„Oszustka” Janelle Brown to opowiedziana z różnych punktów widzenia, trzymająca w napięciu i zabawna opowieść o życiowych oczekiwaniach i zemście, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i niespodzianek przygotowanych dla czytelników przez autorkę.


Bohaterkami powieści Janelle Brown są dwie kobiety: Nina, wykształcona historyczka sztuki i oszustka, oraz Vanessa, dziedziczka rodzinnej fortuny i instagramowa influencerka.

Nina nie miała łatwego życia, wychowywana przez samotną matkę – Lily, od dzieciństwa była zmuszona do koczowniczego trybu życia, gdyż ta imała się różnych zajęć, nie zawsze zgodnych z prawem i często zdarzało się, że musiały szybko przenosić się do innego miasta. Nina podjęła próbę ustabilizowania swojej sytuacji – uznała, że z dyplomem z historii sztuki ma szansę na założenie i poprowadzenie galerii. Kiedy ten plan się nie powiódł, wykorzystała pozyskane na studiach umiejętności w inny sposób. Ze swoim chłopakiem Lachlanem stworzyli dwuosobowe przedsiębiorstwo specjalizujące się w okradaniu bogatych mieszkańców Los Angeles z dzieł sztuki, antyków i podobnych wartościowych przedmiotów, nie gardząc również gotówką. Nina uczyła się nowego fachu od najlepszych: gdy wyszło na jaw, czym zajmuje się jej matka i w jaki sposób starała się zapewnić córce przyzwoite dzieciństwo, Nina postanowiła skorzystać z wiedzy i doświadczenia rodzicielki. Drugim jej nauczycielem okazał się Lachlan, znajomy matki, specjalista od zmian tożsamości i uwodzenia potencjalnych ofiar, człowiek o wielu twarzach i dobrych kontaktach w środowisku paserów.

Z kolei Vanessa Liebling to uprzywilejowana społecznie młoda kobieta, pochodząca ze starej, bogatej rodziny, w której trzymanie miliona dolarów w domowym sejfie na wszelki wypadek stanowi rzecz zwyczajną. Vanessa chciałaby jednak wyjść ze schematu bycia dziedziczką fortuny i pokazać się światu z zupełnie innej strony. Udaje jej się awansować go grona gwiazd mediów społecznościowych, zostaje rozpoznawalną influencerką na Instagramie – podróżuje po świecie, otrzymuje darmowe ubrania i produkty oraz pozuje do zdjęć w egzotycznych miejscach, walcząc o zainteresowanie fanów, instagramowe serduszka i liczne komentarze. Ale za tą pożądaną przez fanów fasadą kryje się życie naznaczone tragedią. Punktem przełomowym w jej życiu stanie się zerwanie zaręczyn, po którym Vanessa wycofuje się do Stonehaven nad jeziorem Tahoe, rozległej górskiej posiadłości swojej rodziny, rezydencji pełnej mrocznych sekretów nie tylko z przeszłości Vanessy, ale także zagubionej życiowo dziewczyny o imieniu Nina, bowiem obie kobiety łączą wydarzenia, których Vanessa nie jest świadoma.

“Oszustka” to hipnotyzująca powieść z zaskakującymi zwrotami akcji

Nina i Lachlan przygotowują swoje największe – i w zamyśle ostatnie – oszustwo, śmiały plan przechytrzenia Vanessy i zniknięcia z milionem dolarów w gotówce, które Nina spodziewa się znaleźć w Stonehaven. Nina podejmuje się tego zadania z dwóch powodów – potrzebuje szybko większej sumy na opłacenie terapii swojej matki Lily, która ma zaawansowaną postać raka oraz z chęci zemsty na rodzinie Lieblingów, którzy w przeszłości potraktowali ją podle i niesprawiedliwie, twierdząc, że nigdy nie będzie wystarczająco dobrą dziewczyną dla ich ukochanego syna Benny’ego.

Ostatecznie ścieżki Niny, Vanessy i Lachlana zbiegają się na zimnych brzegach jeziora Tahoe, gdzie nastąpi nieprzewidziana przez żadne z nich konfrontacja ich planów, aspiracji, pożądania, dwulicowości i chęci zemsty. Gra trwać będzie, na wielu frontach. Czytelniku, bądź przygotowany na bycie ciągle oszukiwanym i bądź ostrożny, ponieważ do końca nie wiadomo, kto jest prawdziwym oszustem, myśliwy może zmienić się w zdobycz, a zdobycz może zająć jego miejsce!

