Książka obok zapisu nigdy niepublikowanej w Polsce rozmowy, zawiera wspomnienia znanych pisarzy, krytyków i dziennikarzy, którzy jako naoczni świadkowie opisują okoliczności tego wyjątkowego wydarzenia i starają się oddać atmosferę, w jakiej toczył się intelektualny dialog.


Dwie samotności. Dialog mistrzówPonad pół wieku temu, w 1967 roku, w Krajowej Wyższej Szkole Inżynierii w Limie odbyło się spotkanie dwóch młodych pisarzy latynoamerykańskich: Maria Vargasa Llosy i Gabriela Garcíi Marqueza.

W kilkugodzinnej rozmowie przyszli mistrzowie poruszyli temat ludzkiej samotności, roli powieściopisarza oraz genezy, prawdy i fantazji w Stu latach samotności. Snując rozważania o kondycji powieści w Ameryce Łacińskiej, zastanawiali się nad istotą tak zwanego boomu latynoamerykańskiego w literaturze, zjawiska, które wybuchło w owym czasie, stając się symbolem przebojowej tożsamości kontynentu.

Książka „Dwie samotności” zawiera nie tylko zapis tej nigdy niepublikowanej w Polsce rozmowy, lecz wspomnienia znanych pisarzy, krytyków i dziennikarzy, którzy jako naoczni świadkowie opisują okoliczności tego wyjątkowego wydarzenia i starają się oddać atmosferę, w jakiej toczył się ten intelektualny dialog. Całości dopełniają wywiady z Gabrielem Garcíą Marquezem oraz refleksje Maria Vargasa Llosy na temat życia i twórczości Kolumbijczyka.

Miłośnicy twórczości obu pisarzy będą usatysfakcjonowani.

***

…dialog mistrzów, który łączył życie i literaturę (…) stopniowo przesiąkał narracyjną magią Garcíi Marqueza i Vargasa Llosy, i nikt z obecnych nie zauważał, że przeznaczony nań czas dobiega końca.
Abelardo Oquendo

Mario Vargas Llosa, Gabriel García Márquez
Dwie samotności. Dialog mistrzów
Przekład: Agnieszka Rurarz
Wydawnictwo Muza / Znak
Premiera: 21 kwietnia 2021
 
 

Dwie samotności. Dialog mistrzów

Spis treści

Juan Gabriel Vásquez: Odzyskane słowa
Luis Rodríguez Pastor: Tylko raz i nigdy więcej
José Miguel Oviedo: Nota wstępna
O powieści w Ameryce Łacińskiej rozmawiają Gabriel García Márquez i Mario Vargas Llosa
Odsłona pierwsza (Lima, 5 września 1967 r.)
Odsłona druga (Lima, 7 września 1967 r.)
Relacje naocznych świadków
Abelardo Sánchez León: Było to dawno, lecz nigdy nie zapomnę
Abelardo Oquendo: Życie i literatura
Ricardo González Vigil: Spotkanie Maria Vargasa Llosy i Gabriela Garcíi Marqueza
García Márquez w oczach Vargasa Llosy
Wywiady
ALAT, García Márquez: „Konstruujemy wielką powieść Ameryki”
Carlos Ortega, Gabriel García Márquez: „Kluczem jest szczerość”
Wybrana bibliografia dostępna w języku polskim (dla zainteresowanych czytelników)

