“Fałszywy świadek” to trzymający w napięciu thriller Karin Slaughter, historia dwóch sióstr, które po latach zostają wplątane w grę z mordercą żądnym zemsty związanej z wydarzeniami z ich przeszłości. To pełna napięcia gra w kotka i myszkę, mroczna opowieść o poczuciu winy, przemocy i siostrzanej miłości, która prowadzi na manowce.


Callie i Leigh miały ciężkie dzieciństwo. Wychowywane przez samotną, agresywną matkę siostry musiały walczyć o przeżycie – dosłownie i w przenośni. Kiedy po latach jeden z ich grzechów młodości powraca, by prześladować ich w teraźniejszości, kobiety ponownie łączą siły, by stawić czoła przerażającym wydarzeniom.

Czytelnik poznaje historię sióstr opowiadaną z perspektyw każdej z nich, poznając w ten sposób odmienne spojrzenie na te same zdarzenia. Siostry, obecnie dojrzałe kobiety, żyją własnym życiem, a ich siostrzane więzi ograniczają się do sporadycznych kontaktów, gdy Leigh próbuje pomóc Callie wyrwać się z nałogu. Leigh to twarda prawniczka, ustabilizowana finansowo, krocząca od sukcesu do sukcesu i ciesząca się nastoletnią córką. Nawet jej rozwód przebiega w sposób cywilizowany. Natomiast Callie jest narkomanką walczącą z uzależnieniem, dla której każdy kolejny dzień to walka o przetrwanie. Siostry łączy inteligencja, wytrwałość, ostry jak brzytwa dowcip i wspólne wspomnienia czegoś, co zrobiły we wczesnej młodości. Teraz demony z ich przeszłości powracają, zmuszając ich do ponownej walki o życie.

Leigh, jej rodzina i Callie znajdą się w poważnym niebezpieczeństwie, gdy Leigh otrzymuje zlecenie reprezentowania w sądzie bogatego klienta kancelarii, oskarżanego o gwałt, porwanie i inne napaści na tle seksualnym. Ten 33-letni sprzedawca samochodów, Andrew Tenant, okazuje się być dorosłym Trevorem, dzieckiem, którym siostry jako au pair opiekowały się przed dwudziestu pięciu laty. Andrew, żądny zemsty za to, co stało się z jego ojcem, chce zniszczyć życie obu kobiet.

Slaughter jak mało kto potrafi uchwycić i opisać przeciwstawne osobowości. Callie i Leigh nie są tutaj wyjątkiem, ich historia i złożone relacje pokazują, jak przechodzenie przez traumatyczne wydarzenia łączy ludzi w sposób trudny do wytłumaczenia komuś z zewnątrz i pozostawia ich ze skomplikowanymi uczuciami względem siebie. Ale jak to bywa w siostrzanych związkach – bez względu na to, jak bardzo ze sobą walczą, nie ma wątpliwości, że będą też w stanie walczyć o siebie nawzajem.

Powieść Slaughter wypełniają autodestrukcyjni, skomplikowani bohaterowie, z poruszającymi życiorysami, ofiary samobiczowania z powodu traum z młodości, szukający zapomnienia w marzeniach o zemście lub w ciągach narkotycznych, przez lata żyjący w poczuciu winy i cierpieniu, kroczący ścieżką samozniszczenia.

“Fałszywy świadek” to intensywny, znakomity thriller, mroczna, wstrząsająca, niepokojąca i wciągająca lektura

Karin Slaughter nie jest nowicjuszem w pisaniu o współczesnych amerykańskich problemach społecznych i politycznych, przemocy i seryjnych mordercach z zaburzoną psychiką. Jednak przemoc w “Fałszywym świadku” ma nieco inny wymiar niż we wcześniejszych powieściach autorki, jest mniej jednoznaczna. Tym razem Slaughter bardziej koncentruje się na dylematach potencjalnych ofiar, granicach obrony koniecznej, zemście i oczyszczeniu. W “Fałszywym świadku” Slaughter bez owijania w bawełnę piętnuje męskie zachowanie w stosunku do młodych dziewcząt i kobiet, poczucie bezkarności, molestowanie dzieci, brutalne napaści i morderstwa na tle seksualnym, przemoc domową.

