“Ludowa historia Polski” to opowieść o tym, co zostało w polskiej pamięci zakłamane albo z niej wyparte.


Ludowa historia PolskiKsiążka Adama Leszczyńskiego przedstawia historię 90 proc. Polaków – ubogich i niewykształconych, tych, którzy mieli ciężko pracować i słuchać narodowych elit – od początku Polski aż do czasów współczesnych.

Głównym przedmiotem książki jest władza – władza tych, którzy w społeczeństwie są na górze nad tymi, którzy są na dole – oraz instytucje społeczne, które służyły elitom do przejmowania tego, co wyprodukował lud.

To nie tylko więc historia poddaństwa i pańszczyzny, ale także relacji w fabryce i w biurze w XIX w. To historia ludowa, a nie narodowa: autora mniej interesują wojny i powstania, a bardziej to, jak ich sukcesy i klęski zmieniały relacje pomiędzy mieszkańcami naszego kraju, Polakami, Żydami, Ukraińcami i innymi mniejszościami.

Adam Janusz Leszczyński (ur. 26 listopada 1975 w Warszawie) – polski historyk, socjolog, dziennikarz i publicysta, profesor nadzwyczajny w Instytucie Studiów Politycznych PAN i w SWPS Uniwersytecie Humanistycznospołecznym, członek zespołu „Krytyki Politycznej” oraz współzałożyciel OKO.press.

Adam Leszczyński
Ludowa historia Polski
Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 12 listopada 2020
 
 

Ludowa historia Polski


Rozdział 1. Dwa narody. Mity o panowaniu i niewoli

1. „Bydlęta”

