Dwudziesty tom przygód Gabriela Allona, izraelskiego agenta, eksperta historii sztuki i konserwatora obrazów to powieść pełna akcji, sięgająca do głęboko skrywanych tajemnic Watykanu i intrygujących epizodów z historii judaizmu i chrześcijaństwa.


Od 2000 lat winą za śmierć Jezusa obarcza się Żydów. Czy jednak jest to zgodne z prawdą historyczną? Czy watykańskie archiwa skrywają dokumenty przeczące tej tezie? Czy tzw. ewangelia Poncjusza Piłata, rzymskiego prefekta Judei, który zatwierdził wyrok śmierci na Jezusa istnieje i zawiera prawdziwy zapis procesu i jednoznacznie odpowiada na pytanie: kto jest winien? Czy obwinianie Żydów o śmierć Jezusa jest największym kłamstwem, które sprokurował Kościół Katolicki, dając podwaliny wielowiekowemu antysemityzmowi?

Te pytania stały się dla Daniela Silvy punktem wyjścia do skonstruowania fabuły “Zakonu”, kolejnej powieści z udziałem izraelskiego agenta Gabriela Allona. Allon, obecnie szef izraelskiego wywiadu, spędza wakacje z rodziną w Wenecji. Niestety, spokój nie trwa długo. Gabriel zostaje wezwany do zbadania okoliczności śmierci papieża Pawła VII i powiązanych z tym wydarzeniem zaginięciami – członka gwardii szwajcarskiej, pewnego listu oraz tajemniczej księgi, którą przed śmiercią studiował papież. Na dodatek w Europie dochodzi do ataków terrorystycznych, o które obwinia się bojówki islamskie, w mediach pojawiają się artykuły o wydźwięku antysemickim. W Watykanie zbiera się konklawe, by wybrać nowego papieża a za jego kulisami trwa bezpardonowa walka o władzę nad Kościołem.

Według oficjalnej wersji Watykanu przywódca kościoła katolickiego zmarł na atak serca, który miał miejsce, gdy modlił się w swojej ulubionej kaplicy. Ale arcybiskup Luigi Donati, prywatny sekretarz Ojca Świętego, podejrzewa, że w tej historii może kryć się coś więcej, stąd jego prośba o pomoc skierowana do Gabriela. Jedna z pierwszych zagadek do rozwiązania to powody, dla których Ojciec Święty odwiedzał późno w nocy archiwa watykańskie, zwłaszcza te najgłębiej ukryte i dostępne tylko dla papieży. Donati sugeruje, że mógł znaleźć coś, co stało się przyczyną jego zamordowania. Jaki dokument może być tak potężny, że ktoś był zdolny do usunięcia urzędującego papieża, byle tylko tajemnica nie wyszła poza mury Watykanu? Na to pytanie musi odpowiedzieć Gabriel, a im bardziej zbliża się do prawdy, tym dzieją się rzeczy coraz groźniejsze…

Gabriel Allon, podobnie jak jego twórca, wydaje się z wiekiem coraz lepszy.

W fabule “Zakonu” Silva powraca do bohaterów i scenerii, które długoletni czytelnicy serii Silvy rozpoznają bez trudu. Co nie oznacza, że odbiorca nie mający dotąd kontaktu z przygodami Gabriela Allona, stoi na straconej pozycji. Bynajmniej, brak wiedzy o wcześniejszych perypetiach izraelskiego agenta nie wpływa na odbiór “Zakonu”, jako że powieść stanowi fabularną całość. Jak zawsze u Silvy, widać dbałość o szczegóły i niezrównaną umiejętność malowniczych opisów, ożywiających każdą lokalizację na sposób kinowy.

