Jaką rolę w życiu nas, ludzi, odgrywa cisza? I co dzieje się, gdy jej zabraknie? O tym opowiada Thich Nhat Hanh, mistrz buddyjski a zarazem pisarz i poeta, w swojej ostatniej książce.


„Ile minut każdego dnia – jeśli w ogóle jest taki czas – spędzasz naprawdę w ciszy?” – to pytanie Thich Nhat Hanh, autor filozoficznej książki „Cisza”, zadaje czytelnikom na samym jej początku, zapraszając do refleksji nad rolą i znaczeniem ciszy w życiu człowieka.

Odpowiedź na to pytanie jest o tyle zasadna, iż popycha do nieuchronnej konkluzji, że we współczesnym świecie z prawdziwie głęboką ciszą nie mamy styczności niemal wcale: otacza nas nieprzerwany potok hałasów, począwszy od wszechobecnych, głośnych i o wiele za głośnych, dźwięków, a na szumie informacyjnym skończywszy. Szkodzi nam to na wiele sposobów, tak fizycznie jak i psychicznie, co rodzi kolejne pytanie: dlaczego na ten stan rzeczy pozwalamy z taką łatwością, zapraszając różne formy hałasu do naszego życia?

Rozwiązanie tej zagadki jest proste i zdumiewające zarazem – wiele osób boi się ciszy, ponieważ z psychologicznego punktu widzenia daje ona przestrzeń do spotkania z samym sobą, a dla niektórych to zbyt przerażające wyzwanie. Tyle tylko, że jedynie w ciszy można wzrastać, znaleźć odpowiedzi na fundamentalne pytania, uczyć się ze zrozumieniem, dostrzec możliwości i rozwiązania, nad którymi w wiecznym jazgocie nie sposób się zastanowić. To właśnie dlatego we wszystkich miejscach, będących w przeszłości kuźniami wielkich umysłów, panowała skłaniająca do kontemplacji cisza. Dziś takie miejsca są coraz większą rzadkością, jak i mądrość sama w sobie. I to nie jest przypadek.

Thich Nhat Hanh pisząc o ciszy stara się sprowadzić do przystępnej formy filozoficzne przemyślenia na jej temat, przeplatając je z dowiedzionymi przez stulecia skutkami zarówno obcowania z niezmąconym spokojem, jak i codziennego doświadczania jego braku. Ten drugi wariant jest rzeczywistością większości z nas, których hałas zewnętrzny popycha do wewnętrznego chaosu i niepokoju. Hałas sączący się do naszych uszu w domu, na ulicach, w pracy, zamęt tysięcy bodźców napierających na nasz umysł w błahych rozmowach, programach telewizyjnych i radiowych, internetowych wiadomościach, zna każdy, kto nie mieszka w oddalonej od miasta pustelni. Autor „Ciszy” prowadzi czytelnika poprzez sposoby pozwalające chociaż w pewnym stopniu ograniczyć szkodliwy wpływ wszystkich tych hałasów i odzyskać kontrolę nad własnym życiem.

Nie można być szczęśliwym, jeśli nie ma się przestrzeni dla ciszy

Dlaczego mowa o kontroli? Mianowicie z tego względu, iż przebywając w ciągłym hałasie tracimy umiejętność racjonalnego osądu, przekarmiając zmysły bodźcami gubimy się w ich gmatwaninie, odczuwając ciągłe rozdrażnienie, przemęczenie, bezradność. „Kiedy zapada cisza, wszystko staje się wyraźne” – konkluduje Thich Nhat Hanh. Tak może zdarzyć się dopiero, kiedy w rezultacie świadomego wysiłku, wygospodarujemy sobie przestrzeń psychiczną wolną od wszelkiego hałasu – akustycznego i intelektualnego. Autor książki nazywa ją „postem dla świadomości” i przypomina, że „jeśli mieszkamy w okolicy przesiąkniętej agresją, lękiem, gniewem i rozpaczą, karminy się zbiorową energią gniewu i lęku, nawet mimowolnie”. Wspomniana okolica nie musi być pojęciem geograficznym – może nią być środowisko, w którym przebywamy, filmy i programy, którymi bezmyślnie się raczymy albo strony internetowe przepełnione przygnębiającymi wieściami czy agresywnymi poglądami.