Latem 1783 r. pisarz, poeta i podróżnik Kajetan Węgierski (1756–1787) wyruszył z Europy w podróż do kolonii francuskich na Karaibach. Na statek – do ciasnej siedmioosobowej kabiny, która nie zapewniała żadnej prywatności w czasie wielotygodniowej wyprawy – zabrał ze sobą lokaja Ryszarda.
W drodze pisał dziennik w formie listów, które wysyłał do pozostawionej w Paryżu ukochanej Julii1.
Dwudziestosiedmioletni wówczas polski szlachcic miał już za sobą wiele przygód. W Polsce zdobył doskonałe wykształcenie w Collegium Nobilium i zaczął karierę jako kancelista w Radzie Nieustającej, zalążku nowoczesnej publicznej administracji działającym w schyłkowych latach Rzeczypospolitej. Ostrym piórem pamflecisty naraził się jednak wysoko postawionym osobom. Trafił za to do wieży, w której przesiedział razem ze swoim wydawcą, rok i sześć tygodni2. „Twój dowcip wierszopiski już na śmierć sądzony” – przestrzegał Węgierskiego starszy o dwie dekady i rozsądniejszy kolega po piórze Stanisław Trembecki, zachęcając go, aby mimo wszystko został w kraju3. Węgierski poszedł jednak po rozum do głowy, wyjechał z Polski i wyruszył w podróż po Europie.
Jego listy zdradzają osobowość sentymentalną w sposób ocierający się o czułostkowość – zgodnie z duchem epoki – a także wrażliwą na piękno przyrody. Okazywał również niekiedy współczucie wobec ludzkiego cierpienia.
12 czerwca 1783 r. Węgierski w liście pisanym ze statku (wysyłał je partiami, kiedy nadarzała się okazja) długo zachwycał się pięknem chmur i księżyca, które oglądał z pokładu. „Zdawało mi się, że czytam Ariosta albo gonię Pindara w jego uniesieniach”4 – dzielił się wrażeniami z ukochaną. „Niepodobna widzieć coś podobnego w naszych miastach – ani nawet w naszych wsiach europejskich” – dodawał.
Lekkie chmury tworzyły tysiące przyjemnych obrazów: tu się widziało łąki pokryte stadami, tam skały otoczone drzewami, dalej lew majestatycznie leżący; szarlatan każący tańczyć małpie, bachantki z rozpuszczonymi włosami5.
Podróż nużyła jednak lokaja Ryszarda. Być może to, a być może – jak zgadywał Węgierski – słońce padające w południe pionowo na głowy podróżników „rozpaliło jego głowę tak, że uchybiał mi ciągłymi niegrzecznościami”6. Węgierski rozkazał więc („byłem zmuszony”) zakuć go w kajdany.
Posunął swoją głupotę do tego stopnia, że rozbił kłódkę i udawał buntującego się: z tej przyczyny los jego pogorszył się; a ja jestem zmuszony usługiwać sobie pomimo woli7.
Możliwe, że Ryszard mścił się potem na panu. Szlachcic narzekał, że lokaj zaciął go przy goleniu i był ostentacyjnie niedbały.
Węgierski wylądował na Martynice 26 czerwca 1783 r. Bawił się doskonale, odwiedzając plantacje i obserwując miejscowe życie towarzyskie. W przerwach pomiędzy zachwytami nad przyrodą a westchnieniami do kochanki („serce i dusza mojej drogiej Julii są większymi skarbami mojej duszy niż dochody obu Indii”) z zainteresowaniem obserwował czarnych niewolników oraz ich relacje z właścicielami. Pewnego dnia w porcie przyglądał się wyładunkowi niewolników przywiezionych właśnie z Senegalu do pracy na plantacjach. Notował:
Wysadzono tych nieszczęśliwych w naszej obecności. Wszyscy oni są ludźmi bardzo pięknymi i w kwiecie wieku. Wydali mi się bardzo weseli i zadowoleni. Rzeczywiście natura ludzka jest zanadto niekonsekwentną8.
Polak został później zaproszony na posiadłość pewnego plantatora („ma majątek i dobrze nam u niego” – pisał.) „Jest łagodnym i ludzkiem w postępowaniu ze swymi murzynami i zdaje się być od nich kochanym”. Jako bystry obserwator Węgierski odnotował jednak, że za troską o dobrostan niewolników krył się ekonomiczny interes.
Ze wszystkiego tego, co już widziałem i słyszałem, wydaje się on człowiekiem ludzkim i że uważa te istoty za niezupełnie sobie równe (bo to jest tutaj niepodobne), ale za drogocenne zwierzęta, o które ma staranie i których zachowanie jest dla niego ważne. Toteż jest on wynagrodzony za te względy – jego stado pomnaża się, urodzenia zastępują śmierci i uwalniają go od kupowania nowych niewolników, co jest znaczną oszczędnością. Inni mieszkańcy wyspy tracą ich co roku siódmą część, a w Saint Domingue dziesiątą9.
W innym liście Węgierski opisywał, jak ta troska wygląda w praktyce, na przykładzie rozdawania jedzenia „Murzynom”. Ludzie plantatora kładli jedzenie na platformie – cztery kwarty mąki z manioku, dwa funty mięsa na tydzień – i trąbili, żeby zwołać niewolników. Wtedy zbiegała się gromada i porywała „nędzne pożywienie”. Węgierski nie widział w tym nic nadzwyczajnego. „Toby ich więcej zbliżyło do zwierząt, do których już z tylu względów są podobni” – komentował10.