Gabriel Allon, podobnie jak jego twórca, wydaje się z wiekiem coraz lepszy. Silva, co nie jest przecież łatwe po latach kontynuacji serii z jednym bohaterem, nie wykazuje na szczęście oznak twórczego spowolnienia czy skupiania się wokół starych pomysłów. “Zakon” jest więc wartym uwagi thrillerem, miłośnicy Dana Browna czy “Konklawe” Roberta Harrisa znajdą tu znajome klimaty, a pozostali również nie powinni być zawiedzeni. Sporo akcji, odsłanianie tajemnic Watykanu, tajne organizacje działające w łonie Kościoła, intrygujące epizody z historii judaizmu i chrześcijaństwa, gry polityczne na najwyższych szczeblach władzy europejskich krajów i działalność Zakonu Świętej Heleny – to wszystko znalazło się na kartach tej powieści. Jeśli ktoś jeszcze nie spotkał się z Gabrielem Allonem – warto nadrobić zaległości.

Robert Wiśniewski

Daniel Silva, Zakon, Przekład: Robert Ginalski, Wydawnictwo HarperCollins Polska, Premiera: 6 listopada 2020
 

konkurs

 

Daniel Silva
Zakon
Przekład: Robert Ginalski
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 6 listopada 2020
 
 

PRZEDMOWA
Jego Świątobliwość papież Paweł VII po raz pierwszy pojawił się w „Spowiedniku”, trzeciej książce z serii przygód Gabriela Allona. Następnie wystąpił w „Posłańcu” oraz „Upadłym aniele”. Ten były patriarcha Wenecji, urodzony jako Pietro Lucchesi, jest bezpośrednim następcą papieża Jana Pawła II. W mojej fikcyjnej wersji Watykanu nie było pontyfikatów Josepha Ratzingera i Jorge Maria Bergoglia, czyli papieży Benedykta XVI i Franciszka.

