, kiedy została porwana przez ludzi króla. Jako złodziejka wspomnień, najrzadsza i najgroźniejsza z magicznych Moriów, została wykorzystana w planach władcy.

Teraz jest jedną z Szeptów, szpiegiem działającym przeciwko koronie. Musi wrócić do pałacu i wykonać tajną misję. Czy zdoła utrzymać tajemnicę, skoro płonie żądzą zemsty?

Od tego zależy jej życie i los Moriów. Zwłaszcza kiedy odkrywa tajemnicę, która może zmienić los królestwa – i zakończyć wojnę, która tak dużo ją kosztowała.

Zła i winna, namiętna i wściekła – Renata Convida ma bunt w sercu.

Zoraida Córdova urodziła się w Ekwadorze, a wychowała w Nowym Jorku. Jest autorką młodzieżowych powieści fantastycznych, w tym Podpalaczki i Star Wars: A Crash of Fate, serii „Brooklyn Brujas” i trylogii „The Vicious Deep”. Jej powieść Labyrinth Lost zdobyła w 2017 roku nagrodę International Book Award dla najlepszej powieści młodzieżowej. Córdova jest również współredaktorką antologii Vampires Never Get Old.

Zoraida Córdova
Podpalaczka
Przekład: Agnieszka Fulińska
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 6 kwietnia 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 


KRÓLEWSKI SĘDZIA GENERALNY
ROZKAZ NR 1

Z rozkazu Ramienia Sprawiedliwości Króla Fernanda, Strażników Świątyni Ojca Światów, Osądzających Prawdę i Wojowników Wieczystego Pokoju, obywatelom Puerto Leones zakazuje się udzielania schronienia Moriom – zbiegom, mordercom i zdrajcom korony. Każdy, kto ma wiedzę o posiadających nienaturalną magię, musi zgłosić się do patroli. Tym, którzy zastosują się do rozkazu, zostanie okazane miłosierdzie.
Wola Króla jest wypełniona.
Zatwierdził Sędzia Generalny Méndez
Królestwo Puerto Leones
Rok 28 panowania Jego Królewskiej Mości Króla Fernanda
305 rok trzeciej ery Andalucii

Piosenka rabusia grobów
W grobie kopiąc moryjskim, znalazłem rad bardzo
Dwoje oczu srebrzystych, co w myśli ci zajrzą,
Jedno serce miedziane dla uczuć bez skazy,
Cztery palce ze złota, co snują obrazy,
I trzy żyły z platyny – przyszłość wydrą tobie!
To wszystko znalazłem w tym grobie.

PROLOG
Rok 317


Celeste San Marina kopała tej nocy grób.
Susza sprawiła, że ziemia w Esmeraldas była twarda, więc od każdego uderzenia łopaty jej ramiona przeszywał ból, sprawiając, że mięśnie drżały, a kości trzeszczały. Ona jednak kopała dalej, a kurz przyklejał się do strumyczków potu spływających po zniszczonej od słońca skórze.
Księżyc w kwadrze schował się za grubymi chmurami, które nie chciały się rozwiać, jedyne światło pochodziło więc z gasnącej lampki oliwnej stojącej obok ciała zawiniętego w luźny całun. Celeste waliła łopatą, nie przestając, dopóki jej palców nie pokryły krwawe pęcherze, a w ziemi była dziura dość głęboka, by złożyć w niej ciało. Wtedy opadła na kolana obok niego.
– Zasłużyłeś na coś więcej, Rodrigue – powiedziała mistrzyni szpiegów drżącym głosem. Gdyby dostała ostrzeżenie, pomoc, może zdołałaby pochować go zgodnie z tradycją, ale w takich czasach nieoznaczony grób był jedynym, na co mogli sobie pozwolić.
Sięgnęła do szyi przyjaciela i przecięła rzemyk, na którym zawieszony był kamień alman – jedyne, co zostało z dziedzictwa Rodrigue – i wsunęła wyszczerbiony biały kryształ do kieszonki wszytej wewnątrz jej szarej tuniki. Kamień spoczął obok szklanej buteleczki, noszonej przez każdego szpiega Moriów w królestwie – nad samym sercem. Ile jeszcze sekretów przyjdzie jej zebrać, zanim będzie mogła odpocząć?
Tej nocy nie było mowy o odpoczynku. Celeste z całej siły popchnęła ciało do czekającego na nie grobu i zaczęła przesypywać hałdę ziemi z powrotem do dołu.
Kolejny martwy Moria. Kolejny martwy rebeliant.
Koń zarżał i wierzgnął w stronę cieni, kiedy Celeste pakowała lampkę i łopatę. Musi dotrzeć do wioski przed wschodem słońca. Wsiadła na konia i pogoniła go piętami. Poczuła wiatr na twarzy, kopyta uderzały w suchą drogę, nad głową migotały gwiazdy.