„Nie można być szczęśliwym, jeśli nie ma się przestrzeni dla ciszy” – stwierdza z pełnym przekonaniem Thich Nhat Hanh, wskazując w opozycji osoby lękające się jej, jako te najbardziej nieszczęśliwe, bezustannie zagłuszające swoje wątpliwości, obawy, kompleksy czy traumy jakimikolwiek hałasami, które mogą ich odizolować od konfrontacji z tym, co niewygodne, trudne, bolesne.

Te konstatacje, przedstawione w sposób jasny i konkretny, czynią „Ciszę” książką niezwykle wymowną, a zarazem pomocną w zrozumieniu tego, co dzieje się z nami w głośnych, pod każdym względem, realiach naszych czasów. Jej autor, który przeżył niemal stuletnie, niezwykle barwne i burzliwe życie, ujął w niej także anegdoty, przedstawiające doświadczenia z ciszą będące udziałem ludzi różnych profesji, z jakimi miał styczność i swoje własne wspomnienia z klasztorów i ośrodków odosobnienia, gdzie zbawienny wpływ ciszy na człowieka, jego umysł i ciało, jest oczywistością nie wymagającą żadnych wyjaśnień.

Zapoznanie się z jego przemyśleniami pomaga zrozumieć, jak ważne jest, by wygospodarować sobie w życiu nawyk poszukiwania zewnętrznej i wewnętrznej ciszy, jakkolwiek może stać się ono także znakomitym przyczynkiem do refleksji nad tym, co poszło nie tak ze światem, który sami sobie zbudowaliśmy tak, aby… szkodził nam na różne sposoby. Agnieszka Kantaruk

Thich Nhat Hanh, Cisza. Siła spokoju w świecie pełnym zgiełku, Przekład: Jerzy Paweł Listwan, Wydawnictwo Czarna Owca, Premiera: 26 stycznia 2022
 

To może Cię zainteresować:



 

Thich Nhat Hanh
Cisza. Siła spokoju w świecie pełnym zgiełku
Przekład: Jerzy Paweł Listwan
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 26 stycznia 2022
 
 

spis treści

wstęp
jeden karmieni nieustannym hałasem
dwa radio „Myślotok”
trzy grzmiąca cisza
cztery głębokie słuchanie
pięć siła wyciszenia
sześć zauważanie
siedem pielęgnowanie kontaktu

jeden
karmieni nieustannym
hałasem


O ile nie mieszkasz samotnie w górskiej pustelni bez elektryczności, prawdopodobnie cały dzień wchłaniasz nieprzerwany potok szumów i informacji. Nawet kiedy nikt do nas nie mówi i nie słuchamy radia ani innego sztucznego źródła dźwięku, słowa docierają do nas za pośrednictwem billboardów, telefonu, SMS-ów, mediów społecznościowych, komputera, plakatów, ulotek i wieloma innymi drogami.Czasami w strefie odlotów na lotnisku trudno znaleźć choćby jeden zakątek, w którym nie rozlegałby się jazgot telewizora. Wielu ludziom poranną drogę do pracy czy szkoły wypełnia czytanie wiadomości na Twitterze, SMS-ów i newsów, granie w gry i ściąganie aktualizacji na telefon.
Nawet w tych rzadkich momentach, kiedy z zewnątrz nie dobiega żaden dźwięk ani żadna informacja, w głowie terkocze ci nieustannie kołowrotek myśli. Ile minut każdego dnia – jeżeli w ogóle jest taki czas – spędzasz naprawdę w ciszy?
Cisza jest niezbędna. Potrzebujemy jej tak, jak potrzebujemy powietrza, jak rośliny potrzebują światła.
Jeśli umysł jest stale zatłoczony słowami i myślami, brakuje nam przestrzeni.
Człowiek, który żyje w środowisku miejskim, przyzwyczaja się do pewnego poziomu hałasu w otoczeniu. Stale ktoś krzyczy, coś trąbi, dudni jakaś muzyka. Ciągłość tego zgiełku może działać na kogoś uspokajająco. Mam znajomych, którzy wyjeżdżają na weekend na wieś albo na odosobnienie medytacyjne, i panująca tam cisza niepokoi ich, drażni. Czują się w niej nieswojo, ogarnia ich lęk, ponieważ są przyzwyczajeni do tego, że w tle stale słychać jakiś hałas.
Rośliny nie mogą rosnąć bez światła; ludzie nie mogą oddychać bez powietrza. Wszystko, co żyje, potrzebuje przestrzeni do wzrostu i do tego, by się stawać.

