Opowieść o sile uczuć, które są trwalsze niż śmierć. „Zawsze będę Cię kochać” to próba zatrzymania czasu i zapamiętania ukochanej osoby, która wciąż żyje w spędzonych wspólnie chwilach, w listach, rozmowach i wspomnieniach.


Zawsze będę Cię kochać„Patrzę na Twoje zdjęcia, takie wyraziste, takie realne, nic, tylko uśmiechnąć się do Ciebie i przytulić i nie pojmuję, że już Cię nie dotknę, nie porozmawiam z Tobą. Znowu obudziłam się o piątej rano i nie mogłam zasnąć, mimo ćwiartki relanium i łyka wódki. (…)

Ty zawsze rozdawałaś karty i kierowałaś życiem, tymczasem okazało się, że nic nie masz do powiedzenia, nie liczysz się ani Ty, ani Twoja młodość, Twoja rodzina, Twoje szczęście. Ja też nie”.

„Zawsze będę Cię kochać” to oparta na faktach, poruszająca historia o niezwykłej więzi między matką a córką. Tworzy ją zbiór e-maili, które matka wysyła do córki przez kolejne miesiące po jej śmierci.

Ten chwytający za serce zapis codzienności, która po stracie najukochańszej osoby staje się wyjątkowo trudna do zniesienia, to się zarazem opowieść o życiu, które – czy tego chcemy, czy nie – biegnie dalej.

„Zawsze będę Cię kochać” to portret pamięciowy miłości.

Teresa Monika Rudzka – pisarka, recenzentka i dziennikarka. Debiutowała satyryczną powieścią środowiskową Bibliotekarki (2010), oprócz tego napisała Singielkę (2011), Kuzyneczki (2013) oraz historię opartą na własnych przeżyciach Zawsze będę Cię kochać (2014), w której autorka opisała swoją traumę, żałobę i emocje po śmierci córki. Po opublikowaniu Na karuzeli (2016) temat straty bliskiej osoby został przedstawiony w powieści dla młodzieży Wszystkie dżinsy M. (2017), która została nominowana do nagrody IBBY oraz wybrana książką roku w konkursie organizowanym przez Komitet Ochrony Praw Dziecka. Później ukazały się Świtezianki (2017), kryminał Ona przyszła ostatnia (2018), Carska Droga (2019) oraz komedia romantyczna Mogło być gorzej (2021).

Teresa Monika Rudzka
Zawsze będę Cię kochać
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera w tej edycji: 17 listopada 2021
 
 

WSTĘP

W grudniu 2012 roku moja córka Żywena (Żywia) Wiktoria H., od pół roku szczęśliwa mężatka, piękna, zdrowa i zadowolona z życia kobieta, zaczęła niedomagać. Zdiagnozowano nieoperacyjnego guza mózgu znanego jako glejak wielopostaciowy, czwarty stopień złośliwości. Sprawy potoczyły się błyskawicznie; osiemnastego lutego 2013 roku Żywia zmarła, otoczona do końca miłością, czułością i opieką. Ta książka jest portretem jej życia i osobowości. Pragnęłam w ten sposób oddać hołd córce i zachować ją na zawsze zarówno w mojej pamięci, jak i w pamięci jej rodziny oraz licznych przyjaciół. Chciałam jak najwierniej opisać moją niesamowitą, wspaniałą córkę, o ile w ogóle jest możliwe oddanie złożonego ludzkiego charakteru w tej formie… Żywio, dziękuję, że byłaś ze mną przez tyle lat. To najlepsze, co mi się przytrafiło w życiu. Dziękuję, że gdzieś tam jesteś i czuwasz nade mną. Kocham Cię.

* * *

Żywia, czyli powieściowa Anastazja Bojanowa-Montgomery to realna postać, podobnie jak jej losy. Prawdziwe są e-maile, które do niej pisałam i nadal piszę. Dodałam tylko kilka zmyślonych historii, starając się, aby były kompatybilne z fabułą. Każdy pisarz czerpie inspirację z otoczenia, lecz inni bohaterowie i wydarzenia należą do obszaru zwanego fikcją literacką, a wszelkie podobieństwa do rzeczywistych są przypadkowe. To wytwory mojej wyobraźni, powstałe w celu dobrego i ciekawego opowiedzenia niniejszej historii. Jeśli jednak przypadkiem kogoś niechcący uraziłam, to z góry przepraszam ☺.

