Drugi tom zachwycającej tetralogii o Żywiołach, magii i walce o wolność. Była już Ziemia, czas na Powietrze…


Więzy niebaAspasia, wykradziona jako dziecko od rodziców, wspina się po szczeblach kariery na czarnym rynku w imperium Cyrus i zostaje panią kapitan własnego statku kupieckiego – i za każdym razem, gdy uwalnia z niewolnictwa tyle kobiet i dzieci, ile tylko zdoła, ryzykuje życiem, ponieważ jako Żywioł wykorzystuje swoją potężną magię.

Cyrus jest bliska odkrycia jej sekretów – nie tylko tego, że Aspasia jest Żywiołem rządzącym powietrzem, dzięki czemu jej statek może szybować po niebie, lecz także tego, że dziewczyna szuka swej zaginionej rodziny.

A jeśli Aspasia nie znajdzie młodszego rodzeństwa przed Cyrus, nigdy nie będzie w stanie się uwolnić.

Uzbrojona w lojalną załogę pełną Żywiołów i nowego rekruta, który kontroluje intrygującą moc, Aspasia trafia w sam środek konfliktu, rozciągającego się na cały ocean.

Ale jej moc może nie wystarczyć do ocalenia przyjaciół, rodziny i wolności…

***

Fantasy w duchu książek Saby Tahir i Renée Ahdieh… Z przestraszonej dziewczyny na obcej ziemi Shalia dojrzewa i zmienia się w kobietę, która nie chce pozwolić, aby otaczający ją mężczyźni mieli wpływ na jej przeznaczenie czy pragnienia.
School Library Journal

A.C. Gaughen
Więzy nieba
seria: Żywioły. Tom 2
Przekład: Małgorzata Fabianowska
Wydawnictwo Uroboros
Premiera: 19 maja 2021
 
 

Więzy nieba

Czarny Krąg

Piraci! – zawołałam. – Kurs na niebo.
Stojący za mną Ori i Bast w mig pojęli, o co chodzi, i czarny, ciężki żagiel śmignął nad nazwą „Ancora” na rufie mojego statku. Użyłam mocy, aby go ustawić, wiążąc szoty do knag na burcie.
– Anika!
– Na rozkaz, pani kapitan – zameldowała się. Miała tylko dziesięć lat i sięgała mi do ramienia, ale poza mną tylko ona na pokładzie miała władzę nad powietrzem i potrzebowałam jej pomocy.
– W górę! – rozkazałam.
Wzięła głęboki wdech i wystawiła dłonie, a ja podłożyłam pod nie swoje. Poczułam nici jednoczące wszystko w naturze; łączące nasze moce z wodą, z ziemią, z ogniem. Wprawiłam nici w drganie i w gotowości czekały na kapitański rozkaz, tak jak wszystko inne.
Nacisnęłam mocniej i nici się rozwinęły, dzieląc się i mnożąc, aby wchłonąć moc Aniki i spoić ją z moją. Sama nie potrafiła jeszcze zrobić czegoś takiego. Może nigdy nie będzie umiała.
Pokład drgnął i dziób uniósł się, jakby statek wdzierał się na wysoką falę. Jednak nie opadł w jej dolinę, bo połączone moce moje i Aniki naparły na żagle i wślizgnęły się pod kadłub. Nici świata natury napięły się i wydźwignęły statek z wody. Całe jej kaskady spływały z szumem po burtach, kiedy opuszczaliśmy ocean.
Wzlatywaliśmy. Nieprzerwany werbel mojego serca przyspieszył w triumfie, kiedy żeglowaliśmy ku niebu, napędzani wyłącznie wolą dwóch dziewczynek, na których rozkaz stawił się świat.
Anika drżała w usilnym skupieniu, a w moich żyłach pulsowała i płynęła moc, zasilając mnie i dodając mi skrzydeł. „Będą tam – powiedziałam sobie. – Tym razem tam będą”.
Nie byłam pewna, czy nadal mam uważać moje rodzeństwo za dzieci. Gryphon zaraz będzie miał szesnaście lat, a Pera czternaście. Ale w tym jednym miejscu jeszcze ich nie szukałam i dlatego, jak ostatni głupiec, parłam do powrotu na Liatos.
– Ostatnim razem o mało nas nie dopadli – szepnęła do mnie ostrzegawczo Navya.
– Jesteśmy w bezpiecznej odległości od portu – zaprotestowałam. Opadaliśmy na południowe wybrzeże Liatos, parę mil od komun i Oculusa, gdzie ostatnim razem o mało nie straciłam członka załogi i całego cholernego statku.
– Nikogo więcej już nie stracimy – powiedziała, a ja nie byłam pewna czy to obietnica, czy pytanie. Spojrzałam na Oriego, ale przecież on pierwszy poparł ten plan. Nikt nie wiedział, kogo szukam, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że Ori ma nadzieję odnaleźć swoją bliźniaczą siostrę Darę, całą i zdrową.
Obawiałam się jednak, że wrogi Żywioł nie przetrwa długo w rękach Trifectate.

