“Ostatnie życie”, powieść nagrodzona Crimetime Award 2020 za najlepszy debiut, autorstwa duetu Mohlin i Nyströms, cechuje się frapującą fabułą i nietuzinkowym głównym bohaterem. Dwa kraje, dwa spojrzenia na pracę śledczych i zagadka z nieoczywistym rozwiązaniem czynią z niej znakomitą propozycję dla miłośników kryminałów.
Fabuła powieści rozpoczyna się od dwóch wątków, które rozgrywają się w różnym czasie. Współcześnie to historia Johna Adderleya, agenta FBI w Stanach Zjednoczonych, który działa pod przykryciem w grupie przestępczej, nigeryjskim kartelu narkotykowym. Po pomyślnym zakończeniu misji i złożeniu zeznań przeciwko gangsterom musi zmienić swoją tożsamość i zostaje objęty programem ochrony świadków. Na własne życzenie John chce wyjechać do Szwecji, skąd pochodzi i gdzie przez ostatnie 20 lat mieszkała jego matka i przyrodni brat Billy. Mimo oporów przełożonych z FBI, obawiających się zemsty kartelu, John stawia na swoim.
Drugi wątek ma miejsce dziesięć lat wcześniej w Szwecji, kiedy to znika młoda kobieta. Choć odnaleziono liczne ślady i dowody zbrodni, nigdy nie odnaleziono ciała. Te dwa wątki łączą się, gdy John Adderley wraca do Szwecji i rozpoczyna pracę w specjalnym wydziale policji w Karlstad, zajmującym się niewyjaśnionymi sprawami z przeszłości. Pierwszym zadaniem, w które zostaje zaangażowany Adderley, jest ponowne śledztwo w sprawie zaginionej młodej kobiety. Emelie Bjurwall była przyszłą milionerką, spadkobierczynią dużej firmy odzieżowej, córką Heimera i Sisseli, którzy mimo upływu lat za wszelką cenę chcą wiedzieć, co się wtedy stało z ich córką.
Autorski duet dwóch panów Peterów stworzył naprawdę frapującą fabułę, świetnie skonstruowaną i poprowadzoną narracyjnie.
Rozwiązanie sprawy nie będzie łatwe, John Adderley i policja będą musieli włożyć dużo pracy, by dojść do prawdy, zwłaszcza że po dziesięciu latach nie wszyscy świadkowie jeszcze żyją, pamięć pozostałych okazuje się dość zawodna, a część dowodów w międzyczasie zniknęła z archiwów policyjnych. Dodatkowo John, który od dzieciństwa dorastał w Ameryce, ma trudności z przystosowaniem się do szwedzkiej mentalności, choć z drugiej strony ma świeże spojrzenie z zewnątrz i posługuje się innymi niż szwedzcy policjanci metodami śledczymi, co daje mu inny wgląd w sprawę. Niestety, jego przeszłość w kartelu narkotykowym nie da mu spokoju…
Autorski duet dwóch panów Peterów stworzył naprawdę frapującą fabułę, świetnie skonstruowaną i poprowadzoną narracyjnie. Ale “Ostatnie życie” to nie tylko ekscytująca historia kryminalna, to także opowieść pełna niepokoju i bólu, złamanych i pokaleczonych dusz, zmuszonych zmagać się z błędami przeszłości. Połączenie tych wielu elementów sprawia, że książka ta jest wciągająca, warta polecenia każdemu, kto poszukuje ekscytującej i dobrze napisanej powieści kryminalnej.
Czytelnikowi powinien także spodobać się humor i sarkazm, z jakim autorzy opisują szwedzkie zwyczaje widziane oczami Amerykanina czy też europejski sposób myślenia i policyjną biurokrację. Akcja rozgrywająca się w dwóch krajach, dwa spojrzenia na pracę śledczych i zagadka z nieoczywistym rozwiązaniem to tylko najważniejsze atuty tej powieści. Jest ich o wiele więcej, warto przekonać się o tym samodzielnie. ■Robert Wiśniewski
Ostatnie życie
Przekład: Maciej Muszalski
Seria „Agent FBI John Adderley”, tom 1
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 5 maja 2021
CZĘŚĆ PIERWSZA
2019 : 2009
Baltimore, 2019
Leżał w łóżku i patrzył w biały sufit. Odbarwienie na gipsowej płycie stopniowo nabierało coraz ostrzejszych konturów. Plama wyglądała jak duch albo balon. Coś, co mogłoby narysować dziecko.
John wiedział, że przebywa na granicy między jawą a snem, nie miał jednak pojęcia, jak długo miota się pomiędzy tymi dwoma światami. Spróbował obrócić głowę, żeby zobaczyć, gdzie się znajduje. Sekundę później nadeszła fala bólu. Jej maksimum znajdowało się z tyłu głowy i przetaczała się po całym ciele. Zacisnął powieki i próbował znaleźć jakieś miejsce wewnątrz siebie, w którym mógłby się schronić. Nie znalazł.
