„Lato” to opowieść o ludziach w przededniu zmiany. Są rodziną, ale uważają się za obcych. Więc: gdzie się zaczyna rodzina? I co łączy ludzi, którzy myślą, że nie łączy ich nic?


LatoCzterokrotna finalistka Nagrody Bookera, uznana za najwybitniejszą współczesną szkocką pisarkę i jej finalna powieść z czterotomowego cyklu „Pory Roku”.

„Lato” to niezwykle znacząca proza literacka mierząca się z nową rzeczywistością Wielkiej Brytanii i reszty Europy.

W teraźniejszości Sacha wie, że świat boryka się z problemami. Robert, jej brat, stwarza problemy. Ich rodzice mają problemy.

Tymczasem świat pogrążył się w kryzysie – a prawdziwy kryzys jeszcze się nawet nie zaczął. W przeszłości – cudowne lato. Inne rodzeństwo wie, że czasu jest coraz mniej.

Ali Smith (ur. 24 sierpnia 1962 w Inverness) – szkocka pisarka, dramaturżka, dziennikarka, wykładowczyni akademicka, członkini Royal Society of Literature. W 2015 została uhonorowana Orderem Imperium Brytyjskiego za wybitny i innowacyjny wkład w literaturę. W 2018 znalazła się na czwartym miejscu na liście najlepszych współczesnych pisarzy angielskich i irlandzkich, stworzonej przez magazyn literacki Times Literary Supplement.

Ali Smith
Lato
Przekład: Jerzy Kozłowski
Seria „Pory Roku”, tom 4
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 14 lipca 2021
 
 

Lato


1


Wszyscy mówili: no i?
Jak w: no i co z tego? Jak we wzruszeniu ramionami lub co według ciebie mam na to poradzić? albo mam na to totalnie wywalone, albo właściwie to popieram, jak dla mnie może być.
Okej, nie wszyscy. Mówię kolokwialnie, jak w tym wyrażeniu wszyscy tak robią. Mam na myśli, że wtedy ów lekceważący ton był wyraźnym wskaźnikiem, pewnego rodzaju lakmusem tego konkretnego okresu. W tym czasie modnie było zachowywać się tak, jakby nic cię nie obchodziło. Modne stało się coś jeszcze – twierdzenie, że ludzie, którym zależy lub którzy mówią, że im zależy, są albo beznadziejnymi frajerami, albo po prostu się popisują.
Można odnieść wrażenie, że to się działo w innym życiu.
Ale nie – minęło dosłownie kilka miesięcy, odkąd ludzi, którzy mieszkali w tym kraju przez całe życie lub większość życia, zaczęto aresztować, straszyć deportacją lub deportować: no i?
I gdy rząd zawiesił parlament, bo nie mógł uzyskać takiego wyniku, na jakim mu zależało: no i?
Gdy tylu ludzi głosowało na polityków, którzy patrzyli im prosto w oczy i kłamali: no i?
Gdy jeden kontynent płonął, a drogi topniał: no i?
Gdy ludzie u władzy w różnych częściach świata zaczęli prześladować całe grupy ze względu na ich religię, przynależność etniczną, tożsamość seksualną, polityczną lub intelektualną odmienność poglądów: no i?
Ale nie. To prawda. Nie wszyscy tak mówili.
Bynajmniej.
Miliony tak nie mówiły.
Całe miliony, w całym kraju i na całym świecie, dostrzegały kłamstwa, złe traktowanie ludzi i planety i głośno wyrażały swoją opinię, na marszach, podczas protestów, pisząc, głosując, rozmawiając, działając, w radiu, w telewizji, w serwisach społecznościowych, tweet za tweetem, witryna za witryną.
Na co ludzie, którzy znali moc słów no i?, powtarzali w radiu, w telewizji, w serwisach społecznościowych, tweet za tweetem, witryna za witryną: no i?
Cóż, mogłabym spędzić całe życie, wyliczając i wyjaśniając – wspomagałabym się przy tym źródłami, wykresami, przykładami i statystykami – co się dzieje, jak wyraźnie wskazuje historia, kiedy obojętniejemy, i jakie są konsekwencje politycznego kultywowania obojętności, co każdy, kto będzie chciał zaprzeczyć, zlekceważy w jednej chwili krótkim ciętym
No i?
No.
Tymczasem oto coś, co kiedyś obejrzałam.
Obraz z filmu nakręconego w Wielkiej Brytanii z grubsza siedemdziesiąt lat temu, niedługo po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Film zrealizowała w Londynie młoda artystka, która przyjechała z Włoch, gdy Londyn był jednym z wielu miejsc wymagających odbudowy w tych zamierzchłych czasach, kiedy dziesiątki milionów ludzi w różnym wieku na całym świecie przedwcześnie straciło życie.
Obraz mężczyzny niosącego dwie walizki.
Jest drobnym młodym człowiekiem, z tych roztargnionych i nieśmiałych, elegancki w kapeluszu i płaszczu, porusza się lekko, a jednocześnie jakby coś mu ciążyło; jest jasne, że poruszałby się tak samo, nawet gdyby nie dźwigał dwóch walizek. Jest poważny, szczupły, zaabsorbowany, niesamowicie skoncentrowany, jego sylwetka rysuje się na tle nieba, bo mężczyzna balansuje na bardzo wąskim ceglanym występie biegnącym wokół wysokiego budynku, a on wykonuje na nim radosny, szaleńczy taniec, mając w tle zniszczone dachy Londynu; nie, mówiąc precyzyjniej, te dachy są daleko w dole.
Jak on może się poruszać tak szybko i nie spaść z tej półki?
Jak to, co robi, może być tak karkołomne, a mimo to tak pełne wdzięku, jednocześnie tak desperackie i beztroskie?
Jak może tak wymachiwać w powietrzu tymi walizkami i utrzymywać równowagę? Jak może się poruszać z taką prędkością na skraju przepaści?
Dlaczego kładzie wszystko na szali?
Pokazanie jednego kadru lub zdjęcia nie miałoby sensu. To przede wszystkim ruchomy obraz.
Przez kilka sekund mężczyzna wykonuje szalony, lecz wesoły taniec na linie nad miastem, poruszając się o wiele za szybko zygzakowatą ścieżką półki, która ma szerokość jednej cegły.
No i:

*

Czy sama zostanę heroiną niniejszej powieści1 – mówi matka Sachy.
Po czym dodaje:
Sacha, co to jest? Z czego to?
Sacha je śniadanie i przegląda telefon w pokoju od frontu. Telewizor jest włączony o kilka decybeli za głośno i matka próbuje go przekrzyczeć.
Nie wiem – odpowiada Sacha.
Mówi normalnym głosem, więc jest całkiem możliwe, że matka nic nie usłyszała. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Heroiną niniejszej powieści – powtarza raz za razem matka, krążąc po pokoju. – Heroiną niniejszej powieści, a potem coś o miejscu, miejscu, które ktoś zajmie. Z czego to jest?
Jakby kogoś to obchodziło.
Sacha kręci głową, nie kręcąc nią dostatecznie mocno, żeby gest ten został dostrzeżony.
Matka niczego nie rozumie.
Przykładem jest to, co się wydarzyło zeszłego wieczoru w związku z cytatem, który Sacha znalazła w internecie do wypracowania o przebaczeniu zadanego na dzisiaj przez Merchistona. Od rozpoczęcia brexitu minął tydzień i z tej okazji Merchiston kazał wszystkim napisać pracę pod tytułem „Przebaczenie”. Sacha podchodzi do przebaczenia z głęboką nieufnością. Wypowiedzenie słów przebaczam ci to jak powiedzenie jesteś ode mnie gorszy, a ja mam nad tobą przewagę moralną.
Tylko że za tego rodzaju szczerość u Merchistona dostanie się najwyżej B – wszyscy w klasie doskonale już wiedzą, co robić, żeby uzyskać u niego pożądane oceny.
Więc wczoraj późnym wieczorem, bo pracę trzeba oddać dzisiaj, wyszukała w internecie kilka cytatów.
Jak to nabożnie ujęła pewna pisarka w ubiegłym stuleciu, Przebaczenie to jedyny sposób, by odwrócić nieodwracalny bieg historii.
Matka weszła do jej pokoju bez pukania, znowu, stanęła za nią i czytała z ekranu zza pleców Sachy.
O, dobry jest ten cytat – powiedziała – podoba mi się.
Mnie też się podoba.
Tylko czy nabożnie tu pasuje? – wyraziła wątpliwość matka. – To mi brzmi raczej filozoficznie, nie nabożnie. Jakaś pisarka religijna? Kto to napisał?
Tak, religijna – potwierdziła Sacha, chociaż nie miała pojęcia, nie wiedziała, kim jest autorka, i napisała nabożnie, bo nabożnie dobrze brzmiało w zdaniu. Ale teraz, gdy matka dyszy jej nad głową i dopytuje się o autorkę, wyświetliła stronę startową i wpisała: nieodwracalny, bieg, historii. Wyświetlił się cytat.
Wygląda mi na kogoś z Europy – stwierdziła.
Ach. To Arendt, Hannah Arendt – powiedziała matka. – Chciałabym przeczytać, co napisała o przebaczeniu, w tym momencie bardzo bym tego chciała.
Co za ironia losu, pomyślała Sacha, zważywszy, że nie wygląda na to, by w najbliższym czasie jej ojciec i matka mieli sobie przebaczyć.
Chociaż nie wiem, czy nazwałabym ją pisarką religijną – ciągnęła matka. – Jakie źródło?
Brainyquote – rzuciła Sacha.
To żadne źródło – oznajmiła matka. – Podany jest tytuł tekstu oryginalnego? Spójrz. Nie ma. Straszne.
Źródłem jest Brainyquote – upierała się Sacha. – Tam znalazłam ten cytat.