lęk przed ciszą
Mam wrażenie, że wielu z nas boi się ciszy. Stale coś wchłaniamy – tekst, muzykę, program radiowy bądź telewizyjny, myśli – żeby tylko czymś zapełnić przestrzeń. Jeśli cisza i przestrzeń są tak ważne dla naszego szczęścia, dlaczego nie robimy im więcej miejsca w swoim życiu?
Jedna z moich wieloletnich uczennic ma partnera, który jest dla niej bardzo dobry, świetnie słucha i nie mówi zbyt dużo; w domu jednak stale musi mieć włączone radio albo telewizor, a przy śniadaniu lubi mieć przed sobą gazetę.
Córka pewnej mojej znajomej uwielbiała chodzić na medytacje do miejscowej świątyni zen i zachęcała matkę, żeby też spróbowała. Mówiła: „To naprawdę łatwe, mamo. Nie trzeba siedzieć na podłodze; można wziąć sobie krzesło. W ogóle nic nie trzeba. Po prostu siedzimy w ciszy”. Matka odpowiedziała bardzo szczerze: „Chyba się tego boję”.
Można czuć się samotnym nawet w otoczeniu wielu osób. Jesteśmy wtedy samotni razem. Jest w nas próżnia. Z tą próżnią jest nam niewygodnie, więc staramy się ją zapełnić albo sprawić, by zniknęła. Technika dostarcza nam tak wielu urządzeń, które pozwalają nam „pozostawać w łączności”. Stale jesteśmy „w łączności”, mimo to nadal czujemy się samotni. Wiele razy na dzień sprawdzamy przychodzącą pocztę elektroniczną i zaglądamy na portale społecznościowe. Wysyłamy albo publikujemy wiadomość za wiadomością. Chcemy się czymś podzielić; chcemy coś otrzymać. Przez cały dzień absorbują nas starania, by nawiązać łączność.
Czego się tak obawiamy? Może czujemy w swoim wnętrzu pustkę, doskwiera nam poczucie osamotnienia, nie możemy sobie znaleźć miejsca? Może czujemy się opuszczeni i niekochani? Może czujemy, że brak nam czegoś ważnego? Niektóre z tych uczuć mają bardzo długą historię, towarzyszą nam niemal od dnia naszych narodzin, wszystko, co robimy i myślimy, jest nimi podszyte. Obfitość bodźców ułatwia nam odwrócenie uwagi od tego, co czujemy. Kiedy zapada cisza, wszystko to staje się wyraźne.

