„Ludzie Putina” to skrupulatny opis procesu przejmowania władzy, który pogrzebał nadzieje na nową Rosję i przyniósł poważne konsekwencje dla jej mieszkańców i w coraz większym stopniu – dla świata.


Ludzie Putina.Wojna na Ukrainie, sponsorowanie polityki ekstremistycznej w Europie, wpływanie na wybory w USA w 2016 roku. W ostatnich latach Rosja Władimira Putina prowadzi skoordynowaną kampanię na rzecz rozszerzenia swoich wpływów i osłabienia zachodnich instytucji.

Jak i dlaczego do tego wszystkiego doszło i kto to zaaranżował?

Dziennikarka śledcza Catherine Belton opisuje historię dojścia do władzy Władimira Putina i otaczającej go niewielkiej grupy ludzi z KGB. Zagłębiając się w funkcjonowanie Kremla Putina, dociera do kluczowych graczy wewnętrznej polityk i ujawnia w jaki sposób Putin zastąpił niesfornych potentatów epoki Jelcyna nowym pokoleniem lojalnych oligarchów, którzy podkopali gospodarkę i system prawny swojego kraju i rozszerzyli wpływy na Zachód.

Rezultatem jest mrożące krew w żyłach ujawnienie planu odwetu KGB. To historia, która zaczęła się dawno temu w mroku upadku Związku Radzieckiego, kiedy sieć agentów była w stanie wyprowadzić miliardy dolarów z Rosji na Zachód. Po przejęciu gospodarki przez Putina ta sieć pozyskała nowe przepływy gotówki, aby zrealizować swoje cele – od Moskwy po Londyn, Szwajcarię i Brighton Beach.

***

Ta książka stała się definitywnym potwierdzeniem rosnących wpływów Putina i Putinizmu.
Anne Applebaum

Rzadko mamy okazję zajrzeć tak głęboko za kulisy tego, co dzieje się na Kremlu. I dowiedzieć, jak dalece za sznurki pociąga tam KGB, dawny pracodawca Władimira Putina. Belton spotyka się jego dawnymi przyjaciółmi. Odtwarza działania rosyjskich służb, od kresu i upadku ZSRR, aż po kryzys na Ukrainie. O szczegóły wypytuje dawnych oligarchów. Ale przede wszystkim – tłumaczy, jak Putin doszedł do władzy. I jak mógł się przy niej tak długo utrzymać. Bardzo polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym Rosją.
Witold Szabłowski

Fabuła jak z politycznego thrillera: w obliczu upadku imperium tajna policja wyprowadza pieniądze z kraju, tworząc fundusz na odbudowę starych sieci powiązań. Odzyskują władzę, stają się spektakularnie bogaci i zwracają się przeciwko swoim wrogom, najpierw w kraju, a potem za granicą.
Edward Lucas, The Times

Bestseller „The Sunday Times”
Książka Roku „The Sunday Times”, „Times” i „Daily Telegraph”

Catherine Belton
Ludzie Putina
Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi
Przekład: Przemysław Hejmej
Wydawnictwo SQN
Premiera: 9 marca 2022
 
 

OSOBY DRAMATU

Wewnętrzny krąg Putina, siłowicy

Igor Sieczin – powiernik Putina, były tajny agent KGB w Petersburgu, który został mianowany zastępcą szefa personelu Kremla z zadaniem przejęcia kontroli nad rosyjskim sektorem paliwowym. Znany później jako „rosyjski Darth Vader” ze względu na niepowstrzymaną skłonność do spiskowania.

Nikołaj Patruszew – potężny były dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), następczyni KGB, obecny sekretarz Rady Bezpieczeństwa.

Wiktor Iwanow – były oficer KGB, który wraz z Putinem służył w leningradzkim oddziale agencji. W czasie pierwszej kadencji Putina na Kremlu nadzorował tamtejszy personel (jako zastępca szefa kancelarii), zapoczątkowując ekspansję Kremla na obszar gospodarki.

Wiktor Czerkiesow – były wyższy oficer KGB, który następnie kierował petersburską delegaturą FSB. Mentor Putina. Przeprowadził się za nim do Moskwy, gdzie pozostał jego bliskim doradcą, najpierw jako pierwszy zastępca dyrektora FSB, a następnie szef Federalnej Służby Antynarkotykowej.

Siergiej Iwanow – były oficer KGB z Leningradu, który w latach 90. XX wieku został jednym z najmłodszych generałów w rosyjskich służbach wywiadu zagranicznego w historii, by następnie – w czasach prezydentury Putina – osiągnąć apogeum wpływów, najpierw jako minister obrony, a potem szef kremlowskiej kancelarii.

Dmitrij Miedwiediew – były prawnik, który jako dwudziestokilkulatek objął posadę zastępcy Putina w administracji miejskiej Petersburga, a następnie trzymał się szefa nieustannie i blisko: najpierw jako zastępca kierownika administracji kremlowskiej, później szef jego kancelarii i wreszcie jako tymczasowy zastępca Putina na fotelu prezydenta kraju.

Nadzorcy – biznesmeni powiązani z KGB

Giennadij Timczenko – przypuszczalnie były agent operacyjny KGB, który awansował w strukturach organizacji handlowych Związku Sowieckiego i stał się współzałożycielem jednej z pierwszych niezależnych firm handlujących wyrobami naftowymi jeszcze przed upadkiem Sowietów. Od początku lat 90. XX wieku blisko współpracował z Putinem, a według niektórych jego znajomych także przez rozpadem Związku Sowieckiego.

Jurij Kowalczuk – były fizyk, który wraz z innymi powiązanymi z KGB biznesmenami przejął petersburski Bank Rossija. Instytucja ta – według Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych – stała się „osobistym bankiem” Putina oraz innych wyższych oficjeli rosyjskich.

Arkadij Rotenberg – dawny partner Putina w judo, który w czasach jego prezydentury został miliarderem po tym, jak państwo zawarło z firmami Rotenberga kontrakty budowlane o wartości wielu miliardów dolarów.

Władimir Jakunin – były wyższy oficer KGB, który służył jako agent pod przykrywką w nowojorskiej siedzibie ONZ, a następnie wraz z Kowalczukiem przejął Bank Rossija. Putin namaścił go na szefa monopolistycznych kolei państwowych.

Familia, czyli koteria krewniaków, urzędników oraz biznesmenów z bezpośredniego otoczenia pierwszego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna

Walentin Jumaszew – były dziennikarz, który zdobył zaufanie Jelcyna, pisząc mu pamiętniki. W 1997 roku mianowany szefem kancelarii Kremla. W 2002 roku ożenił się z córką Jelcyna Tatianą.

Tatiana Diaczenko – córka Jelcyna, która oficjalnie sprawowała funkcję jego doradczyni ds. wizerunku, lecz w gruncie rzeczy decydowała o tym, kto się spotyka z prezydentem.

Borys Bieriezowski – dawny matematyk, który zbił majątek, usprawniając działalność handlową firmy AvtoVAZ, producenta między innymi kanciastego wozu marki Żiguli, symbolu ery sowieckiej. Podstępem wkradł się w łaski Jelcyna oraz jego Familii. Nabywszy pakiet większościowy firmy naftowej Sibnieft, stał się synonimem Jelcynowskiego oligarchy o silnych powiązaniach politycznych.

Aleksander Wołoszyn – były ekonomista, który współpracował z Bieriezowskim przy prywatyzacji oraz innych przekrętach. W 1997 roku przeniesiony na Kreml jako zastępca Jumaszewa. Awansowany na szefa kancelarii w roku 1999.