CZĘŚĆ PIERWSZA
INTERREGNUM

1
RZYM

Telefon zadzwonił o 11:42 w nocy. Luigi Donati zawahał się i pewnie by nie odebrał, ale numer, który wyświetlił się na ekranie jego telefonino, należał do Albanesego. A ten tylko z jednego powodu mógł dzwonić o tak późnej porze.
– Gdzie jesteście, ekscelencjo?
– Poza murami.
– Ach tak. Mamy czwartek, prawda?
– Czy coś się stało?
– Przez telefon lepiej nie mówić za dużo. Nigdy nie wiadomo, kto jeszcze słucha.
Donati wyszedł w wilgotną zimną noc. Miał na sobie czarny garnitur i koszulę z koloratką, a nie sutannę z fioletowym obszyciem i pelerynką, które na co dzień nosił w biurze – jak hierarchowie o jego pozycji nazywali Pałac Apostolski. Arcybiskup Donati pełnił funkcję osobistego sekretarza Jego Świątobliwości papieża Pawła VII. Wysoki, szczupły, o bujnych czarnych włosach i urodzie amanta filmowego, niedawno świętował swoje sześćdziesiąte trzecie urodziny. Z wiekiem wcale nie stał się mniej przystojny. Pismo „Vanity Fair” niedawno ochrzciło go przydomkiem „Luigi Ciacho”. Z powodu tego artykułu najadł się niemało wstydu w Kurii, gdzie każdego chętnie brano na języki. Ponieważ jednak cieszył się zasłużoną reputacją człowieka bezlitosnego, nikt nie miał odwagi żartować z niego w jego obecności. Nikt z wyjątkiem Ojca Świętego, który dokuczał mu niemiłosiernie.
Przez telefon lepiej nie mówić za dużo…
Donati przygotowywał się na tę chwilę od ponad roku, od pierwszego, niegroźnego ataku serca, który ukrył przed resztą świata, nawet przed większością Kurii. Ale dlaczego akurat tej nocy?
Na ulicy panowała dziwna cisza. Śmiertelna cisza, pomyślał nagle Donati. Była to biegnąca między pałacami aleja koło via Veneto, miejsce, gdzie rzadko można uświadczyć księdza, zwłaszcza wykształconego i wyszkolonego przez Towarzystwo Jezusowe, intelektualnie surowy, a czasami buntowniczy zakon, do którego należał Donati. Przy krawężniku czekał jego watykański samochód służbowy z rejestracją SCV. Kierowca z Korpusu Żandarmerii, czyli watykańskiej policji liczącej stu trzydziestu funkcjonariuszy, bez pośpiechu ruszył przez Rzym na zachód.
On nic nie wie…
Donati przejrzał na telefonie komórkowym wydania internetowe głównych włoskich gazet. O niczym nie mieli pojęcia. Podobnie jak ich koledzy w Londynie i Nowym Jorku.
– Włącz radio, Gianni.
– Muzykę, ekscelencjo?
– Wiadomości.
Usłyszał tradycyjny bełkot Saviana, kolejną tyradę o tym, jak to arabscy i afrykańscy imigranci niszczą kraj – jakby Włosi sami nie potrafili wszystkiego doszczętnie schrzanić. Saviano od miesięcy zasypywał Watykan prośbami o prywatną audiencję u Ojca Świętego. Donati zaś, nie bez przyjemności, stale mu odmawiał.
– Wystarczy, Gianni.
Radio miłościwie umilkło. Donati wyglądał przez okno luksusowego niemieckiego sedana. Nie był to środek transportu stosowny dla żołnierza Chrystusa. Podejrzewał, że po raz ostatni jedzie przez Rzym limuzyną z szoferem. Przez blisko dwadzieścia lat służył jako ktoś w rodzaju szefa sztabu Kościoła rzymskokatolickiego. Był to burzliwy okres – zamach terrorystyczny na placu Świętego Piotra, skandal z zabytkami z Muzeów Watykańskich, plaga molestowania seksualnego przez księży – a mimo to Donati rozkoszował się każdą chwilą. A teraz, w mgnieniu oka, wszystko się skończyło. Znowu był tylko zwykłym księdzem. Nigdy w życiu nie czuł się tak bardzo samotny.
Samochód przejechał na drugą stronę Tybru i skręcił w via della Conciliazione, szeroki bulwar, którym Mussolini przeciął rzymskie slumsy. W oddali górowała skąpana w świetle kopuła bazyliki, przywrócona do dawnej świetności. Jechali wzdłuż krzywizny kolumnady Berniniego do Bramy Świętej Anny, gdzie żołnierz Gwardii Szwajcarskiej machnął ręką, wpuszczając ich na terytorium państwa-miasta. Był ubrany w wieczorny mundur: granatową bluzę z postawionym białym kołnierzykiem, skarpety do kolan, czarny beret oraz pelerynę chroniącą przed wieczornym chłodem. Patrzył beznamiętnie, z niezmąconym spokojem.
On nic nie wie…
Samochód jechał powoli via Sant’Anna – mijając koszary Gwardii Szwajcarskiej, Bramę Świętej Anny, watykańskie drukarnie oraz Bank Watykański – aż zatrzymał się pod sklepionym przejściem prowadzącym na dziedziniec San Damaso. Donati przeszedł pieszo po kocich łbach, wsiadł do najważniejszej w całym świecie chrześcijańskim windy i wjechał na trzecie piętro Pałacu Apostolskiego. Szybko przeszedł przez loggię obramowaną z jednej strony szklaną ścianą, z drugiej zaś freskiem. Skręciwszy w lewo, dotarł do apartamentów papieskich.
Przed drzwiami stał kolejny żołnierz Gwardii Szwajcarskiej, tym razem w pełnym mundurze galowym, sztywny jakby kij połknął. Donati minął go bez słowa i wszedł do środka. Czwartek, pomyślał. Dlaczego to musi być akurat w czwartek?