Jedną ręką trzymając pewnie wodze, Celeste sprawdzała co chwilę, czy kamień alman Rodrigue znajduje się wciąż w jej kieszeni. Wszystkie nadzieje jej samej i przyszłość jej ludu zamykały się w tym kawałku skały, wydobytym z żył biegnących głęboko pod górskimi granicami królestwa. Niegdyś kamienie alman były widoczne wszędzie wzdłuż Klifów Memorii, teraz jednak stanowiły rzadkość. Dawniej używano ich do budowy świątyń i wykonywania posągów bogini, a rzemieślnicy z okolicznych krajów wycinali z nich olśniewające klejnoty i relikwiarze. Ale dla ludu Moria, obdarzonego mocą przez Panią Cieni, były zawsze czymś więcej niż kamieniami. Te kryształy przemieniały otaczający świat w żywą pamięć. Informacja, którą posiadał Rodrigue, była warta śmierci. Celeste musiała w to wierzyć.
Odmówiła modlitwę do Pani Szeptów, prosząc, by tego dnia przybyła pomoc. Dokładnie osiem dni temu posłała człowieka do Szeptów; dziewięć dni temu Rodrigue pojawił się na jej progu ledwie żywy, z wieściami tak przerażającymi, że poruszyły nawet jej zatwardziałe serce. Rodrigue przeżył prawie miesiąc tortur Ramienia Sprawiedliwości, a następnie podróż ze stolicy. Już to byłoby w stanie każdego wprawić w obłęd – sprawić, że będzie widział różne rzeczy.
Niemniej jeśli to była prawda…
Nie mogło być gorszego losu dla królestwa. Świat zostanie zmuszony do pokłonienia się przed Puerto Leones. Celeste znów popędziła konia piętami i chwyciła mocno wodze, równie mocno wstrzymując oddech.
W końcu kopyta uderzyły w bitą drogę do Esmeraldas. Wioska jeszcze spała, lecz Celeste minęła główny plac, unikając jazdy po bruku, co mogłoby obudzić sąsiadów. Mimo ciemności nie była w stanie odgonić wrażenia, że jest obserwowana.
Zsiadła z konia i zamknęła go w niewielkiej stajni. Musi tylko dojść do drzwi, a potem będzie bezpieczna w domu swojego gospodarza.
Przedarła się przez rzędy kłujących krzaków, mając nadzieję, że Emilia nie czeka na nią. Przez wiele lat bycia mistrzynią szpiegów dla Szeptów Celeste wiele miejsc nazywała domem, żaden jednak nie był tak przyjazny jak ten Emilii Siriano i jej rodziny. Znali ją jako Celeste Porto, wdowę, akuszerkę, opiekunkę. Przywykli do jej bezsenności, a ona nigdy nie sprowadziła pod ich dach kłopotów. O świcie będzie musiała wyjaśnić, dlaczego Rodrigue nie mógł zostać pochowany na cmentarzu i dlaczego o ciało nie upomniała się żadna rodzina. Celeste i Szepty były całą rodziną, jaką posiadał.
Przekręcając klucz w bocznych drzwiach kuchennych, Celeste zatrzymała się, nasłuchując. Ciszę zakłócał słabnący trzask ognia i szelest jej szala, kiedy wemknęła się do środka. Czerwony żar na palenisku dawał nikłe światło. Kości Celeste marzyły o śnie, ale rodzina Siriano wkrótce się obudzi. Noce w Esmeraldas nie były zazwyczaj o tej porze roku chłodne, lecz Celeste znalazłaby każdą wymówkę, by rozniecić ogień, zająć ręce prostą pracą. To i wspaniałe bochny chleba były darami, które wniosła do tego domostwa.
Ledwie wyczuwalny zapach dymu zmieszał się ze słodkim, pachnącym trawą wietrzykiem wpadającym przez okno, kiedy Celeste grzała przy palenisku zniszczoną wiatrem twarz. Płomienie pochłonęły podpałkę i przeniosły się na suche drewno. W takich chwilach łatwiej jej było udawać przed samą sobą, że jest tylko służącą wiodącą zwykłe życie. Niemniej po dziesięcioleciach chowania się na widoku zmysły nie pozwalały jej odpocząć. Wyczuła dwa zapachy, których nie było w pomieszczeniu, kiedy wychodziła: olejków do namaszczania i niemytych ciał. Pamiętała, że zamknęła wszystkie okna i drzwi, zanim wywlekła Rodrigue na zewnątrz. Zesztywniała.