„Oszustka” to hipnotyzująca powieść z zaskakującymi zwrotami akcji, w której dwie błyskotliwe, doświadczone życiowo kobiety próbują przetrwać największą grę oszustw i zniszczenia, w jaką kiedykolwiek miały okazję zagrać. Janelle Brown inteligentnie, z odpowiednią dozą sarkazmu i w poruszający sposób opowiada historię bohaterów, z ich zakrętami życiowymi i walką o swoje miejsce w społeczeństwie, trawionych głęboką, dysfunkcyjną miłością, która jest w stanie przetrwać mimo popełnianych przez nich błędów. Wanda Pawlik

Janelle Brown, Oszustka, Przekład: Łukasz Błaszczyk, Wydawnictwo Agora, Premiera: 14 lipca 2021
 
 

Janelle Brown
Oszustka
Przekład: Łukasz Błaszczyk
Wydawnictwo Agora
Premiera: 14 lipca 2021
 
 

Prolog

PODOBNO CIAŁO, KTÓRE UTONIE W JEZIORZE TAHOE, nie wypłynie na powierzchnię już nigdy. Lodowata temperatura wody i jej głębia sprzysięgły się przeciwko bakteriom. To, co kiedyś było człowiekiem, zamiast ulec rozkładowi, zostaje skazane na wieczny dryf w otchłani, ponad dnem jeziora; materia organiczna zespala się z tajemniczą menażerią, która zamieszkuje niezbadaną toń.
Śmierć niweluje wszelkie rozróżnienia.
Jezioro Tahoe ma niespełna pół kilometra głębokości i ponad dwa miliony lat. Miejscowi lubią się przechwalać: ich jezioro to jedno z najgłębszych w Ameryce, jest też najczystsze, najbardziej błękitne, najzimniejsze i najstarsze. Nikt tak naprawdę nie wie, co spoczywa na dnie Tahoe, ale wszyscy są pewni, że to coś mrocznego i enigmatycznego. Krążą tu legendy o stworzeniu przypominającym potwora z Loch Ness, które ochrzczono mianem Tahoe Tessie, i choć nikt nie daje temu wiary, T-shirty z podobizną Tessie świetnie się sprzedają. Kamery głębinowe uchwyciły jednak blisko dna, czterysta dziewięćdziesiąt metrów pod powierzchnią, zagadkowe ryby: blade, podobne do rekinów stworzenia, ewolucyjnie przystosowane do bliskich zera temperatur, o czym świadczy spowolniony przepływ krwi w ich żyłach. Stworzenia być może tak stare jak samo jezioro.
Krążą też inne historie. O tym, że jezioro służyło mafii do pozbywania się ciał ofiar w czasach, gdy gangsterzy kontrolowali jeszcze kasyna w Nevadzie. O kolejowych baronach z epoki gorączki złota; o tym, że traktowali jezioro jak poręczny masowy grób dla chińskich imigrantów zatrudnianych do budowy torów przez Sierra Nevada i zajeżdżanych na śmierć. O mściwych żonach, upadłych glinach, śladach morderstw, które wiodły nad jezioro i tam się urywały. Dzieciaki przed snem opowiadają sobie historie o zwłokach, które z otwartymi oczami i falującymi włosami szorują po dnie, w wiecznym zawieszeniu.

 
Płatki śniegu wirują miękko nad powierzchnią jeziora. Tymczasem pod powierzchnią ciało opada powoli na dno, z martwymi oczami zwróconymi ku niknącemu światłu, aż wreszcie tonie w ciemnościach i znika.

 

 NINA

1.