Roman Abramowicz – handlarz ropą naftową, protegowany i współpracownik Bieriezowskiego. Nazwany przez Aleksandra Korżakowa, szefa ochrony Jelcyna, „kasjerem” Jelcynowskiej Familii (czemu Abramowicz zaprzeczał), a następnie także Putina. Z tym ostatnim miał mieć „dobre relacje”.

Siergiej Pugaczew – bankier, wierny prawosławny, mistrz bizantyjskiej sztuki przekrętów finansowych z czasów panowania Jelcyna na Kremlu, później znany też jako bankier Putina. Współzałożyciel Meżprombanku, czynny zarówno w świecie Familii, jak i siłowików.

Oligarcha z epoki Jelcynowskiej, który naraził się ludziom Putina

Michaił Chodorkowski – były członek Komsomołu, który został jednym z pierwszych odnoszących największe sukcesy rosyjskich biznesmenów ery pierestrojki w latach 90. XX wieku.

Mafiosi, żołnierze KGB

Petersburg

Ilja Traber – były marynarz sowieckiego okrętu podwodnego, który w latach pierestrojki został handlarzem na czarnym rynku antyków, a następnie łącznikiem między służbami Putina a grupą przestępczą z Tambowa, kontrolującą strategiczne zasoby Petersburga: port morski oraz terminal naftowy.

Władimir Kumarin – szef mafii tambowskiej, który w zamachu na swoje życie stracił rękę. Znany w Petersburgu jako „nocny gubernator”, prowadzący interesy z ludźmi Putina, przede wszystkim z Ilją Traberem.

Moskwa

Siemion Mogilewicz – były zapaśnik, pseudonim „Brainy Don” (Bystry Don), który pod koniec lat 80. XX wieku został bankierem szefów najpotężniejszych w Rosji grup przestępczych, w tym mafii sołncewskiej. Mafia ta zajmuje się transferowaniem pieniędzy na Zachód, gdzie założyła własne imperium handlu narkotykami oraz przemytu broni. W latach 70., zwerbowany przez KGB, był „przestępczym ramieniem państwa rosyjskiego”.

Siergiej Michajłow – domniemany szef mafii sołncewskiej, najpotężniejszej w Moskwie, blisko powiązany z biznesmenami współpracującymi z KGB, którzy utrzymywali później relacje z nowojorskim magnatem rynku nieruchomości Donaldem Trumpem.

Wiaczesław Iwankow („Japończyk”) – gangster wysłany przez Mogilewicza do Brighton Beach w Nowym Jorku, aby nadzorować tamtejsze kryminalne imperium mafii sołncewskiej.

Jewgienij Dwoskin – gangster z Brighton Beach, który został jednym z najbardziej znanych w Rosji niesławnych parabankowców. Po powrocie do Moskwy wraz ze swoim wujem Iwankowem dołączył do działalności rosyjskich organów bezpieczeństwa polegającej na transferowaniu dziesiątków miliardów dolarów „czarnej gotówki” na Zachód.

Felix Sater – najlepszy przyjaciel Dwoskina od czasów dzieciństwa. Został kluczowym partnerem biznesowym Trump Organization, rozwijał sieć nieruchomości kupowanych dla Trumpa, jednocześnie utrzymując intensywne kontakty z rosyjskim wywiadem zagranicznym.

Przywódcy rosyjskich zorganizowanych grup przestępczych, ich członkowie i współpracownicy – wszyscy przeprowadzają się do Europy Zachodniej. Nabywają tam nieruchomości, otwierają rachunki bankowe, zakładają firmy, wnikają w tkankę społeczną. Gdy Europa się w tym w końcu zorientuje, będzie już za późno.
Bob Levinson, były agent specjalny FBI

Chcę ostrzec Amerykanów. Jako naród jesteście względem Rosji i jej zamiarów niezwykle naiwni. Sądzicie, że skoro Związek Sowiecki już nie istnieje, to Rosja jest waszym przyjacielem. Nie jest nim, a ja mogę wam udowodnić, że SWZ usiłuje zniszczyć Stany Zjednoczone nawet dzisiaj. Przykłada się do tego jeszcze bardziej zdecydowanie niż KGB w czasach zimnej wojny.
Siergiej Tretiakow, były pułkownik rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego (SWZ), działający w Nowym Jorku