stół szwedzki bodźców
Wszystkie dźwięki wokół nas i wszystkie rozbrzmiewające w nas ciągle od nowa myśli można uznać za swego rodzaju pokarm. Pokarm, który jemy – który fizycznie przeżuwamy i połykamy – jest nam dobrze znany. Ale to, co czytamy, rozmowy, które prowadzimy, spektakle, które oglądamy, gry, w które gramy, wszystkie nasze myśli, zmartwienia, niepokoje – także są naszym pokarmem. Nic dziwnego, że często w naszej świadomości nie ma miejsca na piękno i ciszę; jest bowiem stale zapychana innymi rodzajami pokarmu!
Każdy człowiek codziennie konsumuje cztery rodzaje pokarmu. W buddyzmie nazywa się je Czterema Składnikami Odżywczymi. Należą do nich: jedzenie, wrażenia zmysłowe, dążenia oraz świadomość – jednostkowa i zbiorowa.
Pierwszy rodzaj pokarmu to jedzenie, które każdego dnia wkładamy do ust. Drugi rodzaj – wrażenia zmysłowe – to doznania, które przyjmujemy wzrokiem, słuchem, węchem, smakiem i dotykiem, całym ciałem i umysłem. W tej kategorii mieści się wszystko, co widzisz, słyszysz i wąchasz, czego smakujesz i dotykasz. Mieszczą się w tym rozmowy telefoniczne i SMS-y, odgłos autobusu za oknem, billboard, który gdzieś widziałeś. Wszystko to niesie informacje, którymi każde go dnia karmisz swoją świadomość.
Trzeci rodzaj pokarmu stanowią dążenia: to, czego chcesz, co cię obchodzi, czego pragniesz. Wszystko to żywi dojrzewające w tobie decyzje i pomysły na działanie, twoje poczynania. Gdybyś nie miał dążeń, żadnej woli, żadnego pragnienia, nie ruszyłbyś się z miejsca; po prostu byś obumarł.
Czwartym rodzajem pokarmu jest świadomość. Zarówno jednostkowa – to, czym twój umysł odżywia sam siebie, to, co podsyca twoje myśli i działania – jak i zbiorowa – to, jak ona na ciebie wpływa.
Każdy z tych pokarmów może być zdrowy albo niezdrowy, pożywny albo toksyczny. Liczy się to, co konsumujemy, w jakich ilościach i jak świadomie. Na przykład czasem, gdy coś nas wyprowadzi z równowagi, zjadamy coś bezwartościowego, od czego później jest nam niedobrze, albo upijamy się, by na chwilę zapomnieć, nawet jeśli ostatecznie poczujemy się jeszcze gorzej. Jeśli chodzi o pokarm dla zmysłów, możemy świadomie otwierać się na takie media, których treść jest dla nas zdrowa i pouczająca; albo, przeciwnie, możemy starać się zapomnieć o swoim cierpieniu, zatracając się w grach wideo, oglądaniu filmów, czytaniu czasopism czy nawet w plotkowaniu. Dążenia również mogą być zdrowe (motywacje konstruktywne) albo niezdrowe (żądze i obsesje). Zdrowa albo nie może być świadomość zbiorowa. Pomyśl o tym, jak wpływa na ciebie nastrój bądź stan świadomości grupy, w której się znajdujesz.
Czy ta grupa jest wspierająca? Szczęśliwa? Gniewna? Rozplotkowana? Nastawiona na rywalizację? Apatyczna?
Skoro każdy składnik odżywczy tak silnie na nas działa, trzeba zdawać sobie sprawę, co konsumujemy i w jakich ilościach. Wiedząc o tym, możemy chronić siebie. Bez takiej ochrony wchłaniamy o wiele za dużo toksyn. Całkiem bezwiednie napełniamy się toksycznymi dźwiękami i emocjami, od których chorujemy. Przytomna świadomość jest jak krem z filtrem przeciwsłonecznym, który chroni wrażliwą skórę niemowlęcia. Bez niego skóra pokryłaby się pęcherzami. Korzystając z ochrony, jaką daje uważność, możemy pozostać zdrowi i bezpieczni – przyjmować tylko te Składniki Odżywcze, dzięki którym rozwijamy się szczęśliwie.

