“Klan Malczewskich” to opowieść o ojcu i synu, Jacku i Rafale – dwóch wielkich talentach, dwóch silnych osobowościach przejawiających podobne słabości: trudne do opanowania skłonności do druzgoczących romansów i samotności.


Przywołajmy w pamięci dwa obrazy: pierwszy to portret chłopca w słomkowym kapeluszu pracującego z przejęciem nad swym pierwszym obrazkiem; drugi to dziecięcy malunek przedstawiający tatę w kapeluszu. Pierwsze płótno namalował słynny młodopolski symbolista, Jacek Malczewski, drugie – jego syn Rafał, wybitny indywidualista na artystycznej arenie sztuki polskiej.

Jacek Malczewski malował obrazy nasycone symbolami, oscylujące wokół problemów miłości, cierpienia, śmierci, wokół spraw narodowych i ogólnoludzkich. Natomiast jednym z motywów w dziełach Rafała Malczewskiego jest znikomość człowieka wobec ogromu przyrody i potężnego, imponującego świata techniki. Dzieliły ich nie tylko różnica wieku, co jest zrozumiałe (ojciec i syn) i style, ale też charaktery.

Ojciec „po godzinach” pisywał wiersze i grał w karty na pieniądze, syn kochał rajdy samochodowe i wspinaczkę, której o włos nie przypłacił życiem. Choć na pierwszy rzut oka są zupełnie inni, to w rzeczywistości byli tacy sami…

W książce, którą oddajemy do rąk Czytelników, autorki przedstawiają swoich bohaterów tak, aby czytelne były zarówno różnice między nimi, jak i liczne podobieństwa.

Paulina Szymalak-Bugajska – historyk sztuki, kustosz, kierownik Działu Sztuki w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu, gdzie sprawuje opiekę merytoryczną nad stałą ekspozycją twórczości tego artysty. Ukończyła historię sztuki oraz Podyplomowe Studium Muzeologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Autorka wystawy „Moja Dusza. Oblicza kobiet w twórczości Jacka Malczewskiego” i redaktorka wydawnictwa towarzyszącego wystawie, współautorka wystaw m.in. „Z mitologią w świat antyku” (2012), „Spotkanie z bajką” (2014), „Młoda Polska – Kobieta. Uroda, ubiór, codzienność” (2015); współautorka wydawnictwa „Jacek Malczewski – znany i nieznany” (2013).

Magdalena Ewa Nosowska ­– absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, doktorantka na Uniwersytecie Warszawskim, pracuje w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu. Rafałowi Malczewskiemu poświęciła swoja pracę magisterską i kontynuuje badania nad jego twórczością. Pasjonuje się sztuką w jej wymiarze uniwersalnym, ze szczególnym uwzględnieniem międzywojnia i sztuki po 1945 roku.

Paulina Szymalak-Bugajska, Magdalena Ewa Nosowska
Klan Malczewskich
Wydawnictwo Arkady
Premiera: 23 lutego 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

WSTĘP

„Ja Malczewskiego bardzo późno zauważyłem. A to jest wielki malarz, chyba największy polski malarz!”

