“Ministerstwo Prawdy” to fascynujące studium poświęcone jednemu z najważniejszych dzieł literatury współczesnej. Lynskey po mistrzowsku pokazuje, jak historia może kształtować fikcję i jak fikcja może wpływać na historię.


Dzięki ostatniej powieści George Orwell stał się ikoną współczesnego świata. Spisane przez niego idee weszły do języka, a w erze nieustannej obserwacji, fake newsów i politycznych podziałów wydają się szczególnie aktualne.

Kulturowy wpływ “Roku 1984” widać w najważniejszych dziełach ostatnich siedemdziesięciu lat. Orwellem inspirowali się między innymi: Margaret Atwood w “Opowieści podręcznej”, Terry Gilliam w “Brazil”, Alan Moore i David Lloyd w “V jak Vendetta” czy David Bowie w “Diamentowych psach”. Nie wspominając o formacie reality show z Big Brotherem na czele.

Dorian Lynskey próbuje zrozumieć, co wpłynęło na Orwella podczas pisania “Roku 1984”. Przygląda się doświadczeniom pisarza z hiszpańskiej wojny domowej i bombardowanego przez nazistów Londynu. Uważnie bada jego poglądy polityczne i literackie obrazy dystopii czy utopii, z których Orwell czerpał. Wyjaśnia, co sprawiło, że książka stała się tak wielkim fenomenem w dniu premiery i analizuje, jak zmieniał się jej odbiór przez ostatnie dekady.

***

Jeśli choć w najmniejszym stopniu interesujesz się Orwellem bądź rozwojem naszej kultury, nie możesz przegapić tej wciągającej i pouczającej książki.
John Carey, „Sunday Times”

Książka była nominowana do:
Baillie Gifford Prize 2019 w kategorii literatura faktu
Nagrody Orwella 2020 w kategorii krytyki politycznej

Dorian Lynskey
Ministerstwo Prawdy
Biografia Roku 1984 Orwella
Przekład: Grzegorz Kulesza
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 15 września 2021
 
 

Wstęp

Grudzień 1948 roku na samot­nej wyspie. Męż­czy­zna sie­dzi w łóżku, na kola­nach ma maszynę do pisa­nia. Wal­czy, by stwo­rzyć książkę, która zna­czy dla niego wię­cej niż jaka­kol­wiek inna. Jest poważ­nie chory. Książka zosta­nie skoń­czona, a jakiś rok póź­niej skoń­czy się też jego życie.
Sty­czeń 2017 roku w Waszyng­to­nie. Inny męż­czy­zna staje przed tłu­mem, nie tak dużym, jak by sobie życzył, i zostaje zaprzy­się­żony na urząd czter­dzie­stego pią­tego pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ryki. Jego sekre­tarz pra­sowy mówi póź­niej, że obecna była tam „naj­więk­sza publicz­ność, jaka kie­dy­kol­wiek oglą­dała zaprzy­się­że­nie – kropka – zarówno oso­bi­ście, jak i z całego świata”3. Popro­szona o uza­sad­nie­nie bez­czel­nego kłam­stwa, dorad­czyni pre­zy­denta okre­śla tę wypo­wiedź mia­nem „fak­tów alter­na­tyw­nych”4. W ciągu następ­nych czte­rech dni sprze­daż książki napi­sa­nej przez tego pierw­szego męż­czy­znę w USA wzra­sta o nie­mal dzie­sięć tysięcy pro­cent i dzieło staje się nume­rem jeden na liście best­sel­le­rów.
Gdy Rok 1984 Geo­rge’a Orwella uka­zał się w Wiel­kiej Bry­ta­nii 8 czerwca 1949 roku, w samym środku dwu­dzie­stego stu­le­cia, jeden z kry­ty­ków zasta­na­wiał się, czy tak współ­cze­sny tekst będzie w sta­nie prze­mó­wić do przy­szłych poko­leń. Trzy­dzie­ści pięć lat póź­niej, gdy teraź­niej­szość dogo­niła Orwel­low­ską przy­szłość, a świat nie był opi­sy­wa­nym przez niego kosz­ma­rem, komen­ta­to­rzy znów prze­wi­dy­wali kres popu­lar­no­ści książki. Od tam­tej pory minęło kolejne trzy­dzie­ści pięć lat, a Rok 1984 na­dal jest tym tek­stem, do któ­rego zwra­camy się, kiedy prawda jest kale­czona, język – wypa­czany, wła­dza – nad­uży­wana; i chcemy wie­dzieć, jak źle jesz­cze może być, bo ktoś, kto żył i umarł w innej epoce, był w sta­nie zauwa­żyć to zło oraz miał dość talentu, by przed­sta­wić je w for­mie powie­ści. Anthony Bur­gess, autor Mecha­nicz­nej poma­rań­czy, nazwał ją „apo­ka­lip­tycz­nym reje­strem naszych naj­głęb­szych lęków”5.
Rok 1984 nie tylko sprze­dał się w milio­nach egzem­pla­rzy, ale też prze­nik­nął do świa­do­mo­ści nie­zli­czo­nej ilo­ści ludzi, któ­rzy ni­gdy go nie prze­czy­tali. Poję­cia i kon­cep­cje wymy­ślone przez Orwella stały się nie­od­łącz­nymi ele­men­tami języka poli­tycz­nego, zacho­wu­ją­cymi moc pomimo upływu dzie­się­cio­leci i błęd­nego wyko­rzy­sty­wa­nia: nowo­mowa, Wielki Brat, Poli­cja Myśli, pokój sto jeden, Dwie Minuty Nie­na­wi­ści, dwój­my­śle­nie, nie­oby­wa­tel, luka pamięci, tele­ekran, dwa i dwa to pięć, Mini­ster­stwo Prawdy. Tytuł powie­ści zdo­mi­no­wał cały rok kalen­da­rzowy, a stwo­rzony od nazwi­ska autora przy­miot­nik „orwel­low­ski” stał się pojem­nym okre­śle­niem wszyst­kiego, czego on sam się bał i czego nie­na­wi­dził. Książka była adap­to­wana na potrzeby kina, tele­wi­zji, radia, teatru, opery i baletu. Docze­kała się kon­ty­nu­acji (1985 Györgyiego Dalosa), post­mo­der­ni­stycz­nej rewi­zji (Orwell’s Revenge: The 1984 Palimp­sest [Zemsta Orwella: Palimp­sest Roku 1984] Petera Hubera) oraz nie­zli­czo­nych replik. Nawet powsta­wa­nie książki stało się kanwą dra­matu BBC The Cry­stal Spi­rit: Orwell on Jura z 1983 roku oraz powie­ści Den­nisa Glo­vera The Last Man in Europe z 2017 roku. Rok 1984 sta­no­wił inspi­ra­cję do two­rze­nia powie­ści, fil­mów, sztuk teatral­nych, pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych, komik­sów, albu­mów, reklam, prze­mów, kam­pa­nii wybor­czych i powstań. Ludzie tra­fiali do wię­zie­nia za samo czy­ta­nie tego utworu. Żadne dzieło bele­try­styki ostat­niego stu­le­cia nawet nie zbliża się do tej kul­tu­ro­wej wszech­obec­no­ści przy tym cię­ża­rze gatun­ko­wym. Oczy­wi­ście byli też tacy, któ­rzy mieli zda­nia odrębne, jak Milan Kun­dera i Harold Bloom; twier­dzili oni, że Rok 1984 jest raczej kiep­ską powie­ścią z pła­skimi posta­ciami, nie­cie­kawą prozą i nie­praw­do­po­dobną fabułą, nawet jed­nak oni nie pod­wa­żali jej zna­cze­nia. Jak zauwa­żył wydawca Orwella Fre­dric War­burg, jej suk­ces jest nie­zwy­kły „jak na powieść, która nie ma spra­wiać przy­jem­no­ści ani nie jest łatwa do zro­zu­mie­nia”6.