PROLOG
ZASADY MOSKWY


Był późny majowy wieczór 2015 roku. Siergiej Pugaczew przeglądał stary rodzinny album ze zdjęciami sprzed co najmniej 13 lat. Na jednej z fotografii, zrobionej podczas imprezy urodzinowej w jego moskiewskiej daczy, syn Pugaczewa Wiktor wbija wzrok w podłogę, podczas gdy Jekatierina, córka Władimira Putina, uśmiecha się doń i szepcze mu coś do ucha. Na innym zdjęciu Wiktor oraz drugi syn Pugaczewa, Aleksander, pozują na drewnianej, spiralnej klatce schodowej w bibliotece prezydenckiej na Kremlu w towarzystwie dwóch córek Putina. Na skraju fotografii widać stojącą Ludmiłę Putinę, wtedy jeszcze małżonkę prezydenta Rosji.
Siedzieliśmy w kuchni najnowszej rezydencji Pugaczewa, trzykondygnacyjnej kamienicy w zamożnej londyńskiej dzielnicy Chelsea. Przez okna wielkie jak w katedrze wpadało światło późnego wieczoru, na drzewach ćwierkały ptaki, słyszało się słaby pomruk ruchu drogowego na pobliskiej King’s Road. Intensywne życie, jakim Pugaczew cieszył się kiedyś w Moskwie – dobijanie targów, nieustanne zawieranie umów za kulisami, „porozumienia” między potężnymi przyjaciółmi z kremlowskich korytarzy – teraz zdawało się należeć do dawno minionego świata. Jednak Moskwa wciąż czaiła się tuż za drzwiami, w cieniu jego domu.
Dzień wcześniej Pugaczew musiał zwrócić się o ochronę do brytyjskiego oddziału antyterrorystycznego. Jego goryle znaleźli podejrzanie wyglądające skrzyneczki z kablami przytwierdzone do podwozia jego rolls-royce’a, a także samochodu, którym troje jego najmłodszych dzieci – w wieku siedmiu, pięciu i trzech lat – podwożono do szkoły i przedszkola. Dlatego na ścianie salonu Pugaczewów, za konikiem na biegunach, naprzeciwko rodzinnych portretów, drużyna antyterrorystyczna SO15 zainstalowała szarą skrzynkę, która w razie ataku miała aktywować alarm.
Piętnaście lat wcześniej Pugaczew był człowiekiem z wewnętrznego kręgu kremlowskiego, prowadzącym nieustanne zakulisowe manewry, aby wynieść do władzy Władimira Putina. Ten dawny bankier stał się mistrzem pokątnych gierek, biegłym w układaniu się z szalbierzami, którzy rządzili wówczas krajem. Przez lata zdawał się człowiekiem nietykalnym, należącym do wąskiej elity władzy, która ustanawiała zasady bądź je łamała, w zależności od zapotrzebowania układając się z wymiarem sprawiedliwości, z sądami, a nawet doprowadzając do wyników wyborów, które odpowiadały jej żądaniom. Obecnie ta sama kremlowska machina, której Pugaczew stanowił niegdyś część, zwróciła się przeciwko niemu. Człowiek ten – mężczyzna wysokiego wzrostu, wyznawca rosyjskiego prawosławia, o ciemnej brodzie i sympatycznym szerokim uśmiechu – padł właśnie najnowszą ofiarą niepowstrzymanego parcia Putina ku rozszerzaniu wpływów. Najpierw Kreml spróbował przejąć jego biznesowe imperium: Pugaczew wyjechał z Rosji, początkowo do Francji, a gdy przypuszczono prawdziwy atak – do Anglii. Ludzie Putina, nie biorąc pod uwagę żadnych rekompensat, zastopowali projekt budowy hotelu przy placu Czerwonym (tuż obok siedziby władz), na który wcześniej prezydent wydał Pugaczewowi zgodę. Następnie najbliższy sojusznik Putina, Igor Sieczin, nabył dwie należące do rzeczonego oligarchy stocznie, największe w Rosji, warte trzy i pół miliarda dolarów, płacąc zaledwie ułamek tej sumy. Dalej przyszła kolej na projektowaną kopalnię węgla przy największych na świecie syberyjskich złożach koksu w regionie Tuwy, których wartość szacowano na cztery miliardy dolarów. Zostały one przejęte przez współpracownika Ramzana Kadyrowa, brutalnego prezydenta Czeczenii, za kwotę 150 milionów dolarów1.
Jakby tego było mało, ludzie Putina oskarżyli Pugaczewa o upadek Meżprombanku, który ten współzakładał jeszcze w latach 90. XX wieku, co stanowiło wówczas klucz do jego potęgi. Władze na Kremlu doprowadziły do sprawy karnej przeciwko Pugaczewowi, twierdząc, że jest on winny bankructwa instytucji finansowej wskutek przelania 700 milionów dolarów na swoje szwajcarskie konto, i to w samym apogeum kryzysu finansowego w 2008 roku. Kreml nie zwracał najmniejszej uwagi na zapewnienia oskarżonego, że przecież były to jego własne pieniądze. Dla nikogo nie miało też znaczenia, że skoro Sieczin przejął obie stocznie za ułamek ich wartości, to zasadniczą przyczyną upadku banku musiał się okazać brak funduszy kredytowych2.
Ręka Kremla w tym wszystkim rysowała się wyraźnie. „Ludzie u władzy państwowej zmanipulowali przepisy na szkodę Pugaczewa, aby rozłożyć bank na łopatki i wyciągnąć korzyści dla siebie, co przecież nie budziło zdziwienia”, mówił Richard Hainsworth, wieloletni ekspert od rosyjskiej bankowości3.
Jeśli chodzi o kremlowską machinę, nieustannie poszukującą nowych obszarów działania, była to historia dość typowa. Początkowo ludzie władzy ścigali tylko swoich politycznych wrogów, teraz jednak zaczęli się zwracać przeciwko dawnym sojusznikom Putina. Spośród osób z wewnętrznego kręgu Pugaczew upadł pierwszy. Kreml rozszerzał wymierzoną w niego kampanię: od brutalnych rozpraw sądowych w Moskwie (za zamkniętymi drzwiami) po zamaskowane wykorzystanie szacownego Wysokiego Trybunału Anglii i Walii w Londynie. Tam Putin i jego ludzie z łatwością uzyskali nakaz zamrożenia aktywów Pugaczewa, dodatkowo zmuszając go do pobytu na sali sądowej, co stawiało magnata finansowego w bardzo kłopotliwym położeniu.
Właściwie Kreml nie przestawał ścigać Pugaczewa od czasu jego wyjazdu z Rosji. W domu we Francji nachodziły go jakieś marionetki nasłane przez likwidatora Meżprombanku. Innym razem trzech gangsterów z jednej z moskiewskich grup mafijnych porwało go na jacht u wybrzeży Nicei i zażądało 350 milionów dolarów w zamian za gwarancję „bezpieczeństwa” dla jego rodziny. Oto „cena pokoju”, usłyszał Pugaczew, cena za oddalenie sprawy karnej dotyczącej upadku Meżprombanku (o czym wiemy z dokumentów)4. W brytyjskich sądach oligarcha czuł się fatalnie, jak ryba pozbawiona wody, niezdolny działać w świecie kompletnie nieznanych sobie przepisów i procedur. Był zbyt przyzwyczajony do zakulisowych układów ze swej niedawnej kremlowskiej przeszłości, za bardzo przywykł do ślizgania się między regulacjami prawnymi, na co pozwalały mu ówczesna pozycja i władza. Nigdy nie szedł na kompromis. Przekonany o własnej racji, że jest ofiarą ostatniej finansowej grabieży ze strony Kremla, sądził, iż znajduje się ponad sposobem funkcjonowania brytyjskich sądów. Nie zastosował się więc do nakazu zamrożenia aktywów i wciąż korzystał z milionów funtów na rachunku, który ukrywał przed angielskim wymiarem sprawiedliwości. Pugaczew uważał bowiem, że przepisy zobowiązujące do ujawnienia konta go nie dotyczą, że jest to właściwie błahostka w porównaniu z nieszczęściem, jakie dotknęło jego biznesowe imperium, zwykły element kremlowskiej kampanii, której celem jest jego prześladowanie i irytowanie na każdym kroku. Tymczasem Kreml nauczył się już ścigać swoich wrogów za pośrednictwem brytyjskiego systemu sądownictwa, jednocześnie sterując całą PR-owską machiną angielskich tabloidów i wypełniając je sugestiami o ukradzionym majątku rosyjskiego oligarchy.
