Mariana Enriquez czerpie garściami z historii swojego kraju i dawno zapomnianych wierzeń, tworząc niepokojącą, lecz olśniewającą powieść. „Nasza część nocy” to kolejny dowód na to, że autorka jest jednym z najważniejszych głosów w literaturze latynoamerykańskiej.
Uzbrojeni po zęby żołnierze, strzeżone drogi i unoszące się w powietrzu napięcie to Argentyna pod rządami wojskowej junty.
Ojciec z synem zamierzają przeprawić się z Buenos Aires do północnej granicy z Brazylią. Chcą uciec przed Bractwem, które z Gaspara ma uczynić swoje medium. Ojciec jest zdeterminowany, by uratować chłopca przed jego przeznaczeniem.
Gaspar ma zostać medium na usługach Bractwa – tajnego stowarzyszenia, które prza pomocą zakazanych i niebezpiecznych rytuałów kontaktuje się z Ciemnością. By zyskać nieśmiertelność, członkowie Bractwa, rządzonego przez krewnych zaginionej matki Gaspara, nie cofną się przed niczym.
Ich starania sięgają setki lat wstecz, odkąd wieść o Ciemności przewędrowała z Afryki, przez Anglię, do Argentyny.
Thriller obsypany nagrodami – Premio de la Crítica 2019 i Premio Herralde 2019.
«Nasza część nocy» to podróż przez krajobrazy z najgorszych koszmarów. Kontynuuje tradycję «wielkich latynoamerykańskich powieści» – utworów bardzo różnych, ale tak samo ambitnych i równie oszałamiających, jak «Gra w klasy» (…), «Sto lat samotności» czy «2666»
Juan Pablo Villalobos
Utalentowana pisarka. W jej dziełach skażone rzeki, zepsute ulice, zgniłe mięso i zabite dzieci dogłębnie oddają horror znanych motywów. Swoje opowiadania osadza w atmosferze prawdy, nadając im mrocznego i poetycko opisowego tonu.
Patti Smith
Czytanie Enríquez to ekscytujące doświadczenie. Jej historie nie są kojące. Jest mistrzynią makabry, która nie odwołuje się do tanich emocji, ale każdy najmniejszy szczegół mroku ma swój powód, a każda jej opowieść zawiera ładunek polityczny.
Anne Meadows „Granta”
Horror, który rygorystycznie, wprost i z ogromnym entuzjazmem trzyma się zasad gatunku.
„El Cutural”
Najambitniejsza powieść autorki łączy opowieść grozy, w której pojawia się okrutne bóstwo, z krytyką argentyńskiej dyktatury i jej miejsc kaźni. Na długo zostaje z czytelnikiem.
„El Imparcial”
Mariana Enriquez – argentyńska pisarka i dziennikarka. Urodzona w Buenos Aires w 1973 roku uznawana jest za jedną z najważniejszych latynoamerykańskich autorek. Debiutowała jako nastolatka w 1995 roku. Jej opowiadania ukazywały się w antologiach i czasopismach na całym świecie. Wydany w 2016 roku tom opowiadań „To, co znaleźliśmy w ogniu” wdarł się na listy bestsellerów w Argentynie i Hiszpanii. Od tamtej pory został przetłumaczony na 30 języków. „Nasza część nocy” to najbardziej wyczekiwana powieść pisarki.
Nasza część nocy
Przekład: Marta Jordan, Katarzyna Okrasko
Wydawnictwo Echa
Premiera: 19 maja 2021
Nasza część nocy
Szpony żywego boga
styczeń 1981
Uważam, że nieśmiertelność tracimy dlatego, iż instynkt samozachowawczy nie postąpił w swej ewolucji; rozwój badań wskazywałby na pierwszą zasadniczą myśl: utrzymać całe ciało przy życiu. Należałoby tylko szukać sposobu utrwalenia wszystkiego, co wiąże się z zachowaniem świadomości.
Adolfo Bioy Casares, Wynalazek Morela (przeł. Andrzej Nowak)
I cried, ‘Come out of the shadow, king of the nails of gold!’
W.B. Yeats, The Wanderings of Oisin
Tyle światła tego ranka i czyste niebo, zaledwie kilka białych plamek na ciepłym błękicie, przypominających bardziej smugi dymu niż chmury. Było już późno i musiał wyjechać, i ten upalny dzień będzie identyczny jak następny; jeśli spadnie deszcz, znad rzeki napłynie wilgoć, i jeszcze ten przytłaczający klimat Buenos Aires; nigdy nie zdoła opuścić miasta.