Ceną, jaką każdy arty­sta płaci za olbrzy­mią popu­lar­ność, jest gwa­ran­cja, że zosta­nie nie­zro­zu­miany. Rok 1984 jest na ogół znany, ale nie poznany. Niniej­sza książka jest próbą przy­wró­ce­nia rów­no­wagi przez wyja­śnie­nie, czym rze­czy­wi­ście jest powieść Orwella, jak powstała oraz jak wpły­nęła na świat pod nie­obec­ność autora przez ostat­nie sie­dem­dzie­siąt lat. Zna­cze­nie dzieła sztuki ni­gdy nie ogra­ni­cza się do zamie­rzeń twórcy, jed­nak inten­cje Orwella – zbyt czę­sto wypa­czane lub igno­ro­wane – warto roz­wa­żyć ponow­nie, jeśli mamy rozu­mieć książkę jako książkę, a nie jedy­nie poręczny zbiór zna­jo­mych fraz i obra­zów. Rok 1984 jest jed­no­cze­śnie dzie­łem sztuki i spo­so­bem na odczy­ty­wa­nie świata.
Niniej­sza książka to zatem histo­ria Roku 1984. Ist­nieje kilka bio­gra­fii Geo­rge’a Orwella oraz tro­chę aka­de­mic­kich badań nad inte­lek­tu­al­nym kon­tek­stem książki, nie było jed­nak jesz­cze próby połą­cze­nia tych dwóch nur­tów w jedną nar­ra­cję przy jed­no­cze­snym bada­niu życia po życiu samej powie­ści. Bio­gra­fia Orwella inte­re­suje mnie głów­nie jako narzę­dzie do wyja­śnie­nia prze­żyć i idei skła­da­ją­cych się na jego oso­bi­sty kosz­mar, w któ­rym wszystko, co cenił, stop­niowo ule­gło sys­te­ma­tycz­nemu znisz­cze­niu: szcze­rość, przy­zwo­itość, spra­wie­dli­wość, pamięć, histo­ria, kla­row­ność, pry­wat­ność, zdrowy roz­są­dek, nor­mal­ność, Anglia, miłość. Musimy zacząć więc od jego decy­zji o wyjeź­dzie na front hisz­pań­skiej wojny domo­wej w 1936 roku, bo to tam po raz pierw­szy stał się dobit­nie świa­dom, jak poli­tyczna potrzeba psuje uczci­wość, język i samą prawdę. Pój­dziemy za nim przez blitz7, Home Guard, BBC, lon­dyń­ski pół­świa­tek lite­racki i powo­jenną Europę na wyspę Jura, gdzie wresz­cie stwo­rzył swoją powieść. W ten spo­sób roz­pra­wimy się z mitem, że Rok 1984 to roz­pacz­liwy krzyk samot­nego, umie­ra­ją­cego czło­wieka, nie­zdol­nego sta­wić czoła przy­szło­ści. Chcę zwró­cić uwagę na to, co Orwell naprawdę myślał i dla­czego zaczął tak myśleć.
Jedną z przy­czyn, dla któ­rych Orwell tak późno zaczął two­rzyć Rok 1984, jest fakt, że była to syn­teza idei, które roz­wi­jał przez całą karierę lite­racką. Jego książka była zwień­cze­niem lat myśle­nia, czy­ta­nia i pisa­nia o uto­piach, super­pań­stwach, dyk­ta­to­rach, więź­niach, pro­pa­gan­dzie, tech­no­lo­gii, wła­dzy, języku, kul­tu­rze, kla­sie, płci, wsi, szczu­rach i wielu innych tema­tach – czę­sto do tego stop­nia, że trudno przy­po­rząd­ko­wać jakąś frazę lub kon­cep­cję do kon­kret­nego źró­dła. Choć Orwell nie­wiele powie­dział o roz­woju swo­jej powie­ści, pozo­sta­wił tropy liczące tysiące stron. Nawet gdyby żył jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat, nie zmie­ni­łoby to faktu, że Rok 1984 był koń­cem cze­goś – jako twórca musiałby zaczy­nać od nowa.
W czę­ści pierw­szej opo­wiem histo­rię Orwella i świata, w któ­rym miesz­kał: napo­tka­nych ludzi, docie­ra­ją­cych do niego wia­do­mo­ści i czy­ta­nych przez niego ksią­żek. Poświęcę też po roz­dziale trzem źró­dłom, które wywarły prze­możny wpływ na Rok 1984: Her­ber­towi Geo­rge’owi Wel­l­sowi, powie­ści My Jew­gie­nija Zamia­tina oraz bele­try­styce uto­pij­nej (i antyuto­pij­nej). Wszyst­kie książki, sztuki czy filmy, które tu przy­wo­łamy, były znane Orwel­lowi, jeśli nie zazna­czono ina­czej. Część druga poświę­cona została poli­tycz­nemu i kul­tu­ro­wemu życiu Roku 1984: od śmierci Orwella po czasy współ­cze­sne. Po dro­dze spo­tkamy Aldo­usa Hux­leya i Edwarda Mor­gana For­stera; Win­stona Chur­chilla i Cle­menta Attlee; Ayn Rand i Jose­pha McCar­thy’ego; Arthura Koestlera i Han­nah Arendt; Lee Harveya Oswalda i Johna Edgara Hoovera; Mar­ga­ret Atwood i Mar­ga­ret That­cher; CIA i BBC; Davida Bowiego i The Pri­so­ner; Bra­zil i V jak Ven­detta; Mecha­niczną poma­rań­czę i Ludz­kie dzieci; Edwarda Snow­dena i Steve’a Jobsa; Lenina, Sta­lina i Hitlera. Związki ze współ­cze­sną sytu­acją poli­tyczną będą cza­sem podane wprost, cza­sem tylko impli­ko­wane. Wolę nie sztur­chać czy­tel­nika po żebrach raz za razem, jed­nak pro­szę – nie zapo­mnij­cie, kto dziś nami rzą­dzi.
