„Pax. Droga do domu” to kontynuacja bestsellerowego „Paxa” Sary Pennypacker, niezwykła opowieść o rodzinach z wyboru i uzdrawiającej mocy miłości.


Pax. Droga do domuMinął rok, odkąd Peter i jego przyjaciel, lis o imieniu Pax, widzieli się po raz ostatni. Kiedyś nierozłączni, teraz żyją osobno. U obu zaszły wielkie zmiany.

Pax i jego partnerka powitali szczenięta, które muszą chronić w świecie pełnym zagrożeń. Peter zaś – dręczony poczuciem winy i samotnością – odchodzi od Voli, kiedy ta oferuje mu dom. Postanawia dołączyć do grupy entuzjastów, których celem jest zaleczenie ran zadanych przyrodzie przez zarażonych wojną ludzi.

Gdy jedno ze szczeniąt Paxa zapada na ciężką chorobę, lis zwraca się do jedynego człowieka, któremu może zaufać. I chociaż Peter bardzo się stara otoczyć zranione serce twardą skorupą, ciepłe uczucia i tak znajdują do niego drogę.

Chłopiec i lis wyruszają w drogę do domu, podczas której pomagają zdrowieć sobie nawzajem.

***

„Pax” podbił serca tysięcy czytelników w Polsce i na całym świecie!

“Pax” to świetna książka i kolejny kamień milowy w literaturze dla dzieci.
Mirosława Kamińska, redaktorka magazynu „Angorka”

Powiem krótko: “Pax” to arcydzieło.
Katherine Applegate, autorka książki Jedyny i niepowtarzalny Ivan

Sara Pennypacker
Pax. Droga do domu
Przekład: Dorota Dziewońska
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 13 października 2021
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

Pax. Droga do domu


1

Pax biegł.
On zawsze biegał – prawie rok po tym, jak ostatnio był zamknięty w klatce, jego mięśnie wciąż pamiętały tamten przeklęty drut.
Tego ranka jednak jego bieg był inny. Tego ranka lis biegł, ponieważ pod twardą, matową ziemią lasu, pod skorupą śniegu, która uchowała się w najgłębszych zakamarkach pod sosnami, i pod cienkimi warstwami lodu między kałużami wyczuwał ją: wiosnę. Gwałtowny przypływ nowego życia – wylewającego się z kory i z pączków, i z nor – a jedyną możliwą reakcją na przypływ był pęd przed siebie.
I nagle się zatrzymał. Królik.
Ostatnio Nastroszona ciągle była głodna.
Pax ustawił się bokiem do zapachu i znalazł króliczą norę. Została opuszczona zaledwie kilka godzin wcześniej. Wewnątrz leżały dwa małe ciałka, jedno martwe od wielu dni, jedno bez życia od zeszłej nocy.
To było już trzecie miejsce, w którym natknął się na nieżywe młode. W pierwszym – w norze polnej myszy – leżał cały miot. Pax przyniósł do domu najświeższe ciało, ale Nastroszona skrzywiła się z obrzydzeniem.
Drugie było gniazdo pręgowca. Nastroszona odmówiła jedzenia martwych szczeniaków, więc teraz Pax nawet nie próbował zabierać królików. Nagle bardzo zmęczony, obrócił się w stronę Opuszczonej Farmy, którą zajęli on, Nastroszona i Chuderlak po ucieczce z miejsca, w którym Chuderlak stracił łapę.
Nie widział Nastroszonej, ale wyczuwał jej obecność. Pobiegł jej śladem do starej szopy. Pod progiem wydrążony był tunel, a przed wejściem świeżo rozgrzebany piach. Pax wszedł do środka za jej zapachem.
Nastroszona leżała skulona z tyłu nowej kryjówki. Jej jaskrawe futro oblepione było grudkami piachu. Otworzyła jedno zaspane oko, by spojrzeć na swego towarzysza, po czym z powrotem położyła głowę na łapach.
Pax nic z tego nie rozumiał. Poranne powietrze już się ocieplało i nie zwiastowało burzy. Jeszcze dziwniejszy był zapach w kryjówce, jakiego Pax nigdy wcześniej nie napotkał, ale który znał jak własny. To był zapach Nastroszonej, a jednocześnie nie był to zapach Nastroszonej.
Przesunął nosem po jej karku, prosząc, by powęszyła w powietrzu.
Nowy?– zapytał.
Tak, nowy. My.
Pax nadal nie rozumiał.
Nastroszona obróciła się na grzbiet i wypięła zaokrąglony brzuch.
Szczeniaki. Wkrótce.
Potem znowu ułożyła się na czystym piasku, a Pax obserwował każdy jej oddech, aż zasnęła.
Wyszedł z nory, szczeknął raz.
A potem pobiegł. Tym razem biegł, bo gdyby tego nie zrobił, wybuchłby.