Zaczekał, aż najgorszy ból ustąpi, i postanowił, że przyswoi pokój innymi zmysłami niż wzrok. W powietrzu dało się wyczuć woń środków do dezynfekcji, jednak pozbawionych syntetycznych domieszek, które zwykle są w tego typu produktach. Żadnych cytrusów czy ukwieconych łąk, tylko zapach klinicznej czystości.
Usłyszał popiskiwania po swojej lewej stronie. Dźwięk powtarzał się z kilkusekundowymi odstępami i niewątpliwie dochodził z jakiegoś urządzenia znajdującego się na wysokości głowy.
Powoli zacisnął dłoń na stalowej ramie łóżka i zsuwał ją po niej, aż trafiła na coś, co wyglądało jak kabel. Chwycił go i podniósł na tyle wysoko, aby zobaczyć, co to takiego. Po jednej stronie tkwił plastikowy walec z czerwonym przyciskiem. Nacisnął przycisk i czekał, aż coś się stanie. Wkrótce drzwi się otworzyły i usłyszał zbliżające się kroki. Kobieta w białym fartuchu, z włosami związanymi w kok, nachyliła się nad łóżkiem.
– Jesteś przytomny, John? Słyszysz mnie?
Ostrożnie skinął głową i odpowiedział mu uśmiech.
– Jesteś teraz w szpitalu Johnsa Hopkinsa w Baltimore – oznajmiła kobieta. – Operowano cię tutaj, bo miałeś rany postrzałowe klatki piersiowej.
Kiedy tylko usłyszał głos pielęgniarki, zaczął być świadomy bólu pooperacyjnego. Ten był innego typu, bardziej tępy. Nie eksplodował tak jak ból karku. Stanowił jakby drugą warstwę bólu.
Kobieta wciąż mówiła o stanie jego zdrowia. Stracił dużo krwi i dobę wcześniej nieprzytomny trafił na oddział intensywnej terapii. Przeprowadzono operację, lekarzom udało się powstrzymać krwotoki wewnętrzne. Pociski, w sumie dwa, ominęły kluczowe narządy i przeszły na wylot.
– Wody – powiedział i zaskoczyło go, jak piskliwy ma głos.
Pielęgniarka wzięła ze stolika kubek z rurką i podała mu. Zaczął łapczywie pić, więcej, niż mógł przełknąć. Zakaszlał, a kobieta w bieli musiała mu wytrzeć policzek serwetką.
– Trudno się pije, gdy się leży płasko. Podnieść łóżko?
Skinął głową.
Pielęgniarka nacisnęła guzik na ścianie, a zagłówek powędrował do góry. John wreszcie mógł się rozejrzeć po sali. Obok łóżka, po lewej stronie, zobaczył statyw na kółkach, a na nim leki podawane dożylnie. Doliczył się trzech przezroczystych przewodów zaopatrujących jego ciało w chemikalia poprzez wkłucia w zgięciu ręki. Piski, które słyszał, dobiegały z urządzenia nadzorującego oddychanie i zaopatrzenie w tlen.
Zasłony w dwóch oknach były cienkie i przepuszczały więcej słońca, niżby sobie tego życzył. Drzwi na korytarz też miały szybę. W górnej części drzwi prowadzących na korytarz była szyba, i to na tyle duża, że widział przez nią pilnującego go policjanta.
Powoli obrócił głowę w drugą stronę i spostrzegł jeszcze jedno łóżko. Najwidoczniej nie był tu jedynym pacjentem. Kiedy zobaczył twarz, ból w tyle głowy eksplodował na nowo.
Na łóżku – zaledwie około metra od niego – leżał człowiek, który dwadzieścia cztery godziny wcześniej przycisnął mu pistolet do karku.
Karlstad, 2009
Znowu automatyczna sekretarka. Heimer wiedział, że choć dochodzi północ, ona widzi telefony od niego. Komórkę miała chyba przyspawaną do dłoni, działała przez całą dobę. Kiedy jeden kontynent się wyłączał, przychodził czas na kolejny, ona zaś była dostępna zawsze, gdy oddziały potrzebowały swojego dowódcy.
Kiedy jednak on, jej mąż, chciał się z nią skontaktować, wolała nie odbierać. Albo używała funkcji filtrowania połączeń, czyli screenowała je, jak to się określało nowoczesnym językiem. Czasami nabierał ochoty, by pożyczyć komórkę od kogoś z kierownictwa i zadzwonić z niej do Sisseli. Tylko żeby zobaczyć, czy odbierze.
Heimer wyjrzał przez panoramiczne okno i z zaskoczeniem spostrzegł, jak ciemna jest woda. Wkrótce Emelie pojedzie z powrotem do Sztokholmu i lato oficjalnie się zakończy. Zaczął myśleć o tym, że kiedy tydzień przed midsommar odbierał córkę na dworcu, prawie jej nie poznał. Przemiana w schludną studentkę szkoły biznesu nastąpiła tak szybko, że niemal zapomniał, jak wyglądała.
