Artystki burzą stary świat. Nieznane historie polskich malarek w legendarnej dzielnicy Paryża. Sylwia Zientek dotarła do unikalnych materiałów, na których oparła tę napisaną z pasją i miłością książkę.


Polki na MontparnassieW Warszawie i Krakowie nie tylko zabraniano im portretowania nagich modeli, ale nawet malowania obrazów historycznych. Ówcześni artyści – z Matejką na czele – uważali, że malarstwo jest wbrew naturze kobiety. Najodważniejsze wsiadały więc w pociąg do Paryża, by tam uczyć się, rozwijać i spełniać marzenia o karierze.

W dzielnicy Montparnasse, stolicy artystycznego świata, żyło blisko dwieście Polek-artystek. Malowały, ale i kochały, przeżywały życiowe dramaty i uniesienia, nierzadko przymierając głodem.

Ciężko pracowały, nie godząc się na wykluczenie ze świata sztuki. Anna Bilińska-Bohdanowicz, jako pierwsza polska malarka cieszyła się międzynarodową karierą; Alicja Halicka, ukrywająca swą twórczość przed mężem, znanym malarzem, stała się cenioną kobietą-kubistką; obrazy Meli Muter, przyjaciółki Władysława Reymonta i R.M Rilkego, ulubionej portrecistki paryskich elit międzywojnia, zmarłej w nędzy i zapomnieniu, dziś poszukiwane są przez muzea i kolekcjonerów na całym świecie.

Żyły wreszcie jak chciały. Maria Dulębianka, propagatorka równouprawnienia kobiet, została partnerką życiową Marii Konopnickiej. Aniela Pająkówna utrzymywała ojca jej córki, Stanisława Przybyszewskiego, niewiernego kochanka. Irena Reno, bezpruderyjna, umiejąca cieszyć się życiem, nie bała się żyć w trójkącie z dwoma mężczyznami.

Sylwia Zientek dotarła do unikalnych, często nigdy niepublikowanych materiałów, na których oparła tę napisaną z pasją i miłością książkę. Jej tłem są niezwykle burzliwe czasy: od zaborów, przez trudy wojny 1914-1918, szaleństwo lat 20., niepokój lat 30., tragedię II wojny światowej.

***

To pasjonująca opowieść o kobietach, które zbyt dużo razy słyszały, że «muszą zdecydować, czy chcą zostać artystą, czy kobietą» i udowodniły, że nic nie muszą, za to mogą. I to bardzo dużo… na przykład zostać wybitnymi artystkami. Tak jak dzieła sztuki są ponadczasowe, tak biografie osób, które wytyczały nowe ścieżki, inspirują kolejne pokolenia. Inspirujmy się więc i czerpmy z nich moc.
Marta Frej

Sylwia Zientek
Polki na Montparnassie
Wydawnictwo Agora
Premiera: 26 maja 2021
 
 