Juan bez popijania połknął tabletkę, by zapobiec bólowi głowy, którego jeszcze nie czuł, i wszedł do domu, żeby obudzić syna przykrytego prześcieradłem. Wyjeżdżamy, powiedział, delikatnie nim potrząsając. Chłopiec obudził się natychmiast. Czy inne dzieci też spały snem tak płytkim, tak czujnie? Umyj buzię, powiedział i delikatnie wyjął mu śpioszki z oczu. Nie było czasu na śniadanie, zjedzą po drodze. Wziął torby przygotowane już wcześniej i przez chwilę zastanawiał się, jaką książkę jeszcze dopakować; postanowił dorzucić jeszcze dwie. Spojrzał na leżące na stole bilety na samolot; wciąż jeszcze istniała ta możliwość. Mógł położyć się do łóżka i zaczekać na datę odlotu, za kilka dni. Żeby nie ulec lenistwu, podarł bilety i wyrzucił je do śmieci. Długie włosy sprawiały, że pociła mu się szyja; w słońcu to będzie nieznośne. Nie miał czasu, żeby je obciąć, ale zaczął szukać nożyczek w kuchennych szufladach. Kiedy je znalazł, wrzucił do tej samej plastikowej torebki, w której miał tabletki, ciśnieniomierz, strzykawkę i kilka bandaży, podstawowe artykuły pierwszej pomocy na podróż. Także starannie naostrzony nóż i torbę z prochami, których zamierzał wreszcie użyć. Zapakował też puszkę z tlenem, będzie jej potrzebował. W aucie panował chłód, obicie siedzeń nie nagromadziło w nocy zbyt wiele ciepła. Położył na przednim siedzeniu piknikową lodówkę z lodem i dwoma syfonami wody sodowej. Syn będzie musiał podróżować na tylnym siedzeniu, chociaż on sam wolałby mieć go z przodu, ale było to zabronione, a on nie mógł pozwolić sobie na żadne problemy z policją czy z wojskiem, które brutalnie strzegły dróg. Samotny mężczyzna z synem mógł budzić podejrzenia. Reżim był nieprzewidywalny, a Juanowi zależało na tym, żeby uniknąć wszelkich nieporozumień.
Gaspar, zawołał, nie podnosząc zbytnio głosu. Nie doczekał się odpowiedzi, więc wrócił do domu po chłopca. Gaspar próbował właśnie zawiązać sznurówki tenisówek.
– Ale żeś wszystko poplątał – powiedział i schylił się, żeby mu pomóc. Syn płakał, a ojciec nie potrafił go pocieszyć. Gaspar tęsknił za matką, ona robiła to wszystko instynktownie: obcinała paznokcie, przyszywała guziki, myła go za uszami i pomiędzy palcami stóp, pytała przed wyjściem, czy zrobił siusiu, pokazywała, jak elegancko zawiązać sznurówki. On też za nią tęsknił, ale tego ranka nie mógł zapłakać z synem. Masz wszystko, czego potrzebujesz?, zapytał. Ostrzegam, że nie będziemy po nic wracać.
Od dawna nie prowadził samochodu przez tyle kilometrów. Rosario zawsze nalegała, żeby siadał za kierownicą raz w tygodniu, by nie wyjść z wprawy. Dla Juana auto było za małe, jak prawie wszystko: spodnie za krótkie, koszule zbyt obcisłe, krzesła niewygodne. Upewnił się, że mapa z Klubu Automobilowego znajduje się w schowku, i ruszył.
– Jestem głodny – powiedział Gaspar.
– Ja też, ale zatrzymamy się na śniadanie w świetnym miejscu. Za chwilę, dobrze?
– Jeśli czegoś nie zjem, zwymiotuję.
– A mnie boli głowa, kiedy jestem głodny. Wytrzymaj. To tylko chwilka. Nie wyglądaj przez okno, bo jeszcze bardziej zakręci ci się w głowie.
Sam czuł się gorzej, niż chciał przyznać. Palce rąk mu drętwiały, rozpoznawał w piersi arytmiczne uderzenia serca. Wsunął na nos ciemne okulary i poprosił Gaspara, by opowiedział mu bajkę, którą czytał wieczorem. Miał dopiero sześć lat, ale czytał już płynnie.
– Nie pamiętam.
– Na pewno pamiętasz. Ja też jestem w kiepskim humorze. Spróbujemy jakoś razem się z tym uporać, czy przez całą drogę będziemy mieć miny jak srające koty?
Gaspar roześmiał się na wspomnienie o srających kotach. Potem opowiedział o królowej dżungli, która śpiewała, przechadzając się pomiędzy drzewami, i wszyscy lubili jej słuchać. Pewnego dnia nadeszli żołnierze, a ona przestała śpiewać i stała się wojowniczką. Schwytali ją, spędziła noc w zamknięciu; żeby uciec, musiała zabić pilnującego jej strażnika. Nikt nie chciał uwierzyć, że miała siłę go zabić, bo była bardzo wątła, dlatego uznali ją za czarownicę i spalili; przywiązali ją do drzewa, pod które podłożyli ogień. Ale rano zamiast ciała znaleźli czerwony kwiat.
– Drzewo o czerwonych kwiatach.
– Tak, drzewo.
– Podobała ci się ta historia?
– Nie wiem, bałem się jej.