Juan Gabriel Vásquez

Odzyskane słowa

Minęły pięćdziesiąt dwa lata od dnia, gdy Gabriel García Márquez i Mario Vargas Llosa, dwaj latyno­amerykańscy powieściopisarze, wówczas obaj jeszcze młodzi, prowadzili ze sobą w Limie tę niebywałą rozmowę, której zapis czytelnik niebawem przeczyta. Jest ona niebywała tym bardziej, że pośród istotnych słów, jakie w niej padły, nie ma ani jednego, które nie zmieniłoby się radykalnie przez te lata. Temat rozmowy – O powieści w Ameryce Łacińskiej – wydaje się neutralny, zwyczajny i konkretny, szybko jednak uświadamiamy sobie, że ani powieść, ani Ameryka Łacińska, ani tym bardziej powieść latynoamerykańska, nie są obecnie tym samym, o czym mówili Gabriel García Márquez i Mario Vargas Llosa we wrześniu 1967 roku. A nie są dlatego, że pojawili się – co trzeba podkreślić – właśnie García Márquez i Vargas Llosa. I dlatego, że to minione pół wieku to czas sukcesu i wpływu Stu lat samotności, czas wybujałych ambicji w Rozmowie w „Katedrze”, czas tych cudownych odniesień do naszej specyfiki w Kronice zapowiedzianej śmierci i Wojnie końca świata. Dlatego, że to minione pół wieku to również czas przemian w naszym świecie polityki (od sprawy Padilli[1] i Pinocheta do fenomenu fujimorizmu i długowieczności Fidela Castro), w którym to intensywnie zaistnieli obaj pisarze. Borges, którego często wymieniają w rozmowie, w opowiadaniu Pierre Menard, autor „Don Kichota”[2] utrwalił raz na zawsze pomysł, że upływ czasu – i tego szczególnego ucieleśnienia czasu, jakim jest pisanie książek – zmienia słowa.
To jeden z najskuteczniejszych sposobów na lekturę tego dialogu mistrzów. Dla nas – latynoamerykańskich czytelników i powieściopisarzy – słowa, którymi posługiwano się w 1967 roku dla wyjaśniania kluczowych kwestii, już nie istnieją, zużyły się i z czasem ponownie ukształtowały, lecz dzisiaj nie używamy ich w takim samym znaczeniu, jak obaj pisarze wówczas. Gdy García Márquez mówi o samotności jako o temacie swoich książek, obawia się, że to zbyt „metafizyczne”, a przez to „zachowawcze”; gdy Vargas Llosa mówi o „odpowiedzialności” pisarza albo gdy podejmuje dyskusję o poziomie „zaangażowania” w różnych powieściach swojego rozmówcy, czujemy lub intuicyjnie wyczuwamy intensywność ich zmagań z ciążącym im rozedrganym światem polityki. Inne były także realia literackie. Starając się określić i zdefiniować głębokie nowatorstwo Stu lat samotności – starając się, jak byśmy powiedzieli, przyszpilić żółtego motyla – Vargas Llosa odnosi się najpierw do realizmu, potem do zdarzeń niemożliwych lub poetyc­kich, później rozważa możliwość, że w gruncie rzeczy chodzi o powieść fantastyczną. García Márquez w odpowiedzi upiera się przy swej kondycji pisarza realisty, dowodząc, że owa fantastyczność stanowi nierozerwalną część latynoamerykańskiej rzeczywistości, i sugeruje, z godną podziwu przenikliwością, że ten realizm może wnieść coś nowego do literatury powszechnej. Jednakże w tej dyskusji czegoś wyraźnie brakuje i ten brak rzuca się nam w oczy: w żadnej chwili, w żaden sposób nie pada wyrażenie, którego czytelnik się spodziewa, które wisi w powietrzu, lecz pozostaje jeszcze nieodkryte: „realizm magiczny”. I w sumie może na tym zasadza się problem tego dialogu: wówczas, w 1967 roku, świat był jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazwy.
A jednak dla pewnego zjawiska nazwa zaczynała już funkcjonować: na początku kontrowersyjna, z czasem zadomowiła się w naszym intelektualnym pejzażu. Z ust Vargasa Llosy pada raz, w pytaniu, co García Márquez sądzi o latynoamerykańskim boomie. Boom, co oczywiste, w tamtym czasie również nie oznaczał tego, co dziś; jedną z cudownych chwil tego dialogu mistrzów jest możliwość obserwowania uczestników owego literackiego zjawiska w momencie, gdy zaczyna ono przybierać określony kształt. Czytelnicy latynoamerykańscy długo dyskutowali, kiedy się to wszystko rozpoczęło. Kiedy do tego doszło? Czy po przyznaniu Nagrody Biblioteca Breve barcelońskiego wydawnictwa Seix Barral[3] powieści Miasto i psy w 1962 roku? Czy wraz z nieprzewidzianym sukcesem Stu lat samotności? Jakkolwiek by było, ten limski dialog pisarzy stanowi