“Bramy Aten” to pierwszy tom „Ateńczyka” – kolejnej trylogii autora bestsellerowych powieści o Juliuszu Cezarze z serii „Imperator” oraz „Sokoła spartańskiego”.


Bramy Aten„Bramy Aten” brawurowo przedstawiają dwie spośród najsławniejszych bitew starożytnego świata oraz losy ludzi, którzy kierowani umiłowaniem wolności popełniają czyny zarówno nikczemne, jak i bohaterskie.

Na równinie pod Maratonem gromadzą się wojownicy. Pod wodzą Dariusza Wielkiego potężna armia perska przybyła, aby ujarzmić Greków.

Na jej drodze stają nieliczne zastępy Ateńczyków, a wśród nich nieustraszony i doświadczony Ksantippos. Przegrana bitwa będzie oznaczać śmierć lub niewolę i ta świadomość sprawia, że jego ostry miecz nabiera dodatkowej mocy, siejąc spustoszenie wśród wrogów. Ludzie szybko jednak zapominają, że wolność trzeba okupić własną krwią…

Dziesięć lat później Ksantippos bezradnie obserwuje, jak Ateny rozrywają intrygi, spory polityczne i zwalczające się fakcje. I wtedy znów pojawiają się Persowie…

W obliczu zagrożenia Ateńczycy wzywają sprzymierzeńców ze Sparty, aby opóźnili marsz Persów w wąskim przesmyku pod Termopilami.

***

Iggulden stanowi klasę sam dla siebie, jeśli chodzi o epicką powieść historyczną.
„Daily Mirror”

Książka absolutnie doskonała. Podczas lektury nie sposób się powstrzymać od obgryzania paznokci.
„The Times”

Conn Iggulden studiował anglistykę na Uniwersytecie Londyńskim, przez kilka lat był nauczycielem, po czym poświęcił się pisarstwu. Jego pierwszy cykl, „Imperator”, od początku cieszył się ogromną popularnością i znalazł się na listach bestsellerów. W Polsce ukazał się również pierwszy tom cyklu o Czyngis-chanie oraz powieści dla dzieci.

Conn Iggulden
Bramy Aten
Ateńczyk. Tom 1
Przekład: Piotr Kuś
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 4 maja 2021
 
 