– Drzewo nazywa się koralodrzew koguci grzebień. Tu nie rośnie ich zbyt wiele, ale niedługo ci je pokażę. Niedaleko domu twoich dziadków jest ich mnóstwo.
W lusterku wstecznym zobaczył, że Gaspar unosi brwi.
– Jak to mnóstwo?
– To legenda, tłumaczyłem ci już, co to jest legenda.
– Więc ta dziewczyna nie istnieje?
– Nazywała się Anahí. Być może istniała, ale tę historię o kwiatach opowiada się po to, by o niej pamiętać, a nie dlatego, że wydarzyła się naprawdę.
– Więc to się stało naprawdę czy nie?
– I tak, i nie. Obie rzeczy naraz.
Lubił patrzeć, jak Gaspar robi się poważny, a nawet zły, jak zagryza kąciki ust, jak otwiera i zamyka pięść.
– Teraz też pali się czarownice?
– Nie, teraz się ich nie pali. Poza tym nie ma już zbyt wielu czarownic.
Łatwo było wyjechać z miasta w niedzielny styczniowy poranek. Zostawili za sobą budynki wcześniej, niż się spodziewał. I niskie baraki z blachy w dzielnicach nędzy. I nagle ukazały się drzewa za miastem i pola. Gaspar już spał, a słońce grzało Juana w ramię, jakby był zwykłym ojcem na weekendowej wycieczce. Ale nie był zwykłym ojcem, inni czasem domyślali się tego, kiedy patrzyli mu w oczy, kiedy rozmawiali z nim przez chwilę, w jakiś sposób wyczuwali niebezpieczeństwo; nie mógł ukrywać, kim jest, przynajmniej niezbyt długo.
Zaparkował przed barem reklamującym gorącą czekoladę i drożdżowe rogaliki. Zjemy śniadanie, powiedział do Gaspara, który obudził się natychmiast i przetarł niebieskie oczy, wielkie, nieco zagubione.
Kobieta, która czyściła stoliki, z całą pewnością wyglądała na właścicielkę baru, poza tym sprawiała wrażenie miłej i skłonnej do plotek. Obrzuciła ich zaciekawionym spojrzeniem, kiedy usiedli z dala od okna, przy lodówce. Chłopiec z samochodzikiem z kolekcji i jego ojciec wysoki na dwa metry, z włosami opadającymi na ramiona. Przetarła ich stolik ścierką i zapisała zamówienie w notesiku, jakby bar był pełny. Gaspar zamówił czekoladę i drożdżówki z masą kajmakową, Juan szklankę wody i kanapkę z serem. Zdjął ciemne okulary i sięgnął po leżącą na stole gazetę, chociaż wiedział, że ważne wiadomości nigdy nie ukazują się w prasie. Nie pisano nic o tajnych centrach zatrzymań ani o nocnych starciach, porwaniach, ani odebranych dzieciach. Tylko kroniki o rozgrywanych w Urugwaju mistrzostwach Ameryki Łacińskiej, które go nie interesowały. Udawanie normalności czasami przychodziło mu z trudem, kiedy nie był skoncentrowany, kiedy był tak bezbrzeżnie smutny i zmartwiony. Poprzedniej nocy próbował jeszcze raz skontaktować się z Rosario. Nie potrafił. Nie było jej nigdzie, nie mógł jej poczuć, odeszła w sposób, którego absolutnie nie potrafił zrozumieć ani się z nim pogodzić.
– Ale upał – powiedział Gaspar.
Chłopak pocił się, miał wilgotne włosy i czerwone policzki. Juan dotknął jego pleców. Miał mokrą koszulkę.
– Poczekaj tu na mnie – powiedział i poszedł do samochodu po nową. Potem zaprowadził chłopca do łazienki, zmoczył mu głowę, otarł pot, włożył świeżą koszulkę, która trochę pachniała benzyną.
Kiedy wrócili do stołu, czekały na nich śniadanie i kobieta; Juan poprosił o szklankę wody dla Gaspara.
– Niedaleko jest świetny kemping, jeśli chcielibyście ochłodzić się w rzece.
– Dziękujemy, ale nie mamy czasu – odparł Juan, siląc się na uprzejmy ton. Rozpiął sobie kilka guzików koszuli.
– Podróżujecie sami? Jakie wielkie oczy ma ten mały! Jak masz na imię?
Juan miał ochotę powiedzieć, nie odpowiadaj jej synu, jedzmy, a ja uciszę ją na zawsze, ale Gaspar zdradził już kobiecie swoje imię, ona zaś, ośmielona, zapytała fałszywym słodziutkim głosem:
– A twoja mamusia?
Juan poczuł ból chłopca w całym swoim ciele. Był to ból pierwotny, niemożliwy do wyrażenia słowami; gwałtowny i przyprawiający o zawrót głowy. Musiał kurczowo chwycić się stołu, żeby uwolnić się od syna i tego bólu. Gaspar nie mógł odpowiedzieć i patrzył na niego, jakby prosił o pomoc. Zjadł zaledwie pół drożdżówki. Juan będzie musiał go nauczyć nie chwytać się w ten sposób, ani jego, ani nikogo innego.