– Celeste San Marina – odezwał się czysty, ostry głos, kiedy coraz większy ogień oświetlił ciemne kąty. Z krzesła podniósł się z niebezpiecznym wdziękiem mężczyzna. – Miałem nadzieję, że nasze drogi znów się skrzyżują.
Celeste wstrzymała oddech. Mimo że człowiek ten miał na sobie tylko wymiętą białą tunikę i brązowe spodnie do konnej jazdy, rozpoznałaby jego królewskie rysy w każdych okolicznościach. Ostatni żyjący syn króla Fernanda. Nazywano go różnie, ale nigdy nie wymawiano jego imienia, jakby obawiając się, że to przywoła jego obraz w dowolnym czasie lub miejscu.
Príncipe Dorado. Złoty Książę.
Krwawy Książę.
Gniew Lwa.
Matahermano. Bratobójca.
Podszedł o krok bliżej w słabym świetle i niemalże ujrzała ducha tego dziecka, którym był, kiedy mieszkała w pałacu – ciekawskiego złotowłosego chłopca. Chłopca, który miał wyrosnąć na jeszcze gorszego człowieka niż jego ojciec.
Nazywała go zawsze Castianem.
Zanim Celeste zdążyła uciec, książę wykonał ruch ręką odzianą w rękawiczkę i z korytarza wpadli dwaj żołnierze. Jeden z nich zacisnął potężną dłoń wokół jej gardła. Drugi zablokował kuchenne drzwi.
– Może być łatwo – powiedział Castian głębokim, niewzruszonym głosem, podchodząc do nich. Ściągnął delikatne skórzane rękawiczki, ukazując dłonie, które nie wyglądały na książęce, pokryte odciskami, pobliźnione od długich lat treningów i walki. – Powiedz mi, gdzie on jest, a ja zapewnię ci szybką i bezbolesną śmierć.
– Życie pod rządami twojej rodziny nigdy nie było szybkie ani bezbolesne. – Celeste mówiła powoli, szorstkim głosem. Czekała na ten dzień, kiedy znów stanie twarzą w twarz z księciem. – Nie ufam, że Gniew Lwa dotrzyma danego słowa.
– Po tym wszystkim, co zrobiłaś, to ty nie ufasz mnie?
Kuchnia zdawała się kurczyć od obecności księcia. Celeste wyczuwała w powietrzu jego emocje. Jego gniew był gorzką miksturą, która mogła oznaczać zgubę Celeste. Ona to jednak wiedziała od dawna. Jedynym, co mogła robić dla buntowników, było odwlekanie i zabieranie ich sekretów za zasłonę.
Palce żołnierza wbijały się jej w tchawicę, a kiedy usiłowała złapać oddech, odpuściła. Wszystkie mięśnie i kości jej ciała bolały od kilkugodzinnego kopania oraz bezsennych nocy od czasu przybycia Rodrigue. Jej wzrok powędrował ku zamkniętym drzwiom sypialni rodziny Siriano. Co książę i jego ludzie im zrobili?
Nagle pojawiła się straszliwa myśl.
Co jeżeli Sirianos, którzy ją zatrudnili i dali jej dach nad głową, którzy wierzyli w pokój między wszystkim ludami Puerto Leones, zdradzili ją w chwili, kiedy wyszła z domu? Ledwie żywe serce zamarło jeszcze bardziej. Celeste rozpaczliwie chciała – potrzebowała – oddychać.
Odepchnęła myśli o zdradzie i skupiła się na kamieniu alman, nadal schowanym w kieszeni. Nie mogła pozwolić, by został odnaleziony. Uderzyła w ręce gwardzisty, podrapała skórę między rękawicą a rękawem, usiłując cokolwiek widzieć wśród tańczących przed oczami czarnych plam.
– Dosyć. – Książę uniósł rękę i żołnierz zwolnił chwyt. – Umarli nie mówią.
– To pokazuje, jak dużo wiesz o umarłych – wychrypiała Celeste, upadając na kolana. Przycisnęła dłonie do zimnej kamiennej podłogi i zakaszlała. Potrzebowała czasu na myślenie, a książę nie słynął z cierpliwości. Wpatrywała się w ogień na palenisku, usiłując się skupić. Zanim Rodrigue zmarł z powodu ran, obiecała, że zrobi wszystko, by dostarczyć Szeptom jego kamień. Jej człowiek powinien już tam dotrzeć. Chyba że książę zjawił się tutaj, ponieważ posłaniec został schwytany.
Pierwszy raz w życiu mistrzyni szpiegów uświadomiła sobie, że zapewne nigdy nie będzie czasu na odpoczynek. W każdym razie nie w tym życiu. Jej starzejące się ciało nie nadawało się do walki. Została jej tylko szklana buteleczka i magia.
