Urzekająca od pierwszych słów, spokojnie płynąca z nurtem Saluin piękna opowieść o miłości do muzyki, zetknięciu z oszałamiającym nieznanym i przyjaźni z obcymi.


StroicielRok 1886. Edgar Drake, uznany londyński stroiciel fortepianów, otrzymuje od armii zlecenie nastrojenia instrumentu w… Birmie.

Wyjątkowy egzemplarz marki Erard należy do majora Carrolla, ekscentrycznego komendanta fortu w dalekiej głuszy, który muzyką i poezją próbuje przekonać tubylców do rządów Imperium Brytyjskiego. Dla Drake’a trudna podróż na Daleki Wschód i rozłąka z ukochaną żoną są jak wygnanie.

Coraz bardziej jednak oczarowuje go nie tylko charyzmatyczna postać Carrolla, ale też – niczym Odyseusza – syrenia pieśń Wschodu, działająca na zmysły i serce. Wyprawa staje się dla stroiciela podróżą życia, otwierającą oczy nie tylko na cuda południowoazjatyckiej przyrody, ale również ludzi innej kultury.

Stawia też pod znakiem zapytania jego powrót do londyńskiej rzeczywistości…

“Stroiciel” to urzekająca od pierwszych słów, spokojnie płynąca z nurtem Saluin piękna opowieść o miłości do muzyki, zetknięciu z oszałamiającym nieznanym i przyjaźni z obcymi, z wyraźnie pobrzmiewającymi echami Conradowskiego Jądra ciemności.

Daniel Mason jest wykładowcą na Uniwersytecie Stanfordzkim, praktykującym psychiatrą i autorem bestsellerowych powieści Stroiciel (na jej podstawie powstała opera oraz adaptacje teatralne), A Far Country, wydanych dotąd w 28 językach, Zimowy żołnierz (REBIS, 2019) oraz opowiadań. Przez rok prowadził badania nad malarią na granicy tajlandzko-birmańskiej, gdzie powstała większa część Stroiciela.

Daniel Mason
Stroiciel
Przekład: Mirosław P. Jabłoński
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 23 lutego 2021
 
 

Stroiciel


Słońce i kobieca para­solka to obraz, jakim sta­nie się Birma w ostat­nich chwi­lach gasną­cej pamięci. Zasta­na­wiał się, które wizje pozo­staną – spie­niony po burzy kawowy nurt Saluin, pali­sady sieci rybac­kich przed świ­tem, jaskrawa barwa zmie­lo­nej kur­kumy czy ocie­ka­jące wil­go­cią pną­cza dżun­gli. Całe mie­siące te widoki drgały mu pod powie­kami, nie­kiedy roz­bły­sku­jąc i przy­ga­sa­jąc jak pło­mie­nie świec, cza­sami – wal­cząc o to, by je dostrze­żono, niczym towary roz­py­cha­ją­cych się na baza­rach kup­ców, a cza­sem po pro­stu odda­la­jąc się jak plamy wozów cyr­ko­wych. Każdy obraz rodził opo­wieść rzu­ca­jącą wyzwa­nie wia­ry­god­no­ści by­naj­mniej nie z powodu jakiejś wady samej fabuły, ale dla­tego, że Natura nie mogłaby pozwo­lić na takie stę­że­nie barw bez popeł­nia­nia kra­dzieży i two­rze­nia próżni w pozo­sta­łych czę­ściach świata.
Ponad tymi wido­kami wznosi się jesz­cze słońce, paląc i roz­le­wa­jąc się jak błysz­cząca biała farba. Bedin-saya, któ­rzy tłu­ma­czą sny w zaciem­nio­nych, peł­nych zapa­chów zakąt­kach tar­go­wisk, powie­dzieli mu, że słońce, które wscho­dzi nad Birmą, jest inne niż to, które pod­nosi się nad resztą świata. Wystar­czyło, by spoj­rzał w niebo. By ujrzał, jak oblewa drogi, wypeł­nia­jąc szcze­liny i cie­nie oraz burząc per­spek­tywę i struk­turę. Żeby zoba­czył, jak migoce, drga i pło­nie linia hory­zontu niczym prze­świe­tlony dage­ro­typ zwi­ja­jący swe brzegi w ogniu. Jak roz­pływa się niebo, roz­my­wają się kształty figow­ców, gęst­nieje powie­trze, a jemu tężeją oddech, gar­dło i krew. Jak z odle­głych dróg przy­by­wają zjawy, by wykrę­cić mu ręce. Jak skóra mu się łusz­czy i pęka.
Teraz to słońce wisi nad pyli­stą drogą. Idzie nią pod para­solką samotna kobieta; jej cienka baweł­niana sukienka drży w deli­kat­nym powie­wie, bose stopy zaś niosą na skraj pola widze­nia. Obser­wuje kobietę, gdy ta zbliża się do słońca. Chce ją zawo­łać, ale nie może wydo­być głosu.
Kobieta staje się czę­ścią mirażu, wid­mo­wego odbi­cia świa­tła i wody, które Bir­mań­czycy zwą than hlat. Wokół niej drży powie­trze, roz­sz­cze­pia­jąc jej postać i wpra­wia­jąc ją w wiro­wa­nie. I wtedy kobieta też znika. Pozo­stają tylko słońce i para­solka.