– Przepraszam – Juan starał się zachować panowanie nad sobą, ale ton jego głosu zabrzmiał groźnie – ale co to, kurwa, panią obchodzi?
– Chciałam tylko porozmawiać, nic więcej – odrzekła urażona.
– Wspaniale. Obraża się pani, bo nie chcemy bawić pani durną rozmową, proszę sobie wyobrazić, że pani kretyńska niedyskrecja, wtykanie nosa w nie swoje sprawy są dla nas bolesne. Naprawdę chce pani wiedzieć? Moja żona zginęła trzy miesiące temu potrącona przez autobus, który przeciągnął ją przez dwie przecznice.
– Bardzo mi przykro.
– Nie, nie jest pani przykro, bo nie znała jej pani, tak samo, jak nie zna pani nas.
Kobieta chciała powiedzieć coś jeszcze, ale odeszła prawie z płaczem. Gaspar wciąż patrzył na ojca, ale oczy miał suche. Był trochę wystraszony.
– Nic się nie stało. Skończ śniadanie.
Juan skubał swoją kanapkę z serem; nie był głodny, ale nie mógł brać leków na pusty żołądek. Kobieta wróciła z przepraszającą miną, wyciągając przed siebie ramiona. Niosła dwa soki pomarańczowe. Na koszt firmy, powiedziała i poprosiła o wybaczenie. Nie wyobrażałam sobie takiej tragedii. Gaspar bawił się kolorowym małym samochodem z otwieranymi drzwiczkami i bagażnikiem, prezentem, który stryjek Luis przysłał mu z Brazylii. Juan kazał Gasparowi skończyć czekoladę i wstał, żeby zapłacić przy kontuarze. Kobieta wciąż przepraszała, a Juanowi skończyła się cierpliwość. Kiedy wyciągnęła rękę, żeby przyjąć pieniądze, złapał ją za nadgarstek. Pragnął wysłać jej znak, od którego by oszalała, wbiła sobie do głowy, że powinna obedrzeć ze skóry stopy swojego wnuka albo ugotować psa w sosie własnym. Powstrzymał się. Nie chciał się zmęczyć. Utrzymywanie tej podróży z synem w tajemnicy wykończyło go i na pewno nie pozostanie bez konsekwencji. Zostawił więc kobietę w spokoju.
Gaspar czekał na niego przy drzwiach, włożył ciemne okulary Juana. Ten chciał mu je zabrać, ale chłopiec uciekł mu ze śmiechem. Juan złapał go przy samochodzie i podniósł do góry: Gaspar był lekki i długi, ale nie będzie taki wysoki jak ojciec. Postanowił, że poszukają jakiegoś miejsca na obiad, zanim wyruszą w dalszą drogę do Entre Ríos.
Dzień okazał się wyczerpujący, pomimo że podróż upłynęła całkowicie normalnie: ruch był niewielki, zjedli pyszny obiad w przydrożnym grillu, a potem ucięli sobie drzemkę w cieniu drzew; od rzeki powiewało chłodnym wiatrem. Właściciel grilla też ich zagadywał i był ciekawski, ale nie zapytał o żonę, Juan porozmawiał z nim, popijając wino. Poczuł się źle po drzemce i czuł się tak przez całą drogę do Esquiny; upał był nieznośny. Ale teraz, kiedy próbował wyjaśnić recepcjoniście, że potrzebuje małżeńskiego łóżka dla siebie i pojedynczego dla syna, a cena nie ma znaczenia, zdał sobie sprawę z tego, że być może będzie potrzebował pomocy. Zapłacił z góry i pozwolił, żeby ktoś zajął się wniesieniem jego toreb. W pokoju włączył telewizor, żeby zająć czymś Gaspara, i wyciągnął się na łóżku. Wiedział, jak interpretować to, co się dzieje; arytmia wymknęła się spod kontroli, słyszał świst, ten odgłos wysiłku, mdłości oszalałych zastawek, bolało go w piersi, z trudem oddychał.
– Gaspar, podaj mi torbę – poprosił.
Wyjął z niej ciśnieniomierz i przekonał się, że ma niskie ciśnienie; to dobrze. Położył się na ukos, tylko w ten sposób stopy nie wystawały mu poza materac, i zanim połknął tabletki i spróbował odpocząć, najlepiej zasnąć, wyrwał kartkę z notatnika (z nadrukiem „Hotel Panambí, Esquina”), który leżał dla gości na nocnym stoliku, i zapisał numer telefonu.
– Synu, posłuchaj mnie uważnie. Jeśli się nie obudzę, zadzwoń pod ten numer.
Gaspar otworzył szeroko oczy, a potem skrzywił się, wydął usta w podkówkę.