KLUB JEST ŚWIĄTYNIĄ, w której spotykają się wyznawcy kultu przyjemności. W jego wnętrzu nikt nie wydaje sądów: nie ma w nim miejsca dla populistów, protestujących ani smutasów, którzy mogliby popsuć zabawę. (Wyznawców chronią przed tym wszystkim stojący przy wejściu bramkarze). Są za to dziewczęta w futrach i kreacjach z jedwabiu, które mizdrzą się i snują niczym egzotyczne ptaki, oraz mężczyźni z brylantami w zębach. Są też fajerwerki strzelające z butelek wódki wartej tysiąc dolarów za litr. Są i marmury, i skóra, i mosiądz wymuskane tak, że świecą się niczym złoto.
DJ wrzuca bit. Tancerze wiwatują. Wznoszą telefony ku niebu i wdzięczą się, i pstrykają zdjęcia, bo jeśli klub jest kościołem, to media społecznościowe są ich świętą księgą; i to właśnie za pośrednictwem tych ekraników stają się bogami.
Oto oni: jeden procent. Młodzi i bajecznie bogaci. Dzieci miliarderów, milenialsi milionerzy, instagramowa śmietanka. „Influencerzy”. Mają wszystko i chcą, by wiedział o tym cały świat. „Błyskotki, świat jest pełen błyskotek i stać nas na każdą z nich”, można wyczytać z ich zdjęć na Instagramie. „Pragniesz tak żyć, bo to najlepsze życie, a my jesteśmy #szczęściarzami”.
Gdzieś tam, pośrodku tego wszystkiego, jest kobieta. Tańczy zapamiętale w miejscu, gdzie światło ledwie jej sięga, połyskując na skórze. Pot spowija jej twarz niewyraźnym, wilgotnym całunem; ciemne, błyszczące włosy chłoszczą ją po policzkach, gdy dostraja się do ciężkiego bitu. Kelnerki, które zmierzają do stołów z tacami pełnymi butelek z alkoholem, muszą manewrować wokół niej, by skrzące się zimne ognie nie podpaliły jej włosów. Ot i kolejna rozrywkowa dziewczyna z L.A., która chce się zabawić.
Ale wystarczy baczniej się przyjrzeć, by dostrzec, że spojrzenie jej na wpół przymkniętych ciemnych oczu jest czujne i skupione. Przygląda się konkretnej osobie, mężczyźnie, który siedzi przy stole kilka metrów od niej.
Jest pijany. Siedzi rozparty w loży, w otoczeniu kolegów – mają po dwadzieścia kilka lat, nażelowane włosy, skórzane kurtki i, choć jest noc, okulary przeciwsłoneczne od Gucciego; przekrzykują muzykę, wrzeszcząc coś łamanym angielskim, i bezczelnie łypią na przechodzące kobiety. Od czasu do czasu mężczyzna nachyla się nad stołem, by wciągnąć kreskę kokainy, o włos unikając zderzenia z jedną z pustych butelek, które walają się na blacie. Gdy DJ puszcza kawałek Jaya-Z, mężczyzna wdrapuje się na siedzenie i potrząsa olbrzymim szampanem – to cristal w dużej, limitowanej butelce – oblewając nim głowy tańczących. Dziewczęta piszczą, gdy warte pięćdziesiąt tysięcy dolarów wino musujące niszczy ich sukienki i ścieka na podłogę, sprawiając, że obcasy tracą przyczepność na parkiecie. Mężczyzna zaśmiewa się tak bardzo, że prawie spada z siedzenia.
Kelnerka taszczy zapasową butelkę szampana i kiedy kładzie ją na stole, mężczyzna wsuwa prawą dłoń pod jej mini, jakby kupił ją w pakiecie z butelką. Kelnerka blednie, ale boi się go odepchnąć, by nie stracić szansy na napiwek, z pewnością pokaźny: wart tyle, co miesięczny czynsz, o ile nie więcej. Dziewczyna podnosi wzrok, jej bezradne spojrzenie krzyżuje się ze spojrzeniem ciemnowłosej kobiety, która wciąż tańczy kilka metrów dalej. I wtedy właśnie tamta kobieta wkracza do akcji.
Tańczy, zbliżając się do mężczyzny, i nagle – ups! – potyka się i upada wprost na niego, strącając jego dłoń z krocza kelnerki. Kelnerka, wdzięczna za wybawienie, umyka. Mężczyzna przeklina po rosyjsku, aż jego spojrzenie się wyostrza i dociera do niego, jaka trafiła mu się niespodzianka. Kobieta, która wylądowała na jego kolanach, jest bowiem ładna – jak zresztą wszystkie kobiety tutaj, inaczej nie wpuściliby ich bramkarze – ma ciemną oprawę oczu i drobną figurę oraz coś z Hiszpanki albo Latynoski. To nie najbardziej seksowna dziewczyna w klubie ani najbardziej ostentacyjna, ale jest odpowiednio ubrana, a jej spódniczka sugestywnie krótka. I co najważniejsze: nawet nie mrugnie, gdy mężczyzna prędko skupia na niej swą uwagę; w ogóle nie reaguje na jego dłoń na swoim udzie, na jego kwaśny oddech przy swoim uchu.
Zamiast tego siedzi z nim i jego kolegami, pozwala mu lać sobie szampana i sączy go powoli, podczas gdy mężczyzna wypija drinka za drinkiem. Przy stole zjawiają się kobiety i zaraz odchodzą; ona nie rusza się z miejsca. Uśmiecha się i kokietuje, dopóki chłopaki nie rozkojarzą się na widok znanego z tabloidów gwiazdora koszykówki, który zjawił się kilka stolików dalej; i wtedy, sprawnie i bezszelestnie, wlewa zawartość przezroczystej ampułki do drinka mężczyzny.