* * *

Dziękuję gorąco Annie Hsiao-B. za wzruszające wspomnienia o mojej córce, za wsparcie i wiele podnoszących na duchu rozmów. Aniu, niewielu ludzi głosi otwarcie swoje przekonania i nie obawia się konsekwencji. Jesteś wielka!
To samo mogę powiedzieć o innej przyjaciółce Żywii, Janie Marsovej oraz Agacie Hofman. Jana, opisałaś Żywenę wspaniale i bardzo trafnie. Dziękuję Wam za nieustające wsparcie, pomoc i namawianie, aby napisać książkę. Jak widzicie – zrobiłam to!
Ogromnie dziękuję mężowi mojej córki i jego rodzinie, szczególnie Cheryl. Nie wiem, jak bym przetrwała, gdyby nie Twoje e-maile.
Dziękuję Magdzie, Milenie i Caz… byłyście bardzo dobrymi przyjaciółkami Żyweny.
Czuję ogromną wdzięczność wobec Ewy H., Izabeli S., Misi, Reni, Edyty, obu Hanek, Krzysztofa, Piotra i wielu innych. Bardzo mi pomagacie, naprawdę.
Specjalne podziękowania składam Ałbenie Grabowskiej, świetnej lekarce neurolożce, jednocześnie znakomitej pisarce. Szczera przyjaźń, wsparcie medyczne i literackie – czegóż chcieć więcej?
Przepraszam Magdalenę Kawkę, koleżankę po piórze za to, że zakończyłam powieść cytatem z tej samej piosenki Abby. Pasowała do jej powieści Rzeka zimna (gorąco polecam, jest wspaniała!) i pasuje do mojej. Magdo, mam nadzieję, że Cię nie uraziłam!

* * *

W książce wykorzystałam wspomnienia Anny Hsiao, Jany Marsovej oraz zapis uroczystości pogrzebowej prowadzonej przez Christinę Brand.

Gorzko-słodkie wspomnienia
To wszystko co wezmę ze sobą (…)
A ja zawsze będę Cię kochać
Zawsze będę Cię kochać
Whitney Houston I Will Always Love You
(przeł. marttina, portal Tekstowo)

Długo przewracałam się na łóżku, a później zapadłam w sen. Szłam po nieznanych ulicach, nade mną było rozgwieżdżone niebo. Słyszałam czyjąś grę na flecie, czułam duszny a zarazem upojny zapach kwiatów, chciałam o coś zapytać i ujrzałam w oddali sylwetkę poety Dantego.

„Tyżeś to, ty mój mistrzu! Dlaczego tak blady
I czemu taki dziwny niepokój cię żarzy?
Przychodzę cię ubłagać o sekret twej twarzy.
Nic nie wiem. Zabłądziłem. I proszę twej rady”.
On to rzekł, czy rzekł księżyc, czy woda to rzekła,
Padłem, głowę ukrywszy rękami obiema:
„Nie ma nieba i ziemi, otchłani, ni piekła,
Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma”.
Jan Lechoń Spotkanie

CZĘŚĆ I
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ

Co można powiedzieć o dwudziestopięcioletniej dziewczynie, która umarła?
Że była śliczna. I piekielnie inteligentna. Że kochała Mozarta i mnie.
Erich Segal Love Story
(przeł. Anna Przedpełska-Trzeciakowska)