jedzenie
Większość z nas zdaje sobie sprawę, że zjadany pokarm wpływa na to, jak się czujemy. Fast food i niezdrowe przekąski powodują zmęczenie, rozdrażnienie, rozdygotanie, do tego ogarnia nas poczucie winy, a zaspokojenie okazuje się tylko chwilowe. Po owocach i warzywach natomiast jesteśmy pełni energii, zdrowi, zadowoleni. Często jemy coś nie dlatego, że jesteśmy głodni, tylko dla pocieszenia albo żeby odwrócić uwagę od uczuć wywołujących dyskomfort. Przypuśćmy, że się martwisz albo dokucza ci samotność. Nie podoba ci się to uczucie, więc otwierasz lodówkę. Wiesz, że nie jesteś głodny, że nie masz potrzeby jedzenia. I tak po nie sięgasz, bo chcesz zagłuszyć to, co w sobie czujesz.
Podczas odosobnień w każdym z naszych ośrodków serwujemy codziennie trzy zdrowe wegetariańskie posiłki, przyrządzone z miłością i w uważności. Mimo to niektórzy uczestnicy niepokoją się o jedzenie. Mam przyjaciela, który, gdy pierwszy raz przyjechał na odosobnienie z praktyką uważności, potrafił myśleć tylko o tym, kiedy będzie mógł coś zjeść. Przez pierwsze dwa dni odosobnienia ciągle czuł się głodny i nie podobało mu się, że po jedzenie stoi się w kolejce. Obawiał się, że jedzenia zabraknie, choć nigdy tak się nie działo. Zwykle wychodził przed końcem każdych zajęć, w jakich uczestniczył, żeby móc być jednym z pierwszych w kolejce do posiłku.
Trzeciego dnia uczestniczył on w grupowej rozmowie, podczas której miał okazję powiedzieć trochę o swoich uczuciach w stosunku do ojca (niedawno zmarłego) i otrzymał od grupy dużo wsparcia. Spotkanie się trochę przedłużyło, ale kiedy tym razem mój przyjaciel stanął w kolejce po posiłek, uświadomił sobie, że nie odczuwa niepokoju. Miał pewność, że jedzenia wystarczy i naje się do syta. Jakże się cieszę, że – szczególnie tamtego dnia – nie zabrakło nam ryżu ani warzyw!