2

Peter kucał nad felerną deską w podłodze i przesuwał palcem po biegnącym wzdłuż wybrzuszeniu. Vola mówiła, że deski są dość równe i że może zacząć szlifowanie, ale on chciał, żeby – kiedy ona już zobaczy ukończoną podłogę – deski były idealne, a nie „dość równe”.
Ustawił ostrze struga tak, że wystawało tylko tyle, by zbierało warstwę drewna cieniutką jak papier. Mógł wykonać jedno głębsze cięcie, lecz skrawanie warstwa po warstwie przynosiło lepsze efekty.
Peter lubił heblować – to była chyba najlepsza z umiejętności, jakie opanował podczas budowania tego domu.
Strug był narzędziem naprawdę korzystającym z mięśni, nie takim jak na przykład śrubokręt. Praca nim wymagała zaangażowania całego ciała. Narzędzie dla mężczyzny, nie dla chłopca.
Umieścił hebel na końcu deski, ujął prawą dłonią uchwyt i docisnął swoim ciężarem, po czym zaczął pchać strug lewą ręką. Stuletnia sosna, uratowana z szopy sąsiada, zrzucała z siebie warstwę drewna równym wiórem, który pachniał tak rześko jak świeżo ścięte drzewo. Peter lubił w drewnie to, że zawsze można było zacząć od nowa i że…
Nagle ostrze natrafiło na sęk. Ręka ześlizgnęła się z uchwytu i Peter poczuł, że przeciął skórę wnętrza dłoni.
Wciąż na klęczkach, wyprostował się i zaklął. Kiedy się nauczy? Takie są sęki: podstępne, skrywające się pod powierzchnią. Kiedy krew zbierała się w miejscu skaleczenia, by w końcu zacząć ściekać po nadgarstku, przypomniało mu się określenie „krew, pot i łzy”. Wylał w tej chacie całe wiadra potu. Drobny podpis własną krwią będzie całkiem na miejscu. Przyłożył rankę do deski i patrzył, jak po powierzchni drewna rozchodzi się czerwony płomień. Powstała plama przypominała lisią kitę.
Poderwał dłoń, zszokowany siłą tego wspomnienia. W zeszłym roku podczas wędrówki do miejsca, w którym zmuszony był porzucić swojego przyjaciela lisa, naciął sobie skórę na łydce, żeby krwią zapisać przysięgę. „Wrócę po ciebie”.
Docisnął ranę do piersi. Zapisane w pamięci obrazy były zdradzieckie. Zawsze czaiły się pod powierzchnią, gotowe wbić ostrze w serce w najmniej odpowiednim momencie.
Wiedział, co musi zrobić, żeby poradzić sobie z tym wspomnieniem. Wymyślił dla siebie swoistą pokutę. Za każdym razem, kiedy jego myśli wyrwały się ku Paxowi, narzucał sobie to samo ćwiczenie. Powinien je wykonać od razu.
Zamknął oczy. Zwizualizował to popołudnie, kiedy znalazł przy drodze martwą lisicę. Przypomniał sobie wszystko po kolei: jak podniósł jej sztywne, ubłocone ciało, jak niósł ją, szukając miejsca, by ją zakopać, jak zauważył łachę piasku obok kamienia i butem wykopał płytki grób.
Chociaż – jak zawsze przy tym wspomnieniu – czuł ucisk w piersi, zmusił się do przebrnięcia przez dalszy ciąg, czyli przez to, jak znalazł wejście do lisiej nory. Teraz oddychał z bólem, lecz przywołał tę scenę: trzy martwe młode i jedno drżące, ocalałe.
Sięgnął do środka i wydostał żywego szczeniaka – małego samczyka. Przytulił go do piersi i lisek wypełnił pustkę, z której istnienia Peter nie zdawał sobie sprawy.
Teraz jednak, jako pokutę, przywołał inną scenę: tata mówi mu, co jego zdaniem Peter powinien zrobić.
– Jego przeznaczeniem było umrzeć razem z resztą rodziny. Teraz powinniśmy sprawić, żeby to się stało bezboleśnie.
Peter ze szczeniakiem na rękach oburzył się.
– Za późno! – krzyknął. – Zatrzymam go.
Tata się zdenerwował. Ale w jego oczach – chyba po raz pierwszy – chłopiec dostrzegł szacunek.
Teraz rozumiał, że tata miał rację. Powinien był oszczędzić Paxowi tej niedoli i bólu, który on sam sprowadził na nich obu pięć lat później.
Zakończył swoją pokutę. Nie sięgał głębiej. Zamiast tego wyobraził sobie, jak spycha ciężki kamień z muru i zamyka nim wejście do nory. A potem odchodzi, nie oglądając się za siebie.
Zrób to. Odejdź. Nie oglądaj się za siebie.
