“Granica” to trzeci tom cyklu “Power of the Dog”, w którym Don Winslow opowiada historię burzliwej, trwającej od dziesięcioleci amerykańsko-meksykańskiej wojny narkotykowej.


Don Winslow od lat pisze o handlu narkotykami, meksykańskich kartelach produkujących i dostarczających na amerykański rynek tysiące kilogramów środków odurzających, obracających milionami dolarów i korumpujących polityków po obu stronach granicy. Ma też wiele do powiedzenia na temat daremności prób powstrzymania tego procederu, wytyka hipokryzję władz, zdających sobie sprawę, że to Ameryka jest największym odbiorcą towaru, a jednocześnie obwiniających za to inne kraje środkowoamerykańskie, takie jak Meksyk czy Gwatemala. Trylogia Winslowa przedstawia te społeczne i polityczne uwarunkowania, będąc jednocześnie znakomitą epicką opowieścią kryminalną, z agentem Artem Kellerem w roli głównej.

“Granica” to trzeci tom cyklu Winslowa, poprzednie dwa “The Power of the Dog” i “The Cartel” nie są dostępne w Polsce, jednak ich znajomość nie jest niezbędna do zagłębienia się w fabułę. Winslow w “Granicy” wielokrotnie powraca do epizodów poprzedzających wydarzenia bieżące, dzięki czemu czytelnik bez problemu odtworzy sobie całościowy obraz opisywanej historii.

Opowieść Winslowa dotarła do punktu, gdy wieloletnie uzależnienie Ameryki od opioidów dostarczanych przez meksykańskie kartele stworzyło rosnący rynek dla nowych produktów – heroiny i fentanylu, a Art Keller został mianowany szefem DEA, z zadaniem powstrzymania fali narkotyków zalewających kraj. Keller przyjmuje strategię bardziej tolerancyjnego podejścia do drobnych dealerów i konsumentów, jednocześnie skupiając się na ściganiu bossów, skorumpowanych policjantów i polityków, przez których ręce przechodzą zyski z handlu. Niestety, Keller spotyka się z niezrozumieniem i sabotażem we własnej agencji, a kandydat na prezydenta oskarża go o łagodność wobec przestępczości, wskazując nielegalną imigrację i korupcję w meksykańskim rządzie jako źródło zła.

“Granica” to znakomicie napisana opowieść, mówiąca wiele o Ameryce pierwszych dwudziestu lat XXI wieku

Tymczasem w Meksyku toczy się kolejna zaciekła wojna o kontrolę nad handlem narkotykami, trwa chaos, giną ludzie a meksykański rząd umywa ręce, licząc na wzajemne wyniszczenie się karteli. Gdy Keller znajduje dowody wskazujące na to, że zięć kandydata na prezydenta brał udział w praniu setek milionów dolarów z kartelowych pieniędzy pod przykrywką transakcji na rynku nieruchomości, staje się obiektem oczerniania i medialnej nagonki inspirowanej przez osoby ze szczytów władzy. Nasuwa się proste pytanie: czy meksykańskie kartele kupiły Biały Dom?

Choć Keller jest głównym bohaterem książki, Winslow opowiada tę historię także oczami baronów narkotykowych, tajnych agentów, policjantów, nieuczciwych polityków, narkomanów, finansistów piorących brudne pieniądze i reporterów, a także imigrantów, którzy próbują przedostać się z krajów Ameryki Środkowej do lepszego życia w Stanach Zjednoczonych i którzy często stają się ofiarami w wojnie narkotykowej.

“Granica” to znakomicie napisana opowieść, mówiąca wiele o Ameryce pierwszych dwudziestu lat XXI wieku, zapełniona licznymi postaciami, które na długo pozostają w pamięci czytelnika. Choć to fikcyjna historia, opiera się na rzeczywistych wydarzeniach i nietrudno znaleźć w niej odniesienia do prawdziwych osób i incydentów, choćby kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi w 2016 roku i niespodziewane zwycięstwo kandydata, który nie był ich faworytem. To powieść o długoletniej brutalnej wojnie toczonej w przygranicznych miejscowościach, na ulicach miast, na głęboko ukrytych plantacjach maku, wojnie pełnej przemocy i śmierci, gdzie życie zwykłych obywateli jest mało warte, zyski karteli osiągają niebotyczne kwoty a korupcja i przyzwolenie na bezprawie sięga swoimi mackami na same szczyty władzy.

Winslow pokazuje wiele niuansów czterdziestoletniej wojny narkotykowej i portretuje wielu jej uczestników: od przywódców karteli po tajniaków z NYPD, płatnych zabójców, kilkunastoletnich nielegalnych imigrantów z Gwatemali, młodych narkomanów z Nowego Jorku, celebrytów telewizyjnych czy wreszcie potentata z branży nieruchomości ubiegającego się o urząd prezydenta, pałającego miłością do Twittera i pragnącego zbudować mur wzdłuż granicy z Meksykiem, za pieniądze meksykańskie. Ta różnorodność postaci ukazuje, jak głęboko w życie społeczne wielu krajów sięga narkotykowa wojna.

Nikodem Maraszkiewicz

Don Winslow, Granica, Przekład: Barbara Budzianowska-Budrecka, Wydawnictwo HarperCollins Polska, Premiera: 22 października 2019
 
 

Don Winslow
Granica
Przekład: Barbara Budzianowska-Budrecka
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 22 października 2019
 
 

Prolog

Waszyngton, D.C.
Kwiecień 2017 r.