Nie możesz powołać się po prostu na Brainyquote – przekonywała matka.
Mogę.
Potrzebujesz lepszego źródła bibliograficznego – wyjaśniała matka. – Bez tego nie wiesz, skąd pochodzi to, co powiedziała Hannah Arendt.
Sacha podniosła ekran. Obróciła go w stronę matki.
Brainyquote. Quotepark. Quotehd. Azquotes. Facebook. Goodreads. Picturequotes. Quotefancy. Swiatcytatow. Madre-cytaty – wyliczała. – One wszystkie się wyświetlają, gdy wpisuje się fragmenty tego zdania. A to tylko najpopularniejsze źródła. Jest cała masa innych stron, które je przytaczają.
Nie, bo jeśli te strony tylko twierdzą, że cytują Arendt, to nie wystarczy – oznajmiła matka. – Musisz je wszystkie przejrzeć i znaleźć informację, z czego tak naprawdę to zdanie zaczerpnięto. Kontekst. Jest ważny.
Tak, ale ja nie muszę go znać – rzekła Sacha.
Właśnie że musisz – nie ustępowała matka. – Sprawdź, czy któraś z tych stron nie wymienia pierwotnego źródła.
Pierwotnym źródłem jest internet – oznajmiła Sacha.
Matka wyszła.
Na jakieś dziesięć minut zrobiło się cicho.
Sacha znów zaczęła oddychać normalnie.
Potem matka, która najwyraźniej siedziała przed kuchennym laptopem i przeglądała Brainyquote Quotepark i tak dalej, krzyknęła w stronę schodów, jak gdyby została osobiście znieważona przez Brainyquote Quotepark i tak dalej:
Żadna z tych stron, ani jedna, nie podaje pierwotnego źródła, Sach! Nie mogę znaleźć, gdzie Arendt napisała coś takiego! Więc nie powinnaś wykorzystywać tego cytatu! Nie możesz!
Okej, dzięki! – krzyknęła Sacha ze swojego pokoju.
I pisała dalej, nie zważając na matkę.
Niewykluczone, że Arendt w ogóle nic takiego nie powiedziała! – krzyczała jej matka, która się wspięła do połowy schodów.
Wydzierała się, jakby nikt jej nie słyszał.
Ten cytat nie jest wiarygodny! – ryknęła.
Komu zależy, żeby szkolne wypracowanie było wiarygodne? – spytała Sacha.
Mnie! – wrzasnęła matka. – Tobie. Wszystkim istotom ludzkim, które korzystają ze źródeł!
Pokolenie jej matki zamartwia się takimi rzeczami zastępczo, żeby się nie martwić tym, co naprawdę wyprawia się na świecie. Ale na wypadek, gdyby jednak matka miała rację…
A jeśli zanotuję na końcu, że według internetu to cytat z Hannah yyy – zaproponowała Sacha.
Zajrzała do internetu, żeby znaleźć nazwisko autorki.
To nie wystarczy! – krzyknęła jej matka, znów wchodząc nieproszona do jej pokoju. – Bo nie ma dowodu, że Hannah Arendt kiedykolwiek coś takiego napisała. A jeśli to ktoś inny, kogo się pomija? Albo… A jeśli nikt tego nie napisał w żadnym oryginalnym źródle i ktoś gdzieś po prostu zmyślił, że Hannah Arendt jest autorką tych słów, wpisał cytat do sieci, a ten rozszedł się po całym internecie?
Wtedy Hannah Arendt, kimkolwiek jest, byłaby zadowolona – odparła Sacha (normalnym głosem, żeby matka uzmysłowiła sobie, jak bardzo się wydziera). – Bo to fajnie ujęta myśl.