Spoglądając na księcia spod zmrużonych powiek, przekręciła gruby miedziany pierścień na środkowym palcu, natychmiast wyczuwając moc magii w żyłach, kiedy metal doładował jej siłę przekonywania. Pierwotne brzęczenie wypełniało każdy cal jej skóry, krwawiło w powietrze, zagęszczając je tak, że czoło strażnika pokrył pot. Jej dar był stary jak świat – jak drzewa, minerały i metale wzmacniające moc w jej żyłach – i pragnął wyzwolenia. Poszukała najsłabszych emocji w pomieszczeniu. Gwardziści. Na ich wzrastającym strachu przed nią łatwo było się zahaczyć. Ich mięśnie i ścięgna chwycił skurcz, zatrzymując mężczyzn w miejscu jak skamieniałych. Książę jednak był poza zasięgiem. Musiała znaleźć się bliżej niego. Dość blisko, by go dotknąć.
– Podziękuj gwiazdom, że twoja droga matka nie żyje i nie widzi, czym się stałeś – powiedziała.
Zgodnie z jej przewidywaniem książę zbliżył się. Wzmocniła magię. Po pięknie zarysowanym policzku księcia spłynął pot. Dopiero wtedy Celeste San Marina wbiła wzrok w oczy księcia Castiana, błękitne niczym morze, od którego wziął imię, i stanęła twarzą w twarz ze swoim największym koszmarem.
– Nie waż się o niej mówić. – Chwycił Celeste za twarz.
Kiedy jej dotknął, zareagowała natychmiast. Magia powędrowała z jej ciała do jego, niczym krążący między nimi podmuch powietrza. Zamknęła oczy i poszukała emocji, której mogłaby się uchwycić: litości, nienawiści, gniewu. Gdyby tylko zdołała złapać to, co czyniło młodego księcia takim okrutnikiem, mogłaby to wyciągnąć na wierzch i zdusić.
Posiadając dar Persuári, potrafiła chwycić ułamek emocji istniejącej w dowolnej osobie i dać mu życie, zmuszając go do działania. Znała wszystkie kolory ludzkich dusz: białą jak gwiazdy nadzieję, błotnistą zazdrość, miłość w kolorze owocu granatu. Kiedy jednak skupiała się na księciu, widziała jedynie słabą, stłumioną szarość.
Oderwał dłoń od jej twarzy, a ona krzyknęła, usiłując odzyskać oddech. Myśli szalały. Emocje wszystkich ludzi wyrażały się kolorami. Szarość należała do tych, którzy odchodzili ze światów, rozpływając się w nicość. Dlaczego on był inny? Nie znała niczego, co było zdolne zablokować moc Moriów. Jej magia cofnęła się i Celeste musiała wypuścić z uścisku skamieniałych gwardzistów. Upadli na kolana, lecz wystarczył jeden ruch ręki ich dowódcy, by stanęli z powrotem na baczność.
Na twarzy księcia malował się złowrogi uśmiech triumfu.
– Naprawdę myślałaś, że spotkam się z tobą, nie zabezpieczając się tym razem przed twoimi sztuczkami?
– Co ty ze sobą zrobiłeś, Castianie? – zdążyła wymamrotać Celeste, zanim ciężkie ręce chwyciły ją za ramiona i pociągnęły do małego drewnianego stolika przed paleniskiem. Żołnierz popchnął ją na krzesło i przytrzymał.
– Jestem tym, czym ty mnie uczyniłaś – odpowiedział cicho, tylko do niej. Wciągnęła do płuc jego gniew. – Tak bardzo pragnąłem cię odnaleźć.
– Nie znajdziesz nas wszystkich. Królestwo Memorii powstanie znowu.
– Wystarczy tych sztuczek i kłamstw! – Wymawiał każde słowo, jakby niosło w sobie ważną dla niego prawdę. – Wiem o wszystkim, co zrobiłaś.
– Ależ nie możesz wiedzieć o wszystkim, co zrobiłam, książątko.
Chciała się z nim bawić. Dać mu do zrozumienia, że nie boi się ani jego, ani śmierci.
– Czego może chcieć książę od nędznej uciekinierki? A może armia króla jest tak osłabiona, że musiał wysłać po nocy swe jedyne żyjące dziecko? Myślałam, że lubisz mieć publiczność podczas egzekucji.
– Niczego nie lubię! – krzyknął książę, którego gniew zapłonął niczym podpalony lont. – Gdzie on jest?
– Nie żyje – syknęła Celeste. – Rodrigue nie żyje.
Castian warknął z frustracji i pochylił się nad kobietą.
– Nie chodzi mi o szpiega. Dez. Chcę Deza.
Celeste zazgrzytała zębami. Magia nie mogła jej już pomóc. Przeżyła rebelię osiem lat temu, więzienie oraz dekady ukrywania się i zbierania informacji w całym Puerto Leones. Wiedziała jednak, że nie przeżyje księcia Castiana. Jeśli tylko uda się ocalić kamień alman, mogła się z tym pogodzić.