wrażenia zmysłowe
Na ten rodzaj pokarmu składa się to wszystko, co odbieramy zmysłami i umysłem – wszystko, co widzimy, czujemy, czego dotykamy, co smakujemy i słyszymy. Także każdy hałas zewnętrzny, w tym rozmowy, wrażenia, jakich dostarczają nam różne rozrywki, muzyka. To, co czytamy, oraz docierające do nas informacje.
Wrażenia zmysłowe również wpływają na to, jak się czujemy, może nawet jeszcze bardziej niż jedzenie. Sięgamy po czasopismo, wchodzimy do internetu, oglądamy jakieś zdjęcia, słuchamy muzyki. Chcemy być w kontakcie i na bieżąco. Chcemy miło spędzać czas. Istnieją różne konkretne powody, dla których konsumujemy pokarm zmysłowy, ale rzeczywistym powodem często jest chęć ucieczki od siebie i zagłuszenia wewnętrznego cierpienia.
Kiedy słuchamy muzyki, czytamy książkę, bierzemy do rąk gazetę, to najczęściej nie dlatego, że naprawdę tego potrzebujemy. Często robimy to mechanicznie – mamy taki nawyk albo chcemy „zabić czas” i zatrzeć wrażenie pustej przestrzeni, z którym czujemy się nieswojo. Może robimy to, żeby uniknąć spotkania z samym sobą. Wielu z nas boi się wrócić do siebie samych, ponieważ nie potrafi sobie poradzić z wewnętrznym cierpieniem. Dlatego stale szukamy wciąż nowych doznań zmysłowych do skonsumowania.
Jesteśmy tym, co czujemy i czego doświadczamy. Jeśli odczuwamy złość, jesteśmy tą złością. Jeśli czujemy miłość, jesteśmy tą miłością. Jeśli patrzymy na ośnieżony górski szczyt, jesteśmy tym szczytem. Śniąc, jesteśmy tym snem.
Pewien nastolatek niedawno wyznał mi, że przez co najmniej osiem godzin dziennie gra w gry komputerowe. Nie może przestać. Na początku grał, żeby zapomnieć o tym, że jest mu źle w życiu, że czuje się nierozumiany w rodzinie, w szkole i w społeczności. Teraz jest uzależniony od gier. Myśli o nich przez cały czas nawet wtedy, kiedy nie gra. Wielu z nas może powiedzieć o sobie coś podobnego – doznaniami zmysłowymi staramy się zasypać samotność i uczucie pustki.
Zmysły są jak okna na świat zewnętrzny. Wielu z nas ma te okna stale pootwierane; pozwalamy na nieustanną inwazję widoków i odgłosów, na to, by wnikały w nas i pogłębiały cierpienie, które nosimy w swoim smutnym, udręczonym ja. Czujemy się zziębnięci do szpiku kości, bezgranicznie samotni i bardzo zalęknieni. Czy zdarza ci się, że oglądasz przerażający film i nie potrafisz wyłączyć telewizora? Ochrypłe wrzaski i huk wystrzałów wytrącają cię z równowagi, a jednak nie wstajesz i nie wyłączasz. Dlaczego torturujesz się w ten sposób? Czy nie chcesz dać sobie wytchnienia, zamknąwszy okna zmysłów? Czy boisz się zostać sam, obawiasz się pustki i samotności, które możesz spotkać, gdy znajdziesz się sam na sam ze sobą?
Oglądając zły program w telewizji, każdy z nas staje się tym złym programem. Możemy być, czym tylko chcemy, i to bez czarodziejskiej różdżki. Dlaczego więc otwieramy okna swoich zmysłów na złe filmy i złe programy telewizyjne – filmy kręcone przez producentów, goniących za sensacją w poszukiwaniu łatwego zarobku; filmy, od których serce wali nam jak oszalałe, pięści się zaciskają, po których obejrzeniu umęczeni wytaczamy się na ulicę?
Pokarmem dla zmysłów są także rozmowy. Wyobraź sobie, że rozmawiasz z kimś, kto jest pełen goryczy, zawiści, niezaspokojonych pragnień. Przez cały czas trwania rozmowy przyjmujesz od tej osoby jej energię rozpaczy. Prawdę mówiąc, duża część konsumowanego przez nas pokarmu zmysłowego działa na nas tak, że czujemy się źle. Coraz częściej wydaje nam się, że jesteśmy nie dość dobrzy, że musimy sobie coś kupić albo coś w sobie zmienić, żeby stać się lepsi. A przecież zawsze możemy podjąć decyzję, że będziemy chronić swój spokój. To nie znaczy, że natychmiast pozamykamy wszystkie okna. W tak zwanym świecie zewnętrznym jest wiele cudów, otwieraj na nie swoje okna. Ale oglądaj każdy z nich w świetle przytomnej świadomości. Nawet kiedy siedzisz nad przejrzystym potokiem, słuchasz pięknej muzyki czy oglądasz znakomity film, nie zawierzaj siebie bez reszty temu potokowi, muzyce, filmowi. Pozostawaj świadomy siebie i swojego oddechu. Gdy będzie w tobie świecić słońce świadomości, pozwoli ci ono uniknąć większości niebezpieczeństw – i doświadczysz tego, że potok będzie jeszcze czystszy, muzyka bardziej harmonijna, a film całkowicie odsłoni duszę artysty.