***

Ostatnim razem zdradził nas księżyc. Dwa dni czekaliśmy na pochmurną noc, przyczajeni poza portem, żeby nas nie odkryto, ale nasze zapasy były bliskie wyczerpania. Mogliśmy zaryzykować lub wrócić do Cyrus z pustymi rękami, a w rezultacie przez ten błąd straciliśmy Darę i sami omal nie zginęliśmy. Dzisiaj niebo było ciemne i zachmurzone; księżyc ledwie przeświecał zza chmur, a wschodni wiatr wydymał nasze żagle. Idealna noc na moje plany.
W tym miejscu komuny znajdowały się wysoko na klifie, więc nie wystawiano straży i nikt ich przede mną nie strzegł. Sterując statkiem, z którego już ściekła woda, najpierw zbliżyłam się do zagrody, w której jak słyszałam, przetrzymywano dzieci.
W nocy nigdy nie pilnowano niewolników, ale podejrzewałam, że po ostatniej naszej wizycie coś się mogło zmienić, i musiałam być na to przygotowana. Mocniej zacisnęłam pas, obciążony bełtami do kuszy i paroma nożami. Zerknęłam na Basta, uzbrojonego w jeszcze więcej noży i z dużym mieczem u pasa.
– Do zobaczenia w niebie, Aspasio – powiedział do mnie z uśmiechem.
– Do zobaczenia w niebie – powtórzyłam. – Trzymaj – poleciłam Anice.
Wciągnęła głęboko powietrze i skupiła się, a ja oddzieliłam moc od jej mocy. Lewitujący statek zadygotał, ale zaraz znieruchomiał na nowo; drewno skrzypiało, kiedy trwaliśmy w zawisie, podtrzymywani przez powietrzne wiry, krążące pod kadłubem, z żaglami falującymi delikatnie bez naporu wiatru.
Skinęłam na Basta, chwyciłam długą linę i oboje wyskoczyliśmy za burtę.
Pęd powietrza zatrzepotał ubraniem, rozwiał długie, ciężkie sploty moich włosów. Byłam niezwyciężoną panią nieba i powietrza. Nikt nie śmiał mi rzucić wyzwania, zranić mnie czy uwięzić.
Spojrzałam w stronę Basta i spowolniłam nasze opadanie; jego uśmiech był szalony i triumfujący. Przestaliśmy być niewolnikami; teraz byliśmy panami.
Wylądowaliśmy łagodnie w jednej z ogrodzonych kamiennymi ścianami komun wyglądających jak wielkie, ponure cele i zostawiliśmy zwisające liny. Na razie nikt nas nie zauważył. Gestem nakazałam Bastowi, aby się zatrzymał, i wysłałam delikatny obłoczek powietrza, jak lekki wydech, aby zbadał ciemną budowlę pod kątem zagrożeń. W środku majaczyły długie rzędy prycz ze śpiącymi na nich drobnymi postaciami. W drugim końcu pomieszczenia siedział mężczyzna, który drzemał, ale nie spał. Zapewne strażnik.
Sprawdzałam swoja mocą przedmioty – coś okrągłego i twardego na podłodze mogło być równie dobrze kamieniem jak i masywnym naczyniem. Uniosłam je i posłałam prosto w twarz strażnika. Kiedy padał trafiony, weszłam do pomieszczenia.
Mojemu pojawieniu się zawsze towarzyszył ból. Podążał za mną niczym wierny cień.
Parę dzieci usłyszało hałas. Obudziły się, ale nawet nie drgnęły, wpatrując się w nas i nie będąc w stanie rozróżnić w ciemności, czy jesteśmy wybawieniem, czy zagrożeniem.
Mogłam zabrać sześcioro. Wybór był zawsze najtrudniejszy i Bast ułatwił mi pierwszą decyzję, pociągając dwójkę dzieciaków ku drzwiom. Ruszyłam wzdłuż łóżek, jak zawsze z nadzieją, że zobaczę na jakiejś buzi przebłysk rozpoznania.
Prawdę mówiąc, wątpiłam, czy zdołam rozpoznać moje rodzeństwo, jeśli nawet na nie trafię. Dlatego posłużyłam się jedyną dostępną dla mnie metodą, każąc mocy przeniknąć pomieszczenie i licząc, że coś zaiskrzy, wskazując na obecność innych Żywiołów.
Niestety, nic takiego się nie stało, więc powiedziałam do dzieciaków:
– Możemy wziąć jeszcze czwórkę. Kto chce?
Początkowo nikt się nie poruszył, lecz po chwili grupka wyskoczyła z łóżek. Jakiś chłopiec błagał drugiego, żeby nie szedł, ale ten wyszarpnął się z jego uścisku i podszedł do mnie. Za murami załoga opuściła na linach szalupę i stłoczyliśmy w niej dzieciaki. Sześcioro, ale jeszcze jedno usiłowało się wspiąć, więc wzięłam siedmioro.
Popchnęłam w górę łódkę pełną przerażonych twarzyczek, aż załoga podciągnęła ją wyżej, ku niebu. Ja i Bast chwyciliśmy zwisające liny i rzuciliśmy się do bakburtowej ściany muru.
Poprawka, do lewej ściany. Och, jak mnie wkurzało, że na lądzie rzeczy nazywają się inaczej! Bast chwycił linę i owinął ją wokół nadgarstka, a ja wezwałam powietrze, by zrobiło to samo z moją. Wbiegliśmy na mur; wykorzystując opór powietrza i napięcie liny, windowałam nas w górę, aż pęd wystrzelił nas do następnego więzienia.
Opadliśmy tam cicho i puściliśmy liny. Bast wyciągnął miecz, a ja odchyliłam poły skórzanej zbroi, odsłaniając rząd bełtów do kuszy przy pasie.
Nie potrzebowałam samej kuszy. Ja nią byłam.
W tej zagrodzie, dużo większej, stały dwa budynki. Mieliśmy sześć miejsc dla mężczyzn i ta część planu była trudniejsza.
– Szybko i cicho – przypomniałam szeptem Bastowi.
Oblizał usta.
– Ten pierwszy? – upewnił się, pokazując budynek ostrzem noża.