Uniknąłby całego tego bólu.
Peter przywołał tę sekwencję wydarzeń jeszcze dwa razy. Czytał gdzieś, że trzeba to zrobić trzykrotnie, żeby przeprogramować mózg.
Pokuta działała. Coraz rzadziej myślał o Paxie. O ile nie widział szopa Voli, mógł na wiele dni zapomnieć, że kiedyś miał w domu zwierzątko.
Wstał i odłożył hebel. Rana przestała krwawić, ale Peter postanowił unikać tego narzędzia przez jakiś czas. Lepiej nie dopuszczać do siebie wspomnień.
Zdjął płótno z koryta w rogu. Przechowywał w nim ususzony mech, popiół ze spalonego drewna i glinianą zaprawę. Dolał nieco wody i wymieszał wszystko na szorstką papkę. Kielnią nałożył jej trochę do wiadra i zaczął wypełniać szczeliny między belkami północnej ściany.
Podczas pracy pozwolił sobie na podziwianie swojego domu. Postanowił go zbudować we wrześniu, kiedy wrócił po pierwszym dniu w szkole i rozłożył książki na kuchennym stole Voli. Wtedy uświadomił sobie, że dom Voli jest dla niej idealny, ale dla nich dwojga za mały. Zgodzili się, że Peter potrzebuje miejsca i prywatności. Vola pomogła mu zaprojektować przestrzeń do spania i nauki. Zaledwie trzy na trzy i pół metra – tyle, by wystarczyło na łóżko, komodę, biurko i krzesło – ta prostota mu odpowiadała.
Sam ociosał belki, skrócił na odpowiednią długość i ponacinał. Przyciął każdą krokiew i łatę, pokrył dach gontem i zabezpieczył smołą. W zeszłym tygodniu znalazł w skupie złomu drzwi i trzy okna i kupił je za pieniądze, które dziadek przysyłał mu co miesiąc. Jutro po szkole zacznie je wstawiać.
Sąsiedzi pomogli mu podnosić belki, lecz poza tym wszystko zrobił sam. Vola oczywiście udzielała mu rad, ale osobiście prawie nie kiwnęła palcem. Taka była umowa – chciał coś zbudować samodzielnie – i ona to szanowała. To mu się w niej podobało.
Akurat w tym momencie, jak gdyby przywołał ją myślami, zobaczył Volę na ścieżce. Wyglądała, jakby nie czuła się swobodnie w spódnicy, jakby jeszcze się nie przyzwyczaiła do noszenia eleganckich ubrań w dni pracy w bibliotece.
Weszła na pustak, który umieścił dla niej przy wejściu – dobrze sobie radziła z protezą, ale wysokie stopnie stanowiły wyzwanie – i zapukała w belkę. Kolejna rzecz, która mu się podobała, to to, że szanowała jego przestrzeń.
Rozłożył plandekę, by zakryć niedokończoną podłogę, i zaprosił Volę gestem do środka.
– Jak dzisiaj było? – zapytał.
Uśmiechnęła się.
– Ta mała od Williamsów doprowadzi mnie kiedyś do szału. Ale ma dryg do marionetek. Bea cię pozdrawia. Zamówiła tę nową książkę o drzewach, o którą prosiłeś. Nie przypuszczałam, że jest jeszcze coś na ten temat, czego nie czytałeś. Och, omal bym zapomniała, ktoś wywiesił ogłoszenie. Szczeniaki. Mieszańce labradora i spaniela. Pomyślałam, że…
Oddech Petera się spłycił. Chłopak odwrócił się.
– Nie. – Teraz Pax znowu był w jego myślach. Podniósł kielnię. – Muszę wracać do pracy.
– Tak tylko myślałam, że może małe towarzystwo, kiedy już się tu przeniesiesz…
– Nie! – Ostry ton jego głosu zaskoczył ją.
Vola cofnęła się.
– W porządku. Jeszcze za wcześnie. Rozumiem.
Peter wątpił, by rozumiała, bo on sam siebie nie rozumiał. Wiedział tylko, że nawet myśl o nowym zwierzątku w jego życiu sprawiała, że zaczynał się dusić.
Kobieta uśmiechnęła się pojednawczo.
Chłopak skinął głową i zarzucił na ścianę porcję rzadkiej zaprawy. Chciał, żeby Vola już poszła. Musiał natychmiast wykonać pokutę, by nie zagnieździły się w nim wspomnienia. Wygładził zaprawę na belce.
Uśmiech Voli zbladł. Mówiłam ci wczoraj, nie zalepiaj tak szczelnie.
Peter przygryzł policzek i rozprowadził kolejną warstwę.
– Nie wpuści zimna.
– Nie wpuści powietrza i światła.
Wepchnął zaprawę głęboko w szczelinę.
– Bez światła i powietrza ludzie umierają, chłopcze – powiedziała Vola cicho.
– Wiem – odparł, nie podnosząc wzroku. – Z zimna też.

