“Lipcowe dziewczyny” to thriller o rodzinnej tajemnicy, szantażu i poczuciu winy. Phoebe Locke skupiła się w nim na psychologicznej stronie zbrodni, ukazując w jaki sposób jedno tragiczne zdarzenie może prowadzić do kolejnych.
W domu sióstr Addie i Jessie o wielu rzeczach się nie mówi. Starsza z dziewcząt – Jessie, widziała sceny, jakich nie powinno nigdy oglądać żadne dziecko a zdarzenie to miało swoje konsekwencje dla całej rodziny. Co jednak stało się ojcu dziewczynek, gdy wrócił do domu zakrwawiony w dniu serii ataków terrorystycznych, jakie wstrząsnęły Londynem? Addie bardzo chciałaby wiedzieć, nie jest bowiem pewna czy ojciec został ranny w jednej z eksplozji czy może zdarzyło się coś zupełnie innego? Addie sądzi, że starsza siostra będzie jej sprzymierzeńcem w rozwiązaniu ponurej zagadki lecz czytelnik powieści „Lipcowe dziewczyny” szybciej niż sama bohaterka, zada sobie pytanie czy naprawdę może ona ufać własnej siostrze?
Phoebe Locke, brytyjska pisarka znana w świecie literackim pod swoim prawdziwym nazwiskiem – Nicci Cloke, jako prowadząca salon literacki Speakeasy, pisząc „Lipcowe dziewczyny” skupiła się na psychologicznej stronie zbrodni. To jeden z tych thrillerów, które nie muszą epatować brutalnością czy drastycznymi opisami, by wywoływać ciarki na plecach. Mroczna, gęstniejąca atmosfera sączy się z kart tej książki, wciągając czytelnika w kryminalną zagadkę. I prowokując pewne przemyślenia, ponieważ Phoebe Locke trzon swej opowieści oparła na idei zaufania, jakim niemal każdy człowiek darzy członków swojej rodziny, sądząc, że nie mogliby oni dopuścić się zbrodni. Opowiadając o swoich bohaterach tak naprawdę zostawia czytelnika z zawieszonym między wierszami pytaniem: czy ty także bezgranicznie wierzyłbyś w niewinność swoich bliskich?
Opowiadając o swoich bohaterach autorka zostawia czytelnika z zawieszonym między wierszami pytaniem: czy ty także bezgranicznie wierzyłbyś w niewinność swoich bliskich?
Dziesięciolatka Addie wierzy. W naiwności dziecka jest przekonana, że podejrzane symptomy na pewno da się wyjaśnić w jakiś racjonalny sposób. Gdy jednak w skrytce ojca dziewczęta znajdują portfel zamordowanej dziewczyny, o której wiedzą z mediów, sprawy radykalnie się komplikują. I tak będzie do ostatniej strony powieści, gdyż autorka bardzo zręcznie wyprowadza czytelnika na manowce. Pozwala mu sądzić, że poznał już rozwiązanie zagadki, by następnie zaskoczyć go kolejnymi szczegółami, które zmieniają ogląd sprawy i powodują, że fabuła toczy się zupełnie nowym torem.
Powieść „Lipcowe dziewczyny” to psychologiczny thriller, klimatyczna i mrożąca krew w żyłach opowieść, bardzo angażująca czytelnika emocjonalnie, zanurzająca go głęboko w świecie Addie i jej dysfunkcyjnej rodziny. Tym, co wyróżnia tę powieść z pewnością są jej bohaterowie, zwłaszcza wspomniana już Addie. To dziewczynka dorastająca w zubożałej londyńskiej dzielnicy, przekonana, że matka porzuciła ją w dzieciństwie, wychowywana głównie przez starszą siostrę z okazjonalnym udziałem ojca taksówkarza, który pracuje na okrągło i którego praktycznie ciągle nie ma w domu. Realia jej niewesołego dzieciństwa są w powieści dominującym czynnikiem, który tworzy emocjonalną więź czytelnika z tą bohaterką. Czytając, zaczynamy jej kibicować w rozwiązaniu zagadki, zdając sobie sprawę, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstw i niedomówień.