Sissela oczywiście nie posiadała się z radości, gdy ubiegłej jesieni Emelie rozpoczęła studia. Dawne sprawy poszły w niepamięć, a dziedziczka rodzinnej firmy znalazła się na swoim miejscu w najlepszej ze szkolnych ław. Heimer nie był równie przekonany. Latem naprawdę się starał naprawić relację z Emelie i odzyskać jej zaufanie po tym, co się stało. Ona jednak nie chciała znów go do siebie dopuścić.
Ponownie zadzwonił do Sisseli. Dlaczego, do cholery, nie odbiera? Jeśli się dzwoni trzy razy w ciągu godziny, powinna chyba zrozumieć, że to coś ważnego?
Heimer usiadł przy wyspie kuchennej i zaczął myśleć, jak gówniany był to dzień. Rozpoczął się kłótnią już przy śniadaniu. Przez cały rok akademicki raporty ze Sztokholmu były dobre. Emelie mówiła, że zdaje egzaminy i dobrze się czuje z innymi w grupie. Zostawszy sam na sam z żoną, Heimer zaczął kwestionować rezultaty nauki. Córka odziedziczyła po nim dysleksję – sam pamiętał, jak trudno mu było nadążyć za częściami teoretycznymi na studiach architektonicznych. Sissela zbagatelizowała jego obiekcje i zapytała, dlaczego tak słabo wierzy w swoje jedyne dziecko.
Wczoraj jednak zamek z piasku runął. Znajoma z pracy Sisseli, bliska przyjaciółka rektora, wiedziała, że sytuacja Emelie budzi niepokój na uczelni. Miała dużo nieobecności i ostatnio rzadko można ją było spotkać na korytarzu. Sissela zadzwoniła do rektora i nie dała za wygraną, dopóki biedak nie wypowiedział się o jej córce bez owijania w bawełnę. Po dwóch semestrach Emelie miała zaledwie dwadzieścia cztery punkty na sześćdziesiąt możliwych. Do ostatnich dwóch egzaminów nawet nie podeszła.
Śniadanie zamieniło się w przesłuchanie z krzyżowym ogniem pytań, a Emelie została skonfrontowana ze swoimi kłamstwami. Heimer próbował uspokoić żonę, ale jej chyba wyleciało z głowy, jak źle było z Emelie w ciągu ostatnich lat. Jak niewiele brakowało, by stracili ją na dobre.
Finał poranka był taki, że Emelie zniknęła w swoim pokoju, a potem wyszła z domu z plecakiem. Chwilę później wyszła również Sissela, a on został na zgliszczach tego, co miało przypominać rodzinę. Sam miał posprzątać po innych. Jak zwykle.
Spędził przedpołudnie w piwnicy z winami i próbował zaprowadzić tam trochę porządku. Przez ostatnie miesiące zaniedbywał inwentaryzację, a przecież ze względu na kwestie ubezpieczeniowe musiał mieć aktualną listę butelek. Terapia podziałała i kiedy sznurował buty, żeby przebiec przewidziane w programie treningowym dwanaście kilometrów, czuł się lepiej.
Lepsze samopoczucie nie trwało jednak długo. Po obiedzie, który ugotował i zjadł w samotności, pękła ostatnia iluzja w kwestii nowego życia córki. Heimer wszedł do jej pokoju. Nie zamierzał myszkować. Chciał tylko przez chwilę w nim pobyć. Robił tak czasem, odkąd się przeprowadziła do Sztokholmu. Żeby sobie przypomnieć, że kiedyś byli oni dwoje kontra reszta świata.
Górną szufladę szafki pod biurkiem wysunął odruchowo. Nie była dokładnie zamknięta i tak naprawdę chciał tylko ją poprawić. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył. W każdym razie wyciągnął szufladę i jego uwagę natychmiast przyciągnął stos starych prac domowych. To, że znajdowały się w tym miejscu, wyglądało podejrzanie. Podniósł papiery i znalazł torebkę z białym proszkiem.
Została tylko odrobina na dnie. Nabrał ją na palec wskazujący, położył proszek na języku i natychmiast wyczuł chemicznie gorzki smak kokainy.
Od tego czasu dzwonił do córki co najmniej osiem razy, ale nie mógł się z nią połączyć. Przeczuwał to gdzieś na skraju świadomości, ale nie chciał widzieć. Nowa Emelie była zbyt idealna. Terapeuci z ośrodka raz za razem przypominali, że wyjście z choroby psychicznej trwa długo, a droga często jest najeżona przeciwnościami. Jednak dla jego córki pobyt w Björkbacken wydawał się cudowną kuracją. Wkroczyła tam agresywna dziewiętnastolatka, którą ciągnęło do narkotyków, a wyszła dziewczyna, która zdała do szkoły biznesu i chciała się angażować w rodzinną firmę. Wszystko w zaledwie sześć miesięcy.