Keller jednocześnie widzi małego chłopca i błysk celownika.
Z ręką w dłoni matki dzieciak stoi wpatrzony w nazwiska na czarnym kamieniu. Czyżby tam kogoś szukał? Dziadka? Albo wuja? A może tylko, spacerując po National Mall, przystanęli przed pomnikiem Weteranów Wojny w Wietnamie?
Mur jest niski, ukryty jak grzeszny sekret, prywatny powód wstydu. Gdzieniegdzie leżą kwiaty, tu i ówdzie paczki papierosów i buteleczki alkoholu. Wietnam był dawno, w innym życiu. Od tamtej pory Keller prowadzi swoją własną i długą wojnę.
Ten mur nie opiewa chwały bitewnych pól. Nie znajdziecie tam nazw: Khe Sanh, Quang Tri czy Hamburger Hill. Może dlatego, myśli Keller, że wygraliśmy wszystkie bitwy, a przegraliśmy wojnę. Wszystkie te śmierci dla bezsensownej wojny… Bywając tutaj wcześniej, widywał mężczyzn opartych o ścianę i łkających jak dzieci.
Rozpacz ich zdruzgotała, złamała im serca.
Dziś zjawiło się ze czterdzieści osób, w większości turystów, poza tym rodziny i kilku mężczyzn, którzy wyglądają na weteranów. Dwaj z nich, starsi, w mundurach VFW[2], służą pomocą tym, którzy próbują odszukać na murze nazwiska swoich bliskich.
Teraz Keller znów jest na wojnie. To wojna z DEA[3], którą mógłby nazwać „swoją”, z senatem USA, z meksykańskimi kartelami narkotykowymi, a nawet prezydentem Stanów Zjednoczonych.
W gruncie rzeczy są jednym i tym samym.
Każda granica, w której istnienie wierzył, została przekroczona.
Niektórzy chcą go uciszyć, uwięzić i zniszczyć. A kilku, jak podejrzewa, pragnie go zabić.
Wie, że stał się postacią kontrowersyjną, uosobieniem rozłamu, który się pogłębia, grożąc podziałem w łonie państwa. Wywołał skandal, którym było śledztwo sięgające od makowych pól Meksyku aż po Wall Street i sam Biały Dom.
Jest ciepły wiosenny dzień, lekki powiew wiatru unosi płatki kwiatu wiśni. Marisol, wyczuwając jego nastrój, ujmuje go za rękę.
Keller patrzy na malca i wtedy z prawej, od strony pomnika Waszyngtona, dostrzega nagły błysk. Jednym skokiem rzuca się na chłopca i jego matkę, powalając ich na ziemię.
A potem się obraca, by osłonić Mari.
Pocisk, który drasnął mu czaszkę i smagnął szyję, okręca go wokół osi.
Przez zalane krwią oczy widzi świat na czerwono, gdy wyciąga rękę ku Marisol i spycha ją na ziemię.
Okrywa ją swym ciałem, a jej laska ze stukotem pada na chodnik.
Kolejne pociski uderzają w mur tuż nad nimi.
Słyszy jęki i krzyki. Ktoś woła:
– Zamachowiec!
Wypatruje źródła strzałów i dostrzega, że padają z południowego wschodu, kierunek na dziesiątą, gdzieś zza małego budynku, w którym, jak zapamiętał, mieszczą się toalety. Odruchowo sięga za pas po sig sauera, ale zaraz uświadamia sobie, że jest nieuzbrojony.
Strzelec przełącza się na automat.
Pociski uderzają w mur nad Kellerem, odłupując kamień wraz z wyrytymi tam nazwiskami. Ludzie przywierają do ziemi lub kulą się do ściany. Kilkoro, ci bliżej krawędzi, przeczołguje się na drugą stronę i rusza biegiem w kierunku Constitution Avenue. Ale większość zamiera w osłupieniu.
Keller wrzeszczy:
– Snajper! Na ziemię! Padnij!
Widzi jednak, że to nic nie daje. Miejsce pamięci stało się śmiertelną pułapką. Ściana tworzy szerokokątne V, a jedyną drogą ucieczki w obu kierunkach jest wąska ścieżka wzdłuż niej. Jakaś para w średnim wieku rusza biegiem w stronę wyjścia na wschód, czyli tam, gdzie czai się zamachowiec, i nieszczęśnicy natychmiast padają niczym figury z koszmarnej gry wideo.
– Mari – szepcze Keller – musimy uciekać. Rozumiesz?
– Tak.
– Przygotuj się.
Czeka, aż seria ucichnie – znak, że strzelec zmienia magazynek – i zrywa się, chwyta Mari i przerzuca ją sobie przez ramię. Rusza biegiem wzdłuż ściany do zachodniego wyjścia, gdzie mur obniża się do wysokości pasa, po czym kładzie ją na ziemi za drzewem.
– Leż i się nie ruszaj! – krzyczy.
– Gdzie idziesz?
Strzelanina wybucha od nowa.
Keller ponownie przeskakuje mur i zaczyna spychać ludzi do wyjścia po stronie południowo-zachodniej.
– Tędy! Tędy! – woła, kładąc dłoń na karku jakiejś kobiety. Naciska jej głowę w dół, by zmusić ją do biegu. Ale zaraz słyszy ostry świst pocisku i odgłos uderzenia. Kobieta chwieje się i osuwa na kolana, a spomiędzy jej palców spływa krew.
Kiedy próbuje ją dźwignąć, tuż przy twarzy słyszy świst serii.
Podbiega do nich młody mężczyzna, wyciąga rękę w stronę rannej i woła:
– Jestem sanitariuszem!
Keller zostawia go z kobietą, obraca się i rzuca w tłum, by znów spychać ludzi z linii ognia. I wtedy ponownie widzi chłopca uczepionego dłoni matki. Malec ma oczy szeroko otwarte z przerażenia, a kobieta holuje go przed sobą, osłaniając własnym ciałem.
Keller w taki sposób obejmuje jej ramię, by choć pochylona, nadal posuwała się do przodu.
– Osłaniam cię, jestem tu, idź – powtarza, aż doprowadza ją na skraj muru, gdzie jest już bezpieczna, po czym wraca na poprzednie stanowisko.
Ogień znowu ustaje. Snajper po raz kolejny zmienia magazynek.
Chryste, myśli Keller, ile jeszcze ich ma?
Co najmniej jeden, gdyż strzały znów padają.
Ludzie potykają się i przewracają.
Wyją syreny, wirniki śmigłowca pulsują głębokim, rozedrganym basem.
Keller podtrzymuje jakiegoś mężczyznę, próbując pchnąć go w przód, lecz w tej samej chwili pocisk uderza w plecy nieszczęśnika, który pada u jego stóp.
Większość ludzi zdołała uciec wyjściem na zachód. Pozostali leżą wzdłuż ścieżki i na trawniku, przez który uciekali, wybierając niewłaściwy kierunek.
Woda z porzuconej butelki chlupie na chodnik.
Wciąż dzwoni jakaś komórka z pękniętym wyświetlaczem, która leży na ziemi obok tandetnej pamiątki – małego popiersia Lincolna. Jest zalana krwią.
Od strony wschodniej wyłania się funkcjonariusz Policji Parkowej. Z pistoletem w dłoni rusza w kierunku toalet, lecz po chwili pada z piersią przeszytą pociskiem.
Keller przypada do ziemi, czołga się w jego stronę i próbuje wymacać puls. Ale nic nie wyczuwa. Płasko przylgnąwszy do trawy, kryje się za martwym ciałem, w które uderza kolejny pocisk. Kiedy podnosi wzrok, wydaje mu się, że widzi sylwetkę snajpera. Przykucnął za budynkiem i po raz kolejny zmienia magazynek.
Art Keller spędził większość życia, walcząc po drugiej stronie granicy, aż wreszcie wrócił do domu.
Ale wojna wróciła razem z nim.
Wyjmuje z dłoni policjanta glocka 9 mm i przemyka się wśród drzew w stronę zamachowca.