Przywołując słowa utalentowanego malarza kolorysty Józefa Czapskiego, dotyczące bohatera tej książki, pragnę się poniekąd usprawiedliwić – już na wstępie, że do fascynacji malarstwem Malczewskiego musiałam dojrzeć. Nie ukrywam, że zdecydowanie łatwiej jest przyznać się do błędu, gdy wielki twórca i znawca sztuki otwarcie mówi to, czego mnie, jako współcześnie żyjącemu historykowi sztuki, nie wypadałoby głośno powiedzieć.
Zacznijmy jednak od początku, od pierwszego spotkania z obrazami Jacka Malczewskiego, które pamiętam do dziś. Przeszło dwadzieścia lat temu w jednej z księgarń mojego rodzinnego miasta natrafiłam na dwa wydawnictwa prezentujące twórczość artysty. W tej chwili nie potrafię sobie przypomnieć, jakie dokładnie to były publikacje. Byłam wtedy uczennicą szkoły średniej i coraz intensywniej zaczynałam interesować się historią sztuki, stąd każdy nowy album z malarstwem pojawiający się na półkach księgarń (co w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wcale nie było jeszcze tak częste) wydawał się atrakcyjną zdobyczą. Wydawnictwa nie przypadły mi jednak do gustu. Dlaczego? Być może dlatego, że kiedy ruszył rynek wydawnictw albumowych z kolorowymi reprodukcjami obrazów, to malarstwo Malczewskiego raczej na tym nie zyskało. Każdy, kto interesuje się twórczością artysty, wie, jak trudno jest oddać prawdziwą kolorystykę jego obrazów w druku, bez żadnych przekłamań. Wydawnictwa szukały sposobów, a może raczej kompromisu, które sprawiłyby, że kolory wydrukowanych prac nie byłyby tak zjadliwe, a ich zestawienia nie tworzyłyby zbytniego dysonansu – „nie zgrzytały”. W rezultacie odbiorca albumu z twórczością Malczewskiego otrzymywał albo zszarzałe i zgaszone, albo mocno przerysowane pod względem barwy reprodukcje.
Drugą z przyczyn mojej niechęci do dzieł artysty była zarówno ich forma, jak i niezrozumiała treść. Obrazy, na których roiło się od fantazyjnych, przedziwnych postaci potężnych, skrzydlatych kobiet o kocich odnóżach, nagich torsach i wijących się we włosach wężach, działały na mnie odpychająco. Wtedy zdecydowanie odrzucił mnie również ten, jak by dzisiejsza młodzież powiedziała, „pokręcony” świat zadumanych, nieobecnych duchem, kompletnie niezainteresowanych widzem bohaterów prac. Jedynym, skupiającym uwagę na widzu, i najczęściej szukającym z nim kontaktu, okazał się zresztą sam autor obrazów, którego znowuż narcystyczna maniera portretowania siebie samego również mnie wówczas mierziła.
Minęło kilka dobrych lat, zanim niejako zmuszona zawodowym obowiązkiem musiałam wczytać się w twórczość Malczewskiego. Wreszcie pokonałam barierę powierzchownego odbioru jego malarstwa. I tak krok po kroku, płynnie, nawet nie poczułam, kiedy wsiąkłam w jego świat. Przestały mnie śmieszyć teatralne pozy artysty i jego bohaterów, polubiłam pełnokrwistość, niemal ocierającą się o rzeźbę trójwymiarowość ludzkiego ciała i metamorfozy, jakim je często poddawał malarz. Pokochałam kobiety na jego obrazach, które nie zawsze mają piękne twarze i harmonijne ciała, ale mają w sobie to coś – drzemiącą siłę (?), pewność (?) czy może dumę (?). Uzmysłowiłam sobie tragizm losów bezimiennych bohaterów prac z cyklu sybirskiego, którego brudna kolorystyka, duszna atmosfera i dokumentacyjny kadr odrzucały mnie wcześniej. Przyznam szczerze, że im więcej zaczęłam czytać o artyście, o jego twórczości, tym bardziej zaczęłam rozumieć jego świat. Etykietka „największego symbolisty w dziejach malarstwa polskiego” w końcu przestała mnie zniechęcać, a wręcz przeciwnie, sprowokowała do drążenia poszczególnych tropów, zagadnień, ukrytych czasem w nadmiernie rozbuchanej ekwilibrystyce zagadkowych wątków i symboli.
Moim pragnieniem jest przedstawić ci, drogi czytelniku, Jacka Malczewskiego jako człowieka i artystę, zwrócić uwagę na pewne zdarzenia w życiu twórcy, przyjrzeć się jego wyborom i decyzjom, które w konsekwencji pozwoliły mu zdobyć najwyższe podium w sztuce i rozwinąć w pełni talent malarski. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że pisanie o artyście, któremu tak wielu fachowych profesjonalistów z dziedziny sztuki poświęciło już sporo analitycznych tekstów, jest trochę jak wyważanie otwartych drzwi – niczym odkrywczym. Uważam jednak, że każdy z nas, z innym typem wrażliwości i odmiennym bagażem doświadczeń zawodowych, jest w stanie zaproponować czytelnikowi (oczywiście na podstawie faktów z życia artysty i jego prac) wyjątkowo subiektywną interpretację jego malarstwa, a także dorzucić być może jakiś nieznany dotychczas element biograficzny.

RADOM I WIELGIE

„Obok Warszawy kilka miast prowincjonalnych (gubiernskich), gdzie mieszkają nietylko żydzi, ale i kilku adwokatów, lekarzy i urzędników ziemiańskich. Miasteczka te brukowane kociemi łbami, pobielone jednopiętrowe kamienice sąsiadują z drewnianemi dworkami w ogródkach (przed dworem szklane kule na klombie), hotel, w którego brukowaną bramę z łoskotem zajeżdżają poczwórne landary, z popękanym na budach lakierem i wysokie, chyboczące na resorach bryczki. Tak wygląda Radom ówczesny”.