Wysłałam swoją moc na rekonesans. Powietrze wdzierało się przez każdą szparę, badając ściany, kraty, prycze i ciała śpiących, którzy czuli lekki powiew na twarzach.
– Oba są pełne zamkniętych klatek. Żadnych straży, ale muszą być w pobliżu.
Bast rozejrzał się czujnie.
– Prowadź.
Szybko znaleźliśmy się przy pierwszym budynku. Wyprawy po dzieci były łatwe, lecz w przypadku mężczyzn spodziewaliśmy się oporu.
Navya i Ori pojawili się za nami, co oznaczało, że opuszczono szalupę, która czeka na pasażerów. Badając mur wzrokiem i swoją mocą, znalazłam duży pęk kluczy na kółku. Kiedy zabrzęczały mi w ręku, więźniowie ożywili się.
– Kto tam?
– Ktoś tu jest!
– Będziemy wolni!
– Nie będziecie wolni – mruknęłam. – Ale zabiorę stąd tych, którzy mi się spodobają.
Szłam głównym przejściem, przeglądając klucze. Zdążyłam poznać komuny na tyle, aby z grubsza wiedzieć, który typ kluczy otwiera określone zamki. Wybrałam trzy. Navya, Bast i Ori ochraniali mnie, kiedy zbliżyłam się do klatki pierwszego wybrańca – potężnego, pokrytego bliznami mężczyzny, za którego miałam szansę uzyskać fortunę na targu żywym towarem.
– Otwórz drzwi, dziewuszko – warknął. – Przekonaj się, co cię czeka, kiedy spróbujesz zrobić ze mnie niewolnika.
Drugi klucz pasował do zamka. W chwili, kiedy otworzyłam i wyciągnęłam klucz, siłacz rzucił się na mnie. Obezwładniłam go mocą, a Bast i Ori szybko go skrępowali i zawiązali mu oczy. Navya pospieszyła za mną do następnej klatki.
Zabezpieczyliśmy jeszcze dwóch niewolników, kiedy nagle usłyszałam przymilny głos z głębi budynku:
– Mogę się zgłosić na ochotnika? Marzę o zmianie miejsca.
Z rozbawieniem ruszyłam w tamtym kierunku i zobaczyłam chudego mężczyznę opierającego się o kraty.
– Zmiana miejsca… – powtórzyłam.
– Uhm – potwierdził. – W Trifectate jest nudno o tej porze roku.
W jego głosie pobrzmiewał akcent, którego pochodzenia nie byłam w stanie umiejscowić.
– Dobrze – powiedziałam. – Ale i tak cię zwiążę.
– Obiecanki cacanki – mruknął, jednak kiedy otworzyłam drzwi obrócił się i sam podstawił ręce, tak że mogliśmy go skrępować.
Kiedy założyłam mu opaskę na oczy, usłyszałam za ścianą wściekły ryk.
– O, cholera – mruknęłam, ciągnąc ochotnika ku wyjściu.
– Gotowy – warknął Bast, pokazując gestem głowy na spacyfikowanego niewolnika.
Wtedy rozległ się dzwon alarmowy, głośny i wyraźny.
– Szybciej! – ponagliłam załogę.
Ori i Navya rzucili się do klatek, a ja rozejrzałam się w poszukiwaniu drzwi do tego przybytku. Namierzyłam je i zablokowałam zasłoną powietrza.
Statek nad naszymi głowami drgnął gwałtownie. Czułam, że moc Aniki słabnie.
– Bast… – zaczęłam, a on natychmiast przyskoczył do drzwi, na które napierali strażnicy, i zablokował je nożem wbitym w ziemię.
– Pospieszmy się – rzuciłam. Skinął głową.
Wróciliśmy do miejsca, w którym Ori i Navya przygotowali jeszcze jednego niewolnika.
– Zajmę się tym – powiedział do mnie Bast, kiedy Navya rzuciła mu klucze.
– Postaraj się jak najszybciej być w łodzi – poleciłam. – Dzisiaj nikogo nie zostawimy.
Nie czekając na ich odzew, podeszłam do drzwi zagrody. Oddech zamarł mi w piersi.
Ciężkie, wzmocnione żelazem odrzwia zaczęły dymić i jarzyć się na czerwono, a w środku pojawił się czarny krąg.
Krąg poszerzył się i rozpadł w popiół. W powstałym otworze zobaczyłam stojącego po drugiej stronie młodego człowieka o napiętej, lśniącej od potu twarzy. Wbił we mnie spojrzenie, nie przestając przepalać drzwi.
Żywioł.
Niemożliwe. Przecież Trifectate nie zatrudniało Żywiołów, tylko ich zabijało. Mordowało i robiło z tego święto.
Ale tam stał młodzieniec, który używał swojej mocy, żeby przepalić drzwi i mnie dopaść.
Obejrzałam się przez ramię. Navya i Ori wyprowadzali ostatniego niewolnika. Bast podbiegł do mnie z mieczem w ręku.
– Wskakuj na łódź! – warknęłam. – Dam sobie radę.
Zawahał się – naprawdę się zawahał – a ja omal nie przypłaciłam tego życiem, kiedy z rozpalonej, sypiącej popiołem dziury w drzwiach wyfrunęła strzała.
– Idź! – wrzasnęłam i tym razem posłuchał.
Wystrzelono ku mnie kolejne strzały, ale odrzuciłam je swoją mocą jak natrętne muchy.
Trysnęła woda, schłodziła żar i przez otwór ostrożnie weszło czterech strażników.
Uskoczyłam do tyłu, ale nie zaatakowali.
Pomiędzy strażnikami z bronią, lśniącą zimną stalą, stała trójka wyróżniających się ludzi. Nie byli skuci. Nie mieli zbroi ani widocznej broni. Była tam dziewczyna w moim wieku oraz mężczyzna i kobieta starsi ode mnie.
Dziewczyna uniosła ręce i białe kamienie dziedzińca oderwały się od ziemi, pędząc prosto na mnie.
Prędzej piekło zamarznie, niż zostanę znów schwytana! A już na pewno nie przez kogoś mojego pokroju.
Kazałam linie owinąć się wokół mojego przegubu i poderwać, jakbym frunęła. Strumień ognia i dziki, pierwotny ryk pomknęły za mną. Tylko za mną.