1
JIM MONTGOMERY

Erica do tej pory nie zadzwoniła. Skończyłem oglądać Minionki rozrabiają i zalogowałem się na Facebooku. Nie miałem żadnej wiadomości, a dziewczyna, która pragnęła mnie uratować przede mną samym i przed moim smutkiem, była aktywna dwie godziny temu. Na jej profilu ujrzałem zdjęcie rozkwitłej róży, więc od razu zacząłem się zastanawiać, co, u diabła, Erica chce przez to powiedzieć? W co ona gra, czy istotnie gra i dlaczego mam odgadywać jej zamiary przez internet? Moja Anastazja spojrzałaby ironicznie swoimi zielonymi oczami… przez szkła kontaktowe albo przez okulary w najmodniejszych oprawkach… i natychmiast ustawiłaby mnie do pionu. A gdybym nadal nie rozumiał wymowy jej oczu, prychnęłaby tylko, dodając, że nie ma sensu silić się na zrozumienie głupstw, które zresztą przystoją jedynie uczniom przed maturą. Anastazja funkcjonowała na Facebooku od kilku lat, w czasach, gdy pogardliwie odrzucałem coś, co określałem jako wirtualną egzystencję, czyli nędzną namiastkę tej prawdziwej. Portale społecznościowe traktowałem z dystansem, nieprzechodzącym we wzgardę tylko dlatego, że moja ukochana założyła sobie profil na Facebooku. Taka mądra dziewczyna jak Nastia nie robiła niczego bez powodu… Zdaje się, że traktowała fejsa jako kolejny przyczółek do wykazania się swoim sarkastycznym poczuciem humoru. Razem z Agatą, przyjaciółką ze studiów w Polsce, wymieniały się dowcipami i wrzucały sobie linki do różnych scen z filmów polskiego reżysera Stanisława Barei. Często pytałem, na czym polega fenomen faceta dokumentującego absurdy życia w komunistycznym kraju? Przecież nawet matka Anastazji długo się odżegnywała od oglądania tych komedii.
– Matka większą część życia spędziła wśród tych absurdów i powiedziała: „Witaj wolności, nie wracam do starych czasów”. Potrzebowała czasu, aby się z nich śmiać. Wiesz, teraz nabrałą dystansu. – Mniej więcej tymi słowami odpowiadała Nastia i łapała za komórkę. „Mamo, mamusiu, kto jest najmądrzejszy na świecie? Miś, mój miś!”
Zaczynały wykrzykiwać powiedzonka głównie z Misia. Wprawdzie nie znałem polskiego w stopniu, w jakim powinien znać mąż polskiej dziewczyny, ale Barejowskie zwroty udało mi się szybko zapamiętać. Renata, matka Nastii była bardzo związana z córką, a ja często zazdrościłem im tej przyjaźni.
Wciąż pamiętam, wciąż mam przed oczami dwudziesty czwarty listopada 2005 roku. Ściślej mówiąc, jego drugą połowę, od przerwy na lunch. Poprzedniego wieczora odbyłem niezbyt miłą rozmowę z ojcem, zdegustowanym, że porzuciłem wydział filozofii. Staruszek klarował, jak to on, syn skromnego rzeźnika, który mógł liczyć jedynie na siebie, że chcieć to móc i dlatego jest obecnie uznanym naukowcem, kocha swoją pracę i dużo zarabia…
– Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę, że niewielu ludzi żyje na takim poziomie jak nasza rodzina? – pytał. – Jim, mój jedyny synu, wprawdzie to tylko filozofia, lecz od czegoś trzeba zacząć. Każda rezygnacja to krok do tyłu…
– Tato, czasem trzeba się cofnąć, zatrzymać i zastanowić, czego się chce od życia – odparłem poirytowany, na co ojciec znowu zaczął gadkę, że w moim przypadku sprawy przedstawiają się inaczej, mam po prostu za dobrze i grymaszę.