24 paź­dzier­nika 1886
Mini­ster­stwo Wojny
Lon­dyn

Sza­nowny Panie Drake,
z infor­ma­cji uzy­ska­nych od mojego per­so­nelu wynika, że otrzy­mał Pan prośbę naszego mini­ster­stwa w spra­wie odda­nia się w służbę Jej Kró­lew­skiej Mości, ale nie został Pan jesz­cze powia­do­miony o cha­rak­te­rze Pań­skiej misji. Ten list ma wyja­śnić pośpiech i szcze­góły sprawy nad­zwy­czaj­nej wagi. Zawiera także prośbę o zgło­sze­nie się w Mini­ster­stwie Wojny, gdzie uzy­ska Pan dal­sze infor­ma­cje od puł­kow­nika Kil­liana, szefa Wydziału Ope­ra­cyj­nego do spraw Birmy, jak rów­nież ode mnie.
Krót­kie wpro­wa­dze­nie. Jak Pan praw­do­po­dob­nie wie, od czasu zaję­cia przez nas sześć­dzie­siąt lat temu leżą­cych na wybrzeżu sta­nów Birmy po nie­dawną anek­sję Man­da­laju i Gór­nej Birmy Jej Kró­lew­ska Mość postrzega oku­pa­cję i pacy­fi­ka­cję tego tery­to­rium jako rzecz naj­waż­niej­szą dla bez­pie­czeń­stwa naszego Impe­rium w całej Azji. Pomimo zwy­cięstw mili­tar­nych nowe wyda­rze­nia sta­no­wią poważne zagro­że­nie dla naszych bir­mań­skich posia­dło­ści. Ostat­nie raporty wywiadu potwier­dziły kon­so­li­da­cję sił fran­cu­skich wzdłuż Mekongu w Indo­chi­nach, pod­czas gdy lokalne powsta­nia w Bir­mie zagra­żają naszemu pano­wa­niu w odle­glej­szych regio­nach tego kraju.
W 1869 roku, za pano­wa­nia bir­mań­skiego króla Min­don Mina, wysła­li­śmy do Birmy leka­rza, majora Anthony’ego Car­rolla, absol­wenta Uni­ver­sity Col­lege Hospi­tal w Lon­dy­nie. W 1874 roku skie­ro­wano go do odle­głego poste­runku woj­sko­wego w sta­nach Sza­nów, na wschod­nich rubie­żach kolo­nii. Dla woj­ska major Car­roll od początku oka­zał się nie­za­stą­piony, i to ze wzglę­dów dalece wykra­cza­ją­cych poza jego bez­po­śred­nie obo­wiązki medyczne. Udało mu się zawią­zać wiele soju­szy z miej­sco­wymi ksią­żę­tami, a jego pla­cówka, cho­ciaż odda­lona od naszego dowódz­twa, umoż­li­wia dostęp do połu­dnio­wej czę­ści pła­sko­wyżu Szan i natych­mia­stowe roz­wi­nię­cie oddzia­łów ku gra­nicy z Syja­mem. Szcze­góły doty­czące suk­cesu Car­rolla są dość nie­zwy­kłe i zosta­nie Pan o nich nale­ży­cie poin­for­mo­wany, gdy zgłosi się Pan w Mini­ster­stwie Wojny. Kwe­stią inte­re­su­jącą teraz Koronę jest nie­zwy­kła notatka, jaką otrzy­ma­li­śmy od majora w zeszłym mie­siącu, ostatni z wielu nieco iry­tu­ją­cych listów doty­czą­cych jego zain­te­re­so­wa­nia for­te­pia­nem.
Powód naszego nie­po­koju jest nastę­pu­jący: cho­ciaż jeste­śmy przy­zwy­cza­jeni do nie­co­dzien­nych próśb majora doty­czą­cych jego badań medycz­nych, to w zakło­po­ta­nie wpra­wił nas list, który otrzy­ma­li­śmy w grud­niu zeszłego roku, zawie­ra­jący prośbę o natych­mia­stowe naby­cie i dostar­cze­nie for­te­pianu Érarda. Z początku nasi ofi­ce­ro­wie w Man­da­laju scep­tycz­nie odnie­śli się do pety­cji, dopóki dwa dni póź­niej posła­niec nie dostar­czył kolej­nej wia­do­mo­ści, pod­kre­śla­ją­cej powagę żąda­nia, jakby Car­roll prze­wi­dział nie­do­wie­rza­nie naszego per­so­nelu. Reak­cją na naszą odpo­wiedź, że dostar­cze­nie for­te­pianu jest nie­moż­liwe ze wzglę­dów logi­stycz­nych, było przy­by­cie kolej­nego zzia­ja­nego posłańca. Przy­niósł on krótką notatkę, któ­rej treść warto przy­to­czyć w cało­ści:
 

Sza­nowni Pano­wie,
z całym sza­cun­kiem dla Waszego urzędu niniej­szym ponow­nie przed­kła­dam swoją prośbę o dostar­cze­nie for­te­pianu. Jestem świa­dom zna­cze­nia mojej pla­cówki dla bez­pie­czeń­stwa tego regionu. Żeby moje usilne nale­ga­nie nie zostało po raz kolejny źle zro­zu­miane, pro­szę przy­jąć do wia­do­mo­ści, że zre­zy­gnuję ze sta­no­wi­ska, jeżeli instru­ment nie zosta­nie mi dostar­czony przed upły­wem trzech mie­sięcy. Jestem w pełni świa­domy, że moja ranga i lata służby upo­waż­niają mnie do otrzy­ma­nia hono­ro­wej odprawy i peł­nych korzy­ści, gdy­bym wró­cił do Anglii.