Księga pierwsza
Memoriał

Tylko umarli widzieli koniec wojny.
Platon

1
Potwory i duchy

Potwory są prawdziwe. Tak jak i duchy. One żyją w nas. I czasami wygrywają.
Stephen King

1 listopada 2012 r.

Art Keller wyłania się z dżungli w Gwatemali niczym uchodźca.
Pozostawia za sobą scenę rzezi. W małej wiosce Dos Erres piętrzą się stosy ciał. Jedne, częściowo spalone, tlą się jeszcze w ognisku, gdzie je wrzucono. Inne pokrywają polanę, na której padły od kul.
Większość ofiar to narcos[4], ludzie karteli. Rzekomo przybyli tu po to, by zawrzeć rozejm z konkurencją. Uzgodniono więc warunki porozumienia, po czym nastąpiła orgiastyczna uczta wydana z okazji zawartego pokoju. I wtedy narcos z kartelu Los Zetas wyciągnęli pistolety, noże i maczety, by zgotować tym z kartelu Sinaloa krwawą rzeź.
Keller dosłownie w to wpadł. Śmigłowiec, którym leciał, oberwał rakietą i wirując, twardo wylądował w samym środku jatki. Lecz sam Keller też nie był niewiniątkiem. Wspólnie z Adánem Barrerą, bossem kartelu Sinaloa, zamierzali wykończyć Zetas, wspomagając się oddziałem najemników.
Barrera chciał oszukać swych wrogów.
Rzecz w tym, że ci go uprzedzili.
Ale główne cele misji Kellera, czyli dwaj przywódcy Zetas, uległy likwidacji. Pierwszy skończył ze ściętą głową, drugi spłonął jak pochodnia. Potem, zgodnie z jednym z warunków trudnego i złego sojuszu, Keller wyruszył w głąb dżungli, by odszukać Barrerę i go wyprowadzić.
Miał wrażenie, że spędził całe swe dorosłe życie, tropiąc tego człowieka.
Po dwudziestu latach starań w końcu doprowadził do tego, że Barrera został aresztowany przez władze USA, lecz wkrótce przekazano go Meksykowi. Barrera został osadzony w zakładzie o zaostrzonym rygorze, lecz natychmiast uciekł i został szefem kartelu Sinaloa, zyskując jeszcze większą władzę, niż kiedykolwiek dotąd miał.
Wówczas Keller ponownie udał się do Meksyku, by go odszukać. Skończyło się jednak na tym, że po ośmiu latach trudów został sprzymierzeńcem Barrery w walce z Zetas, których należało zlikwidować.
Stanowili bowiem większe zło.
Tak się też stało.
Więc teraz Keller idzie, wyłaniając się z dżungli.
Garść peso dla pogranicznika otwiera mu drogę do Meksyku. Maszeruje kilkanaście kilometrów do wioski Campeche, gdzie rozpoczęli akcję.
A właściwie kuśtyka.
Poziom adrenaliny, gwałtownie pobudzonej widokiem rzezi, z wolna opada. Czuje ciepło słońca i bliskość lasu deszczowego. Bolą go nogi, pieką oczy, dławi fetor ognia, dymu i śmierci.
Smród palącego się ciała pozostaje w nozdrzach na zawsze.
Admirał Orduña czeka w śmigłowcu na wyciętym w lesie prowizorycznym pasie startowym. Dowódca jednostki specjalnej FES siedzi w luku black hawka. Keller i Orduña nawiązali bratnią współpracę podczas wojny z Zetas. Keller dostarczał admirałowi ważne informacje operacyjne zdobyte przez służby USA i często uczestniczył w akcjach elitarnej jednostki marines, prowadzonych na terenie Meksyku.
Ale tym razem było inaczej. Szansa na to, by zlikwidować dowództwo Zetas podczas jednorazowego ataku, pojawiła się w Gwatemali, gdzie meksykańscy marines nie mieli wstępu. Mimo to Orduña zorganizował dla ludzi Kellera bazę wypadową, zapewnił wsparcie logistyczne i przetransportował całą ekipę do Campeche. Teraz czekał, by sprawdzić, czy jego przyjaciel Art Keller wciąż żyje.
Gdy Keller wyłania się zza linii drzew, admirał szeroko się uśmiecha. Potem sięga do lodówki i wyjmuje zimne modelo.
– A reszta zespołu? – pyta Keller.
– Już ich wywieźliśmy – odpowiada Orduña. – Powinni już być w El Paso.
– Ofiary?
– Jeden poległy, czterech rannych. Nie wiedziałem, co z tobą. Gdybyś nie wrócił przed zmrokiem, to pieprzyć wszystko, ruszyłbym cię stamtąd wyciągać.
– Szukałem Barrery. – Keller jednym haustem wychyla piwo.
– I?
– I nie znalazłem.
– A co z Ochoa?
Orduña nienawidzi bossa Zetas niemal tak gorąco jak Keller Adána Barrery. Wojna narkotykowa miewa czasem bardzo osobisty charakter. Tak właśnie traktował ją Orduña od chwili, gdy jeden z jego oficerów zginął podczas ataku na Zetas. Ale ludziom gangu ta śmierć nie wystarczyła. Wieczorem po pogrzebie przyszli zamordować matkę, ciotkę, siostrę i braci poległego. Nazajutrz Orduña utworzył jednostkę o nazwie Matazetas, czyli Mordercy Zetas. Członkowie Matazetas zabijali narcos z Zetas przy każdej okazji, a więźniów trzymali dopóty, dopóki nie wyciągnęli z nich wszystkich informacji, po czym dokonywali egzekucji.