Kreml obserwował działanie brytyjskiego systemu sądowego w trakcie zwycięskiej rozprawy Romana Abramowicza z Borysem Bieriezowskim, wygnanym oligarchą, który stał się najostrzejszym krytykiem Putina. Jak się zdawało, sprawa ta mogła – zdaniem niektórych – wywrócić historię Rosji do góry nogami. Bieriezowski był dawnym, bardzo rozmownym członkiem wewnętrznego kręgu władzy, który podjął nieudaną próbę pozwania przed Wysoki Trybunał Anglii i Walii w Londynie swego niegdysiejszego biznesowego wspólnika Romana Abramowicza, byłego gubernatora w strukturach Federacji, o zwrot kwoty sześciu i pół miliarda dolarów. Elizabeth Gloster, sędzia prowadząca sprawę, kojarzyła niejasno, że Bieriezowski był kiedyś jednym z udziałowców największej rosyjskiej spółki naftowej Sibnieft, że miał też – wraz z Abramowiczem – akcje Rusalu, rosyjskiego aluminiowego giganta, i że to Abramowicz zmusił go do sprzedaży akcji po mocno zaniżonych cenach. Sędzia Gloster uznała go za „absolutnie niewiarygodnego świadka”5. Stanęła po stronie Abramowicza, który utrzymywał, że Bieriezowski nie posiadał żadnych akcji – płacono mu tylko za zapewnianie politycznego parasola ochronnego. Wyrok spotkał się z pewnym zdziwieniem w Rosji, gdzie Bieriezowskiego znano powszechnie jako właściciela Sibnieftu. Oligarcha zaprotestował. Na samym początku rozprawy sędzia Gloster obwieściła, że jej pasierb reprezentował Abramowicza na wstępnych etapach tej sprawy, lecz prawnicy Bieriezowskiego wskazali, że tak naprawdę jego zaangażowanie było znacznie większe, niż ujawniono – nie wnieśli jednak apelacji6.
Kreml cały czas usprawniał i doskonalił swoje operacje w ramach brytyjskiego systemu sądownictwa. Ścigał Muchtara Abliazowa, kazachskiego miliardera, który był największym wrogiem prezydenta tego kraju, a sojusznika Putina, czyli Nursułtana Nazarbajewa. Abliazowowi deptała po piętach Rosyjska Państwowa Agencja Bezpieczeństwa Depozytów, która oskarżała go o wyprowadzenie z kazachskiego BTA Banku ponad czterech miliardów dolarów. Człowiek ten pełnił wcześniej funkcję prezesa wspomnianej instytucji, mającej oddziały na terenie całej Rosji. Rosyjska agencja zatrudniła grupę prawników z najlepszej londyńskiej kancelarii Hogan Lovells, którzy w Wielkiej Brytanii wnieśli przeciwko Abliazowowi 11 spraw cywilnych o defraudację, występując jednocześnie o zamrożenie jego aktywów. Wypompowane z kraju miliardy zostały namierzone przez prywatnych detektywów w sieci zamorskich firm, kontrolowanych przez kazachskiego magnata finansowego7.
Jednakże w sprawie Pugaczewa nie odnaleziono żadnych skradzionych bądź ukrytych środków. Na terenie Wielkiej Brytanii – ani nigdzie indziej poza Rosją – nikt nie wniósł przeciwko niemu oskarżeń o ich sprzeniewierzenie. Mimo to, opierając się wyłącznie na postanowieniu rosyjskiego sądu, ten sam zespół prawników z kancelarii Hogan Lovells uzyskał nakaz zamrożenia aktywów Pugaczewa, czym umiejętnie zastawił na niego sidła, ponieważ teraz oligarcha musiał się mierzyć z prawdziwym zalewem wyroków sądowych. Przesłuchiwano go w celu zmuszenia do ujawnienia majątku; stwierdzono przy tym, że fałszywe dowody w sprawie sprzedaży biznesu węglowego zostały sprokurowane bądź przez samego Pugaczewa, bądź przez jego syna. W oczach sędziego fakt, że oskarżonego zmuszono do sprzedaży firmy po cenie 20-krotnie niższej niż rzeczywista wartość, nie miał większego znaczenia. Liczyło się tylko to, czy Rosjanin przestrzegał procedur, zgłaszając wszystkie pozostające pod jego kontrolą środki. Pugaczew musiał oddać sądowi paszport – na czas rozwlekłego śledztwa dotyczącego jego ukrytych aktywów zakazano mu wyjazdu z Wielkiej Brytanii. Kremlowscy prawnicy intensyfikowali atak. Sam zainteresowany zwracał się do wielu adwokatów skonsternowanych sprawą z rodzaju tych, o których w Anglii nigdy nie słyszano. Inni prawnicy widzieli w Pugaczewie jedynie łatwą zdobycz – mylili się jednak. Kancelarie prawne, rozzuchwalone napływem moderowanych z Moskwy procesów oraz gotowością magnatów do zapłaty najwyższych stawek za ich usługi przed Wysokim Trybunałem Anglii i Walii, zaczęły pompować żądania finansowe do astronomicznych rozmiarów – jak wskazują zachowane dokumenty, były to żądania za pracę, której nigdy nie wykonano. Z kolei firmy PR oferowały ochronę wizerunku Pugaczewa za kwotę „zaledwie” 100 tysięcy funtów miesięcznie. „Facet jest teraz na naszym terytorium”, powiedział jeden z partnerów w pewnej ogólnoświatowej kancelarii prawnej, która reprezentowała oligarchę.
Początkowo Pugaczew sądził, że sprawa przeciwko niemu została wytoczona przez jakichś sługusów Kremla, którzy zerwali się z uwięzi, pragnąc uszczknąć z jego biznesowego imperium co nieco dla siebie. W miarę rozwoju kampanii zaczął się jednak obawiać o swoje fizyczne bezpieczeństwo; wtedy też nabrał przekonania, że akcją kieruje sam Putin. „Jak on może mi to robić? Przecież to ja uczyniłem go prezydentem”, powiedział owego wieczoru Pugaczew, siedząc w kuchni kamienicy w Chelsea, nadal wstrząśnięty wizytą oddziału SO15 oraz widokiem podejrzanych urządzeń, jakie znaleziono pod jego samochodami8. Dawny przyjaciel, którego Kreml przysłał do Londynu, powiedział oligarsze, że Putin osobiście nadzoruje każdy etap kampanii przeciwko Pugaczewowi. I ostrzegł: „My tutaj nad wszystkim panujemy, mamy wszystko dopięte na ostatni guzik”.
Pugaczew już od dawna wyczuwał rosnące znaczenie kremlowskich pieniędzy i ich wpływ na życie w Londynie. Na długo przed tym prawnym atakiem miał okazję poznać angielskich lordów, którzy rechotali i ściskali mu dłoń, opowiadając o tym, jak wielkim człowiekiem jest dla nich Putin. Sądzili wtedy jeszcze, że Pugaczew jest „bankierem Putina”, jak go nazywała prasa, a mimo to upraszali się o dofinansowanie dla Partii Konserwatywnej bez namysłu i żadnych pytań. Wszyscy jego dawni przyjaciele z Kremla mieli w mieście krewnych oraz kochanki, które odwiedzali w weekendy, zalewając miasto gotówką. Między innymi wraz z córką prowadziła tu dom eksżona Sieczina – Marina; był także wicepremier Igor Szuwałow, właściciel najbardziej prestiżowego mieszkania w Londynie, z widokiem na Trafalgar Square. W stolicy Anglii pomieszkiwali synowie Arkadija Rotenberga, miliardera i byłego partnera Putina w judo, którzy chodzili do jednej z najbardziej zachwalanych prywatnych szkół w kraju, natomiast jego była żona Natalia robiła tu zakupy, a także domagała się od męża rozwodu przed trybunałem. Londyńczykiem bywał zastępca przewodniczącego Dumy Państwowej, jeden z najgłośniejszych (werbalnie) w Rosji patriotów, Siergiej Żelezniak, który od dawna publicznie się wściekał na zachodnie wpływy, podczas gdy jego córka Anastazja mieszkała na Zachodzie od lat. Jak mówił Pugaczew, lista rosyjskich oficjeli żyjących w Londynie nie miała końca. „Świetnie się urządzali na tej wysepce słynącej z okropnej pogody – dodawał, kręcąc nosem. – W Wielkiej Brytanii zawsze najważniejsze były pieniądze. Putin wysyłał tu swoich agentów, żeby korumpowali miejscową elitę”.
