“Imiona śmierci” to książka czerpiąca z dalekowschodnich legend i wierzeń, przetwarzająca fakty z dziejów Japonii w opowieść o bezwzględnej walce o władzę, pragnieniu zemsty i konsekwencjach osobistych wyborów.
Mała japońska wyspa Shindo podzielona na trzy prowincje rządzone przez feudalnych władców stała się areną walk o wpływy, dochody i życie mieszkańców. Tutaj od lat codziennością są dworskie intrygi i bezwzględna walka o wpływy, nakładanie nowych podatków, potyczki i bitwy, działania rebeliantów chcących usunąć rządzących władców i samurajów zgodnie z własnym kodeksem szukających zemsty za doznane krzywdy.
W takiej rzeczywistości przyszło żyć bohaterom powieści “Imiona śmierci”. Gdy rodzice Yoshiko zaginęli w tajemniczych okolicznościach, opiekę nad dziewczynką przejął dziadek. Jego obsesją stało się pomszczenie krzywd wyrządzonych rodzinie Kansei przez Czerwonego Smoka, Mistrza ich regionu. Narzędziem zemsty ma być Yoshiko – w tym celu przez lata trenowana przez dziadka w sztukach walki. Ukoronowaniem nauki ma być dla dziewczyny szkolenie u Mistrza Pustej Natury, wojownika posługującego się w walce nietypową bronią – siłą umysłu.
Yoshiko wyrusza w podróż na drugi koniec wyspy, w trakcie której spotyka Shugę, rannego w potyczce rebelianta, który postawił sobie za cel usunięcie rządzących wyspą okrutnych, chciwych i mściwych Mistrzów. Ta dwójka bohaterów krocząca własnymi drogami prowadzącymi do zemsty za doznane w przeszłości krzywdy połączy siły, by osiągnąć cel. Czy im się uda, mimo przeciwności i niespodziewanych wydarzeń?
Ta historia osadzona w realiach średniowiecznej feudalnej Japonii to ponadczasowa opowieść o ciężarze odpowiedzialności spoczywającym na barkach władcy, o konieczności kompromisów i balansowaniu między własną wizją przyszłości a wolą ludu. Autorka szuka także odpowiedzi na pytania: dokąd prowadzi pragnienie zemsty i co warto poświęcić dla jej dokonania.
Autorka szuka odpowiedzi na pytania: dokąd prowadzi pragnienie zemsty i co warto poświęcić dla jej dokonania.
Sylwia Waszewska w swojej powieści połączyła fakty historyczne z wydarzeniami stworzonymi na potrzeby fabuły, ciekawie zbudowała powieściowy świat, prezentując przy tym sporo wiedzy o życiu codziennym, budownictwie, japońskich sztukach walki, zasadach rządzących życiem feudalnych społeczności, kodeksie samurajów czy stosunku do zmarłych. Zachowania i wybory bohaterów autorka podporządkowuje ówczesnym wierzeniom i regułom życia społecznego, co łącznie daje spójne uniwersum dla fabuły. “Imiona śmierci” są dzięki temu interesującą lekturą nie tylko dla zwolenników opowieści z pogranicza książek przygodowych i fantasy. ■Robert Wiśniewski
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Imiona śmierci
Wydawnictwo Initium
Premiera: 18 kwietnia 2021
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
PROLOG
Odkąd pamiętał, cały czas uciekał. Nie było to spowodowane konkretnymi wydarzeniami. Stanowiło raczej wewnętrzny przymus, zakodowany głęboko w jego krwiobiegu. Nie potrafił oswoić żadnego miejsca, uczynić go bezpiecznym i własnym. Nie pragnął zresztą spokojnej przystani, o której tak często rozpisywali się poeci. Miał w sobie silny głód wrażeń, przeważnie więc prowokował je na własną rękę. Podróżował po każdym zakątku wyspy bez wyraźnego celu – ot, dla samej przyjemności wędrówki. Z każdego miejsca starał się uszczknąć coś dla siebie, co przetrwałoby w nim przez kolejne wcielenia.