– Nie płacz. To tylko na wypadek, gdybym się nie obudził, ale przecież się obudzę, okej?
Poczuł, jak serce mu skacze, jakby dodawał gazu, zmieniając bieg. Czy uda mu się zasnąć? Przyłożył palce do szyi. Sto siedemdziesiąt, może więcej. Nigdy nie miał tak wielkiej ochoty, żeby umrzeć, jak teraz, w tym pokoju hotelowym na prowincji, i nigdy tak bardzo się nie bał zostawić syna samego.
– To telefon do stryjka Luisa. Musisz wykręcić najpierw dziewiątkę, a kiedy usłyszysz sygnał, wybierz numer. Jeśli się nie obudzę, potrząśnij mną. A jeśli potrząśniesz mną i wciąż się nie obudzę, zadzwonisz do niego. Najpierw zawiadomisz jego, a potem pana na dole, w recepcji. Rozumiesz?
Gaspar powiedział, że tak, i ściskając kartkę z numerem w dłoni, położył się przy nim, blisko, ale wystarczająco daleko, żeby mu nie przeszkadzać.
Juan obudził się spocony ze snu bez snów. Była już noc, w pokoju paliło się słabe światło; Gaspar włączył nocną lampkę i czytał. Juan patrzył na niego, nie ruszając się z miejsca: chłopiec wyjął z torby książkę i czekał, miał obok siebie na poduszce kartkę z numerem telefonu. Gaspar, zawołał go, a chłopiec zareagował spokojnie, odłożył książkę, podszedł na czworakach, zapytał, czy czuje się lepiej; jak dorosły, jak wiele razy pytali go dorośli, którzy się nim opiekowali. Juan usiadł i zaczekał minutę z odpowiedzią. Serce wróciło do normalnego rytmu albo rytmu normalnego dla niego. Nie był zdenerwowany, nie było mu słabo. Czuję się dobrze, powiedział, posadził sobie Gaspara na nogach i objął go, gładząc ciemne włosy syna.
– Która jest godzina?
Gaspar pokazał mu zegar.
– Znasz się już na zegarku. Powiedz mi.
– Wpół do pierwszej.
W tej miejscowości nie znajdą o tej porze nic otwartego, żeby zjeść kolację. Mógł oczywiście pójść do centrum, wejść do jakiegoś sklepu czy zamkniętej restauracji i wziąć sobie wszystko, co było mu potrzebne, otwarcie drzwi było bardzo proste. Ale jeśli ktoś by go zobaczył, musiałby uporać się z tym świadkiem. A każdy taki drobny czyn mógł się zmienić w długi i wyczerpujący łańcuch śladów, które trzeba zmazać, wspomnień, które należy zniszczyć. Nauczono go tego już wiele lat temu: najlepiej żyć najnormalniej, jak to możliwe. Mógł zrobić rzeczy dla innych nieosiągalne. Jednak każda zdobycz, każdy wysiłek woli, żeby zdobyć to, czego pragnął, miały swoją cenę. W kwestiach mało ważnych nie warto było jej płacić. Teraz powinien przekonać nocnego portiera, żeby przygotował im coś do jedzenia. Nie czuł głodu, Gaspar pewnie też nie, chociaż nie jadł podwieczorku, a on zapomniał wyjąć wodę sodową z samochodu, powinien się zachowywać jak ojciec.
Przed wyjściem z pokoju musiał się jednak wykąpać, bo śmierdział. I może podciąć sobie włosy. Gaspar też potrzebował kąpieli, może nie tak pilnie. Wstał z łóżka, wciąż trzymając Gaspara na rękach, i zaniósł go pod prysznic. Odkręcił kurek z ciepłą wodą, odczekał chwilę i upewnił się, że jest tak, jak podejrzewał.
– Nie wykąpię się w zimnej – oświadczył Gaspar.
– Przecież jest gorąco. Nie? No dobrze, potem umyję cię ręcznikiem.
Juan wszedł pod prysznic, słyszał, że Gaspar, usiadłszy na pokrywie ubikacji, mówi do niego, opowiadał o tym, co czytał i co zobaczył z hotelowego okna, ale Juan go nie słuchał. Prysznic był za nisko, musiał się schylić, żeby umyć głowę, ale przynajmniej hotel zapewniał szampon i mydło. Z biodrami przepasanymi ręcznikiem stanął przed lustrem: mokre włosy sięgały za ramiona, pod oczami miał sińce.
– Przynieś mi nożyczki, są w mniejszej torbie.
– Mogę cię ostrzyc? Tylko trochę.
– Nie.