Z czasem miasto przyzwyczaiło się do zalewu rosyjskiej gotówki. Ceny nieruchomości poszybowały w niebo, gdy pierwsi magnaci, a po nich rosyjscy urzędnicy zaczęli kupować eleganckie pałacyki w Knightsbridge, Kensington czy Belgravii. Pojawiające się jedna po drugiej publiczne oferty akcji rosyjskich przedsiębiorstw państwowych – z Rosnieftem, Sbierbankiem oraz VTB na czele – pomagały opłacać czynsze i drogie biura dzianych londyńskich agencji PR oraz kancelarii prawnych. Lordom tudzież byłym brytyjskim politykom płacono sowite wynagrodzenia za pracę w radach nadzorczych rosyjskich firm, chociaż ich działalności poświęcali oni niewiele uwagi. Rosyjski oddech czuło się wszędzie. Aleksander Lebiediew, były oficer KGB i bankier, który przedstawiał się jako orędownik wolnej prasy w Rosji, nabył „Evening Standard”, najbardziej poczytny i wpływowy dziennik w Londynie. Został on stałym bywalcem stołecznych wytwornych kolacji, przebojem wkraczając na listę tych, których zaproszenie liczyło się najbardziej. Kolejny był Dmitrij Firtasz, inny magnat finansowy, tym razem z Ukrainy, ulubiony przez Kreml handlarz gazem, który mimo powiązań z Siemionem Mogilewiczem, ważnym rosyjskim gangsterem poszukiwanym przez FBI, stał się miliardowym dobroczyńcą Uniwersytetu w Cambridge. Jego najważniejszy sługus w Londynie, Robert Shetler-Jones, wydał na torysów miliony funtów; wiele wpływowych postaci z tej partii zasiadało w radzie nadzorczej Towarzystwa Brytyjsko-Ukraińskiego Firtasza. Oczywiście istniało też sporo innych, pomniejszych graczy. Przynajmniej jednemu z nich udało się przecisnąć przez kordon i zostać bliskim kolegą Borisa Johnsona, podówczas burmistrza Londynu, przez co wszedł do ścisłej elity Partii Konserwatywnej. „Wszyscy znają z filmów podejrzanie wyglądających szpiegów w ciemnych okularach – mówił Pugaczew. – Tutaj są oni wszędzie, tyle że wyglądają normalnie. Nie da się ich rozpoznać”.
Pugaczew nie miał pojęcia, czy wysłannik Kremla, twierdzący, że wszystko w Wielkiej Brytanii jest już dopięte, mówi prawdę, czy może jego zadaniem jest go tylko nastraszyć. Jednak w pewnym momencie – po znalezieniu w samochodach dziwnych urządzeń oraz po pierwszych informacjach, że Rosja będzie się domagać jego ekstradycji – uznał, że nie będzie czekał, by się o tym osobiście przekonać. Mimo jego wcześniejszej bliskości z Putinem oraz rozległych kontaktów w kremlowskim klanie byłych kagiebistów, zwanych siłowikami, spotkanie Pugaczewa z wysokiej rangi przedstawicielem brytyjskiego MSZ zostało w ostatniej chwili anulowane. Wizytujący Londyn agent Kremla kazał mu się zobaczyć z człowiekiem, którego wywiad rosyjski osadził w strukturach MI6. Wszystko stanęło na głowie. Oligarcha obawiał się, że rząd Zjednoczonego Królestwa przygotowuje deal z Rosjanami, by wyekspediować go z kraju. Brał też pod uwagę los swojego kolegi Borysa Bieriezowskiego, arcykrytyka Kremla, którego w marcu 2013 roku znaleziono martwego na podłodze łazienki w jego wiejskiej posiadłości w Berkshire, z ulubionym czarnym, kaszmirowym szalikiem wokół szyi. Na miejscu zdarzenia pozostawiono jeden niezidentyfikowany odcisk palca. Z niewiadomych powodów Scotland Yard nie wszczął śledztwa w tej sprawie, pozostawiając je miejscowej policji z Thames Valley, która uznała zdarzenie za samobójstwo i zamknęła dochodzenie9. „Wygląda na to, że umówili się z Rosją, że nie będą się mieszać”10, martwił się Pugaczew.
W czerwcu 2015 roku, kilka dni po naszym spotkaniu w domu oligarchy w Chelsea, Pugaczew nagle zniknął z Wielkiej Brytanii. Wszystkie jego telefony były wyłączone, a właściwie porzucone. Zignorował wydany przez sąd zakaz opuszczania kraju. Nie wspomniał o tym nawet swojej partnerce, matce trojga jego małych dzieci, bywalczyni londyńskich salonów, Aleksandrze Tołstoj, która do późnej nocy czekała na Pugaczewa, by ten zjawił się na 80. urodzinach jej ojca. Ostatni raz widziano oligarchę na spotkaniu z prawnikami, którzy ostrzegali go o konieczności zabezpieczenia 10 milionów funtów jako kaucji na wypadek rozprawy ekstradycyjnej do Rosji – chodziło o gotówkę, do której Pugaczew nie miał jednak dostępu. Kilka tygodni później ujawnił się we Francji, której obywatelstwo otrzymał w 2009 roku i gdzie prawo chroniło obywateli przed wydaleniem do Rosji. Pugaczew wybrał zatem relatywne bezpieczeństwo swej willi położonej wysoko na wzgórzach ponad Zatoką Aniołów, fortecy otoczonej nieprzebytym żelaznym ogrodzeniem, strzeżonej przez grupę goryli oraz całą baterię kamer zainstalowanych, gdzie tylko możliwe.
Łatwość, z jaką Kreml zdołał przeprowadzić rozprawę z Pugaczewem na terenie Londynu, wydawała się samemu zainteresowanemu ledwie „łastoczką”, czyli pierwszym tchnieniem wiosny. W stolicy Anglii zaczynały obowiązywać reguły Moskwy; Kreml potrafił wypaczyć tutejszą praworządność tak, by wyroki sądów odpowiadały jego interesom. Co więcej, niezwykle poważna kwestia, jaką było wywłaszczenie Pugaczewa i pozbawienie go wielomiliardowego imperium biznesowego, sprowadziła się do szczególików nakazu zamrożenia jego aktywów i pilnowania, czy aby się do niego stosuje. Rzecz jasna, Pugaczew nie był aniołkiem, nie było też wcale jasne, co się stało z kwotą 700 milionów dolarów, jaką miał wyprowadzić z Meżprombanku. Jednak badania księgowe dotyczące ujawnienia jego majątku, niezakwestionowane przez Sąd Najwyższy Wielkiej Brytanii, dowiodły, że spośród wspomnianej sumy do banku zwrócono 250 milionów dolarów, pozostałość natomiast zaginęła w firmach zlikwidowanych przez byłego sojusznika Pugaczewa, który obecnie blisko współpracował z Kremlem. Jakiś czas później szwajcarscy prokuratorzy, poproszeni przez Rosję o zablokowanie rachunków bankowych Pugaczewa w Szwajcarii, nie znaleźli żadnych dowodów popełnienia przestępstwa w związku z transferem owych 700 milionów dolarów z kont przedsiębiorstwa oligarchy w Meżprombanku do banku szwajcarskiego, w samym apogeum kryzysu finansowego 2008 roku11.
