Niezwykła wiwisekcja motywów ludzkich poczynań autorstwa najwybitniejszego pisarza izraelskiego.
“Krucjata” oraz “Późna miłość”, dwie nowele składające się na tę książkę, łączy paranoiczna wręcz obsesja ich bohaterów.
Strach i nienawiść powodujące dowódcą wyprawy krzyżowej sprawiają, że morduje wszystkich napotkanych w drodze Żydów. Choroby, ustawiczne potyczki, śmierć zamieniają triumfalny pochód w klęskę. Drogę do świętych miejsc otwiera wyzbytym wszystkiego krzyżowcom dopiero pokora.
“Późna miłość” to z kolei portret podstarzałego lektora partyjnego, który jeżdżąc po kibucach, ostrzega przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, jakie dla Izraela stanowi Rosja. Zagrożenie to wprawdzie już minęło, ale lektor wciąż ma poczucie misji – musi ostrzegać.
Amos Oz (1939-2018), prozaik, eseista i publicysta, najpoczytniejszy na świecie pisarz izraelski. Walczył w wojnie sześciodniowej i Jom Kipur, działał na rzecz pokoju między Izraelem a Palestyńczykami. Był laureatem wielu międzynarodowych nagród literackich (m.in. Nagrody Literackiej Izraela, Nagrody Księcia Asturii, Nagrody Heinego i Nagrody Franza Kafki), jego książki przełożono na 37 języków. Wymieniano go także jako kandydata do literackiego Nobla. Spośród bogatego dorobku Oza DW REBIS wydał m.in. Rymy życia i śmierci, Wśród swoich, Judasza, autobiograficzną Opowieść o miłości i mroku, którą w 2015 roku zekranizowała Natalie Portman, oraz zbiór esejów Do fanatyków. Trzy refleksje.
Aż do śmierci
Przekład: Monika Czerniewska
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 2 marca 2021
Aż do śmierci
Krucjata
1
Wszystko zaczęło się od oznak niezadowolenia w wioskach.
Dzień po dniu w biedniejszych okolicach ukazywały się złowróżbne znaki. Pewien stary gospodarz z Galland zobaczył na niebie sylwetkę ognistego rydwanu. W Sareaux nieuczona staruszka klepała wyrocznie w najczystszej łacinie. Krążyły pogłoski, że w odległym kościele krzyż palił się zielonym płomieniem przez trzy dni, a jednak nie spłonął. Którejś nocy przy źródle ukazała się ślepemu wieśniakowi Panna Święta, a kiedy księża napoili go winem, opisał owo objawienie biblijnym językiem.
Wierni wyczuwali, że w domostwach przeklętych Żydów narastała przez zimę złośliwa jakby radość?
Działy się rzeczy dziwne. Bandy podejrzanych włóczęgów, wielkich i czarnych jak niedźwiedzie, pojawiały się równocześnie w kilku miejscach. Nawet wykształceni ludzie czuli czasami wewnętrzny niepokój. Nie można było oczekiwać spokoju.
W Clermont w roku 1095 od narodzenia Pana Naszego Jezusa Chrystusa papież Urban II wezwał owieczki boże do wyprawy, aby uwolnić Ziemię Świętą z rąk niewiernych i aby odpokutować grzechy poprzez znoje podróży – albowiem radość duchową osiąga się przez cierpienie.
Wczesną jesienią następnego roku, cztery dni po zakończeniu winobrania, szlachetny hrabia Guillaume z Touronu wyruszył na czele niewielkiego zastępu chłopów, poddanych oraz banitów ze swojej posiadłości pod Awinionem i podążył ku Ziemi Świętej, by wziąć udział w jej oswobodzeniu, a tym samym odnaleźć spokój ducha.
Poza schnięciem gron i rdzą, która zaatakowała winorośle, oraz potężnymi długami były również inne, bardziej naglące powody, które skłoniły szlachetnego hrabiego do podróży. Dowiadujemy się o nich z kroniki niezwykłego młodzieńca, który brał udział w wyprawie. Nosił imię Claude, a przezwisko „Garbus”. Był dalekim krewnym hrabiego i wychował się w jego posiadłości.