Juan zapatrzył się we własne odbicie, szerokie ramiona, ciemna blizna przecinająca pierś, oparzenie na ramieniu. Rosario zawsze obcinała mu włosy. Wiele razy też go goliła. Przypomniał sobie jej duże okrągłe kolczyki, nigdy ich nie zdejmowała, czasem nawet do snu. Przypomniał sobie, jak kiedyś się rozpłakała, przykucnąwszy nago na podłodze w łazience, bo przytyła w ciąży. Jak krzyżowała ręce, kiedy usłyszała coś, co wydawało się jej głupotą. Pamiętał, jak krzyczała na niego na ulicy, wściekła; była taka silna, kiedy waliła go pięściami podczas awantur. Ilu rzeczy nie umiał zrobić sam, ilu zapomniał, ile umiała zrobić tylko ona? Rozczesał włosy grzebieniem, ciął tak dobrze, jak umiał. Zostawił sobie dłuższy kosmyk z przodu, potem wysuszył włosy, żeby sprawdzić, czy nie wyszło tragicznie. Rezultat wydał mu się przyzwoity. Miał trochę zarostu na policzkach, ale nie rzucał się w oczy, bo był bardzo blady. Wrzucił obcięte włosy, które zebrał na chusteczce, do klozetu.
– Chodź, zobaczymy, czy uda nam się znaleźć coś do jedzenia.
W hotelowym korytarzu było ciemno i pachniało wilgocią. Przydzielony im pokój znajdował się tuż przy schodach. Juan przepuścił Gaspara przodem, ale chłopiec, zamiast od razu zejść na dół, popędził korytarzem. Z początku Juan myślał, że biegnie do windy. Ale po chwili uświadomił sobie, że Gaspar widzi to samo co on, chociaż reagował zupełnie inaczej, zamiast tego unikać – Juan był przyzwyczajony do tych zjaw i nie zwracał na nie uwagi – idzie na spotkanie, zaintrygowany. To, co kryło się na końcu korytarza, było wystraszone i nie stanowiło niebezpieczeństwa, ale było bardzo stare i jak wszystko, co dawne, żarłoczne i nieszczęśliwe, i zawistne.
Pierwszy raz syn coś wyczuwał, przynajmniej w jego obecności. Czekał, aż to się wydarzy, Rosario była pewna, że stanie się tak już niedługo, a zwykle miewała rację, ale teraz był już pewien, że Gaspar odziedziczył tę zdolność, co pogrążyło go w smutku, ścisnęło za gardło. Nigdy nie robił sobie zbytnich nadziei, że syn będzie normalny, ale tu, na tym korytarzu, ulotniły się one całkowicie, i Juan poczuł żałość jak łańcuch zaciskający się na szyi. Dziedziczną klątwę. Starał się udawać spokój.
– Gaspar – powiedział, nie podnosząc głosu. – Idziemy tędy. Po schodach.
Chłopiec odwrócił się i spojrzał na niego zdezorientowany, jakby obudził się w obcym pokoju ze snu trwającego wiele dni. To spojrzenie trwało zaledwie sekundę, ale Juan je rozpoznał. Musiał nauczyć go zamykać się na ten dryfujący w powietrzu świat, te lepkie tunele, jeziora, zrozumieć, jak ich unikać. I musiał zacząć prędko, bo pamiętał przerażenie z własnego dzieciństwa. A Gaspar nie powinien przeżywać tego samego.
Mój syn urodzi się ślepy, powtarzała zjawa na końcu korytarza, była łysa i ubrana w niebieską sukienkę. Gaspar jej nie słyszał, chociaż możliwe, że ją zobaczył. O niej mówił wcześniej w łazience – o kobiecie siedzącej na placu przed hotelem, która spoglądała w okno z otwartymi ustami. Juan nie zwrócił wtedy na to uwagi, bo syn nie mówił o niej z lękiem, co było dobre. Chłopiec intuicyjnie miał rację, nie było się czego bać, ta kobieta była ledwie echem. Teraz było wiele takich ech. Jak zwykle, kiedy odbywały się masowe morderstwa; efekt podobny do krzyku w jaskini, trwał, póki czas nie położył mu kresu. Do tego kresu było jeszcze daleko, niespokojni zmarli przemieszczali się szybko, chcieli być widziani. The dead travel fast, pomyślał.
Zeszli po schodach po cichu, żeby nie zbudzić innych gości. Kobieta, najpewniej jedna z właścicielek hotelu, przeglądała w recepcji czasopismo. Uniosła głowę na ich widok i wstała; szybkim gestem poprawiła bluzkę i włosy, trochę rozczochrane.
– Dobry wieczór – powiedziała. – Mogę wam w czymś pomóc?
Juan podszedł do kontuaru i oparł dłoń na książce telefonicznej, która leżała otwarta pod lampką.
– Dobry wieczór. Czy może przypadkiem można gdzieś jeszcze coś zjeść?
Kobieta przekrzywiła głowę.
– Być może udałoby się w grillu w klubie rybaka, ale pozwólcie, że zadzwonię i zapytam, bo to spory kawałek stąd.