I choć prawnicy Kremla nie założyli Pugaczewowi sprawy o defraudację na terenie Wielkiej Brytanii, ponieważ brakowało im dowodów na kradzież wspomnianych funduszy, to jednak niezmordowanie ścigano go dalej. Rosyjska Państwowa Agencja Bezpieczeństwa Depozytów upierała się, że przyłapała oligarchę na okradaniu Meżprombanku i doprowadzeniu do jego upadku. „Jeśli bierze się pieniądze od instytucji właścicielskiej, powinno się je wykorzystać na ratowanie banku, a nie płacenie samemu sobie”12, stwierdziła jedna z osób blisko współpracujących z grupą prawników państwowej agencji. Mimo zawłaszczenia przez Kreml imperium biznesowego Pugaczewa, który zaczął się przez to bać o swoje życie, sąd uznał, że oligarcha najbardziej zgrzeszył opuszczeniem Wielkiej Brytanii; in absentia skazano go na dwa lata pozbawienia wolności. Podczas rozprawy wstępnej dotyczącej tego zarzutu bardzo często określano go jako kłamcę, który w dodatku zlekceważył sądowy nakaz zamrożenia aktywów: nie tylko bowiem uciekł z kraju, lecz także przelał do Francji środki ze sprzedaży swoich dwóch samochodów. Vivienne Rose, sędzia prowadząca rozprawę, oświadczyła, że podsądny „nie przedstawił żadnych godnych zaufania dowodów”. Założony przezeń nowozelandzki fundusz powierniczy – z dziesiątkami milionów dolarów w nieruchomościach, w tym z domem w Chelsea – okazał się po pewnym czasie zwykłą lipą.
Mimo swych licznych uchybień i błędów Pugaczew cały czas podkreślał, że padł ofiarą zemsty państwa rosyjskiego, wymierzanej na nim przez brytyjskie sądy. Kreml, jak się wydaje, był zdeterminowany, żeby zaprzeczać wszelkim sugestiom, jakoby oligarchę łączyły z nim kiedyś bliskie więzi. Wynika z tego, że Pugaczew mógł dysponować wiedzą potencjalnie szkodliwą dla rosyjskich władz. Ludzie Kremla mieli też możność tłumienia wszelkich podejrzeń o polityczny aspekt sprawy, wpływając na brytyjskie służby wywiadowcze. Wiedza tych ostatnich na temat Rosji stawała się coraz bardziej fragmentaryczna, zresztą koncentrowały się one na monitorowaniu zagrożeń ze strony islamskiego terroryzmu, a sam Pugaczew nigdy wcześniej się nie wychylał. Nim sprawy w Londynie stanęły na ostrzu noża, oligarcha ani razu nie udzielił prasie wywiadu dotyczącego swojego życia. Kim naprawdę był, wiedzieli tylko nieliczni – większość sądziła na przykład, że na szczyty władzy wywindował Putina niedawno zmarły magnat finansowy Borys Bieriezowski. Prawnikom z kancelarii Hogan Lovells powiedziano, że Pugaczew jest nikim, a jego sprawa nie ma z polityką nic wspólnego. „Nie widziałem żadnych dowodów jego działalności na Kremlu – powiedział bliski współpracownik zespołu prawnego. – Musimy zachować najwyższą ostrożność. Pugaczew najwyraźniej mówi tylko to, co chce powiedzieć. Ludzie, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że to bezczelny oszust”13.
A przecież Pugaczew działał kiedyś w samym sercu Kremla, był zaznajomiony z jego najgłębszymi tajemnicami, w tym z sekretem prawdziwych okoliczności dojścia Putina do władzy. Jak się wydaje, to właśnie stanowiło jeden z głównych powodów, dla których rosyjskim władzom tak bardzo zależało na ściganiu oligarchy i otoczeniu go prawnym kordonem sanitarnym. Nim jeszcze Kreml przejął biznesowe imperium Pugaczewa, ten spróbował uciec z Rosji i wyrwać się z pierścienia toczących się tam nieustannych intryg. Już w 2007 roku, gdy został zepchnięty na boczny tor przez sojuszników Putina z KGB, zwłaszcza tych z Petersburga, podjął starania o francuskie obywatelstwo. Zdaniem osób z wewnętrznego kręgu władzy Pugaczewa ukarano, ponieważ chciał się wyzwolić z systemu oplatającego Rosję, rządzącego nią, porzucić mafijny klan, a tego przecież nikomu nie wolno było robić. „Pugaczew był niczym nerka, miał kluczowe znaczenie dla funkcjonowania systemu. Ale postradał rozsądek, myślał, że zdoła wyjechać i prowadzić biznes samodzielnie. Oczywiście padł rozkaz, żeby go zniszczyć”14, mówił wysokiej rangi rosyjski bankowiec zaangażowany w operacje finansowe Kremla.
Pospiesznie uciekając z Wielkiej Brytanii do Francji, Pugaczew pozostawił po sobie całe mnóstwo śladów i wskazówek. Działania wszczęli detektywi zatrudnieni przez kremlowskich prawników. Na podstawie nakazu sądowego wydanego w ciągu paru dni od zniknięcia oligarchy wkroczyli do jego biura w Knightsbridge. Wśród sterty dokumentów znaleźli kilka dysków, a na jednym z nich nagrania: od końca lat 90. XX wieku rosyjskie służby potajemnie rejestrowały każde spotkanie, jakie Pugaczew odbył w centrum Moskwy.
Szczególnie na jednym nagraniu da się wyczuć szczerą niechęć Pugaczewa do Putina, a także wątpliwości, czy postąpił słusznie, pomagając w wyniesieniu Władimira Władimirowicza do władzy. Jest to zapis ze spotkania z Walentinem Jumaszewem, które odbyło się w biurze Pugaczewa. Jumaszew był zięciem prezydenta Borysa Jelcyna oraz szefem jego kancelarii. Tamtego dnia, przy kolacji i wybornym winie, omawiano napiętą sytuację w Moskwie, która borykała się wtedy z kolejnym kryzysem politycznym. Był listopad 2007 roku, kilka miesięcy przed końcem drugiej kadencji Putina na fotelu prezydenckim, przy czym rosyjska konstytucja zabraniała mu dalszego kandydowania. Wprawdzie Putin rzucał mgliste frazy na temat ewentualnego przeniesienia się na stanowisko premiera, jednakowoż o jego prawdziwych zamiarach jeszcze nie ośmielano się nawet szeptać. Na tłocznych salonach Kremla o stanowiska i pozycje rywalizowali dawni oficerowie KGB i inni bezpieczniacy, którzy dzięki Putinowi zyskali władzę; toczyli wewnętrzne walki i wbijali sobie wzajemnie noże w plecy w nadziei, że to oni sami bądź ich kandydat zostaną wybrani na następcę prezydenta.
Pugaczew i Jumaszew spokojnie stuknęli się kieliszkami, omawiając trwający impas. Niepewność co do sukcesji mocno przypominała rok 1999, kiedy to obaj przyczynili się do wyniesienia Putina. Odnosili wrażenie, że wszystko działo się całe wieki temu, ponieważ teraz przyćmili ich kumple Putina z petersburskiego KGB – sami stanowili już relikt zupełnie innej epoki. System sprawowania władzy w Rosji zmienił się nieodwracalnie i rozmówcy mieli trudność ze zrozumieniem, gdzie popełnili błąd.
„Pamiętasz, jak to było, kiedy doszedł do władzy? – pyta Pugaczew na nagraniu. – Mawiał: »Jestem menedżerem. Zostałem wynajęty«”. W tamtym okresie Putin sprawiał wrażenie nastawionego niechętnie do roli przywódcy, łatwo ulegał tym, którzy zapewnili mu stanowisko. „Tak między nami: na początku myślałem, że on chce się po prostu wzbogacić, wieść szczęśliwe życie, decydować o własnych sprawach – ciągnie oligarcha. – I w zasadzie zdecydował o nich bardzo szybko… Ale kiedy minęły cztery lata jego pierwszej kadencji, zrozumiał, że wydarzyło się coś, co nigdy nie pozwoli mu zrezygnować”.