Ów Claude był prawdopodobnie adoptowanym dziedzicem bezdzietnego hrabiego albo po prostu zwykłym pieczeniarzem. Umiał pisać i był dość dobrze wychowany, chociaż miał skłonności do gwałtownie następujących po sobie wybuchów depresji i euforii. Gorączkowo i bez prawdziwej przyjemności oddawał się na przemian ascetycznym praktykom i cielesnym rozkoszom. Wierzył święcie w siły nadprzyrodzone: otaczał się głuptakami, wyobrażając sobie, że znalazł w nich iskierkę świętości, a wiejskie kobiety czy podniszczone księgi budziły w nim równie dzikie żądze. Nadmiar religijnego zapału oraz ponurej melancholii wywoływał u ludzi uczucie pogardy i nienawiści, a także niszczył jego ciało do kości, rozpalając zły ogień w oczach.
Hrabia zaś traktował Claude’a Garbusa z posępną tolerancją i ledwie tłumioną szorstkością. W rzeczywistości nikt na dworze nie był pewien statusu i przywilejów tego młodego, chociaż już siwowłosego mężczyzny, który żywił, poza wszystkim innym, gwałtowną i śmieszną wręcz miłość do kotów oraz z zapamiętaniem kolekcjonował kobiecą biżuterię.
Wśród przyczyn, dla których hrabia wyruszył na wyprawę, Claude wspomina w swojej kronice pewne zdarzenia, które szybko następowały po sobie w ciągu minionego roku. „Wczesną wiosną – pisze Claude – w roku 1096 od narodzenia Pana Naszego grzech buty podniósł wśród chłopstwa głowę. W naszym majątku miało miejsce kilka przypadków zuchwalstwa i nieposłuszeństwa, niszczono na przykład część nędznych zbiorów w złości na ich mierność, kradziono sztylety; rzeka wylała, podpalano stodoły, widziano spadające gwiazdy, odprawiano czary i płatano złośliwe figle. Wszystko to w granicach naszych ziem, nie licząc wielu przestępstw na sąsiadujących terenach, a nawet za rzeką. Zaiste więc uznano za konieczne jeszcze raz naoliwić koło tortur i wystawić na próbę kilku zbuntowanych poddanych, aby stłumić narastającą żądzę gwałtu, albowiem cierpienie rodzi miłość. W naszym majątku skazano na śmierć siedmiu chłopów i cztery czarownice. Podczas tortur ich przestępstwa ujrzały światło dzienne, a przecież światło oczyszcza z wszelkiego grzechu.
Ponadto na wiosnę nasza młoda pani Louise z Beaumont zdradzała pierwsze objawy drążącej ją choroby, tej samej, która zabrała jej poprzedniczkę dwa lata wcześniej.
W Wielkanoc hrabia upił się ponad wszelkie granice rozsądku, ale tym razem nie udało mu się wznieść ze stanu podchmielonej euforii na wyżyny pijackiej radości. Różne zdarzenia miały miejsce – opowiada dalej kronikarz w sposób raczej zawoalowany – na przykład którejś nocy hrabia roztrzaskał sześć drogocennych pucharów, rodzinnych pamiątek; cisnął tymi wspaniałymi przedmiotami w służących, karząc ich za jakiś błąd, którego istota nie była jasna. Były obrażenia, polała się krew. Hrabia odpokutował swój błąd nieustającymi cichymi modlitwami i postem, ale odłamków strzaskanych kielichów nie dało się już połączyć – wciąż mam je w swoim posiadaniu. Co się stało, to się nie odstanie i nie ma od tego odwrotu”.
Claude pisze również co następuje:
„Wczesnym latem, podczas zbiorów jęczmienia, padło podejrzenie na jednego z Żydów. Skazano go na śmierć w wyniku jego gorliwych zapewnień o własnej niewinności. Akt spalenia tego Żyda mógł posłużyć do rozwiania obaw i nastroju przygnębienia, które opanowały nas na wiosnę, ale stało się tak, że Żyd, kiedy już płonął, zdołał zepsuć wszystko, rzucając ze stosu na hrabiego Guillaume’a straszliwą żydowską klątwę. Do tego okropnego incydentu doszło w obecności wszystkich domowników, począwszy od chorej pani, a skończywszy na najciemniejszych dziewkach służebnych. Oczywiście nie dało się ukarać nieszczęśnika za jego klątwy: już taka Żydów natura, że można ich spalić tylko raz.