Śmierć szła u jego boku niczym wierny pies, od czasu do czasu warcząc głucho. Zdarzyło się nawet, że dotkliwie go pogryzła. Podczas jednej z górskich eskapad został raniony przez górskiego niedźwiedzia. Wydawało mu się wtedy, że jedną stopą trafił do Czystej Ziemi, wysławianej w buddyjskich sutrach.
Leżał pod samą taflą krystalicznej wody, oddychając swobodnie i obojętnie. Przyglądał się pojedynczym promieniom słońca, które przenikały przez grzbiety fal, łagodnie się załamując. Pomału odbierały mu wszelkie namiętności, żal i strach. Otaczał go kokon idealnej ciszy. Zaszył się pomiędzy jej lepkimi nitkami.
I choć ręce dobrej kobiety przywróciły go wtedy do życia, to wrażenie tej drugiej strony, czegoś więcej niż tylko wyraźnych konturów i racjonalnego porządku towarzyszyło mu od tej pory nieprzerwanie.
Nie miał duszy marzyciela, a jeśli nawet, to szybko została z niego wytrzebiona. Dorastał w poczuciu niestałości, brzęku broni i syku ognia na płonących dachach. Nauczył się zabijać, gdyż tego od niego wymagano. Nie sprawiało mu to ani przyjemności, ani wstrętu – było lodowato obojętne jak zastygająca pod palcami krew.
Nigdy nie tracił nad sobą kontroli. Przed snem sięgał po kilka czarek sake, lecz nie miał zamiaru się upijać. Chadzał do dzielnicy uciech, gdzie śliczne kobiety otwierały się przed nim niczym falujące kwiaty, ale nigdy nie osiągał pełnego zaspokojenia. Pociągał go hazard, jednak nie tyle, by zastawić cały swój dobytek.
Patrzył na urokliwe nadmorskie widoki, wszędzie dostrzegając jedynie przemijalność, destrukcję i żywioł śmierci. Paradoksalnie, to one stanowiły w jego życiu wyznacznik stałości.
Tego wieczoru robił obchód wojskowych garnizonów. Nie przypuszczał, że ich mieszkańcy okażą się aż tak gnuśni. Kosztowali w hedonistycznych słabostkach, rozpraszając swą karność i siłę w kolejnych orgazmach u wioskowych dziwek, oraz w opium – czarodzieju snów. Nie przychodził mu do głowy adekwatny sposób ich zdyscyplinowania. Mieli swe stare nawyki i ani krzty ambicji. Żałośni parweniusze!
Traktowali go z nabożnym szacunkiem, upatrując w nim jedynej nadziei na zmianę. Bez względu na to, czy prowadziłaby ona do pozytywnych czy negatywnych skutków, czekali na nią z utęsknieniem. Ich dusze były tak brudne i słabe, że przywództwo nad nimi mógł objąć ktokolwiek, jeśli posiadał choć odrobinę wyższe pobudki. Jaki miałby z nich użytek?
Fortyfikacje wymagały umocnień, obserwatoria – rozbudowy, nasiąkły wilgocią proch należało usunąć z na wpół rozpadających się magazynów. Nie, ci ludzie nie stawiliby oporu nawet nacierającemu na nich oddziałowi mrówek!
Był wściekły. Potrzebował nowej armii, nie tej bandy dworskich pajaców! Uszminkowanych, upudrowanych pseudo-artystów i próżniaków! Zaklął szpetnie. Nie wiedział, jaka powinna być jego kolejna decyzja.
Oczywiście, mógł tak jak inni rozładować napięcie w tańcu, używkach i ramionach kurtyzan. To miasto mrugało do niego porozumiewawczo, wodząc na pokuszenie. Machnął jednak ręką na jego niewprawne zaloty.
Przeszedł opustoszałym o tej porze targowiskiem. Kierował się w dół, ku rzece, przemykając krętymi uliczkami, ledwie oświetlonymi blaskiem papierowych latarni. Niepostrzeżenie minął straże. Za pomocą liny i haka wspiął się na mur obronny i przeskoczył go z dziecięcą łatwością. Stłumił w sobie chęć wybicia przygłupich wartowników. Rzucił w ich kierunku jedynie kolejny stek przekleństw.