– Tim, daj mu spokój. Nie wiemy, co się dzieje w duszy człowieka, a nasz Jim jest taki mądry! Przekonasz się, że będzie tak, jak mówi. Daj mu czas. – Anne Carrie, moja matka jak zwykle czujnie stała na posterunku, gotowa wydrapać oczy każdemu, kto dokucza jej ukochanemu synkowi. Zapaliła nerwowo papierosa i ojciec przerwał w pół słowa.
Wiedziałem, że ma na końcu języka słowa o paskudnym, niszczącym zdrowie i kieszeń nałogu… Że prośby żony o zakupy tytoniowe w strefach bezcłowych przyprawiają go o zawał serca, a co powiedzieć o pierworodnej córce Caroline, która wprawdzie skończyła studia, lecz nie mogła zagrzać miejsca w żadnej pracy. Z kolei młodsza Joy wiecznie choruje i wszyscy siedzimy w kieszeni profesora chemii przed emeryturą, który przecież nie jest wieczny…
Cóż, po tylu latach małżeństwa matka czytała w duszy ojca lepiej niż we własnej. Przypomniała nam o kolacji i wkrótce wszyscy zasiedliśmy w salonie na kanapie przed telewizorem. Na kolanach ułożyliśmy specjalne poduszki, a na nich talerze z niedopieczonym kurczakiem. Samo jedzenie z supermarketu i telewizyjne reklamy nie poprawiłyby atmosfery, ale nasza Carrie nalała nam po dużej lampce chardonnay. W dodatku Caroline upiekła doskonałe ciasto.
Ranek dwudziestego czwartego listopada był mglisty, na domiar złego przez kilka godzin odbierałem telefony od idiotów, żądających wyjaśnienia, dlaczego przysłany stół jest krótszy o sześć centymetrów? Ech, kto powiedział, że John Lewis to ekskluzywna firma? Chyba dla kretynów. Tuż przed lunchem usłyszałem w słuchawce dyszenie na przemian z płaczem pochodzące od jakiejś laski, proszącej o natychmiastową interwencję. Nie spłacała w terminie rat kredytu i groził jej komornik.
– Proszę zadzwonić do banku – rzekłem, ocierając pot z czoła.
Pomyślałem, że może warto było zostać na wydziale filozofii, nie szkodzi, że idiota poganiał tam idiotę. Za to przynajmniej nie wydzwaniali do ludzi, których praca polegała na wysłuchiwaniu prawdziwych i wymyślonych bzdur. Nadwerężało to mój system nerwowy, lecz na szczęście zarządzono przerwę na lunch. Wybór w barku był skromny, zatem kupiłem sobie fish and chips i skierowałem się w kierunku szerokiej wnęki okiennej. Nie znoszę ryb, owoców morza i temu podobnych, ale klasyczna brytyjska fish w panierce ma na szczęście bardzo niewiele wspólnego z prawdziwą rybą. Z wnęki wystawały czyjeś nogi i dobiegało ciche, zadowolone mlaskanie. Moje ulubione miejsce zajął jakiś cham, zatem mogłem zapomnieć o relaksie. Zanim pomyślałem, co powinienem zrobić, długie nogi poderwały się z parapetu.
– A ty co tutaj robisz? – spytała mocnym głosem wysoka dziewczyna, strząsając na bok długie, rudawe włosy. Do granatowych dżinsów i surowych martensów założyła obcisłą, zieloną bluzkę z dekoltem, którego zawartość przedstawiała się bardzo, bardzo apetycznie. O niebo lepiej niż moje zapyziałe fish and chips. Znacznie później wyśmiewaliśmy się ze stereotypów; kto powiedział, że mężczyźni nie odróżniają kolorów i nie pamiętają szczegółów? Stanowię dowód na coś wręcz przeciwnego, gdy tymczasem Nastia…
– Zajęłaś moje miejsce – wykrztusiłem o wiele grzeczniej, niż zamierzałem. Rudowłosa znowu mlasnęła i spojrzała z nieukrywanym rozbawieniem.
– Czyżby? Nie wiedziałam, że je kupiłeś. Usiądź i nie gadaj, daj mi zjeść. Jestem w stanie wiele ludziom wybaczyć poza odrywaniem mnie od posiłków.
Dziewczyna zajęła się talerzem.
– Nazywam się Anastazja Bojanowa.
– James Montgomery. Okropna praca, nie sądzisz?