Nie możesz się wypowiadać za Hannah Arendt – oznajmiła matka (tak, mniej wrzaskliwie, nareszcie). – Czy by ci się podobało, gdyby w internecie cytowano coś, twierdząc, że to powiedziała Sacha Greenlaw?
Nie miałabym nic przeciwko. Cieszyłabym się, że ktoś gdzieś pomyślał, że powiedziałam coś mądrego.
Ach, rozumiem. Chodzi o aprobatę. Zachowujesz się, jakbyś była w wieku Roberta.
Wcale nie – zaprzeczyła Sacha. – Gdybym miała trzynaście lat albo akurat była Robertem, Boże, tylko nie to, powiedziałabym: oddal się czym prędzej do epoki bezsensownej edukacyjnej pedanterii.
Daj spokój, Sach. Źródło. Ma znaczenie. Pomyśl dlaczego.
Myślę – rzekła Sacha, odwracając się do matki – że nie odstaję od ogólnie przyjętej normy.
Poziom staranności, o którym mówię, jest niezbędny we wszystkim – podkreśliła matka, znowu głośniej (jakby głośniej znaczyło, że ma bardziej rację). – A to, co ty nazywasz ogólnie przyjętą normą, to nic innego tylko taki społeczny fortel.
Matka tak bardzo wymachiwała rękami w pokoju Sachy, że aż rozkołysała abażur.
A gdybyś tak obudziła się pewnego dnia i odkryła, że w całym internecie jest napisane, że powiedziałaś coś, czego nigdy w życiu byś nie powiedziała? – spytała matka.
Po prostu powiadomiłabym wszystkich, że nigdy czegoś takiego nie powiedziałam – odparła Sacha.
Ale gdybyś weszła do internetu i tysiące ludzi mimo wszystko wściekałyby się na ciebie? – dopytywała matka. – Gdyby coś takiego, co przytrafiło się twojemu bratu, zdarzyło się tobie?
Na tego rodzaju nagonkę nie da się nic poradzić – oznajmiła Sacha. – Więc nie obchodzi mnie, co kto sobie myśli. Wiedziałabym, że to ja mówię prawdę. A ja jestem źródłem siebie. Idź truj głowę jemu. Ja nie mam na to czasu.
Chętnie bym mu potruła. Ale nie ma go w domu – odpowiedziała matka.
Jest dwudziesta druga – zauważyła Sacha. – On ma trzynaście lat. Co z ciebie za rodzic?
Taki, który wypruwa sobie flaki dla obojga swoich dzieci pomimo nieprzezwyciężonych trudności.
Muszę oddać to wypracowanie z samego rana – przypomniała Sacha.
A gdyby twoja reputacja została zrujnowana i nie mogłabyś nigdzie pójść, bo wszyscy by cię nazywali kłamczuchą i zakałą? – spytała matka.
Wybaczyłabym im.
Że co? – zdumiała się matka.
Przebaczenie – przytoczyła Sacha – to jedyny sposób, by odwrócić nieodwracalny bieg historii.
Nastąpiła krótka pauza, niemal jak podczas spektaklu w teatrze, gdy aktorzy robią przerwę między kwestiami. Po czym jej matka zaśmiała się głośno.
Sacha też się zaśmiała.
Matka podeszła do biurka i ją przytuliła.
Moja mądra córa – powiedziała.
Pierś Sachy wypełniła się tego rodzaju ciepłem, o które kiedyś, gdy była bardzo mała, zapytała mamę – wrażenie było tak przyjemne – i usłyszała wtedy: to twoje wewnętrzne lato.
Ale będziesz musiała być jeszcze mądrzejsza – dodała matka, wciąż mocno ją przytulając. – Mądre dziewczyny muszą być mądrzejsze niż… niż…
Niż to przewiduje ogólnie przyjęta norma mądrości – dokończyła Sacha, przemawiając do boku swojej matki.

 
Wesprzyj nas