Pierwsza kadencja Putina spłynęła krwią, okazała się pełna kontrowersji. Doprowadziła do zakrojonej na szeroką skalę transformacji zarządzania krajem. Prezydent stanął w obliczu serii bardzo groźnych ataków terrorystycznych, w tym ataku na moskiewski teatr na Dubrowce dokonanego przez czeczeńskich separatystów w październiku 2002 roku. Wzięcie zakładników skończyło się prawie 200 ofiarami śmiertelnymi, ponieważ rosyjskie służby bezpieczeństwa spartaczyły atak na teatr i zagazowały widzów, których próbowały uwolnić.
Prowadzone przez Putina batalie z buntownikami z niespokojnego północnego Kaukazu doprowadziły do śmierci tysięcy ludzi, w tym 294 osób w kilku krwawych zamachach bombowych na bloki mieszkalne. W Moskwie szeptano, że stały za nimi Putinowskie służby, choćby dlatego, że ostatecznym rezultatem owych wydarzeń było narzucenie ściślejszej kontroli bezpieczeństwa, co umocniło władzę Władimira Władimirowicza.
Potem już bardzo szybko rozprawiono się z niezależnymi oligarchami z lat 90. Wystarczyła tylko jedna większa sprawa przeciwko najbogatszemu człowiekowi w kraju, aby Putin i jego ludzie zatrzymali swobody wolnorynkowe z czasów Jelcyna i rozpoczęli przejmowanie majątków przez państwo.
„Po czterech latach rządów chętnie odszedłby ze stanowiska, jak sądzę – mówił dalej Pugaczew. – Ale wtedy wydarzyło się to wszystko, powstały kontrowersje. W stosunkach z Zachodem panuje tak poważny impas, że prawie przypomina kubański kryzys rakietowy. Więc musiał się posunąć jeszcze dalej… Rozumie przy tym, że jeśli przesadzi, nigdy z tego nie wyjdzie”.
Dla obu rozmówców zbudowana przez Putina struktura władzy, w której to prezydent decyduje o wszystkim, stanowiła czyste przeciwieństwo stabilności. „To piramida. Wystarczy ją raz stuknąć, a się przewróci […]. On to wszystko pojmuje, ale siebie nie potrafi zmienić”.
„Ja wcale nie mam wrażenia, że pojmuje”, sprzeciwił się Jumaszew.
„Byłoby dziwne, gdyby mówił, że wszystko, co robiłem, jest zapóźnione – wtrącił Pugaczew. – Wiele podejmowanych przez niego decyzji opiera się na jego własnych przekonaniach o sposobie funkcjonowania świata. Choćby kwestia patriotyzmu: on w to naprawdę wierzy. Kiedy powiada, że upadek Związku Sowieckiego był straszną tragedią, mówi ze szczerą wiarą […]. Po prostu takie wyznaje wartości. Wszystko, co robi, robi zgodnie ze sobą. W ten sam sposób popełnia błędy”.
Putin często uzasadniał swoje działania zmierzające do konsolidacji władzy na wszystkich poziomach – w tym zakończenie wybieralności gubernatorów oraz narzucenie systemowi sądownictwa dyktatu Kremla – twierdząc, że środki te są konieczne do zapoczątkowania nowej epoki stabilizacji oraz do położenia kresu chaosowi i upadkowi lat 90. XX wieku. Jednak za patriotycznymi szumnymi deklaracjami, które miały jakoby stanowić główny napęd podejmowanych przezeń decyzji, krył się inny, bardziej niepokojący czynnik. Putin oraz ludzie KGB, którzy zarządzali gospodarką poprzez sieć lojalnych sprzymierzeńców, przyczynili się do monopolizacji władzy, wprowadzając nowy system, w którym stanowiska państwowe traktowało się jako sposób na wzbogacenie. Nic już nie zostało z antykapitalistycznych, antyburżuazyjnych zasad państwa radzieckiego, któremu ci ludzie kiedyś służyli.
„To są po prostu mutanci – mówi na nagraniu Pugaczew. – Stanowią krzyżówkę człowieka sowieckiego z dzikim kapitalistą ostatnich 20 lat. Kradli i kradną bez umiaru, żeby napełnić własne kieszenie. Ich rodziny mieszkają sobie gdzieś tam w Londynie, ale kiedy ci ludzie chcą kogoś zniszczyć w imię patriotyzmu, wcale nie kłamią. Tyle tylko, że gdyby celem ataku miał się stać Londyn, najpierw zabraliby stamtąd swoje rodziny”.
„Coś strasznego – odpowiada Jumaszew. – Kilku moich znajomych, którzy pracują obecnie na Kremlu, gada – z absolutną szczerością – jak to wspaniale, że mogą się aż tak wzbogacić. W latach 90. było to nie do przyjęcia. Albo szło się w biznesy, albo pracowało dla kraju. A teraz oni idą do pracy na państwowym tylko po to, żeby zarabiać kasę. Ministrowie wydają licencje za pieniądze i w ten sposób koszą hajs. A przykład płynie oczywiście od szefa […]. Pierwsza rozmowa, jaką [Putin] przeprowadza z nowym pracownikiem państwowym, zaczyna się tak: »Oto twoja działka. Masz się nią dzielić tylko ze mną. Jeśli ktoś cię zaatakuje, będę cię bronił […], a jak nie [wykorzystasz swojego stanowiska do robienia biznesu], to jesteś idiotą«”.
„Putin często to powtarzał – przyznaje Pugaczew. – Otwarcie. Pamiętam, jak sam z nim rozmawiałem. Rzucił: »Na co ten facet czeka? Dlaczego nie zarabia? Na co czeka? Przecież ma stanowisko. Niech zacznie kosić kasę!«. Teraz ci ludzie to krwiopijcy. Nie umieją przestać. Urzędnicy państwowi stali się biznesmenami”.
„Dziś pozostało bardzo niewielu prawdziwych ludzi interesu – zgadza się z nim Jumaszew, kręcąc ze smutkiem głową. – Atmosfera… Atmosfera w kraju bardzo się zmieniła. Powietrze jest inne. Człowiek się dusi. Dusi”.
Obaj mężczyźni wzdychają. Wszystko się zmieniło – oprócz idealizowania przez nich własnej roli. „W latach 90. wspaniałe było to, że wtedy nie kłamano”, ciągnie Jumaszew.
„Zdecydowanie – mówi Pugaczew. – Dla mnie przez całe życie prawda była równoważnikiem wolności. Zarabiałem pieniądze nie dla bogactwa, ale właśnie dla niej. Bo ileż można wydać? Jeśli stać cię na kupno pary spodni, to przecież wystarczy. Ale niezależność finansowa dała mi jedno: przynajmniej nie muszę kłamać”.
Rozmówcy zdają się przeświadczeni, że prezydenta otaczają sami potakiwacze, wznoszący przydługie toasty na cześć Putina, powtarzający, że został zesłany przez Boga, by wybawić kraj, a oni służą mu z przyjemnością, dla zaspokojenia jego potrzeb. Jednakże Pugaczew jest chyba zdania, że ci potakiwacze dobrze rozumieją głęboką hipokryzję samego systemu, widzą lipną demokrację reprezentowaną przez kremlowską partię rządzącą pod nazwą Jedna Rosja, zdają też sobie sprawę ze stopnia jej skorumpowania.
„Spójrz na ludzi wokół WW, którzy mówią mu: »Władimirze Władimirowiczu, jesteś geniuszem!« – podejmuje oligarcha. – Bo ja się im przyglądam i widzę, że oni w nic nie wierzą. Świetnie się orientują w tym całym gównie. Jedna Rosja to gówno, wybory to gówno, prezydent to gówno. Dobrze to wszystko rozumieją, a potem wychodzą na scenę i gadają, że wszystko jest wspaniale. Wznoszą toasty, które zawierają totalne kłamstwa. Później znowu siedzą i opowiadają […] całkowite bzdury, że zawsze byli razem, że znają się od szkolnej ławy. W tym samym czasie w biurze obok siedzą inni faceci i mówią: »Jak tylko ten czy tamten się wychyli, to go załatwimy«. Co za cynizm. Myślę, że nie żyje im się wygodnie. Ci, co mają władzę […] – tych mi żal. Kradną zewsząd, a potem wychodzą i opowiadają, jak to Putin zwalcza korupcję. Patrzę sobie na nich i dumam, że to już koniec. Żal mi ich […]. WW zawsze pytał: »Jakie słowo zaczyna się na S? Sowiest – sumienie«. Ale oni go nie mają, brak im receptorów. Nie rozumieją, co to znaczy. Zapomnieli o tym wyrazie i jego sensie. Są kompletnie popaprani”.