Heimer wstał od wyspy kuchennej i zaczął bez konkretnego celu chodzić po domu. Podeszwy jego skórzanych butów skrzypiały na konserwowanym białym mydłem parkiecie z długich desek. Czuł się jak jedyny człowiek na najbardziej wyludnionej z imprez. Ubrany zbyt elegancko, w koszulę i marynarkę, podczas gdy równie dobrze mógłby biegać w kapciach i szlafroku. Przecież nikogo tu nie było.
Przebrał się w beżowe chinosy i czarną koszulkę polo, którą kupił w Mediolanie. Koszulka dobrze leżała na jego muskularnym, żylastym torsie. Zawdzięczał go bieganiu. Niewielu mężczyzn, którzy skończyli czterdzieści osiem lat, było w takiej formie. Wprawdzie linia włosów się cofnęła, a na skórze wokół oczu pojawiły się zmarszczki, ale lubił swoją twarz, starzała się z godnością.
Bywało, że po kryjomu kupował „Svensk Damtidning” po tym, jak razem z Sisselą byli na jakiejś premierze w Sztokholmie. Uwielbiał to, że jest jedną z osób na zamieszczonych tam zdjęciach, i porównywał siebie i Sisselę z innymi parami w tym samym wieku. Jeśli chodziło o emanowanie autorytetem i dobrym smakiem, Bjurwallowie stanowili duet trudny do pobicia.
Wrócił do kuchni. Zrobił sobie kanapkę, ale nie był w stanie zjeść choćby połowy. Myślami wracał do Emelie i jej możliwego miejsca pobytu. Była bardzo rozzłoszczona, gdy rano wychodziła z domu, on zaś chciał mieć szansę z nią porozmawiać. W spokoju, kiedy najgorsza złość minie.
Ponownie wszedł do pokoju córki i usiadł na łóżku. Uderzyła go myśl, w jak małym stopniu nowa Emelie pasuje do tej dawnej. Białe bluzki i kaszmirowe swetry wisiały na wieszakach obok czarnych bluz z kapturem i T-shirtów z nazwami grup muzycznych. Torba Burberry stała na podłodze obok żółtego plastikowego pudełka z płytami winylowymi. Największy kontrast ze wszystkiego stanowił wysłużony macbook w skórzanym etui leżący obok peceta wielkiego jak wieżowiec, z trzema monitorami i zestawem słuchawkowym godnym pilota myśliwca.
Zdjęcie nad biurkiem wisiało jak przypomnienie o innych czasach. Grupowe zdjęcie Striker Chicks z pierwszych zawodów podczas Dreamhack w Jönköping. Emelie stała pierwsza z prawej i była o pół głowy wyższa od pozostałych dziewczyn z drużyny. Jasne włosy miała ufarbowane na ciemny kolor i ostrzyżone krótko na pazia. Jej makijaż był mocniejszy, a w górnej wardze tkwiły dwa kolczyki, które tak bardzo wyprowadzały Sisselę z równowagi.
Heimer odwrócił wzrok od zdjęcia. Chciał wyjść i znów pobiegać. Po prostu opróżnić ciało z energii i poczuć w ustach smak krwi. Zapomnieć o pozbawionej kręgosłupa amebie, którą był – choćby tylko na chwilę.
Nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi na dole. Potem głuche uderzenie torby stawianej na klinkierowej podłodze i podzwanianie zahaczających o siebie wieszaków na drążku pod półką w przedpokoju. W końcu zaś dobiegły go zmęczone kroki na schodach.
– Mógłbyś podać mi szklankę wody, skarbie?
Heimer wyszedł do kuchni, żeby powitać Sisselę. Zobaczył, jak zdejmuje buty na obcasie i opada na kanapę w sąsiednim salonie. Ledwo wyczuwalnie plątał jej się język. Wystarczająco jednak, aby zauważył, że piła.
– Pewnie – odpowiedział, starając się nie pokazać, jak bardzo jest zirytowany tym, że nie mógł się do niej dodzwonić przez cały wieczór. Emelie potrzebowała ich wsparcia, więc wszczynanie kolejnej kłótni byłoby głupotą.
Wcisnął szklankę w zagłębienie w drzwiach lodówki. W miarę jak spływała do niej zimna gazowana woda, obserwował siedzącą na kanapie żonę. Włosy w kolorze platynowego blond, z krnąbrnym pasmem, które nie chciało leżeć na swoim miejscu za uchem. Nos o arystokratycznym kształcie – wiedział, że jest z niego bardzo zadowolona. I wreszcie broda, którą nieco za często pocierała. Przy ostatnim zabiegu lekarz zbyt mocno naciągnął jej skórę. Narzekała, że nie wygląda to naturalnie u kobiety po czterdziestce. Heimer nic wtedy nie mówił, ale myślał, że o to właśnie chodzi w chirurgii plastycznej. Jeśli Sissela chciała wyglądać naturalnie, mogła mieć nadal dawną brodę.