Charakterystyka miasta, którą przedstawił Adam Heydel, to zapewne urywek wspomnień, jakie zachowały się w pamięci leciwego już artysty, a które okraszone zostały wiedzą historyczną autora pierwszej monografii życia i twórczości Jacka Malczewskiego.
To tu, w Radomiu, Jacek przyszedł na świat 14 lipca 1854 roku, jako jedno z pięciorga dzieci Marii i Juliana Malczewskich. Pierwsze kilkanaście lat życia przyszłego malarza związane było z ziemią radomską. Do dziś funkcjonują miejsca, które przypominają o rodowodzie artysty, a należy do nich między innymi kościół farny pw. Świętego Jana, gdzie dwuletni Jacek został ochrzczony (do tej pory w świątyni znajduje się „historyczna” chrzcielnica), kościół Bernardynów z płytą poświęconą pamięci Stanisława Malczewskiego (dziadka artysty) czy kamienica przy Malczewskiego 8 z wmurowaną tablicą: „Tu żył i tworzył Jacek Malczewski” (co też nie do końca jest zgodne z prawdą, ale o tym za chwilę). Istnieje nadal malowniczy Stary Ogród (kilka lat temu zrewitalizowany)– park, do którego mały Jacek uciekał, by się uczyć, i wspominał go w ostatnich latach życia. Zachował się również budynek Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego (dziś hotel) przy Żeromskiego [il.], gdzie dziadek artysty Stanisław pracował jako radca, a jego syn Julian, ojciec Jacka, pełnił funkcję sekretarza.
Malczewscy byli rodziną szlachecką pieczętującą się herbem Tarnawa i jak podkreśla się w wielu publikacjach dotyczących artysty, od wieków związaną z ziemią radomską, za czym przemawia również nazwa niegdysiejszej wsi, a dziś jednej z miejskich dzielnic – Malczew.
Jacek, wraz z dwiema siostrami, starszą o dwa lata Bronisławą (1852–1929) oraz młodszą o sześć lat Heleną (1860–1933), wychowywany był w niezwykle ciepłym i kochającym, ale jednak ubogim domu. Rodzice przyszłego artysty mogli pochwalić się szlacheckim rodowodem, ale żadne z nich nie odziedziczyło majątku, który pozwoliłby im uniknąć codziennych trosk związanych z materialną stroną życia.
Malczewscy przywiązywali ogromną wagę przede wszystkim do wartości duchowych i intelektualnych. Inicjatorem i głównym autorytetem w tych kwestiach stał się Julian Malczewski, głowa rodziny, człowiek o wyjątkowo szerokich horyzontach, jak na warunki XIX-wiecznego, prowincjonalnego miasta. Ojciec Jacka był pasjonatem literatury i sztuki oraz członkiem krakowskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych (TPSP). Starał się być na czasie z wszelkimi nowościami ze świata kultury, prenumerując czasopisma z tej dziedziny. Erudyta, czytający klasykę: Dantego, Szekspira czy Goethego, wyjątkową miłością darzył twórczość jednego z trzech polskich wieszczów narodowych – Juliusza Słowackiego, dla którego podziw i fascynację nim przekazał ukochanemu synowi.
Romantyczne ideały, patriotyczna atmosfera i religijność matki miały ogromny wpływ na kształtowanie się osobowości i charakterów Jacka oraz jego dwóch sióstr.
Silne więzy rodzinne tym mocniej musiały zostać scementowane przez podwójną tragedię, jaka wydarzyła się w rodzinie. Małżonkowie Malczewscy w następstwie nieznanych chorób stracili dwóch synów w wieku dziecięcym, w 1851 roku zmarł Stanisław Dominik (ur. 1850), a w 1865 Teodor (ur. 1857). Być może stąd też Jacek był tak mocno kochanym synem i bratem, o którego zdrowie drżała najbliższa rodzina. Należy również pamiętać, że na oczach kilkuletniego chłopca rozegrał się ogromny dramat i nastąpiła klęska powstania styczniowego. Niespełna dziewięcioletni Jacek stał się świadkiem narodowego zrywu i chcąc nie chcąc, słyszał poważne rozmowy dorosłych, którzy z obawą, a nawet dużym sceptycyzmem (rodzina Malczewskich, według wspomnień Heydla, była przeciwna wybuchowi powstania), musieli komentować tę nierówną walkę Polaków z rosyjskim zaborcą. Chłopiec widział również zwłoki pokonanego pułkownika Czachowskiego, wystawione na widok publiczny w Radomiu przez Rosjan. To wszystko miało wpływ na psychikę dziecka, a w latach późniejszych na kierunek twórczości dorosłego już artysty.