“Fałszywy świadek” to intensywny, znakomity thriller, mroczna, wstrząsająca, niepokojąca i wciągająca lektura, w której jest wszystko, do czego Karin Slaughter przyzwyczaiła swoich wiernych czytelników – atrakcyjna fabuła, napięcie, sarkastyczny dowcip, niesamowite zwroty akcji i wielki finał oraz rzecz na czasie: pandemia COVID-19, obostrzenia, maseczki, środki dezynfekcyjne i życie codzienne podporządkowane zaleceniom sanitarnym. Czytając tę książkę, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia nie z fikcyjną powieścią lecz doniesieniami z rzeczywistego, zagmatwanego, pełnego problemów i przemocy świata. Robert Wiśniewski

Karin Slaughter, Fałszywy świadek, Przekład: Dorota Stadnik, Wydawnictwo HarperCollins Polska, Premiera: 27 października 2021
 
 

Karin Slaughter
Fałszywy świadek
Przekład: Dorota Stadnik
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 27 października 2021
 
 

WIOSNA 2021

1
Niedziela

Leigh Collier zagryzła wargi, gdy dziewczynka z siódmej klasy wyśpiewywała na całe gardło Ya Got Trouble1 słuchaczom mimo woli. Grupa nastolatków skakała po scenie, podczas gdy profesor Hill przestrzegał mieszkańców miasteczka przed obcymi przybyszami, którzy skłaniają ich synów do obstawiania wyścigów konnych.

Not a wholesome trottin’ race, no! But a race where they set right down on the horse!2

Wątpiła, by pokolenie, które dorasta w czasach bezprzewodowego dostępu do internetu, inwazji morderczych szerszeni azjatyckich, epidemii Covid-19, katastrofalnych w skutkach niepokojów społecznych, a także jest przymusowo edukowane w domu przez pijących frustratów, rozumiało zagrożenia płynące z klubów bilardowych, ale Leigh musiała oddać sprawiedliwość nauczycielowi dramatu, że postawił na neutralny genderowo The Music Man, jeden z najmniej obraźliwych – a także najnudniejszych – musicali wystawianych kiedykolwiek w szkole średniej.

1 Ya Got Trouble ( Macie kłopot) – piosenka z musicalu Mereditha Willsona The Music Man ( Muzyk) wystawionego na Broadwayu w 1957 r., sfilmowanego w 1962 r. (Przyp.red.).
2 Fragment piosenki Ya Got Trouble: Nie szlachetny wyścig kłusaków, o nie! Na tym wyścigu siadają koniom na grzbietach! (Przyp. red.).

Jej córka właśnie skończyła szesnaście lat. Leigh myślała, że szczęśliwie ma już za sobą oglądanie dłubiących w nosie domorosłych ak-torów, maminsynków, ambitnych szkolnych gwiazd płci obojga katujących innych piosenkami, ale wtedy Maddy zainteresowała się nauką choreografii i oto była tu, uwięziona w piekle trouble with a capital Tand that rhymes with P and that stands for pool3.
Poszukała wzrokiem Waltera, który siedział dwa rzędy dalej, blisko przejścia. Przekrzywił głowę pod dziwnym kątem. Trochę patrzył na scenę, a trochę na oparcie pustego krzesła przed nim. Nie musiała widzieć, co trzyma w dłoniach, by wiedzieć, że gra w wirtualną ligę na telefonie.

3 Fragment piosenki Ya Got Trouble: Kłopot przez wielkie K, bo B jak bilard do was się pcha. (Przyp. red.).

Wyjęła z torebki swój telefon i napisała:

Maddy będzie cię pytać o przedstawienie.

Nie podniósł głowy, ale z ruchu dłoni domyśliła się, że odpowiada: Mam podzielną uwagę.
Leigh napisała:

Gdyby tak było, nadal bylibyśmy razem.