Postawił szklankę wody na podkładce, dla ochrony stolika przy kanapie.
– Dziękuję – powiedziała Sissela i opróżniła połowę jednym haustem. – Przepraszam za spóźnienie. Spotkanie się przeciągnęło i zupełnie zapomniałam, że po nim miała być degustacja wina. Przyniosłam ci kilka butelek. Nowy chłopak z zarządu ma udziały w gospodarstwie w Afryce Południowej i kiedy opowiedziałam mu o twoim zainteresowaniu winem, chciał koniecznie sprezentować ci skrzynkę.
– Pozdrów i podziękuj – odparł Heimer i usiadł w fotelu Lamino.
Nie cierpiał, kiedy jego żona robiła takie rzeczy. Jakim prawem sądziła, że butelki od jakiegoś tam handlarza koni zasługują na miejsce w jego piwnicy. Czy nie rozumiała, z jaką troską uzupełniał kolekcję, i że ta niewielka ilość miejsca, która została, była bardzo istotna ze względu na tych kilka bordeaux, które miał nadzieję kupić na aukcji win w Sotheby’s tej jesieni?
– Czy dziś wieczorem odzywała się do ciebie Emelie? – zapytał.
– Nie – odparła Sissela. – Nie ma jej w domu?
Pokręcił głową. Żona podciągnęła nogę i zaczęła masować swoją stopę. Heimer próbował sobie przypomnieć, kiedy przestała go prosić, aby to dla niej zrobił po długim dniu pracy w niewygodnych butach.
– Nie czuje się dobrze – oznajmił i wstał.
Gestem dał znać, że też powinna wstać, i razem weszli do pokoju córki. Wysunął szufladę i wskazał woreczek z resztkami kokainy.
– Czy to jest to, co myślę? – spytała Sissela.
Skinął głową.
– Czuję się oszukana – podjęła po chwili ciszy. – Najpierw te wszystkie kłamstwa na temat szkoły, a teraz to. Przecież obiecała, że z tym skończy.
– Byliśmy naiwni. Powinniśmy zrozumieć, że to nie nastąpi tak łatwo.
– Chcesz powiedzieć, że ja byłam naiwna. Przecież sam nigdy nie wierzyłeś w to, że z nią naprawdę jest lepiej.
Właśnie o to mu chodziło. Nie podobało mu się jednak, że żona sama wyciągnęła ten wniosek, wolałby ją na niego naprowadzić.
– Nie odbiera komórki – rzekł. – Wyjdę jej poszukać.
– Czy to naprawdę rozsądny pomysł? – spytała Sissela. – Z pewnością niedługo wróci i chciałabym, abyśmy oboje byli wtedy w domu. Emelie chętniej słucha ciebie niż mnie.
Nieprawda, pomyślał. Tak było, ale przed pobytem w Björkbacken.
Jak zwykle zostawił decyzję Sisseli. Zaczęli pić herbatkę rumiankową, bo twierdziła, że koi nerwy. Kiedy minęła pierwsza, a córka nadal się nie zjawiła, Sissela poszła do sypialni się położyć. On skulił się na kanapie i naciągnął na siebie koc. Jeśli Emelie będzie chciała przemknąć obok niego, obudzi się. Obiecał sobie, że naprawdę spróbuje z nią porozmawiać. Gdzieś tam wciąż była dawna Emelie. Ta, która mu ufała. Tym razem miał zamiar jej nie zawieść.
Baltimore, 2019
Miejsce, w którym wcześniej leżał mężczyzna, było puste. Łóżko zostało zabrane, a przyrządy wcześniej podłączone do ciała stały wyłączone na wózku przy ścianie.
John ponownie stracił przytomność, gdy twarz tego mężczyzny przypomniała mu, dlaczego znajduje się w szpitalu. Za oknami panował już mrok. Dzień przeszedł w wieczór lub wręcz w noc. Nie wiedział – w sali brakowało zegara.
Weszła pielęgniarka. Stanęła przy łóżku i spojrzała na niego z niepokojem. Twierdziła, że utraty przytomności nie mają związku z ranami postrzałowymi tułowia, i chciała sprowadzić lekarza. John zaczął protestować. Kark już go nie bolał, a bólami klatki piersiowej zajęła się morfina. Po pewnym wahaniu kobieta ustąpiła.
– Co się stało z tym człowiekiem, który leżał obok mnie? – spytał.
– Znów jest operowany. Za pierwszym razem nie do końca się udało, więc chirurg postanowił przeprowadzić kolejny zabieg – odparła i się zawahała.
Może powiedziała zbyt wiele na temat innego pacjenta. W szpitalu obowiązywała ścisła tajemnica zawodowa. John zaczął się zastanawiać, ile pielęgniarka tak naprawdę wie o człowieku, którym się opiekuje. W szpitalu Johnsa Hopkinsa policyjna straż przed drzwiami nie była na porządku dziennym.