– Niby dlaczego? Idioci dzwonią, mówisz? No, trochę ich jest, ale wiesz? Mnie to bawi. Tyle charakterów, tyle postaw i wymagań. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi. W sumie są kochani. Lubię call center, od czegoś trzeba zacząć po studiach. Przy okazji wyćwiczę sobie angielski akcent.
– Właśnie, jesteś Amerykanką czy Francuzką?
– Polką. Najzwyklejszą Polką, choć z bałkańskimi korzeniami. – Anastazja wrzuciła kolejny kęs do ust i zamlaskała. Nie mogłem oderwać od niej oczu.
– Czy ty zawsze tak głośno jesz? – spytałem przekornie, na co nowa znajoma powiedziała, że jest po prostu sobą, a skoro mi to przeszkadza… miejsca jest dosyć, mogę się wynieść już, w tym momencie.
– Nie, to nie tak, jak myślisz. Ja… No… jesteś cudowna. Czy pójdziesz ze mną na kolację? Tak, dziś wieczór. Na pewno nie znasz tej nowej restauracji zrobionej w budynku starego kościoła? Coś niesamowitego.
– Żarcie mają dobre? – zapytała rzeczowo Anastazja. – Co prawda odchudzam się, ale nie wytrzymam do wieczora…
Nie musiała się odchudzać. Nie musiała absolutnie nic robić. Mogła być ubrana w worek po ziemniakach i łapcie z łyka oraz ważyć sto kilogramów. Od tej chwili całkowicie akceptowałem wszystko, co łączyło się z Anastazją Bojanową. Urok jej bezpośredniości i spojrzenie zielonych oczu sprawiły, że byłem załatwiony na amen.
W kościele przerobionym na knajpę zamówiliśmy befsztyki i dużo sałaty, Anastazja dorzuciła do tego czerwone wino, a ja piwo. Jadła z apetytem, starając się powściągnąć mlaskanie, co niespecjalnie się udawało.
– To rodzinne. Uświadomiłam sobie, że moja matka też mlaszcze. Od czasu do czasu obiecujemy sobie jeść kulturalnie i na tym się kończy. Wiesz? Gdyby ona tu była, wzięłaby białe wino. Albo ajerkoniak. Zamiłowania do tego słodkiego świństwa akurat nie podzielam – mówiła wesoło, czytając SMS-a. – Mama pyta, czy wszystko w porządku, jakie jedzenie i życzy nam dobrej zabawy.
Nastia była absolutnie czarująca, ale jej więź z matką wydała mi się dziwna. Rozpieszczona jedynaczka, zupełnie jak Kumiko… Można przewidzieć z góry przebieg znajomości z kimś takim. Po Kumiko-san przyjechał ojciec i nie omieszkał wypowiedzieć swojej opinii na mój temat. Rzecz jasna, niepochlebnej.
– Coś ty! – oburzyła się ruda Anastazja, gdy delikatnie napomknęłam o dużych dziewczynkach, które od dawna nie potrzebują mamy. – Oczywiście, że kocham i szanuję matkę, ale przede wszystkim jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Nie siedziałabym tu z tobą, gdyby nie ona.
Anne Carrie także była oddana dzieciom, ale przyjaźnić się? Zwierzać rodzonej matce? Z doświadczeń moich i wielu znajomych wynikało, że lepiej trzymać je w bezpiecznej odległości. W przeciwnym wypadku zawłaszczą człowieka, zamęczą dobrymi radami, a każde niepowodzenie urośnie w ich oczach do rozmiarów antycznej tragedii i z pewnością omówią je ze wszystkimi przyjaciółkami. Przetarłem okulary, gdy tymczasem Anastazja jadła i tłumaczyła, że w jej przypadku wygląda to inaczej.
– Chociaż tak, czasem się wkurzam. Moja mama uważa, że jestem zdolna, wspaniała i nie mogła sobie wymarzyć lepszej córki. Jej zdaniem nie umiem nawet zrobić nic złego, chyba że nieświadomie. Nieraz fantazjuję, że tarzam się w niegodziwości i rozpuście. Dlaczego mam poznać tylko jedną stronę egzystencji? Jim, jesteś krótkowidzem? To tak jak ja. Noszę szkła kontaktowe, bo okulary mnie postarzają – rzekła z prostotą Nastia.