W ciągu lata zdrowie naszej pani pogorszyło się, toteż stała już nad grobem. Nawet miłość nie na wiele się zda bez łaski. Był to żałosny widok. Tak wielkie były jej cierpienia, tak głośne jej krzyki po nocach, że w końcu hrabia musiał zamknąć w wieży ów najwdzięczniejszy kwiat ze swojego ogrodu. Syn Boży był tak potulny i pokorny, kiedy przyjmował na siebie nasze cierpienia, abyśmy wiedzieli i pamiętali, że najwspanialsze zbiory są wtedy, gdy bezlitosna kosa ścina najdelikatniejszy na całym Bożym świecie plon, i to był dla nas znak. Hrabia rozkazał, by dniem i nocą odprawiano modlitewne czuwanie przed celą naszej chorej pani.
Nasza pani była młodziutka, a jej blada twarz zawsze wyrażała jakby zdziwienie. Miała delikatne członki, a jej ciało wyglądało jak przezroczyste, jakby składała się z ducha, a nie ze stałej materii. Z dnia na dzień nikła w naszych oczach. Czasem słyszeliśmy jej śpiew, czasem podnosiliśmy ukradkiem jej przesiąkniętą łzami chusteczkę, a we wczesnych godzinach rannych słyszeliśmy, jak wzywa Pannę Przenajświętszą. Potem jej milczenie przeszywało powietrze. W tych dniach sytuacja w majątku stała się jeszcze poważniejsza. Wierzyciele sięgali po broń i nawet chłopstwo mamrotało pod nosem o buncie.
W naszych komnatach ucichły wszelkie rozmowy. Nasza pani była tak delikatna i blada, że klęcząc u stóp krzyża, wydała nam się samą Panną Świętą. Migotała i gasła. Tymczasem hrabia pogrążył się w milczeniu i kupował jedynie coraz więcej rasowych koni – stanowczo zbyt dużo jak na potrzeby pól i winnic. Płacił za nie połaciami lasów i sadów, ponieważ pieniądze, które pożyczyliśmy, zostały stopniowo przejedzone.
Pewnego wczesnego ranka nasza pani usłyszała nagle delikatny dźwięk dzwonów w wiejskim kościele. Wysunęła swą złotą głowę przez kraty, a kiedy słońce wstało, znaleziono ją już martwą na łonie Zbawiciela. Wciąż trzymam w swoim pokoju w skrzyni jej sandały razem z dwiema malutkimi bransoletkami i zielonym krzyżem z pereł, istnym cackiem, które nosiła na szyi”.
Ta kronika, pisana przez członka rodziny hrabiego, zawiera również pewne mętne przemyślenia, pogmatwane, pisane lichą i chaotyczną łaciną. Warto w tym miejscu zacytować niektóre z nich:
„Jesteśmy związani z przedmiotami nieożywionymi. Między rzeczami przędzie nić pewien sekretny język znaków. Żaden liść nie spadnie na ziemię, jeżeli nie służy to jakiemuś celowi. Gdy człowiek o medytującym charakterze, taki jak mój szlachetny hrabia Guillaume de Touron, oderwie się choć na chwilę od sfery działania, natychmiast ulega wpływowi sił nadprzyrodzonych. A jeśli nie okaże się godny łaski, siły te opanowują jego narządy jak niszcząca trucizna, niewidzialna, bezbolesna, lecz zabójcza. Cierpienie szerokich równin palonych przez południowe słońce i ani śladu człowieka, który by rzucił cień. Zapachy przynoszone przez wiatr. Lasy, kojące a groźne. Może powab oceanu. Albo delikatna, gorzka cisza odległych gór. Przeto kiedy wiatr cichnie pod wieczór, mężczyzna w kwiecie wieku, lepszego urodzenia, czasem nagle przystanie i skuli się, skuli się w sobie, nasłuchując z całej mocy, a kiedy tak słucha, bezustannie dręczy swoją duszę.
Tak więc z tych przyczyn i z innych, których nie da się wyrazić słowami, Guillaume de Touron wyruszył do Ziemi Świętej, zdecydowany wziąć udział w jej wyzwoleniu i w ten sposób osiągnąć spokój ducha”.
2
Pochylony w siodle jak zmęczony myśliwy, z twarzą wykutą z granitu, czaszką szeroką i wielką, hrabia prowadził swych ludzi przez ziemie nad Rodanem do miasta St. Etienne. Tam, w St. Etienne, zamierzał przerwać swoją podróż i zatrzymać się na dzień lub dwa. Claude Garbus przypuszcza, że chciał spędzić jakiś czas w katedrze na samotnej modlitwie, prosić biskupa o błogosławieństwo dla wyprawy oraz kupić paszę i broń. Możliwe, że planował również dobrać kilku rycerzy jako najemników. Drogi poza murami miasta najeżone są niebezpieczeństwami; miecz musi torować przejście dla sił łaski.