* * *

Osiemnaście lat, a nic się nie zmieniło, pomyślał, rozglądając się po prywatnym gabinecie Ojca Świętego. Tylko telefon. Donati zdołał w końcu namówić Ojca Świętego, by wymienił przedpotopowe ustrojstwo Wojtyły z okrągłą tarczą na nowoczesną centralkę z wieloma liniami. Ale pomijając ten szczegół, pokój wyglądał dokładnie tak, jak zostawił go Polak. To samo proste drewniane biurko. To samo beżowe krzesło. Ten sam wytarty kobierzec. Nawet suszka i zestaw piór należały do Wielkiego Wojtyły. Dlatego że wbrew temu, co obiecywał na początku swego pontyfikatu – że Kościół będzie przyjazny, mniej represyjny – Pietro Lucchesi tak naprawdę nigdy nie uciekł przed długim cieniem swojego poprzednika.
Donati instynktownie spojrzał na zegarek. Było siedem minut po północy. Wieczorem Ojciec Święty udał się do gabinetu o wpół do dziewiątej, by przez półtorej godziny czytać i pisać listy. Zazwyczaj Donati był u boku swojego mistrza albo w swoim gabinecie w głębi korytarza. Ale ponieważ był czwartek, jedyny dzień w tygodniu, kiedy miał wieczór dla siebie, został tu tylko do dziewiątej.
Luigi, zanim wyjdziesz, zrób coś dla mnie…
Lucchesi poprosił Donatiego, żeby rozsunął ciężkie kotary w oknie gabinetu. To właśnie z tego okna Ojciec Święty co niedziela w południe odmawiał modlitwę Anioł Pański. Donati spełnił życzenie swojego mistrza. Uchylił nawet żaluzje, żeby Jego Świątobliwość mógł wyglądać na plac Świętego Piotra, harując nad górą papierków z Kurii. Teraz kotary były szczelnie zasunięte. Donati zajrzał za nie. Żaluzje też zostały zamknięte.
Biurko było uprzątnięte, ani śladu tradycyjnego bałaganu Lucchesiego. Stała tam na wpół pusta filiżanka herbaty, z łyżeczką na spodku – nie było ich, kiedy Donati wychodził. Pod starą wysuwaną lampą leżały starannie ułożone dokumenty w szarych kopertach. Raport z Archidiecezji Filadelfii na temat finansowych skutków afery pedofilskiej. Uwagi do wygłoszenia w trakcie środowej audiencji generalnej. Pierwszy szkic homilii do wygłoszenia podczas zbliżającej się wizyty papieskiej w Brazylii. Zapiski do encykliki na temat imigrantów, która z pewnością doprowadzi do szewskiej pasji Saviana i jego popleczników z włoskiej skrajnej prawicy.
Brakowało tylko jednej rzeczy.
Dopilnujesz, żeby to dostał, prawda, Luigi?
Donati zajrzał do kosza na śmieci – pusto. Ani skrawka papieru.
– Ekscelencja czegoś szuka?
Donati obejrzał się i zobaczył, że od progu przygląda mu się kardynał Domenico Albanese. Albanese był z urodzenia Kalabryjczykiem, a z zawodu sługą Kurii. Piastował w Stolicy Apostolskiej kilka ważnych funkcji, między innymi przewodniczył Papieskiej Radzie ds. Dialogu Międzyreligijnego, a także był archiwistą i bibliotekarzem świętego Kościoła rzymskokatolickiego. Żadna z tych funkcji nie usprawiedliwiała jego obecności w apartamentach papieskich siedem minut po północy, ale Domenico Albanese był kamerlingiem. I to na nim ciążył obowiązek formalnego ogłoszenia, że tron świętego Piotra jest pusty.
– Gdzie on jest? – spytał Donati.
– W królestwie niebieskim – wyrecytował kardynał.
– A ciało?
Gdyby Albanese nie poczuł świętego powołania, pewnie zarabiałby na życie układaniem marmurowych płyt albo przenoszeniem zwierzęcych tusz w kalabryjskiej rzeźni. Donati przeszedł za nim krótkim korytarzem do sypialni. W półmroku stało jeszcze trzech kardynałów – Marcel Gaubert, José Maria Navarro i Angelo Francona. Gaubert był sekretarzem stanu, czyli praktycznie premierem i głównym dyplomatą najmniejszego państwa świata. Navarro był prefektem Kongregacji Nauki Wiary, strażnikiem ortodoksyjnego katolicyzmu, obrońcą przed herezją. Najstarszy z nich, Francona, był dziekanem Kolegium Kardynałów i jako taki miał przewodniczyć następnemu konklawe.