Skoro wiesz o wszystkim, co kiedykolwiek zrobiłam, drogi książę, powinieneś też wiedzieć, że nigdy ci tego nie powiem.
W jej sercu nie było miejsca na żal. Była jedynie sprawa – a Celeste zrobiłaby jeszcze wiele razy te wszystkie okropne rzeczy, jakie kiedykolwiek uczyniła dla dobra swego ludu.
Książę Castian skrzyżował ręce na piersi, a na jego ustach zadrgał speszony uśmieszek, kiedy otworzyły się boczne drzwi.
– Może powiesz jej.
Serce Celeste zamarło, kiedy przez kuchenne drzwi wszedł kolejny żołnierz, prowadząc młodą kobietę. Umysł mistrzyni szpiegów usiłował wyjaśnić zielonkawy odcień oliwkowej skóry dziewczyny. Była tak wymizerowana, że wyglądała, jakby ją wyssały pijawki. Kiedy nastąpiło rozpoznanie, w oczach Celeste wezbrały łzy, które dawno tam nie gościły. Znała tę dziewczynę.
Lucia Zambrano, czytaczka umysłów, znana z jasnobrązowych oczu i słodkiego śmiechu, który sprawiał, że wszyscy wśród Szeptów ją lubili. Na przykład Rodrigue. Ten Rodrigue, pochowany w ziemi, którą Celeste wciąż miała za paznokciami. Bystremu umysłowi Lucii dorównywała jedynie prędkość jej nóg, a jedno i drugie się przydawało, kiedy szpiegowała dla Celeste w Citadela Crescenti. Celeste słyszała o jej pojmaniu podczas jednego z najazdów, a od kiedy usłyszała opowieść Rodrigue o tym, co działo się w lochach, obawiała się najgorszego.
Wtedy wierzyła jeszcze, że najgorszym, co może przydarzyć się Morii, jest powolna śmierć w cierpieniach.
Król odkrył los gorszy od śmierci, pomyślała teraz Celeste, nie będąc w stanie oderwać wzroku od Lucii. Oczy dziewczyny były puste, jak dom, w którym ktoś zdmuchnął światło. Wargi popękane, pokryte w kącikach zaschniętą śliną. Kości i żyły okrywała napięta skóra.
– Zbliż się, Lucio – powiedział Castian.
Głos księcia zdawał się kierować ruchami dziewczyny. Szła powoli, a jej martwe oczy wpatrywały się w ogień na palenisku za Celeste.
– Co ty jej zrobiłeś? – zapytała Celeste cicho.
– To, co stanie się z wszystkimi Moriami, chyba że powiesz mi to, co chcę wiedzieć.
Uświadomienie wstrząsnęło każdym calem jej ciała: Rodrigue miał rację. Rodrigue miał rację. Rodrigue miał rację. Jak miała teraz ocalić kamień alman? Castian okazał się w jakiś sposób nieczuły na jej magię, mogła jednak spróbować coś zdziałać z gwardzistami. A potem co? Nie uda jej się przejechać przez punkty strażnicze na moście bez dokumentów podróżnych. A musi się tam znaleźć, żeby Szepty się dowiedziały – nawet gdyby nie przeżyła.
– Tak będzie wyglądała twoja przyszłość, jeśli nie powiesz nam, gdzie jest Dez – oznajmił Castian głośniej, z niecierpliwością.
Na moment wzrok Celeste powędrował do drzwi, za którymi spali Sirianos. Nie, nikt nie był w stanie spać w tym hałasie. Oni nie żyli. Albo ją opuścili.
Poczuła ucisk w żołądku, ponieważ teraz nie miało to już znaczenia. Nie miała żadnych możliwości, a świadomość, co musi zrobić, pokonała ją. Ledwie zdążyła się odwrócić, zanim zwymiotowała. Żołnierz zaklął i otrząsnął rękę, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Príncipe Dorado, a ponownie chwycił mocno ramię Celeste.
– Nie będę więcej prosił – powiedział książę, którego twarz wyglądała jak złowroga maska znajdująca się kilka cali od niej. – Spalę tę wioskę wraz z tobą.
Celeste wiedziała, że ma jeden moment na działanie. Mogła jedynie ukryć kamień alman, by znalazł go inny Moria. Szpiedzy Illana byli bystrzy, a gdyby się takimi nie okazali, ona pomodli się do Pani Cieni o poradę. A potem będzie walczyć, aż walka stanie się niemożliwa – nie pozwoli jednak wziąć się żywcem. Pomimo bólu, pomimo żółci, która wylewała się na język i groziła uduszeniem, Celeste w końcu zaczęła się śmiać.