Polki na Montparnassie


BOHATERKI KSIĄŻKI

ANNA BILIŃSKA-BOHDANOWICZ (1854–1893), pierwsza polska malarka, która w XIX wieku zdobyła sławę w Paryżu. Dusza kozacza, kobieta wyprzedzająca swoją epokę.
OLGA BOZNAŃSKA (1865–1940), jedna z najbardziej utytułowanych polskich malarek, emblematyczna postać dla kolonii polskiej w Paryżu w pierwszej połowie XX wieku.
MARIA DULĘBIANKA (1861–1919), malarka, działaczka społeczna i polityczna, feministka, wieloletnia partnerka życiowa Marii Konopnickiej.
ALICJA HALICKA, właśc. Rosenblatt (1889–1974), córka znanego pediatry krakowskiego, wszechstronnie utalentowana artystka. Pierwsza kobieta kubistka. Wraz z mężem kubistą Louisem Marcoussis’em byli znaną i wpływową parą w paryskim świecie kulturalnym lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku.
MELA MUTER, właść. Maria Melania Mutermilch (1876–1967), malarka o intelektualnym zacięciu, zwana „piękną Melą z Montparnasse’u”. Pierwsza artystka żydowskiego pochodzenia, która rozwijała karierę w Paryżu. W swoim naznaczonym wieloma tragediami życiu była jedną z najbardziej docenianych malarek we Francji. Mimo licznych sukcesów w latach dwudziestych i trzydziestych zmarła w nędzy i zapomnieniu.
ANIELA PAJĄKÓWNA (1864–1912), malarka; jako córka stangreta mogła zdobyć edukację w Paryżu dzięki szczodrości Pawlikowskich z Medyki. Na jej życie osobiste i karierę decydująco wpłynęła relacja ze Stanisławem Przybyszewskim, z którym miała córkę – słynną pisarkę Stanisławę.
IRENA RENO, właśc. Irena Hassenberg (1884–1953), malarka, wybitna rysowniczka. Bezpruderyjna, kochająca podróże i sensualną stronę życia.
ZOFIA STANKIEWICZÓWNA (1862–1955), jako pierwsza Polka rozpoczęła w XIX wieku naukę malarstwa w Paryżu. Przyjaciółka Anny Bilińskiej. Malarka i wybitna graficzka.

CZĘŚĆ 1. Pionierki

Pracownia przy rue de Fleurus

Wąska i zacieniona paryska ulica Fleurus znajduje się w pobliżu Ogrodu Luksemburskiego w dzielnicy Montparnasse. Dzisiaj, tak jak sto dwadzieścia lat temu, klasycystyczna piaskowa kamienica pod numerem 27 niemal nie zwraca uwagi przechodniów. Łatwo przegapić tablicę po prawej stronie bramy. Upamiętnia sławną kobietę, która kiedyś tu mieszkała.
Wystarczy przekroczyć bramę, aby znaleźć się w sekretnej oazie w sercu zabieganej i głośnej metropolii. Wewnętrzny dziedziniec, otoczony z czterech stron ścianami budynków, tonie w zieleni i kwiatach. Do ściany domu znajdującego się naprzeciwko bramy przylegają przeszklone pracownie artystów. Obok donic z niebieskawymi hortensjami i różowiącymi się oleandrami, wylegują się koty.
Podobnie wyglądało to ukwiecone patio w czasach, gdy mieszkała tu Anna Bilińska-Bohdanowicz.
Po niemal dziesięciu latach życia w Paryżu Anna wraca do Warszawy. W kamienicy przy rue de Fleurus, gdzie mieściła się jej pracownia, na początku XX wieku mieszkanie wynajmuje amerykański miłośnik sztuki Leo Stein. Wkrótce dołącza do niego siostra Gertruda, awangardowa pisarka. Stworzą tu salon artystyczny, w którym pojawią się Apollinaire, Picasso, Matisse, Hemingway.
Stein przez wiele lat będzie tu żyła ze swoją partnerką Alicją B. Toklas. Mieszkanie stanie się w istocie galerią sztuki nowoczesnej, na jego ścianach zawiśnie chociażby pierwszy kubistyczny obraz Picassa – portret Gertrudy Stein.
To jej nazwisko widnieje dziś na tablicy przy bramie kamienicy na rue de Fleurus 27.
Mieszkająca w tym samym domu Anna Bilińska-Bohdanowicz, wielka polska artystka na kilkadziesiąt lat zostanie niemal zupełnie zapomniana.
Jak napisał doktor Antoni Bohdanowicz we wstępie do dziennika swojej żony, „Niech stanie się światło”.