■Robert Wiśniewski
Lipcowe dziewczyny
Lipcowe dziewczyny
Przekład: Bartłomiej Nawrocki
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 14 lipca 2021
Z każdą z nich dzieli taką chwilę. To spojrzenie, gdy wiedzą, że to koniec. Lubi patrzeć, jak wreszcie dociera do nich, jak godzą się z tym, że nie ma już ucieczki. Samo to uczucie jest elektryzujące. Za każdym razem trzyma je blisko siebie. Tuli je delikatnie i ogarnia go spokój.
To ten spokój, myśli czasem, jest tym, czego naprawdę pragnie. Chwilą wytchnienia, gdy towarzysząca mu furia nagle gaśnie. Tego spokoju nie starcza na długo, nigdy. I gdy furia uderzy znowu, a nienawiść przeszyje go od stóp do głów, zatęskni za tym momentem. Będzie próbował przypomnieć sobie, jak się czuł, gdy je zabijał. Spróbuje się tym pożywić. Ale szybko – zbyt szybko – zacznie odliczać, czekać, aż dobiegną końca zimne miesiące, zgasną świąteczne światełka, miną ponure pierwsze tygodnie nowego roku i z wolna przebudzi się wiosna.
Szybko zaczyna wyglądać dnia, kiedy będzie mógł wziąć następną.
2005
PRZED
1
Wszystko zaczęło zmieniać się latem, kiedy skończyłam dziesięć lat. Wciąż mieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu, na drugim piętrze galeriowca przy Brixton Road, gdzie mogłam przesiadywać na betonowym balkonie i patrzeć na sunące obok dachy autobusów. Ale w tamtym czasie coraz mniej czułam się tam jak w domu. Na porysowanym kuchennym stole piętrzył się stos rachunków, na których widniały czerwone litery. Płaty lodu zsuwały się po tylnej ścianie smutnej i pustej lodówki. Tata był w pracy, gdy wychodziłam do szkoły i gdy z niej wracałam, a także przez całą noc; czekał przed szpitalami, barami i lotniskami. Wszędzie, gdzie mógł spotkać kogoś na tyle zdesperowanego, kto nie przejmowałby się rozbitym bocznym lusterkiem i rzężącym silnikiem. I choinką zapachową dyndającą pod przednim lusterkiem w miejscu, w którym powinna znajdować się licencja.
Jessie także zaczęła więcej pracować. Sklep z perukami mieścił się w arkadach pod torami kolejowymi, gdzie pociągi dudniły nam nad głowami. Jessie pomagała w jego prowadzeniu, odkąd skończyła piętnaście lat. Zabierała mnie czasem ze sobą, jeśli Laine miała dobry humor. Pozwalały mi siedzieć na zapleczu i przebierać palcami w naelektryzowanych akrylowych włosach, aż te przestawały iskrzyć. Zadaniem Jessie było wypakowywać je z folii i rozczesywać, tak żeby Laine mogła je od razu wystawić. Na białych styropianowych głowach, stojących w witrynie i ciągnących się rzędami wzdłuż ścian, dziewczyny układały pełne peruki, a w szklanych szafkach i na stojakach – pasemka do przedłużania. Laine miała do mnie słabość. Zostawiała mi stare magazyny, siadała i stylizowała moje włosy w skomplikowane fryzury. Jej długie paznokcie łaskotały mnie po skórze głowy. Ale jeszcze bardziej kochała moją siostrę. Długo zajęło mi zrozumienie, że sklep był za mały, by tak często pracowały w nim dwie osoby. Nawet przed tamtym latem przeważnie byłyśmy tam tylko my, nigdy nie widziałam tam żadnych klientów. Laine nie potrzebowała Jessie. Prawdopodobnie przez większość tygodni nie mogła sobie pozwolić, żeby jej płacić, ale mimo to w każdy piątek wręczała mojej siostrze małe brązowe koperty. Kochała nas albo było nas jej żal – zawsze miałam problem, by to rozróżnić.