Ambicje Juliana Malczewskiego, względem wychowania i edukacji, nie ograniczały się wyłącznie do Jacka, ale obejmowały również jego siostry. Ojciec pilnie śledził postępy trojga dzieci, pragnąc, by prezentowały poziom wiedzy i model zachowania adekwatny do swych ziemiańskich korzeni. Ale nie tylko nauką i dyscypliną człowiek żyje, zwłaszcza w młodym wieku. Czymś więc zupełnie naturalnym były rodzinne wieczory wypełnione śpiewem, muzyką i czytaniem poezji, a kwitnące życie towarzyskie, które toczyło się pomiędzy Radomiem a miejscowościami zamieszkanymi przez krewnych – Wielgiem i Gardzienicami, czyli imieniny, święta, kuligi czy karnawałowe spotkania, umilały wówczas życie całej familii Malczewskich.
Mnogość spotkań i rozrywek możliwa była również, a może przede wszystkim, dzięki szerokim koneksjom rodzinnym pani Malczewskiej. Ta skromna, pracowita i bardzo pobożna kobieta, o której tak naprawdę niewiele wiadomo, urodziła się w 1820 roku w Warszawie. Jej rodzicami byli Józefa z Bortnowskich i Aleksander Korwin-Szymanowscy, których małżeństwo musiało wywołać niemały skandal obyczajowy w pierwszej połowie XIX wieku, ponieważ był to związek panny służącej z potomkiem szlacheckiego rodu chlubiącego się wielowiekową tradycją. Prawdopodobnie uroda Józefy oraz rozluźnienie norm społecznych w kwestii pochodzenia wywołane epoką napoleońską mogły przyczynić się do zawarcia tego małżeństwa, które było jednak faktycznym mezaliansem, i generalnie tak odbierała je ówczesna warszawska socjeta. Maria została osierocona przez matkę w wieku zaledwie dziewięciu lat, a kiedy miała dwadzieścia sześć, zmarł jej ojciec. Od tego momentu opiekę nad niezamężną dziewczyną przejął krewny Cyriak Karczewski, dziedzic majątku Wielgie, który w 1849 roku, już w Radomiu, wydał podopieczną za Juliana Malczewskiego.
Młode małżeństwo zamieszkało w Radomiu, niestety, nie wiemy, gdzie dokładnie. Jedyny znany i pewny adres to wspomniana wcześniej ulica Malczewskiego 8 (niegdyś Warszawska). Kamienica pod tym numerem została wybudowana dopiero w 1878 roku, kiedy Jacek mieszkał już w Krakowie od kilku lat, a w Radomiu bywał jedynie jako gość. Państwo Malczewscy zresztą nigdy nie byli właścicielami budynku, a jedynie wynajmowali mieszkanie na parterze od właścicielki, pani Piątkowskiej. Tym niemniej kamienica pod numerem 8 jest kojarzona przez mieszkańców miasta oraz przyjezdnych jako miejsce związane z Jackiem Malczewskim.
Wróćmy jednak do wczesnych lat życia Jacka, a dokładniej do 1867 roku, kiedy to Julian Malczewski wespół z Boną Karczewską zdecydował o umieszczeniu Jacka we wzmiankowanym już Wielgiem, we dworze należącym do Karczewskich, gdzie wraz z trojgiem kuzynów przygotowywałby się do gimnazjum w Krakowie. Warto wspomnieć, że choć to Julian podejmował najważniejsze decyzje w domu, w tym te dotyczące dzieci, to jednak gdyby nie rodzinne koligacje jego małżonki być może trudno byłoby Julianowi zrealizować plany, jakie miał względem Jacka. Pani Maria Malczewska posiadała dość liczną rodzinę ze strony ojca. Korwin-Szymanowscy byli skoligaceni z wieloma świetnymi rodami, między innymi właśnie z Karczewskimi, Heydlami czy Świdzińskimi.