Jeden moment, jedno życie.
Żałowała, że nie może dać Szeptom więcej.
Książę zacisnął palce na jej włosach, odciągając ją od żołnierza.
– Śmiejesz się z własnego losu?
Mrugając powiekami i usiłując skupić wzrok, Celeste spojrzała na księcia.
– Śmieję się, ponieważ nie wygrasz. Jesteśmy ogniem, który nigdy nie zgaśnie.
Po czym uderzyła czołem w twarz księcia.
Puścił ją, podnosząc ręce do krwawiącego nosa.
W tej chwili była wolna, więc upadła na podłogę, szukając zwinnymi palcami skarbu ukrytego nad sercem. Gwardzista pochylił się ku niej. Chwyciła lampkę oliwną ze stołu i rzuciła nią. Szkło rozbiło się o pierś żołnierza, który wrzasnął, gdy jego ubranie, nasycone ochronnymi olejkami, zajęło się ogniem.
To była paskudna śmierć i nie ona miała być losem Celeste. Kobieta sięgnęła do kieszeni tuniki i wyciągnęła szklaną buteleczkę, pokazując ją księciu.
– Oszalałaś! – krzyknął, podbiegając do niej.
Celeste wyszeptała modlitwę do Pani. Wybacz. Wybacz moją przeszłość. Przyjmij mnie do siebie.
Połknęła zawartość buteleczki, wsuwając sobie jednocześnie do ust kamień, który zamierzała chronić za cenę własnego życia. Poddała się truciźnie paraliżującej jej ciało, zimnu, jakie czuła jedynie wtedy, kiedy jako mała dziewczynka pływała w górskich jeziorach niedaleko rodzinnego domu. Kiedy zamknęła oczy, zobaczyła tę głęboką, niebieską wodę, poczuła spokój wielogodzinnego unoszenia się na jej powierzchni, wciąż jednak słyszała księcia wykrzykującego jej imię, wrzaski strażników, trzask ognia.
O świcie Celeste San Marina przygotowała drugi grób.
Jej własny był z ognia.

1


Po jakimś czasie wszystkie płonące wsie pachną tak samo.
Ze szczytu wzgórza obserwuję, jak ogień pochłania rolniczą wioskę Esmeraldas. Drewniane domy i jasnobrązowe gliniane dachy. Bele siana w morzu złotych traw. Ogródki warzywne z dojrzewającymi pomidorami, krzaczkami tymianku i wawrzynu. Wszystko to zwyczajne w Puerto Leones, ale tu, we wschodniej provincia królestwa, ogień trawi coś jeszcze: manzanillę.
Ten złudnie gorzki kwiat z żółtym środkiem i białą grzywą spiczastych płatków jest ceniony ze względu na lecznicze właściwości nie tylko w naszym królestwie, ale we wszystkich krajach nad Morzem Castinijskim, zapewniając stały napływ złota i jedzenia w ten zakątek kraju. W Esmeraldas, gdzie manzanilla rośnie tak powszechnie, że przejmuje całe pola, a jej słodycz na chwilę tłumi ostry zapach przędzonej w domach wełny i szmacianych lalek porzuconych w pośpiechu, kiedy wieśniacy biegną po bitych dróżkach, żeby uciec przed ogniem.
Nic jednak nie jest w stanie zabić smrodu palonego ciała.
– Matko Wszystkiego… – rozpoczynam błogosławieństwo. Słowa, które Moriowie wypowiadają, kiedy ktoś przechodzi z tego życia do następnego. Pamięć podpowiada jednak przebłyski innego ognia, krzyków, wrzasków i bezradności. Czuję ucisk w gardle. Biorę głęboki wdech, usiłuję się uspokoić, ale błogosławieństwo wciąż nie może spłynąć z moich ust. Więc zamiast tego myślę: Matko Wszystkiego, pobłogosław tę duszę na drodze do wielkiej niewiadomej.
Odwracam się od płomieni dokładnie w chwili, w której widzę, jak Dez podchodzi do mnie. Miodowobrązowe oczy patrzą na mnie. Jego opaloną skórę pokrywa brud po tym, jak przedzieraliśmy się przez lasy na północ od Esmeraldas. Palce przeczesują potargane czarne włosy, a pierś unosi się w rytm szybkich, płytkich oddechów, kiedy Dez próbuje odzyskać spokój. Dotyka miecza przy boku, tak jak dziecko dotyka ulubionej zabawki – w poszukiwaniu ukojenia.
– Nie rozumiem – mówi.
Nawet po tym wszystkim, przez co przeszliśmy, szuka wytłumaczenia, dlaczego dzieją się złe rzeczy.