Hrabia jechał na klaczy Mistral. Tempo miał wciąż spacerowe. Nie było ono wynikiem wahania ani spokoju, który ogarnia człowieka po podjęciu decyzji, lecz po prostu lekkiego wzniesienia drogi. Klacz Mistral była, tak jak jej pan, masywnym, szeroko zbudowanym stworzeniem. Na pierwszy rzut oka wydawała się koniem roboczym: niczym nie można było jej rozdrażnić, a to dzięki pewnej udawanej, cechującej wszystkie jej ruchy skromności, podobnej do wewnętrznego namysłu – spokojnej, rozważnej, prawie świętoszkowatej. Ale na drugi, dokładniejszy rzut oka, kiedy na przykład zauważyło się jej kapryśne maniery przy siodłaniu i rozkulbaczaniu, widać było wyraźnie, że tak jak niemożliwe było rozbudzenie jej, tak zupełnie i całkowicie niemożliwe było zmuszenie klaczy Mistral do absolutnego posłuszeństwa.
Wszędzie zaś wyczuwał, na równinach i na wzgórzach, skradające się, łaszące się, wzmożone siły jesieni. Wzdłuż całej drogi towarzyszyły wyprawie zapachy winnic. Przypominały nieustającą melodię, miękką, a jednocześnie przenikliwą i uporczywą.
Wszędzie łatwo można było dostrzec oznaki suszy i rdzy na winoroślach. Na twarzach chłopów malowała się niema, źle ukrywana niechęć.
Nawet w czasach dobrobytu te okolice rzadko spoglądają milcząco w szare niebo: opryskani błotem chłopi, gnijące strzechy, krzyże tak niezdarne jak wiara w tych rejonach, tępa i silna, rzędy czarnych stogów, a o świcie i zmierzchu dobiega z daleka dźwięk wiejskich dzwonów, wołających ze swych wnętrz do Zbawiciela.
O zmierzchu można było też dostrzec na niebie wyprężone w locie klucze potężnych ptaków. I ich nagłe wrzaski. Wszędzie narastały wyraźne oznaki ciężkiej, gęstej rzeczywistości – lub też, na drugi rzut oka, nieznaczny ruch z jakichś niejasnych przyczyn.
Wszystko, nawet milczącą, zakłopotaną uległość pulchnych, wiejskich dziewcząt, które przystanęły, żeby zerknąć z bezpiecznej odległości na grupę jeźdźców, można było w pewien sposób dowolnie interpretować.
Czy Guillaume de Touron rozważał te możliwe interpretacje? Jeśli tak, to nie było tego po nim widać. Kilka zwięzłych słów jego komend świadczyło o wewnętrznym dystansie. Wyglądał, jakby był pogrążony w problemach logiki lub zajęty sprawdzaniem ksiąg, które się nie zgadzały. Claude, nasz kronikarz, który często zauważał milczenie swojego pana, skłonny był przypisywać mu abstrakcyjne rozmyślania lub ćwiczenia duchowe. Krótko mówiąc, czuło się, że hrabia pomijał czasem pytania albo odpowiadał niepytany. „Chodź tu – mówił. – Postaw to tam. Teraz. Łap. Naprzód”.
Ci, którzy słyszeli te rozkazy, wyobrażali sobie łatwo, że wypowiada je człowiek, który bądź właśnie zasypia, bądź walczy, by otrząsnąć się z głębokiego snu.
Niemniej człowiek ten otoczył się chłodnym nimbem dostojeństwa, które nie wymagało ani wysiłku, ani podkreślenia: silna, wrodzona cecha, nakazująca strach i milczenie, nawet kiedy spał, skulony wilk.
Wrodzona cecha. W kronice Claude’a można przeczytać krótki opis wyglądu i zachowania hrabiego na początku wyprawy, a także porównanie, które – jak wszystko w jego kronice – jest raczej zbyt pochlebne:
„Mówiąc prawdę, hrabia Guillaume de Touron był nie tylko nadzwyczaj naturalny i spokojny w obejściu, lecz także wolny od wątpliwości i podniecenia. Był jak łagodny potok, wędrujący cicho pośród łąk na równinie. Płynie pogodnie i leniwie, nigdy nie podmywając swoich brzegów ani nie tworząc fal lub piany, wszystko jednak, co znajdzie się w jego prądzie, unoszone jest przez siłę, która nie jest ani przyjazna, ani też bojaźliwa: spokojny, nieustępliwy strumień”.