Moja załoga i jeńcy byli w połowie drogi do statku, więc musiałam jeszcze przez chwilę być celem wrogich Żywiołów.
Wokół leżało tyle strzał, że nie musiałam sięgać po własne bełty. Mocą zebrałam porzuconą broń i cisnęłam ją w strażników szybciej i celniej niż najlepszy łucznik. Zbrojni rozproszyli się, uciekając przed pociskami i Żywioły straciły cenne sekundy.
Szalupa była coraz wyżej.
Kula wodna poleciała w moim kierunku, celując lepiej, niż się spodziewałam, i uderzyła mnie w pierś.
Byłam na wysokości około dziesięciu metrów i zaczęłam spadać. Woda napierała na mnie, nie rozbryzgując się i pchając mnie ku ziemi.
Na szczęście moja moc zadziałała, nim zdążyłam pomyśleć. Wsłuchiwała się we mnie i reagowała na emocje i odruchy, a dopiero potem na świadome polecenia. Dlatego, zanim kamienie podwórca zdążyły mi pogruchotać kości, moc wyhamowała mój upadek, podtrzymała mnie w powietrzu i zdmuchnęła wodę z piersi.
Ktoś westchnął głośno, ale nie miałam czasu się przejmować. Lina ponownie oplotła mój przegub i mogłam skupić całą uwagę na popchnięciu statku, który pomknął przed siebie, pociągając mnie w górę. Z pokładu doszły mnie zaskoczone okrzyki, ale załoga była przyzwyczajona do nagłych akcji i wiedziałam, że sobie poradzi.
Ognisty jęzor musnął mi kostkę, ale byłam już poza zasięgiem, niesiona przez statek mknący pod pełnymi żaglami ku oceanowi.
Opuściłam statek na fale i z ulgą usłyszałam potężny plusk. Sama zapadłam się w wodę, uczepiona za nim na linie.
Nabrałam powietrza i na moment zagłębiłam się pod powierzchnię, ciesząc się nagłą ciszą, która mnie otoczyła.
Zatem Trifectate ma Żywioły, które dla niego pracują. Od dłuższego czasu dochodziły mnie słuchy o podejrzanych eksperymentach, co samo w sobie było niepokojące. A jeśli jeszcze zatrudniali Żywioły, aby dla nich walczyli, to oznaczało, że nie zdołam tu wrócić, aby dalej poszukiwać mojej rodziny.
Niech to piorun strzeli!
Wynurzyłam się, podpłynęłam do burty i wezwałam linę, żeby wciągnęła mnie na pokład. Załoga jak zwykle krzątała się sprawnie i szybko. Navya była u steru, zaś osłabła Anika leżała na deskach obok niej, dochodząc do siebie. Navya kazała siostrze coś zjeść, żeby odzyskała siły, a potem sypnęła rozkazami, każąc ustawić żagle. Ori z Bastem byli pod pokładem i pewnie osadzali tam nasz nowy ładunek. Najmłodsi załoganci zwijali liny i mocowali szalupę.
Chwilę poźniej pruliśmy po falach, jak na prawdziwy statek przystało. Zeszłam pod pokład.
– Ładunek zabezpieczony? – zapytałam Sophy, naszą kucharkę, mijając kambuz.
Uniosła głowę, nie przerywając siekania marchewki.
– Tak, szybko poszło. Niedługo będzie jedzenie.
Otworzyłam drzwi na końcu korytarza, prowadzące do ładowni. Schodząc, zobaczyłam, jak Ori i Bast uwijają się, zakuwając najpierw mężczyzn i pakując po dwóch do cel urządzonych w głębi naszego brygu.
– Będzie z nim problem – mruknął do mnie Bast, zerkając wymownie na wielkoluda z bliznami. Westchnęłam.
– Też tak pomyślałam. Zawsze się taki trafi, ale jest wart swojej ceny.
Bast skrzywił się, ale zaprowadził ochotnika na koniec ładowni. „Ancora” nie była statkiem niewolniczym i nie miała pod pokładem miejsca na rzędy skutych ludzi, ale do piętnastu osób mogliśmy pomieścić. Oczywiście połowa z nich nigdy nie miała dotrzeć na targ niewolników w Sarokce.
– Lepiej go skuj – ostrzegłam Basta.
Ochotnik popatrzył na mnie z niewinną miną.
Trąciłam Oriego w ramię i przejęłam jego obowiązki. Obezwładniłam dwóch mężczyzn, którzy stawiali opór, podczas gdy on łagodnie skierował dzieci do dwóch cel, nie zakuwając ich.
Minęło siedem lat od czasu, kiedy zostałam zabrana z komun, z mojego domu. Sprzedali mnie żołnierze, którzy dorabiali sobie na boku, handlując dziećmi w nadziei, że nikt się ich nie doliczy w wojennym zamęcie. Pognano nas na trap, a potem wepchnięto do ładowni i skuto razem z setkami innych w cuchnącym brzuchu statku.
Nie potrafiłam zakuwać dzieci w kajdany. I tak cierpiałam, że musimy je zamykać pod pokładem, ale potrzebowały czasu, żeby się przystosować. Niestety dopiero po tym, jak dwójka dzieciaków wyskoczyła za burtę, a inne próbowało podpalić statek ogniem z kuchennego paleniska, zrozumiałam, że nie zaufają mi, dopóki nie zejdą na ląd i nie zobaczą, że są wolni.
Wolność nic nie znaczy, dopóki ktoś cię nie zechce zniewolić.
Jakkolwiek by patrzeć, więżenie dzieci w ładowni było okrutne. Moje życie było zawsze trudną równowagą pomiędzy okrucieństwem a nadzieją.
Kiedy skończyliśmy, posiłek Sophy był już gotowy, więc udaliśmy się do kubryku, zamykając za sobą drzwi ładowni.
– Ori, idź zjeść. Ty, Bast, na pokład – poleciłam, prowadząc go za mną.
Na pokładzie dałam Navyi znak, że ją zwalniam.