W PARYSKIEJ DOROŻCE

Wieczorem 11 listopada 1882 roku Anna Bilińska wysiada z tonącego w kłębach pary pociągu na paryskim Gare de l’Est (dworcu wschodnim). Podróż z Warszawy z przesiadkami trwała niemal cztery dni. W woreczku ma jedynie 150 rubli, ale jest gotowa podbić Paryż.
Panna Bilińska za kilka tygodni skończy dwadzieścia osiem lat. Jest wysoką – jak na ówczesne standardy – kobietą, mierzy metr siedemdziesiąt. Krój skromnego płaszcza podkreśla szczupłą sylwetkę. W jej bystrych, ciemnych oczach dostrzec można determinację i upór, a ciemnobrązowe włosy, mocno zarysowany podbródek zdradzają stanowczość i siłę ducha. „Nie jest to wcale twarz przeciętnie ładna, lecz niebanalna bez wątpienia. Nad energicznym podbródkiem śmiała linia ust namiętnych, nad niemi nozdrza ruchome, napięte – nozdrza młodego arabczyka; wysoko w górze dominuje nad wszystkiem szerokie, odkryte, myślące czoło, z pod którego w mroku silnie zarysowanych łuków brwi połyskują dwie duże, głębokie, zdecydowane choć smętne i wpatrzone gdzieś w dal nieuchwytną źrenice” – charakteryzuje Annę doktor Bohdanowicz.
Tkwi w niej „kozacza dusza”, złakniona swobody i wolności, jakiej zasmakowała w dzieciństwie na ukraińskich stepach. Ale teraz Anna ma bardzo konkretny plan. Chce być pełnoprawną artystką, tworzyć – jak jej koledzy malarze – sceny figuralne, pokrywać wielkie płótna kompozycjami historycznymi czy religijnymi. Po to właśnie przyjechała do Paryża.
Co prawda, tutaj, podobnie jak w Warszawie, Krakowie czy Monachium kobiety wciąż nie mogą studiować w szkole sztuk pięknych, ale mają dużo większe możliwości by osiągnąć profesjonalizm.
Nieraz słyszała: „kobiety muszą zdecydować, czy chcą zostać artystą, czy kobietą”. Anna nie chce wybierać. Bycie malarką jest dla niej na razie ważniejsze niż małżeństwo. Przyjdzie na nie czas, kiedy będzie już pewna, że założenie rodziny nie oznacza porzucenia sztuki. Chociaż we Lwowie mieszka pewien zdolny rysownik, który nie jest Annie obojętny. Zanim nazwie go ukochanym, minie jeszcze dużo czasu. W torbie podróżnej trzyma listy od Wojtka, pisany od niedawna dziennik, nuty do ulubionych ukraińskich dumek, zbiór książek (w tym ulubione powieści Elizy Orzeszkowej), a także skromną garderobę.
Skromna suma, jaką z trudem zebrał dla niej ojciec, musi wystarczyć Annie na kilka pierwszych miesięcy życia w Paryżu. Kiedy opłaci naukę w prywatnej szkole, niewiele zostanie na jedzenie i całą resztę. Na szczęście nie musi martwić się o pokój – zamieszka u przyjaciółki. Nazywa się Zofia Stankiewiczówna i jako pierwsza spośród młodych warszawskich malarek rozpoczęła naukę w Académie Julian. To ona namówiła Annę, by do niej dołączyła.
Anna wychodzi przed dworzec i bierze dorożkę. Wyuczone przed laty francuskie słowa brzmią dziwnie, nie wszystko rozumie. Podaje adres przyjaciółki. Konie ruszają powoli szerokim bulwarem. Deszcz bębni o dach. Przez okienko powozu spogląda na wyłaniające się z listopadowego mroku rozświetlone sklepy, lokale, barwne towarzystwo w jarzących się wnętrzach eleganckich kawiarni. Patrzy na tak odmienne od warszawskich czy krakowskich domów haussmannowskie kamienice, podziwia sylwetki rosnących w rzędach platanów. Nie może uwierzyć! Oto Polka z dalekich kresów dotarła aż tutaj!
Tutaj nareszcie zdoła pokonać główną przeszkodę w karierze profesjonalnej malarki: w Paryżu kobiety mogą rysować żywych, nawet nagich modeli i modelki! Ani w prywatnej szkole Gersona w Warszawie, ani tym bardziej w Krakowie nie jest to możliwe. Przecież nauka aktu wywiera na kobiety niekorzystny wpływ. Szkodzi ich zdrowiu! Niektórzy akademicy twierdzą, że za rysowanie nagiego modela kobiety czeka kara – bezpłodność. Jan Matejko, niekwestionowany autorytet w sprawach malarstwa, niedoszły nauczyciel Anny, jest nieprzejednany w kwestii moralności i nawet swoim męskim studentom nie pozwala portretować nagich modelek.
Jak kobieta ma namalować scenę w kawiarni, skoro nie może nawet samodzielnie siedzieć w jej wnętrzu? Jak ma stworzyć kompozycję figuralną czy obraz historyczny (a tylko takie znajdują uznanie krajowej krytyki), skoro nie może poznać anatomii ludzkiego ciała?
Nazajutrz po przyjeździe, w niedzielę, Anna jedzie omnibusem do Luwru. „Wenus Milońska cudowna – inne Afrodyty wyglądają przy niej jak kucharki” – notuje w dzienniku.
Następnego dnia rozpoczyna paryską edukację.