Stanął nad czerniejącą tonią, w pobliżu kępy suchego tataraku. Postanowił popływać. Powoli zrzucał z siebie kolejne warstwy odzieży. Nagi był gotów stawić czoła odwiecznej tajemnicy rzeki, wirującej wokół skał gniewną kipielą. Za jego plecami rozciągał się zwarty mur strzelistych sosen, którego żaden rozsądny człowiek nie odważyłby się przekroczyć o tej porze. Chyba, że byłby mordercą, czyhającym w cieniu drzew na swoją ofiarę.
Zamknął na moment oczy i wtopił się w przerażającą dzikość przyrody – niezmienną od wieków, nie podporządkowaną ingerencji ludzkich zamysłów. Podobało mu się dziwne wrażenie, że traci własne kontury ciała i staje się jej pierwotną częścią. Skok do wody w tych okolicznościach zakrawał na samobójstwo. Nie przejmował się tym, gdyż wierzył, że bez uszczerbku może wyjść z każdej opresji. Strach nigdy nie stanowił jego słabości.
Tym mocniej wstydził się za to, że (w tak prymitywny i oczywisty sposób) była nią kobieta.
ROZDZIAŁ 1
YOSHIKO
– Yoshiko, zawsze jesteś taka uparta! Czy nie możesz choć raz zrobić tego, o co cię proszę?
Kiedy dziadek wpadał w furię, żadne słowa przebłagania nie mogły powstrzymać go od zapalczywego gderania. Dziewiętnastoletnia Yoshiko postanowiła więc nie przerywać tej tyrady. Podsunęła jedynie jego fotel na kółkach bliżej okna, aby miał lepszy widok na wodospad i ogród. Siedział w nim bez przerwy, odkąd stracił władzę w nogach. Stało się to wiele lat temu, w czasie pojedynku. On jednak wciąż utrzymywał, że nie był to przypadek, a niebiosa uknuły przeciw niemu kosmiczny spisek.
Nie dostrzegał tego, jak codziennie stawała na rzęsach, aby utrzymać ich popadający w ruinę dom z resztek dawnego majątku. Odkąd ich rodzinna szkoła sztuk walki przestała istnieć, stracili nie tylko źródło utrzymania, ale także publiczny szacunek i uznanie. Dziadek stopniowo zaczął popadać w szaleństwo. Barykadował się w wychodku i osłaniał pierś przed wyimaginowanym wrogiem. Czasami przywoływał Yoshiko imieniem jej zmarłej matki, swej jedynej córki. Obarczał się winą za śmierć Karei. Całymi dniami leżał w przydomowej kapliczce przed posągiem Miłosiernego Buddy i błagał o zmiłowanie, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Rodzice Yoshiko byli skrytobójcami. Zginęli podczas wykonywania tajnego rozkazu. Zwabiono ich w pułapkę i torturowano, zdążyli jednak przegryźć niebieskie kapsułki z trucizną, które przezornie ukryli pod językiem. Szybko doczekali końca, a ich pokiereszowanych ciał nigdy nie odnaleziono.
Dziadek nie wyjaśnił jej, jakie zadanie mieli do wykonania, ani co było powodem tak okrutnej kary. Być może sam tego nie wiedział. Jednego, czego mógł być stuprocentowo pewnym, to tego, że jego szkolenia dla perfekcyjnych zabójców i szpiegów okazały się nie dość skuteczne, a wina za śmierć córki i jej męża będzie ciągnąć się za nim przez wszystkie wcielenia aż do skończenia świata.