Keller miał inne powody, by nienawidzić Zetas.
Inne, lecz wystarczające.
– Ochoa nie żyje – mówi.
– To pewne?
– Sam widziałem. – Na jego oczach Eddie Ruiz wylał kanister nafty na rannego bossa Zetas, a następnie rzucił w niego zapałką. Ochoa umierał z wrzaskiem. – Forty też.
Forty był w kartelu człowiekiem numer dwa. I takim samym sadystą jak Ochoa.
– Widziałeś jego ciało?
– Widziałem jego głowę odrąbaną od ciała. Wystarczy?
– Może być. – Orduña się uśmiecha.
Tak naprawdę Keller nie widział głowy Forty’ego. Za to widział jego twarz, którą ktoś zdarł z czaszki i przyszył do piłki.
– Ruiz się pojawił?
– Jeszcze nie – odpowiada admirał.
– Kiedy go ostatnio widziałem, żył.
I patrzył, jak Ochoa płonie żywym ogniem. A potem stał na kamienistym podwórcu z czasu Majów i obserwował chłopca, który kopał tę dziwaczną piłkę.
– Może już odleciał? – rzuca Orduña.
– Może.
– Musimy uspokoić twoich ludzi. Dzwonią co piętnaście minut. – Orduña wybiera jakieś cyfry na jednorazowym telefonie, a potem mówi: – Taylor? Zgadnij, kogo tu mam.
Keller bierze aparat i słyszy Tima Taylora, szefa południowo-zachodniego okręgu DEA:
– Jezu Chryste! Myśleliśmy, że nie żyjesz!
– Wybacz, że was zawiodłem.
Czekają na niego w Clint w stanie Teksas. Motel Adobe leży przy mało uczęszczanej drodze kilka kilometrów na wschód od El Paso.
Wnętrze jest typowo motelowe. Duży pokój dzienny z aneksem kuchennym wyposażonym w mikrofalówkę, ekspres do kawy i małą lodówkę. W pokoju stoi sofa, obok stolik, dwa krzesła i telewizor. Ścianę zdobi tandetny pejzaż zachodzącego słońca na tle kaktusa. Drzwi na lewo, teraz otwarte, prowadzą do sypialni i łazienki. To odpowiednie, to znaczy wystarczająco nijakie miejsce na zwołanie odprawy.
Nastawiony na CNN telewizor jest przyciszony.
Tim Taylor siedzi na kanapie wpatrzony w ekran laptopa leżącego na stoliku. Przy komputerze leży telefon satelitarny.
John Downey, wojskowy dowódca akcji, stoi przy mikrofali i coś podgrzewa. Jest w cywilu. Ogolony i wykąpany, ma na sobie śliwkową koszulkę polo, dżinsy i adidasy.
Trzeci, facet z CIA, znany Kellerowi pod nazwiskiem Rollins, siedzi na krześle i ogląda telewizję.
Gdy Keller wchodzi, Downey podnosi wzrok.
– Gdzieś ty się, kurwa, podziewał, Art? Namierzał cię satelita, szukały śmigłowce…
Keller miał bezpiecznie wyprowadzić Barrerę. Taka była umowa.
– Co z twoimi ludźmi?
– Frruu… – Downey macha rękami, jakby płoszył stadko przepiórek. Keller wie, że w ciągu dwunastu godzin cała specgrupa rozpierzchnie się po kraju, a może i po świecie, każdy z jej członków zniknie z własną legendą na temat tego, co robił i gdzie był. – Brak tylko Ruiza. Miałem nadzieję, że wróci razem z tobą.
– Widziałem go po bitwie – informuje Keller. – Jak odchodził.
– I co? Rozpłynął się? – denerwuje się Rollins.
– Nie martw się o to, naprawdę.
– Jesteś za niego odpowiedzialny – podkreśla Rollins.
– Czort z Ruizem – przerywa im Taylor. – Co z Barrerą?
– Ty mi powiedz. – Keller patrzy pytająco.
– Nie odezwał się ani słowem.
– Widać coś nie wyszło.
– Nie chciałeś się ewakuować z innymi – naciska Rollins.
– Śmigłowiec musiał startować – mówi Keller. – A ja musiałem szukać Barrery.
– Ale go nie znalazłeś.
– Siły specjalne to nie służba hotelowa – ucina Keller. – Nie zawsze dostarczają na czas zamówienie. Bywa różnie.
I tak właśnie było od początku.
Wyruszyli śmigłowcami na teren walk, które trwały od chwili, gdy narcos z Los Zetas zaczęli rzeź narcos z Sinaloa. Nagle rakieta ziemia-powietrze uderzyła w prowadzący helikopter, czyli ten, którym leciał Keller. Jeden z pasażerów zginął, a drugi został ranny. Tak więc zamiast opuszczać się na linach w dogodnym miejscu, musieli awaryjnie lądować w ogniu walki, a następnie przerzucić zespół na inny helikopter.
I tak mieliśmy fart, że wyszliśmy cało, myśli Keller, nie wspominając o osiągnięciu głównego celu misji, czyli likwidacji kierownictwa Zetas. Jeśli nawet nie zdołaliśmy wyciągnąć Barrery, no cóż…
– Jak rozumiem – mówi – głównym celem misji była eliminacja dowództwa Zetas. Jeśli nawet Barrera jest skutkiem ubocznym…