Do Donatiego jako pierwszy zwrócił się Navarro, Hiszpan z arystokratycznej rodziny. Mimo iż blisko ćwierć wieku mieszkał i pracował w Rzymie, wciąż mówił po włosku z silnym akcentem kastylijskim.
– Luigi, wiem, jakie to dla ciebie bolesne. Byliśmy jego wiernymi sługami, ale to ciebie kochał najbardziej.
Kardynał Gaubert, paryżanin o kociej twarzy, mądrze pokiwał głową, słysząc ten kurialny frazes Hiszpana, podobnie jak trzej świeccy stojący w mroku w kącie pokoju – doktor Octavio Gallo, osobisty lekarz Ojca Świętego; Lorenzo Vitale, szef Korpusu Żandarmerii; a także Alois Metzler, komendant Gwardii Szwajcarskiej. Wyszło na to, że Donati zjawił się ostatni. A przecież to on, sekretarz osobisty, powinien był wezwać najważniejszych książąt Kościoła do łoża zmarłego papieża. Nie kamerling. Nagle opadły go wyrzuty sumienia.
Kiedy jednak spojrzał na wyciągniętą na łóżku postać, wyrzuty sumienia znikły i ogarnął go przytłaczający żal. Lucchesi wciąż miał na sobie białą sutannę, ale zdjęto mu pantofle i nigdzie nie było widać piuski. Ktoś ułożył mu ręce na piersi i wsunął w palce różaniec. Miał zamknięte oczy, opuszczoną szczękę, ale jego twarz nie zdradzała śladu bólu. Nic nie wskazywało na to, że cierpiał. W sumie Donati wcale by się nie zdziwił, gdyby Jego Świątobliwość nagle obudził się i zapytał o wydarzenia tego wieczoru.
Wciąż miał na sobie białą sutannę…
Od pierwszego dnia pontyfikatu Donati pilnował terminarza Ojca Świętego. Wieczorny rytuał rzadko kiedy się zmieniał. Kolacja od siódmej do ósmej trzydzieści. Robota papierkowa w gabinecie od ósmej trzydzieści do dziesiątej, następnie zaś kwadrans modlitwy i zadumy w prywatnej kaplicy. Zazwyczaj o wpół do jedenastej kładł się do łóżka, przeważnie z angielskimi kryminałami, do których miał grzeszną słabość. Na nocnym stoliku, obok okularów do czytania, leżały „Intrygi i żądze” P.D. James. Donati otworzył książkę na zaznaczonej stronie.
Czterdzieści pięć minut później Rickards wrócił na miejsce zbrodni …
Donati zamknął książkę. Uznał, że papież nie żył od niecałych dwóch godzin, może trochę dłużej.
– Kto go znalazł? – zapytał spokojnie. – Mam nadzieję, że nie usługujące zakonnice?
– Ja – odparł kardynał Albanese.
– W którym miejscu?
– Jego Świątobliwość odszedł z tego świata w kaplicy. Znalazłem go kilka minut po dziesiątej. Jeśli chodzi o dokładny czas zejścia… – Kalabryjczyk wzruszył barczystymi ramionami. – Nie potrafię powiedzieć, ekscelencjo.
– Dlaczego nie zawiadomiono mnie natychmiast?
– Szukałem księdza arcybiskupa wszędzie.
– Trzeba było zadzwonić na moją komórkę.
– Dzwoniłem. Nawet kilka razy. Nikt nie odebrał.
Kamerling mija się z prawdą, pomyślał Donati.
– A co eminencja robił w kaplicy?
– To mi zaczyna wyglądać na inkwizycję. – Albanese przesunął wzrok na kardynała Navarrę, po czym znów spojrzał na Donatiego. – Jego Świątobliwość prosił, żebym się z nim pomodlił. Skorzystałem z zaproszenia.
– Zadzwonił do księdza kardynała bezpośrednio?
– Do mojego apartamentu – odparł kamerling, kiwając głową.
– O której?
Albanese wzniósł oczy i spojrzał na sufit, jakby usiłował przypomnieć sobie drobiazg, który mu wypadł z pamięci.
– O dziewiątej piętnaście. Może dwadzieścia. Prosił, żebym przyszedł kilka minut po dziesiątej. Kiedy się zjawiłem…
Donati spojrzał na martwe ciało na łóżku.
– A jak on się tu dostał?
– Przyniosłem go.
– Sam?