Mija kilka minut, zanim ten go wypije, odsunie się od stołu i spróbuje wstać. Wtedy kobieta pochyla się nad mężczyzną i go całuje; zamyka oczy, by zdławić obrzydzenie, jakie czuje, gdy jego język – niczym gruby, kredowobiały ślimak – sonduje jej własny. Znajomi mężczyzny wytrzeszczają oczy i szydzą, rzucając obsceniczne komentarze po rosyjsku. Kobieta nie może już tego znieść, więc odsuwa się od niego i szepcze mu coś do ucha, a potem wstaje i ciągnie go za rękę. Kilka minut później są już na zewnątrz klubu, a parkingowy zajeżdża pod wejście bananowożółtym bugatti.
Ale mężczyzna dziwnie się czuje, ledwo trzyma się na nogach; to pewnie przez szampana albo kokainę nie jest pewien i jakoś nie ma siły się sprzeciwić, gdy kobieta wyciąga mu z dłoni kluczyki i sama siada za kierownicą. Zanim straci przytomność na siedzeniu pasażera, udaje mu się jeszcze podać jej adres swojego mieszkania w Hollywood Hills.
Kobieta jedzie ostrożnie ulicami West Hollywood, mijając rozświetlone bilbordy z reklamami okularów przeciwsłonecznych i torebek ze skóry cielęcej oraz budynki zasłonięte wysokimi na piętnaście metrów płachtami promującymi nominowane do nagród Emmy seriale telewizyjne. Odbija w jedną z krętych uliczek, które prowadzą do Mulholland, ściskając kurczowo kierownicę, aż bieleją jej kłykcie. Mężczyzna chrapie na siedzeniu obok i ku jej irytacji pociera się po kroczu. Kiedy w końcu zajeżdżają pod bramę jego domu, kobieta nachyla się ku niemu i budzi go mocnym szczypnięciem w twarz, by wydobyć od niego kod dostępu.
Brama się rozwiera i oczom kobiety ukazuje się modernistyczny kolos ze ścianami ze szkła, olbrzymia półprzezroczysta klatka dla ptaków, która wznosi się ponad miastem.
Kobieta musi najpierw wywlec mężczyznę z siedzenia pasażera, a potem utrzymać go w pionie, gdy ruszają ku drzwiom. Dostrzega kamerę monitoringu i usuwa się poza jej pole widzenia, a później zapamiętuje kombinację, którą mężczyzna wbija w domofonie przy drzwiach. Gdy się otwierają, rozlega się przeszywający pisk alarmu przeciwwłamaniowego. Mężczyzna niezdarnie wystukuje cyfry na klawiaturze, a kobieta odnotowuje również i tę kombinację.
W domu jest zimno jak w muzeum oraz równie nieprzyjaźnie. Mężczyzna najwyraźniej kazał swemu dekoratorowi działać według założenia, że „więcej znaczy więcej”, bo wygląda to tak, jakby w pokojach upakowano całą zawartość katalogu domu aukcyjnego Sotheby’s. Wszystko jest wykończone skórą, złotem i szkłem, nad meblami o gabarytach małych samochodów wiszą kryształowe żyrandole, a na ścianach – dzieła sztuki. Kobieta stuka obcasami po wypolerowanych na błysk marmurowych posadzkach. Przez okna widać, jak połyskują i pulsują światła Los Angeles: mężczyzna może się stąd przypatrywać, z bezpiecznej odległości, jak żyją zwykli ludzie.
Znów traci świadomość, więc kobieta musi go niemal ciągnąć przez przestronny dom w poszukiwaniu sypialni. Znajduje ją na piętrze – to tonące w zimnej bieli mauzoleum; na podłodze leżą skóry zebry, na łóżku poduszki obszyte futrem z szynszyli, a z okien rozpościera się widok na podświetlany basen, który lśni pośród nocy niczym drogowskaz dla UFO. Kobieta prowadzi mężczyznę do łóżka i opuszcza go na zmiętą pościel na chwilę przed tym, jak ten przekręca się na bok i wymiotuje. Kobieta odskakuje, by nie zachlapał jej sandałków, po czym przygląda się mu spokojnie.
Gdy mężczyzna znów traci przytomność, ona wślizguje się do łazienki i zapamiętale szoruje język pastą do zębów, ale nie umie pozbyć się smaku mężczyzny. Wzdryga się i przygląda swojemu odbiciu w lustrze, bierze głęboki oddech.
Wraca do sypialni i stąpa na palcach, tak by ominąć kałużę wymiocin na podłodze. Ostrożnie trąca mężczyznę palcem. On nie reaguje. Zaszczał łóżko.
I dopiero teraz zaczyna się właściwa część jej pracy. Najpierw kieruje się do przestronnej garderoby, wyłożonej od podłogi do sufitu sprowadzanymi z Japonii dżinsami i sprzedawanymi w limitowanych edycjach adidasami; jedwabnymi koszulami, które zostały wyeksponowane w taki sposób, by ich kremowe kolory układały się w tęczę; garniturami z tkaniny o drobnym splocie, które wciąż spoczywają w pokrowcach. Kobieta koncentruje wzrok na stole wystawowym, który stoi na środku pomieszczenia i na którym wyłożono, pod szklanym blatem, szereg skrzących się brylantami zegarków. Kobieta sięga do torebki po telefon i robi zdjęcie.
Wychodzi z garderoby i wraca do salonu, sporządzając skrupulatnie remanent: mebli, obrazów, dzieł sztuki. Podchodzi do stolika, na którym stoi zestaw zdjęć w srebrnych ramkach, i z ciekawości podnosi jedno z nich. Jest na nim jej ofiara – zarzuca rękę na ramiona znacznie starszego mężczyzny, który wykrzywia usta, różowe niczym u dziecka, w wilgotnym uśmiechu i stara się skryć pod podbródkiem fałdy zwiotczałej skóry. Starszy mężczyzna wygląda jak zadowolony z siebie oligarcha, którym zresztą jest: to Michaił Pietrow, rosyjski magnat potażowy i okazjonalny pomagier obecnego dyktatora. Nietrzeźwy mężczyzna w sypialni to jego syn, Aleksiej, dla przyjaciół Alex. Dla przyjaciół, czyli takich jak on bogatych rosyjskich dzieciaków, z którymi buja się po świecie. Jego pełna dzieł sztuki i antyków rezydencja służy staremu jak świat celowi: praniu niezbyt czystych pieniędzy.