KOZACZA DUSZA

Anna Bilińska przychodzi na świat 8 grudnia 1854 roku na kresach – w Złotopolu, w powiecie czehryńskim (gubernia kijowska). Dzisiaj to dzielnica ukraińskiego Nowomyrhorodu, 230 kilometrów na południe od Kijowa.
Kiedy Anna przybędzie do Paryża uczyć się rysunku i malarstwa, jest jedną z najstarszych uczennic. Odmładza się więc o trzy lata – wiele kobiet wówczas robiło tak samo.
Ta zmiana utrwali się na tyle mocno, że w większości źródeł i publikacji wskazywany jest jedynie rok jej urodzenia – 1857, niekiedy 1858. W nekrologach jeszcze bardziej odmładzano Annę, próbując być może wzmocnić tragizm przedwcześnie przerwanego życia. W katalogach towarzyszącym wystawom malarstwa zwyczajowo przy nazwisku artystki zaznaczano – odpowiednio – madame (kobieta zamężna) lub mademoiselle (panna). Przy nazwiskach męskich takiego rozróżnienia nigdy nie stosowano, językowe określenie kawalera czy zamężnego mężczyzny to po prostu monsieur.
Właściwa data urodzenia została odnotowana na akcie ślubu Anny, zaś w akcie zgonu wpisano tylko wiek zmarłej, który potwierdza wiarygodność tej daty[1]. Doktor Bohdanowicz znał prawdziwy wiek żony, jednak po jej śmierci nie był skory do korekt. Nie poprawił daty urodzin żony, nawet publikując dziennik artystki w poświęconej pamięci Anny książce. Bohdanowicz – młodszy od Anny o cztery lata – prawdopodobnie nie chciał, aby różnica wieku źle wpłynęła na kreowany przez niego wyidealizowany wizerunek malarki.
Anna Bilińska jest najstarsza z czworga dzieci polskiego lekarza Jana Bilińskiego i Walerii z Gorzkowskich. Jej dzieciństwo toczy się w scenerii melancholijnych pejzaży i rozległych przestrzeni Kijowszczyzny. Później, w Warszawie i w Paryżu nieustannie będzie jej towarzyszyć tęsknota za krajobrazem i folklorem Ukrainy. Wielokrotnie powracając w znajome strony, Anna stworzy barwne portrety ubranych w ludowe stroje Ukraińców.
Doktor Bohdanowicz tak będzie pisał o żonie: „Lubuje się w widokach rozległej dali, w melodjach, w dumkach, typach i strojach ludowych ukraińskich, odtwarza się w nich niejednokrotnie na portretach”. A dalej: „Faktem jednak jest niezaprzeczonym, że coś z charakteru tej ziemi zagrzęzło głęboko w duszy Bilińskiej, jakaś zaduma, smętna poezya jakaś, odbijająca się później w wyborze tematów i kolorycie prac artystki, a jednocześnie wyjątkowa wprost w kobiecie doza samodzielności, odwagi cywilnej i, że tak powiem, tężyzny cechują każdy moment jej życia”.