Bramy Aten


Prolog


Odurzająca woń górskich kwiatów unosiła się w powietrzu jak zapach perfum albo wrzącego werniksu. Żywe istoty oddychały ciężko nawet w cieniu. W wielu miejscach kozie rogi unosiły się wysoko nad ziemię, ponieważ wypłowiała trawa i nagie skały były zbyt gorące, aby jakiekolwiek stworzenie mogło na nich spocząć. Świerszcze grały w gałęziach sosen, które kiedyś wyrosły spomiędzy skał i wciąż nie zamierzały umierać.
W spokoju tak odwiecznym jak góry i wzgórza dookoła muzyka uniosła się w powietrze niczym cienka nić, przechodząc w zgiełk brzmiący instrumentami i głosami podejmującymi pieśń. Jaszczurki uciekły w popłochu, gdy królewscy artyści i tancerze dotarli do grani, wypełniając przestrzeń dźwiękami cymbałów, piszczałek i bębnów. Kiedy rozległ się krótki rozkaz, znieruchomieli, dysząc, wilgotni od potu.
Sam król na swoim ogierze wystąpił przed szereg i zeskoczył na ziemię z gracją, jakiej nabył już jako młodzieniec. Dariusz rzucił wodze niewolnikowi i wspiął się na wielki płaski głaz, aby popatrzeć na równinę. Z tej wysokości wyraźnie widział rany, jakie zadano ziemi, pozostałości po wojnie i płomieniach. Zmarszczył czoło, poruszony zarówno oddaleniem, jak i bliskością przeszłości. W tym samym miejscu stał trzydzieści lat wcześniej. W tej chwili wydawało mu się, że może zrobić krok i znów się tam znaleźć, z ojcem u boku i z całym życiem przed sobą.
Tam, gdzie kiedyś stało miasto Sardes, teraz znajdowały się ruiny. Ogień wypalił się dawno temu, lecz Dariusz miał wrażenie, że w silniejszych podmuchach wiatru wciąż unosi się swąd zwęglonego drewna i cegieł albo też perfum, albo zgnilizny. Z daleka widział wśród ruin ludzi. Powietrze było tak czyste, że dostrzegał nawet cienkie smugi dymu i jasne iskry nad paleniskami. Bez wątpienia część to mieszkańcy, którzy stamtąd uciekli, po czym wrócili, kiedy ustała pożoga, a część zjawiła się wyłącznie po to, żeby splądrować szczątki, znaleźć wśród nich bryłki złota ze stopionych monet.
Stos pogrzebowy uczyniony z całego miasta nie mógł być mały. Tego dnia, spoglądając w dal z wysokich gór, trudno było sobie wyobrazić, jak ogień trawi ulice, parki i zabudowania. Dariusz zauważył, że wieże strażnicze, które strzegły kiedyś murów miasta, zawaliły się i przeobraziły w żałosne sterty kamieni. Ale szerokie ulice wiodące od murów wciąż były wyraźnie zaznaczone. Stopy żyjących tu ludzi naniosły na nie popiół i sadzę, pozostawiając wyraźne ciemne ślady, podobne do grubych żył na wysuszonym ramieniu starego człowieka. Król wiedział, że powoli, lecz nieuchronnie wkroczy tam zaraza. Ci, którzy przetrwali, pozbawienia przywództwa w ogóle nie interesowali się ciałami zmarłych. Muchy chodziły po ludzkich zwłokach, które żywi mijali przyśpieszonym krokiem, nie chcąc na nie patrzeć choćby przez chwilę.
Wielki król na tę myśl ani się nie skrzywił, ani nie pokręcił głową. Często widywał śmierć. Wiedział, że jego robotnicy będą musieli najpierw zakopać zmarłych w płytkich grobach poza murami miasta i dopiero wtedy będzie można przystąpić do jego odbudowy.
