Ali Smith – czterokrotna finalistka Nagrody Bookera, uznawana za najwybitniejszą współczesną szkocką pisarkę – i jej trzecia powieść z czterotomowego cyklu „Pory Roku”.


WiosnaW „Wiośnie” głos Ali Smith przesycony jest nadzieją. Przed nami pełna uroku opowieść o związkach międzyludzkich i nadziei na lepsze jutro.

Co łączy Katherine Mansfield, Charliego Chaplina, Shakespeare’a, Rilkego, Beethovena, brexit, współczesność, przeszłość, północ, południe, wschód, zachód, mężczyznę opłakującego dawne czasy, kobietę uwięzioną w czasach obecnych? Wiosna. Wielka łączniczka.

Zwracając uwagę na migrację opowieści w czasie i nawiązując do motywów z Peryklesa, jednej z najbardziej opornych i zwariowanych sztuk Shakespeare’a, Ali Smith snuje nieprawdopodobną opowieść o nieprawdopodobnych czasach. W dobie murów i zamknięcia Smith otwiera drzwi.

Czasy, w których żyjemy, zmieniają swoją naturę. Czy zmienią też naturę opowieści? Nadzieja umiera ostatnia.

Ali Smith
Wiosna
Przekład: Jerzy Kozłowski
Seria „Pory Roku”, tom 3
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 14 kwietnia 2021
 
 

Wiosna

1

Obecnie nie chcemy jedynie faktów1. Chcemy dezorientacji. Chcemy powtórzeń. Chcemy powtórzeń. Chcemy żeby ludzie u władzy mówili że prawda nie jest prawdą. Chcemy żeby wybrani do parlamentu posłowie mówili wbić jej w pierś i obracać rozgrzany nóż rzeczy typu przynieś własny stryczek chcemy żeby posłowie z partii rządzącej w izbie gmin krzyczeli do posłów opozycji zabij się chcemy żeby jedni ludzie władzy mówili że chcą innych ludzi władzy posiekanych w woreczkach w swojej zamrażarce chcemy zamienić muzułmanki w żart w prasowym felietonie chcemy śmiechu chcemy żeby ten śmiech ciągnął się za nimi gdzie tylko pójdą. Chcemy żeby ludzie których nazywamy obcymi czuli się obcy musimy im to jasno powiedzieć nie mogą mieć żadnych praw chyba że my tak postanowimy. Chcemy jeszcze oburzenia urazy rozproszenia. Trzeba powiedzieć że myślenie jest elitarne wiedza jest elitarna trzeba żeby ludzie poczuli się pozostawieni samym sobie pozbawieni prawa głosu trzeba żeby ludzie poczuli. Potrzeba paniki chcemy paniki podświadomej chcemy też tej świadomej. Chcemy emocji chcemy słuszności chcemy gniewu. Potrzeba całej tej patriotycznej gadki. Chcemy tych samych starych nagłówków SKANDAL MATKA ALKOHOLICZKA ASPIRYNA JEST NIEBEZPIECZNA ale jeszcze więcej sensacji NEIN NEIN NEIN potrzeba hasztaga #dosyć chcemy DAWAJCIE CZEGO CHCEMY ALBO STRAJK chcemy furii chcemy wściekłości chcemy słów o najmocniejszym ładunku antysemita może być nazista świetnie pedofil super zboczony cudzoziemiec nielegalny chcemy instynktownej reakcji chcemy WERYFIKACJI WIEKU DZIECI IMIGRANTÓW 98% ŻĄDA ZAKAZU PRZYJMOWANIA NOWYCH IMIGRANTÓW ŚMIGŁOWCE BOJOWE DO POWSTRZYMANIA IMIGRANTÓW ILU JESZCZE MOŻNA ICH PRZYJĄĆ ZARYGLOWAĆ DRZWI CHOWAĆ ŻONY chcemy zero tolerancji. Potrzeba newsów mieszczących się w telefonie. Trzeba ominąć mainstreamowe media. Trzeba spojrzeć za dziennikarza mówiącego prosto do kamery. Trzeba wysłać bardzo wyraźny jednoznaczny komunikat. Potrzeba szokujących wiadomości w serwisach społecznościowych trzeba tego więcej dawaj następną nie cackać się chcemy zdjęć tortur. Trzeba do nich dotrzeć trzeba żeby myśleli że możemy do nich dotrzeć żeby słowo „lincz” dotarło do każdego kto nie jest biały. Chcemy gróźb gwałtu gróźb pozbawienia życia przez całą dobę pod adresem czarnych posłanek nie – kobiet zajmujących się jakąkolwiek działalnością publiczną nie – każdego kto zajmuje się jakąkolwiek działalnością publiczną kogo nie lubimy potrzeba JAK ONA ŚMIE/JAK ON ŚMIE/JAK ONI ŚMIĄ. Trzeba sugerować że istnieje wróg wewnętrzny. Potrzeba wrogów ludu chcemy żeby ich sędziów nazywano wrogami ludu chcemy żeby ich dziennikarzy nazywano wrogami ludu chcemy żeby ludzi których postanawiamy nazywać wrogami ludu nazywano wrogami ludu chcemy mówić głośno wielokrotnie w jak największej liczbie programów telewizyjnych i radiowych jak to próbują nas kneblować. Trzeba żebyśmy wypowiadali te stare hasła jakby były nowe. Trzeba żeby podawane informacje były zgodne z tym co mówimy my. Trzeba żeby słowa oznaczały to co według nas oznaczają. Trzeba wypierać się tego co mówimy w chwili gdy to mówimy. Trzeba żeby przestało się liczyć co znaczą słowa. Potrzeba dobrego starego sloganu Najpierw Brytania – albo Anglia/Ameryka/ Francja/Polska/Brazylia/Niemcy/Włochy [wstaw nazwę dowolnego kraju]. Potrzeba serwisów społecznościowych algorytmów pieniędzy z darknetu. Trzeba mówić że robimy to dla wolności słowa. Potrzeba botów potrzeba klisz trzeba dawać nadzieję. Trzeba mówić że to nowa era że stara era to przeszłość ich czas się skończył że teraz przyszedł nasz czas. Trzeba się często uśmiechać gdy to mówimy trzeba się śmiać przed kamerami ha ha ha grzmotnąć gościa który się zaśmiewa do rozpuku słyszysz gwizd fabryki na koniec dnia ta fabryka jest martwa to my jesteśmy nowym fabrycznym gwizdkiem jesteśmy tym czego ten kraj potrzebował od początku jesteśmy tym czego potrzebujecie jesteśmy tym czego chcecie.
Chcemy tylko potrzeb.
Potrzebujemy tylko chęci.