Kilka słów o ter­mi­no­lo­gii. Okre­śle­nie „orwel­low­ski”8 ma dwa prze­ciw­stawne zna­cze­nia: pierw­sze doty­czy dzieł, które odzwier­cie­dlają styl i war­to­ści wyzna­wane przez Orwella; dru­gie – rze­czy­wi­stych zja­wisk, które tym war­to­ściom zagra­żają. Dla jasno­ści będę go uży­wał tylko w tym dru­gim zna­cze­niu; w pierw­szym przy­padku będę sto­so­wał okre­śle­nie „orwel­lo­po­dobny”. Pra­gnę też rzec, że w moim prze­ko­na­niu bry­tyj­ski tytuł powie­ści – Nine­teen Eighty-Four – ma wię­cej powagi niż sto­so­wane gdzie indziej warianty wyko­rzy­stu­jące liczbę 1984.
„Orwell odniósł suk­ces, ponie­waż napi­sał abso­lut­nie wła­ściwe książki w abso­lut­nie wła­ści­wym cza­sie”9 – pisał filo­zof Richard Rorty. Przed Fol­war­kiem zwie­rzę­cym i Rokiem 1984 Orwell był obie­cu­ją­cym nazwi­skiem w bry­tyj­skich krę­gach poli­tycz­nych i lite­rac­kich, jed­nak nie znano go powszech­nie. Dziś wszyst­kie jego dzieła – nawet te, które sam uzna­wał za nie­udane eks­pe­ry­menty lub fuszerkę – są bez­u­stan­nie w druku, można też prze­czy­tać każde słowo, które napi­sał, jeśli tylko prze­trwało do dziś – to zaś dzięki her­ku­le­so­wej pracy pro­fe­sora Petera Davi­sona, któ­rego dwu­dzie­sto­to­mowe Com­plete Works of Geo­rge Orwell [Dzieła wszyst­kie Geo­rge’a Orwella] liczą sobie nie­mal dzie­więć tysięcy stron i dwa miliony słów. Czy­tel­nicy pierw­szego wyda­nia Roku 1984 w 1949 roku znali tylko uła­mek tego, co możemy zoba­czyć dziś.
Wie­dząc, jak ostroż­nie Orwell wybie­rał, czym podzie­lić się z oto­cze­niem, nie mogłem prze­czy­tać tego wszyst­kiego bez poczu­cia winy. Orwell byłby prze­ra­żony, gdyby mógł zoba­czyć ponowne wyda­nie więk­szo­ści swo­jej publi­cy­styki, nie wspo­mi­na­jąc już o pry­wat­nych listach, a jed­nak nie ma tam nie­mal niczego bez­war­to­ścio­wego. Nawet gdy był chory, prze­pra­co­wany albo gdy pisał rze­czy, które uwa­żał za bez­myślną i upo­ka­rza­jącą harówkę, aktyw­nie podej­mo­wał wiel­kie pro­blemy i chwy­tał się drob­nych pociech, z któ­rych wiele wywarło wpływ na Rok 1984. Ponie­waż za żadne skarby nie chciał prze­rzu­cić cię­żaru wyro­ko­wa­nia o rze­czy­wi­sto­ści na ide­olo­gię lub linię par­tyjną, nawet gdy się mylił – co zda­rzało się dość czę­sto – mylił się przy­naj­mniej w spo­sób szczery i cie­kawy. Chwa­lił Char­lesa Dic­kensa jako czło­wieka „nie­skrę­po­wa­nego inte­lektu”10, sam jed­nak też nim był. Może i nie ucho­dził za jedy­nego w swoim rodzaju geniu­sza (będę chciał rów­nież zwró­cić uwagę na nie­któ­rych spo­śród mniej zna­nych jemu współ­cze­snych), jed­nak żaden inny pisarz jego epoki nie robił tak wielu rze­czy tak dobrze.
Cyril Con­nolly, przy­ja­ciel Orwella ze szkol­nej ławy, wspo­mi­nał, że „prze­bi­jało z niego coś, co kazało ci chcieć, by polu­bił cię nieco bar­dziej”11. Podob­nie dzia­łają jego pisma; wiel­bi­ciele Orwella pożą­dają jego wyima­gi­no­wa­nej akcep­ta­cji. Nie mam jed­nak zamiaru uświę­cać czło­wieka, który scep­tycz­nie pod­cho­dził do świę­tych, uto­pii i ide­ału w ogóle. Tylko szcze­rze trak­tu­jąc jego błędy i nie­do­cią­gnię­cia – tak jak on to zwy­kle robił – mogę wytłu­ma­czyć mecha­ni­zmy rzą­dzące zarówno czło­wie­kiem, jak i jego książką. Choć w swo­jej pro­zie Orwell two­rzył złu­dze­nie bycia przy­zwo­itym, zdro­wo­roz­sąd­ko­wym face­tem, mówią­cym oczy­wi­ste prawdy, które gdzieś już prze­czu­wa­li­śmy, tylko nie przy­zna­li­śmy się do tego przed sobą, potra­fił być impul­sywny, prze­sadny, sfru­stro­wany, zaśle­piony i pokrętny. Cenimy go pomimo tych wad, ponie­waż miał słusz­ność co do naj­waż­niej­szych pytań o faszyzm, komu­nizm, impe­ria­lizm i rasizm w cza­sach, kiedy nie miało jej tak wielu ludzi, któ­rzy powinni być mądrzejsi.
Orwell uwa­żał, że żyje w prze­klę­tej epoce. Fan­ta­zjo­wał o innym życiu, które mógłby spę­dzić na ogrod­nic­twie i pisa­niu bele­try­styki, zamiast być „zmu­szony do zosta­nia czymś w rodzaju pam­fle­ci­sty”12, to jed­nak byłaby olbrzy­mia strata. Jego praw­dzi­wym talen­tem były ana­liza i wyja­śnia­nie tego burz­li­wego okresu ludz­kich dzie­jów, na który przy­pa­dło jego życie. Gdy­by­śmy spi­sali naj­waż­niej­sze dla Orwella war­to­ści, byłyby pew­nie zbyt ogólne, by wiele dla nas zna­czyły – szcze­rość, przy­zwo­itość, wol­ność, spra­wie­dli­wość – nikt jed­nak nie zma­gał się z nimi bar­dziej gor­li­wie, zarówno w życiu pry­wat­nym, jak i publicz­nym, w naj­mrocz­niej­szych dniach XX wieku. Zawsze pró­bo­wał mówić prawdę i podzi­wiał każ­dego, kto postę­po­wał podob­nie. Nic zbu­do­wa­nego na kłam­stwie – nie­ważne, jak kusząco wygod­nym – nie mogło mieć żad­nej war­to­ści. W cen­trum jego szcze­ro­ści było nie­ustanne roz­wa­ża­nie, co tak wła­ści­wie myśli i dla­czego tak myśli; ni­gdy nie prze­stał oce­niać swo­ich opi­nii na nowo. Cytu­jąc Chri­sto­phera Hit­chensa, jed­nego z najbar­dziej elo­kwent­nych uczniów Orwella: „Nie liczy się, co myślisz, ale jak myślisz”13.