Przypadki samobójstw niewolników nie skłoniły podróżnika z Polski do refleksji. Nie rozumiał, dlaczego odbierali sobie życie – i zupełnie na serio podejrzewał, że ze złośliwości wobec właścicieli. Niewolnik pewnego bednarza, wart 12 tys. franków – tyle, co sześciu nowo przywiezionych z Afryki – pewnego razu zamordował dwóch towarzyszy i przeciął sobie gardło. „Wyłącznie, aby zrobić psikusa swemu panu” – komentował Węgierski z niesmakiem11.
Zauważył jednak, że niewolnicy wprawdzie przypominają zwierzęta, ale część z nich zdolna jest do wyższych uczuć. Świadczącą o tym sytuację dostrzegł pewnego dnia na targu niewolników. Zaintrygował go porządek tej instytucji, pozbawiony wstydu: wszyscy sprzedawani „Murzyni” byli zupełnie nadzy, wystawieni na wzrok białych Kreolów i Kreolek, którzy z uwagą oglądali ich genitalia. „Taka matrona szanowna idzie badać z okularami na nosie, aż do części najbardziej ukrytych, czy murzyni, których mają kupić, nie mają braków, które by im przeszkadzały pracować” – pisał Węgierski.
Rozbawiło to polskiego szlachcica niepomiernie i doprowadziło prawie do „skonania ze śmiechu”12.
Pewna stara panna, opatrzywszy, wykręciwszy i obmacawszy wielkiego i pięknego murzyna, który był całkiem nagi, kupiła go za 1700 franków i w tym samym czasie pewien krajowiec nabył za mniejszą sumę dość ładną murzynkę, kochankę czy żonę tego, którego owa panna przed chwilą kupiła. Nabywcy uprowadzili każdy swoje bydlę, gdy kochankowie spostrzegłszy, że ich rozłączają, zaczęli wydawać głośne krzyki i straszne wycia – mężczyzna pobiegł uściskać swoją kochankę i trzymał ją tak mocno przyciśniętą, że nie mogli jej od niego oderwać pomimo wysiłków, jakie czyniono, lecz w końcu ulegając rozpaczy, cisnął sobą o słup, i byłby sobie rozbił głowę, gdyby nie złagodzono ciosu, wstrzymując go za ramiona13.
Ostatecznie poruszeni świadectwem uczuć widzowie namówili „starą pannę”, aby odstąpiła niewolnika drugiemu kupcowi, co z widoczną niechęcią zrobiła. Węgierski nie wiedział, czy „bydlę” przeżyło mimo ran, które sobie zadało.
Te wszystkie obserwacje skłoniły Polaka do refleksji nad naturą niewoli w ogóle – w tym poddaństwa chłopskiego w Polsce. Niewola, zauważał filozoficznie Węgierski, jest nieuniknionym stanem człowieka. Nawet narody „najbardziej ogładzone i najłagodniejsze” nie mogły się obejść bez niewolników – pisał.
Myślałem bardzo długo o tym zadziwiającym wybryku natury, który umyślnie stworzył rodzaj ludzi, aby go uczynić niewolnikiem innych. Nie po raz pierwszy ta głębokość jej dróg jest niedościgniętą dla naszego pojęcia14.
Jaka jest zresztą – rozważał Węgierski – różnica pomiędzy „Murzynem” a panem francuskim, którego kaprys króla lub ministra mogą wtrącić do lochu? W porównaniu z takim życiowym dramatem niewolnik może co najwyżej „dostać parę razy batem” – pisał szlachcic zupełnie na poważnie, bez ironii. Wydawał się nie dostrzegać widocznej słabości tej retorycznej figury: panowie jednak większość życia spędzali w pałacach.
Niewolnicy, jak dowodził Węgierski, nie znajdują się przy tym w gorszym położeniu od naszych chłopów, a być może nawet są w lepszym.
Murzyn jest zawsze pewny, że ma chleb, aby żył, i płótno, aby się ubrał. (…) Urzędnicy podatkowi nie przychodzą zabierać jego sprzętów ani jego pługa; istnienie jego dzieci jest równie zapewnione, jak jego samego. Ma on pewność, że jeżeli ich los nie będzie lepszym, to nie będzie gorszym od losu ich ojca. Nie ma chłopa, który by pracował mniej od murzyna, a są z pewnością tacy, którzy umierają z głodu lub się oddają najstraszniejszej rozpaczy, widząc woje mienie porwane przez urzędników podatkowych albo swoje domy zniszczone przez jakąś naturalną plagę. Czy są oni zresztą wolniejszymi niż murzyni? Ci ostatni zależą od jednego tylko pana, tamci są igraszką tysiąca tyranów. Czy za nic macie przykrości, jakie nastręczają im procesy, prześladowania, ostrość klimatu, w których mieszkają, i tysiące innych niedogodności, które sprowadza własność15.
O trudny los ludzi poddanych – w tym polskich chłopów – możemy, według Węgierskiego, co najwyżej mieć pretensję do przyrody, która stworzyła „istoty dość ciemne, aby schylić głowę pod jarzmem i sprzedać się za cenę złota”16.