Patrząc na jej powabną pozę, na obcisłą sukienkę i nogi obute tym razem w szpilki, stwierdziłem w duchu, że dziewczyna z Polski jest nie tylko rozpieszczona, ale także próżna. Mając dwie starsze siostry, a za sobą burzliwą znajomość z Japonką Kumiko, oczywiście również jedynaczką, wiedziałem to i owo o kobietach. Tymczasem Anastazja poprosiła, abyśmy już poszli. Biega każdego wieczora, a dziś musi jeszcze spalić kalorie tego pysznego posiłku. W dodatku niedługo się przeprowadza i tak, przyda jej się pomoc. Współlokatorki to świetne dziewczyny, znają się od dwóch lat, ale pragnie mieć nareszcie mieszkanie tylko dla siebie. Jako Anglik chyba to rozumiem? My home is my castle i tak dalej.
– Jesteś w Devon tyle czasu? To dlaczego wcześniej się nie spotkaliśmy?
– Byłam na stypendium Erasmusa, pracowałam w trzech miejscach, głównie w cateringu, jeździłam do Polski, bo mama chorowała…
A ja zastanawiałem się nad sensem życia, usiłując studiować filozofię i niańcząc Kumiko, pomyślałem. Sprawa przeprowadzki została załatwiona. Byłem ciekaw, czy mogę liczyć na wspólne święta Bożego Narodzenia, ale okazało się, że Anastazja ma już kupiony bilet do Polski, święta spędzi z mamą i babcią.
– Mam tylko je, a one mają mnie jedną. Dobrze, przyjmuję zaproszenie na kolację w sobotę u twoich rodziców. Aaa… Mieszkasz z nimi? Rozumiem – powiedziała Nastia, choć jej mina wyrażała lekką dezaprobatę.
Za to ucieszyliśmy się ze wspólnego upodobania do pisarstwa Harukiego Murakamiego. Dowiedziałem się jeszcze, że Anastazja w kwietniu skończyła dwadzieścia cztery lata, a ona przyjęła do wiadomości, że w sierpniu były moje dwudzieste trzecie urodziny. Powiedziałem, że przyjdę po nią w sobotę, i tak, dziewczyno z Polski, obiecuję ci wspaniałą wyżerkę. Prawie się oblizała na te słowa, zatem musiałem potraktować kwestię kolacji poważnie. Po mamie Anne Carrie można było się spodziewać, że zamówi jakieś droższe dania z firmy cateringowej. Nie chcąc na wejściu dopuścić do kompromitacji, postanowiłem poprosić Caroline o jej popisowy numer: pieczeń jagnięcą otoczoną wianuszkiem jarzyn. Upieczenie ciasta wziąłem na siebie.
– W sobotę chciałam obejrzeć mecz tenisa – rzekła kwaśno Carrie, gdy ją zawiadomiłem o swoich planach.
– Tenis w listopadzie? Niech będzie, w hali… Lepiej powiedz od razu, że to wykręt. Nie znasz dziewczyny, ale od razu się do niej uprzedzasz.
– Znowu jakaś cudzoziemka? Nie pamiętasz, co było z Kumiko? I co nam nagadał jej zarozumiały ojciec? Ta Polka nie zna angielskiego, tak samo jak Kumiko! Najlepsze szkoły, pobyt w Szwajcarii, no i nie dało się zrozumieć, co mówiła. Takim teraz dają dyplomy! Cóż, nie można oczekiwać zbyt wiele od obcokrajowców.
– Anastazja mówi świetnie po angielsku. I proszę, nie mieszaj w to Kumiko! Przyznaję, że problem z językiem był początkiem nasych kłopotów, ale wyluzuj, mamo. Nie, nie chcę żadnego kurczaka! Zastanów się, polska kuchnia uchodzi za jedną z najlepszych. Nastia i tak jest przekonana, że angielskie żarcie jest podłe. Nie w naszym domu!
Mama Carrie zamilkła, ojciec wyjrzał ze swojego pokoju. Tak, weźmie udział w kolacji, przywita się z dziewczyną i wróci do wzorów chemicznych. Taka Kumiko nie dość, że mówiła z trudem po angielsku, to w dodatku tylko o sobie.