Często, gdy zamykały sklep, Laine wyciągała alkohol z szafki pod kasą. Razem z Jessie siadały na wystawowej gablocie, machały nogami i kazały mi przymierzać perukę za peruką. Po paru minutach nabierałam śmiałości i paradowałam w tę i z powrotem w szpilkach Laine, a one zwijały się ze śmiechu. Laine była jedyną osobą, poza Jessie, która była w stanie mnie do tego zachęcić. Ale nawet to nie mogło trwać wiecznie.
Jej brat pojawił się w sobotę, przynosząc kartonowe pudełko, zawilgotniałe z jednej strony od spodu, i postawił je na ladzie. Siedziałam na swoim krzesełku na ciasnym zapleczu, ale drzwi były otwarte. Laine wyszła na lunch. Jessie stała za kasą, a ja patrzyłam, jak natychmiast uniosła ręce, by poprawić włosy, i jak oparła się na ladzie, stając jedną stopą na palcach.
Jego włosy były ciemniejsze niż Laine, która farbowała się na karmelowo; gęste czarne loki miał krótko ostrzyżone. Nosił lustrzane pilotki, mieniące się na żółto-niebiesko, miał ostre rysy twarzy. Pochylił głowę, żeby okulary zsunęły się z jego nosa, a on mógł przyjrzeć się dobrze mojej siostrze.
– Hej – powiedział łagodnym i niskim głosem. – Jest Laine?
Jessie wzruszyła ramionami i spojrzała na niego obojętnie. Ale ze swojego miejsca mogłam dostrzec, jak nerwowo uderzała stopą o podłogę. Jej włosy właśnie odrastały – mysie przy głowie, żółtawobiałe na całej długości – ale ponieważ Laine akurat bawiła się swoimi nowymi prostownicami, były błyszczące i gładkie, co stanowiło nie lada wyczyn.
– Wyszła – odpowiedziała, a potem wskazała na pudełko. – Co to?
– Towar – rzucił i zdjął okulary. – Ty jesteś Jess, nie?
– Jessie.
Cieszyłam się, że to powiedziała. Że go poprawiła. Tata cały czas mówił na nią Jess – Jessica, kiedy jej dokuczał, był pijany lub zdenerwowany – i nigdy go nie poprawiała. Nie podobało mi się to. Tata wybrał jej imię, ale to mama skróciła je do „Jessie”.
– No tak, Jessie. Jestem młodszym bratem Laine.
– Elliott. Tak, wiem.
Teraz spojrzał na nią inaczej, a w kącikach jego ust pojawił się lekki uśmiech. Twarda skorupa, którą się otaczała, często zdumiewała ludzi.
– Nikt mnie tak nie nazywa – powiedział.
– Laine tak.
Zanim zdążył odpowiedzieć, do środka weszła jego siostra. W jednej ręce trzymała otwartą puszkę coli, w drugiej do połowy zjedzoną kanapkę.
– Och – przywitała go. – Przyszedłeś wcześniej.
Jessie odsunęła się prędko, jak ktoś niemal złapany na gorącym uczynku. Zaczęła wyrównywać głowy za kasą i szczotkować włosy, więc tylko ja widziałam, jak Elliott gapi się na Jessie, ignorując trajkoczącą Laine.
Jej pierwszy chłopak, o którym mi powiedziała, zerwał z nią parę miesięcy wcześniej. Tego dnia odebrała mnie ze szkoły i kiedy wracałyśmy do domu, dostała esemesa. Wciąż pamiętam, jak wtedy wyglądała: krótka żółta koszulka odsłaniająca jej szczupły brzuch, fioletowe air maksy z fluorescencyjnymi sznurówkami, ciemny kok z wystającymi spod spodu końcówkami włosów. Kolczyk w nosie był nowy, ale nie nosiła go zbyt długo; trzecie małe kółko w lewym uchu było czerwone i chropowate. O mnie dbała bardzo, a o siebie prawie w ogóle. Pamiętam, jak wzruszyła ramionami i schowała telefon do kieszeni. I to, jak parę minut później wysyczała pod nosem: „Pizda”.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
Wzięła mnie za rękę, ścisnęła ją i puściła.