Kobieta krąży po domu, odnotowując przedmioty, które zna z Instagrama i Facebooka Aleksieja: dwa fotele zaprojektowane w latach sześćdziesiątych przez Gio Pontiego, warte pewnie ze trzydzieści pięć tysięcy dolarów, oraz zestaw mebli do jadalni wykonanych z drzewa różanego przez Émile’a-Jacques’a Ruhlmanna; za nie można by spokojnie dostać sześciocyfrową kwotę. Klasyczny włoski stolik kawowy wart sześćdziesiąt dwa tysiące dolarów – jest tego pewna, bo przeprowadziła kwerendę, gdy dostrzegła go na Instagramie Aleksieja (był zastawiony torbami zakupowymi z logotypem Roberto Cavallego i opatrzony hasztagiem #wypasionezakupy). Bo Aleksiej – tak jak i jego znajomi, tak jak i pozostali ludzie w klubie, tak jak i wszystkie uprzywilejowane dzieci w wieku od trzynastu do trzydziestu trzech lat – dokumentuje online każdy swój ruch, a ona bacznie się temu przygląda.
Obraca się, dokonuje inwentaryzacji, wsłuchuje się w pokój. Przez lata nauczyła się, że każdy dom ma swój własny charakter; własną paletę emocji, które da się wychwycić w chwilach ciszy. Sposób, w jaki domy drgają i osiadają, trzeszczą i jęczą, echa, które ujawniają zawarte w ich wnętrzach tajemnice. W tej lśniącej ciszy dom opowiada jej o oziębłym życiu, jakie się tu rozgrywa. To dom, który reaguje na cierpienie obojętnością, dba tylko o blask i połysk, i powierzchowność. To dom, który pozostaje pusty nawet wtedy, gdy jest pełny.
Kobieta przystaje na moment, choć nie powinna, i podziwia wszystkie piękne dzieła sztuki w kolekcji Aleksieja – zwraca uwagę na płótna Christophera Woola, Brice’a Mardena i Elizabeth Peyton. Zatrzymuje się przed namalowanym przez Richarda Prince’a obrazem przedstawiającym pielęgniarkę w zakrwawionej masce chirurgicznej. Spojrzenie ciemnych oczu pielęgniarki, którą chwyta od tyłu wyłaniająca się z cienia postać, jest uważne, skierowane poza ramę, niespieszne.
Kobieta też zamarudziła: już prawie trzecia rano. Po raz ostatni przemierza pokoje, zagląda w zakamarki, rozgląda się za wymowną poświatą kamer bezpieczeństwa, ale ich nie dostrzega; dokumentowanie własnych grzeszków to dla rozrywkowego chłopca pokroju Aleksieja zbyt duże ryzyko. W końcu kobieta wymyka się z domu i kroczy boso ku Mulholland Drive, z butami w dłoni, po czym wzywa taksówkę. Schodzi z niej adrenalina, ogarnia ją zmęczenie.
Taksówka jedzie na wschód, do części miasta, gdzie domy nie skrywają się za bramami i gdzie pasy zieleni porastają chwasty, a nie równo przystrzyżona trawa. Gdy taksówkarz wysadza ją pod obrośniętym bugenwillą bungalowem w Echo Park, kobieta niemal śpi.
Jej dom jest zaciemniony i cichy. Kobieta przebiera się i wślizguje do łóżka, jest zbyt zmęczona, by zmyć z siebie powłokę potu i dymu papierosowego, która klei się jej do skóry.
W łóżku jest już mężczyzna, jego nagą klatkę piersiową spowija pościel. Budzi się momentalnie, gdy kobieta kładzie się obok niego; podpiera się na łokciu i przygląda jej w ciemności.
– Widziałem, jak go całujesz. Powinienem być zazdrosny? – w jego głosie, ciężkim od snu, pobrzmiewa obcy akcent.
Kobieta wciąż czuje w ustach smak tamtego mężczyzny.
– Chryste, nie.
Mężczyzna sięga ramieniem ku lampce nocnej i ją włącza, by baczniej przyjrzeć się kobiecie. Jego oczy lustrują jej twarz, szukają niewidzialnych sińców.
– Martwiłem się. Z Ruskimi nie ma żartów.
Kobieta mruży oczy w świetle, gdy jej chłopak dotyka dłonią jej policzka.
– Nic mi nie jest – odpowiada i czuje, że opuszcza ją wreszcie brawura, i zaczyna się trząść, całe jej ciało dygocze ze stresu (a także, to prawda, z ekscytacji, uniesienia, jakie to wszystko w niej wywołuje). – Zawiozłam go do domu jego bugatti. Weszłam do środka. Zrobiłam, co miałam zrobić, Lachlan.
Twarz Lachlana się rozjaśnia.
– Brawo. Zuch dziewczyna.
Przyciąga ją do siebie i całuje mocno, jego zarost drapie ją w podbródek, jego ręce wędrują pod górę od jej piżamy.
Kobieta odwzajemnia dotyk, sunie dłońmi po gładkiej skórze jego pleców, czuje, jak pod palcami zaciskają się jego mięśnie. I kiedy pozwala sobie popaść w ten przejściowy stan pomiędzy podnieceniem i wyczerpaniem, przypominający sen na jawie, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zlewają się w jedną ponadczasową smugę, przed oczami staje jej szklany dom przy Mulholland. Obraz Richarda Prince’a, zakrwawiona pielęgniarka, która przypatruje się zimnemu wnętrzu rozciągającego się pod nią pokoju, milcząca strażniczka na nocnej zmianie. Uwięziona w szklanym więzieniu, oczekująca.