Dariusz w końcu się odwrócił, chcąc uwzględnić w przemyśleniach swojego syna. Kserkses, w pewnym oddaleniu od czoła pochodu, siedział ze skrzyżowanymi nogami na grzbiecie młodego słonia. Był czymś zajęty, zapewne zabawą z jednym ze swoich zwierząt. Kserkses zawsze potrafił znaleźć jakieś stworzenie, które szkolił i z którym się bawił. Ostatnio był to świerszcz, a wcześniej mała niebieska jaszczurka, która najpierw chwytała jedzenie w pazurki i dopiero potem je pochłaniała. Wielki król nigdy nie odczuwał potrzeby, aby się oddawać takim rozrywkom. Martwił się, że chłopiec niedostatecznie się interesuje życiem imperium, które ma odziedziczyć. Ciężko westchnął. Bezustanne troski to codzienność każdego ojca.
Królewski orszak zatrzymał się na jego znak. Na twarzach ludzi, którzy od wczesnego poranka wspinali się na wysoką górę, pojawiła się ulga. Za królem stało ramię w ramię sześćdziesiąt tysięcy mężczyzn, zajmując szlak tak długi, że ostatniego z nich Dariusz nie mógł dostrzec. Przybył tutaj gotowy na wojnę, ale napotkał jedynie zgliszcza.
Przed nim odpoczywały drżące ze zmęczenia tancerki. W czasie porannej wędrówki jedna upadła na ziemię. Najpierw trzęsła się jak w delirium, a potem piszczała i wrzeszczała wniebogłosy, kiedy przetaczały się nad nią wozy i deptali ją ludzie. Jedynie słonie omijały nieszczęsną; były wybredne i zawsze starannie wybierały, co zmiażdżyć ciężkimi łapami.
Dariusz wiedział, że nie będzie musiał kierować do swojego wezyra nawet jednego słowa. Ponure, lekko zaczerwienione oblicze Aszara wystarczająco dobitnie świadczyło o jego wstydzie. Tego wieczoru opiekunka tancerek na pewno zostanie wychłostana, a później prawdopodobnie przywiązana do drzewa i po prostu pozostawiona lwom albo wilkom na pożarcie. Wszystkie tancerki, które będą świadkami jej losu, aż za dobrze pojmą, że w podzięce za wyróżnienie, jakie spotkało je ze strony króla, nie mogą przecież przynosić mu ujmy.
Dariusz nie był już energicznym młodym wojownikiem. Zastanawiając się, jak zejść ze skały, z trudem powściągnął grymas wywołany kłuciem w biodrach i w krzyżu. Dawno temu po prostu zeskoczyłby na ziemię, zadowolony ze swojej sprawności i siły. Teraz po prostu czekał. Na swoje szczęście słudzy znali słabości władcy. Pod głaz podstawiono schodki. Dariusz zszedł po nich sztywny jak kij, z wyrazem błogiego spokoju na twarzy.
Kserkses patrzył czujnie, jak ojciec się do niego zbliża, i zastanawiał się, czy nie zostanie ukarany za coś, co jedynie król mógł zauważyć i źle odebrać. Siedzący na grubym jedwabnym kobiercu chłopiec miał na nogach sandały i przyodziany był tylko w skórzaną spódniczkę nabijaną złotymi ćwiekami. Z nagą klatką piersiową stanowił żywe przypomnienie tego, jak wygląda królewska młodość, a takie przypomnienie mogło pogorszyć ponury nastrój jego ojca.
Słudzy rozsypali suszoną lawendę i mirt na piaszczystą ścieżkę, po której kroczył wielki król. Konieczność uniesienia wzroku była zniewagą dla władcy, Kserkses jednak sprawiał wrażenie, jakby zastygł wysoko na grzbiecie słonia. Ogromny słoń skręcił głową, aby spojrzeć na mężczyznę, który podchodził do niego z boku. Zarówno chłopiec, jak i zwierzę byli w wieku, w którym śmiałość przeważa nad posłuszeństwem. Dariusz krótkim gestem odprawił służących, którzy zasypywali ścieżkę wonnymi ziołami. Podreptali na skraj jego pola widzenia, gotowi w każdej chwili ponownie rzucać wonności pod nogi człowieka, który włada światem.
– Zejdź stamtąd, Kserksesie – powiedział spokojnie.