Jedynym źródłem informacji na temat dzieciństwa i wczesnej młodości Anny jest wstęp do fragmentów dziennika artystki, opublikowanego wiele lat po jej śmierci przez męża. Ten z kolei powołuje się na „luźne opowiadania” malarki. Według tych relacji, Anna już jako dziewczynka przejawiała daleko idącą skłonność do robienia wszystkiego po swojemu. „W ósmym roku życia, zaniepokojona nagłym szmerem w jednym z sąsiednich pokoi przybiegła do matki z okrzykiem: złodziej-bierzcie kija!”
Kiedy ma dwanaście lat przepasuje się za dużym na nią fartuchem i zgromadziwszy potrzebne materiały, zabiera się do przebudowy kapryśnego pieca. Kiedy ma osiemnaście lat, na wycieczce w okolice Grójca, widząc spadającego z kozła woźnicę, chwyta lejce, opanowuje spłoszone konie i dowozi całe towarzystwo do domu.
Gdy dogasa powstanie styczniowe, Anna ma dziewięć lat. Rodzina Bilińskich mieszka w Wiatce, gdzie praktykuje doktor Biliński. To niewielkie miasteczko położone niemal tysiąc kilometrów na północny wschód od Moskwy (obecnie nosi nazwę Kirow). Do Warszawy daleko – 2205 kilometrów. Po 1863 roku Wiatka[2] stała się miejscem zesłania dla wielu powstańców i konspiratorów. Jednym z nich był polski grafik i rysownik Elwiro Michał Andriolli. On właśnie dawał pierwsze profesjonalne lekcje rysunku dwunastoletniej Annie.
Pasję rysowania podsyca w córce doktor Biliński, człowiek o rozległych zainteresowaniach w zakresie sztuki, astronomii, historii. Sam rysuje amatorsko. Co prawda, jako dojrzała artystka Anna podkreślać będzie, że zamiłowanie do sztuki odkryła w sobie „ot tak”, przyglądając się rysunkom w pierwszym elementarzu. Taka narracja o „naturalnym”, ujawnionym od maleńkości talencie była typowym elementem kreowania wizerunku XIX-wiecznych artystek. Często musiały one uzasadnić swój talent, odwołując się do naturalnych, otrzymanych od Boga darów, których nie można przecież zmarnować.
Przez kilka lat Bilińscy mieszkają w Kijowie, tam Anna, jak większość panien w rodzinach polskiej inteligencji i ziemiaństwa pobiera lekcje w domu. Uczy się grać na fortepianie – ma talent muzyczny, podobnie jak jej młodsi bracia.
W 1875 roku Bilińscy przeprowadzają się do Warszawy. Chodzi o zapewnienie dzieciom lepszych warunków do nauki. Doktor Biliński utrzymuje warszawski dom, ale rzadko w nim bywa, nadal prowadzi praktykę na wschodzie.
Kiedy tylko zjawia się w Warszawie, wspólnie z Anną odwiedzają galerie, słuchają koncertów, prowadzą długie rozmowy.
Anna dorasta. Przyszłość młodej kobiety z mieszczańskiego środowiska Warszawy determinuje małżeństwo. Bilińscy nie mogą wyposażyć córki w należyty posag, bez którego zdana jest na mało interesujących kandydatów. Zresztą Anna jest panną stojącą twardo na ziemi, wie, że będzie musiała utrzymać się sama.