Odwrócił głowę, żeby odszukać ją wzrokiem. Zmarszczki w kącikach oczu powiedziały jej, że uśmiechnął się pod maseczką.
Poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu. Ich małżeństwo skończyło się, gdy Maddy miała dwanaście lat, ale podczas zeszłorocznego lockdownu cała trójka wylądowała w domu Waltera. A ona wylądowała w jego łóżku. Wtedy dotarło do niej, czemu im nie wyszło. Walter był świetnym ojcem, ale Leigh w końcu pogodziła się z myślą, że jest jedną z tych złych kobiet, która nie potrafi żyć z dobrym mężczyzną.
Na scenie pojawiły się nowe postacie. Reflektor został skierowany na holenderskiego chłopaka z wymiany uczniowskiej, który grał Mariana Paroo i opowiadał matce, że szedł za nim do domu jakiś mężczyzna z walizką. W obecnych czasach po takiej informacji jednostka specjalna policji urządziłaby obławę na podejrzanego.
Leigh omiotła wzrokiem widownię. Dzisiaj odbywało się ostatnie z pięciu przedstawień wystawianych co niedzielę. Tylko w taki sposób wszyscy rodzice mogli zobaczyć swoje dzieci na scenie, czy tego chcieli, czy nie. Sala była wypełniona w jednej czwartej, puste krzesła oklejono taśmą, obowiązkowo maseczki ochronne. Płyn do dezynfekcji rąk lał się strumieniami jak brzoskwiniowe sznapsy na balu maturalnym. Nikt nie chciał Nocy Długich Wymazów z Nosa.
Walter miał swoją wirtualną ligę. Leigh miała swój wirtualny apokaliptyczny podziemny krąg na dziesięć miejsc. Pierwszą kandydatką była oczywiście Janey Pringle. Sprzedała na czarnym rynku tyle papieru toaletowego, chusteczek dezynfekujących i płynu do dezynfekcji rąk, że za to kupiła swojemu synowi nowy MacBook Pro. Gillian No-lan umiała układać harmonogramy. Lisa Regan uwielbiała aktywność na świeżym powietrzu, umiała więc rozpalać ogniska. Denene Millner grzmotnęła pitbulla prosto w pysk, gdy zaatakował jej dziecko. Ronnie Copeland zawsze nosiła w torebce tampony. Ginger Vishnoo doprowadziła do płaczu nauczyciela fizyki stosowanej. Tommi Adams przeleciałaby wszystko, co się rusza.
Powędrowała spojrzeniem w prawo, ku szerokim barom Darryla Washingtona. Rzucił pracę, by zająć się dziećmi, ponieważ żona miała świetnie płatną posadę w korporacji. To było urocze, ale Leigh nie po to chciała przetrwać apokalipsę, żeby bzyknąć bardziej muskularną wersję Waltera.
W tej grze mężczyźni stanowili problem. W zespole można mieć jednego, góra dwóch facetów, ale przy trzech lub więcej wszystkie kobiety skończyłyby przykute do łóżek w podziemnym bunkrze.
Rozbłysły światła, niebieskie i złote kurtyny zasunęły się z szelestem.
Leigh nie była pewna, czy przysnęła, czy popadła w stan chwilowej fugi dysocjacyjnej, ale przerwa sprawiła jej nadzwyczajną radość.
Nikt nie chciał wstać pierwszy. Ludzie wiercili się na siedzeniach, jakby deliberowali, czy iść do toalety, czy lepiej nie. Było zupełnie inaczej niż w starych czasach, kiedy wszyscy wypadali z auli, by jak najszybciej poplotkować w holu, podjadając babeczki i popijając poncz z maleńkich papierowych kubeczków. Przy drzwiach do auli znajdowała się czytelna instrukcja, że przed wejściem należy wziąć plastikową torebkę. W środku znajdowały się afisz, mała butelka wody, papierowa maseczka i notka przypominająca o myciu rąk oraz przestrzeganiu wytycznych Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób. Zbuntowani rodzice, czy też, jak eufemistycznie określiła ich szkoła: „Niestosujący się do wymogów epidemicznych”, dostali hasło do aplikacji Zoom, by obejrzeć przedstawienie w komfortowych warunkach własnych salonów bez maseczek na twarzy.
Leigh znowu sięgnęła po telefon i wysłała wiadomość do Maddy: Taniec był świetny! Kim jest ten uroczy bibliotekarz? Jestem z ciebie dumna!
Maddy odpisała natychmiast:

Mamo jestem zajęta

Żadnych znaków interpunkcyjnych. Żadnych emotikonów czy innych symboli obrazkowych. Gdyby nie media społecznościowe, Leigh nie wiedziałaby, że jej córka nadal potrafi się uśmiechać.
To bolało jak tysiąc nacięć ostrym narzędziem.
Znowu poszukała wzrokiem Waltera, ale jego miejsce było puste.
Zauważyła go przy wyjściu, rozmawiał z innym ojcem o szerokich barach. Mężczyzna stał tyłem do niej, ale z gestów Waltera domyśliła się, że rozmawiają o futbolu.
Rozejrzała się po sali. Większość rodziców była zbyt młoda i zdrowa, żeby przeskoczyć innych w kolejce do szczepienia, albo sprytna i wystarczająco zamożna, by załatwić sobie wcześniejszy dostęp. Wszyscy stali w parach i gawędzili przyciszonymi głosami z zachowaniem zalecanego dystansu. Po paskudnej awanturze, która wybuchła w zeszłym roku podczas Bezwyznaniowych Obchodów Świąt Przypadających w Okolicach Bożego Narodzenia, nikt nie mówił o polityce. Leigh złowiła uchem urywki rozmów. Sport, tęsknota za kiermaszami wypieków, badanie, kto należy do jakiej bańki, którzy rodzice to koronasceptycy albo antymaseczkowcy, oraz że faceci z maseczkami pod nosem to tacy sami idioci jak ci, dla których konieczność użycia kondomów to pogwałcenie praw człowieka.
Skupiła uwagę na zasuniętej kurtynie. Nasłuchiwała odgłosów szurania, tupania i szaleńczych szeptów towarzyszących zmianie dekoracji.
Poczuła znajome ukłucie w sercu, ale tym razem nie chodziło o Waltera. To była tęsknota za córką. Chciała wrócić do domu i zastać bałagan w kuchni. Nawrzeszczeć na nią za odkładanie pracy domowej czy zbyt długie siedzenie przed komputerem. Wyjąć z jej szafy „pożyczoną” sukienkę, szukać pary butów beztrosko kopniętych pod łóżko. Chciała przytulić swoją zażenowaną matczynym sentymentalizmem córkę. Roz-siąść się na kanapie i razem obejrzeć głupi film. Przyłapać ją na oglądaniu czegoś śmiesznego w telefonie. Znieść jej miażdżący wzrok po pytaniu, co ją tak bawi.
Ostatnio tylko się kłóciły, rano za pośrednictwem esemesów, o szóstej po południu przez telefon. Gdyby Leigh miała trochę rozumu, dałaby spokój, ale to oznaczałoby, że odpuszcza. Nie mogła znieść, że nie wie, czy Maddy ma chłopaka, a może dziewczynę, czy seryjnie łamie serca, a może zrezygnowała z miłości na rzecz poszukiwań artystycznych i praktyki uważności. Tylko jedno wiedziała na pewno: wszystkie okropne rzeczy, które powiedziała czy zrobiła swojej matce, wracały do niej niekończącą się falą przypływu.
Z tą różnicą, że jej matka na to zasłużyła.
Leigh powtarzała sobie, że ten dystans zapewnia Maddy bezpieczeństwo. Sama została w mieszkaniu w centrum miasta, w którym kiedyś mieszkali jako rodzina, natomiast Maddy przeprowadziła się na przedmieścia z Walterem. Tę decyzję podjęli wspólnie.
Walter był radcą prawnym związku zawodowego strażaków w Atlancie i pracował zdalnie w domowym biurze. Potrzebował do tego telefonu oraz usługi Microsoft Teams. Leigh była adwokatką. Część obowiązków mogła wykonywać online, ale nadal musiała jeździć do biura i osobiście spotykać się z klientami, a także chodziła do sądu, uczestniczyła w wyborze ławy przysięgłych i rozprawach. Złapała wirusa podczas pierwszej fali pandemii w zeszłym roku i przez dziewięć koszmarnych dni czuła się tak, jakby muł kopał ją w klatkę piersiową. Według naukowców ryzyko zarażenia w przypadku dzieci było niewielkie – na stronie internetowej szkoły podano, że wskaźnik infekcji wynosi mniej niż jeden procent – jednak Leigh nie chciała ryzykować przywleczenia zarazy do domu i narażenia córki.
– Leigh Collier, to ty? – Ruby Heyer opuściła maseczkę poniżej nosa i błyskawicznie nasunęła ją z powrotem, jakby szybkość gwarantowała bezpieczeństwo.
– Cześć, Ruby. – Leigh cieszyła się z dwumetrowego dystansu między nimi. Ruby od dawna była zaprzyjaźnioną mamą, niezbędną towarzyszką w czasach wczesnego dzieciństwa ich córek, kiedy trzeba było sobie pomagać, żeby nie oszaleć. – Jak Keely?