Kiedy obiecał, że naciśnie alarm, jeśli będzie miał zawroty głowy, pielęgniarka życzyła mu dobrej nocy. Poczekał, aż wyjdzie z pokoju, a potem zamknął oczy. Fragmentaryczne wspomnienia zdarzeń z portu w Baltimore utworzyły zrozumiałą całość, gdy tylko zobaczył twarz tego człowieka. Mimo że organizm protestował, a ból z tyłu głowy znów zaczął pulsować, zmusił się, aby wrócić do kontenera, w którym – był o tym przekonany – jego życie dobiegnie końca.
Był tam Abaeze razem z resztą znajomych osób. No i oczywiście Ganiru. Zawsze Ganiru. To on wezwał ich na spotkanie i przeprowadził przez labirynt kontenerów do północnej części portu. Potem stanął przed jednym z nich i przeciął blokadę, a ciężkie drzwi się otworzyły.
Dał znak stojącemu najbliżej Abaezemu, że ma wejść. Za nim podążyli John i pozostali. Ustawili się pod ścianami i patrzyli, jak Ganiru próbuje zamknąć za sobą drzwi. Mechanizm zamka stawiał opór, ale kiedy pomógł sobie biodrem, bolec wskoczył na właściwą pozycję, a mały promyk wczesnowiosennego słońca, który wciąż sączył się do środka, został na zewnątrz.
Sekundę później włączyło się słabe oświetlenie w suficie kontenera. John podniósł wzrok i zobaczył wiszącą na haku lampę roboczą. Ganiru zrobił kilka kroków przed siebie i sięgnął po źródło światła. Zdjął je z haka i trzymał przed sobą na wysokości klatki piersiowej. Zimny, biały blask oświetlił jego twarz od dołu i nadał mu wygląd złowrogiej zjawy.
– Siadajcie.
John zerknął na pozostałych. Dziwnie się czuł, opadając na brudną posadzkę.
– Siadajcie – powtórzył Ganiru.
Tym razem mężczyźni posłuchali i oparli się plecami o skorodowane stalowe ściany. John poczuł przez koszulę chłód metalu.
– O co tu chodzi? – zapytał Abaeze.
Gdyby John powiedział do Ganiru coś podobnego, w odpowiedzi dostałby po pysku. Jednak z Abaezem sprawa wyglądała inaczej. Był z nimi dłużej i miał inną pozycję w grupie.
– Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to powiem, ale któryś z was sypie.
John poczuł ulgę, że jego twarz jest skryta w mroku i nie mogła niczego zdradzić, gdy Ganiru wypowiedział te słowa. Wiele razy widział w wyobraźni ogromne łapska szefa na swojej szyi. Kciuki wciśnięte tuż pod jabłkiem Adama i napierające, aż całkowicie odetną powietrze.
– Jesteś tego pewien? – spytał Abaeze, tym razem ciszej.
– Na sto pieprzonych procent. Mieliśmy problem z dostawami, zatrzymała je DEA. Uznałem więc, że porozmawiam z wami o sfałszowanej partii, która miała nadejść drogą lotniczą. Zgadnijcie, które pudła otworzyły te świnie.
Ganiru przesunął lampą przed oczami swoich ludzi, jakby to była pochodnia. Przechodził od twarzy do twarzy i zatrzymywał się na kilka sekund przed każdym.
– Jeśli ktoś chce coś powiedzieć, to teraz jest dobra okazja – wycedził.
Kiedy ciemne oczy minęły Johna, spróbował podnieść dłoń do czoła, żeby otrzeć pot. Dłoń odmówiła posłuszeństwa. Sygnały z mózgu nie docierały do celu, system zawiódł gdzieś wewnątrz ciała.
Znowu Ganiru. Ryk odbijał się echem wewnątrz kontenera.
– Odpowiadać, do kurwy nędzy!
Kiedy nikt się nie odezwał, Ganiru wyszarpnął pistolet z kabury, którą miał pod marynarką, i położył go przed sobą na posadzce. Wprawił go w ruch i pistolet zaczął się obracać wokół własnej osi. John podążał wzrokiem za wirującą lufą. Prędkość stopniowo malała, a pod koniec jego szanse wyglądały kiepsko. W ostatniej chwili lufa postanowiła jednak go ominąć i znieruchomiała przed jednym z pozostałych mężczyzn.
Ganiru podniósł broń, schował ją do kabury i odwiesił lampę roboczą na hak w suficie. Potem podciągnął człowieka, który przegrał w obłąkańczą ruletkę, i zaciągnął go do drzwi. Wolną ręką otworzył kontener i pchnął tak mocno, że człowiek ten upadł na asfalt za drzwiami.
Ganiru z powrotem odwrócił się do ludzi w środku. Wyglądał już na spokojniejszego. Uśmiechnął się ostrożnie, jakby zabawa z pistoletem nie była tak do końca na poważnie.
– Co dziesięć minut będę strzelał do któregoś z was, dopóki się nie dowiem, kto sypnął – powiedział i wyszedł.