dążenia
Trzeci rodzaj pokarmu to dążenia, czyli nasze podstawowe zamiary i motywacje. Dążenia wyznaczają cel naszych działań. Znaczną część otaczającego nas hałasu – w postaci reklam, filmów, gier, piosenek i rozmów – tworzą przekazy o tym, co powinniśmy robić, jak powinniśmy wyglądać, na czym polega sukces i kim powinniśmy być. Przez ten cały harmider rzadko zwracamy uwagę na to, czego naprawdę pragniemy. Działamy, ale nie mamy w sobie dość przestrzeni i ciszy, aby działać z intencją. Jeśli nie mamy żadnego celu, który by nam dawał siłę, tylko dryfujemy przez życie. Są osoby, które widuję raz w roku. Gdy pytam, co zrobiły przez miniony rok, wiele z nich tego nie pamięta. Tak żyje większość z nas: upływają dnie, tygodnie, nawet miesiące – a my żyjemy jak we mgle, nieświadomi swoich intencji. Czasami wydaje się, że jedyną obecną w nas intencją jest przetrwanie bieżącego dnia.
Kiedykolwiek podejmujemy jakieś działanie – wyjście do sklepu, zadzwonienie do znajomego, pójście do pracy, zrobienie kolejnego kroku – kieruje nami jakaś intencja, jakaś pobudka, świadoma bądź nieświadoma. Czas upływa bardzo szybko; pewnego dnia możemy ze zdziwieniem stwierdzić, że życie się kończy, a my nie wiemy, gdzie nam się podział ten cały czas. Może marnowaliśmy całe dnie, poddając się gniewowi, lękowi czy zazdrości? Rzadko dajemy sobie czas i przestrzeń, by się zastanowić: Czy robię ze swoim życiem to, co najbardziej chciałbym zrobić? Czy w ogóle wiem, co by to było? W zgiełku, panującym w naszej głowie i wszędzie wokół, tonie cichy głos wewnętrzny. Jesteśmy tak bardzo zajęci robieniem „czegoś”, że rzadko dajemy sobie chwilę na to, by wejrzeć w siebie i przyjrzeć się swoim najgłębszym pragnieniom.
Dążenia są niewyczerpanym źródłem energii.
Ale nie zawsze pochodzą z serca. Jeśli twoim dążeniem jest tylko zarobienie ogromnych pieniędzy albo to, żeby jak najwięcej osób śledziło twoje wpisy na Twitterze, nie prowadzi cię ono do satysfakcjonującego życia. Wielu ludzi ma mnóstwo pieniędzy i wielką władzę, a jednak nie są szczęśliwi; czują się samotni. Nie mają czasu, by naprawdę przeżywać swoje życie. Nikt ich nie rozumie i oni też nikogo nie rozumieją. Aby w pełni przeżywać to życie jako człowiek, każdy z nas potrzebuje kontaktu z pragnieniem urzeczywistnienia czegoś większego niż jednostkowe „ja”. Dzięki tej jednej pobudce możemy zmienić swoje zwyczaje tak, że uwolnimy się od nadmiernego zgiełku w głowie.
Możesz przez całe życie słuchać różnych przekazów z własnego wnętrza i z zewnątrz, ale nigdy nie usłyszeć głosu swojego najgłębszego pragnienia. Usłyszeć ten głos umieją nie tylko mnisi i męczennicy. Wystarczy, że dasz sobie przestrzeń i ciszę, aby wsłuchać się w siebie głęboko, a możliwe, że ty też odkryjesz w sobie silne pragnienie pomagania innym, niesienia im miłości i współczucia, zmieniania świata na lepsze. Bez względu na to, na czym polega twoja praca – przewodzisz korporacji, podajesz jedzenie, uczysz, opiekujesz się innymi – wyraźna świadomość celu, któremu służysz, i tego, jaki związek z nim ma twoja praca, może być dla ciebie obfitym źródłem radości.

 
Wesprzyj nas