Jego syn skinął głową i uniósł rękę tak, żeby słoń mógł ją zobaczyć. Trąba wykonała wdzięczny ruch w jego kierunku i Kserkses rozsiadł się na niej, a po chwili zwierzę bardzo łagodnie postawiło go na ziemi. Chłopiec wydawał się dumny z tego pokazu. Dariusz nie zareagował jednak na sztuczkę, która na pewno wzbudziłaby entuzjazm na zatłoczonym miejskim rynku albo w innym zgromadzeniu prostych ludzi. Objął syna ramieniem i poprowadził go na miejsce, w którym powinien on stać i czekać na ojca. Położył rękę na głazie i poczuł jego ciepło.
– Widzisz to miasto? – zapytał. – Ciemne, zasypane popiołem?
Kserkses, chcąc dać ojcu do zrozumienia, że intensywnie wpatruje się w dal, dopiero po chwili pokiwał głową, wciąż obojętny wobec królewskiego majestatu. Dariusz był dumny z tego młodego człowieka, który wkrótce pójdzie w jego ślady, jeśli tylko Ahura Mazda, Pan Mądrości, na to pozwoli. Nie należało być zbyt pewnym przyszłości, wyrażać tej pewności głośno ani nawet w najbardziej skrytych myślach. Bóg Światła i tak wszystko słyszał.
– Oto Sardes, stolica tego regionu – powiedział. – Właściwie dawna stolica. Miasto zostało najechane przez wroga i spalone wraz z wielką świątynią, która stała tu przez dwa tysiące lat. To dlatego przyprowadziłem tutaj tak wielu żołnierzy, Kserksesie. Poczynając od jutra, każdy dom i każdą świątynię rozbierzemy do fundamentów. A potem odbudujemy całe miasto.
– Któż się ośmielił zaatakować jedno z naszych miast? – zapytał Kserkses.
– Ateńczycy, obywatele Eretrii – odpowiedział mu ojciec. – Grecy. Myślałem… Dziesięć lat temu przysłali tutaj delegatów, prosząc o przyjaźń. Sądziłem, że zgodzili się zostać jednym z moich ukochanych poddanych ludów. Mojemu zarządcy podarowali ziemię i wodę i wrócili do domu przez morze. Przyznam, że później prawie o nich nie myślałem. – Król się uśmiechnął i spróbował zmierzwić włosy synowi. Powściągnął urazę, kiedy ten się od niego odsunął. – To jest skraj świata, Kserksesie. Morze znajduje się w odległości niecałych dwóch dni drogi stąd, a za nim leży ziemia, która nigdy nie zaznała błogosławieństwa naszych praw ani obecności naszych żołnierzy. – Wyciągniętą ręką objął równinę. – Władam tutaj wszystkim, od targów, na których handluje się niewolnikami, po kopalnie złota. Należą do mnie każdy dzban i puchar, każda moneta, każde dziecko i każdy promień światła. Jesteśmy jednak daleko od cywilizacji, od centrum naszych ziem. Zapewne byłem wobec tych ludzi zbyt łagodny, zbyt łatwo im wybaczyłem. Bywam łatwowierny. Zawsze to było moją słabością. – Zauważył, że syn niepewnie przestępuje z nogi na nogę, i uśmiechnął się. – Nikt nie może powiedzieć, że nie mam honoru, Kserksesie. Rozumiesz? Jeśli dam komuś słowo, dotrzymuję go, nawet gdy świat wokół mnie wali się w gruzy. Jeżeli wybaczam wrogowi i przyjmuję go jak własne dziecko w swoim domu, może być pewien, że nie zazna już z mojej strony żadnej złości. Wiedzą o tym nawet Grecy. Och, mogą krzyczeć i walczyć, ale dla prawdziwych mężczyzn, którzy pragną odłożyć na bok dumę i w geście dobrej woli zaofiarować mi ziemię oraz wodę, zawsze będę miłościwym bogiem.
– Ale dlaczego? Dlaczego postanowiłeś wybaczyć ludziom, którzy uczynili tę straszną rzecz, spalili Sardes?