2. O czym jest ta książka? Historia wyzysku i oporu, mitologia panowania

Do tego, czy los polskich chłopów rzeczywiście był gorszy, czy lepszy od losu niewolników na plantacjach – i na ile w ogóle go można porównać – wypadnie nam jeszcze wrócić (w rozdziale czwartym). Na razie zauważmy, że Węgierski nie był jedynym autorem, który doszedł do podobnego wniosku: w XVIII w. o polskich poddanych jako „niewolnikach” pisali zarówno przeciwnicy pańszczyzny, jak i obrońcy tej instytucji.
Rozważania Węgierskiego o naturze niewolnictwa i niewolnika są dobrym wprowadzeniem do tematu tej książki, która poświęcona jest trzem głównym zagadnieniom.
Pierwsze z nich to historia mechanizmu wyzysku w Polsce. Wyzysk jest słowem emocjonalnie obciążonym i wartościującym, ale pozwolimy sobie na nie tutaj, tym bardziej że ono samo, albo jego odpowiedniki, bywało używane przez współczesnych i pojawia się nierzadko w źródłach. Autor jest przeciwnikiem poglądu, który głosi, że historyk musi używać języka wypranego z emocji. Gdybyśmy mieli jednak użyć języka nauk społecznych, to cel tej książki brzmiałby tak: będzie to historia tego, ile wartości dodatkowej przejmowały elity naszego kraju i za pomocą jakich instytucji społecznych to robiły; jakim ewolucjom te instytucje podlegały; i wreszcie – w czym przypominały one bardziej instytucje stosowane w krajach Zachodu, a na ile były peryferyjne i swoiste dla nas.
Panowanie nad innymi oczywiście domaga się uzasadnienia – i to ono jest drugim przedmiotem tej książki. Częściowo dostarczała go mitologia (o niej powiemy więcej w tym rozdziale, ale też będziemy wracać do niej w następnych), a w części rozmaite polityczne i ekonomiczne racjonalizacje. Wytwarzały je przede wszystkim elity, tłumacząc w ten sposób własną pozycję oraz podległy status chłopów czy robotników.
Jest więc to także książka o uzasadnieniach panowania i niewoli. Uzasadnienia te oczywiście kontestowano i zmieniały się wraz z upływem stuleci. Pierwotnie były (i to jeszcze do XIX w.) wpisane albo w porządek religijny, albo w mitologię etnogenetyczną: wielu autorów sądziło, że szlachta i chłopi mieli wręcz pochodzić od innych ludów (a niektórzy, i to w XX w., że należą wręcz do innej genetycznie „rasy”). W XX w. rządząca II RP inteligencja urzędnicza uzasadniała swoją dominującą rolę koniecznością obrony dobra wspólnego, którym było odzyskane państwo polskie. To samo państwo dla wielu chłopów czy przedstawicieli proletariatu z miast (o mniejszościach narodowych nie wspominając) było jednak państwem opresyjnym, nie mniej niż państwa zaborcze. Później PRL bezlitośnie eksploatowała robotników, w imieniu których, jak głosiła ideologia, partia komunistyczna sprawowała władzę. Wreszcie III RP, budując demokrację, skazała równocześnie wielkoprzemysłową klasę robotniczą na społeczną i materialną degradację – znów ostentacyjnie w imię ogólnonarodowego interesu. Jest to więc również książka o polskiej dialektyce panowania i niewoli: ewolucji kolejnych uzasadnień dla społeczno-ekonomicznego podporządkowania ludu elitom (definicję „ludu” czytelnik znajdzie w eseju metodologicznym na końcu książki).