– Zjedz coś – rozkazałam. – Zostaniemy tutaj chwilę.
Kiwnęła głową i oddaliła się, a ja zwróciłam się do Basta. Skrzyżował ramiona na piersi.
– Mają Żywioły – powiedział ściszonym głosem, spoglądając w oceaniczną dal. – To wszystko zmienia, Asp.
– Wiem – odparłam.
– Nie przeczę, że pod wieloma względami jesteśmy mocni, ale to dzięki obecności Żywiołów w naszych szeregach. Jeśli zaczniemy się ścierać z tymi ludźmi, zaczną się prawdziwe kłopoty.
Spojrzałam na niego gniewnie.
– Przecież wiem – burknęłam, powstrzymując odruch zaciśnięcia szczęk. – Ale jeszcze nie trafiłam na moc powietrza, która byłaby równa mojej.
– Nie bądź taka bojowa – ostrzegł z uśmiechem podszytym powagą.
– Nie o tym chciałam pogadać, Bast.
Nie wiem, czy zrobił nieznaczny ruch, czy rzucił mi wymowne spojrzenie – dość, że coś się zmieniło i nagle z przyjaciół staliśmy się kapitan statku i jej podwładnym.
– Tak, pani kapitan? – podchwycił.
Zacisnęłam usta i wpłynęłam mocą na wychylenie koła sterowego, nieznacznie korygując kurs.
– Miałeś moment wahania – powiedziałam, patrząc na niego oskarżycielsko.
Jego nozdrza się poruszyły.
– Kiedy? Wcale nie!
– Kiedy powiedziałam ci, że masz wracać na łódź. Zawahałeś się.
– Nie mówię, że tak zrobiłem, ale jeśli rzeczywiście tak się stało, to dlatego, że nie miałem zamiaru zostawić cię tam na pewną śmierć. Przecież się zgodziliśmy, że coś takiego nie powinno się powtórzyć.
– Nie jesteś kapitanem tego statku – przypomniałam mu. – Prawda jest taka, że przez to opóźnienie i rozproszenie mojej uwagi mogliśmy oboje zginąć. Powiedz, czy ty nie potrafisz natychmiast wykonać mojego rozkazu, czy może nie chcesz? – rzuciłam ostro, kiedy otwierał usta, żeby zaprotestować.
Zamknął je gwałtownie i ze świstem wypuścił powietrze przez nos.
– Nic z tych rzeczy, pani kapitan.
– Świetnie. A co uruchomiło dzwon alarmowy?
Bast gwałtownie wyrzucił ręce w górę.
– O coś mnie oskarżasz? Bądź szczera, przecież nie chodzi o to, że ty dowodzisz, tylko że chcesz mnie karać, bo już nie jesteśmy razem.
Walczyłam z pragnieniem, żeby wbić sobie własną strzałę w oko. Jak mogłabym go karać za decyzję, którą sama podjęłam? On się z nią nie zgadzał, nie ja. Fakt, iż w kółko mi o tym przypominał, sprawiał, że coraz bardziej nie żałowałam decyzji o rozstaniu.
– Bast, jesteś moim najlepszym wojownikiem, ale coś musiało ostrzec strażników, choć tak bardzo się starałam. Jesteś mi winien wyjaśnienie, bez względu na to, co nas łączyło.
– Nie, to ty mi jesteś winna zaufanie. Już cztery lata z tobą pływam, Asp. Dłużej niż inni. Czy nie jesteś w stanie przyjąć do wiadomości, że zrobiłbym wszystko, abyś była bezpieczna? Facet stawiał opór, dałem mu radę, ale kiedy zobaczył, dokąd chcemy go zabrać, próbował wszcząć alarm. Uciszyłem go najszybciej, jak mogłem. – Pokręcił głową. – Nie jesteś w stosunku do mnie uczciwa i wiesz o tym.
– Dzięki za wyjaśnienie. Odmaszerować – warknęłam. – Idź i zjedz coś.
– Do licha, X! – zaklął.
– Nie zamierzam dyskutować o swoim zachowaniu – ucięłam. – Możesz iść i zjeść albo tu zostać, lecz rozmowę uważam za zakończoną. Chyba że naprawdę chcesz, żebym cię odsunęła od następnych zadań.
Sapnął gniewnie, ponownie krzyżując ramiona na piersi.
– Nie zrobiłabyś tego! Przecież powiedziałaś, że jestem twoim najlepszym wojownikiem.
– Bo jesteś. Ale jeśli przestanę ci ufać, staniesz się dla mnie bezwartościowy.
Miałam świadomość, że przesadziłam, i nie zachwycił mnie wyraz szoku na twarzy Basta, ani niemiły ścisk w żołądku. Spuścił wzrok i burknął:
– Tak jest, pani kapitan. – Po czym odwrócił się na pięcie i zniknął pod pokładem.
Wzdychając z irytacją, weszłam na mostek i stanęłam przy balustradzie, czując pod stopami solidne deski, a nad sobą wydęty żagiel. Balansowałam, łapiąc równowagę w przechyłach i zostawiając problemy z Bastem za sobą, przed sobą mając tylko mroczny horyzont.
Gdzieś daleko rozbłysła błyskawica – zbyt odległa, aby wzbudzić moje obawy, więc nie poświęciłam jej więcej uwagi.
Przeszłam na fragment pokładu, gdzie nie było żadnych lin, których mogłabym się złapać. Czułam, jak statek wznosi się i opada pode mną, a wiatr mnie przenika, wspiera, podtrzymuje.
Posłałam moc ponad wodą, aby sprawdziła, czy nic nam nie grozi. Miałam wrażenie, że jakiś statek wypłynął z portu, aby patrolować wybrzeże, lecz nie mógłby nas namierzyć. Byliśmy już poza zasięgiem wzroku, a lada chwila mieliśmy zrobić zwrot i zmienić kurs.
Zamknęłam oczy, czując ruch owiewającego mnie powietrza. Fale uderzały o burty, krzyki mew przeszywały mrok. To było moje królestwo, a ja byłam jedynym władcą tego fragmentu oceanu. Bez względu na to, jak fałszywe okazałoby sięto uczucie, jak głęboko sięgał ból po ogromnym wydatku energii, tutaj czułam się cudownie wolna.