Dariusz pochylił się nad synem. Chociaż stu służących i niewolników czekało na jego najdrobniejsze skinienie, chociaż dwie nagie kobiety o oczach czarnych jak węgle obserwowały ich z osłoniętej lektyki, którą niósł na grzbiecie jego słoń, on był w tej chwili sam ze swoim następcą.
– Mówię teraz jako król, Kserksesie. Wysłuchaj mnie. Nigdy nie złamałem danego słowa, ponieważ kiedy ktoś staje w polu przeciwko moim armiom, chcę, żeby ze strachem patrzył na swoich chwilowych sprzymierzeńców, zastanawiając się, czy go nie opuszczą w trakcie zaciętej bitwy. Pragnę, żeby wiedział z taką pewnością, z jaką zna swoje imię, że jeśli mi się podda, jeżeli poczuje w ustach piasek, lecz zaoferuje mi wodę w złożonych dłoniach, do końca świata będę go szanował jako sojusznika, porzuciwszy urazę i chęć zemsty. Ponieważ będzie on żywym przykładem mojej łaski. Rozumiesz?
Kserkses nieznacznie pokręcił głową. Zamknął oczy, gdyż wiatr wiał mu prosto w twarz, chłodząc powietrze, które przez cały dzień było nieznośnie gorące. W tym momencie ciszy i spokoju nagle to pojął. Jego oczy się otworzyły, a król Dariusz obdarzył syna szerokim uśmiechem, ujrzawszy w nich błysk zrozumienia.
– Zaufanie, jakim cię obdarzają, ich osłabia – powiedział Kserkses głosem, w którym pobrzmiewała zaduma. – Oznacza to, że na nasz widok brat może stanąć przeciwko bratu, a przyjaciel przeciwko przyjacielowi. Ale jakie są tego koszty, ojcze? Koszty dla twojego honoru. Rezygnujesz z zemsty, czyż to nie jest zbyt wysoka cena?
– Nie. W moim imperium żyje czterdzieści ludów. Zamieszkują Medię, Asyrię, Lidię, Indie i niczym srebrzyste ryby w oceanie są pod jednym względem tacy sami: wszyscy są poddanymi mojego tronu, mojej korony. Gdybym był oszustem, kłamcą, walczyliby ze mną znacznie hardziej. A tymczasem ich przywódcy otrzymują ode mnie pałace i ziemie. Gdy nastają spokojne czasy, zapewne się zastanawiają, czy w ogóle zostali podbici.
– Pokonałeś ich bez wątpienia – rzekł Kserkses.
Jego ojciec pokiwał głową.
– Tak. I podobnie się stanie z tymi miastami, z tym „związkiem jońskim”. Oni spoglądają raczej ku swoim greckim przodkom niż w naszą stronę. Zapewne wydaje im się, że przebywam zbyt daleko, aby dbać o to, co robią na skraju zachodnich mórz. Zdradzili, zwrócili się po pomoc do Aten, a te pachołki przysłały z Eretrii okręty oraz swoich hoplitów, aby splądrowali wybrzeże, mordowali i terroryzowali ludy, które należą do mnie. Mówią teraz o zrzucaniu jarzma, które na nich nałożyłem, o „zniewadze”, jaką jest dla nich nasze władanie. – Król się roześmiał, lecz w jego śmiechu nie było wesołości, a pochmurne oczy pozostawały ukryte za rzęsami. – Niszcząc nasz garnizon, Grecy podpalili trzcinowe dachy domów w Sardes. Ogień roznosił się szybko jak wiatr, aż pochłonął wszystko, nawet świątynię Kybele, Wielkiej Matki. Trudno to wybaczyć.
Król przez długi czas stał w milczeniu, wpatrując się w przestrzeń. Syn nie ośmielił się przerwać jego rozmyślań ani nie zaprotestował, kiedy ojciec ponownie położył dłoń na jego ramieniu.