Chciał­bym, żeby czy­tel­nik otrzy­mał dokładny obraz tego, jakie sta­no­wi­sko zaj­mo­wał Orwell wobec istot­nych kwe­stii swo­ich cza­sów, a także kiedy i dla­czego jego zda­nie w tych kwe­stiach się zmie­niało. Nie twier­dzę przy tym, że wiem, co pomy­ślałby na przy­kład o bre­xi­cie. Podobne tezy można bowiem sta­wiać tylko na pod­sta­wie gra­ni­czą­cej z oszu­stwem sta­ran­nej selek­cji cyta­tów. Pamię­tam, jak w 1993 roku kon­ser­wa­tywny pre­mier John Major przy­wo­ły­wał Orwel­low­skie „stare panny jadące do kościoła przez mgły jesien­nego poranka”14, jakby te słowa nie pocho­dziły z Lwa i jed­no­rożca, czyli poru­sza­ją­cego argu­mentu za socja­li­zmem. Gdy zauwa­żymy, że pro­wa­dzący z pro­gra­mów Info­Wars, strony inter­ne­to­wej sły­ną­cej z przed­sta­wia­nia szo­ku­ją­cych teo­rii spi­sko­wych, bez prze­rwy cytują Orwella, to wiemy, że dwój­my­śle­nie naprawdę działa.
Powieść, którą wzięli za swoją socja­li­ści, kon­ser­wa­ty­ści, anar­chi­ści, libe­ra­ło­wie, kato­licy i wszel­kiego rodzaju liber­ta­ria­nie, to nie­wąt­pli­wie coś wię­cej niż – jak insy­nu­ował Milan Kun­dera – jedy­nie „myśl poli­tyczna prze­brana za powieść”15. Z pew­no­ścią nie jest ale­go­rią sensu stricto, jak Fol­wark zwie­rzęcy, w któ­rym każdy ele­ment fabuły schlud­nie zazę­bia się z rze­czy­wi­sto­ścią. Tak słynna z przej­rzy­sto­ści proza Orwella skrywa świat o nie­zwy­kłej zło­żo­no­ści. Rok 1984 z reguły nazywa się anty­uto­pią. Ale jest to też – w róż­nym stop­niu, można się też spie­rać, jakim kon­kret­nie – satyrą, pro­roc­twem, prze­strogą, tezą poli­tyczną, dzie­łem fik­cji nauko­wej, dresz­czow­cem szpie­gow­skim, hor­ro­rem psy­cho­lo­gicz­nym, gotyc­kim kosz­ma­rem, tek­stem post­mo­der­ni­stycz­nym i roman­sem. Więk­szość ludzi czyta Rok 1984 w mło­do­ści i odcho­dzi od niego jakby zra­niona – w końcu żaden inny lice­alny tekst nie dostar­cza nam tyle cier­pie­nia oraz tak nie­wiele nadziei – bez potrzeby odkry­cia go na nowo w wieku doro­słym. To olbrzy­mia szkoda. Jest to książka o wiele bogat­sza i dziw­niej­sza, niż zapewne pamię­ta­cie; nale­gam, żeby­ście prze­czy­tali ją ponow­nie. Dla tych, któ­rzy jesz­cze tego nie zro­bili, załą­czy­łem stresz­cze­nie fabuły oraz spis postaci i ter­mi­no­lo­gii do niniej­szej książki.
Po raz pierw­szy zetkną­łem się z Rokiem 1984 jako nasto­la­tek na połu­dnio­wych przed­mie­ściach Lon­dynu. Jak pisał Orwell, książki, które czy­tamy za młodu, zostają z nami na zawsze. Uwa­ża­łem, że powieść jest szo­ku­jąca i cie­kawa, ale to było około 1990 roku, kiedy komu­nizm i apar­theid odcho­dziły do lamusa, kró­lo­wał opty­mizm, a świat nie zda­wał się zanadto orwel­low­ski. Nawet po zama­chach z 11 wrze­śnia zna­cze­nie książki było widoczne tylko w pew­nych dzie­dzi­nach: cyto­wano ją w kon­tek­ście języka poli­tyki albo mediów, albo apa­ratu nad­zoru, ale nie w spra­wach gene­ral­nych. Demo­kra­cja się­gała coraz dalej, inter­net zaś uwa­żano na ogół za coś dobrego.
Gdy jed­nak pla­no­wa­łem i pisa­łem Mini­ster­stwo Prawdy, świat był już inny. Zaczęto z lękiem wspo­mi­nać poli­tyczne kata­strofy lat sie­dem­dzie­sią­tych, albo nawet trzy­dzie­stych. Półki w księ­gar­niach zaczęły zapeł­niać się tytu­łami w stylu Jak koń­czy się demo­kra­cja, Faszyzm: Ostrze­że­nie, Droga do nie­wol­no­ści albo The Death of Truth [Śmierć prawdy]16, a w wielu z nich cyto­wano Orwella. Korze­nie tota­li­ta­ry­zmu Han­nah Arendt docze­kały się nowego wyda­nia, rekla­mo­wa­nego jako „kom­pan Roku 1984 w lite­ra­tu­rze faktu”17; podob­nie z powie­ścią Sinc­la­ira Lewisa z 1935 roku o ame­ry­kań­skim faszy­zmie It Can’t Hap­pen Here [To nie może zda­rzyć się tutaj]. Tele­wi­zyjna adap­ta­cja powie­ści Mar­ga­ret Atwood z 1985 roku Opo­wieść pod­ręcz­nej, wypro­du­ko­wana przez kanał Hulu, była nie­po­ko­jąca niczym film doku­men­talny. „Przed­tem byłam w letargu” – mówi Freda, grana przez Eli­sa­beth Moss. „Tak do tego dopu­ści­li­śmy”18. Cóż, my już się prze­bu­dzi­li­śmy. Przy­po­mniało mi się, co Orwell pisał o faszy­zmie w 1936 roku: „Jeśli bowiem posta­no­wimy uda­wać, że jest to tylko aber­ra­cja, która nie­ba­wem sama prze­mi­nie, śnimy sen, z któ­rego ock­niemy się dopiero pod cio­sami gumo­wej pałki”19. Rok 1984 to książka, która miała budzić.