 
A co z Aleksiejem? Rano obudzi się w zaschniętej kałuży własnej uryny i będzie żałował, że nie może oddzielić głowy od reszty ciała. Wyśle esemesy do znajomych, którzy poinformują go, że wyszedł z klubu z seksowną brunetką, ale sam nie będzie nic z tego pamiętał. Najpierw zacznie się zastanawiać, czy udało mu się ją zerżnąć, zanim stracił przytomność, i czy to się liczy, skoro nic z tego nie pamięta; a potem, trochę od niechcenia, spróbuje ustalić, kim właściwie była. Ale jego znajomi nie będą mu w stanie pomóc.
Za to ja byłabym w stanie, ponieważ ta kobieta jest mną.

2.

KAŻDY PRZESTĘPCA MA SWÓJ MODUS OPERANDI, mój przedstawia się następująco: obserwuję i czekam. Analizuję, co kto ma i gdzie. To łatwe, ponieważ ludzie sami mnie o tym informują. Ich konta w mediach społecznościowych są niczym okna do ich świata; otworzyli je na oścież, jakby chcieli, bym zajrzała do środka i sporządziła remanent.
Na przykład Aleksieja Pietrowa znalazłam na Instagramie – przeglądałam, jak co dzień, zdjęcia obcych mi osób, gdy mój wzrok przykuło bananowożółte bugatti z siedzącym na jego masce mężczyzną, który szczerzył zęby w pełnym samozadowolenia uśmiechu; dało się z niego wyczytać, co Aleksiej myśli na swój temat. Tydzień później wiedziałam o nim wszystko: kim są jego znajomi i członkowie rodziny, gdzie imprezuje, gdzie robi zakupy, gdzie jada, gdzie pije alkohol; wiedziałam też, że nie szanuje kobiet, jest bezrefleksyjnym rasistą i ma wybujałe ego. Wszystko to w dogodny sposób opatrzone geotagami, hasztagami, skatalogowane i udokumentowane.
Obserwuję i czekam. I kiedy nadejdzie odpowiedni moment, zabieram.
Do ludzi takich jak on można się dostać łatwiej, niż się zdaje. Relacjonują przecież minuta po minucie całemu światu swoją codzienną trasę; wystarczy, że się na niej znajdę. Jeśli u ich drzwi zjawi się ładna, dobrze ubrana dziewczyna, nie chce im się zadawać zbyt wielu pytań. A po wejściu do środka jedyne, co się liczy, to wyczucie czasu. Trzeba zaczekać, aż torebka stanie na stoliku, a jej właścicielka zniknie w łazience; aż ludzie wyciągną e-papierosy i osiągną odpowiedni stan upojenia; aż będzie się można wmieszać w tłum imprezowiczów i wykorzystać moment ich nieuwagi.
Odkryłam, że bogacze – a zwłaszcza młodzi bogacze – są bardzo, bardzo nieuważni.
Oto co się stanie z Aleksiejem Pietrowem: za kilka tygodni, gdy ta noc (i moja w niej obecność) zatrze się w przymglonej kokainą pamięci, spakuje swoją walizkę od Louis Vuittona i wraz z dzianymi kolegami wyleci na tygodniowe wakacje do Los Cabos. Na jego koncie na Instagramie zaroi się od zdjęć, na których będzie się rozpierał #wgulfstreamie, opatulony w #Versace, popijał szampana #Domperignon prosto #zezłotegowiaderka na lód, opalał się #wMeksyku na pokładzie jachtu razem #zpięknymiludźmi.
A pod jego nieobecność przed posiadłość zajedzie ciężarówka. Będzie oznaczona logotypem nieistniejącej firmy zajmującej się odnawianiem mebli i transportem dzieł sztuki, na wypadek gdyby sąsiedzi przyglądali się temu ze swoich twierdz. (Ale nie będą się przyglądać). Mój partner – Lachlan, mężczyzna, z którym leżę w łóżku – wejdzie do domu, wstuka zdobyte przeze mnie kody do bramy i do alarmu. Wybierze przedmioty, które mu wskazałam – dwa nieco mniej wartościowe zegarki, parę spinek do mankietów wysadzanych brylantami, fotele Pontiego, włoski stolik i kilka innych zasługujących na uwagę rekwizytów – po czym załaduje je do ciężarówki.
Moglibyśmy ukraść o wiele więcej, ale trzymamy się zasad, które nakreśliłam, gdy kilka lat wcześniej przystąpiłam do gry: nie wolno brać zbyt dużo; nie wolno być chciwym. Wolno brać tylko to, za czym nikt nie zatęskni. I okradać wyłącznie ludzi, których na to stać.