Po trzecie wreszcie jest to historia oporu wobec władzy – oporu nie skierowanego przeciwko obcemu etnicznie okupantowi, ale przeciwko społecznemu porządkowi. Mieliśmy więc w naszych dziejach liczne ludowe bunty, protesty i strajki, często pozornie nieracjonalne, niekiedy bardzo okrutne. Polscy chłopi mogli podpalić dwór, który w podręcznikowej opowieści był „ostoją polskości” – i często to robili. W czasach II RP zdarzało im się walczyć z własną narodową policją, często krwawo. Opór przybierał jednak częściej formy bierne: sabotażu w pracy, korupcji i kumoterstwa pomagającego jej uniknąć. Wszystkie te akty w opowieściach obserwatorów czy historyków należących do wykształconej elity mogły, i zazwyczaj były, wydawać się niezrozumiałe, odrażające w swojej brutalności i bezzasadne – albo nawet wyrządzające szkody „narodowemu interesowi”.
Autor tej książki zawsze stoi po stronie słabszych i stara się im oddać głos. Źródła bardzo często to utrudniają, ponieważ zostały wytworzone przez elity i przedstawiają wydarzenia z jej perspektywy. To zresztą naturalne; źródła historyczne zazwyczaj są wytwarzane przez społeczne elity. Jesteśmy jednak na nie skazani. Na początku XX w. tak ujmował tę jednostronność źródeł historyk Marceli Handelsman (1882–1945):
Nikt dzisiaj badając stosunki robotnicze nie zatrzymuje się tylko na danych, jakie udzielają fabrykanci, ponieważ doskonale rozumie, że subiektywizm, jeżeli nie wprost fałszowanie, musi zabarwiać wszelkie ich sprawozdania. Uczciwy badacz musi wysłuchać stron obu. Zupełnie to samo dotyczy stosunków historycznych. Tymczasem jesteśmy w dziedzinie historii chłopów przeważnie w położeniu owego badacza stosunków ekonomicznych współczesnych, któremu pozostawiono tylko możność korzystania ze sprawozdań fabrycznych. To też nic dziwnego, że oświetlenie jest zawsze jednostronne, dla panów bardzo przychylne17.
Źródła, na których oparta jest ta książka, wymagały więc często odczytania na nowo – w sposób, który odsłaniałby ukryte w ich opowieści o mechanizmach władzy. Zadaniem Ludowej historii Polski jest oddanie sprawiedliwości tym, którymi rządzono, a nie powtarzanie tego, co zostało napisane w setkach podręczników.
Tych, którzy uważają, że takie stanowisko pozostaje nie do pogodzenia z wymaganą wobec historyka bezstronnością i rzetelnością, zapraszam do lektury eseju metodologicznego, który znajduje się na końcu książki (na końcu, ponieważ zagadnienia warsztatowe nie muszą interesować wszystkich czytelników). Nie ma jednak nic przypadkowego zarówno w sposobie napisania tej książki, wyborze jej przedmiotu, jak i użytym w niej języku. Wynikają one z namysłu nad stanem i ewolucją nauki historycznej za granicą i w Polsce.
Jak zauważy każdy czytelnik książek historycznych, Ludowa historia Polski zrywa też (świadomie) z różnymi konwencjami przedstawiania dziejów naszego kraju. Często są to konwencje, do których przyzwyczaja się czytelnika od czasów szkolnych, tak skostniałe i ugruntowane w tradycji, że nikt nie poświęca im chwili namysłu. Nie znajdziemy tu więc np. tradycyjnego podziału dziejów ojczystych na okresy, w których wydarzenia polityczne – takie jak upadek I Rzeczypospolitej – stanowią przełomowe punkty opowieści. W tej książce np. cały okres odchodzenia od pańszczyzny – od połowy XVIII w. do 1864 r. – został potraktowany jako całość, chociaż obejmował rozbiory, liczne wojny i powstania narodowe. Podobnie jako jeden okres historyczny zostało potraktowane pierwsze polskie doświadczenie z peryferyjnym kapitalizmem – osiem dekad od 1864 r. do 1944 r., chociaż przypadły na ten okres odzyskanie przez Polskę niepodległości i dwie wojny światowe. Podział taki ma uzasadnienie, chociaż zapewne niektórych czytelników zaskoczy.