Był też pierw­szą powie­ścią anty­uto­pijną, która powstała w cało­ści ze świa­do­mo­ścią, że anty­uto­pie ist­nieją naprawdę. W Niem­czech i bloku radziec­kim zbu­do­wali je męż­czyźni, któ­rzy zmu­sili potem kobiety i innych męż­czyzn do życia i umie­ra­nia wśród ich żela­znych murów. Tamte reżimy już nie ist­nieją, jed­nak książka Orwella wciąż opi­suje nasze kosz­mary mimo ich prze­mian i prze­su­nięć. „Dla mnie to jest jak grecki mit, możesz z nim robić, co chcesz, i w ten spo­sób badasz sie­bie” – mówi mi Michael Rad­ford, reży­ser fil­mo­wej adap­ta­cji z 1984 roku20. „To zwier­cia­dło” – stwier­dza jedna z postaci z wer­sji sce­nicz­nej, wysta­wio­nej w 2013 roku przez Roberta Icke’a i Dun­cana Mac­mil­lana. „Każda epoka widzi w nim swoje odbi­cie”21. Pio­sen­karz i tek­ściarz Billy Bragg odbiera ją ina­czej: „Za każ­dym razem, gdy ją czy­tam, zdaje się mówić o czymś innym”22.
W każ­dym razie fakt, że powieść ta prze­ma­wia do nas tak gło­śno i wyraź­nie w 2019 roku, jest strasz­li­wym aktem oskar­że­nia pod adre­sem zarówno poli­ty­ków, jak i oby­wa­teli. Choć wciąż jest prze­strogą, stała się też przy­po­mnie­niem wszyst­kich bole­snych lek­cji, o któ­rych świat na pozór zapo­mniał od cza­sów Orwella, zwłasz­cza tych doty­czą­cych kru­cho­ści prawdy w star­ciu z wła­dzą. Nie jestem pewien, czy Rok 1984 jest dziś bar­dziej na cza­sie niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, jed­nak na pewno jest bar­dziej na cza­sie, niż powi­nien być.
Para­fra­zu­jąc zastrze­że­nie, któ­rym Orwell poprze­dził W hoł­dzie Kata­lo­nii, swoją książkę o hisz­pań­skiej woj­nie domo­wej: uprze­dzam o swo­ich sym­pa­tiach, ale pró­bo­wa­łem powie­dzieć prawdę.

CZĘŚĆ PIERW­SZA
ROZ­DZIAŁ 1
Histo­ria zatrzy­mana
Orwell 1936–1938

Żyjemy w świe­cie, w któ­rym nikt już nie jest wolny; rzadko kto czuje się bez­piecz­nie, i w któ­rym pra­wie nie­moż­liwe jest pozo­stać czło­wie­kiem uczci­wym i jed­no­cze­śnie pozo­stać przy życiu.
Geo­rge Orwell, Droga na molo w Wigan, 1937 rok23

Kilka dni przed Bożym Naro­dze­niem 1936 roku Geo­rge Orwell wpadł do lon­dyń­skiego biura „The New English Weekly”, ubrany jak na eks­pe­dy­cję. W ręku miał ciężką walizę.
– Jadę do Hisz­pa­nii – ogło­sił.
– Dla­czego? – zapy­tał Phi­lip Mairet, świa­towy Fran­cuz i redak­tor naczelny maga­zynu.
– Ten faszyzm – powie­dział Orwell. – Ktoś musi go powstrzy­mać24.
Kim był trzy­dzie­sto­trzy­la­tek w biu­rze Maireta? Jakie robił wra­że­nie? Mie­rzył mniej wię­cej metr dzie­więć­dzie­siąt, nosił buty w roz­mia­rze dwa­na­ście (w roz­mia­rówce euro­pej­skiej czter­dzie­ści osiem), miał wiel­kie dło­nie, któ­rymi sporo wyra­żał, i koń­czyny jak witki, z któ­rymi na pozór nie wie­dział, co począć. Jego twarz była blada, chuda, przed­wcze­śnie zesta­rzała, z głę­bo­kimi zmarszcz­kami wokół ust; two­rzyło to wra­że­nie szla­chet­nego cier­pie­nia, koja­rzące się przy­ja­cio­łom z Don Kicho­tem albo świę­tymi z obra­zów El Greca. Jego bla­do­błę­kitne oczy świad­czyły o przy­gnę­bio­nej, jed­nak współ­czu­ją­cej inte­li­gen­cji. Usta czę­sto skrę­cały mu się w wyraz iro­nicz­nego roz­ba­wie­nia, nie­któ­rzy szczę­śliwcy widzieli je też w sta­nie ryczą­cego śmie­chu. Włosy rosły mu pio­nowo, jak na szczotce. Ubie­rał się byle jak, w stroje, które nie tyle na niego paso­wały, ile z niego zwi­sały; jedy­nym ustęp­stwem na rzecz ele­gan­cji był cie­niutki wąsik. Pach­niał spa­lo­nym tyto­niem, a nie­któ­rzy mówili też, że jakąś nie­opi­saną cho­ro­bową kwa­sotą. Mówił mono­ton­nym, zgrzy­tli­wym, suchym gło­sem – bar­dzo chciał brzmieć bez­kla­sowo, upar­cie jed­nak wycho­dziły z niego resztki Eton. Pod­czas pierw­szego kon­taktu trzy­mał dystans, nie anga­żo­wał się, spra­wiał więc wra­że­nie sta­rego nudzia­rza. Ci, któ­rzy go poznali, szybko odkry­wali jego wiel­ko­dusz­ność oraz dobry humor, ale wciąż odbi­jali się od emo­cjo­nal­nej rezerwy. Mocno wie­rzył w ciężką pracę i skromne przy­jem­no­ści. Nie­dawno oże­nił się z bły­sko­tliwą i odważną absol­wentką Oks­fordu Eileen O’Shau­gh­nessy. Zaan­ga­żo­wany poli­tycz­nie, ale nie ide­olog. Zwie­dził kawał świata, mówił wie­loma języ­kami. Miał przed sobą przy­szłość.
Rów­nie ważne było to, kim nie był. Nie był jesz­cze znaną posta­cią, zaan­ga­żo­wa­nym socja­li­stą, eks­per­tem od tota­li­ta­ry­zmu ani pisa­rzem o pro­zie przej­rzy­stej jak tafla szkła. W ogóle ledwo co stał się Geo­rge’em Orwel­lem. Hisz­pa­nia miała być prze­ło­mo­wym momen­tem jego życia, godziną zero. Wiele lat póź­niej powie­dział swo­jemu przy­ja­cie­lowi Arthu­rowi Koestle­rowi: „Histo­ria zatrzy­mała się w 1936 roku”25. Miał na myśli tota­li­ta­ryzm i Hisz­pa­nię. Histo­ria się zatrzy­mała – a zaczął się Rok 1984.
Aż do wieku około trzy­dzie­stu lat przy wszyst­kich moich pla­nach życio­wych wycho­dzi­łem z zało­że­nia, że nie tylko wszel­kie waż­niej­sze przed­się­wzię­cie ska­zane jest na prze­graną, ale że i tak pozo­stało mi tylko kilka lat życia26
– pisał Orwell, gdy osią­gnął już wiek średni.