major lekarz
Anthony J. Car­roll,
Mae Lwin, stany Sza­nów

Jak może Pan sobie wyobra­zić, list ten wywo­łał poważną kon­ster­na­cję wśród naszego per­so­nelu. Jako sługa Korony major był bez skazy; jego akta są wzo­rowe, jed­nak dobrze rozu­mie, że jeste­śmy zależni od niego i jego soju­szy z miej­sco­wymi ksią­żę­tami, oraz to, jak nie­zwy­kle ważne są takie alianse dla każ­dego euro­pej­skiego mocar­stwa. Po deba­cie zaapro­bo­wa­li­śmy jego prośbę i w stycz­niu for­te­pian Érarda z 1840 roku wysłano okrę­tem z Anglii; dotarł do Man­da­laju na początku lutego, po czym pod oso­bi­stym nad­zo­rem Car­rolla instru­ment prze­trans­por­to­wano na pla­cówkę przy pomocy pie­szych tra­ga­rzy i sło­nia. Cho­ciaż cała ta eska­pada stała się dla czę­ści naszego per­so­nelu w Bir­mie źró­dłem spo­rej fru­stra­cji, misja zakoń­czyła się powo­dze­niem. W następ­nych mie­sią­cach Car­roll kon­ty­nu­ował wzo­rową służbę, zna­ko­mi­cie spi­su­jąc się przy wyty­cza­niu tras zaopa­trze­nio­wych przez pła­sko­wyż Szan. W zeszłym mie­siącu otrzy­ma­li­śmy kolejną prośbę. Wil­goć, oka­zuje się, wypa­czyła kor­pus érarda w takim stop­niu, że instru­ment się roz­stroił, a wszyst­kie próby nastro­je­nia go na miej­scu zawio­dły.
I tak docho­dzimy do sedna tej kore­spon­den­cji. W swoim liście Car­roll szcze­gól­nie prosi o stro­iciela, któ­rego spe­cjal­no­ścią są for­te­piany Érarda. Mimo naszych suge­stii, że być może ist­nieją jakieś prost­sze spo­soby napra­wie­nia instru­mentu, major pozo­stał nie­ugięty. W końcu się zgo­dzi­li­śmy, a prze­gląd spisu lon­dyń­skich stro­icieli for­te­pia­nów pozwo­lił stwo­rzyć listę kilku zręcz­nych rze­mieśl­ni­ków. Jak Panu zapewne wia­domo, więk­szość prak­ty­ku­ją­cych w Pań­skim zawo­dzie to ludzie w bar­dzo zaawan­so­wa­nym wieku, któ­rzy nie podo­łają tru­dom podróży. Dokład­niej­sze docie­ka­nia pozwo­liły stwier­dzić, że odpo­wied­nim kan­dy­da­tem byłby Pan lub pan Claude Hastings z Poul­try Street w City. Ponie­waż wymie­nia się Pana jako znawcę for­te­pia­nów Érarda, uzna­li­śmy za sto­sowne popro­sić o Pań­ską pomoc. Jeśli Pan odmówi, skon­tak­tu­jemy się z panem Hasting­sem. Za trzy­mie­sięczną służbę Korona gotowa jest wyna­gro­dzić Pana jak za roczną pracę.
Panie Drake, ma Pan odpo­wied­nie umie­jęt­no­ści i doświad­cze­nie, by wypeł­nić to nad­zwy­czaj ważne zada­nie. Usil­nie pro­simy Pana, by jak naj­szyb­ciej skon­tak­to­wał się Pan z naszym mini­ster­stwem w celu omó­wie­nia tej sprawy.

Z wyra­zami sza­cunku
puł­kow­nik Geo­rge Fit­zge­rald
Zastępca Szefa Wydziału Ope­ra­cyj­nego
do spraw Birmy i Indii Wschod­nich

 

Było późne popo­łu­dnie. Pro­mie­nie sło­neczne, które wpa­dały przez małe okno, oświe­tlały pomiesz­cze­nie wypeł­nione ramami for­te­pia­nów. Edgar Drake, stro­iciel, spe­cja­li­sta od instru­men­tów Érarda, odło­żył list na biurko. For­te­pian z 1840 roku to piękny instru­ment, pomy­ślał, po czym deli­kat­nie zło­żył pismo i wsu­nął je do kie­szeni płasz­cza. Ale Birma jest daleko.

KSIĘGA PIERW­SZA


fuga [z fran­cu­skiego fugue, zapo­ży­cze­nie od wło­skiego fuga, dosłow­nie „ucieczka”; z łaciń­skiego fuga, od cza­sow­nika fugere, „ucie­kać”]: 1. Poli­fo­niczna kom­po­zy­cja zbu­do­wana na jed­nym lub więk­szej licz­bie moty­wów lub tema­tów, zestro­jo­nych zgod­nie z zasa­dami kon­tra­punktu i wpro­wa­dza­nych od czasu do czasu w postaci roz­ma­itych pomy­słów kon­tra­punk­cyj­nych. 2. Psy­chia­tria: ucieczka od wła­snej toż­sa­mo­ści […].
Oxford English Dic­tio­nary, wyd. 2, 1989