*

To znowu ta pora, prawda? (Wzrusza ramionami).
Nic z tego mnie nie dotyka. Wszystko tylko woda i pył. Jesteście prochem z kości i wodą, niczym więcej. I dobrze. Ostatecznie to dla mnie pożyteczniejsze.
Jestem dzieckiem pogrzebanym w liściach. Liście gniją: oto ja.
Albo wyobraźcie sobie krokusa w śniegu. Widzicie ten roztopiony krąg dookoła? To otwarte drzwi do wnętrza ziemi. Jestem zielenią w cebulce i chwilą pęknięcia nasiona, rozchyleniem się płatków, filcowymi końcówkami gałęzi drzew tak zielonymi, jakby zieleń świeciła.
Rośliny, które wyrastają spod śmieci i plastiku, wcześniej, później, przebijają się tak czy owak. Rośliny poruszają się pod wami tak czy owak, nie bacząc na ludzi w warsztatach, ludzi na zakupach, ludzi przy biurkach w świetle ekranów lub przewijających coś w telefonach w poczekalniach przychodni, krzyczących demonstrantów gdziekolwiek, w którymkolwiek mieście i kraju, światło się przesuwa, kwiaty kołyszą się obok sterty trupów i obok miejsc, gdzie mieszkacie, i miejsc, gdzie pijecie na smutno, wesoło albo na umór, obok miejsc, gdzie się modlicie do swoich bogów, obok wielkich supermarketów i ludzi na drogach mijających w pędzie pobocza i zarośla, jakby nic się nie działo. A dzieje się wszystko. Na dzikich wysypiskach otwierają się główki kwiatów. Światło przesuwa się przez wasze granice, dookoła ludzi z paszportami, ludzi z pieniędzmi, ludzi bez niczego, nad hangarami, kanałami, katedrami, waszymi lotniskami, waszymi cmentarzami, cokolwiek tam chowacie, cokolwiek wykopujecie, żeby nazwać swoją historią, lub wiercicie, żeby potem sprzedać, światło prześlizguje się nad nimi tak czy owak.
Prawda to pewnego rodzaju „tak czy owak”.
Zima nic dla mnie nie znaczy.
Myślicie, że nie wiem, co to siła? Myślicie, że urodziłam się zielona.
Tak było.
Dalej rozpieprzajcie mój klimat, a załatwię was na cacy. Wasze życie nic dla mnie nie znaczy. W grudniu będę wyciągać z ziemi żonkile. W kwietniu zasypię wam drzwi śniegiem i przewrócę drzewo, żeby roztrzaskało wam dach. Podłogę zamienię w rzekę.
Ale to dzięki mnie wasze soki popłyną szybciej, podłączę wam światło do żył.
Co jest teraz pod powierzchnią waszej drogi?
Co jest pod fundamentami waszego domu?
Co wypacza wasze drzwi?
Co maluje wasz świat tymi świeżymi kolorami? Co nadaje tonację tym ptasim trelom? Co formuje dziób w tym jajku?
Co posyła najcieńsze zielone pędy przez tę skałę, aż skała zaczyna pękać?