Ale skąd wziął się pomysł prywatnej nauki w Wielgiem? Przede wszystkim stąd, że Julian chciał mieć znaczny wpływ na jakość nauczania, a także dobór lektur i podręczników czytanych przez ukochanego syna, a poza tym Jacek w ten sposób unikał nauki w zrusyfikowanym radomskim gimnazjum. Dlatego też jesienią 1867 roku chłopiec przeniósł się do dworu w Wielgiem, pod opiekę owdowiałego wuja Feliksa Karczewskiego oraz ciotecznej babki Bony ze Świdzińskich Karczewskiej, niezwykle silnej osobowości w rodzinie, która zainicjowała i w części opłaciła wspólną naukę chłopców. Towarzyszami Jacka stali się jego kuzyni: Wacław i Kazimierz, a z czasem dołączył do nich najmłodszy z braci Bronisław. Dla trzynastoletniego chłopca rozpoczął się zupełnie nowy etap. Znalazł się w miejscu, gdzie już nie był oczkiem w głowie ukochanych rodziców i sióstr. Zaczął uczyć się samodzielności i subiektywnego spojrzenia na życie.
Rolę mentora, który wprowadził Jacka w świat przyrody i uwrażliwił na piękno jego poszczególnych przejawów, pełnił Adolf Dygasiński, który od 1869 roku objął funkcję nauczyciela chłopców. Nowego pedagoga, który zastąpił wcześniejszych guwernerów, odkrył Julian Malczewski i jak byśmy dziś powiedzieli, był to strzał w dziesiątkę. Dygasiński okazał się świetnym przyrodnikiem i humanistą, który zaszczepił w Jacku miłość do podradomskiej wsi. Nauczyciel zapoznał chłopców z wiejską obyczajowością i tradycją, ludowymi rytuałami powiązanymi ściśle z porą dnia i roku. Uczył rozpoznawania polnych kwiatów, które w przyszłości zagoszczą w obrazach Malczewskiego, stając się ulubioną roślinnością artysty, a jednocześnie stałym elementem jego symboliki. Podobnie z owadami i ptakami, których kilka gatunków chłopcy trzymali w tzw. ptaszarni, czyli jednym z dworskich pokoi, pod okiem ulubionego nauczyciela. Widoczna w latach późniejszych u Malczewskiego fascynacja ludowością, folklorem i świadomość symbiozy świata ludzkiego z naturą sprawiła, że jego malarstwo symboliczne cały czas mocno trzymało się ziemi – było realistyczne, pełnokrwiste w formie, trzymające się dosłownie wiejskich chałup, dworskich zabudowań, rozległych pól i łąk wypełnionych polnym kwieciem. Tłem wielu kompozycji Malczewskiego stał się polski pejzaż, a bohaterem przeważnie silna, krzepka postać, która na dobre zagościła w jego pracach z końcem XIX wieku. Lata spędzone w Wielgiem nauczyły Jacka bacznego patrzenia na świat i w pełni świadomego zgłębiania tajników przyrody. Pobyt w Wielgiem wzbogacił również wyobraźnię przyszłego artysty o ważny aspekt, o którym pisała Teresa Grzybkowska, odnosząc się do powstałego w końcu lat osiemdziesiątych XIX wieku cyklu prac pt. Rusałki: „Po raz pierwszy w obrazie Malczewskiego pejzaż spełnił tak ważną rolę. Po raz pierwszy też pojawił się ideał kobiecości, oglądany oczami wiejskiego chłopca. Tym ideałem jest wiejska dziewczyna, bo innych kobiet chłopiec przecież nie znał”3.
Co ważne, Jacek coraz częściej sięgał po ołówek lub akwarele. Powstały pierwsze studia z natury: szkice ogrodu, zwierząt hodowlanych. Chłopiec przerysowywał historyczne wizerunki z ilustracji Matejki lub kopiował ryciny francuskiego symbolisty Gustawa Doré. Jego pasja spotkała się nie tylko ze zrozumieniem, ale również zachętą ze strony ojca, który dostarczał mu materiały plastyczne, a nawet przesłał gipsowy odlew ręki, pomocny w pierwszych wprawkach studyjnych.