Źródłem wszystkich dotychczasowych osiągnięć epoki Putinowskiej – wzrostu gospodarczego, zwiększenia dochodów ludności, bogactwa miliarderów, które zmieniły Moskwę w lśniącą metropolię, pełną eleganckich zagranicznych samochodów oraz przytulnych narożnych kafejek – był gwałtowny wzrost cen ropy naftowej za jego panowania, w tym obaj rozmówcy są zgodni. „W 2000 roku cena ropy wynosiła 17 dolarów i byliśmy szczęśliwi – mówi Jumaszew. – Kiedy my rządziliśmy, kosztowała 6–10 dolarów. Dla mnie najlepszy okres trwał wtedy, gdy przez 2 do 3 tygodni osiągała szczyt 16 dolarów. Teraz jest po 150, a jedyne, co tamci robią, to budują sobie te okropne domy. Dla siebie”.
„Państwo marnuje pieniądze. Mogłoby je wykorzystać na budowę infrastruktury kraju, ale on uważa, że jak zacznie budować drogi, to mu wszystko rozkradną […]. Czas tak szybko leci”, dodaje Pugaczew.
„Minęło już osiem lat, przepadło. W 2000 roku oddaliśmy w ręce szefa świetnie naoliwioną maszynerię. Wszystko działało. I co z tego wyszło?”, pyta Jumaszew.
„Nie rozumieliśmy, że on wcale nie zamierza przeć naprzód. Miałem go za młodego liberała”, mruczy oligarcha.
„Dla mnie jego młody wiek miał zasadnicze znaczenie”, oznajmia Jumaszew.
„Ale okazało się, że należy do odmiennego gatunku”.
„Tak. To są już zupełnie inni ludzie”, zgadza się Jumaszew.
„Inni, szczególni ludzie. Właśnie o tym nie mieliśmy pojęcia. Natomiast człowiekiem, który tę sytuację świetnie rozumiał, był Ustinow [prokurator generalny] – mówi Pugaczew. – Oświadczył mi kiedyś: »Wiesz co, ci faceci ze służb bezpieczeństwa są jacyś inni. Nawet gdyby wypompować z nich całą krew i zamienić im głowy, to i tak będą się od nas różnić. Żyją we własnym świecie. Nigdy nie będziesz jednym z nich. To absolutnie odrębny świat«”.
Nagranie to daje jedyną w swoim rodzaju sposobność wglądu w prawdziwy sposób myślenia dwóch mężczyzn, którzy wynieśli Putina do władzy. Daje się wyczuć ich przerażenie wobec systemu, jaki sami pomogli stworzyć. Niniejsza książka opowiada właśnie o owym systemie – o tym, jak kagiebowska horda Putina dobrała się do władzy, jak mutowała, by wzbogacić się dzięki nowemu kapitalizmowi. Traktuje również o pospiesznym przekazaniu Putinowi przez Jelcyna prerogatyw prezydenckich, co umożliwiło powstanie tak zwanego deep state (państwa wewnętrznego), składającego się z bezpieczniaków KGB, którzy w latach władzy Jelcyna zawsze czaili się gdzieś w tle, lecz teraz wylegli, by zmonopolizować władzę na co najmniej 20 lat – i ostatecznie zagrozić Zachodowi.
Pisanie książki zaczęłam od próby wyjaśnienia tego, w jaki sposób współpracownicy Putina – byli oficerowie KGB – przejmowali rosyjską gospodarkę. Ale w miarę postępu badań okazało się, że chodzi tu o coś znacznie więcej, o coś o wiele bardziej niebezpiecznego. Pierwszy research – a potem sam ciąg zdarzeń – pokazał, że kleptokracja epoki Putinowskiej ma poważniejszy cel niż tylko napełnianie kieszeni przyjaciół i znajomych prezydenta. Rezultatem przejęcia przez KGB gospodarki kraju – a także jego systemu politycznego i prawnego – stał się reżim, który miliardy dolarów, jakimi dysponowali kolesie Putina, aktywnie wykorzystywał do podkopywania i korumpowania zachodnich instytucji oraz ataku na demokrację Zachodu. Strategia KGB z okresu zimnej wojny, kiedy to Związek Sowiecki stosował „środki aktywne”, by siać niezgodę i podziały w łonie przeciwnika, finansował sojusznicze partie polityczne i osłabiał swego „imperialistycznego” wroga, nagle w pełni wróciła do łask. Różnica polegała tylko na tym, że obecnie praktyki te zyskały znacznie zasobniejsze źródło finansowania, a sam Kreml nauczył się korzystać z wolnego rynku, oplatając swymi mackami zachodnie instytucje. Niektórzy oficerowie KGB, w tym Putin, postrzegali kapitalizm wyłącznie jako narzędzie wyrównania rachunków z Zachodem. Proces ten rozpoczął się już dawno, w latach poprzedzających upadek Sowietów.
W przejęciu przez Putina strategicznych przepływów pieniężnych chodziło o coś więcej niż tylko o zapanowanie nad gospodarką kraju. Dla jego reżimu zamożność to nie dobrobyt rosyjskich obywateli, lecz raczej projekcja władzy, zapewnienie państwu ważnej pozycji na arenie międzynarodowej. System stworzony przez ludzi Putina stanowił swoistą kapitalistyczną hybrydę spod ręki KGB, której zadaniem było akumulowanie gotówki po to, by kupować i korumpować oficjeli z Zachodu. Zachodni politycy, pełni samozadowolenia po zakończeniu zimnej wojny, zapomnieli już o taktyce Sowietów z nieodległej przeszłości. Zachodnie rynki chętnie przyjęły nowe, napływające z Rosji bogactwo, nie zwracając większej uwagi na stojące za nim służby specjalnie oraz kryminalistów. KGB zawarło bowiem sojusz z rosyjską mafią; stało się to jeszcze przed upadkiem Kraju Rad, kiedy to warte miliardy dolarów metale szlachetne, ropa naftowa i inne towary przekazywano z rąk państwowych firmom związanym z KGB. Od samego początku tajni agenci wywiadu KGB starali się gromadzić nielegalną gotówkę dla utrzymania sieci wpływów agenturalnych, której zerwania – spowodowanego upadkiem Sowietów – bali się jak ognia. W czasie rządów Jelcyna KGB kryło się w cieniu, gdy jednak władzę objął Putin, sojusz zawarty między służbami a grupami przestępczymi w pełni pokazał swe zęby. Aby zrozumieć ów proces, musimy wrócić do jego genezy, a mianowicie rozpadu ZSRS.
Dla ludzi, którzy pomagali wynieść Putina do władzy, rewanż oznaczał także konieczność rozliczeń. Pugaczew i Jumaszew rozpoczęli wtedy pospieszny proces przekazywania prerogatyw prezydenckich, ponieważ zdrowie Jelcyna mocno szwankowało. Próbowali zabezpieczyć przyszłość kraju – sobie samym zaś zapewnić bezpieczeństwo – przed, jak uważali, zagrożeniem ze strony komunistów. Lecz i oni zapomnieli o niezbyt przecież odległej sowieckiej przeszłości.
Bezpieczniacy, których postawili u władzy, mieli się okazać absolutnie bezwzględni. Nic nie mogło ich powstrzymać przed działaniami zmierzającymi do przedłużenia własnych rządów, nawet poza granice rozsądku. Ludzi tych nie obowiązywały żadne reguły.
„Powinniśmy byli częściej z nim rozmawiać”, westchnął Jumaszew.

 
Wesprzyj nas