Zasady kradzieży
1. Choć to kuszące, nie wolno kraść dzieł sztuki, bo wartego miliony dolarów obrazu – a więc dowolnej pracy rozpoznawalnego artysty lub artystki – nie sposób potem opchnąć. Nawet południowoamerykański narkobaron nie wyda milionów na kradzionego Basquiata, którego nigdy potem nie będzie mógł odsprzedać na wolnym rynku.
2. Biżuteria to łatwy cel, ale najbardziej wartościowe wyroby są często unikatowe, a zatem zbyt łatwe do namierzenia. Trzeba kraść te mniej wartościowe, by potem je rozmontować i sprzedać kamienie.
3. Markowe rzeczy – drogie zegarki, ciuchy od projektantów, torebki – to zawsze dobry strzał. Wystarczy wystawić patka philippe’a na eBayu, by kupił go jakiś programista z Hoboken, któremu właśnie wpadła pierwsza duża wypłata i który chce zaimponować znajomym. (Najważniejsza w tym przypadku jest cierpliwość: najlepiej zaczekać pół roku, na wypadek gdyby się okazało, że policja monitoruje sieć w poszukiwaniu skradzionych dóbr).
4. Gotówka. Wymarzony cel każdego złodzieja. Ale też coś, na co najtrudniej trafić. Bogate dzieciaki noszą przy sobie karty kredytowe, a nie worki z pieniędzmi. Aczkolwiek kiedyś znalazłam dwanaście tysięcy dolarów w bocznym schowku limuzyny należącej do syna magnata telekomunikacyjnego z Chengdu. To była dobra noc.
5. Meble. Tu przydaje się wprawne oko. Trzeba znać się na antykach – tak jak ja, dzięki studiom z historii sztuki, które poza tym do niczego się nie przydają – i trzeba móc je sprzedać. Nie można tak po prostu wystawić się na rogu ze stolikiem kawowym Minguren zaprojektowanym przez George’a Nakashimę, licząc, że któryś z przechodniów ma do wydania trzydzieści tysięcy dolarów.