3

Pax krążył.
Poprzedni tydzień był ciepły, ale tej nocy w powietrzu czuć było mróz. Wołał go zew pełni, lecz przyciąganie Nastroszonej było silniejsze.
Weszła do nory pod szopą o zmierzchu, kołysząc ciężkim brzuchem. Pax słyszał, jak krąży, próbuje się umościć, potem kopie w ziemi i znowu krąży. Raz wsunął nos do środka, gdy usłyszał jej ciężkie sapanie, ale ona warknęła na niego:
Nie wchodź. Ale bądź w pobliżu.
Od tamtego momentu patrolował teren wokół szopy i szeroki pas łąki, na której zieleniły się młode pędy. Przez wiele godzin nie widział żadnych intruzów. Nagle usłyszał znajome kroki.
Brat Nastroszonej miał dziwaczny trójnogi chód po tym, jak zeszłej wiosny stracił tylną łapę. Mimo to stał się wprawnym myśliwym – jakby w rekompensacie za utraconą szybkość wyostrzyły mu się wzrok i słuch. Teraz wyłonił się z krzewów z tłustą przepiórką w pysku. Rzucił ją u wejścia do nory.
Uszy Chuderlaka skierowały się w stronę szmerów dobiegających z wnętrza.
Nim Pax zdążył go ostrzec, lis wsunął głowę. Rozległ się syk i Chuderlak szybko odskoczył z głośnym skomleniem. Odbiegł i padł u stóp dębu w bezpiecznej odległości.
Pax poszedł za nim i położył się obok. Chuderlak zwinął się, nakrył pysk ogonem i zamknął oczy, za to Pax zachowywał czujność i nie spuszczał nory z oczu. Nie miał zamiaru wchodzić do środka, póki Nastroszona go nie zaprosi – już miał okazję zetknąć się z jej zębami – ale czuł, że tej nocy musi ją chronić.
Gdy świt zaczął rozjaśniać niebo, w powietrzu uniósł się zapach krwi.
Pax rzucił się ku kryjówce.
W chłodzie poranka czuć było rozgrzaną wilgoć. Ta krew nie pochodziła z rany, nie oznaczała śmierci.
To była krew życia, pulsująca, nowa. I wymagała jego obecności.
Wpadł do środka.
Nastroszona lizała trzy wijące się ciałka. Szczeniaki miały ciemne śliskie futro. Gdy jego wzrok przywykł do ciemności, Pax ujrzał wyciągające się małe łapki, maleńkie różowe poduszeczki, poruszające się noski i różowe uszka przepełnione nowym życiem.
Nastroszona mruczała:
Nasze. Bezpieczne.
Pax opadł na ziemię i zwinął się w kłębek, otaczając swoją rodzinę. Trzy maleńkie serduszka biły zgodnie z jego sercem.
Bezpieczne. Nasze.