Równie niezrozumiały był dla niej powód, dla którego dziadek od najmłodszych lat, jeszcze przed wypadkiem, szkolił ją w sztukach walki wręcz i na miecze, w łucznictwie, jeździe konnej oraz bitewnych strategiach. Uczyła się ich jednak z wielką przyjemnością, odpowiadały bowiem jej dzikiemu temperamentowi i przynosiły psychiczne wyzwolenie. Dopiero dziś dowiedziała się, do czego przygotowywał ją przez te wszystkie miesiące wyczerpujących treningów. Poczuła ogromne zaskoczenie, gdy powiedział:
– Pójdziesz do pałacu i pokonasz wreszcie tego bałwana, Czerwonego Smoka. Jedynie w ten sposób możesz przywrócić honor rodowi Kansei i odzyskać nasz majątek. Należy mu się zapłata za wszystko. co nam zrobił! To przez niego…
Yoshiko nie mogła dłużej słuchać tych bredni. Miała ochotę krzyknąć: „Nie, to wszystko twoja wina!”, lecz była pewna, że dziadek nie zniósłby tak brutalnie szczerych słów. Nie umiała zranić osoby, którą kochała, nawet jeśli ta pogrążyła się całkowicie w swych szaleńczych majakach. Pójść do pałacu i rzucić wyzwanie władcy? Nie można było wymyślić czegoś bardziej absurdalnego.
Gdy zmęczony pretensjami i odgrzebywaniem dawnych zatargów dziadek zasnął godzinę później, Yoshiko odetchnęła z ulgą. Zamknęła dom i postanowiła wybrać się z wizytą do jego przyjaciela z czasów służby wojskowej. Musiała z kimś porozmawiać o szokującej propozycji dziadka, a miły i traktujący ją niemal z ojcowską wyrozumiałością Hayate mógł ją zrozumieć lepiej, niż ktokolwiek inny.
W południe na targu w centrum Jurojin, stolicy regionu, było gwarno niczym w pszczelim ulu. Straganiarze zachwalali swe towary, niedaleko przejeżdżały raz po raz riksze i wozy, zaprzężone w konie lub woły. Yoshiko przechadzała się labiryntem wąskich przejść. Oglądała z zaciekawieniem bele drogocennych tkanin oraz najróżniejsze wyroby rzemieślnicze. Wąchała egzotyczne przyprawy, perfumy i olejki eteryczne.
Jako dziecko uwielbiała tu biegać z przyjaciółkami i bawić w chowanego między sklepikami. Zawsze podziwiała niesamowite dzieła sztuki, zabytkową broń i kunsztownie zdobione mapy, które sprowadzano aż z kontynentu. Miała wówczas wrażenie przejścia do innej, magicznej krainy, w której iluzje mogą stać się rzeczywistością.
Uśmiechała się do znajomych kupców, witała ich skinieniem głowy, przystawała, by wymienić kilka słów. Kupiła dla Hayate i jego dzieci torebkę słodkich ciastek higashi oraz bułeczki z nadzieniem z czerwonej fasoli. Potem skinęła na rikszarza i poprosiła o podwózkę na przeciwległy kraniec miasta.
Tam w parterowym, zadbanym domu z ogrodem mieszkał sześćdziesięcioletni przyjaciel dziadka, wraz z przemiłą żoną i dwójką, zawsze roześmianych dzieci: piętnastoletnim Kounem i cztery lata od niego młodszą Mariko. I choć Yoshiko, zajęta regularnymi treningami i rozwiązywaniem finansowych kłopotów dziadka nie odwiedzała ich zbyt często, za każdym razem czuła się tam jak z rodziną, której nie miała. Chciała zostać w ich radosnym, spokojnym domu jak najdłużej.
Gospodarz wyszedł na jej spotkanie. Ubrany był w codzienną, czarną szatę z rodowym herbem mon – rumakiem w biegu, wyszytym wielobarwnymi nićmi na plecach. Zmarszczki wokół jego oczu i ust pogłębił serdeczny uśmiech. Za nim wybiegły z domu dzieci. Mała Mariko przytuliła się do dziewczyny i wzięła ją za rękę. Jasnowłosy Koun, jak zawsze odnosząc się do niej z pełnym podziwu dystansem, przywitał ją skinieniem głowy i lekko się zarumienił.
– Yoshi-senpai! Chodź z nami nad rzekę, na zawody w puszczaniu latawców – prosiła cieniutkim głosem Mariko. – Kupimy sobie kałamarnice na patyku albo jakieś słodycze!