Kiedy jednak w sobotni wieczór przywiozłem Anastazję do domu rodziców, modląc się w duchu, żeby obyło się bez większych wpadek, ona przywitała się z każdym, po czym podeszła do taty Tima z pytaniem, czym się zajmuje. Opracowanie zastosowań chemii w przemyśle? W rolnictwie też? Ona z chemii ledwo sobie dawała radę w szkole, ale to takie interesujące. Na czym dokładnie polega jego praca? I tyle podróży służbowych, Boże, nawet do Islandii? Do Australii? A gdzie konkretnie? Czy ojcu podobało się w Sydney?
Wyrzucała z siebie pytania z prędkością karabinu maszynowego, chłonęła odpowiedzi, zadawała kolejne pytania, oczy jej błyszczały. To cudowne kochać swój zawód, w dodatku te wyjazdy! Marzy o podróżach, chciałaby zjeździć całą kulę ziemską… W ferworze rozmowy złapała tatę za rękaw i mój staruszek był zawojowany. No cóż, my od dawna nie rozmawialiśmy o jego pracy, za to matka regularnie sprawdzała stan konta, ciesząc się, że z powodu większej ilości zleceń Tim zarobił dużo, dużo pieniędzy.
– Jasne, traktowaliście ojca jak bankomat, nie obchodziło was, że on też ma jakieś marzenia i chciałby czasem o nich pogadać – mawiała później Nastia podczas naszych nielicznych kłótni.
Caroline podała pieczeń, a zdumiona rozwojem sytuacji Joy zapomniała zademonstrować Anastazji, któryś ze swoich licznych tatuaży, czego zresztą obawiałem się w duchu. Nastia pochłonęła kawał jagnięciny, prawie nie mlaszcząc, a przy tiramisu wdała się z matką w rozmowę o tenisie.
– Marzyłam, że zostanę sławną zawodniczką, zawsze kochałam ten sport. Mama mnie wspierała, więc trenowałam od ósmego roku życia. Ale kiedy skończyłam czternaście lat, zaczęłam mieć problemy z kręgosłupem i lekarz zabronił mi wyczynowej gry. Od czasu do czasu gram dla relaksu. Oczywiście, można zorganizować turniej amatorów na wiosnę, piszę się na to. Wiesz, Carrie, moja mama wracała z pracy, a ja nic, tylko siedziałam przed telewizorem i oglądałam mecze tenisowe. Przełączałam z kanału na kanał. Mama pytała wtedy, czy na świecie nic się nie dzieje poza grą w tenisa? Na zakupy? Naturalnie, Carrie, czemu nie? Uwielbiam shopping! Caroline, Joy, musicie pójść z nami, proszę! Okay?
Nie muszę chyba dodawać, że Anastazja przebojem, natychmiast i szczerze zdobyła serca członków mojej rodziny. Tej zdystansowanej, typowej brytyjskiej rodziny.
– No właśnie, co to było z tą Japonką? Twoja mama coś zdawkowo bąknęła. Co zrobiłeś Kumiko-san? – spytała niedługo potem Anastazja.
Westchnąłem, gdyż znajomość z Kumiko wymykała się wszelkim definicjom. Kumiko-san, córka pewnego bogatego biznesmena, przyjechała na nasz uniwersytet z zamiarem studiowania literatury, kultury i sztuki angielskiej. Szybko się okazało, że co prawda, znajomość języka ma udokumentowaną na papierze, ale prawie nie rozumie ludzkiej mowy. Nie wspominając o tym, że boi się otworzyć usta, jeśli cokolwiek trzeba powiedzieć. Choćby yes. Poznałem ją na korytarzu uczelni w chwili, gdy z płaczem wychodziła z zajęć. Trzasnęła drzwiami, spojrzała mi w oczy… Nie mogłem jej zostawić. Była taka smutna i zagubiona. Egzotyczna i oryginalna.
– A dalej? – drążyła Anastazja, na co odpowiadałem, że dalej było jak w Norwegian Wood, a Kumiko…
– Wiem, Kumiko to Naoko.