Przeklęta

Dwa tygodnie później obudziłam się, spadając. Przetoczyłam się po krawędzi koi i z przekleństwem zleciałam na podłogę. Drzwi kajuty otworzyły się z podejrzaną szybkością i zobaczyłam w nich Oriego.
– Nic mi się nie stało – zapewniłam.
Podał mi rękę i pomógł wstać. Podłoga kołysała się pod nogami. Zerknął na łóżko, a ja wzruszyłam ramionami. W odpowiedzi uśmiechnął się nieznacznie. To był nasz prywatny, milczący język – tylko mój i jego. Ori niewiele się odzywał od czasu, kiedy straciliśmy jego siostrę, Darę. Większość z nas uznała ją za zmarłą, a kiedy jej brat bliźniak doszedł do tego samego wniosku, w nim także coś umarło – może właśnie głos, a może sama potrzeba mówienia.
Mogłam sobie wyobrazić, jak trudno jest mówić, kiedy osoba, która zawsze cię rozumiała, już nigdy nie usłyszy twoich słów.
Ubrałam się w swoje skóry, bo zimno było przenikliwe, i wyszłam na pokład.
Owionęło mnie chłodne powietrze, witając się i przymilając jak kot żądny pieszczoty. Rozprostowałam ramiona, pociągając niewidzialne nici, podczas gdy wiatr wirował wokół mnie. Już prawie odzyskałam siły po pobycie w komunach, ale długo to trwało.
Po trzykroć piekło! Żywioły pracują dla Trifectate.
Wspomnienie znów mnie zabolało. To było niepojęte.
Dłonie same zacisnęły się w pięści. Postanowiłam znaleźć sobie inne przekleństwo, bo nie chciałam przywoływać piekła boga, w którego już nie wierzyłam. Za każdym razem, kiedy usta i język zdradzały moją wiarę, w ustach czułam gorzki posmak poddaństwa.
Weszłam na mostek, na którym Anika ze zmęczeniem opierała się o balustradę. Wystarczyło jedno zerknięcie na mnie, aby posłuchała niemego rozkazu i udała się pod pokład. Stanęłam za kołem sterowym.
– Jak minęła nocna wachta? – zapytałam Navyę, spoglądając na szaroniebieskie wody, spokojne o poranku.
– Potrzeba nam wiatru – odpowiedziała, a ja w natychmiastowym odruchu przejęłam zadanie Aniki i żagle się wydęły, choć ledwo wiało. Patrzyłam, jak pożółkłe płótna wypełniają się z łopotem, po czym przeniosłam wzrok na Navyę, która z troską starszej siostry patrzyła w kierunku, w którym znikła młodsza. – To nie jest dla niej łatwe – dodała.
– Wiem.
– Tobie jest łatwiej.
– Owszem, ale niestety nie mogę tego robić dniem i nocą. A w nocy słabo wiało, tak?
– Czy ona się nauczy? – martwiła się Navya. – Potrzebuje więcej praktyki? A może nigdy ci nie dorówna?
Nie miała zamiaru mnie o nic oskarżać, ale ten poranek, nuta napięcia w jej głosie i potrzeba chronienia młodszej siostry nie dały mi spokoju.
– Nie wiem, Nav – odparłam szczerze. – Skąd miałabym to wiedzieć?
Łypnęła w górę, na żagle.
– Pójdę coś zjeść. Ori?
Skinął głową i razem zeszli pod pokład.
Navya, moja zastępczyni we wszystkich sprawach, z którą łączyły mnie więzy mocniejsze niż tylko służbowe, była prawdziwą podporą. Wiedziałam, że zanim pójdzie się przespać na parę godzin, wyda odpowiednie rozkazy – zwłaszcza Arnavowi, swojemu młodszemu, sprawiającemu wieczne kłopoty bratu.
Westchnęłam i pozwoliłam mocy przejąć ster, umacniając kontrolę nad wiatrem dmącym w żagle, jakbym prężyła mięśnie karku. Kiedy zbyt długo nie naginałam wiatru do mojej woli, czułam się niespokojna, przytłumiona i spięta.
Inni członkowie nocnej wachty czekali na zmienników, po czym odchodzili do kambuza i zjadłszy posiłek, z ulgą kładli się w wybranych hamakach, aby cieszyć się krótkim, błogosławionym snem. W końcu zostałam prawie sama na pokładzie. Zamknęłam oczy i zatoczyłam głową, zwiększając zasięg mocy.
Fale, błękitne i przejrzyste, spieniły się, a kilwater za statkiem zmienił się we wzburzoną, białą smugę.
Anika niechcący zboczyła z kursu – nie zdawała sobie z tego sprawy, ale ja wiedziałam, bo w świecie natury powietrze porusza się w określony sposób. Jedne prądy są zimne i ciężkie, a inne ciepłe i lekkie. Szerokie pasmo takiego ciepłego, stałego wiatru, które powinno nas ponieść, znajdowało się niedaleko i naturalne rytmy mojego ciała zawsze potrafiły sprowadzić mnie na korzystne szlaki. Pokręciłam kołem sterowym, zmieniając kurs.
Wyczułam, jak w oddali coś wyskoczyło z wody i powietrze na moment opłynęło długie, obłe ciało. Potężne… zapewne wieloryb. Z drugiej strony czułam groźne, zębate mury portu Diadem.
– Asp – usłyszałam, ale głos był odległy, zniekształcony.
Potrzebowałam jednego długiego oddechu, aby wrócić do siebie. Nie bardzo wiedziałam, jakim cudem zdołałam tak bardzo oddalić się od własnego ciała. Przede mną stał Bast, mierząc mnie gniewnym wzrokiem. Ori, który przyniósł dla mnie śniadanie, patrzył na niego z mroczną miną.
Spoglądał tak na Basta od czasu porwania Dary. Niesłusznie go winił.
Ori powinien winić mnie.