– Jedyną osobą, której możesz zaufać, jestem ja, okej? – odpowiedziała. – Ja i ty, to wszystko.
Dellar – miał rację, jedyną osobą, która zwracała się do niego po imieniu, była Laine – wrócił do sklepu kilka dni później. Stałyśmy na zewnątrz, a Laine zamykała na kłódkę antywłamaniowe rolety, zbłąkana czerwona akrylowa nić wciąż tkwiła w moich włosach, niebieska spływała w dół po mojej szkolnej spódnicy. Jessie śmiała się, zasłaniając twarz ręką, kiedy opowiadała nam o jakimś chłopaku, którego spławiła poprzedniego wieczoru. Ten aspekt naszej relacji był dziwny – była dla mnie jak matka, ale jednocześnie wciąż miała siedemnaście lat. I jako siedemnastolatka wychodziła tuż po tym, jak położyła mnie spać, a potem budziła się w łóżku stojącym metr od mojego, z niezmytym makijażem, a jej porozrzucane ciuchy znaczyły szlak od drzwi do poduszki. Miała siedemnaście lat, ale mimo to budziła mnie do szkoły i przygotowywała mi śniadanie.
– Śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia – mawiała, robiąc omlet z jednego jajka i ostatniego plasterka szynki. Minęły rok czy dwa, zanim zaczęła dodawać: – Tak przynajmniej twierdziła mama.
Kiedy Laine zatrzasnęła ostatnią kłódkę, usłyszałyśmy, jak spokojny i nieustępliwy rytm kroków przebija się przez szum pociągu nad naszymi głowami i stukot krat z mięsnego po drugiej stronie ulicy. Obróciłyśmy się i zobaczyłyśmy, jak do nas podchodzi. Letnie słońce chowało się już za łukami. Atlantic Road prezentowała się najlepiej w takim przygaszonym pomarańczowym świetle. Wszystkie trzy odbijałyśmy się w niebieskich szkłach jego okularów przeciwsłonecznych.
– Hej – przywitała się Jessie, kiedy podszedł bliżej i tylko się do niej uśmiechnął.
Laine cmoknęła z dezaprobatą, ale wzięła mnie za rękę.
– Odprowadzę Addie do domu.
Kiedy odchodziłyśmy, spojrzałam nieśmiało na Laine. Z profilu jej twarz wyglądała na łagodniejszą, mniej onieśmielającą. Teraz, gdy szłyśmy tylko we dwie, wydawała się spokojniejsza.
– Czy twój brat lubi Jessie? – zapytałam, a ona popatrzyła na mnie z politowaniem.
– Skarbie – powiedziała. – Elliott lubi wszystkich.
Przeszłyśmy przez ulicę i znalazłyśmy się na osiedlu.
– Ona go lubi – rzuciłam na próbę.
Gdy Laine nie odpowiedziała, zamarłam.
2
Od tamtej pory Dellar był z nami cały czas. Razem z Jessie czekał na mnie pod szkołą. Kręcił się po sklepie, kiedy siedziałam na zapleczu, zbyt przestraszona, żeby do nich wyjść. Był przy nas późnym wieczorem i wczesnym rankiem, a także w jasną noc pomiędzy nimi, kiedy przewracałam się we śnie i widziałam nie jedno, lecz dwa ciała na pojedynczym łóżku Jessie. Jego zapach, ostry i czysty, kompletnie różniący się od zapachu naszego ojca, wsiąkał we wszystko.