1

Było popo­łu­dnie. W gabi­ne­cie puł­kow­nika Kil­liana, szefa Wydziału Ope­ra­cyj­nego do spraw Birmy w armii bry­tyj­skiej, Edgar Drake sie­dział obok dwóch ciem­nych, grze­cho­czą­cych rur grzew­czych i wyglą­dał przez okno, obser­wu­jąc strugi desz­czu. Miej­sce naprze­ciwko zaj­mo­wał puł­kow­nik, bar­czy­sty, spa­lony słoń­cem męż­czy­zna o gęstych rudych wło­sach. Obfite wąsy tego samego koloru, przy­cze­sane w syme­tryczny wachlarz, pod­kre­ślały sro­gość zie­lo­nych oczu. Za jego biur­kiem wisiała długa włócz­nia ple­mie­nia Bantu i malo­wana tar­cza, na któ­rej wciąż wid­niały ślady walki. Puł­kow­nik miał na sobie szkar­łatny mun­dur obla­mo­wany galo­nami z czar­nego moheru. Edgar będzie je pamię­tał, gdyż przy­po­mi­nały tygry­sie pręgi, a na tle szkar­łatu zie­lone oczy woj­sko­wego były nie­mal szma­rag­dowe.
Od wej­ścia puł­kow­nika minęło kilka minut. W tym cza­sie przy­su­nął fotel do mocno wypo­le­ro­wa­nego maho­nio­wego biurka i zaczął prze­bie­rać w sto­sie doku­men­tów. W końcu pod­niósł wzrok. Spod wąsów ofi­cera dobył się sten­to­rowy bary­ton.
– Dzię­kuję, że zechciał pan zacze­kać, panie Drake. Musia­łem się zająć pewną pilną sprawą.
Stro­iciel odwró­cił się od okna.
– Rozu­miem, panie puł­kow­niku – powie­dział, prze­su­wa­jąc pal­cami po ron­dzie kape­lu­sza, który trzy­mał na kola­nach.
– Jeśli nie ma pan nic prze­ciwko temu, możemy szybko przejść do rze­czy. – Woj­skowy pochy­lił się nad biur­kiem. – Witam w Mini­ster­stwie Wojny. Przy­pusz­czam, że to pierw­sza pań­ska wizyta w tym miej­scu. – I nie zosta­wia­jąc stro­icie­lowi czasu na odpo­wiedź, cią­gnął: – W imie­niu per­so­nelu i prze­ło­żo­nych wyra­żam uzna­nie, że poświę­cił pan uwagę temu, co uzna­jemy za kwe­stię nader istotną. Przy­go­to­wa­li­śmy wpro­wa­dze­nie doty­czące tła tej sprawy. Jeśli pan się zgo­dzi, to sądzę, iż naj­le­piej będzie, gdy naj­pierw je panu odczy­tam. Potem będziemy mogli omó­wić wszel­kie wąt­pli­wo­ści, jakie mogą się panu nasu­nąć po zapo­zna­niu się ze szcze­gó­łami.
Mówiąc to, poło­żył dłoń na sto­sie doku­men­tów.
– Dzię­kuję, panie puł­kow­niku – odparł cicho stro­iciel. – Muszę przy­znać, że bar­dzo mnie zasko­czyła wasza prośba. Jest abso­lut­nie nie­zwy­kła.
Wąsy puł­kow­nika zafa­lo­wały.
– Istot­nie, bar­dzo nie­zwy­kła, panie Drake, i w związku z tym mamy wiele do omó­wie­nia. Może to jesz­cze do pana nie dotarło, ale zle­ce­nie doty­czy tyleż czło­wieka, ile for­te­pianu. Zacznę więc od samego majora Car­rolla.
Stro­iciel ski­nął głową.
– Nie będę pana zanu­dzał szcze­gó­łami z mło­do­ści Car­rolla. Prawdę mówiąc, jego prze­szłość jest nieco tajem­ni­cza i nie­wiele o niej wiemy. Uro­dził się w tysiąc osiem­set trzy­dzie­stym trze­cim roku w rodzi­nie irlandz­kiej jako syn pana Tho­masa Car­rolla, nauczy­ciela lite­ra­tury grec­kiej w szkole z inter­na­tem w Oxford­shire. Cho­ciaż Car­rol­lo­wie nie byli bogaci, edu­ka­cyjne ambi­cje ojca musiały przejść na syna, który skoń­czył szkołę jako pry­mus, po czym opu­ścił dom i pod­jął stu­dia medyczne w Uni­ver­sity Col­lege Hospi­tal w Lon­dy­nie. Uzy­skaw­szy dyplom, Anthony Car­roll, zamiast otwo­rzyć pry­watny gabi­net, do czego skła­niała się więk­szość absol­wen­tów, pod­jął sta­ra­nia o posadę w pro­win­cjo­nal­nym szpi­talu dla ubo­gich. Nie­wiele wiemy na temat ówcze­snego życia Car­rolla poza tym, że przez pięć lat prze­by­wał na pro­win­cji. W tym cza­sie poślu­bił miej­scową dziew­czynę. Mał­żeń­stwo nie trwało długo. Jego żona wraz z dziec­kiem zmarła pod­czas porodu, a Car­roll nie oże­nił się ponow­nie. – Puł­kow­nik odchrząk­nął, pod­niósł kolejny doku­ment i mówił dalej: – Po śmierci żony Car­roll wró­cił do Lon­dynu, gdzie w cza­sie epi­de­mii cho­lery zło­żył poda­nie o posadę leka­rza w przy­tułku na East Endzie. Pra­co­wał tam tylko dwa lata. W tysiąc osiem­set sześć­dzie­sią­tym trze­cim roku uzy­skał patent ofi­cer­ski i został chi­rur­giem Woj­sko­wej Służby Medycz­nej. Od tej pory wiemy o nim wię­cej. Car­rolla przy­dzie­lono do dwu­dzie­stego ósmego pułku pie­choty w