– To tym lepiej – kończy za niego Rollins.
Nienawiść Kellera do Barrery nie jest tajemnicą.
Narkotykowy baron torturował, a potem zamordował jego partnera.
Keller nigdy o tym nie zapomniał, a już na pewno nie wybaczył.
– Nie będę po nim wylewał krokodylich łez – zamyka sprawę.
Zna sytuację w Meksyku lepiej niż ktokolwiek w tym pokoju. Czy się to komu podoba, czy nie, kartel Sinaloa stanowi gwarancję stabilności tego kraju. Gdyby się rozpadł wraz ze zniknięciem Barrery, runęłaby krucha pokojowa równowaga. Barrera też o tym wiedział. I dlatego stawiał twarde warunki zarówno rządowi meksykańskiemu, jak i Amerykanom. Żądał od nich nie tylko nietykalności, lecz i wsparcia w wojnie z konkurencją.
Dzwoni mikrofalówka i Downey wyjmuje tacę.
– Lazania Stouffera. Klasyczna.
– Nie wiemy nawet, czy Barrera zginął – dodaje Keller. – Ktoś widział ciało?
– Nie. – Taylor kręci głową.
– Do akcji weszło D-2 – mówi Rollins, wymieniając nazwę gwatemalskiej paramilitarnej agencji wywiadowczej. – Ale nie znaleźli Barrery. A także, dla ścisłości, żadnego z głównych obiektów misji.
– Mogę osobiście potwierdzić, że uległy likwidacji – informuje Keller. – Ochoa to kawałek węgla, a Forty… lepiej nie pytajcie. Tak czy owak, obaj należą już do przeszłości.
– Miejmy nadzieję, że Barrera nie – oświadcza Rollins. – Niestabilność kartelu Sinaloa oznacza niestabilność Meksyku.
– Takie jest prawo niezamierzonych skutków – kwituje Keller.
– Na mocy specjalnej umowy z meksykańskim rządem mamy asekurować Adána Barrerę. Zagwarantowaliśmy mu bezpieczeństwo. To nie Wietnam, Keller. Ani Phoenix. Jeśli się okaże, że pogwałciłeś umowę…
Keller wstaje.
– To gówno mi zrobicie. Cała ta operacja jest nieformalna i nielegalna. I jak mawiacie, nigdy się nie zdarzyła. Co mi zrobicie? Postawicie przed sądem? Wezwiecie na świadka? Pozwolicie zeznać pod przysięgą, że zawarliśmy układ z największym dilerem narkotyków na świecie? Że brałem udział w sponsorowanej przez USA akcji, która miała na celu likwidację jego rywali? Lepiej zapamiętaj to, o czym dobrze wie każdy, kto w tym siedzi: nigdy nie wyciągaj broni, jeśli nie chcesz nacisnąć na spust. Jesteś gotów go nacisnąć?
Bez odpowiedzi.
– Tak myślałem – kwituje Keller. – A tak dla jasności, to owszem, chciałem zabić Barrerę. I życzyłbym sobie tego. Lecz nie więcej.
Wstaje i kieruje się do drzwi.
Taylor rusza za nim.
– Gdzie się wybierasz?
– Nie twój interes, Tim.
– Do Meksyku? – nie ustępuje Taylor.
– Nic mnie już nie łączy z DEA. Nie pracuję dla ciebie, więc nie możesz mi niczego nakazać ani zakazać.
– Oni cię zabiją, Art – mówi Taylor. – Jeśli nie Zetas, to Sinaloa.
Pewnie tak, myśli Keller.
Ale jeśli nie pójdę, też mnie zabiją.
Dociera na miejsce. Ma mieszkanie w pobliżu EPIC, czyli Centrum Wywiadu w El Paso. Zrzuca brudne i przepocone moro, potem długo stoi pod ciepłym prysznicem. A na koniec idzie do sypialni, kładzie się i nagle zdaje sobie sprawę, że nie spał przez dwie doby i jest wykończony nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Jest zbyt wyczerpany, żeby zasnąć.
Wstaje, naciąga dżinsy, wkłada białą koszulę zapinaną na guziki, a potem idzie do schowka w sypialni i wyjmuje małego kompaktowego siga 380. Przypina kaburę do pasa, a w drzwiach narzuca na siebie granatową wiatrówkę.
Rusza do Sinaloa.
Po raz pierwszy przyjechał do Culiacán w latach siedemdziesiątych jako młody agent DEA. W tamtych czasach mieściło się tu najważniejsze centrum meksykańskiego handlu heroiną.
Culiacán znów pełni tę rolę, kwituje w duchu, idąc przez dworzec w stronę postoju taksówek. Wszystko zatoczyło pełny krąg.
Adán Barrera, wtedy zaledwie smarkacz, próbował robić karierę jako menedżer bokserski. Ale jego wuj, funkcjonariusz policji w Sinaloa, a zarazem drugi z największych plantatorów opium w tym stanie, żywił ambicję, by zostać pierwszym. W tamtych czasach, wspomina Keller, paliliśmy i niszczyliśmy pola maku, zmuszając wieśniaków do opuszczania domostw. W jednej z takich akcji złapano Adána. Federalni[5] zamierzali zrzucić go z samolotu, ale interweniowałem i uratowałem mu życie. I to był pierwszy z wielu błędów.