– Dobrze. Kopę lat, prawda? – Okulary w czerwonych oprawkach podskoczyły na jej uśmiechniętych policzkach. Kiepska z niej była pokerzystka. – Dziwne wrażenie widzieć tu Maddy. Nie mówiłaś kiedyś, że pragniesz dla swojej córki edukacji w mieście?
Leigh poczuła, jak maseczka przysysa się do jej ust, gdy przeszła od lekkiej irytacji do stanu zajadłej wściekłości.
– Witam panie. Dzieciaki świetnie się spisują, prawda? – Walter stał w przejściu z rękami w kieszeniach spodni. – Miło cię widzieć, Ruby.
Ruby dosiadła miotły, przygotowując się do odlotu.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Walterze.
Leigh wychwyciła w jej głosie insynuację, że ona nie jest częścią tej przyjemności, ale Walter rzucił jej spojrzenie pod tytułem „nie bądź suką”, na co posłała mu równie wyraziste „wal się”.
Całe małżeństwo sprowadzone do dwóch spojrzeń.
– Dobrze, że nigdy nie tworzyliśmy z nią trójkąta.
Leigh parsknęła śmiechem. Gdyby tylko Walter zaproponował trójkąt…
– To byłaby świetna szkoła, gdyby nie rodzice – zauważyła.
– Naprawdę musisz prowokować każdego?
Potrząsnęła głową. Spojrzała w sufit pokryty złotymi liśćmi, z profesjonalnym systemem nagłośnienia i oświetlenia.
– Tu jest jak na Broadwayu.
– Owszem.
– W starej szkole Maddy…
– Scena miała rozmiar kartonowego pudła, za reflektor służyła latarka, za nagłośnienie jeden Mr Microphone, a Maddy i tak była zachwycona.
Leigh przeciągnęła dłonią po niebieskim aksamicie fotela przed nią.
Na górze widniało wyhaftowane logo Hollis Academy, pewnie dzięki któremuś z rodziców z nadmiarem kasy i brakiem gustu. Do chwili wybuchu epidemii ona i Walter byli bezbożnymi, zagorzałymi libera-łami popierającymi publiczny system edukacji. Teraz wspólnie wydawali ostatnie centy na nieznośnie snobistyczną szkołę prywatną, w której nikt prócz nich nie schodził poniżej bmw, a wszystkie dzieci prócz ich córki były zapatrzonymi w siebie gówniarzami.
Klasy były mniej liczne niż w szkole publicznej, uczniowie rotowali w grupach dziesięcioosobowych. Dodatkowi pracownicy regularnie odkażali pomieszczenia, obowiązywały środki ochrony indywidualnej, i wszyscy stosowali się do zasad. Na przedmieściach właściwie nie obowiązywał kroczący lockdown. Większość rodziców mogła sobie pozwolić na luksus zdalnej pracy w domu.
– Skarbie. – W cierpliwym głosie Waltera pobrzmiewały zgrzytliwe tony. – Każdy posłałby tu swoje dziecko, gdyby mógł.
– Nikt nie powinien być do tego zmuszony.
W torebce zawibrował jej służbowy telefon. Leigh zesztywniała.
Rok temu była przepracowaną, samozatrudnioną i słabo opłacaną adwokatką, która pomagała prostytutkom, narkomanom i drobnym złodziejaszkom poruszać się w systemie prawnym. Dzisiaj była trybikiem w gigantycznej korporacji reprezentującej bankierów i właścicieli małych i średnich firm, którzy popełniali takie same przestępstwa co jej poprzedni klienci, ale mieli pieniądze, żeby naruszenie prawa uszło im na sucho.
– Nie mogą oczekiwać, żebyś pracowała w niedzielny wieczór – zauważył Walter.
Leigh skwitowała prychnięciem jego naiwność. Konkurowała z dziesiątkami dwudziestoparolatków z tak wysokimi kredytami studenckimi do spłacenia, że praktycznie sypiali w biurze. Wsadziła rękę do torebki.
– Poprosiłam Liz, żeby nie zawracała mi głowy, chyba że to sprawa życia i śmierci.
– Może jakiś bogaty koleś zamordował żonę.
Leigh spiorunowała go wzrokiem, odblokowała telefon i powiedziała:
– Octavia Bacca przysłała mi wiadomość.
– Wszystko w porządku?
– Tak, ale… – Od tygodni nie miała z nią kontaktu. Umawiały się niezobowiązująco na spacer po Ogrodzie Botanicznym, ale potem Octavia już się nie odezwała, więc Leigh założyła, że jest zapracowana.
Zobaczyła swojego ostatniego esemesa z końca miesiąca: Spacer aktualny?
Octavia odpisała przed chwilą:

Gówniana sprawa. Nie znienawidź mnie.

Pod wiadomością był link do jakiegoś artykułu. Fotografia przed-stawiała eleganckiego faceta po trzydziestce o aparycji przeciętnego eleganckiego faceta po trzydziestce:
OSKARŻONY O GWAŁT POWOŁUJE SIĘ NA PRAWO DO SZYBKIEGO PROCESU
– Ale co? – zapytał Walter.
– Octavia ma chyba tę sprawę na głowie. – Leigh przewinęła tekst, wypunktowując szczegóły. – Napaść na obcą kobietę, nie gwałt na randce, czyli rzadszy przypadek. Klientowi grożą poważne zarzuty. Twierdzi, że jest niewinny… Ha, ha! Domaga się rozprawy z udziałem ławy przysięgłych.
– Sędzia się ucieszy.
– Przysięgli też. – Nikt nie chciał ryzykować kontaktu z wirusem, żeby wysłuchiwać gwałciciela deklarującego swoją niewinność. Nawet jeśli to zrobił – co wysoce prawdopodobne – gwałt był zarzutem sto-sunkowo łatwym do oddalenia. Większość oskarżycieli publicznych niechętnie podejmowała walkę, ponieważ takie sprawy zazwyczaj dotyczy-ły ludzi, którzy się znali, co oznaczało, że prędzej czy później wypłynie kwestia zgody. Wtedy obrońca negocjuje zarzut bezprawnego naruszenia wolności osobistej albo coś lżejszej kategorii, by klient nie trafił na listę przestępców seksualnych i do więzienia, a potem wracał do domu i brał długi gorący prysznic, by zmyć z siebie moralny smród.
– Wyjdzie za kaucją? – zapytał Walter.
– Koronawirus rozdaje karty. – Ze względu na epidemię sędziowie niechętnie zatrzymywali podsądnych na czas rozprawy i zamiast tego nakazywali dozór elektroniczny. Więzienia i areszty były gorsze niż domy opieki. Leigh powinna to wiedzieć. Też zaraziła się w miejskim areszcie śledczym.
– Prokurator nie zaproponował ugody?
– Zdziwiłabym się, gdyby tego nie zrobił, ale to bez znaczenia, skoro klient jej nie chce. Nic dziwnego, że Octavia była offline. – Leigh podniosła wzrok znad telefonu. – Jeśli nie zacznie padać, myślisz, że Maddy zgodzi się posiedzieć ze mną na twojej werandzie z tyłu domu?
– Mam parasole, moja droga, ale przecież wiesz, że po przedstawieniu Maddy imprezuje ze swoją grupką.
Leigh poczuła napływające łzy. Nie znosiła siedzieć na zewnątrz i zaglądać do środka. Minął rok, a ona ciągle wchodziła do pustego pokoju Maddy raz w miesiącu, żeby sobie popłakać.
– Było ci tak samo trudno, kiedy Maddy mieszkała ze mną?
– O wiele łatwiej uszczęśliwić dwunastolatkę, niż walczyć o uwagę szesnastolatki. – Wokół jego oczu znowu pojawiły się zmarszczki od uśmiechu. – Ona bardzo cię kocha, moja droga. Jesteś najlepszą matką, jaka mogła się jej trafić.
Łzy poleciały Leigh jak grochy.
– Dobry z ciebie człowiek, Walterze.
– Aż do przesady. – Wcale nie żartował.
Światła zamigotały. Przerwa dobiegła końca. Leigh już miała usiąść, kiedy jej telefon znowu zawibrował.
– Praca.
– Szczęściara – szepnął Walter.
Leigh przemknęła się do wyjścia. Kilkoro rodziców posłało jej znad maseczek mordercze spojrzenia. Nie miała pojęcia, czy chodzi im o za-kłócenie, które teraz powodowała, czy o jej udział w ubiegłorocznej okołobożonarodzeniowej awanturze. Zignorowała ich, udając zainteresowanie własnym telefonem. Identyfikator dzwoniącego pokazywał BRADLEY. Dziwne, bo kiedy dzwoniła jej asystentka, wyświetlał się napis BRADLEY, CANFIELD & MARKS.
Stała pośrodku absurdalnie luksusowego holu, starając się nie patrzeć na złote kinkiety pochodzące chyba ze splądrowanego grobowca. Walter twierdził, że jest przewrażliwiona na punkcie ostentacyjnego okazywania bogactwa, ale to nie on mieszkał w aucie na pierwszym roku studiów prawniczych, bo nie stać go było na czynsz.
– Liz? – rzuciła Leigh do telefonu.
– Nie, pani Collier. Mówi Cole Bradley. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Leigh omal nie udławiła się z wrażenia. Od człowieka, który założył tę firmę, dzieliło ją dwadzieścia pięter i co najmniej dwa razy tyle milionów dolarów. Widziała go tylko raz. Czekała w holu na swoją kolej do windy, kiedy Cole Bradley przywołał specjalnym kluczem prywatną windę jadącą wprost na ostatnie piętro. Wyglądał jak wyższa i szczuplejsza wersja Anthony’ego Hopkinsa, gdyby Anthony Hopkins zaczął opłacać chirurga plastycznego krótko po skończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Georgii.
– Pani Collier?
– Tak, ja… – Leigh starała się zebrać myśli. – Przepraszam. Jestem na szkolnym przedstawieniu córki.
Bradley nie tracił czasu na uprzejmą pogawędkę.
– Mam delikatną sprawę, która wymaga natychmiastowego działania.
Leigh czuła, że otwiera usta ze zdumienia. Nie rzucała świata na kolana swoimi osiągnięciami w firmie Bradley, Canfield & Marks, po prostu robiła, co konieczne, by utrzymać dach nad głową i córkę w prywatnej szkole. Cole Bradley zatrudniał co najmniej setkę młodych prawników, którzy dźgnęliby ją nożem w twarz, byle dostać taki telefon.
– Pani Collier?
– Bardzo przepraszam – powiedziała Leigh. – Panie Bradley, zrobię, co pan powie, ale szczerze mówiąc, chyba nie jestem odpowiednią osobą.
– Szczerze mówiąc, pani Collier, do dzisiejszego wieczoru nie miałem pojęcia o pani istnieniu, ale klient poprosił konkretnie o panią. W tej chwili czeka w moim biurze.