Bri­stolu, ale zale­d­wie po czte­rech mie­sią­cach wystą­pił o prze­nie­sie­nie do służby w kolo­niach. Prośba została bez­zwłocz­nie speł­niona i mia­no­wano go zastępcą szefa szpi­tala woj­sko­wego w Saha­ran­pu­rze w Indiach. Tam zyskał sobie wkrótce repu­ta­cję nie tylko świet­nego leka­rza, ale i po tro­sze awan­tur­nika. Czę­sto towa­rzy­szył eks­pe­dy­cjom do Pen­dżabu i Kasz­miru, wypra­wom, które nara­żały go na nie­bez­pie­czeń­stwo zarówno ze strony miej­sco­wych ludów, jak i rosyj­skich agen­tów. Jest to pro­blem, z któ­rym mamy do czy­nie­nia cały czas, gdyż car pró­buje prze­ciw­dzia­łać powięk­sza­niu się naszych zdo­by­czy tery­to­rial­nych. W Saha­ran­pu­rze Car­roll zyskał także sławę eru­dyty, cho­ciaż nic nie wska­zy­wało na to, by w przy­szło­ści miał obja­wić… no cóż… powiedzmy, zapał, który zaowo­co­wał prośbą o dostar­cze­nie for­te­pianu. Kilku prze­ło­żo­nych infor­mo­wało, że dok­tor Car­roll uni­kał uczest­ni­cze­nia w obcho­dach lekar­skich, i widziano go, jak czy­tał poezję w szpi­tal­nych ogro­dach. Takie postę­po­wa­nie było tole­ro­wane, acz nie­chęt­nie, po tym, gdy Car­roll publicz­nie wyre­cy­to­wał wiersz Shel­leya, Ozy­man­diasa, jak sądzę, jed­nemu z miej­sco­wych wodzów, któ­rego leczono w szpi­talu. Czło­wiek ten pod­pi­sał już trak­tat o współ­pracy, ale nie zgo­dził się oddać pod naszą komendę żad­nych oddzia­łów. W tydzień po zakoń­cze­niu rekon­wa­le­scen­cji wró­cił do szpi­tala i popro­sił o widze­nie z Car­rol­lem, który nie był wszak ofi­ce­rem linio­wym. Wódz przy­pro­wa­dził ze sobą trzy­stu­oso­bowy oddział, „żeby słu­żył poecie żoł­nie­rzowi”, to jego słowa, nie nasze, panie Drake. – Puł­kow­nik pod­niósł wzrok. Wyda­wało mu się, że na twa­rzy stro­iciela for­te­pia­nów dostrzega lekki uśmiech. – Szcze­gólna histo­ria, wiem.
– To piękny wiersz.
– Ow­szem, cho­ciaż przy­znaję, że cały epi­zod był może troszkę nie­for­tunny.
– Jak to?
– Wybie­gamy tutaj zanadto w przy­szłość, panie Drake, ale jestem zda­nia, że cała ta sprawa z érardem ma coś wspól­nego z „żoł­nie­rzem”, który w więk­szym stop­niu usi­łuje stać się „poetą”. For­te­pian, przy­znaję, to tylko moja opi­nia, przed­sta­wia… jak to naj­le­piej ująć?… nie­lo­giczne roz­sze­rze­nie tej stra­te­gii. Jeśli dok­tor Car­roll żywi szczere prze­ko­na­nie, że pre­zen­ta­cja muzyki w takim miej­scu może przy­spie­szyć zapro­wa­dze­nie pokoju, pozo­staje mieć nadzieję, że spro­wa­dzi tam dosyć strzel­ców, by go bro­nić.
Stro­iciel mil­czał, nato­miast puł­kow­nik popra­wił się w fotelu.
– Przy­zna pan, panie Drake, że wywar­cie wra­że­nia na miej­sco­wym wodzu recy­ta­cją poezji to jedna sprawa, a prośba, żeby prze­trans­por­to­wać for­te­pian do naj­od­le­glej­szego z naszych for­tów, to zupeł­nie inna kwe­stia.
– Nie­wiele wiem o woj­sko­wo­ści – powie­dział Edgar Drake.
Puł­kow­nik zer­k­nął na niego, po czym wró­cił do papie­rów. To nie jest czło­wiek, który by spro­stał kli­ma­towi i wyzwa­niom Birmy, pomy­ślał. Wysoki, szczu­pły męż­czy­zna o pro­stych, siwie­ją­cych wło­sach, luźno zwi­sa­ją­cych nad oku­la­rami w dru­cia­nej opra­wie, wyglą­dał bar­dziej jak nauczy­ciel, a nie ktoś zdolny podo­łać woj­sko­wym obo­wiąz­kom. Wyglą­dał sta­rzej niż na swoje czter­dzie­ści jeden lat; brwi miał ciemne, a policzki obra­mo­wane mięk­kimi boko­bro­dami. W kąci­kach jasnych oczu widać było zmarszczki, cho­ciaż nie takie, zauwa­żył puł­kow­nik, jak u czło­wieka, który się czę­sto uśmie­cha. Miał na sobie sztruk­sową mary­narkę, muszkę i zno­szone weł­niane spodnie. Wszystko to spra­wia­łoby przy­gnę­bia­jące wra­że­nie, pomy­ślał ofi­cer, gdyby nie nie­zwy­kle pełne jak na Anglika wargi, zasty­głe w gry­ma­sie wyra­ża­ją­cym ni to oszo­ło­mie­nie, ni lek­kie zasko­cze­nie, i zmięk­cza­jące rysy jego twa­rzy w odra­ża­jący spo­sób. Puł­kow­nik zauwa­żył też, że stro­iciel nie­ustan­nie masuje dło­nie; ich nad­garstki gubiły się w otchła­niach ręka­wów mary­narki. Nie był przy­zwy­cza­jony do takich dłoni; zbyt deli­katne jak na męż­czy­znę, cho­ciaż kiedy się przy­wi­tali, puł­kow­nik poczuł, że są szorst­kie i silne, jakby poru­szały je kry­jące się pod zgru­białą skórą druty.