W uszach Johna rozległ się huk zamykanych ciężkich drzwi. Oświetlenie ponownie zostało zredukowane do białego blasku lampy roboczej. Sekundę później za ścianą kontenera oddano dwa szybkie strzały.
Cisza, która potem nastała, była absolutna. Jakby wszyscy mężczyźni w czterech blaszanych ścianach wstrzymali oddech i żaden nie chciał pierwszy wypuścić z płuc powietrza. W końcu milczenie stało się tak przytłaczające, że ten, który stał najbliżej drzwi, i tak otworzył usta.
– Spokojnie, nikt nie jest ranny – rzekł. – Te pociski tkwią w ziemi. Za cholerę nie wierzę w tę historię o przerwanych dostawach. Nikt z nas nie byłby chyba tak kurewsko głupi, żeby sypnąć, nie? Ganiru zawsze miał paranoję, tylko nas sprawdza.
John był prawie gotów mu uwierzyć. Słowa te tak uspokajały, tak pocieszały. Wkrótce wszystko się zakończy i razem będą się z tego śmiali. Szef zaprosi na drinka w tej obskurnej knajpie przy Patterson Park, którą prowadzi jego kuzyn.
John spróbował poprosić mózg, by znów uniósł prawe ramię. Połączenia nerwowe w dalszym ciągu strajkowały.
– A co ty sądzisz, Abaeze? Przecież go znasz – odezwał się głos z ciemności kawałek dalej.
Abaeze wyglądał na mocno skupionego i tylko wzruszył ramionami. Jakby nie obchodziło go nic, tylko własne myśli.
Nagle mechanizm zamka huknął ponownie. Drobna wiązka światła dziennego wpadła do środka i poszerzyła się, gdy drzwi otwarto do połowy. Coś zostało wepchnięte do kontenera i światło z powrotem zniknęło. Zza stalowej ściany dobiegł stłumiony głos Ganiru:
– Zostało pięć minut.
John patrzył na kilku mężczyzn, którzy poderwali się na nogi i stanęli w półkolu wokół leżącego na posadzce ciała. Ktoś zaczął nim potrząsać, aby sprowokować reakcję. Na początku ostrożnie, a potem coraz mocniej. Głowa przechyliła się na bok i między parą nóg jednego ze stojących John dostrzegł spoglądające na niego oko. W miejscu drugiego widniał zakrwawiony oczodół.
Mężczyzna, który chwilę wcześniej próbował uspokoić grupę, poczłapał do przeciwległego rogu kontenera i zaczął głośno wymiotować. Po ciasnym pomieszczeniu rozniosła się gryząca woń soku żołądkowego i częściowo strawionej fajity.
Kilku mężczyzn zaczęło krzyczeć i obwiniać się nawzajem o to czy tamto. John siedział dalej jak przyklejony do posadzki i usiłował w jakiś sposób uporządkować myśli. Wciąż zmieniały tor i nie dało się ich połączyć w zrozumiałą całość.
Abaeze stanął na środku i rozdzielił dwóch mężczyzn, którzy zaczęli się bić. Pewnie zrozumieli, że jedynym człowiekiem, który ma szansę powstrzymać Ganiru, jest Abaeze.
– Kiedy wróci, opowiem, kto sypnął. Nigdy sobie nie wybaczę, że jeden z nas musiał umrzeć, zanim dodałem dwa do dwóch – powiedział i usiadł z powrotem.
Pozostali mężczyźni poszli w jego ślady. W kontenerze zapadła osobliwa cisza. Przerażeni mężczyźni siedzieli pod ścianą i unikali patrzenia sobie w oczy. W końcu ktoś odważył się zadać pytanie.
– Kto to taki?
Abaeze pokręcił głową.
– Kiedy przyjdzie Ganiru – odparł.
John zastanawiał się, jak duża część chaosu wirującego w jego głowie jest widoczna na zewnątrz. Oddech miał tak szybki i płytki, że z pewnością sapał jak dziecko z gorączką. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Każdy miał dość swoich spraw i przeprowadzał kalkulację. W razie wskazania będzie to ich słowo przeciwko słowu Abaezego. Komu uwierzy Ganiru?
Drzwi kontenera otworzyły się znowu, a ich oprawca bez trudu przestąpił nad leżącym na podłodze trupem. Na pewno zauważył, że spojrzenia wszystkich powędrowały do Abaezego.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał.
Abaeze się nie wahał. Jego głos był silny i ociekał pogardą.
– To on sypie – oznajmił i wskazał.
John spostrzegł, że palec jest wymierzony w niego, i natychmiast poczuł na sobie spojrzenia mężczyzn. W ich oczach była nie tylko nienawiść, ale i szczypta ulgi. Jeśli przegra, oni wygrają. Pierwszą nagrodą była łaska, która pozwoli obudzić się następnego dnia.