– Przyniosłam wam właśnie małe co nieco – Yoshiko pogłaskała małą po włosach i wręczyła jej torebkę z przekąskami. – Chętnie z wami pójdę, ale wcześniej chciałabym porozmawiać z waszym tatą.
– A wiesz, że wczoraj w lesie bawiliśmy się w „skradaczy”? Chciałabyś spróbować z nami? – Szczebiotała Mariko, podczas gdy jej brat wyglądał na coraz bardziej zawstydzonego tym, że wydała ich tajemnicę. Przy Yoshiko zawsze starał się być poważniejszy, bardziej dojrzały niż w rzeczywistości. Jednak ta gra nie bardzo mu się udawała. Zawsze zwyciężał młodzieńczy entuzjazm i chęć do szalonych zabaw. Chłopak odziedziczył tę figlarną nutkę po matce – mieszkance Kastonii na południu kontynentu, która początkowo przypłynęła na wyspę Shindo, by szerzyć chrześcijaństwo. Kiedy zakochała się w generale pałacowej armii, jej religijny zapał szybko osłabł. W obcym kraju wybrała po prostu bycie sobą, bez żadnych reguł i nakazów. Jako gaijin była za to wytykana palcami, ale skrycie jej zazdroszczono. Dzięki niej i Yoshiko, i jej przyjaciele wyszli ze swej wyspiarskiej skorupy. Nauczyli się łatwiej mówić o emocjach i nie przejmować tatemae – nakładaniu na swe zachowanie maski konwenansów. Żona Hayate uczyła ich prawdy o byciu sobą.
– Poczekajcie na Yoshi w ogrodzie. Nakarmcie przy okazji ryby – zaproponował Hayate, a potem ujął Yoshiko pod ramie, przesunął ruchome drzwi i zaprowadził do przyjemnie chłodnego wnętrza domu. Przysiedli naprzeciw siebie w tradycyjnej pozycji seiza, na podłodze wyścielonej miękkimi tatami. Po chwili służąca przyniosła im czarki, wypełnione pienistą, zieloną herbatą o bogatym aromacie. Jej ziemisty zapach szybko rozniósł się po całym pomieszczeniu.
– Jak się czuje dziadek? Rozumiem, że to przez niego masz tak skonsternowaną minę, droga Yoshi? – Zagadnął Hayate, przyglądając się jej badawczo.
– Z jego zdrowiem bez zmian. Dziś jednak zażądał, abym poszła do pałacu Czerwonego Smoka, wyzwała go na pojedynek i tak po prostu zdetronizowała.
– Ciekawy pomysł – uśmiechnął się mężczyzna bez cienia ironii. – Zostałabyś pierwszą kobietą Mistrzem, władającą wojskiem naszego regionu. Jedną z wielkiej trójki Mistrzów na wyspie.
– Czy żartujesz sobie, Hayate- san? To przecież nierealne. Po co miałabym to robić?
– Bo kochasz wyzwania nawet bardziej niż kochasz swojego dziadka. Bo masz dosyć stagnacji i biedy w swoim życiu? A może przede wszystkim dlatego, że zawsze byłaś buntowniczką. Kobieta o takiej pozycji zakwestionowałaby wszystkie dotychczasowe niepisane umowy społeczne – snuł niezrażony jej zdziwionym wyrazem twarzy opiekun.
– Uważasz, że jestem gotowa na taką próbę? Uczę się walk i strategii od wielu lat, ale…
– Ja również uważam, że nie jesteś gotowa – przerwał jej. – Dobrze radzisz sobie w szermierce, masz dużą intuicję i taktyczny spryt. Twoim atutem jest też niewinna, dziecięca twarz. Łatwo możesz nią zmylić przeciwnika. To jednak ciągle za mało, żeby przejść przez kwalifikacje w pałacu. Musisz się jeszcze uczyć. Dlatego mam dla ciebie inną, ciekawszą propozycję.
– To znaczy?