 
Ukradłam futro z norek Fendi i trzy birkinki z garderoby gwiazdy Zakupoholiczek, popularnego reality show. Wyszłam z imprezy w posiadłości menedżera funduszu hedgingowego z wazą z okresu dynastii Ming ukrytą w torbie; zdjęłam pierścionek z brylantem z palca kobiety, która zemdlała w łazience hotelu Beverly Hills i była córką chińskiego barona branży hutniczej. Raz nawet udało mi się wyjechać maserati prosto z garażu dwudziestoparoletniego youtubera, który zasłynął jako nieustraszony kaskader samochodowy, choć później musiałam porzucić auto w Culver City, bo nie dało się go sprzedać, było zbyt charakterystyczne.
Należące do Aleksieja spinki do mankietów trafią więc do cieszącego się złą sławą jubilera w śródmieściu, który je rozmontuje i spienięży. Zegarki zostaną wystawione na sprzedaż w internetowym komisie z luksusowymi towarami w cenie, której nie będzie się można oprzeć. A meble wylądują w magazynie samoobsługowym w Van Nuys, gdzie będą czekały na transport.
Ostatecznie izraelski sprzedawca antyków o imieniu Efram zjawi się w magazynie, by się im przyjrzeć. Zapakuje je do skrzyń i przetransportuje do strefy wolnocłowej w Szwajcarii, gdzie nikt nie sprawdza pochodzenia towarów i gdzie klienci lubią płacić brudnymi pieniędzmi. Rzeczy, które ukradliśmy Aleksiejowi, trafią do kolekcji w São Paulo, Szanghaju, Bahrajnie, Kijowie… W zamian Efram zatrzyma dla siebie siedemdziesiąt procent zysku; to rozbój w biały dzień, ale bez niego jesteśmy nikim.
Na koniec Lachlan i ja podzielimy między siebie sto czterdzieści pięć tysięcy dolarów.
Ile czasu minie, zanim Aleksiej zauważy, że został okradziony? Sądząc po jego Instagramie, będzie potrzebował trzech dni, by odespać kaca po powrocie z Meksyku, wejść do salonu i zorientować się, że coś nie gra. Czy w rogu nie stały czasem dwa fotele obite złotym aksamitem? (Tego dnia o ósmej rano wrzuci zdjęcie tequili Patron i podpisze je tak: „Ja jebe chyba zaczyna mi odwalac musze się napić”). Wkrótce potem zauważy, że brakuje mu zegarków. (Kolejny post: fotka lśniących patków philippe’ów, ułożonych w rządku na jego owłosionym przedramieniu, wykonana, jak wynika z geotaga, w zakładzie zegarmistrzowskim Feldmara w Beverly Hills. „Nie moge się zdecydowac wezme wszystkie”). Ale nie zgłosi kradzieży policji; tacy jak on robią to rzadko. Bo kto by chciał się użerać z całą tą papierologią i wścibskimi policjantami, masą nieprzyjemnych procedur z powodu jakichś tam błyskotek, których i tak pewnie nigdy nie udałoby się odzyskać i które można tak łatwo zastąpić?
Bo widzicie, superbogaci nie są tacy jak ja czy wy. My wiemy, o każdej porze dnia i nocy, gdzie znajdują się nasze pieniądze, znamy dokładną wartość i lokalizację naszych najcenniejszych dóbr. Natomiast bajecznie bogaci trzymają pieniądze w tak wielu miejscach, że często zapominają, co posiadają i gdzie powinno się to znajdować. Duma, jaką budzi w nich wartość tych rzeczy – „Dałem dwie i pół bańki za ten kabriolet McLarena!” – często maskuje brak dbałości o nie. Rozbijają samochody; niszczą obrazy nikotynowym nalotem; wyrzucają kreacje haute couture po pierwszym użyciu. Chodzi o to, by mieć więcej niż inni, tak, ale piękno jest jednak kwestią efemeryczną: zawsze znajdą się nowsze, ładniejsze cacka, którymi można zastąpić te poprzednie.
Łatwo przyszło, łatwo poszło.

 
Wesprzyj nas