Uro­dził się w Indiach 25 czerwca 1903 roku jako Eric Arthur Blair. Jego matka Ida, która spro­wa­dziła go do Anglii rok póź­niej, była kobietą bły­sko­tliwą, pół-Fran­cuzką, obra­ca­jącą się w towa­rzy­stwie sufra­ży­stek i fabian27. Jego ojciec, Richard Blair, był śred­niej rangi urzęd­ni­kiem w Depar­ta­men­cie Opiu­mo­wym bry­tyj­skiej wła­dzy impe­rial­nej na sub­kon­ty­nen­cie; w życiu syna poja­wił się ponow­nie dopiero w 1912 roku, kiedy zda­wał mu się „po pro­stu star­szym panem o gru­bym gło­sie zawsze mówią­cym »Nie«”28. W Roku 1984 Win­ston jest prze­śla­do­wany przez wspo­mnie­nie tego, jak zdra­dził matkę i sio­strę, jed­nak nie­mal nie pamięta swo­jego ojca.
Orwell uro­dził się zatem w „upper-mid­dle class, wyż­szej war­stwie klasy śred­niej, w gru­pie, którą można by okre­ślić jako pod­upa­dłą, nie­za­możną jej część”29, czyli na tym pozio­mie bry­tyj­skiego sys­temu kla­so­wego, który gro­ma­dził ludzi posia­da­ją­cych pre­ten­sje i maniery warstw zamoż­nych, ale nie ich kapi­tał, a zatem więk­szość pie­nię­dzy poświę­ca­ją­cych na „robie­nie dobrego wra­że­nia”. Pisarz przy­glą­dał się póź­niej swo­jej młod­szej wer­sji z zakło­po­ta­niem, wsty­dem i sporą pogardą; uwa­żał, że był „małym, obmier­z­łym sno­bem”, wła­śnie takim, jakiego miały wyho­do­wać jego klasa i wykształ­ce­nie. „[T]wój sno­bizm, chyba że wyko­rze­nisz go ze szczę­tem, tak jak plewi się powój, trzyma się cie­bie aż do grobu”30. Mię­dzy ósmym a trzy­na­stym rokiem życia uczył się w St. Cyprian’s – małej pry­wat­nej szkole w Sus­se­xie, któ­rej przez resztę życia nie­na­wi­dził z prze­ra­ża­jącą wręcz pasją. „Prze­grana, prze­grana, prze­grana – prze­grana za mną i prze­grana przede mną, to było nie­wąt­pli­wie naj­głęb­sze prze­ko­na­nie, jakie uno­si­łem ze sobą”31.
W krót­kiej auto­bio­gra­fii, którą przed­ło­żył na potrzeby anto­lo­gii Twen­tieth Cen­tury Authors [Pisa­rze XX wieku] w 1940 roku, pisał: „Byłem kształ­cony w Eton, 1917–1921, ponie­waż mia­łem dość szczę­ścia, by otrzy­mać sty­pen­dium, nie pra­co­wa­łem tam jed­nak wcale i nauczy­łem się bar­dzo nie­wiele; nie czuję, żeby Eton miało wielki wpływ na moje życie”32. Choć pew­nie wyol­brzy­miał pogardę chło­pa­ków, któ­rych rodzice opła­cali cze­sne, wzglę­dem uczniów ze sty­pen­dium, jest prawdą, że uczniem był mier­nym i czuł się tam do głębi obco. Mimo że prze­zy­wano go „bol­szem”, jego rze­komy socja­lizm sta­no­wił bar­dziej modną pozę niż głę­bo­kie prze­ko­na­nie. Jeden z kole­gów zapa­mię­tał go jako „chło­paka, który cią­gle musiał coś udo­wod­nić, zawsze lubił dostrze­gać krzywdy we wszyst­kim wokół sie­bie i spra­wiał wra­że­nie, że jego zada­niem jest je napra­wiać”33. Inny uwa­żał, że „był bar­dziej szy­dercą niż bun­tow­ni­kiem, stał tro­chę na ubo­czu i przy­glą­dał się – zawsze się przy­glą­dał”34.
Po Eton Orwell zre­zy­gno­wał z moż­li­wo­ści uczęsz­cza­nia na uni­wer­sy­tet i zatrud­nił się w Indyj­skiej Poli­cji Impe­rial­nej w Bir­mie, gdzie wycho­wała się jego matka: tej zdu­mie­wa­ją­cej decy­zji ni­gdy nie pró­bo­wał wyja­śnić czy­tel­ni­kom ani przy­ja­cio­łom. Odsta­wił swoje lite­rac­kie ambi­cje na półkę, jed­nak pięć lat w Bir­mie dało mu mate­riał na jedną, cał­kiem przy­zwo­itą, powieść (Bir­mań­skie dni) i dwa bar­dzo dobre eseje (Wie­sza­nie i Zabi­cie sło­nia) oraz prze­ko­na­nie o war­to­ści oso­bi­stych doświad­czeń. Orwell nie lubił inte­lek­tu­ali­stów – okre­śle­nie to czę­sto brał w pogar­dliwy cudzy­słów – któ­rzy pole­gali na teo­riach i spe­ku­la­cji; nie wie­rzył w nic, póki tego w jakiś spo­sób nie prze­żył. Twier­dze­nie, że „[ż]eby […] wykształ­cić w sobie nie­na­wiść do impe­ria­li­zmu, trzeba naj­pierw samemu być jego try­bi­kiem”35, jest błędne, jed­nak w jego przy­padku się spraw­dziło. Kiedy Orwell pisał „ty” albo uży­wał jakie­goś bez­oso­bo­wego ogól­nika, czę­sto miał na myśli „ja”.
Birma podzia­łała jak tera­pia przez warun­ko­wa­nie awer­sji. Obser­wu­jąc, jak człon­ko­wie klasy rzą­dzą­cej pogrą­żają się w korup­cji i men­tal­nym zaścianku, nad­uży­wają wła­dzy i pła­wią się w hipo­kry­zji, która wszystko to okry­wała, Orwell wykształ­cił u sie­bie obrzy­dze­nie wobec wszel­kiej maści uci­sku; przez chwilę zbli­żył się do anar­chi­zmu, nim zde­cy­do­wał, że to „sen­ty­men­talne mrzonki”36. Przy­je­chał z Birmy do Anglii w 1927 roku – na urlop, jed­nak ni­gdy z niego nie powró­cił; jak tłu­ma­czył: „[odczu­wa­łem] ogromne brze­mię winy, którą musia­łem odku­pić”37. Przy­jęło ono formę maso­chi­stycz­nej goto­wo­ści rzu­ce­nia się w sytu­acje nie­przy­jemne, a nawet nie­bez­pieczne. „Jak można pisać o bied­nych, jeśli samemu nie było się ni­gdy bied­nym, choćby na moment?”38 – zapy­tał przy­ja­ciela. Pewien biblio­te­karz, który spo­tkał go w tym cza­sie, słusz­nie zauwa­żył, że widzi czło­wieka „w trak­cie prze­bu­dowy”39.