Dużo czyta. Jedną z jej ulubionych autorek jest Eliza Orzeszkowa, głosząca śmiałe, wręcz wywrotowe jak na owe czasy idee o konieczności zdobywania przez kobiety wykształcenia. Jednak nadal popularne jest przekonanie, że kobiety są mniej zdolne intelektualnie. Jeszcze na początku XX wieku neurolog z Lipska, Paul Julius Möbius utrzymuje, że kobiety mają mniejsze głowy i mózgi niż mężczyźni, przez co nadają się tylko do roli matki.
W jednym z ówczesnych poradników pisano: „Każda kobieta powinna umieć krajać i szyć suknie oraz bieliznę, jest to bowiem wielka oszczędność, a zarazem przyjemne zajęcie. Młode dziewczęta niech się uczą kroju i szycia, bo to jest potrzebniejsze od innych talentów”.
W 1880 roku Henryk Sienkiewicz recenzując Przesądy w wychowaniu Elizy Orzeszkowej pisał: „Chodzi o to, czy umysł kobiecy dorównywa lub może dorównać męskiemu w pracy umysłowej. Autorka ukazując na różnice wychowania chłopców i dziewcząt, tłumaczy tem różnice umysłowe i sądzi, że gdyby wychowanie było jednakiem, gdyby pielęgnowano tak starannie umysł i zdrowie dziewcząt, jak chłopców, to różnice może by znikły. Jest to prawdopodobne, lubo ostateczną odpowiedź dać może przyszłość”.
Anna wie, że bez zdobycia zawodu jej życie może skończyć się tragicznie, tak jak losy bohaterki powieści Marta Orzeszkowej, niezdolnej do utrzymania siebie i dziecka.
Jednak edukacja kobiety w zrusyfikowanej Warszawie na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku jest kwestią skomplikowaną. Anna ma dziewiętnaście lat – już za późno, aby wstąpić do żeńskiego gimnazjum. Kobiety nie są jeszcze przyjmowane na uniwersytet. Aby kształcić się na uczelni wyższej należy wyjechać do Londynu bądź Wiednia, a na to Bilińskich nie stać. Najpowszechniejszą „ścieżką kariery” dla kobiety jest posada nauczycielki tudzież guwernantki. Zdobyta w domowych warunkach wiedza Anny wymagałaby pogłębienia.
Jedynym sensownym wyborem w tej sytuacji jest kontynuowanie nauki gry na fortepianie. Anna zostaje przyjęta do konserwatorium[3]. Wkrótce dołączają jej młodsi bracia Władysław i Zygmunt.
Do 1904 roku, kiedy w Warszawie otwarta zostanie prywatna Akademia Sztuk Pięknych, konserwatorium pozostanie jedyną w Królestwie Polskim szkołą wyższą, gdzie przyjmowane są kobiety. Tajne nauczanie pań w ramach tzw. Uniwersytetu Latającego (zwanego też „babskim”), będącego namiastką szkoły wyższej, powstanie w Warszawie dopiero w 1883 roku.
Przez kilkanaście miesięcy Anna koncentruje swoje wysiłki wokół idei zostania profesjonalną pianistką. Gra dobrze. Cały czas wspiera też domowy budżet – udziela prywatnych lekcji.
Ale kiedy tylko nie ćwiczy gam, biega po wystawach, muzeach. Często z ojcem – młodej dziewczynie nie wypada samej bywać w tych miejscach. I podejmuje jedną z ważniejszych decyzji w swoim życiu. Zapisuje się do Szkoły rysunkowej Wojciecha Gersona.