Świat byłby teraz dużo lepszym miejscem, gdybym pozwolił im zrobić z małego Adána Fruwającą Wiewiórkę. Niestety pozwoliłem mu żyć i wyrosnąć na największego barona narkotykowego na świecie.
Ale wtedy byliśmy przyjaciółmi.
Przyjaciółmi i sprzymierzeńcami.
Aż trudno w to uwierzyć.
A jeszcze trudniej zaakceptować.
Wsiada do taksówki i poleca kierowcy:
– Do śródmieścia.
– A dokładniej? – Taksówkarz obserwuje go w lusterku wstecznym.
– Wszystko jedno. I tak zdążysz zawiadomić bossa, że jakiś obcy jankes się tu kręci. – W każdym meksykańskim mieście kontrolowanym przez narcos niezbędni są też halcones[6], inaczej sokoły, czyli szpiedzy karteli. Zgodnie z powierzonym mu zadaniem, halcón obserwuje to wszystko, co się dzieje na określonym terenie. – Oszczędzę ci trudu – mówi dalej. – Poinformuj tych, do których zadzwonisz, że wieziesz Arta Kellera. Sami podadzą ci adres.
Kierowca sięga po telefon.
Z każdym kolejnym zdaniem jego głos staje się bardziej nerwowy. Keller zna ich zwyczaje. Taksówkarz łączy się z szefem lokalnej komórki, ten zawiadamia swojego szefa, który przekaże wiadomość dalej, aż w końcu nazwisko Keller dotrze na szczyt mafijnej hierarchii.
Patrzy przez okno, gdy samochód wjeżdża do miasta drogą 280. Na poboczu gęstnieje las symbolicznych nagrobków. To dowody pamięci o narcos, na ogół młodych mężczyznach, którzy zginęli w wojnach narkotykowych. Tu i ówdzie leżą bukiety kwiatów i butelki piwa pod tandetnie skleconymi krzyżami, gdzie indziej widnieją rozciągnięte na tyczkach kolorowe banery z fotografiami zmarłych, ale zdarzają się również kunsztownie wykonane marmurowe tablice.
Większość tych symbolicznych nagrobków wyrosła tu przed rokiem lub przed dwoma laty. Od czasu, gdy kartel Sinaloa pod rządami Barrery wygrał ostatnią wojnę (z twoją pomocą, dodaje w myślach Keller) i ustalił tak zwany Pax Sinaloa, rozlew krwi nieco ustał, a w Meksyku zapanował względny spokój.
Ale Keller dobrze wie, że gdy tylko wiadomość o masakrze w Dos Erres dotrze do miasta, pojawią się nowe nagrobki. Co najmniej stu sicarios[7] z Sinaloa udało się z Barrerą do Gwatemali, a powróci zaledwie kilku, lub nawet nikt.
Nagrobki pojawią się również w sercu terytorium Zetas, w Chihuahua i Tamaulipas na południowym wschodzie kraju, gdy tamtejsi żołnierze nie wrócą do domów.
Zetas są skończeni – Keller to wie. Ongiś groźna siła, która mogła przejąć rządy w kraju, paramilitarny kartel utworzony przez dawne oddziały specjalne, została pozbawiona dowództwa i sparaliżowana. Najlepsi spośród nich zginęli z rąk Orduñy, a inni leżą martwi w Gwatemali.
Nie ma już nikogo, kto mógłby konkurować z Sinaloa.
– Mówią, żebym cię zawiózł do Rotarismo – rzuca nerwowo taksówkarz.
To dzielnica na odległym, północnym krańcu miasta, granicząca z pustkowiem wzgórz i pól.
Dobre miejsce. Łatwo tam porzucić martwe ciało.
– Do warsztatu samochodowego – dodaje taksówkarz.
Coraz lepiej, myśli Keller.
Mają tam narzędzia przydatne do cięcia samochodowych blach.
Lub ćwiartowania zwłok.
Zjazd wysokiej rangi narcos zawsze można rozpoznać po liczbie zaparkowanych SUV-ów, w duchu stwierdza Keller, gdy taksówka staje. Przed warsztatem stoi co najmniej tuzin suburbanów i fordów expedition. Jak kolce jeżozwierza sterczą z nich karabiny.
Wszystkie są wymierzone w ich samochód. Keller przeczuwa, że taksówkarz zaraz posika się ze strachu.
– Nic nam nie grozi – mówi uspokajająco.
Kilku umundurowanych sicarios stoi na straży przed budynkiem. Wedle obecnej mody, o czym Keller też wie, każda gałąź kartelu posiada własną uzbrojoną ochronę w charakterystycznych mundurach.
Ci tutaj noszą czapki od Armaniego i kamizelki Hermesa.
Zdaniem Kellera wygląda to nieco dziwacznie.
Z warsztatu zmierza ku nim jakiś mężczyzna, a po chwili otwiera szarpnięciem tylne drzwi taksówki.
– Wyłaź, do cholery – warczy do Kellera.
Który od razu go rozpoznaje. To Terry Blanco, wysokiej rangi funkcjonariusz policji stanu Sinaloa. Już w początkach kariery figurował na liście płac kartelu, a od tamtej pory jego czarna czupryna nieco posiwiała.
– Nie masz pojęcia, co tu się dzieje – mówi Blanco.
– Dlatego przyjechałem.
– Są jakieś wiadomości?
– Kto jest w środku?
– Núñez – odpowiada Blanco.
– No to chodźmy.