Oddajmy na chwilę głos samemu Jackowi, wówczas piętnastoletniemu, który pisał w liście do siostry: „Natura tak silnie na mnie działa że tracę swoją indywidualność i jakby rozpływam, rozpuszczam się w tem co mnie otacza”4.
A teraz zatrzymajmy się na chwilę przy obrazie zatytułowanym Jacek nad stawem w Wielgiem, który powstał po blisko pięćdziesięciu latach od pobytu artysty w dworze Karczewskich i stanowi sentymentalną podróż, wspomnienie beztroskich chwil młodzieńca stojącego u progu dorosłości.
Sam przekaz kompozycji wydaje się prosty: on – (przyszły) malarz, czyli kilkunastoletni chłopak z ołówkiem w ręku, który zawzięcie coś szkicuje, na tle dworu i ogrodu w Wielgiem. Ale postać Jacka, siedzącego na dziobie łódki, zdaje się być przytłoczona przez kwitnącą wokół przyrodę. Sylwetka chłopca, gdyby nie ciemny strój i jasny czub deskowanej łódki, niemal znika w zderzeniu z ogromem i pięknem wielobarwnej roślinności, która odgrywa tu główną rolę.
Widzimy potężne, trzcinowe wiechcie, porastające nabrzeże stawu, alejki wysypane brązowym żwirem, biegnące wokół dworskich zabudowań, klomby i gazony kwietne, a w ogromnych donicach rachityczne jeszcze datury, niczym skarlałe drzewa, wystawione już na lato. Po prawej kłębią się kępy kwiatów w pastelowych barwach (hortensje, piwonie?), odgrodzone od kuliście przyciętych krzewów, prostymi jak struny liliami (?) (kannami?, słonecznikami?). Ta stopniowo narastająca roślinność kończy się szpalerem (uciętym przez górną krawędź obrazu) smukłych, wysokich topoli, między którymi słońce rzuca ostatnie promienie na wyżwirowaną alejkę prowadzącą do dworskiego ganku. Czujemy zapach ziół i kwiatów, widzimy chylące się ku zachodowi słońce, które prześwieca poprzez maszty drzew. W kontrze są kępy jasnych kwiatów, schowane w zimnym cieniu krzewów, i błękitna, ukryta w chłodnej już przestrzeni powietrza, ściana dworu.
Mamy wrażenie, jakby artysta chciał pokazać, że jest maleńki i nieważny w obliczu boskiej wizji – przyrody stworzonej ręką Najwyższego, która sama w sobie jest najpiękniejszym obrazem. A tym samym malarz ucieka wstecz wspomnieniami do chwil beztroski, utraconej arkadii szczęśliwości, do której tęsknił w ostatnich latach życia. Jak sam pisał: „Wspomnienia tych czasów mają dla mnie najwięcej powabu i uroku”5.
Adolf Dygasiński podjął jeszcze jeden niezmiernie ważny temat, dotyczący zdarzeń z niedalekiej tym razem historii. Jako uczestnik powstania styczniowego, naoczny świadek krwawych walk z zaborcą pragnął przekazać swoim podopiecznym nie tylko miłość do ojczyzny, ale również dążenia do odzyskania niepodległości. Podtrzymując pamięć o nieżyjących już bohaterach powstania, odwiedzał z chłopcami krzyż w Jaworze Soleckim, ustanowiony na pamiątkę śmierci Dionizego Czachowskiego w potyczce z Rosjanami. Adolf Dygasiński, obok ojca, był dla Jacka najważniejszym autorytetem w młodości. Dygasiński nie tylko uczył, ale i wychowywał swoich uczniów, kształtując ich charaktery i zachowania. Jacka, swojego najzdolniejszego ucznia, wprowadził w świat legend i baśni, znanych mieszkańcom wsi. Malczewski, już po latach, po śmierci ukochanego nauczyciela, namalował kilka jego wizerunków, na których przedstawił go jako wiecznie zamyślonego samotnika, coś skrzętnie notującego w swoim zeszycie bądź pogrążonego w zadumie mężczyznę pośród zimowego pejzażu. Jedna kwestia pozostaje niezmienna: Adolf Dygasiński zawsze jest ukazany na tle przyrody, i to zazwyczaj w towarzystwie ptaków.