„Skąd­inąd nie inte­re­so­wa­łem się wtedy socja­li­zmem czy też jaką­kol­wiek inną teo­rią eko­no­miczną”40 – przy­zna­wał. Chciał zanu­rzyć się w pół­światku ludzi cie­mię­żo­nych – tych, któ­rzy przez brak pracy, kapi­tału albo jakie­go­kol­wiek sta­tusu wyszli poza sys­tem kla­sowy, czy też raczej zapa­dli się pod jego dno – został więc włó­częgą w Anglii i pomy­wa­czem w Paryżu póź­nych lat dwu­dzie­stych. „Jest to […] rodzaj światka w świe­cie, w któ­rym wszy­scy są równi; mała, licha demo­kra­cja – być może jed­nak coś, co jest w Anglii naj­bar­dziej zbli­żone do demo­kra­cji”41. Richard Rees, redak­tor naczelny maga­zynu „The Adel­phi”, uwa­żał, że Orwell wybrał tę ścieżkę „w ramach swo­istej pokuty czy też ablu­cji mają­cej oczy­ścić go ze skazy impe­ria­li­zmu”42. Ta nostal­gie de la boue, zapo­wia­da­jąca wyprawę Win­stona Smi­tha do dziel­nicy proli w Roku 1984, skło­niła Orwella do napi­sa­nia jego pierw­szej książki: pamięt­nika Na dnie w Paryżu i w Lon­dy­nie.
Wydana w 1933 roku książka była naro­dzi­nami „Geo­rge’a Orwella”. Jed­nym z powo­dów, dla któ­rych pisarz posłu­żył się pseu­do­ni­mem, była chęć oszczę­dze­nia rodzi­nie wstydu, jeśli treść oka­za­łaby się dla niej szo­ku­jąca albo gdyby jego pisar­ska kariera spa­liła na panewce; od zawsze jed­nak nie cier­piał imie­nia Eric i bar­dzo chciał stwo­rzyć się na nowo. Nazwi­sko zapo­ży­czone od rzeki Orwell w Suf­folk, tak dosko­nale angiel­skie, wygrało z innymi pomy­słami, które roz­wa­żał: Ken­neth Miles, P.S. Bur­ton albo H. Lewis All­ways. I bar­dzo dobrze: „All­waysowski” byłby fatal­nym przy­miot­ni­kiem.
W 1936 roku Orwell był już auto­rem trzech powie­ści, jed­nego repor­tażu, kilku kiep­skich wier­szy i nabie­ra­ją­cego roz­pędu stru­mie­nia publi­cy­styki, jed­nak nie skła­dało się to jesz­cze na praw­dziwą karierę. Wią­zał koniec z koń­cem tylko dzięki temu, że pra­co­wał też jako nauczy­ciel i buki­ni­sta. W tym wła­śnie roku wysta­wił sobie ponury, prze­ry­so­wany auto­por­tret w trze­ciej powie­ści – Wiwat aspi­di­stra!. Gor­don Com­stock to biedny ucie­ki­nier z „ubo­gich, ale dum­nych”43 czę­ści klas śred­nich; ma nie­speł­nione ambi­cje lite­rac­kie i pra­cuje w księ­gar­niach, żeby star­czyło mu do pierw­szego. Wiele mówi nam jego twarz: „Jesz­cze nie ma trzy­dziestki, a już znisz­czona. Bar­dzo blada, pobruż­dżona gorz­kimi, trwa­łymi zmarszcz­kami”44. Jego uża­la­nie się nad sobą, pesy­mizm i mizan­tro­pia są tak klau­stro­fo­biczne, że osta­teczna kapi­tu­la­cja wobec bur­żu­azyj­nego kon­for­mi­zmu, sym­bo­li­zo­wana przez posta­wie­nie w miesz­ka­niu aspi­di­stry w doniczce, wydaje się wręcz aktem wyzwo­le­nia. Com­stock to strach na Orwella: czło­wiek, któ­rym mógłby się stać, gdyby pod­dał się gory­czy i roz­pa­czy.
W stycz­niu 1936 roku Orwell przy­jął zle­ce­nie od swo­jego wydawcy, Vic­tora Gol­lan­cza – opty­mi­stycz­nego, ener­gicz­nego socja­li­sty żydow­skiego pocho­dze­nia. Miał przyj­rzeć się losom klasy robot­ni­ków prze­my­sło­wych w pół­noc­nej Anglii. Opu­bli­ko­wana rok póź­niej część pierw­sza Drogi na molo w Wigan to wybitny przy­kład repor­tażu podróż­ni­czego, wzbu­dza­ją­cego w czy­tel­niku empa­tię przez mie­sza­nie twar­dych danych z żywo przy­wo­ły­wa­nymi wido­kami, dźwię­kami, sma­kami i zapa­chami życia warstw pra­cu­ją­cych. Obraz kobiety klę­ka­ją­cej, by odblo­ko­wać ście­kową rurę, wydał się Orwel­lowi tak nie­za­cie­ral­nym sym­bo­lem nie­do­ce­nia­nej pracy, że powró­cił lata póź­niej w Roku 1984. Ujął go wyraz jej twa­rzy: „Bie­daczka była aż nadto świa­doma swo­jego losu”45. Orwell czę­sto pisał o tym, jak twarz potrafi odsło­nić nie­oczy­wi­stą prawdę o oso­bo­wo­ści, czy to w przy­padku Dic­kensa, czy Hitlera, czy hisz­pań­skiego bojów­ka­rza, czy Wiel­kiego Brata. Na Pasie Star­to­wym Jeden – Wiel­kiej Bry­ta­nii Roku 1984 – fizyczne ujaw­nie­nie swo­ich praw­dzi­wych uczuć to „gębo­zbrod­nia”46, a według kata O’Briena tyra­nia to „but dep­czący ludzką twarz, wiecz­nie!”47.
Choć w czę­ści pierw­szej Drogi na molo w Wigan Orwell zde­cy­do­wa­nie mini­ma­li­zuje przy­jem­no­ści życia klasy pra­cu­ją­cej, by pod­kre­ślić jego trudy, opi­sy­wane osoby trak­tuje jak ludzi, a nie jed­nostki sta­ty­styczne albo sym­bole cie­mię­żo­nych mas. Gdy zatem przy­zna­wał pisa­rzowi z klasy robot­ni­czej Jac­kowi Com­mo­nowi: „Oba­wiam się, że zro­bi­łem z pew­nych jej czę­ści straszną sieczkę”48, miał pew­nie na myśli bar­dziej ese­istyczną część drugą, o któ­rej powie­dział póź­niej, że nie warto jej prze­dru­ko­wy­wać.