*

Jest 11.09 rano, wtorek, w październiku 2018 roku i Richard Lease, reżyser telewizyjny i filmowy, którego większość ludzi najlepiej pamięta z wielu – no dobrze, paru – cenionych przez krytykę produkcji telewizyjnych z lat siedemdziesiątych, ale też z różnych innych późniejszych projektów, to znaczy, jeśli ktoś już trochę żyje na tym świecie, na pewno coś oglądał, a więc tenże Richard Lease stoi na peronie kolejowym gdzieś w północnej Szkocji.
Co on tu robi?
Niewłaściwe pytanie. Sugeruje bowiem, że mamy do czynienia z jakąś historią.
Nie ma żadnej historii. Skończył z historiami. Odcina się od nich, a konkretnie od historii dotyczącej: Katherine Mansfield i Rainera Marii Rilkego, bezdomnej, którą widział wczoraj rano na chodniku przed Biblioteką Brytyjską, a poza tym wszystkim i przede wszystkim – śmierci swojej przyjaciółki.
Kasujemy to wszystko powyżej o tym, że jest reżyserem, o którym ktoś słyszał albo i nie.
Jest po prostu mężczyzną na stacji kolejowej.
Na razie panuje tu całkowity zastój. Opóźnienia oznaczają, że odkąd mężczyzna stanął na tym peronie, na stację nie wjechał ani z niej nie odjechał żaden pociąg, co sprawia, że ta stacja niejako spełnia jego potrzeby.
Na peronie oprócz niego nie ma nikogo. Na peronie naprzeciwko też.
Gdzieś tu chyba są jacyś ludzie, ci pracujący w biurze lub ci, którzy pilnują na stacji porządku. No chyba wciąż się płaci ludziom, żeby w takich miejscach osobiście pilnowali porządku. Pewnie gdzieś ktoś wpatruje się w monitor. On jednak nie widział konkretnie nikogo. Odkąd opuścił pensjonat i przyszedł tu główną ulicą miasteczka, widział tylko jedną osobę w jednej z tych kafejek na kółkach, w furgonetce Citroëna przed stacją – ktoś się poruszał pod podniesioną klapą, ktoś, kto nikogo nie obsługiwał.
Nie żeby Richard kogoś szukał. Nie szuka on ani nikt nie szuka jego, to znaczy nikt, kto by się liczył.
Gdzie, do kurwy, podziewa się Richard?
Jego komórka jest w Londynie w wypełnionym do połowy kawą zamkniętym kubku w koszu na śmieci w Pret a Manger na Euston Road.
Była. Nie ma pojęcia, gdzie może być teraz. Na wysypisku śmieci. Na śmietnisku.
I dobrze.
Cześć, Richard, to ja, lada chwila będzie tu Martin Terp, możesz mi podać, o której mniej więcej się zjawisz? Cześć, Richard, to znowu ja, chcę ci tylko przekazać, że Martin jest już w biurze. Jest jakaś szansa, że oddzwonisz i dasz mi znać, o której możemy się ciebie spodziewać? Richard, to ja, możesz oddzwonić? Cześć, Richard, to znowu ja, próbuję przełożyć dzisiejsze spotkanie, bo Martin jest w Londynie tylko dzisiaj, będzie znowu w mieście dopiero w przyszłym tygodniu, więc zadzwoń do mnie i daj znać co do popołudnia, dobrze? Dzięki, Richard, bardzo mi na tym zależy. Cześć, Richard, pod twoją nieobecność przełożyłem spotkanie na szesnastą, mógłbyś potwierdzić, jak dostaniesz tę wiadomość, że dostałeś tę wiadomość?
Nie.
Stoi na wietrze z założonymi rękami, przyciskając do ciała kurtkę, żeby nie trzepotała (cienka, bez guzików, guziki pogubił), i wpatruje się w białe ciapki na powierzchni peronu u swych stóp.
Bierze głęboki wdech.
Gdy nabiera powietrza, czuje w płucach ból.
Spogląda w stronę gór nad miastem. Są naprawdę niesamowite. Posępne i prawdziwe. Są wszystkim, co mogą oznaczać góry.
Myśli o swoim mieszkaniu w Londynie. Jeśli świeci teraz słońce, w prześwitujących przez żaluzje smugach światła wiszą pewnie drobinki kurzu.
Proszę bardzo, własną nieobecność zamienia już w historię.
Zamienia w historię własny kurz.