Bast strzelił mi palcami przed twarzą. Odtrąciłam jego rękę.
– To było chamskie – warknęłam.
– Chyba z dziesięć razy cię wołałem. – Skrzyżował ramiona na piersi. – Nie możesz tak robić, Asp. Nie możesz tak po prostu odpływać w inne rejony.
– Przecież jestem.
– Wiesz, o czym mówię – odparował, zniżając głos i zerkając na załogę. – Powinnaś mieć większą kontrolę nad swoją mocą.
Tego typu uwagi pogłębiały rozdźwięk między nami. Potrząsnęłam tylko głową, bo nie było sensu się spierać. Bast nie miał pojęcia o naturze mojej mocy. Nie mógł wiedzieć i nie miał szans tego zrozumieć, a ja nie zamierzałam mu tłumaczyć.
– Jaki masz problem, Bast? – zapytałam wprost.
Ori podsunął mi tacę z sucharem, jajkami na twardo i kawą. Zamoczyłam niejadalny suchar w płynie, żeby dał się ugryźć. Tęskniłam za miękkim, świeżym chlebem i nienawidziłam żelaznych zapasów, które musieliśmy jeść na morzu. Dobrze, że chociaż mieliśmy kurczaki.
– Dzięki, Ori.
Ori uśmiechnął się i na odchodnym znów obrzucił Basta niechętnym spojrzeniem. Zszedł na główny pokład i wspiął się na wanty. Navya z reguły zlecała mu reperację żagli i jak zwykle rzetelnie wykonywał swoje zadanie.
Bast odprowadził go wzrokiem i podszedł do mnie. Stanęłam tak, by odgrodzić się od niego tacką ze śniadaniem.
– Czy dopłyniemy do Diademu przed zachodem słońca? – zapytał.
Wzięłam głęboki oddech i odgryzłam kęs lekko zmiękczonego suchara.
– Spokojnie – zapewniłam.
– A co z wakatem po Darze? – pytał dalej.
Spojrzałam na niego z niezadowoleniem. Przecież wiedział, co musimy zrobić z tym miejscem, ale nie śmiał tego zasugerować – przynajmniej nie teraz, nie w tym układzie pomiędzy nami. Uniosłam brwi.
– Co radzisz? – zapytałam i odgryzłam kolejny kęs suchara.
– Wiesz, jak należy postąpić.
– Jak? – powiedziałam z pełnymi ustami.
Długo mierzył mnie wzrokiem.
– Drażnisz się ze mną, X? – zapytał.
Byłam wściekła, że nie zdobył się na szczerość. Nienawidziłam tego, czego nie mógł powiedzieć. Nienawidziłam sytuacji, w której przezwisko, jakie kiedyś mi nadał i które lubiłam, sprawiało, że czułam się bezbronna. Użyte dziś przypominało mi, że Bast zna moje sekrety. Przełknęłam jedzenie.
– Musimy ją kimś zastąpić, Bast. Ale do tego trzeba głosowania, a ty nie powinieneś go proponować.
– Nie musisz się widzieć z Cyrus – powiedział. – Sam to załatwię, jeśli zechcesz.
To miało brzmieć jak troska o mnie, ale czy taka troska nie sugerowała mojej słabości?
– Nie – odpowiedziałam szorstko. – Przejmij ster.
Wciągnął oddech, ale zmilczał i posłuchał mnie. Spojrzałam na żagle. Im bliżej powietrznego prądu, tym silniej napędzał je naturalny wiatr. Kiedy byłam czujna i skupiona, taki wiatr zawsze mnie zauważał. Trochę jak z dzieckiem – kiedy nie poświęca mu się tyle uwagi, ile by chciało, robi się nieposłuszne.
Wypiłam kawę i zeszłam z mostku, po drodze obierając jajka. Przeszłam przez górny pokład i skierowałam się do rufowej nadbudówki, po drodze sprawdzając mocowania fałów i szotów oraz pracę załogi. Cisnęłam skorupki za burtę i zabrałam się do jajek.
Zanim zeszłam na dół, spojrzałam na Basta stojącego za sterem i mocno trzymającego koło obiema rękami. Palce miał zaciśnięte na rumbach.
Dawniej patrzenie na Basta wywoływało w moim brzuchu palące, grzeszne mrowienie. Nie był pierwszym mężczyzną, na którego tak reagowałam, ale zauroczenie trwało dłużej niż w przypadku dwóch innych członków załogi. Jednak Bast nie skradł mojego serca w takim stopniu jak Tanta, gdyż była pierwszą osobą, z którą się całowałam; którą dotykałam, kochałam i straciłam.
Nadal czułam mrowienie, ale żar wygasł. I było coś jeszcze – co ściskało mi gardło i kłuło w żołądku.
Było to dla mnie nowe odczucie. Choć tamte romanse się skończyły, wcześniej nie doznawałam tego co teraz – powolnego zaniku wszystkiego, co czyniło mnie szczęśliwą.
Ale też nigdy nie pokochałam Basta, choć on tego chciał.
Pokręciłam głową i odwróciwszy wzrok, zeszłam pod pokład.
Kiedy pojawiłam się w drzwiach kambuza, moje surowe spojrzenie wypłoszyło stamtąd na pokład wszystkich, poza Sophy. Zgasiła niewielki ogień, który palił się w skrzyni wypełnionej piaskiem, po czym wręczyła mi tackę z jajkami i sucharami.
– Dostali wodę? – upewniłam się.
– Tak, pani kapitan.
– Przed nocą powinniśmy dobić do portu. Wiesz, czego ci potrzeba?
– Do tej pory będę miała gotową listę, pani kapitan.
– Dzięki, Soph – powiedziałam. – Za parę godzin czeka nas głosowanie.
Szybko włożyła do kosza brudne naczynia i szarpnięciem sznura dała znać, aby wciągnięto go na pokład, do mycia. Była młodziutka i kiedy została naszym kukiem, nie miała nawet piętnastu lat. Nigdy nie mogłam się nadziwić, skąd bierze siły, aby nosić ciężkie gary, naczynia i dania. Zwykle rozkazywałam któremuś z majtków, aby jej pomagał, ale czuła się urażona, bo jej zdaniem wątpiłam, czy sobie poradzi.