Prze­niósł wzrok z powro­tem na doku­menty.
– W każ­dym razie Car­roll pozo­stał w Saha­ran­pu­rze pięć lat. Odbył nie mniej niż sie­dem­na­ście eks­pe­dy­cji i spę­dził wię­cej czasu w tere­nie niż na swoim sta­no­wi­sku.
Odczy­tu­jąc tytuły, puł­kow­nik zaczął prze­rzu­cać raporty doty­czące wypraw, któ­rym lekarz towa­rzy­szył. Wrze­sień 1866 – Pomiary w celu wyty­cze­nia trasy kole­jo­wej wzdłuż gór­nego biegu rzeki Satledź. Gru­dzień – Wyprawa kar­to­gra­ficzna kor­pusu hydro­lo­gów do Pen­dżabu. Luty 1867 – Raport na temat poro­dów oraz cho­rób położ­ni­czych we wschod­nim Afga­ni­sta­nie. Maj – Cho­roby zakaźne zwie­rząt hodow­la­nych i pły­nące z nich zagro­że­nia dla lud­no­ści w górach Kasz­miru. Wrze­sień – Wyprawa Towa­rzy­stwa Kró­lew­skiego w celu zba­da­nia gór­skiej flory w Sik­ki­mie. Zda­wało się, że ofi­cer czuje się zmu­szony wymie­nić wszyst­kie tytuły, co robił na jed­nym odde­chu, w związku z tym żyły na karku nabrzmiały mu tak, że same bar­dzo przy­po­mi­nały góry w Kasz­mi­rze – a przy­naj­mniej tak pomy­ślał Edgar Drake, który ni­gdy tam nie był ani nie stu­dio­wał ich geo­gra­fii, ale za to coraz bar­dziej nie­cier­pli­wił się ze względu na wyraźny brak w tej histo­rii choćby wzmianki na temat for­te­pianu.
– Pod koniec tysiąc osiem­set sześć­dzie­sią­tego ósmego roku – kon­ty­nu­ował puł­kow­nik – zastępca szefa naszego szpi­tala woj­sko­wego w Ran­gu­nie, wtedy jedy­nego więk­szego szpi­tala w Bir­mie, zmarł nagle na dyzen­te­rię. Na jego miej­sce szef medyczny z Kal­kuty zare­ko­men­do­wał Car­rolla, który przy­był do Ran­gunu w lutym sześć­dzie­sią­tego dzie­wią­tego roku. Słu­żył tam trzy lata, a ponie­waż jego zaję­cia miały głów­nie medyczny cha­rak­ter, posia­damy jedy­nie kilka rapor­tów na temat jego dzia­łań. Wszyst­kie dowody świad­czą, że był bar­dzo zajęty pracą w szpi­talu. – Puł­kow­nik prze­su­nął teczkę po bla­cie. – To jest zdję­cie Car­rolla zro­bione w Ben­galu.
Edgar odcze­kał chwilę, ale zro­zu­miał, że powi­nien wstać, żeby je obej­rzeć; pochy­lił się i upu­ścił przy tym kape­lusz na pod­łogę.
– Prze­pra­szam – mruk­nął, chwy­cił nakry­cie głowy, a potem sko­ro­szyt i usiadł z powro­tem.
Otwo­rzył teczkę na kola­nach. Wewnątrz znaj­do­wało się wło­żone do góry nogami zdję­cie. Obró­cił je żywo. Przed­sta­wiało wyso­kiego, pew­nego sie­bie męż­czy­znę z ciem­nymi wąsami i porząd­nie ucze­sa­nymi wło­sami, ubra­nego w mun­dur; stał nad łóż­kiem pacjenta, czło­wieka o ciem­niej­szej kar­na­cji, praw­do­po­dob­nie Indusa. W tle widać było inne łóżka i innych pacjen­tów. Szpi­tal, pomy­ślał Edgar i powró­cił spoj­rze­niem ku twa­rzy leka­rza. Nie­wiele mógł wyczy­tać z jej wyrazu. Była roz­ma­zana, jakby dok­tor znaj­do­wał się w nie­ustan­nym ruchu, cho­ciaż postaci wszyst­kich pacjen­tów dziw­nym zrzą­dze­niem losu ryso­wały się ostro. Edgar patrzył, sta­ra­jąc się dopa­so­wać czło­wieka do usły­sza­nej histo­rii, ale zdję­cie nie­wiele ujaw­niało. Pod­niósł się i odło­żył je na biurko puł­kow­nika.
– W tysiąc osiem­set sie­dem­dzie­sią­tym pierw­szym roku Car­roll popro­sił o prze­nie­sie­nie na odle­glej­szą pla­cówkę w środ­ko­wej Bir­mie. Ponie­waż był to okres wzmo­żo­nej dzia­łal­no­ści Bir­mań­czy­ków w doli­nie rzeki Ira­wadi, na połu­dnie od Man­da­laju, prośba majora została przy­jęta. Na nowym poste­runku, podob­nie jak w Indiach, Car­roll uczest­ni­czył w licz­nych wypra­wach badaw­czych pene­tru­ją­cych czę­sto połu­dnie wzgórz Szan. Cho­ciaż nie wia­domo dokład­nie jak – bio­rąc pod uwagę jego liczne zaję­cia – jed­nak zna­lazł czas, żeby nie­mal dosko­nale opa­no­wać język szan. Jedni twier­dzą, że nauczył się go od miej­sco­wego mni­cha, inni, że od kochanki. Mnisi czy kochanki, w sie­dem­dzie­sią­tym trze­cim roku otrzy­ma­li­śmy fatalną wia­domość, że Bir­mań­czycy, po dzie­się­cio­le­ciach infil­tra­cji, pod­pi­sali układ han­dlowy z Fran­cją. Mógł pan o tym sły­szeć, gazety roz­pi­sy­wały się na ten temat. Cho­ciaż woj­ska fran­cu­skie na­dal stały w Indo­chi­nach i nie posu­wały się za Mekong, trak­tat był oczy­wi­stą i nad­zwy­czaj nie­bez­pieczną zapo­wie­dzią przy­szłej współ­pracy fran­cu­sko-bir­mań­skiej i otwar­tego zagro­że­nia dla Indii. Natych­miast zaczę­li­śmy gwał­towne przy­go­to­wa­nia do zaję­cia sta­nów Gór­nej Birmy. Wielu szań­skich ksią­żąt oka­zało zadaw­nioną nie­chęć do bir­mań­skiego tronu i… – Puł­kow­nik zawie­sił głos, gdyż mono­log pozba­wił go tchu. – Słu­cha pan, panie Drake?