4

Zdecydowałem.
Dziadek Petera z pomrukiem irytacji oderwał wzrok od telewizora.
– O czym?
– O prochach. Zabiorę je. Dziadku.
Wzrok starego mężczyzny powędrował ku kartonowi na kominku.
Pudełko stało obok czterech fotografii w ramkach, które były tam, odkąd Peter pamiętał. Pierwsze zdjęcie: dziadek jako osiemnastolatek dumnie pozujący w mundurze wojskowym w towarzystwie pradziadków, których Peter nigdy nie poznał. Następne: dziadek bierze ślub z babcią, którą Peter ledwie pamiętał. Trzecie: para zachwycona niemowlakiem, który później będzie ojcem Petera. I ostatnie: Peter – mały chłopiec z wielkimi uszami, w odświętnym garniturku, ustawiony między rodzicami, gdy dziadek stoi z boku. Te cztery fotografie zawsze zdawały się opowiadać niewiarygodną historię – że dziadek miał rodzinę.
Staruszek zmrużył oczy i Peter wiedział, że rozważa jego prośbę o te prochy. Kto powinien przejąć to, co pozostało po człowieku? Jego ojciec czy syn? Peter wyprostował się.
Dziadek obrócił się w zdezelowanym fotelu i skrzyżował nogi w kostkach. Ściszył telewizor, pozostawiając prowadzącego teleturniej w niemej gestykulacji.
Co chcesz z nimi zrobić?
– Należą do mojej mamy. Jej grobu. – Peter spojrzał mu w oczy. Zwykle tego unikał, bo ilekroć zobaczył w nich własne odbicie, tylekroć nie potrafił osiągnąć swego celu.
Jego spojrzenie stwardniało. Peter był to dłużny swojej mamie. Ostatnio czuł się dziwnie winny, jakby ona od niego czegoś chciała, a on tego nie spełniał. Umieszczenie tych prochów obok niej – to musiało być to.
Dziadek poruszył ustami, jakby próbując przedstawić swoje argumenty. Potem spojrzał na podłokietnik fotela i zaczął zdrapywać paznokciem kciuka zaschnięte plamy z jedzenia. Peter wiedział, że wygrał.
– Dobrze – powiedział dziadek. – Kiedy tam pojedziesz?
– Chyba podczas ferii. W tym roku będą wcześnie, żeby dzieci mogły wziąć udział w akcji Młodych Wodnych…
– Wiem. Młodych Wodnych Wojowników. To jakiś żart… banda naiwniaków udających prawdziwą armię.
Peter nie podzielał tego zdania. Zgadzał się z Volą, że to było słuszne działanie: zmienić cele szkolenia, sprzęt i kadrę armii, aby naprawić szkody wyrządzone podczas wojny. I formacja o nazwie Młodzi Wodni Wojownicy wydawała się dobrym pomysłem – angażowanie dzieci do pomocy w oczyszczaniu wody. Przygryzł jednak wargę i nie dyskutował. Zależało mu na tych prochach.