Skąd jednak Abaeze mógł to wiedzieć? O ile w ogóle wiedział. Równie dobrze mógł wybrać kogoś na chybił trafił, żeby samemu uniknąć oskarżenia. John był z nimi najkrócej, już samo to czyniło z niego odpowiednią ofiarę.
– Jesteś pewny? – zapytał Ganiru.
– Tak. Jednego razu zostawił w samochodzie telefon, kiedy poszedł się odlać. Przychodziły do niego podejrzane wiadomości. Wtedy ich nie rozumiałem, ale teraz już wiem, o co chodziło – oznajmił i strzyknął śliną w kierunku zdrajcy.
John utkwił wzrok w plamie śliny kilkadziesiąt centymetrów od swoich stóp. Poczuł mdłości, ale udało mu się nad nimi zapanować. Czy Ganiru naprawdę to kupi? Czy serio uwierzy, że agenci kontaktują się w ten sposób ze swoimi zleceniodawcami?
Najwyraźniej tak, bo wycelował w niego pistolet.
– Łamiesz mi serce. Tę niewielką część, która z niego została.
John chciał się bronić. Nawciskać temu psychopacie tyle kitu, że już nigdy potem nikomu by nie uwierzył. Jednak język miał sparaliżowany, tak samo jak resztę ciała. Nie mógł wykrztusić ani słowa.
– Pozwól mi to zrobić – powiedział Abaeze. – Lepiej prześpię dzisiejszą noc, jeśli będę mógł zgasić tego gnojka.
Ganiru pokiwał głową z aprobatą.
– Jasne. Jest twój.
Abaeze gwałtownie poderwał Johna z podłogi. Taka upokarzająca śmierć. Człowiek wyćwiczony w działaniu pod presją dawał się prowadzić na rzeź jak bezwolne zwierzę. Ganiru przytrzymał drzwi, żeby Abaeze mógł go wyciągnąć na zewnątrz. W pewnym sensie przyniosło to Johnowi ulgę – nie umrze wewnątrz kontenera. Ostatni oddech będzie przynajmniej wypełniony świeżym powietrzem.
– Na kolana – rozkazał Abaeze.
John poczuł pchnięcie, podparł się dłońmi. Stał teraz na czworakach plecami do niego. Pomyślał, że to dobrze, iż reszta mężczyzn została w kontenerze. Śmierć była prywatną sprawą, nie chciał dzielić z nimi ostatniej chwili.
Odwrócił się i zobaczył, że Ganiru podaje mu pistolet. Usłyszał metaliczny odgłos, kiedy Abaeze odbezpieczył broń. Lufa pistoletu wcisnęła się w tył głowy i zmusiła twarz do zetknięcia się z ziemią. John śledził wzrokiem szczelinę w asfalcie, dopóki nie zniknęła pod jeszcze jednym kontenerem.
Tak wyglądał koniec, ostatni rozdział. Był o tym przekonany.
Wewnętrzny film znieruchomiał, gdy John usłyszał dźwięk naciskanej klamki. Otworzył oczy i zobaczył policjanta na korytarzu, pomagającego pielęgniarce przejechać łóżkiem przez drzwi. To na pewno Abaeze wrócił z operacji. John natychmiast zaczął szukać oznak ruchu, ale mężczyzna nie wydawał się przytomny.
Pielęgniarka zatrzymała łóżko obok łóżka Johna i podłączyła czujniki pilnujące stanu pacjenta. Chwilę później piknął jej pager i zostawiła Johna samego ze śpiącym Abaezem.
John przyjrzał się ciężkiemu ciału, ledwo mieszczącemu się w łóżku. Ten człowiek miał prawie dwa metry wzrostu i ważył sporo ponad sto kilogramów. Skóra na jego twarzy była tak czarna, że wręcz granatowa. Nos wyglądał na szerszy, a zmarszczki na policzkach były głębsze, niż wydawało się wcześniej. Grube ręce spoczywające na kołdrze nie miały żadnych zdeformowanych po siłowni mięśni. Siła tego mężczyzny była opakowana w warstwę tłuszczu, ale to nie czyniło jej mniej imponującą. John rozumiał, dlaczego Ganiru był nim tak zachwycony. Ludzie, którzy mieli problem ze spłatą długów, najczęściej znajdowali ukryte rezerwy, kiedy przy stole negocjacyjnym pojawiał się Abaeze.
Nagle z obwisłych ust dobyło się kaszlnięcie. John się wzdrygnął. Potem rozbrzmiały kolejne i nie ulegało wątpliwości, że jego sąsiad z łóżka obok odzyskuje przytomność.
John rozważał, czy wezwać pielęgniarkę, ale zawahał się, gdy Abaeze otworzył oczy i odwrócił ku niemu twarz. Dopiero po kilku sekundach olbrzym zrozumiał, na kogo patrzy. Uśmiechnął się słabo i powiedział:
– Czyli jednak żyjesz.
John odwzajemnił uśmiech.
– Tak. I obaj wiemy, komu to zawdzięczam.