KRAKÓW

„»…Cóż to za miasto!« – woła Jacek w liście do siostry – znasz okolice Rzymu z widoków, których jest pod dostatkiem w tece ojca – oto okolice Krakowa bardzo do tamtych podobne”.

Zaplanowaną koleją rzeczy w sierpniu 1871 roku Jacek z kuzynami, nadal pod opieką Dygasińskiego, przeprowadza się do Krakowa. Chłopcy zamieszkują w internacie, prowadzonym przez Dygasińskiego, przy Floriańskiej. Dzięki temu, że Dygasiński w liście do Wandzi Karczewskiej i Brońci Heydlówny z Gardzienic, towarzyszek chłopców z wcześniejszych lat, opisuje rozkład dnia i wnętrze internatu, możemy dowiedzieć się nieco więcej o zakwaterowaniu Jacka i jego współtowarzyszy w Krakowie. Dotychczasowy nauczyciel i opiekun pisze:

„Wystawcie sobie 2 duże pokoje z dużym przedpokojem, z żelaznymi drzwiami i kratami takimiż u okien […], że przy tych oknach są firanki według mojego gustu sprawione, szare, w duże fantastyczne bukiety, co sprawia miły efekt dla przechodzących ulicą Floriańską, bardzo ludną. […] W drugim pokoju stoi długi, poważny, czworonożny stół, podobny do stołów używanych w sądach i senatach; na tym stole stoi lampa prostej architektury, rzucająca jasne promienie, aby przy pomocy jej promieni światło mądrości przenikało do głów Waszych braciszków” 7.