Edgar odwró­cił się zakło­po­tany.
– Tak… tak, oczy­wi­ście.
– Więc dobrze, będę kon­ty­nu­ował. – Puł­kow­nik spoj­rzał na papiery.
Stro­iciel ode­zwał się z waha­niem:
– Z całym sza­cun­kiem, panie puł­kow­niku, to nie­zwy­kle zło­żona i inte­re­su­jąca opo­wieść, ale muszę przy­znać, że nie poj­muję, do czego potrzebna jest panu moja eks­per­tyza… Rozu­miem, że w ten spo­sób zwykł pan doko­ny­wać wpro­wa­dze­nia, ale czy mogę prze­szko­dzić panu pyta­niem?
– Tak, panie Drake?
– No cóż… mówiąc cał­kiem szcze­rze, cze­kam, żeby usły­szeć, co się stało z for­te­pia­nem.
– Słu­cham?
– For­te­pian. Skon­tak­to­wano się ze mną, ponie­waż mini­ster­stwo chce mnie wyna­jąć do nastro­je­nia for­te­pianu. Pań­ska rela­cja jest bar­dzo wyczer­pu­jąca w odnie­sie­niu do czło­wieka, ale nie sądzę, żeby tego doty­czyło moje zle­ce­nie.
Twarz puł­kow­nika poczer­wie­niała.
– Jak oświad­czy­łem na początku, panie Drake, żywię naprawdę szczere prze­ko­na­nie, że to tło jest ważne.
– Zga­dzam się, sir, ale nie wiem, co się stało z for­te­pia­nem ani nawet czy mogę go napra­wić. Mam nadzieję, że pan to rozu­mie.
– Tak, tak. Oczy­wi­ście, że rozu­miem. – Puł­kow­nik zaci­snął szczęki.
Był gotów mówić o odwro­cie rezy­denta z Man­da­laju w 1879 roku, o bitwie pod Myin­gyan i oblę­że­niu gar­ni­zonu w May­myo, co było jedną z jego ulu­bio­nych opo­wie­ści. Mil­czał.
Edgar patrzył na swoje dło­nie.
– Prze­pra­szam… pro­szę, pro­szę, niech pan mówi dalej – powie­dział. – Cho­dzi tylko o to, że nie­ba­wem będę musiał pana poże­gnać, gdyż mam spory kawa­łek do domu, a naprawdę bar­dzo inte­re­suje mnie sprawa for­te­pianu.
Cho­ciaż puł­kow­nik go onie­śmie­lał, Edgar delek­to­wał się w duchu tym, że zdo­był się na ten krótki wtręt. Ni­gdy nie prze­pa­dał za woj­sko­wymi, za to coraz bar­dziej zaczy­nał lubić Car­rolla. Prawdę mówiąc, chciał poznać szcze­góły całej histo­rii, ale było pra­wie ciemno, a nic nie wska­zy­wało na to, że ofi­cer rychło skoń­czy.
Puł­kow­nik wró­cił do swo­ich papie­rów.
– Dobrze, panie Drake. Będę się stresz­czał. W tysiąc osiem­set sie­dem­dzie­sią­tym czwar­tym roku zaczę­li­śmy zakła­dać na tery­to­rium Szanu wysu­nięte pla­cówki, jedną w pobliżu Hsi­paw, drugą pod Taung­gyi, a kolejną, tę naj­bar­dziej odda­loną, w małej wio­sce zwa­nej Mae Lwin, na brzegu rzeki Saluin. Nie znaj­dzie pan Mae Lwin na żad­nej mapie i póki nie przyj­mie pan zle­ce­nia, nie mogę panu powie­dzieć, gdzie ona leży. Tam posła­li­śmy Car­rolla.
W pokoju posza­rzało i puł­kow­nik zapa­lił małą lampę na biurku. Świa­tło migo­tało, rzu­ca­jąc na kości policz­kowe woj­sko­wego cień jego wąsów. Ofi­cer przyj­rzał się uważ­nie stro­icie­lowi. Spra­wia wra­że­nie znie­cier­pli­wio­nego, pomy­ślał, po czym wziął głę­boki oddech.
– Panie Drake, żeby nie zatrzy­my­wać pana zbyt długo, zaosz­czę­dzę panu wielu szcze­gó­łów z dwu­na­stu lat spę­dzo­nych przez Car­rolla w Mae Lwin. Jeśli przyj­mie pan zle­ce­nie, możemy poroz­ma­wiać sze­rzej, a ja dostar­czę panu raporty woj­skowe. Jeśli, oczy­wi­ście, nie chce pan wysłu­chać tego teraz.
– Jeżeli nie ma pan nic prze­ciwko temu, chciał­bym usły­szeć o for­te­pia­nie.
– Tak, oczy­wi­ście, for­te­pian. – Puł­kow­nik wes­tchnął. – Co chciałby pan wie­dzieć? Jestem prze­ko­nany, że więk­szość szcze­gó­łów poznał pan z listu puł­kow­nika Fit­zge­ralda.
– Tak, Car­roll popro­sił o for­te­pian. Woj­sko kupiło érarda z tysiąc osiem­set czter­dzie­stego roku i wysłało go stat­kiem. Mógłby mi pan powie­dzieć coś wię­cej na ten temat?