– Keller, jeśli tam wejdziesz, możesz już nie wyjść.
– Bez obaw.
Blanco prowadzi go przez warsztat obok stanowisk pracy i podnośników w stronę pustej przestrzeni z betonową posadzką, która wygląda na magazyn.
Scena taka sama jak w motelu, myśli Keller.
Tylko inni aktorzy.
Ale akcja podobna: ludzie z telefonami, włączone laptopy, wszyscy chcą odkryć, co się stało z Adánem Barrerą. W pomieszczeniu jest ciemno, a w grubych murach brak okien. To najlepsze rozwiązanie w klimacie, który pali słońcem lub mrozi północnym wiatrem. Tych ścian nie przeniknie upał ani wścibski wzrok. A jeśli ktoś tu umiera, krzyczy, płacze lub błaga, mury tego nie zdradzą.
Blanco kieruje się na zaplecze.
Gdy już są w małym pokoju, zamyka drzwi.
Za biurkiem, przy telefonie, siedzi mężczyzna, którego Keller poznaje. Ze szpakowatymi włosami i hiszpańską bródką, w marynarce w pepitkę i ze starannie zawiązanym krawatem, sprawia dystyngowane wrażenie. Najwyraźniej nie czuje się komfortowo w dusznym od smarów warsztatowym pomieszczeniu.
To Ricardo Núñez.
El Abogado, czyli Prawnik.
Były prokurator stanowy i naczelnik więzienia w Puente Grande, który zrzekł się stanowiska kilka tygodni przed ucieczką Barrery w dwa tysiące czwartym roku. Keller go przesłuchiwał, ale Núñez uparcie twierdził, że jest niewinny. Został jednak wykluczony z adwokatury i niebawem stał się prawą ręką Barrery, by zarabiać – jak mówiono – setki milionów na handlu kokainą.
Wyłącza telefon i podnosi wzrok.
– Zostawisz nas na chwilę, Terry?
Blanco wychodzi.
– Co ty tu robisz? – Núñez nie kryje zdziwienia na widok Kellera.
– Oszczędzam ci trudu łażenia za mną. – Milczy przez chwilę. – Oczywiście wiesz o Gwatemali.
– Adán poinformował mnie o waszym układzie – potwierdza Núñez. – Co tam się stało? – Gdy Keller powtarza to, co powiedział chłopakom w Teksasie, Núñez unosi brwi, po czym oznajmia: – Zapewniał, że go stamtąd wyciągniesz. Taka była umowa.
– Zetas dopadli go pierwsi. Był nieostrożny.
– Nie masz żadnej wiedzy o jego losie?
– Tylko to, co ci powiedziałem.
– Jego rodzina rozpacza – ciągnie Núñez. – Nie mają żadnych wiadomości. Nie znaleziono nawet… szczątków.
Na zewnątrz wybucha zamieszanie. Blanco blokuje wejście do pokoju, ale po chwili drzwi otwierają się z rozmachem i uderzają w ścianę.
Do środka wpada trzech mężczyzn.
Pierwszy – młody, około trzydziestki – w skórzanej kurtce od St. Laurenta za co najmniej trzy kawałki, ma na sobie motocyklowe rokkery i buty marki Air Jordan. Linię jego szczęki podkreśla modny zarost, a o kędzierzawe czarne włosy z pewnością dba drogi stylista.
Jest rozdygotany. Spięty. Zły.
– Gdzie mój ojciec? – atakuje Núñeza. – Co się stało z moim ojcem?
– Wciąż nie wiemy – odpowiada El Abogado.
– Co znaczy, kurwa, nie wiemy?
– Spokojnie, Iván – ucisza go jeden z pozostałych. Też młody i kosztownie ubrany, ale nieogolony, z niechlujnie zmierzwionymi włosami wciśniętymi pod bejsbolówkę. Wydaje się podpity lub naćpany, a może jedno i drugie. Keller go nie zna, ale ten pierwszy to pewnie Iván Esparza.
Kartel Sinaloa miał ongiś trzy skrzydła, którymi kierowali: Barrera, Diego Tapia i Ignacio Esparza. Barrera grał pierwsze skrzypce, ale „Nacho” Esparza był jego szanowanym partnerem i – nieprzypadkowo – teściem. Esparza wydał bowiem swoją młodszą córkę, Evę, za barona narkotykowego, cementując w ten sposób zawarty z nim sojusz.
A więc ten młodzik musi być synem Esparzy i szwagrem Adána, myśli Keller. Wedle informacji wywiadu Iván Esparza kontroluje kluczowy dla kartelu teren w Kalifornii Dolnej[8] z ważnymi przejściami granicznymi w Tijuanie i Tecate.
– Czy on nie żyje? – wrzeszczy Iván. – Mój ojciec nie żyje?
– Wiemy, że był w Gwatemali z Adánem – mówi Núñez.
– Pierdol się! – Iván wali mu przed nosem pięścią w biurko. Rozgląda się za kimś, na kim mógłby się wyładować, i widzi Kellera. – Coś ty, kurwa, za jeden?! – Gdy Keller nie odpowiada, wrzeszczy jeszcze głośniej: – Zadałem ci pytanie!
– Słyszałem.
– Jebany gringo…
Rusza w jego stronę, ale trzeci z mężczyzn blokuje mu drogę.
Keller zna tę postać z materiałów wywiadowczych. To Tito Ascensión, były szef ochrony Nacha Esparzy. Bali się go wszyscy, nawet Zetas. I słusznie, bo zgładził ich dziesiątki. W nagrodę otrzymał własną organizację w stanie Jalisco. Z powodu potężnej budowy, wielkiej pochylonej głowy, czujności psa obronnego i wrodzonej brutalności, otrzymał przydomek Mastif[9].