– No właśnie… Nie mogłem jej nie pokochać. Zaopiekowałem się nią, wyprowadziwszy się przedtem z rodzinnego domu. Kumiko przez całe dnie nie wstawała z łóżka i tonęła we łzach. Życie było bez sensu, studia bez sensu, rodzice jej nie rozumieli. Utyskiwała na angielskie deszcze i wilgoć, zupełnie jakby w Japonii się z nimi nie zetknęła. Przynosiłem jej notatki z wykładów, robiłem zakupy, w końcu płakaliśmy razem. U moich rodziców Kumiko narzekała na angielską kuchnię i wyniosłych Anglików.
– Hm… Gdzie ta słynna japońska uprzejmość i powściągliwość? Wiesz, Jim, jestem podobna do Naoko z powieści w jednym: lubię mieć wszystko pod kontrolą. Tracę poczucie bezpieczeństwa, jeśli tak nie jest, wydaje mi się wtedy, że świat się rozpadnie. To też mam po matce. Ale kiedy mi coś nie odpowiada, nieważne czy praca, czy otoczenie, staram się to zmienić. I co się stało z twoją Kumiko?
– Ni stąd, ni zowąd przyjechał jej ojciec, zwymyślał mnie od najgorszych, moim starym nagadał, że wychowali lenia i pasożyta, którego jedynym zadaniem życiowym jest sprowadzanie niewinnych dziewcząt na manowce. Zagroził zabiciem całej rodziny, jeśli spróbuję kontaktować się z jego córką. Na drugi dzień odlecieli do Tokio. I tyle.
Wstydziłem się powiedzieć Anastazji, że leżenie w łóżku z Kumiko, wspólne picie sake albo szkockiej whisky i rozpamiętywanie niegodziwości świata miało zwodniczy urok, któremu nie mogło dorównać studiowanie filozofii. Nic dziwnego, że rzuciłem ją w diabły. Nie wspomniałem, że bezpośrednim powodem interwencji japońskiego biznesmana były zdjęcia nagiej Kumiko umieszczone w internecie, a podesłane mu przez usłużnych znajomych. Nie udało mi się zgłębić pokrętnej osobowości tej dziewczyny, która nie dość, że sama wrzuciła swoje fotografie do powszechnego obiegu, to pod koniec naszej znajomości wyrywała facetów w pubach i hotelowych restauracjach, aby oddawać im się za pieniądze, co skrupulatnie rejestrowała wysokiej klasy kamera, jej własność.
– Skoro mowa o Norwegian Wood, to ty jesteś Midori. Moją Midori. Energiczną, kochającą życie Midori – Anastazją. Kocham cię – powiedziałem wkrótce po kolacji u rodziców, na co Nastia wcale niespeszona odparła, że bardzo mnie lubi, ale dopiero co się poznaliśmy i chce być wolna. Tak, mogę jej towarzyszyć, będziemy się spotykać, tylko żadnych zobowiązań! Dopiero zaczyna poznawać życie i nie ma zamiaru wplątać się w jakiś układ, nie mając pewności, że jej odpowiada. Pomoc w przeprowadzce przyjmuje, to już ustalone. Jasne, mogę z nią biegać wieczorami, możemy chodzić do siłowni…
– Ale proszę cię, Jim, nie osaczaj mnie, nie w ten sposób, nie teraz!
– Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie. Wzrost, figura, twoje rude włosy, oczy – rzekłem żałośnie i wyzwolona Nastia połknęła zarzucony w szczerych zamiarach haczyk.
– Chciałabym żeby było tak, jak mówisz. Startowałam do modellingu, ale mi powiedziano, że na wybiegu trzeba mieć więcej, niż te moje sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. I że łydki mam trochę za pełne, nos ciut przydługi… a w ogóle to muszę jeszcze schudnąć.
– Anastazja, oni są głupi. Tam liczy się jeden szablon, chyba nie chcesz dołączyć do sztampy? Ty, taka oryginalna i niezależna?
I tak oto powoli, powoli stawaliśmy się parą.
Nie wytrzymałem, nalałem sobie wina i ponownie zajrzałem na Facebooka. Ani śladu Eriki. Pomyślałem chwilę i wybrałem jej numer. Odpowiedziała mi poczta głosowa. Dammitt, co ja zrobię?

 
Wesprzyj nas