Z westchnieniem odpięłam klucze od pasa i otworzyłam drzwi znajdujące się za kambuzem. Za nimi były wąskie schody prowadzące stromo w dół.
Tu, w brzuchu statku, poniżej linii wody, nie było bulajów. Zdarzały się małe szpary i przecieki, ale Ori szybko i sprawnie je uszczelniał.
Mężczyzna z bliznami przez cały tydzień sprawiał nam kłopoty, ale takie rzeczy się zdarzały. Więźniowie buntowali się w dwójnasób, widząc, że statkiem dowodzi niespełna osiemnastolatka, nawet wyglądająca tak bojowo jak ja.
Otworzyłam pierwszą klatkę i dwóch niewolników spojrzało na mnie z ław, na których siedzieli. Ten z bliznami był jeszcze młody, najwyżej dziesięć lat starszy ode mnie. Nigdy nie mogłam się zdecydować, co jest gorsze – porywanie mężczyzn takich jak on, którzy będą musieli harować do końca swoich dni, czy takich, jak ten starszy, któremu zostało dużo mniej życia, a ja prawdopodobnie przyspieszę jego śmierć.
Nie zamierzałam się okłamywać – w obu przypadkach byłam ich końcem. Tego jednego mogłam być pewna.
Tyle że młodsi nie poddawali się tak łatwo.
Kiedy otworzyłam drzwi, mężczyzna z bliznami zerwał się i szarpnął okowami, jakby liczył, że pękną i uwolni się od nich.
Z westchnieniem weszłam do celi.
– Siadaj, jeśli chcesz zjeść – powiedziałam i podeszłam najpierw do starszego więźnia, znajdującego się obok niego. Przyklękłam przed nim i obrałam dla niego jajko, a kiedy delikatnie wziął je ode mnie, obrałam jeszcze drugie. Na koniec wcisnęłam mu do ręki suchar.
– Dzięki – wymamrotał.
– Nie dziękuj jej – warknął młodszy.
Spojrzałam na niego. Obsługując starszego więźnia, uważałam, żeby nie znaleźć się w zasięgu młodszego.
– Zabawne, że ciągle wierzysz w wolność – dobiegł z mroku ładowni spokojny, cyniczny głos tajemniczego ochotnika.
– Nie każdy z własnej chęci idzie w niewolę – odciął się człowiek z bliznami.
– Nie poszedłem z własnej woli – wyjaśnił lekkim tonem nieznajomy. – Po prostu wybrałem swój rodzaj niewolnictwa. To jedyny wybór, jaki mamy.
– Ona jest wolna – rzucił oskarżycielsko buntownik.
– Naprawdę? – dobiegł głos z mroku.
Mężczyzna z bliznami stracił swoją wojowniczość i opadł na ławę. Ostrożnie podsunęłam mu przydziałowe dwa jajka i suchar.
Błyskawicznie go chwycił i cisnął mi w twarz. Ruch był tak szybki, że nie zdążyłam się uchylić i dostałam w brew, a więzień gwałtownie naparł na okowy.
Na szczęście byłam poza jego zasięgiem. Wkurzył mnie, a sam stracił cenną porcję.
– Co ty sobie wyobrażałeś? – warknęłam, pocierając bolące miejsce. Niech szlag trafi te suchary, twarde jak kamienie! – Chciałeś mnie tym zabić? I co dalej? Zabrać mi klucze, uwolnić się z kajdan, a potem wyjść na górę, żeby zmierzyć się z całą załogą i z oceanem?
– Z załogą dzieciaków. – Skrzywił się pogardliwie.
Pokręciłam głową; moc swędziała mnie w palcach, żądna udowodnienia mu, jak potężne są te dzieciaki, ale nie miałam zamiaru popisywać się bez potrzeby przed naszym żywym ładunkiem.
Zamiast tego kopnęłam w jego stronę suchar, żałując, że dałam mu dwa jajka, i wyszłam z klatki, zamykając drzwi na klucz.
Przeszłam do następnej, w której siedziało dwóch mężczyzn porwanych z obozu szkutników. Każdemu dałam po trzy jaja, bo trafili w nasze ręce załamani i wynędzniali. Teraz, po paru tygodniach na morzu, odpoczęli i zaczęli dochodzić do siebie. Owszem, zastępowałam tylko ich niewolę inną niewolą, ale poza tym dbałam o zdrowie tych ludzi najlepiej, jak mogłam.
W ostatniej klatce siedział ochotnik o jedwabistym, inteligentnym głosie. Musiał być nieco starszy od buntownika i choć minęły już dwa tygodnie, wiedziałam o nim tyle ile w chwili porwania go z Krain Kości – czyli nie miałam pojęcia, czemu z własnej woli chciał wyruszyć z nami.
Przekrzywił głowę.
– Znów suchary?
Mimo to wręczyłam mu przydział. Ze wszystkich naszych więźniów jego obserwowałam najbardziej wnikliwie. Może naprawdę był tu z wyboru, ale nie opuszczało mnie podejrzenie, że mógłby uciec, gdyby zechciał. Bez dalszego protestu przyjął swój prowiant i z mądrą miną skinął głową.
– Jesteś najgorsza – mruknął buntownik, kiedy zamknąwszy klatkę ochotnika, znów przeszłam obok niego. Głos miał niski i twardy niczym suchar, który przeżuwał.
– Gorsza niż Trifectate – ciągnął. – Gorsza niż ktokolwiek, do kogo nas wieziesz. Gorsza niż oni wszyscy. Jesteś najbardziej przeklętą zmorą, jaką znam.
Uśmiechnęłam się szyderczo.
– Naprawdę? – zapytałam, kręcąc głową. – To jesteś szczęściarzem.
Pozostałe dwie klatki, ongiś przeznaczone dla dzieci, były puste. Przynajmniej z tego mogłam być dumna.

 
Wesprzyj nas