O dziwo, tata zdawał się nie mieć nic przeciwko Dellarowi lub w ogóle go nie zauważał. W moich wspomnieniach z tamtych miesięcy tata w ogóle rzadko się pojawiał. Zawsze pracował nocami i o nieludzkich porach, ale wtedy były to dłuższe, dziwniejsze zmiany. Nie było go przez dwa dni, następnie wracał do domu i spał kilka godzin, gdy Jessie, Dellar i ja oglądaliśmy teleturnieje albo Ugotowanych, po czym znowu wychodził. Dowiedziałam się wtedy od Jessie, która filtrowała dla mnie informacje, i z podsłuchanych rozmów, że musiał oddać czarną taksówkę i miał jakieś problemy w pracy. Wiedziałam, że kupił auto od kolegi z pubu, granatowego forda mondeo z miękkimi szarymi siedzeniami, przesiąkniętego ciężką wonią papierosów, której nie dały rady zamaskować ani trzy, ani cztery, ani ostatecznie nawet pięć choinek zapachowych. Dziś już wiem, że jeździł tym autem jako nielegalną taksówką. Wtedy kojarzyłam tylko, że na wszystkich kopertach z nieotwartymi rachunkami widniały czerwone litery, a tata wracał do domu na te dwie lub trzy godziny snu tylko dlatego, że zasypiał za kółkiem. Wiedziałam również – od zawsze – że nie wolno nam było rozmawiać o pieniądzach w jego obecności. A tak naprawdę najlepiej było nie odzywać się przy nim wcale. Bezpieczniej.
Powinno mnie irytować, że nagle musiałam dzielić się z kimś uwagą Jessie. Od dawna była jedyną osobą, którą interesowało, co nosiłam, co jadłam, czy uczyłam się pilnie, czy nie. To ona podgrzewała ręcznik na ledwo grzejącym kaloryferze, kiedy ja siedziałam w przygotowanej przez nią kąpieli. To ona otulała mnie kołdrą i mówiła, że mnie kocha, kiedy powoli zasypiałam. A potem pojawił się Dellar. Siedział między nami na kanapie albo obok mnie przy stole – wpatrzony w Jessie, która kręciła patelnią nad palnikiem. Czekał cierpliwie w dużym pokoju, aż ona powie mi „dobranoc” i zgasi światło, zanim z nim wyjdzie.
A jednak jego zachowanie sprawiało, że trudno było być o niego zazdrosnym. Opowiadał o tym, co mnie interesowało, a o czym wcześniej wspomniała mu Jessie: o dinozaurach, kosmosie, syrenach i najrozmaitszych sposobach na jedzenie placków ziemniaczanych. Pewnego wieczoru, kiedy Jessie suszyła włosy w naszym pokoju po tym, jak rozjaśniła je po raz pierwszy od tygodni, Dellar odwrócił się do mnie w trakcie przerwy na reklamy.
– Co czytasz?
Leżałam bokiem w fotelu taty, z nogami przewieszonymi przez podłokietnik i książką opartą na kolanach.
– Pajęczynę Charlotty – odpowiedziałam, pokazując mu żółtą ilustrowaną okładkę. Pochodziła z wielkiej sterty książek, które parę lat temu Jessie wyciągnęła dla mnie z komody. Na wewnętrznej stronie okładki w każdej z nich napisano starannie ołówkiem: „Elizabeth Addison”. Pajęczynę czytałam już wtedy czwarty lub piąty raz. Po prostu lubiłam mieć ją przy sobie.
– O, czytałem ją – powiedział niespodziewanie. – To była ulubiona książka Laine, kiedy byliśmy mali. To ta z pająkiem, prawda? I świnią?
– Tak! – Wyprostowałam się natychmiast i spojrzałam na niego poważnie, ściskając książkę. – Jest taka dobra. Ale ma bardzo smutne zakończenie.
– Pamiętam – zaśmiał się. – Nasza mama płakała, kiedy czytała nam tamten fragment.
Zainteresowana, wyobraziłam go sobie pod kołdrą z młodszą Laine, wtulonych w matkę, której twarzy nie mogłam dostrzec. Dzięki temu polubiłam go jeszcze bardziej, a jednocześnie mu nie zazdrościłam. Bo wcześniej, zanim nauczyłam się czytać, to właśnie Jessie czytała mi bajki. Chowałyśmy się we dwie pod pościelą z latarką. Nie wierzyłam w to, że ktoś mógł robić to lepiej.
– Jakie książki jeszcze lubiłeś w dzieciństwie? – zapytałam, a on uśmiechnął się, przeciągnął i rozsiadł się wygodniej na wytartej kanapie.