3. Przekleństwo chama

Historia Polski zaczyna się od legendy. I tu wypada zacząć od legendy – nie o Lechu, ale o panowaniu i niewoli. Miejsca przypisane panom i poddanym trzeba było uzasadnić: służył temu mit.
W sławnym fragmencie I księgi Polityki Arystoteles porównuje relację pana i niewolnika do naturalnej relacji mężczyzny i kobiety, którzy muszą się łączyć „w celu płodzenia” powodowani „naturalnym popędem”18. Filozof pisał:
Tak samo zdani są na siebie dla swego zachowania ten, kto włada z natury, i ten, kto mu jest poddany. Ta bowiem istota, która dzięki rozumowi zdoła przewidywać, rządzi z natury i rozkazuje z natury, ta zaś, co potrafi tylko zlecenia te wykonywać za pomocą sił cielesnych, jest poddana i z natury niewolna; toteż interesy pana i niewolnika są zbieżne19.
U ludzi ubogich, dodawał Arystoteles, wół zastępuje niewolnika – i ta uwaga dobrze pokazywała miejsce niewolnika w ogólnym porządku świata. Podległość stanowiła dla filozofa element naturalnego porządku. Miała źródło w tym, że nie wszyscy ludzie potrafią postępować rozumnie i przewidywać20.
Doktryna chrześcijańska uzasadniała niewolnictwo, odwołując się do bardziej wyrafinowanych argumentów. Niewolnik był według niej naturalnie człowiekiem, chociaż – jak twierdził św. Augustyn – człowiekiem, którego podległy status pozostawał konsekwencją grzechu popełnionego przez przodków. Bóg, przypominał doktor i ojciec Kościoła, stworzył człowieka wolnym. Pierwsi ludzie panowali tylko nad nierozumnymi stworzeniami. Św. Augustyn wywodził:
Stan niewolniczy uważa się za prawnie należny grzesznikowi. Dlatego też nigdzie w Piśmie Świętym nie czytamy o słudze, dopóki Noe nie użył tej nazwy na skaranie grzechu syna swego. Grzech więc zasłużył sobie na to imię, nie natura je utworzyła21.
Biblijna historia Noego i jego synów jako praźródło niewoli została u Augustyna wspomniana, ale nie była jeszcze rozwinięta. Święty pochodzenie łacińskiego słowa „poddany” (servus) wywodzi od czasownika „zachować” (servare) – którego używa się, mówiąc np. o zachowaniu przy życiu jeńców w czasie bitwy22. Źródłem niewoli jest zawsze grzech, dodaje Augustyn, tłumacząc to jednak w niezbyt przekonujący sposób. Jeśli do niewoli (na wojnie, o pokoju nie ma mowy) dostają się ludzie walczący w złej sprawie, wtedy wszystko jest jasne: zostają ukarani za grzech zgodnie z boskim planem. Jeśli jednak zwycięstwo się złym przydarzy, to i w nim jest boski plan – poniżenie zwyciężonych służy ich „poprawie bądź ukaraniu”.
A to się nie inaczej dzieje, jeno z wyroku Boga, u którego nie masz nieprawości i który wie, jakie ma komu kary naznaczać, stosownie do winy grzeszących23.
Krótko mówiąc: niewolnictwo, nawet jeśli wydaje się krzywdzące i niesprawiedliwe, jest zawsze zgodne z boskim planem. Dla niewolników – którzy usłyszeli, że w niewolę popadli zgodnie z boskim zamiarem – święty doktor Kościoła ma jednak kilka słów otuchy. Po pierwsze – pociesza Augustyn – lepiej służyć drugiemu człowiekowi niż własnej „pożądliwości”, która „z najdzikszym tyraństwem” pustoszy ludzkie dusze. Z dwojga złego lepiej więc być cnotliwym niewolnikiem niż pozornie wolnym więźniem własnych grzesznych pożądań. Niewolnik musi też wiedzieć, że co prawda człowiek jest wolny z natury i nikt nie powinien być sługą drugiego człowieka, ale „przyrodzony porządek” też jest boskim dziełem. Los niewolnika to więc pokorne posłuszeństwo.
W ostatecznym rachunku, u kresu świata, wszyscy i tak będą wolni. Perspektywa zbawienia musi i powinna więc wystarczyć. Przesłanie Augustyna było więc naprawdę wezwaniem do posłuszeństwa w pokornym oczekiwaniu na zbawienie. Pisał:

Przeto Apostoł upomina sługi, aby poddani byli panom swoim i aby im szczerze z dobrej woli służyli: mianowicie, gdy nie mogą być przez panów wolnością obdarzeni, aby sami swoje niewolnictwo wolnym niejako uczynili, służąc nie w pełnym wybiegów strachu, lecz ze szczerą życzliwością, dopóki nie minie na świecie wszelka nieprawość i nie będzie zniesione wszelkie panowanie i władza ludzka, a Bóg będzie wszystkim we wszystkich24.

U Augustyna nie zostało jeszcze wypowiedziane wprost uzasadnienie niewoli, które powraca u późniejszych średniowiecznych autorów – w tym u biskupa Vienne, św. Awita, urodzonego niemal dokładnie tym samym czasie, kiedy Augustyn umierał w obleganej przez Wandalów Hipponie (około 440–520). Według najbardziej popularnego w średniowieczu wytłumaczenia – które znajdujemy m.in. właśnie u Awita – niewola była po prostu karą wymierzoną przez Boga potomkom Chama, syna Noego.

 
Wesprzyj nas