Zdumienie Leigh sięgnęło zenitu. Jak dotąd jej najpoważniejszym klientem był właściciel hurtowni z artykułami dla zwierząt domowych, oskarżony o włamanie do domu byłej żony i nasikanie do szuflady z jej bielizną. Tę sprawę skomentowała w żartobliwym tonie jedna z alternatywnych gazet w Atlancie, ale Leigh wątpiła, by Cole Bradley czytał „Atlanta INtown”.
– Nazywa się Andrew Tenant – powiedział Bradley. – Chyba pani o nim słyszała.
– Słyszałam. – Przed chwilą przeczytała jego nazwisko w artykule, który podesłała jej Octavia Bacca.
„Gówniana sprawa. Nie znienawidź mnie”.
Mieszkała z rodzicami w podeszłym wieku i ciężko chorym na astmę mężem. Leigh przypuszczała, że właśnie dlatego zrezygnowała z tej sprawy. Albo bała się zakażenia na rozprawie z udziałem ławy przysięgłych, albo wystraszyła się klienta, który był domniemanym gwałcicielem. Z tym że to, czym naprawdę się kierowała, było już bez znaczenia.
Leigh nie miała wyboru.
– Będę za pół godziny – powiedziała.
Pasażerowie, którzy przylatywali do Atlanty i spoglądali przez okno samolotu na miasto, uważali zwykle, że dzielnica Buckhead leży w śródmieściu, ale skupisko wieżowców na lepszym końcu Peachtree Street nie powstało dla uczestników konferencji, agencji rządowych czy poważnych instytucji finansowych. Piętra zajmowali drodzy prawnicy, spekulanci giełdowi i doradcy finansowi, oferujący swoje usługi klientom z najbardziej zasobnymi kieszeniami na Południowym Wschodzie.
Siedziba Bradley, Canfield & Marks górowała nad biznesową Buckhead. Była szklanym potworem, którego sylwetka zwężała się ku górze, przypominając kształtem falę przyboju. Leigh, która znalazła się w brzuchu bestii, wspinała się po schodach z poziomu parkingu. Zapora przed parkingiem dla gości była opuszczona. Pierwsze wolne miejsce, które znalazła, leżało na poziomie minus trzy. Betonowa klatka schodowa przyprawiała ją o dreszcz przerażenia, ale windy były zamknięte, a ochroniarza nigdzie nie wypatrzyła. Jednocześnie układała sobie w głowie to wszystko, co przez telefon przekazała jej Octavia Bacca, gdy jechała do biura.
I czego nie powiedziała.
Andrew Tenant zwolnił Octavię dwa dni temu. Nie, nie wyjaśnił powodu. Tak, do tamtej chwili była przekonana, że Andrew jest z niej zadowolony. Nie, nie domyśla się, dlaczego Tenant postanowił zmienić obrońcę, ale dwie godziny temu dostała polecenie, że ma przekazać akta sprawy Leigh Collier z BC&M. Stąd uwaga o „gównianej sprawie” umieszczona w esemesie. Była czymś w rodzaju przeprosin za zwalenie jej na głowę sprawy na osiem dni przed początkiem procesu. Leigh nie miała pojęcia, dlaczego klient zrezygnował z jednej z najlepszych adwokatek w mieście, skoro w grę wchodziło jego życie. Założyła, że facet jest idiotą.
Jeszcze większą zagadkę zawierało w sobie pytanie, skąd Andrew Tenant w ogóle znał jej nazwisko. Leigh wysłała pytanie do Waltera, który też nie umiał tego wyjaśnić. Do nikogo innego nie mogła zwrócić się po informację, ponieważ obecnie Walter był jedynym człowiekiem w jej życiu, który znał ją z czasów sprzed ukończenia studiów prawniczych.
Przystanęła na górze schodów. Pot płynął jej po plecach. Szybko przeanalizowała swój wygląd. Nie wystroiła się na ten wieczór w teatrze.
Związała włosy w staromodny kok, włożyła wczorajsze dżinsy i spraną koszulkę ze zdjęciem zespołu Aerosmith i napisem NIEGRZECZNE CHŁOPAKI z BOSTONU tylko po to, żeby wyróżnić się na tle wrednych jędz dumnie obnoszących się z torebkami Birkin. To znaczyło, że w drodze na najwyższe piętro musi wpaść do swojego biura. Jak cała reszta, Leigh trzymała w pracy strój na salę sądową. Kosmetyczkę miała w szufladzie biurka. Myśl, że musi zrobić makijaż dla oskarżonego o gwałt, zamiast spędzić niedzielny wieczór z rodziną, tylko wzmogła jej irytację. Nienawidziła tego budynku. Nienawidziła tej pracy. Nienawidziła swojego życia.
Kochała swoją córkę.
Zajrzała do torebki w poszukiwaniu maseczki. Walter nazywał tę torbę karmnikiem, ponieważ nosiła w niej drugie śniadanie do pracy, ale w obecnych czasach trzymała w niej podręczny zestaw pandemiczny. Płyny do dezynfekcji rąk. Chusteczki odkażające. Maseczki. Rękawiczki nitrylowe na wszelki wypadek. Firma testowała ich dwa razy w tygodniu, Leigh już swoje przechorowała, ale ponieważ pojawiły się nowe warianty koronawirusa, lepiej dmuchać na zimne.
Sprawdziła czas, zakładając troczki maseczki za uszy. Miała jeszcze chwilkę, którą mogła wykorzystać dla córki. Sięgnęła po prywatny telefon w etui z niebiesko-złotymi barwami Hollis Academy. Jako tapetę w tle wybrała zdjęcie Tim Tama, ich rodzinnego psa, ponieważ czekoladowy labrador okazywał jej ostatnio więcej miłości niż własna córka.
Popatrzyła na wyświetlacz i westchnęła. Maddy nie odpisała na jej esemesa z długimi przeprosinami za wcześniejsze wyjście z przedstawienia. Leigh zajrzała na Instagram i zobaczyła córkę tańczącą z przyjaciółmi na kameralnej imprezie w miejscu, które wyglądało na suterenę Keely Heyer. Tim Tam spał w rogu na pufie sako. To tyle w kwestii bezwarunkowego oddania.
Przebiegła palcami po klawiaturze. Napisała do Maddy następną wiadomość:

Przykro mi, że musiałam wyjść, skarbie. Bardzo cię kocham.

Jak głupia czekała na odpowiedź, zanim otworzyła drzwi.
W rozległym holu owiał ją chłód stali, marmurów i klimatyzowanego powietrza. Skinęła głową ochroniarzowi siedzącemu w boksie z pleksi. Lorenzo garbił się nad miseczką zupy. Od skulonych ramion po uszy, z miską przy ustach, wydał się Leigh podobny do sukulenta, który matka trzymała na kuchennym oknie.
– Pani Collier.
Leigh spanikowała na widok Cole’a Bradleya w holu przed windami. Odruchowo dotknęła dłonią koka i wyczuła włosy sterczące we wszystkich kierunkach. Logo NIEGRZECZNYCH CHŁOPAKÓW na podniszczonej koszulce było afrontem wobec szytego na miarę włoskiego garnituru Bradleya.
– Przyłapała mnie pani na gorącym uczynku. – Wsunął paczkę papierosów do kieszonki na piersi. – Wyszedłem na dymka.
Leigh poczuła, że unosi brwi. Bradley był współwłaścicielem tego budynku, więc nikt nie mógł zabronić mu czegokolwiek.
Uśmiechnął się, a przynajmniej uznała, że to zrobił. Był dobrze po osiemdziesiątce, ale miał skórę tak napiętą, że poruszyły się tylko ko-niuszki jego uszu.
– Ze względu na klimat polityczny lepiej pokazywać, że przestrzega się zasad.
Sygnał dźwiękowy zaanonsował przyjazd windy dla wspólników.
Brzmiał jak dzwoneczek, którym dama wzywała kamerdynera, by podał popołudniową herbatkę.
Bradley wyjął z kieszeni na piersi maseczkę. Leigh przypuszczała, że znowu chodzi o pozory, przecież z racji wieku był w pierwszej grupie do zaszczepienia. Z drugiej strony nawet szczepionka nie dawała gwarancji bezpieczeństwa, póki nie zostanie zaszczepiona prawie cała populacja.
– Pani Collier? – Bradley czekał przy otwartych drzwiach windy.
Leigh zawahała się. O ile dobrze zrozumiała panujące tu zasady, podwładni nie mieli prawa korzystać z uprzywilejowanej windy.
– Chciałam wpaść do biura, żeby włożyć coś bardziej stosownego.
– Niepotrzebnie. Oni są świadomi okoliczności i późnej pory. – Dał jej znak, żeby weszła pierwsza.
Nawet z jego przyzwoleniem Leigh czuła się w eleganckiej windzie jak intruz. Przycisnęła łydki do wąskiej czerwonej ławeczki pod ścianą. Tylko raz miała okazję zerknąć z pewnej odległości do wnętrza tej windy. Z bliska przekonała się, że czarne ściany są wyłożone skórą strusia, a na podłodze leżała płyta z czarnego marmuru. Sufit i przyciski były obramowane czernią i czerwienią. Jeśli ktoś skończył Uniwersytet Georgii, to prawdopodobnie największym wydarzeniem jego życia było ukończenie studiów na Uniwersytecie Georgii.
Lustrzane drzwi się zasunęły. Bradley stał prosto jakby kij połknął.
Jego czarna maseczka była obwiedziona czerwoną lamówką. W klapie marynarki miał przypinkę z buldogiem Ugą, maskotką uniwersyteckiej drużyny futbolowej Georgia Bulldogs. Dotknął przycisku GÓRA na panelu i winda ruszyła.

 
Wesprzyj nas