– Szybko zaprowadzę porządek. Armie, które idą za mną, wkroczą do wszystkich miast związku jońskiego i wymierzą sprawiedliwość w takiej formie, jaką uznam za stosowną. Moi żołnierze odrąbią ręce mężczyznom, aby już nigdy więcej nie chwycili za włócznie czy miecze. Najpiękniejsze dzieci znajdą drogę na nasze targi niewolników. Starców wrzucimy w ogień. Czasami myślę, że to wręcz łaska dla tych, dla których życie byłoby brzemieniem. Widzisz? Nawet w rozpalonym piecu mojej złości można znaleźć mądrość. Nie jestem tyranem, Kserksesie. Ale kiedy ruszam w drogę, góry drżą w swych posadach, a ziemia trzęsie się bardziej niż pod stopami tysiąca innych królów. Zaznasz tego uczucia, synu, kiedy opuszczę ten świat. Wszyscy ludzie są czyimiś niewolnikami, a wszyscy królowie są naszymi niewolnikami.
Na dźwięk tych słów twarz Kserksesa rozjaśniła się radością. Chłopak lewą ręką dotknął palców spoczywających na jego nagim ramieniu. Mądrość jego ojca pozwoliła zbudować imperium nadzwyczaj bogate i potężne. Król miał rację, że kłania mu się cały świat. Kserkses był przekonany, że nawet deszcz posłuchałby jego rozkazu, gdyby król zażyczył sobie, żeby natychmiast spadł na ziemię.
– I co z tymi Grekami, ojcze?
– Odpłynęli na swoich okrętach jak niewinne dzieciątka, lecz przedtem zmasakrowali moje garnizony. Są przekonani, że zrealizowali swoją misję. Ale się mylą! To dopiero początek! Jeszcze wyjdę im naprzeciw i spotkam się z nimi, kiedy tylko skończę to, co muszę zrobić tutaj.
Król zerknął przez ramię na szeregi żołnierzy swojej osobistej straży ubranych w białe płaszcze. Upał musiał im straszliwie doskwierać, stali jednak w bezruchu i w absolutnej ciszy, jakby wykuto ich w kamieniu. Ich dowódca wystąpił naprzód, padł przed królem na twarz i leżał na ziemi, osłaniając oczy dłońmi, jakby oślepiał go królewski majestat. Kiedy wstał, piasek oblepiał naoliwione elementy jego rynsztunku, przez co żołnierz wyglądał, jakby uczestniczył w bitwie. Dariusz uznał to za wspaniały omen.
– Podaj mi mój łuk, Datysie.
Broń została natychmiast wydobyta ze skrzyni i przygotowana do oddania strzału. Król przez chwilę czekał z wyciągniętymi rękami, następnie zważył ją w dłoniach. Łuk był niemal tak wysoki jak jego właściciel, błyszczał od oliwy, a promienie słońca odbijały się od złotych uchwytów.
– Strzała – rzucił Dariusz. Wziął do ręki jedną ze strzał i umieścił ją na cięciwie z wprawą kogoś, kto strzelanie z łuku ćwiczy codziennie od dzieciństwa. Mięśnie jego ramion, barków i klatki piersiowej się napięły i wypuścił strzałę. Spadła na ziemię po długim czasie, tam, gdzie zbocze góry przechodziło w równinę. – Posyłam tę strzałę jako obietnicę. – Kserkses usłyszał ciche słowa ojca. – Ahuro, pozwól mi ukarać Ateńczyków tak, jak na to zasługują.
Dariusz oddał łuk wodzowi i zgiętym palcem przywołał do siebie niewolnika, którego zadaniem było podawanie królowi kielicha z winem. Chociaż smukły mężczyzna służył mu przez dwadzieścia lat swojego życia i na złotym dworze zyskał pewien autorytet, bez wahania padł plackiem na ziemię, wyczuwając zły nastrój swojego pana.
– Miszarze, od dzisiaj stawiam przed tobą nowe zadanie. Wstań teraz i go wysłuchaj.
Eunuch podniósł się płynnym ruchem i stanął z opuszczonymi oczami przed uważnie wpatrującymi się w niego ojcem i synem. Jego jedwabna szata niezbyt dobrze zniosła spotkanie z piaszczystym gruntem. Kserkses się skrzywił, ujrzawszy na niej plamy potu. Dla niechlujstwa nie było żadnego wytłumaczenia, zwłaszcza że całe zastępy niewolników czekały w pogotowiu, aby mężczyznę kąpać i zmieniać mu szaty tyle razy w ciągu dnia, ile tylko by zechciał. Jeśli Miszar był mężczyzną. Pewnego razu Kserkses kazał gwardzistom