Chwyta Ivána za ramiona i przytrzymuje.
Tymczasem Núñez spogląda na drugiego z młodzieńców.
– Gdzie ty byłeś, Ric? Wszędzie cię szukałem.
Ric wzrusza ramionami, jakby mówił: Czy to ma znaczenie?
Núñez marszczy brwi.
Ojciec i syn, myśli Keller.
– Pytałem, kim jest ten facet! – Iván wyrywa się z uścisku Ascensióna, ale już nie atakuje Kellera.
– Adán miał pewne… układy – wyjaśnia Núñez. – Ten człowiek był w Gwatemali.
– Widziałeś mojego ojca? – dyszy Iván.
Widziałem coś, co przypominało twojego starego, myśli Keller. To, co zostało z jego dolnej połowy, leżało w popiele gasnącego ogniska.
– Powinieneś liczyć się z tym, że twój ojciec już nie powróci – odpowiada.
Mina Ascensióna przypomina psa, do którego właśnie dotarło, że stracił ukochanego pana.
Oszołomienie.
Ból.
Wściekłość.
– Skąd to wiesz? – naciska Iván.
Ric obejmuje go ramieniem i mówi:
– Przykro mi, przyjacielu.
– Ktoś za to jeszcze zapłaci. – Iván zaciska zęby.
– Mam na linii Elenę. – Núñez włącza tryb głośnomówiący. – Eleno, masz jakieś wiadomości?
To pewnie Elena Sánchez, siostra Adána, myśli Keller. Wycofała się z rodzinnego biznesu po przekazaniu Esparzom kontroli nad Kalifornią Dolną.
– Żadnych, Ricardo, żadnych. A ty?
– Mamy potwierdzenie, że Ignacio zginął.
– Czy ktoś zawiadomił Evę? Ktoś z nią jest?
– Jeszcze nie – mówi Núñez. – Czekaliśmy na pewną informację.
– Ktoś powinien z nią być – powtarza Elena. – Straciła ojca i być może męża. Biedni chłopcy…
Eva ma z Adánem bliźniaków.
– Zaraz tam polecę – oznajmia Iván. – Zawiozę ją do mojej matki.
– Ona też będzie rozpaczać – mówi Núñez. – Potrzebujesz transportu z lotniska?
– Wciąż jeszcze mamy tam ludzi, Ricardo.
Jakby zapomnieli, że tu jestem, myśli Keller.
Ku jego zaskoczeniu przypomina sobie o nim naćpany młokos, chyba Ric, choć Keller nie jest tego pewien.
– Ej, a co robimy z tym tutaj? – pyta.
Na zewnątrz jest coraz głośniej.
Słychać krzyki.
Uderzenia i ciosy.
Jęki bólu, wrzaski.
Zaczęły się przesłuchania, domyśla się Keller. Kartel zgarnia wszystkich, którzy nawiną się pod rękę: podejrzanych Zetas, domniemanych zdrajców, gwatemalskich partnerów i każdego innego pechowca, byle tylko zdobyć jakieś informacje.
Wszelkimi koniecznymi środkami.
Dzwonią łańcuchy wleczone po betonie.
Syczą zapalane palniki acetylenowe.
Núñez spogląda na Kellera i unosi brwi.
– Przyszedłem wam powiedzieć, że zamykam sprawę – mówi Keller. – Dla mnie jest skończona. Zostaję jeszcze w Meksyku, ale nie chcę mieć z tym nic wspólnego. I nie szukajcie mnie, bo ja nie będę was szukał.
– Więc ty ocalałeś, a mój ojciec nie? – Iván wyciąga z kurtki glocka 9 mm i celuje Kellerowi prosto w twarz. – To nie przejdzie.
Ale popełnia błąd.
Trzyma broń za blisko Kellera.
Który odchyla głowę i chwyta lufę. Przekręca ją, wyrywa Ivánowi z rąk, a potem trzykrotnie wali go nią w twarz. Słyszy pękającą kość policzkową, zanim jeszcze młodziak osunie się jak rzucona na podłogę szmata.
Do akcji rusza Ascensión, ale Keller zdążył już zacisnąć przedramię na gardle Rica Núñeza i przyłożyć mu lufę do skroni.
– Nawet nie próbuj.
Mastif zastyga w pół kroku.
– Co ja, kurwa, zrobiłem? – skamle Ric.
– Teraz słuchajcie – mówi Keller. – Zamierzam stąd wyjść. Będę żyć swoim życiem, a wy żyjcie swoim. Jeśli ktoś za mną pójdzie, zabiję wszystkich. Zrozumiano?
– Tak, dotarło – mówi Núñez.
Trzymając Rica przed sobą jak tarczę, Keller się wycofuje.
Widzi mężczyzn przykutych do ścian i kałuże krwi, czuje woń potu i moczu. W pokoju nikt się nie rusza. Wszyscy patrzą, jak się oddala.
Nic nie może zrobić dla ludzi przykutych do ścian.
Choćby jednej cholernej rzeczy.
Celują w niego z dwudziestu karabinów, ale nikt nie zaryzykuje. W końcu w grę wchodzi życie syna szefa.
Dociera do taksówki. Wyciąga rękę w tył i otwiera drzwi pasażera, po czym silnym pchnięciem powala Rica na ziemię.
Następnie wciska lufę w tył fotela kierowcy.
– Ándale!
W drodze na lotnisko dostrzega na poboczu pierwszy znak pamięci o Adánie.
Baner z namazanym sprayem napisem:
ADÁN VIVE.
Adán żyje.

 
Wesprzyj nas