Dziadek podniósł się z jękiem i podszedł do kominka. Jednak zamiast sięgnąć po pudełko, wyciągnął spod niego brązową kopertę.
– To przyszło. Dość długo im zajęło.
Peter, stojący po drugiej stronie pokoju, rozpoznał insygnia armii.
– O, ustalili… – urwał i z trudem przełknął ślinę – …okoliczności…
– Tak. Ustalili. Chcesz się dowiedzieć?
Peter już miał skinąć głową, ale wyraz twarzy dziadka go zmroził. Jego tata nie zginął śmiercią bohatera, to było jasne. Już to wiedzieli, bo inaczej po co było utrzymywać to w takiej tajemnicy przez pół roku. Został trafiony z moździerza wroga setki kilometrów od bazy, ale to było wszystko, co im powiedziano. Brak ostatecznej odpowiedzi w jakiś sposób odrealniał całą sytuację i Peterowi to wystarczało.
– Nie, nie chcę.
– Może jednak. Tak, chyba powinieneś to przeczytać. Bo twój ojciec głupio zginął. – Podszedł do Petera i cisnął mu papier w twarz niczym groźbę. – Przeczytaj to, niech to będzie dla ciebie nauczka.
Peter odepchnął kopertę.
– Zginął na wojnie. To wszystko. – Już mówił to wszystkim w szkole. Przyzwyczajał się do powtarzania tych słów. Cały czas ktoś ginął na wojnie. Nie trzeba było szczegółów.
– Rób, jak uważasz. Nie chcesz, nie czytaj. Ale wysłuchaj mnie. Nie spoufalaj się zbytnio z innymi.
– Tak jest. Niech się dziadek nie martwi, nie będę.
– Nie stań się mięczakiem. Rozumiesz?
– Tak jest, rozumiem. – Peter podszedł do kominka i podniósł pudełko. Było cięższe, niż się spodziewał, ale mimo wszystko wydawało się zbyt lekkie jak na szczątki po dużym silnym mężczyźnie. Włożył je pod pachę i zacisnął biceps. Ruszył ku drzwiom.
– Wracam do Voli. Robi się ciemno.
– Zaczekaj.
Peter zatrzymał się z ręką na gałce drzwi. Może dziadek zechce mu zaproponować, żeby wspólnie rozsypali prochy. To byłby dobry pomysł. Odkąd postanowił zamieszkać z Volą, Peter miał wrażenie, że dziadek zawsze, gdy na niego patrzy, ma ochotę splunąć. Może podczas takiej wspólnej wyprawy mogliby wypełnić pewne luki, poznać się lepiej. Gdyby dziadek chciał się przyłączyć, Peter zgodziłby się bez namysłu.
Ale nie o to chodziło. Staruszek zbliżył się do niego od tyłu i wsunął coś Peterowi do plecaka.
– Weź też to.
Chłopak nie musiał patrzeć. Wiedział, że to koperta. Później ją wyrzuci. Obrócił gałkę, ale dziadek jeszcze nie skończył.
– Ludzie są podstępni. Musisz być ostrożny.
– Tak jest – odparł Peter i otworzył drzwi na ostre zimne powietrze. – Zawsze jestem ostrożny.

 
Wesprzyj nas