Przestań. Jest mężczyzną opierającym się o filar na stacji. To wszystko.
Filar jest wiktoriański. Jego żelazne elementy są pomalowane na biało i niebiesko.
Potem mężczyzna stawia krok do tyłu pod fragment prześwitującego dachu nad peronem, trochę bliżej budynku, żeby schronić się przed wiatrem.
Wygląda na to, że nad niektórymi z tych gór w oddali wisi deszczowa chmura, jak gdyby ich szczyty były zawoalowane. Chmura z drugiej strony, powiedziałby, że na południu, wygląda jak ściana, podświetlona od tyłu ściana. Chmura nad górami, na północy, północnym wschodzie, jest mgiełką.
Dlatego tutaj wysiadł.
Pociąg wjechał na stację i w tych górach było coś czystego, jakby wyczyszczonego. Było w nich coś, co akceptowało fakt siebie, niczego nie żądając. Po prostu były.
Sentymentalista.
Samomitologizator.
Mechaniczny głos nad jego głową przeprasza znowu za to, że na stację nie wjeżdża ani z niej nie odjeżdża żaden pociąg.
Nie dzieje się prawie nic, nie licząc automatycznych komunikatów, kilku ptaków przelatujących po niebie, szelestu wczesnojesiennych liści, chwastów i traw na wietrze.
Mężczyzna stojący na stacji spogląda w dal na otaczające go zewsząd góry.
Dzisiaj wyglądają jak linia nakreślona przez gigantyczną dłoń, potem zacieniona pod spodem, wyglądają jak coś, co śpi i czeka. Wyglądają jak prehistoryczne grzbiety wymyślonych morskich stworów pogrążonych we śnie.
Historia o górach.
Historia o mnie unikającym historii.
Historia o mnie wysiadającym z cholernego pociągu.
Kręci głową.
Był mężczyzną na peronie kolejowym. Nie było żadnej historii.
Tylko że jest. Zawsze, kurwa, jest.
Dlaczego stał na peronie kolejowym? Czekał na pociąg?
Nie.
Wybierał się dokądś? Po co? Odbierał kogoś z pociągu?
Nie.
To dlaczego ten mężczyzna w ogóle się znalazł na peronie kolejowym, jeśli nie chodziło o to, żeby wsiąść do pociągu albo na niego czekać.
Po prostu tam był, okej?
Dlaczego? I z jakiej racji używasz czasu przeszłego wobec samego siebie, sieroto?
Sieroto, tak. Właściwe określenie. Czujesz się osierocony. Czegoś ci brakuje.
Czego? Czego dokładnie?
Hmm, nie wiem, jak to opisać.
Spróbuj.
(Wzdycha). Nie potrafię.
Spróbuj. Dawaj. Taki z ciebie niby Wielki Reżyser Dramatów. Jak to wygląda?
Okej. Dobra, więc… więc wyobraź sobie kogoś lub coś, jakąś siłę lub coś takiego, która napiera na ciebie od góry i przewierca się przez ciebie od głowy w dół wydrążaczem do jabłek, toteż wciąż tam stoisz, jakby nic się nie stało, tymczasem coś się stało, mianowicie jesteś w środku pusty, tam, gdzie kiedyś był twój rdzeń, teraz jest dziura. Może być?
Egocentryczne brednie. Animowana istota jak Tom i Jerry. Co, oczekujesz współczucia w związku z własną pustką, z czym? swoją utraconą, kurwa, płodnością?
Słuchaj, staram się po prostu wyrazić słowami to, co czuję, niełatwo to określić…
Nie próbuj mi tu zamieniać siebie w historię, ty marny…
czas w jego życiu, kiedy umiał kochać, dosłownie się zakochać, być na poziomie duszy szczęśliwie zadurzonym w czymś takim jak prostota cytryny. Jakiejkolwiek cytryny, w misce, na straganie albo w siatce z innymi cytrynami w supermarkecie. Był czas w jego życiu, kiedy coś takiego potrafiło przepełnić go radością.
Teraz jednak było tak, jakby ta prostota, choć on sam nawet tego nie zauważył, skurczyła się i oddaliła od niego, a on, na pokładzie starego liniowca na wzburzonych wodach macha jak szalony w stronę brzegu, który tak jak czas, kiedy regularnie czerpał radość z czegoś takiego jak prostota cytryny, zniknął, całkowicie, i nie był już widoczny gołym okiem.
Nie jest.
Sierota.