– Jego Świątobliwość dźwigał na swoich barkach ciężar Kościoła, ale po śmierci był lekki jak piórko – oświadczył Albanese. – A ponieważ nie mogłem się skontaktować z ekscelencją, wezwałem sekretarza stanu, który z kolei zadzwonił do kardynałów Navarry i Francony. Następnie zadzwoniłem po dottore Gallo, który orzekł zgon. Śmierć została spowodowana rozległym zawałem serca. To już był drugi, prawda? Czy może trzeci?
Donati spojrzał na papieskiego lekarza.
– A o której pan to ogłosił, dottore Gallo?
– Dziesięć po jedenastej, ekscelencjo.
Kardynał Albanese odchrząknął dyskretnie.
– W oficjalnym komunikacie pozwoliłem sobie nieco zmienić ramy czasowe. Jeśli chcesz, Luigi, mogę powiedzieć, że to ty go znalazłeś.
– To nie będzie konieczne.
Donati przyklęknął obok łóżka. Za życia Ojciec Święty był drobny, a po śmierci skurczył się jeszcze bardziej. Donati pamiętał ten dzień, gdy konklawe nieoczekiwanie wybrało Lucchesiego, patriarchę Wenecji, na dwieście sześćdziesiątego piątego papieża Kościoła rzymskokatolickiego. W Pokoju Łez włożył na siebie najmniejszą z trzech gotowych sutann, a i tak wyglądał jak mały chłopczyk w koszuli ojca. Gdy wyszedł na balkon Bazyliki Świętego Piotra, jego głowa ledwie wystawała ponad balustradę. Vaticanisti nadali mu przydomek Pietro Nieprawdopodobny. Kościelni twardogłowi zaś przezywali go drwiąco Papieżem Przypadkowym.
Po chwili Donati poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Była ciężka jak ołów. A zatem to Albanese.
– Pierścień, ekscelencjo.
Kiedyś kamerling miał obowiązek zniszczyć Pierścień Rybaka należący do zmarłego papieża w obecności Kolegium Kardynałów. Ale podobnie jak trzy uderzenia w czoło papieża srebrnym młoteczkiem, także i ta praktyka odeszła w niebyt. Rzadko noszony pierścień Lucchesiego zostanie tylko nacięty dwoma głębokimi karbami w kształcie krzyża. Natomiast inne tradycje nadal obowiązywały, takie jak natychmiastowe zamknięcie i opieczętowanie papieskich apartamentów. Po zabraniu ciała nawet Donati, jedyny sekretarz osobisty Lucchesiego, nie będzie miał do nich wstępu.
Nie wstając z kolan, Donati wysunął szufladkę nocnego stolika i chwycił ciężki złoty sygnet. Przekazał go kardynałowi Albanesemu, który schował go do aksamitnego woreczka i uroczyście oświadczył:
– Sede vacante.
Teraz tron świętego Piotra był pusty. Zgodnie z nakazem konstytucji apostolskich tymczasową opiekę nad Kościołem rzymskokatolickim w okresie interregnum – które zakończy się wraz z wyborem nowego papieża – przejmie kardynał Albanese. Donati, który był tylko biskupem tytularnym, nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. W gruncie rzeczy, skoro jego mistrz umarł, nie posiadał już teki ani władzy i odpowiadał jedynie przed kamerlingiem.
– Kiedy ksiądz kardynał zamierza wydać oświadczenie? – zapytał Donati.
– Czekałem na przybycie ekscelencji.
– Czy mogę je przejrzeć?
– Najważniejszy jest teraz czas. Opóźniając…
– Oczywiście, eminencjo. – Donati położył dłoń na ręce Lucchesiego. Była już zimna. – Chciałbym na chwilę zostać z nim sam.
– Na chwilę – powiedział kamerling.
Pokój stopniowo się wyludniał. Ostatni wyszedł kardynał Albanese.
– Powiedz mi coś, Domenico.
Kamerling zatrzymał się w progu.
– Ekscelencjo?
– Kto zasunął kotary w gabinecie?
– Kotary?
– Kiedy wychodziłem o dziewiątej, były rozsunięte. Żaluzje też.
– Ja je zasunąłem, ekscelencjo. Nie chciałem, żeby ktoś z placu dojrzał światło palące się w apartamentach o tak późnej porze.
– Tak, oczywiście. To było bardzo mądre z twojej strony, Domenico.
Kamerling wyszedł, nie zamykając drzwi. Zostawszy ze swoim mistrzem sam na sam, Donati stłumił łzy. Na żałobę przyjdzie jeszcze czas. Nachylił się do ucha Lucchesiego i delikatnie uścisnął zimną dłoń.
– Odezwij się do mnie, stary przyjacielu – szepnął. – Powiedz, co tu się naprawdę stało dziś wieczorem.