coś w rodzaju szyfru dla zjawiska. Cztery krzesła w boomie, w klasyfikacji pół żartem, pół serio, którą kilka lat później zaproponował José Donoso[4], miały być zajęte przez tych właśnie dwóch autorów, którzy w Limie snuli rozważania o Cortazarze i Fuentesie; tuż za tą czwórką umiejscowili się Borges, Onetti i Rulfo (Onetti w jednym z wywiadów powiedział podobno: „Zostałem wciągnięty przez boom”). Proza XX wieku nigdy już nie miała pozostać taka sama po zawojowaniu jej przez te nazwiska, dlatego jest coś rozczulającego w spektaklu, w którym García Márquez i Vargas Llosa rozprawiają o czymś, w czym sami uczestniczą, z prostotą i lekkim zdziwieniem, niczym dwa młode pterodaktyle zastanawiające się, czym u diabła jest ta ewolucja. Jak to dla nas dziwnie brzmi: rozmawiać sobie o Stu latach samotności jako o książce, która wciąż leży na półce z nowościami. I na ile frapujące, że Vargas Llosa, komentując książkę kolegi po piórze, pewną ręką maluje krytykę tak przenikliwą i dobitną, że jego Historia de un deicidio („Historia pewnego bogobójstwa”)[5], studium opublikowane cztery lata później[6], mogłaby się wydać li tylko pogłębieniem lub rozszerzeniem opinii wyrażonych w Limie.
Mielibyśmy zatem z jednej strony Vargasa Llosę: pisarza i krytyka, przedstawiciela niespokojnego sumienia swego zawodu, nieustannie ze skalpelem w ręce. Z drugiej – Garcíę Marqueza, usiłującego obronić własny obraz pisarza kierującego się instynktem niemalże pierwotnym, z alergią na teorię, kiepskiego interpretatora samego siebie czy swoich książek. Ale oczywiście to nie tak. García Márquez świetnie wiedział, do czego służy każdy śrubokręt w jego skrzynce z narzędziami. Opanował także doskonale, jak każdy wielki pisarz, sztukę czytania: słowa, które poświęca w rozmowie wpływom Williama Faulknera bądź jego obecności w nowej powieści latynoamerykańskiej, mają wartość pracy naukowej liczącej setki stron. A zatem ten dialog mistrzów oznacza również przedstawienie dwóch całkowicie przeciwstawnych interpretacji zawodu pisarza. Skoro zaś sposób wypowiedzi to jedna z form, w jakich ujawnia się temperament, czytelnik dostrzeże ewident­ny kontrast: z jednej strony intelektualną hojność gestu Vargasa Llosy, gotowego podjąć się roli prowadzącego wywiad i oddać pole Garcíi Marquezowi, mimo że w jego walizce leży jeszcze ciepła Nagroda im. Rómulo Gallegosa, z drugiej – nieśmiałość Garcíi Marqueza, przejawiającą się w notorycznych boutades, śmiałych dowcipach i nie do końca uzasadnionej przesadzie. Gdy na przykład García Márquez zapewnia, że już w młodości miał gotowy pierwszy rozdział Stu lat samotności brzmiący dokładnie tak samo jak ten, który otwiera powieść, wiemy, że kłamie. Lecz to kłamstwo stanowi wyraz jego własnej literackiej zachłanności, pragnienia, by od zaraz – i starannie – budować własną legendę.
Zapis rozmowy O powieści w Ameryce Łacińskiej przez wiele lat pozostawał poza oficjalnym obiegiem, pojawiał się jedynie w edycjach pirackich, wątpliwego pochodzenia, lub czarnorynkowych. Ja sam byłem jednym z ich użytkowników i ponoszę winę za ten stan rzeczy. Miałem dwadzieścia jeden lat i moją jedyną obsesją było nauczyć się pisać powieści, kiedy pewien bogotański księgarz specjalizujący się w rzadkich drukach wspomniał mi o tej pozycji, dodając tonem nieomal modlitewnym, że więcej tam cennych lekcji na temat zawodu pisarza niż na jakimkolwiek wydziale literatury. Twierdził, że zapis nie ukazał się drukiem; wobec mojej rozterki zaoferował się, że sporządzi mi kopię własnego egzemplarza. Każdy, kto w wieku dwudziestu jeden lat odczuwał dojmujące powołanie, zrozumie, że przyjąłem dar, albowiem nigdy nie wiadomo, skąd spłynie objawienie, by zmienić nas w tego, kim być pragniemy, i jedyne wyjście to wkraczać na każdą ścieżkę, wyczerpać wszelkie możliwości. Teraz, ćwierć wieku później, mam wewnętrzną satysfakcję, że mogę zaprezentować te odzyskane słowa, słowa, które jawią się obecnie niczym wyratowane z jakiejś morskiej katastrofy. Czynię to z przekonaniem, że okażą się tak oświecające i stymulujące dla każdego czytelnika – może przyszłego pisarza – jak wówczas dla mnie.
Maj 2019 r.

 
Wesprzyj nas