– To będzie długa lista – zapowiedział. – Gotowa?
Kilka tygodni później, w niedzielę, siedzieliśmy we trójkę na naszych tradycyjnych miejscach na sofie. Talerze po śniadaniu wciąż stały na podłodze, choć było już dobrze po południu. Zbierałam się na odwagę, żeby powiedzieć Dellarowi, co myślałam o jednej z książek z jego listy. Chodziło o Matyldę, która podobała mi się bardziej niż wszystko, co kiedykolwiek przeczytałam. I właśnie wtedy usłyszeliśmy, jak tata otwiera drzwi od sypialni; po chwili w korytarzu rozległy się jego nierówne kroki. Zerknęłam na Jessie, ale ona wpatrywała się zawzięcie w telewizor. Widziałam, jak zadrżały kąciki jej ust. Nie spodziewała się, że wstanie o tej porze.
W ciszy nasłuchiwaliśmy, jak mamrotał do siebie, wstawiając do zlewu zatłuszczoną patelnię i talerz. Lodówka otworzyła się, a potem zamknęła z hukiem. Zacisnęłam pięści, żeby się nie wzdrygnąć.
– Jessica! – Jego kroki zadudniły w korytarzu. – Czemu nie ma nic do żarcia?
Jessie popatrzyła na Dellara, poderwała się i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
– Przepraszam – mówiła cicho, jakby to miało skłonić go do tego samego. – Zrobię ci coś. Posprzątam.
– Oczywiście, że kurwa posprzątasz! – Trzasnęła szafka, rozległ się pusty dźwięk, jakby coś się przewróciło. – Nie myśl sobie, że będziesz tu siedzieć bezczynnie cały dzień. – Jego głos nagle stał się przytłumiony. Jessie zamknęła drzwi od kuchni. Pomyślałam, że mu się to nie spodoba. To ukrywanie go, to, że wstydzi się go przy gościu. Dobiegło nas kolejne głuche walnięcie, tym razem uderzył w blat, wrzeszcząc coś niezrozumiale.
Kiedy spojrzałam na Dellara, ten patrzył na mnie z zaciśniętymi ustami.
– Chcesz iść na spacer? – zapytał, a ja przytaknęłam.
Wyszliśmy z mieszkania, akurat kiedy coś się potłukło, tata odzywał się teraz ciszej, ale w sposób, który sprawiał, że włosy stawały mi dęba. Minęliśmy tłum próbujący wejść do metra na stacji Brixton, gdzie połowa bramek była zamknięta. Przeszliśmy przez ulicę na rogu, koło McDonalda.
– Chcesz McFlurry? – zaproponował Dellar, trzymając ręce w kieszeniach. Miał na sobie tylko dżinsy i biały T-shirt mimo chłodnego wiatru. Wyglądał jak model. Znowu przytaknęłam.
– No to chodź – rzucił i pchnął podwójne drzwi.
W środku panował tłok, jak zwykle, więc stanęliśmy w kolejce. Ręce Dellara zwisały teraz luźno wzdłuż jego tułowia. Wbiłam spojrzenie w tablice z menu i nie odzywałam się słowem. Zastanawiałam się, co się dzieje w mieszkaniu, czy udało jej się załagodzić sytuację tak, jak zazwyczaj to robiła. Tata rzadko się na mnie złościł. Ale z Jessie było inaczej, zawsze zdawała się go rozczarowywać w sposób, który nie do końca rozumiałam. I chociaż trudniej było mu wystraszyć ją niż mnie, nie oznaczało to, że nie próbował.
Dellar omiótł spojrzeniem swoje adidasy.
– Ty i Jessie jesteście dobrymi przyjaciółkami, co?
– Najlepszymi – zgodziłam się.
– Wiesz, że ona cię kocha, prawda?
Przytaknęłam jeszcze raz, ale tym razem odwróciłam głowę.
Położył mi dłoń na plecach, jego dotyk był chłodny i miękki.
– Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie zamierzam tego zmieniać.
Podniosłam na niego wzrok, ale nic nie powiedziałam.