Spory kawałek, pomyślał Juan, niemożliwe, w tej małej miejscowości nic nie mogło być daleko. Ściany recepcji do połowy wyłożono boazerią, podłoga była obita plastikową wykładziną, klucze wisiały na tablicy. Gaspar podszedł do niewielkiego akwarium i palcem śledził pływającą rybkę. Nikt nie odbiera, oznajmiła kobieta po długiej chwili wiszenia na telefonie. No trudno, pójdziemy spać bez kolacji. Juan uśmiechnął się i zauważył, że kobieta – młoda, około czterdziestki, ale sprawiała wrażenie starszej w smutnym świetle pogrążonego w ciszy hotelu – obserwuje go uważnie i wcale tego nie ukrywa. Zaspałem, wyjaśnił Juan. Podróż z Buenos Aires jest długa i byłem zmęczony.
Na zewnątrz absolutna cisza. Zauważył niebieskie światła radiowozu, ale prawie nie usłyszał silnika. Nawet tę miejscowość patrolowali?
– Przepraszam za niedyskrecję – powiedziała, wychodząc zza blatu recepcji. Wachlowała się, mimo że pracował wiatrak. – Jesteście w pokoju dwieście jeden? Mój pracownik powiedział, że miał dziś wrażenie, że gość z tego pokoju nie czuje się najlepiej. Martwiliśmy się, ale nie słyszeliśmy żadnych odgłosów ani nie zadzwonił pan na recepcję, więc nie chcieliśmy niepokoić.
– A skąd pani wie, że to ja jestem gościem z pokoju dwieście jeden?
– Bo mój pracownik wspomniał, że to wysoki jasnowłosy mężczyzna z dzieckiem.
– Dziękuję za troskę, proszę pani. Teraz czuję się znacznie lepiej, musiałem odpocząć. Pół roku temu miałem operację, czasem wydaje mi się, że jestem już zupełnie zdrowy, i przesadzam z wysiłkiem.
I z rozmysłem, teatralnym gestem Juan oparł jedną dłoń na koszuli rozpiętej do połowy piersi, żeby pokazać wyraźnie ogromną bliznę.
– No dobrze – powiedziała kobieta. – Zrobię wam coś, choćby kanapki. Chłopiec lubi spaghetti? Podgrzejemy je w kąpieli wodnej z odrobiną masła i gotowe.
– Co to jest spaghetti? – zapytał Gaspar, który przestał się interesować akwarium.
– Takie długie kluseczki, słonko – wyjaśniła kobieta i uklękła przed nim. Z masełkiem i serkiem?
– Tak. I też z sosikiem.
– Zobaczymy, co da się zrobić.
– Mogę popatrzeć, jak pani gotuje?
– Lubi gotować – powiedział Juan i wzruszył ramionami, żeby dać wyraz swojemu zdziwieniu.
Godzinę później Gaspar umiał już używać otwieracza do konserw; obaj zjedli makaron, trochę posklejany, z pysznym sosem i napili się wody z lodem, a kobieta towarzyszyła im, popijając słodkie wino i paląc papierosy. Kiedy skończyli, Juan zaproponował, że zmyje naczynia, żeby kobieta mogła wrócić do recepcji, a ona się zgodziła; na odchodnym życzyła mu szybkiego powrotu do zdrowia. Gaspar pomagał powycierać talerze, ale najpierw podziękował, z ustami wciąż umorusanymi sosem, a ona cmoknęła go w policzek.
Nie chciał wejść do pokoju: stanął w drzwiach jak wryty, oczy mu lśniły, wydawał się przestraszony.
– Tato, tam jest jakaś pani – powiedział. Juan zamrugał, żeby ją zobaczyć i poczuć; to była ta sama kobieta co w korytarzu, widocznie krążyła po hotelu.
– Nie patrz na nią. – Ujął twarz Gaspara w dłonie, były tak wielkie, że prawie otaczały mu głowę. – Spójrz na mnie.
Potem usiadł na podłodze i zapalił lampkę nocną. Na szczęście Gaspar nie słyszał, co mówiła. Zawsze lepiej tylko widzieć. Juan przysłuchiwał się jej przez minutę, z czystej ciekawości. Ta sama stara, samotna, rozpaczliwa śpiewka śmierci, echo śmierci. Potem ogłuchł na ten głos, ale jej nie wyrzucił, musiał nauczyć tego syna, i to szybko. Juan nie chciał, by bał się ani minutę dłużej.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie.
– Kto to jest, tatusiu?
– Nikt. To tylko wspomnienie.
Położył mu dłoń poniżej mostka i poczuł serce swojego syna, szybkie, silne, zdrowe. Z zazdrości zaschło mu w ustach.
– Zamknij oczy. Czujesz moją dłoń?
– Tak.
– Czego dotykam?
– Brzucha.
– A teraz?
Położył dwa palce drugiej ręki na kręgu znajdującym się za żołądkiem.
– Pleców.
– Nie, nie pleców.
– Kręgosłupa.