– Doprawdy nie potra­fię. Nie przy­cho­dzi nam do głowy nic innego niż to, że chciał otrzy­mać for­te­pian, mając nadzieję na powtó­rze­nie suk­cesu, jaki odniósł, recy­tu­jąc Shel­leya.
– Powód? – Stro­iciel się roze­śmiał; nie­ocze­ki­wa­nie ze szczu­płego ciała wydo­był się dziw­nie głę­boki dźwięk. – Ileż razy zadaję to samo pyta­nie moim klien­tom. Co pan powie o damie z towa­rzy­stwa, która nie odróż­nia Händla od Haydna, a nabywa bro­adwo­oda z tysiąc osiem­set dwu­dzie­stego roku i prosi o stro­je­nie go co tydzień, cho­ciaż nikt ni­gdy na nim nie gra? Lub jak wyja­śnić postę­po­wa­nie sędziego hrab­stwa, który upiera się, by jego instru­ment był prze­stra­jany co dwa mie­siące, dzia­ła­nie cał­ko­wi­cie zbędne, mógł­bym dodać, cho­ciaż cudow­nie wpły­wa­jące na stan moich inte­re­sów, jed­nak ten sam czło­wiek odma­wia wyda­nia zezwo­le­nia na prze­pro­wa­dze­nie dorocz­nego publicz­nego kon­kursu pia­ni­stycz­nego? Pro­szę mi wyba­czyć, ale dok­tor Car­roll nie wydaje się taki dzi­waczny. Sły­szał pan kie­dy­kol­wiek Fan­ta­zje Bacha, sir?
– Tak sądzę… – Puł­kow­nik się zająk­nął. – Z pew­no­ścią musia­łem sły­szeć, ale bez obrazy, panie Drake, nie wiem, co to ma wspól­nego z…
– Dla mnie myśl o spę­dze­niu w dżun­gli ośmiu lat bez mu-zyki Bacha jest prze­ra­ża­jąca – rzekł Edgar, a po chwili dodał: – Brzmi naj­pięk­niej na érardzie z tysiąc osiem­set czter­dzie­stego roku.
– To moż­liwe, ale nasi żoł­nie­rze na­dal wal­czą.
Edgar Drake nabrał powie­trza. Nagle poczuł, że serce bije mu szyb­ciej.
– Prze­pra­szam, nie chcę, żeby moje uwagi wydały się aro­ganc­kie. W isto­cie z każdą chwilą pań­ska opo­wieść wcią­gała mnie coraz bar­dziej, ale czuję się zakło­po­tany. Jeśli pan tak potę­pia naszego pia­ni­stę, puł­kow­niku, to z jakiego powodu się tutaj zna­la­złem? Pan jest bar­dzo ważną osobą. To rzad­kie, żeby ofi­cer pań­skiej rangi spę­dzał tyle czasu na roz­mo­wie z cywi­lem, nawet ja to wiem. Wiem też, że pomi­ja­jąc już koszt naby­cia for­te­pianu, Mini­ster­stwo Wojny musiało zapła­cić olbrzy­mią kwotę za trans­port instru­mentu do Birmy. Poza tym pro­po­nu­je­cie mi hojne wyna­gro­dze­nie, cóż, spra­wie­dli­wie moim zda­niem, ale z obiek­tyw­nego punktu widze­nia bar­dzo hojne. Pan jed­nak zdaje się nie­przy­chyl­nie usto­sun­ko­wany do mojego zle­ce­nia.
Puł­kow­nik odchy­lił się w fotelu i skrzy­żo­wał ramiona na piersi.
– Bar­dzo dobrze. Ważne, że to oma­wiamy. Otwar­cie oka­zuję dez­apro­batę, cho­ciaż pro­szę nie brać tego za brak sza­cunku. Major jest nad­zwy­czaj poży­tecz­nym żoł­nie­rzem, moż­liwe, że nie­zwy­kłym czło­wie­kiem, i nie spo­sób go zastą­pić. W tym mini­ster­stwie są pewne bar­dzo wysoko posta­wione osoby, które wielce inte­re­sują się jego dzia­ła­niami.
– Ale nie pan.
– Są ludzie, któ­rzy zagu­bili się w reto­ryce doty­czą­cej losu naszego Impe­rium i twier­dzą, że doko­nu­jemy pod­bo­jów nie po to, żeby zdo­by­wać nowe tereny i bogac­twa, ale by sze­rzyć kul­turę i cywi­li­za­cję. Nie prze­czę, lecz to nie jest obo­wią­zek Mini­ster­stwa Wojny.
– A jed­nak wspie­ra­cie Car­rolla.
Puł­kow­nik się zawa­hał.
– Jeśli mówię bez ogró­dek, panie Drake, to dla­tego, że jest ważne, by zro­zu­miał pan poło­że­nie Mini­ster­stwa Wojny. W pro­win­cji Szan panuje anar­chia. Z wyjąt­kiem Mae Lwin. Car­roll sfor­mo­wał wię­cej niż kilka bata­lio­nów. Jest nie­odzowny i dowo­dzi jed­nym z naj­bar­dziej zagro­żo­nych i naj­waż­niej­szych poste­run­ków w naszych kolo­niach. Szan jest istotna dla bez­pie­czeń­stwa naszej wschod­niej gra­nicy. Jeśli utra­cimy tę pro­win­cję, grozi nam inwa­zja… fran­cu­ska lub nawet syjam­ska. Jeżeli for­te­pian jest ustęp­stwem, na jakie musimy się zdo­być, żeby zatrzy­mać Car­rolla na pla­cówce, to jest to niska cena. Ale jego poste­ru­nek jest obo­zem woj­sko­wym, a nie salo­nem muzycz­nym. Mamy nadzieję, że kiedy for­te­pian zosta­nie nastro­jony, Car­roll wróci do swo­jej pracy. To ważne, żeby pan to zro­zu­miał, żeby pan pojął, że to my, a nie major Car­roll, wynaj­mu­jemy pana. Jego idee mogą być… kuszące.
Nie ufa mu pan, pomy­ślał Edgar.

 
Wesprzyj nas