– Myślę, że w regionie Czystości nie ma już osoby, która mogłaby ci jeszcze cokolwiek przekazać. Natomiast na południowym krańcu wyspy, w regionie Posłuszeństwa rządzi Mistrz Pustej Natury. Wszyscy mówią o nim, że jest ekscentrykiem. Krążą o nim różne pogłoski, ale nie wydają mi się prawdziwe. Ponoć od lat nie przyjmuje już nowych uczniów. Być może jednak, gdy zobaczy twoje zdolności i determinację, zrobi dla ciebie wyjątek. Dam ci specjalny list polecający. Będziesz z nim miała większe szanse.
Yoshiko słuchała jak zaczarowana, nie mogąc w to uwierzyć. Hayate musiał planować to wcześniej.
– Mamy jeszcze jedną kartę przetargową w negocjacjach, droga Yoshi. W swej bibliotece przechowuję cenny starodruk, „Wojnę dziewięciu liści” Hatsumo Miyoshiego. Od lat uważa się to dzieło za zaginione. Odziedziczyłem jego oryginał po śmierci kuzyna. Nie wierzę, że Mistrz Pustej Natury oprze się pokusie posiadania takiego białego kruka. To może nastawić go przychylniej do ciebie.
– Hayate- san, to wspaniale… Ale dlaczego tak wiele dla mnie poświęcasz?
– Po prostu uważam, że jesteś warta takiej inwestycji. Masz predyspozycje, by zostać Mistrzynią. Rozważałem to już od jakiegoś czasu. Nie martw się, zaopiekujemy się twoim dziadkiem, a ty możesz spokojnie ruszyć w podróż.
Dziewczyna otarła skrajem szerokiego rękawa napierające do oczu łzy. Jej nudne, żałosne życie stanie się barwne i pełne przygód!
– Czy chcesz jeszcze o coś spytać? – Zwrócił się do niej łagodnie, widząc ten wybuch emocji.
– Zastanawiałam się… Nie wiem, dlaczego dziadek tak bardzo nienawidzi Mistrza Czerwonego Smoka.
– Cóż… Ich burzliwa relacja rozpoczęła się wiele lat temu. Jak wiesz, we trójkę służyliśmy razem w wojsku i wzięliśmy udział w bitwie pod Nishiazu. Twój dziadek jako jedyny był świadkiem dezercji Czerwonego Smoka, jego ucieczki z pola walki. Z pewnością uważa, że taki tchórz i intrygant powinien być co najwyżej hodowcą drobiu, a nie zajmować najwyższe stanowisko w naszym regionie. Wini go też za śmierć twoich rodziców, choć tak naprawdę ani ja, ani on nie mamy pojęcia, kto za tym stoi. Twoi rodzice wykonywali wiele zleceń i na wyspie, i na kontynencie dla poprzedniego cesarza. Komuś musieli zajść za skórę. Jest jeszcze, jak się domyślasz, ta sprawa z twoją babcią.
Tak, Yoshiko wiedziała, o co może mu chodzić. Jej babcia Hashi bardzo ją kochała. Wychowywała ją zamiast rodziców i podczas gdy dziadek był zajęty pracą w szkole sztuk walki. Szkopuł tkwił w tym, że była jednym z najlepszych zielarzy i uzdrowicieli na wyspie. Uczyła swojego fachu wiele osób, w tym żonę Hayate. Miała swoje pomieszczenie w domu, pełne fiolek i zawieszonych pod sufitem suszonych ziół.
Kiedy dziewczyna miała sześć lat, babcia otrzymała pisemne wezwanie do pałacu. Miała służyć pomocą Mistrzowi Czerwonemu Smokowi w leczeniu jego tajemniczej choroby. Kiedy nie zareagowała na nie, przyjechali po nią gwardziści. Dali jej pół godziny na spakowanie się, a potem wyciągnęli z ich domu niemal siłą. Babcia pytała, czy mogłaby zabrać wnuczkę ze sobą, ale nie wyrażono na to zgody.