2
JEROZOLIMA – WENECJA

To Chiara w tajemnicy zawiadomiła premiera, że jej mąż stanowczo potrzebuje urlopu. Odkąd niechętnie wprowadził się do reprezentacyjnego apartamentu przy bulwarze Króla Saula[3], rzadko kiedy pozwalał sobie na wolne popołudnie i pracował podczas rekonwalescencji, mimo że kilka dni wcześniej wybuch bomby w Paryżu uszkodził mu dwa kręgi w odcinku lędźwiowym. Ale nie można było lekceważyć sytuacji. Gabrielowi potrzebna była bezpieczna łączność oraz, co ważniejsze, silna ochrona. Podobnie jak Chiarze i bliźniętom. Irene i Raphael wkrótce mieli obchodzić czwarte urodziny. Jednak rodzina Allonów żyła w takim zagrożeniu, że dzieciaki nigdy nie wyściubiły nosa poza Izrael.
Ale dokąd mieliby pojechać? Egzotyczna podróż do dalekiego kraju nie wchodziła w rachubę. Musieli się trzymać względnie blisko Izraela, żeby na wypadek bardzo prawdopodobnego nagłego kryzysu Gabriel w ciągu kilku godzin mógł się znaleźć z powrotem na bulwarze Króla Saula. Ich przyszłość nie przewidywała safari w Republice Południowej Afryki ani wypadów do Australii czy na Galapagos. Ale może to i lepiej – relacje Gabriela z dzikimi zwierzętami były cokolwiek skomplikowane. Poza tym Chiara nie naraziłaby go na zmęczenie kolejnym długim lotem. Teraz, odkąd został dyrektorem generalnym Biura, ciągle latał do Waszyngtonu na narady z amerykańskimi partnerami w Langley. Tymczasem najbardziej potrzebował odpoczynku.
Z drugiej strony, rekreacja nie należała do jego mocnych stron. Był niesamowicie utalentowany, ale mało czym się pasjonował. Nie jeździł na nartach ani nie pływał z rurką, a kijem golfowym czy rakietą tenisową posługiwał się wyłącznie jako bronią. Na plaży się nudził, chyba że było zimno i wietrznie. Lubił żeglować, zwłaszcza po zdradliwych wodach na zachód od Anglii, albo objuczony plecakiem zasuwać po jałowych wrzosowiskach. Nawet Chiara, emerytowana agentka terenowa Biura, potrafiła dotrzymać mu kroku najwyżej przez dwa, trzy kilometry. Dzieciaki od razu opadłyby z sił.
Cała sztuczka polegała na tym, by znaleźć Gabrielowi jakieś zajęcie w trakcie wakacji, mały projekt, który pochłaniałby go z rana przez kilka godzin, aż dzieciaki obudzą się, ubiorą i będą gotowe na kolejny dzień. A jeśli okaże się, że ten projekt da się realizować w mieście, gdzie jest mu tak wygodnie? W mieście, w którym studiował konserwację sztuki i odbył praktyki zawodowe? W mieście, w którym on i Chiara spotkali się i zakochali? Ona się tam urodziła, a jej ojciec był naczelnym rabinem kurczącej się wspólnoty żydowskiej. Mało tego, matka wciąż nagabywała ją, żeby przyjechała w odwiedziny razem z dziećmi. Byłoby to idealne wyjście, pomyślała. Jak mówi przysłowie, upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu.