*

Gdy myśli o pierwszym spotkaniu z Paddy, staje mu przed oczami czarno-biały obraz sprzed prawie pięćdziesięciu lat, obraz kawałka czekolady ze śladem ugryzienia, kawałka tak już starego w chwili, gdy go oglądał, że czekolada dosłownie pobielała, zwłaszcza w miejscu, gdzie widniał odcisk rzędu małych ząbków. Te zęby należały do Beatrix Potter. Beatrix Potter ugryzła tabliczkę czekolady, odłożyła ją, a potem o niej zapomniała w domku, w którym pisała i ilustrowała książki o urzekających angielskich zwierzątkach w edwardiańskich ubrankach, grzecznych, niegrzecznych i niemądrych, o kaczce chwalonej przez lisa, wiewiórce, która zjada tyle orzechów, że nie jest się w stanie wydostać z dziupli w drzewie; a więc Beatrix Potter wgryzła się w przedwojenną tabliczkę czekolady i odcisk jej zębów ją przeżył, przetrwał tam, w tym domku, całe dziesięciolecia po jej śmierci w 19… którymś tam.
Był wtedy asystentem jednego z drugich reżyserów, dopiero zaczynał. Pierwszy raz pracował przy produkcji do scenariusza Paddy.
Jej scenariusz zamienił rzecz raczej nieciekawą w coś niebanalnego. Co więcej, Paddy dopisała do scenariusza te ujęcia o zębach w czekoladzie, więc ostatecznie musieli je wykorzystać.
Zdobył od kogoś jej adres i skontaktował się z nią, gdy zaproponowano mu pierwsze solo. Zamówił jej whiskey w pubie Hanged Man. Skończył właśnie dwadzieścia jeden lat. Jeszcze nigdy nikomu nie kupował whiskey, a już zwłaszcza kobiecie, do tego starszej elegantce takiej jak ona.
– Bo jestem Irlandką?
– Bo jest pani dobra.
– Tak się składa, że to prawda, ma pan absolutną rację. Jestem bardzo, bardzo dobra w tym, co robię. A pan, czy pan jest dobry? Chcę pracować tylko z najlepszymi.
– Nie wiem jeszcze. Prawdopodobnie nie. Myślę raczej tylko o sobie. Ale pani ma talent, te zęby w czekoladzie. Dopisała je pani.
– No, ma pan dobre oko. To mogę panu oddać. I jest pan bardzo młody. Więc dużo jeszcze przed panem. I tak bardzo chce pan ze mną współpracować, bo coś dopisałam do scenariusza, w związku z czym musieli wykorzystać pańskie ujęcia. Mam rację?
– Szczerze? To dzięki pani scenariuszowi dostałem tę pracę.
(Ona kręci głową, odwraca wzrok w stronę drzwi pubu).
– Ale poza tym dzięki pani ten film stał się lepszy. Pani scenariusz sprawił, że wydarzyło się coś prawdziwego.
– Prawdziwego, mówi pan? (Pauza. Papieros, wdech, wydech, dym). Dobrze.
– Naprawdę? Zgadza się pani?
– Okej. Będę z panem współpracować. Sztuka na Dzisiaj, tak? Dobra. Pod warunkiem że zrobimy coś więcej w tej formule, coś trochę bardziej zaskakującego.
– W jakim sensie zaskakującego?
– Są sposoby, żeby przetrwać te czasy, Dubeltowy, i jednym z nich, jak sądzę, jest kształt, jaki przybiera opowiadanie.