go przytrzymać, aby obejrzeć jego starą ranę i pomarszczony worek mosznowy, ciemny, jakby ktoś go obtłukł. Eunuch płakał wtedy jak kobieta. Byłoby jednak dziwne, gdyby niewolnik, który przecież rozumiał, że jego życie nie należy do niego, zachował chociaż odrobinę godności – w końcu godność była tak samo własnością jego panów jak praca jego rąk! Kserkses uważał, że ojciec daje niektórym swoim służącym zbyt wiele wolności, może dlatego, że towarzyszyli mu przez długi czas. On sam nie popełni tego błędu, kiedy nadejdzie jego pora. Uśmiechnął się do tej myśli.
– Miszarze – kontynuował król – będziesz podchodził do mnie każdego wieczoru, kiedy zasiądę do posiłku. Zakłócisz mój spokój bez obawy, że zostaniesz ukarany. I wypowiesz te słowa: „Panie, pamiętaj o Ateńczykach”. Zrozumiałeś?
Niewolnik próbował skinąć głową, chociaż drżał tak mocno, że Kserkses gotów był uznać go za chorego. Miszar również widział czarne ruiny Sardes. Nie wiedział jednak, jak król zareaguje na widok zgliszczy. Na jego jasnym czole pojawiły się krople potu i spłynęły ku kącikom umalowanych ust.
– Ja… tak… rozumiem, Wasza Wysokość. Stanie się, jak rozkazałeś.
– W rzecz samej. Jeśli o tym zapomnisz, wyrwę ci z tej ślicznej buzi język, który jest przecież moją własnością. A teraz odejdź i znajdź dla siebie świeże jedwabie. Te, które masz na sobie, nadają się tylko do spalenia.
Eunuch skinął głową i odszedł, nisko pochylony. Kserkses popatrzył na ojca z wyczekiwaniem, widząc w nim groźnego wilka, pogromcę wszystkich nacji.
– A więc, synu – odezwał się król – nie zapomnę o długu, jaki mam wobec Greków. Nie spocznę, dopóki nie spłacę go tysiąckrotnie. To mali ludzie, rozproszeni w wielu miejscach. Kupię od Fenicjan okręty i wyślę przeciwko Grekom część spośród moich leniwych zachodnich garnizonów. Gnieździ się w nich zbyt wielu pałacowych dowódców, Kserksesie, otyłych i ociężałych, wiodących łatwe życie. Mała kampania wyjdzie im na dobre. Być może zobaczę, jak moi Nieśmiertelni radzą sobie na otwartym morzu. Będę się dobrze bawił, chociażby oglądając Datysa zwracającego śniadanie przez burtę! – Roześmiał się ze swojego dowcipu, a jego ponury nastrój nagle prysnął. Popatrzył na syna, który zdołał wytrzymać jego wzrok. – Każ przygotować swojego konia. Kiedy znajdziemy się na równinie, chcę cię widzieć między zwiadowcami.
– Wolałbym…
– Ten widok sprawi mi radość, Kserksesie – dodał Dariusz łagodnie.
Chłopiec natychmiast skinął głową.
– Doskonale.
Ustaliwszy to, król się uśmiechnął.
– Dobrze. Ludzie powinni widzieć, jak dosiadasz konia. Kiedy zajdzie słońce, chcę zobaczyć, jak ucztujesz razem z dowódcami. Moi wodzowie i ja poczynimy plany ukarania jońskich miast, które już dygoczą ze strachu przed nami.
Chłopak jeszcze raz pokiwał głową. Miał nadzieję, że zachowa trochę czasu dla siebie, że nie będzie musiał wysłuchiwać poleceń ojca, dopóki wreszcie nie położy się spać. Wiedział jednak, że w końcu doczeka się nagrody za swoje posłuszeństwo. Chociaż nie potrafił sobie wyobrazić świata bez ukochanego ojca, zdawał sobie sprawę, że pewnego dnia to on zostanie władcą imperium. Zostanie królem, który zawróci chmury na niebie i przyćmi słońce, a swoimi czynami sprawi, że w imperium wspomnienie o jego ojcu zblaknie. Ta perspektywa poprawiała mu nastrój.

 
Wesprzyj nas