Potem Yoshiko widziała ją tylko kilka razy, kiedy w wolne od pracy dni przychodziła na kilka godzin. Gotowała wtedy dla Yoshiko i dziadka przysmaki na kolejne dni i zawsze przynosiła dziewczynce coś ładnego z pałacu – a to broszkę, a to haftowany bogato materiał. O tym, co tam robiła i jaka była choroba Mistrza, nie mogła mówić. Rzucała, że to „poufne” i Yoshiko musiała dopytywać o znaczenie tego słowa.
Pisała do babci raz w tygodniu listy i dołączała do nich dziecięce rysunki domu, zwierząt, rodziców, tak jak sobie ich wyobrażała. Babcia czasem dawała się namówić i opowiadała jej o mamie i tacie. Zawsze wtedy podkreślała, że rodzice bardzo ją kochali i zrobiliby dla niej wszystko, co słuszne. Znaczenia słowa „słuszne” mała także nie rozumiała. Wydawało jej się tak samo napuszone jak słowo „poufne”.
Babcia przychodziła coraz rzadziej, aż w końcu przestała. Kilka tygodni później otrzymali list, że zachorowała na zakaźną chorobę, której epidemia wybuchła w pałacu i zmarła. Z racji tego rodzina nie mogła być zaproszona na pochówek jej ciała. Pogrzebano ją w jednym grobie razem z innymi chorymi.
Tak przynajmniej było napisane w oficjalnej wiadomości. Dziadek próbował kontaktować się z pałacem, aby poznać szczegóły jej choroby i śmierci, ale bezskutecznie. Czerwony Smok robił co tylko chciał – albo nie chciał. Po tym wydarzeniu dziadkowi zaczęło się całkowicie pogarszać i ostatecznie to jego najbliższy przyjaciel, Hayate wraz z żoną zaczęli opiekować się dziewczynką. Często ją odwiedzali i zapraszali do siebie. Robili zakupy, przynosili jedzenie, często też kupowali ubrania. W cięższych czasach, kiedy już podrosła, przekazywali jej pieniądze, aby mogła utrzymać dom.
Yoshiko szalenie tęskniła za babcią przez całe dzieciństwo. Rodziców nie znała, więc to było to zupełnie inne uczucie. Babcia zaś była dla niej najbliższa, najukochańsza, nawet jeśli sporo lubiła też spędzać z dziadkiem czas na treningach sztuk walki. Potem dziadek bardziej zaczął ją traktować jako swoją jedyną spadkobierczynię, a przekazywanie jej rodzinnego „dziedzictwa” zaczął traktować wręcz z obsesją.
– Ja również chciałbym cię o coś spytać – Hayate przerwał jej chwilę namysłu. W jego głosie wyczuwała wyraźne zakłopotanie.
– Proszę, Hayate- san – zachęciła, skinąwszy głową.
– Właściwie to chodzi o Kouna. Nie wierzę, że nie zauważyłaś, jakie żywi do ciebie uczucia… Wcześniej planował zostać mnichem w klasztorze Shaki, teraz jednak zaczął interesować się sztukami walki i wojenną strategią, aby ci zaimponować. Ma wprawdzie dopiero piętnaście lat, ale widzę, że to, co do ciebie czuje jest trwałe i bardzo silne. Czy brałabyś go pod uwagę jako twojego przyszłego męża?
Policzki Yoshiko zapłonęły żywym ogniem. Nie udało jej się szybko zasłonić twarzy włosami, jak miała to w zwyczaju robić w krępujących sytuacjach. Nie chciała zawieść opiekuna, który przez tyle lat okazywał dobroć jej i dziadkowi. Postanowiła odpowiedzieć tak dyplomatycznie, jak tylko mogła.
– Ja… Bardzo lubię Kouna. Cenię sobie jego przyjaźń. Wydaje mi się jednak, że mamy jeszcze sporo czasu, aby lepiej się poznać i dojrzeć do takich decyzji. Jesteśmy za młodzi na małżeństwo.
– Masz rację. Poczekajmy zatem i zobaczmy, co się wydarzy. Tymczasem dołącz do moich dzieci. Zawody w puszczaniu latawców nie będą trwały wiecznie. Potem spakuj się i śmiało ruszaj w drogę. Powodzenia.