– Co tu jest do rozumienia? – odpowiadam, aczkolwiek mój gniew nie jest skierowany przeciwko niemu. – Zamieniliśmy sześciodniową podróż w czterodniową samą siłą woli, a i to okazało się niewystarczające.
Chciałabym móc w coś uderzyć pięścią. Wystarcza mi sterta kamieni, lecz żałuję w chwili, gdy kurz unosi się wokół nas. Wiatr zmienia kierunek, odpychając od nas dym. Opadam na kolana, jakby wbicie się w ziemię w tym miejscu miało zatrzymać szalony łomot serca i gonitwę myśli. Za późno. Zawsze jesteś za późno.
– To wygląda, jakby pożar trwał już pół dnia. Nie dalibyśmy rady dojechać tu na czas, żeby go ugasić. Niemniej towar eksportowy Esmeraldas jest wart swej wagi w złocie. Czemu sędzia generalny podpalił tę wioskę?
Zawiązuję na nowo soczyście zieloną chustkę na szyi.
– Wiadomość od Celeste mówiła, że odkrycie, którego dokonał Rodrigue, zmieni losy naszej wojny. Nie chcieli, żebyśmy to znaleźli.
– Może więc jest jeszcze nadzieja – oświadcza Dez. Kiedy odwraca się ku wiosce leżącej u stóp wzgórza, w jego oczach pojawia się nowa energia.
A może wszelka nadzieja jest stracona, myślę. Nie jestem jak Dez. Inni z Szeptów nie przychodzą do mnie po słowa nadziei i zachęty. Może lepiej, że to on jest dowódcą naszego oddziału, a nie ja. Wiem dwie rzeczy na pewno: królewski sędzia generalny nie cofnie się przed niczym, byle zniszczyć wrogów, a my prowadzimy wojnę, której nie jesteśmy w stanie wygrać. Walczę jednak dalej, może dlatego że nie umiem nic więcej, a może dlatego że alternatywą jest śmierć, a nie mogę umrzeć, dopóki nie odkupię swoich win.
– Myślisz, że Celeste…
– Nie żyje – odpowiada Dez. Oczy utkwił w wiosce, a raczej tym, co z niej pozostało. Jego szczęka drga nieznacznie. Jego skóra jest ciemniejsza po całym dniu podróży w słońcu.
– Albo ją schwytali – podpowiadam.
Potrząsa raz głową.
– Celeste nie dałaby się pojmać. Nie żywcem.
– Musimy mieć pewność. – Z wewnętrznej kieszeni skórzanej kamizelki wyciągam lunetę i kieruję ją na linię lasu, obracając soczewkę, dopóki nie znajdę tego, czego szukam.
Jasne światło migocze między drzewami i błyska dwukrotnie. Nie widzę jej twarzy, wiem jednak, że to Sayida czekająca z resztą oddziału na nasz sygnał. Wyjmuję kwadratowe lusterko i odpowiadam. Nie muszę dawać znać, że wieś płonie ani że odbyliśmy tę długą podróż po nic. Do tej pory musieli zauważyć ogień. Sygnalizuję tylko, że przeszliśmy.
– Wracaj do pozostałych. Druga Fala zaraz tu będzie – mówi Dez. A potem jego głos łagodnieje. Nagle nie jest już dowódcą oddziału, ale czymś innym. Chłopakiem, który uratował mnie niemal dekadę temu. Moim jedynym prawdziwym przyjacielem. – Nie powinnaś była tego oglądać.
Jego kciuk dotyka lekko wierzchu mojej dłoni, a ja powstrzymuję się od szukania pocieszenia w jego ramionach w taki sposób, jaki zawsze mnie kusi. Tydzień temu w pobliżu naszego schronienia był nalot i miałam pewność, że zostaniemy wzięci do niewoli. Udało nam się cudem wcisnąć do skrzyni przeznaczonej do wysyłki piaskowcowych cegieł. Nasze ciała się przytuliły. Pocałunek byłby może romantyczny, gdybym nie miała wrażenia, że leżymy w trumnie. Nasza dobra passa się wyczerpała.
Składam lunetę i wkładam z powrotem na jej miejsce.
– Nie.
– Nie? – Dez unosi brwi i usiłuje wykrzywić się tak, by zrobić przerażającą minę. – Tu nie ma wspomnień, które można by ukraść. Mogę zakończyć zadanie.
Krzyżuję ręce na piersi i zmniejszam odległość między nami. Dez jest wyższy ode mnie o głowę, a jako dowódca oddziału może wydać mi rozkaz. Wytrzymuję jego spojrzenie i zmuszam go do odwrócenia wzroku. Robi to.