Część druga roz­po­czyna się od wspo­mnień, w któ­rych autor śle­dzi roz­wój swo­jej świa­do­mo­ści poli­tycz­nej z bez­względną szcze­ro­ścią. Gdy mówi, że od uro­dze­nia uczono go „nie­na­wi­dzić klasy robot­ni­czej, bać się jej, a także nią pogar­dzać”49, suge­ruje, że utwór ten jest zarówno narzę­dziem nauki, jak i pokuty. Reszta to jed­nak pozba­wiona celu pole­mika. Orwell uwa­żał, że skoro socja­lizm jest w oczy­wi­sty spo­sób konieczny, to jego nie­po­pu­lar­ność musi wyni­kać z tego, jak wygląda w wyobra­że­niu opi­nii publicz­nej, a wygląd ten „odstrę­cza tych wła­śnie ludzi, któ­rzy powinni gre­mial­nie go popie­rać”50, gdyż prze­sła­nia jego fun­da­men­talne ide­ały – spra­wie­dli­wość, wol­ność i ludzką god­ność. Orwell wska­zuje tu dwie zasad­ni­cze prze­szkody. Pierw­szą jest socja­li­styczny kult maszyny, suge­ru­jący nie­ko­niecz­nie pocią­ga­jące wizje „samo­lo­tów, trak­to­rów oraz potęż­nych, poły­sku­ją­cych w słońcu zabu­do­wań fabrycz­nych ze szkła i betonu”51. Drugą są wariaci z klasy śred­niej. Orwell ledwo zauważa ist­nie­nie socja­li­stów z klasy robot­ni­czej albo ruch związ­kowy. Prze­siewa swoje wła­sne eks­cen­tryczne uprze­dze­nia przez wyima­gi­no­wany umysł sza­rego oby­wa­tela i domaga się prę­gie­rza dla wszyst­kich fety­szów i głu­pot, które czy­nią socja­lizm nie­atrak­cyj­nym w oczach mas (to zna­czy w oczach Orwella), a więc dla wege­ta­rian, abs­ty­nen­tów, nudy­stów, kwa­krów, san­da­łów, soków owo­co­wych, mark­si­stow­skiego żar­gonu, słowa towa­rzysz, koszul w kolo­rze pista­cjo­wym, anty­kon­cep­cji, jogi, bród oraz Wel­wyn Gar­den City, mia­steczka w Hert­ford­shire zbu­do­wa­nego zgod­nie z uto­pij­nymi zasa­dami. Choć w samym utwo­rze twier­dzi, że gra tu tylko rolę adwo­kata dia­bła, trudno oprzeć się wra­że­niu, że wię­cej przy­jem­no­ści spra­wia mu lże­nie dzi­wacz­nej mniej­szo­ści socja­li­stów niż obrona innych form socja­lizmu. Po takim popi­sie trudno trak­to­wać poważ­nie koń­cowy apel: „[P]owin­no­ścią wszyst­kich ludzi lewicy wszel­kich odła­mów i odcieni stało się pusz­cze­nie w nie­pa­mięć dzie­lą­cych ich róż­nic i zgodne współ­dzia­ła­nie”52.
Orwell bar­dzo utrud­nił życie Vic­to­rowi Gol­lan­czowi, który nieco wcze­śniej wspól­nie z labu­rzy­stow­skim par­la­men­ta­rzy­stą Joh­nem Stre­cheyem i poli­to­lo­giem Harol­dem Laskim zało­żył Klub Książki Lewi­co­wej, mający pro­mo­wać socja­lizm. Laski, naj­bar­dziej wpły­wowy inte­lek­tu­ali­sta socja­li­styczny w Wiel­kiej Bry­ta­nii, nazwał część pierw­szą Drogi na molo w Wigan „godną podziwu pro­pa­gandą dla naszych idei”53, Gol­lancz poczuł się jed­nak w obo­wiązku napi­sać dla Klubu przed­mowę do czę­ści dru­giej, w któ­rej dystan­so­wał tę insty­tu­cję od poja­wia­ją­cych się w dziele Orwella suro­wych osą­dów. Otwar­cie pisze tam o para­dok­sal­nej natu­rze autora: „Prawdę mówiąc, jest on zara­zem eks­tre­mal­nym inte­lek­tu­ali­stą i eks­tre­mal­nym antyinte­lek­tu­ali­stą. Podob­nie też wciąż (musi mi wyba­czyć, że to mówię) jest okrop­nym sno­bem – oraz praw­dzi­wym wro­giem wszel­kich odmian sno­bi­zmu”54. Orwell do końca życia przy­zna­wał, że jakieś mikroby wszyst­kiego, co kry­ty­ko­wał, ist­niały też w nim. To wła­śnie ta świa­do­mość swo­ich wła­snych wad dzia­łała jak szcze­pionka prze­ciwko uto­pij­nym złu­dze­niom o moż­li­wo­ści udo­sko­na­le­nia czło­wieka.
Gol­lancz oskar­żał też Orwella, że ten ni­gdy nie okre­ślił, jaką woli wer­sję socja­li­zmu, ani nie wyja­śnił, jak mogłaby stać się rze­czy­wi­sto­ścią. Według kolegi Orwella z księ­garni Johna Kim­che’a (a póź­niej także jego redak­tora) pisarz był „socja­li­stą instynk­tow­nym”: „bar­dzo porząd­nym, ale raczej, powie­dział­bym, nie­przy­sto­so­wa­nym do skom­pli­ko­wa­nych sytu­acji poli­tycz­nych i woj­sko­wych”55. Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, jak kulawa i prze­wrotna była jego kry­tyka socja­li­zmu, Orwell miał nie­wąt­pli­wie szczere zamiary. Wie­rzył, że „tylko ten ustrój może nas […] uchro­nić przed nie­dolą teraź­niej­szo­ści oraz kosz­ma­rem przy­szło­ści”56, a jeśli nie uda się prze­ko­nać prze­cięt­nych Bry­tyj­czy­ków, ich nastroje z pew­no­ścią wyzy­ska ktoś podobny do Hitlera. Socja­lizm w Wiel­kiej Bry­ta­nii, jak pisał Orwell, „cuch­nie już tylko szajbą, kul­tem maszyn oraz debil­nym kul­tem Rosji. Jeśli nie pozbawi się go tej przy­krej woni – i to szybko – faszyzm może zwy­cię­żyć”57.
Orwell pla­no­wał bar­dziej bez­po­śred­nią walkę z faszy­zmem, jesz­cze pisząc te słowa. Redak­tor Adel­phi Richard Rees znał go od 1930 roku, jed­nak dopiero gdy jego przy­ja­ciel poje­chał do Hisz­pa­nii, „zaczął zda­wać sobie sprawę, że to nie­zwy­kły czło­wiek”58.

 
Wesprzyj nas