PANNY Z ULICY SMOLNEJ

W niewielkim pokoju w mieszczańskiej kamienicy położonej przy ulicy Smolnej, między Nowym Światem a zboczem skarpy schodzącej ku rzece i biednemu Powiślu, kilkanaście młodych kobiet siedzi w skupieniu nad arkuszami papieru i szkicuje postawioną przed nimi na podwyższeniu gipsową kopię posągu greckiej bogini. Nad Warszawą zapada powoli zimowy zmierzch.
Panny pracują w ciszy, z powagą, starając się jak najwierniej oddać każdą widoczną linię, detal, wypukłość rzeźby. Między nimi przechadza się brodaty mężczyzna – Wojciech Gerson – założyciel i nauczyciel tej prywatnej szkoły, pierwszej w Warszawie, która przyjmuje kobiety. Przystaje co rusz przy którejś, przygląda się rysunkowi, coś tłumaczy albo podpowiada.
Wszystkie mają nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, pochodzą z inteligenckich rodzin. Wyglądają dość podobnie, ubrane schludnie, zgodnie z obowiązującą modą dla niezamężnych panien. Włosy upięte jak najściślej, aby żaden kosmyk nie spadł przypadkiem na czoło. Suknie dzienne dopasowane, w ciemnych barwach, o wąskich rękawach, delikatnie zdobione koronką, sięgające wysoko pod szyję. Opinający kibić gorset sprawia, że po kilkudziesięciu minutach siedzenia bez oparcia zaczyna dokuczać kręgosłup. Długi ogon spódnicy i turniura (doczepiany „kuperek”, który formuje kształt sukni) dodatkowo ograniczają ich ruchy.
Ale strój nie może być przeszkodą dla tych, które z determinacją nakłoniły ojców do opłacania lekcji rysunku, uważanych przez wiele osób za zbędne czy wręcz niewłaściwe dla panien na wydaniu.
Urodzony w 1831 roku Wojciech Gerson, zakładając szkołę był już uznanym malarzem, autorem utrzymanych w akademickim stylu scen historycznych czy realistycznych pejzaży przyrody oraz miast. Edukację zdobywał w Petersburgu, Rzymie i Paryżu. Przez całe swoje życie związany był z Warszawą. Ten człowiek instytucja był członkiem Towarzystwa Przyjaciół Zachęty Sztuk Pięknych, tłumaczem traktatów z historii sztuki (m.in. Leonarda da Vinci), a przede wszystkim nauczycielem rysunku i teorii malarstwa. Jego prywatna szkoła powstała w 1867 roku z myślą o kształceniu mężczyzn. Jednak z czasem, Gerson – ojciec dwóch dorastających córek – podjął śmiałą decyzję o rozszerzeniu oferty o zajęcia dla pań[4].
Metody nauczania Gersona są konserwatywne: zwraca uwagę na autentyczność kopiowanych detali, prawidłowe odwzorowanie natury, kluczową wagę przykłada zaś do rysunku, który stanowi najistotniejszy element obrazu. W męskim oddziale szkoły (w innej części miasta) uczą się przyszli mistrzowie: Józef Chełmoński, Władysław Podkowiński czy Józef Pankiewicz. Z uczniami i uczennicami Gerson utrzymuje bliskie relacje, zaprasza ich do swojego domu, gdzie co środę wieczorem grupa młodych ludzi śpiewa, tańczy i gra w amatorskich przedstawieniach. Na tych „wieczorkach” młode malarki poznają kolegów z męskiej pracowni.
W kobiecej pracowni przy Smolnej 23 panuje przyjazna, cieplarniana atmosfera. Lekcje odbywają się trzy razy w tygodniu, każda po dwie godziny. Profesor Gerson wykłada pannom teorię sztuki, koryguje ich rysunki. Szkicują przede wszystkim gipsowe modele. Panie dużo rzadziej niż mężczyźni mają możliwość rysowania głów i popiersi żywych ludzi. Nigdy jednak nie pozuje im naga modelka czy – Boże broń! – obnażający choćby górną część ciała model.

W polskich kręgach inteligenckich drugiej połowy XIX wieku idea, że kobieta może zdobywać praktyczną i teoretyczną wiedzę na temat sztuki nadal budziła kontrowersje. Panny z „porządnych domów” zachęcano do rysowania i malowania subtelnych kompozycji kwiatowych albo pejzaży. Był to element ogólnej edukacji panny na wydaniu. Miał zwiększyć jej szanse na konkurencyjnym rynku matrymonialnym.
Wyśmiewał to Bolesław Prus w Emancypantkach. Matka uczących się na prywatnej pensji panien, zwraca się do właścicielki szkoły:

„(…) – Chciałam jeszcze prosić pani – zaczęła – ażeby moje dziewczynki więcej pracowały nad talentami…
– Słucham panią.
– Jedna na przykład mogłaby uczyć się grać na cytrze… Ten instrument bardzo lubi mój mąż; nawet ma cytrę, bo kiedy praktykował w Wiedniu, należał do klubu cytrzystów. Druga mogłaby uczyć się malować, choćby pastelami… To tak ładnie widzieć panienki malujące pastelami!… Kiedym była w zeszłym roku w Karlsbadzie – wszystkie młode Angielki, ile razy nie miały partii do krokieta, rozkładały albumy i malowały. To bardzo uwydatnia wdzięki młodej osoby…
– Któraż z nich chce malować?
– Która? Żadna nie chce – odpowiedziała z westchnieniem dama. – Ale ja myślę, że powinna by uczyć się starsza, bo przecie pierwej musi wyjść za mąż”.

Francuski periodyk dla pań z tak zwanej wyższej półki „La gazette des dames” (chętnie czytany również przez Polki) wskazywał malarstwo jako doskonały dodatek do „prawdziwego życia”. Sztuka czyni świat kobiety idealnym, nie może być jednak głównym elementem jej egzystencji: małżeństwa i macierzyństwa.

Między młodymi kobietami ze szkoły Gersona zawiązują się silne więzi, dla których prawdziwym testem okaże się kilka lat później Paryż. Ale na razie, tu, w Warszawie żyjącej plotką i informacjami o ślubach, zgonach i mezaliansach, młode kobiety uczą się z wielką powagą i sumiennością. Zachęcane przez życzliwego im Gersona, coraz śmielej marzą o przyszłości związanej z malarstwem i karierze artystycznej.
Annie szczególnie bliska jest Zosia Stankiewiczówna. Obie pochodzą z kresów. Łączy je też pasja dla muzyki.
Zofia Stankiewiczówna urodziła się 19 listopada 1862 roku w Ryźni (w guberni kijowskiej). Ojciec, Jan Stankiewicz, był lekarzem i profesorem na Uniwersytecie w Charkowie. Do szesnastego roku życia mieszkała na Kijowszczyźnie. Rodzina przeniosła się do Warszawy, aby zapewnić Zosi i jej siostrze odpowiednią edukację. To doktor Stankiewicz był odkrywcą talentu plastycznego córki i z jego inicjatywy Zosia zaczęła uczyć się w szkole Gersona. „Ojciec wychowywał mnie jak syna – pisała po latach. – Nigdy nie słyszałam nic o tem, że coś panience »nie wypada«, i tak naturalnie wyrosłam na feministkę, bo nigdy nie mogłam się pogodzić z myślą, że ja czy inne kobiety mogłyby być pod jakimkolwiek względem nierównouprawnione”.
Inne bliskie koleżanki Anny to Klementyna Krassowska, Maria Dulębianka, Maria Gażycz i Maria Kazanowska, także wywodzące się z rodzin ziemiańskich czy inteligenckich i wschodnich ziem dawnej Rzeczpospolitej.
Maria Dulębianka, urodzona w Krakowie w 1861 roku w zamożnej rodzinie szlacheckiej, dołącza do grona uczennic Gersona już jako wyedukowana malarka. Naukę rysunku zaczęła na pensji pani Maliszewskiej w Krakowie. Pobierała prywatne lekcje u Jana Matejki, a następnie wyjechała do Wiednia, aby tam doskonalić swoje umiejętności. Do warszawskiej szkoły Gersona trafia nieco później niż Bilińska, już po dwuletniej edukacji w Kunstgewerbeschule.
Wszystkie te młode kobiety łączy ambicja i poważne podejście do sztuki. Wzajemnie motywują się do wytężonej pracy, choć rywalizacja między nimi jest mniej ważna niż przyjaźń.
Anna Bilińska jest najstarsza w tej grupie. Zosia Stankiewiczówna jest od niej młodsza aż o osiem lat, Maria Gażycz o sześć, Maria Dulębianka zaś o cztery. W Annie odzywa się jej wojownicza natura – chce osiągnąć więcej i szybciej niż pozostałe koleżanki.

 
Wesprzyj nas