Jego spojrzenie wędruje na bok mojej szyi, ku długiej na palec bliźnie, której nabawił mnie królewski gwardzista na poprzedniej misji. Dłonie Deza dotykają moich ramion, a wokół serca czuję ucisk pokusy. Wolałabym usłyszeć rozkaz niż słowa o tym, że on boi się o moje bezpieczeństwo.
Robię krok do tyłu, dostrzegając przez moment urazę na jego twarzy.
– Nie mogę wrócić do Szeptów jako porażka. Nie znowu.
– Nie jesteś porażką – mówi.
Na naszej ostatniej misji Oddział Rysi miał za zadanie zapewnić rodzinie kupca, który został skazany na śmierć przez króla, bezpieczną przeprawę na statku wypływającym z królestwa. Byliśmy już prawie w porcie, kiedy zostałam schwytana. Wiem, że wszystko zrobiłam dobrze. Miałam właściwe dokumenty, a na sobie sukienkę wyszywaną w kwiaty niczym dziewicza córka rolnika. Moim zadaniem było wydrzeć strażnikowi wspomnienia, na tyle, by go zdezorientować i dać nam wgląd w to, jakie statki będą wpływać do i wypływać z przystani Salinas. Było we mnie coś, co nie spodobało się strażnikowi, i następne, co pamiętam, to wydobywanie miecza w obronie własnej. Wygraliśmy, a rodzina spędziła dwa miesiące gdzieś w Empirio Luzou. Potrzebowałam dziesięciu szwów i tygodnia walki z gorączką w lazarecie. No i nie możemy pokazać się w tym mieście, by pomagać innym rodzinom. Przez te dwa miesiące sędzia generalny podwoił straże. Nasza obecność musi być milcząca. Nasze oddziały muszą być cieniami. Uratowaliśmy jedną rodzinę, ale co z innymi zamkniętymi w citadela, żyjącymi w strachu, że ich magia zostanie odkryta? Nawet jeśli Dez ma rację, a ja nie jestem porażką, stanowię element ryzyka.
– To ja muszę odnaleźć kamień alman i to ja muszę go zwrócić twojemu ojcu.
Na jego ustach igra ironiczny uśmieszek.
– A ja myślałem, że to ja jestem poszukiwaczem chwały.
– Nie chcę chwały – odpowiadam i zdobywam się na gorzki śmiech. – Nie chcę nawet pochwały.
Wiatr znów się zmienia, dym nas otacza. Kiedy patrzę na Deza, mógłby być jednym z moich skradzionych wspomnień, pokrytych warstwą szarości, w jakiś sposób jednocześnie odległych i bliskich.
– W takim razie czego pragniesz? – pyta.
Moje serce ściska się boleśnie, ponieważ odpowiedź jest złożona. On jeden ze wszystkich ludzi powinien o tym wiedzieć. Ale jak miałby wiedzieć, skoro nawet w tych chwilach, kiedy jestem najbardziej pewna odpowiedzi, nowy rodzaj pragnienia przyćmiewa następne? Ograniczam się do najprostszych i najprawdziwszych słów.
– Wybaczenia. Chcę, żeby Szepty wiedziały, że nie jestem zdrajczynią. Mogę to zrobić, jedynie pomagając jak największej liczbie Moriów wsiąść na następny statek.
– Nikt nie uważa cię za zdrajczynię – odpowiada Dez, odganiając mój niepokój niedbałym ruchem ręki. Ta odprawa boli, choć wiem, że on w to wierzy. – Mój ojciec ci ufa. Ja ci ufam, a ponieważ to ja dowodzę Oddziałem Rysi, tylko to się liczy.
– Jak dajesz radę być tak nadęty i nie pęknąć, Dez?
– Jakoś.
Nadal zamiatałabym śmieci, gdyby Dez nie poprosił swojego ojca i innych starszych, żeby wyszkolili mnie na szpiega. Moje zdolności okazały się użyteczne w ratowaniu Moriów uwięzionych w granicach Puerto Leones, ale nikt z nas nie chce mieć obok siebie złodziejki pamięci takiej jak ja. To przez Robári przegraliśmy wojnę, mimo że nasza strona przegrywała od dziesięcioleci. Robári nie są godni zaufania. Ja nie jestem godna zaufania.
Dez wierzy we mnie pomimo wszystkiego, co zrobiłam. Złożyłabym życie w jego rękach – po prawdzie już mi się to zdarzało i będzie się zdarzać. Ale Dezowi wszystko przychodzi łatwo. On tego nie widzi. Dez jest najbystrzejszym i najdzielniejszym wśród Szeptów. A także najbardziej lekkomyślnym, ale wszyscy się na to godzą, bo to jest częścią tego, czym jest Dez. A jednak wiem, że nawet gdybym była równie bystra i odważna, nadal pozostałabym dziewczyną, która spowodowała tysiąc śmierci.

 
Wesprzyj nas