– No właśnie. Teraz musisz pomyśleć o tym, co znajduje się między moimi dłońmi, jak wtedy, kiedy boli cię głowa i opowiadasz mi, że wydaje ci się, że coś siedzi tam w środku. Dobrze, pomyśl o tym, co tam jest.
Gaspar zacisnął powieki i zagryzł dolną wargę.
– Już.
– Dobrze. A teraz powiedz tej pani, żeby sobie poszła. Nie mów tego głośno. Możesz powiedzieć po cichu, jeśli chcesz, ale ważne, żeby przemówiła ta część, którą trzymam w dłoniach. Rozumiesz? To ważne.
To mogło zająć nawet całą noc, i Juan o tym wiedział.
– Powiedziałem jej.
Juan spojrzał na kobietę, która stała wciąż obok łóżka, była w ciąży, z otwartymi oczami, wciąż pewnie mówiąc o swoim pierwszym dziecku, w oczach miała pustkę.
– Jeszcze raz. Jakby twój głos dobiegał stamtąd, jakbyś miał w środku usta.
– Mam powiedzieć to na głos?
O co w ogóle pytał? Ale tak poważna wątpliwość wymagała odpowiedzi.
– Tak, dzisiaj tak.
Obraz kobiety powoli się ulotnił jak rozpraszający się dym. Powietrze w pokoju oczyściło się, jakby ktoś otworzył okna. Światło lampki nocnej stało się jaśniejsze.
– Bardzo dobrze, Gasparze, bardzo dobrze.
Chłopiec rozejrzał się po całym pokoju, szukając kobiety, która odeszła. Był poważny.
– Już nie wróci?
– Jeśli wróci, zrobisz to samo co przed chwilą.
Gaspar się trząsł, trochę z wysiłku, trochę ze strachu. Juan przypomniał sobie, jak pierwszy raz odpędzał bezcielesnego: chłopcu przyszło to równie łatwo, może nawet jeszcze łatwiej, zważywszy na sytuację. Oby był to koniec odziedziczonych przez Gaspara talentów. Oby nigdy nie nawiązał takiego rodzaju kontaktu, do jakiego on sam był zdolny. Rosario była pewna, że syn odziedziczy jego umiejętności. Nagle jej wspomnienie stało się tak żywe, jakby dotknął niechcący jakiegoś owada w mroku: Rosario uparcie siedziała na łóżku, w swoich białych szerokich spodniach z bawełny, z włosami związanymi wysoko w koński ogon. Gaspar odziedziczy wszystko, wszystko, co tak bardzo mu ciążyło. Poczuł gorąco w oczach.
– Teraz znów pójdę spać, bo niedługo muszę usiąść za kierownicą.
– Chcę spać z tobą.
– Nie bój się. Idź do łóżka. Jeśli nie będziesz mógł zasnąć, poczytaj książkę. Światło mi nie przeszkadza.
Ale Gaspar nie chciał czytać. Położył się na plecach i czekał, aż zmorzy go sen, wykazując się dyscypliną nietypową dla swojego wieku. Nie zasłonił żaluzji, więc skąpe światło z ulicy wpadało do pokoju, a gałęzie drzew rzucały cienie na ściany. Juan zaczekał, aż oddech Gaspara zacznie wskazywać na to, że chłopiec zasnął, i wtedy zbliżył się do niego: rozchylone usta, małe zęby mleczne, pot sklejający włosy na czole.
Mógł zrobić to we własnym łóżku, siedząc obok. Nie chciał jednak, żeby chłopiec obudził się i to zobaczył. Łazienka była równie dobrym miejscem. Nie potrzebował wiele: wystarczyła cisza, pukiel włosów Rosario, jakieś ostre narzędzie i prochy.
Siedząc na zimnych kafelkach, owinął wokół palców kosmyk włosów Rosario, który woził ze sobą w specjalnym puzderku. Obiecałaś, powiedział jej cichym głosem. I była to poważna obietnica, przypieczętowana ranami i krwią, a nie sentymentalnymi słowami.
Wyjął z plastikowej torebki garść prochów i rozsypał przed sobą na podłodze, tworząc znak północy. Od śmierci Rosario robił to każdej nocy, a rezultat był identyczny – cisza. Pustynia zimnego piasku i mętne gwiazdy. Wymyślił też bardziej podstawowe metody i efekt był zawsze taki sam – wiatr nad pustką.
Powtórzył słowa, pogłaskał kosmyk włosów, przywołał ją zakażonym językiem, którego należało używać podczas rytuału prochów. Z zamkniętymi oczami zobaczył pokoje i puste kąty, zgaszone ogniska, porzucone ubrania, suche rzeki, ale błąkał się dalej, aż w końcu wrócił do hotelowej łazienki, ciszy i dalekiego oddechu syna, i znów ją przywołał. Ani muśnięcia, drżenia, ułudy, podstępnej mary. Nie przychodziła, nie mógł do niej dotrzeć, od śmierci żony nie udało mu się natrafić na najmniejszy ślad jej obecności.