Warto dodać, że Dygasiński określa ich lokum jako „przybytek nauki, bardzo poważna świątynia”8, podkreślając jednocześnie, że nie różni się niczym właściwie od innych: „podobne jest do mieszkań zwykłych śmiertelników: jest pełno łóżek jednakowej formy, jest 9 krzesełek drewnianych, jest szezlong, kanapa, 3 szafy, biurko, parę małych stoliczków, walizy itd.”9.
Jacek rozpoczął naukę w gimnazjum Świętego Jacka, w klasie o profilu klasycznym. Bardzo szybko okazuje się, że jest chłopcem ambitnym, a przy tym bardzo dobrym uczniem i należy do ścisłej czołówki forcugów10, czyli prymusów, już po pierwszym półroczu, o czym skwapliwie donosi bliskim w listach. Podobno Jacek, według wspomnień kuzyna Wacława Karczewskiego, zaraz na początku roku podszedł do najlepszego ucznia w klasie i powiedział: „Bardzo cię kolego przepraszam, ale od dziś ja będę pierwszym”11, co świadczy o jego dużej pewności siebie, nawet zarozumiałości, a z drugiej strony dowodzi sumienności i pracowitości, które to cechy w przyszłości uwydatnią się wielokrotnie w trakcie pracy nad obrazami.
Pierwsze miesiące w Krakowie to oczywiście okres tęsknoty za bliskimi, ale też smutek i żal z powodu braku czasu na ćwiczenie ukochanego rysunku. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawia jednak, że opiekunem klasy Jacka zostaje prof. Siedlecki, który pokazuje prace ucznia swojemu bratu – malarzowi Franciszkowi Siedleckiemu, ten zaś dostrzega talent i namawia chłopca do kontynuowania nauki rysunku. Dlatego Jacek, z początkiem 1872 roku, obok zajęć w gimnazjum, rozpoczyna prywatne lekcje u malarza Leona Piccarda – cztery godziny tygodniowo.
Tymczasem Julianowi Malczewskiemu bardzo zależy, żeby ukochany syn został nie tylko utalentowanym i wielkim malarzem, ale też człowiekiem gruntownie wykształconym, i dlatego pozostaje głuchy na Jackowe skargi w listach na nadmiar nauki, a zarazem brak czasu na ćwiczenie rysunku, i nie pozwala na rezygnację z gimnazjum. Co więcej, Julian, chcąc ułatwić potomkowi przyszły start w dorosłym życiu, stara się poprzez listy polecające poznać go z elitą Krakowa, do której należą przedstawiciele arystokratycznych rodów, ale też uczeni i artyści. Młody chłopak, wychowany przez „demokratycznego” Dygasińskiego, często wzbrania się przed tego rodzaju praktyką, ale po latach okaże się, że „staromodne” (wg Jacka) ojcowskie zabiegi zaowocują wieloma szczerymi przyjaźniami i serdecznymi relacjami w kontaktach towarzyskich.
I tak, dzięki znajomościom ojca, często widuje się ze sławnym i szanowanym malarzem Józefem Brandtem (współwłaścicielem majątku w Orońsku, leżącym niedaleko Radomia), który poznaje chłopca między innymi z Władysławem Szernerem oraz z młodszym o dwa lata „Wojtkiem” Kossakiem. Nastoletni chłopcy – przyszli artyści – biegają po Krakowie, szkicując stare zaułki i leciwe domostwa. Samo miasto, o wielowiekowej tradycji i bogactwie średniowiecznej architektury, oraz jego osobliwi mieszkańcy robią na Jacku ogromne wrażenie.
W tym też czasie chłopiec szkicuje scenki nawiązujące do treści Pana Tadeusza, przerysowuje w „matejkowskiej” manierze twarze z nagrobków i znów, ambitnie, wysuwa się na prowadzenie, ale tym razem w grupie uczniów Piccarda. Okazuje się, że Jacek nie tylko szybko i sprawnie rysuje, ale również robi to zdecydowanie lepiej od reszty kolegów.
Wakacje 1872 roku spędza w rodzinnych stronach, w Wielgiem i Gardzienicach, ciesząc się wiejskim powietrzem i kontaktem z bliskimi. Jesienią wraca do Krakowa, rezygnuje z zajęć u Piccarda i jako wolny słuchacz rozpoczyna uczęszczanie na zajęcia do Szkoły Sztuk Pięknych, do pracowni znakomitego pedagoga, ale dość schematycznego malarza historycznego Władysława Łuszczkiewicza.
Julian Malczewski, doceniając zdolności i ogromną pracowitość jedynaka, mierzy jednak wyżej. Czuwając nad rozwojem intelektualnym i artystycznym syna, pragnie, by uczył się od najlepszych. Dość naiwnie, nie do końca świadom znikomego prawdopodobieństwa spełnienia się jego marzeń, chce, aby Jacka pod swoje skrzydła wziął sam Jan Matejko – geniusz malarski, który rządził wówczas niepodzielnie polską sztuką i zbiorową wyobraźnią polskiego społeczeństwa. Pośrednikiem w nawiązaniu znajomości z Matejką zostaje Piotr Hubal-Dobrzański, znawca i kolekcjoner sztuki, z wykształcenia prawnik, który z czasem staje się bliskim przyjacielem i opiekunem artysty, a w przyszłości wielokrotnie posłuży mu jako model do wielu symbolicznych obrazów. Dobrzański pokazuje szkice Jacka Matejce i tym samym następuje pierwsza poważna weryfikacja talentu chłopca, z której oczywiście wychodzi zwycięsko.
Julian Malczewski otrzymuje list, z 26 listopada 1872 roku, w którym Matejko pisze o „niepoślednim talencie malarskim”12 jego syna. I od tej chwili nie ma już odwrotu. Młody Jacek, zafascynowany twórczością Matejki od lat, rezygnuje z nauki w gimnazjum i za zgodą ojca (oraz aprobatą Dygasińskiego) zapisuje się w lutym 1873 roku do krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.
Odtąd niespełna dziewiętnastoletni Malczewski z ogromnym zapałem i werwą, nieraz na granicy fizycznego wyczerpania organizmu, uczestniczy w zajęciach artystycznych (praktyce i teorii), które wypełniają mu praktycznie całe dnie, od siódmej rano do ósmej wieczorem, z przerwami na posiłki. Jeszcze nie studiuje pod okiem Matejki, jego profesorami w szkole są Władysław Łuszczkiewicz i Feliks Szynalewski. Dodatkowo prywatnie uczy się rysunku u Floriana Cynka. Nadmienię, że podjęcie studiów artystycznych nie byłoby możliwe, gdyby nie gest młodszej siostry ojca, Wandy Malczewskiej. Ta skromna, bogobojna kobieta postanowiła w całości przeznaczyć swój spadek po rodzicach na studia bratanka, który chcąc jej się odwdzięczyć, namalował wizerunek Matki Boskiej z Dzieciątkiem (niestety, zaginiony).
Głównym założeniem ówczesnej krakowskiej szkoły artystycznej było przekazanie i wyuczenie ideałów antycznego piękna, wzorowanie się na kształtach sztuki starożytnej i hołdowanie jej harmonijnym zasadom. Stąd uczelniane zajęcia zdominowane zostały rysunkiem z gipsowych modeli, będących kopiami klasycznych rzeźb. Taką szkołę zastał Jacek Malczewski, czym w pierwszej chwili był zachwycony. Podobnie jak mistrz Matejko starał się kolekcjonować historyczne przedmioty, fragmenty starych tkanin czy pozostałości rynsztunku wojskowego, które mogłyby posłużyć jako model bądź wsparcie artystycznej wyobraźni w odtwarzaniu zamierzchłych czasów.

 
Wesprzyj nas