– Pomyślałem po prostu – dodał – jeśli oczywiście miałabyś na to ochotę… Może moglibyśmy się przyjaźnić we trójkę?
W tym momencie rodzina przed nami odeszła, ściskając brązowe torby z zamówieniem, więc zrobiliśmy krok do przodu, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Kiedy wyszliśmy z McDonalda z wilgotnymi kubkami lodów w dłoniach i kolorowymi cukierkami zgrzytającymi między zębami, zrobiło mi się cieplej.
To były małe rzeczy, ale ponieważ Dellar i Laine mieli siedmioletniego przyrodniego brata Lloyda, obydwoje wiedzieli, że to właśnie takie małe rzeczy mają największe znaczenie. Któregoś wieczoru Dellar przyniósł mi trzy pierwsze tomy Harry’ego Pottera – strony były miękkie i pozaginane, w dodatku pachniały moim ukochanym kurzem z biblioteki. Naprawił nasz odtwarzacz DVD, a potem usiadł i obejrzał ze mną wszystkie trzy Parki Jurajskie, a Jessie, choć kręciła głową i wierciła się, też była zadowolona. Zawsze pamiętał, co miałam akurat w szkole, i nigdy nie zapominał zapytać, jak mi poszło. No i umiał rysować, to najważniejsze. Rysowanie przychodziło mu bez kompletnie żadnego wysiłku, zresztą jak wszystko, ale był przy tym naprawdę skupiony – wyglądał wtedy zupełnie inaczej – dzięki czemu jego rysunki były wyjątkowe. Uwielbiał szkicować, choć uważał tę czynność za bezużyteczną. Ale jeśli Jessie szykowała się, nagrzewając prostownicę, łatwo było go przekonać, żeby zatrzymał film i narysował mi Spider-Mana albo Nemo – a wieczorami, kiedy Jessie nie zwracała specjalnej uwagi na to, co oglądamy – Terminatora. Trzymałam te szkice pod łóżkiem, stosik rósł, a ja coraz bardziej lubiłam Dellara. Któregoś dnia, podczas jednej z tych nielicznych okazji, kiedy spędzałyśmy wieczór w domu same, zdałam sobie sprawę, że za nim tęsknię.
Nazajutrz mieli swoją pierwszą poważną kłótnię.
Siedziałam w wannie, woda była już letnia, a skóra na moich palcach zrobiła się pomarszczona i biała. Nie chciałam wychodzić na zimno, nagrzany ręcznik wisiał zbyt daleko, bym mogła po niego sięgnąć. Zanurzyłam głowę pod wodę, słuchając pokrzepiającego dudnienia ich głosów, które docierało do mnie podobnie jak cicha muzyka z telewizora. Dopóki nie wypłynęłam na powierzchnię, żeby nabrać powietrza. Wtedy okazało się, że Jessie była wściekła.
– Nie mogę tam iść. Do piątku nie mam żadnych pieniędzy, mówiłam ci już.
– Wyluzuj. – Dellar wydawał się zdezorientowany. – Serio, ogarnę to. To mój kolega, otworzyli się w zeszłym tygodniu. Będzie fajnie.
– Nie chcę, żebyś znowu płacił. – Słyszałam, że Jessie starała się zapanować nad głosem, żeby brzmieć uprzejmie. Była dobra w ukrywaniu swoich emocji. Robiła to przy mnie cały czas. – Pójdziemy w weekend.
– To tylko parę drinków, nic wielkiego.
Westchnęłam i zanurkowałam z powrotem. Nie chciałam słuchać, jak bardzo jej nie rozumie.
Choć może rozumiał ją lepiej niż ja; a może z nim było po prostu inaczej. Kiedy w końcu wyszłam z wanny i włożyłam piżamę, usłyszałam, jak krzątała się po pokoju, szykując się do wyjścia.
Tamtej nocy pozwoliła zabrać się na kilka drinków i właśnie wtedy dotarło do mnie, że coś się zmienia. Może Jessie po raz pierwszy była gotowa, by ktoś się nią zaopiekował.