*

Wczoraj rano, miesiąc co do dnia od uroczystości żałobnej (skremowali ciało prywatnie jakiś czas przed uroczystością, nawet nie wie kiedy, tylko najbliższa rodzina), idzie sobie Euston Road i gdy przechodzi obok Biblioteki Brytyjskiej, widzi kobietę, która siedzi oparta o ścianę budynku, po trzydziestce, może nawet przed, koce, tekturowy kwadrat wyrwany z pudła, a na nim prośba o pieniądze.
Nie, nie pieniądze. Słowa na kartonie to proszę – o – pomoc.
Mijał niezliczone rzesze bezdomnych, nawet tego ranka, przemierzając miasto. Bezdomni są ostatnio znowu opisywani tym słowem – niezliczeni; każdy stary lewak taki jak on o tym wie. Torysi znowu u władzy, więc ludzie znowu na ulicach.
Ale ją z jakiegoś powodu dostrzega. Koce są niemiłosiernie brudne. Stopy bose na chodniku. I słyszy ją. Śpiewa jakąś piosenkę do nikogo – nie, nie do nikogo, do siebie – głosem o godnej uwagi barwie, jest za kwadrans ósma rano. Piosenka idzie tak:

tysiąc tysięcy ludzi
biegnie uuuulicami
och nic nic nic
och nic nic nic
och nic

Richard się nie zatrzymuje. A gdy w końcu przystaje, zauważa, że minął właśnie fasadę dworca King’s Cross. Zawraca i wchodzi na stację, jak gdyby cały czas zamierzał to zrobić.
Pośrodku hali pod gigantycznym makiem z okazji dnia pamięci stoi stragan. Sprzedaje się tam wyroby z czekolady w kształcie domowych narzędzi i przyborów: młotki, śrubokręty, obcęgi, naczynia, filiżanki i tak dalej; można kupić czekoladową filiżankę, czekoladowy spodeczek, czekoladową łyżeczkę, a nawet czekoladową makinetkę (makinetka jest droga). Te czekoladowe przedmioty wyglądają wyjątkowo realistycznie, wokół straganu kłębią się ludzie. Mężczyzna w garniturze kupuje coś, co przypomina prawdziwy kran ze spryskanej srebrnym sprayem czekolady; sprzedawczyni delikatnie umieszcza kran w pudełku, które najpierw wykłada siankiem.
Richard wsuwa kartę do jednego z biletomatów. Wybiera nazwę najdalej położonego miejsca, do jakiego może dojechać z tej stacji.
Wsiada do pociągu.
Siedzi w nim przez pół dnia.
Mniej więcej godzinę przed dotarciem do celu ujrzy za oknem na tle nieba góry i postanowi, że wysiądzie jednak tutaj. Dlaczego miałby nie zrobić tego, na co ma ochotę, i nie wysiąść w miejscu niewydrukowanym na bilecie? Co go powstrzyma?
Och nic, nic, nic.
King Gussie, zawsze sądził, że tak się pisze Kingussie, a nazwa rymuje się z Lassie, zresztą tak ją wypowiada mechaniczny głos przez głośniki nad jego głową na londyńskim dworcu King’s Cross, zanim Richard wsiada do pociągu.
Kin-ju-si, tak nazwę wymawiają pracownicy pensjonatu, do którego zapuka, gdy tam dotrze. Będą podejrzliwi. Kto teraz nie robi wcześniej rezerwacji przez internet? Kto teraz nie ma telefonu?
Będzie siedział na brzegu obcego łóżka w pensjonacie. Będzie siedział skulony na podłodze między łóżkiem a ścianą.
Do rana jego ubrania przesiąkną zapachem odświeżacza powietrza z pokoju, w którym spędzi noc.

 
Wesprzyj nas