Ale kiedy? Sierpień odpadał. Byłoby stanowczo za gorąco i wilgotno, a miasto cierpiałoby od zalewu zorganizowanych wycieczek, hord trzaskających selfie turystów przez godzinę czy dwie łażących po mieście za opryskliwymi przewodnikami, wypijających w pośpiechu przesadnie drogą kawę w Caffè Florian i wracających na pokład swoich wycieczkowców. Ale gdyby poczekali do, powiedzmy, listopada, byłoby chłodniej i mieliby sestiere w dużej mierze tylko dla siebie. Mieliby szansę zastanowić się nad swoją przyszłością, a ich uwagi nie rozpraszałoby ani Biuro, ani codzienne życie w Izraelu. Gabriel poinformował premiera, że będzie służył tylko przez jedną kadencję. Czas pomyśleć o tym, jak spędzą resztę życia i gdzie będą wychowywali dzieci. Żadne z nich nie młodniało, zwłaszcza Gabriel.
Chiara nie informowała go o swoich planach, bo sprowokowałaby tylko długaśny wykład na temat powodów, dla których państwo izraelskie ległoby w gruzach, gdyby wziął choćby dzień wolnego. Spiskowała za to z Uzim Nawotem, zastępcą dyrektora, by wybrać terminy. Administracja, czyli dział Biura zajmujący się pozyskiwaniem zakonspirowanych lokali i ich zarządzaniem, wzięła na siebie zakwaterowanie, a miejscowa policja i służby wywiadowcze, z którymi Gabriel miał ścisłe związki, zgodziły się zapewnić ochronę.
Pozostawało tylko wymyślić jakiś projekt, żeby Gabriel miał się czym zająć. Pod koniec października Chiara zadzwoniła do Francesca Tiepola, właściciela firmy konserwatorskiej cieszącej się w okolicy największą renomą.
– Mam to, czego potrzeba. Prześlę zdjęcie mejlem.
Trzy tygodnie później Gabriel wrócił do domu po wyjątkowo kłótliwym posiedzeniu marudnego izraelskiego rządu i zastał spakowane walizki całej rodziny Allonów.
– Rzucasz mnie?
– Nie – odparła Chiara. – Jedziemy na wakacje. Wszyscy.
– Ja nie mogę…
– To już jest załatwione, kochanie.
– Czy Uzi o tym wie?
Chiara kiwnęła głową.
– Premier też.
– Dokąd się wybieramy? I na jak długo?
Chiara udzieliła mu odpowiedzi.
– A co ja ze sobą pocznę przez dwa tygodnie?
Podała mu zdjęcie.
– Nie ma mowy, żeby udało mi się to dokończyć.
– Zrobisz tyle, ile zdołasz.
– Żeby ktoś inny dotykał potem mojego dzieła?
– To jeszcze nie koniec świata.
– Nigdy nie wiadomo, Chiaro. Nigdy nie wiadomo.

 
Wesprzyj nas