Zaginiona siostra, stara legenda i … odrobina czarów. Autorka porywającej Szczypty magii zaprasza na kolejną zapierającą dech w piersiach przygodę sióstr Wspacznych, która sprawi, że nawet największy niedowiarek, uwierzy w czary.


Odrobina czarówRodzinna klątwa została zdjęta. Charlie, Betty i Fliss nareszcie mogą swobodnie opuścić mroczny Wronoskał. Marzy im się wakacyjna wyprawa w nieznane, a czeka je szalona, magiczna przygoda, w wir której wciąga siostry Wspaczne tajemnicza uciekinierka z Udręki…

Błądka umie oswajać budzące grozę ogniki znad bagien, w potarganej, znoszonej sukience ukrywa starą mapę oraz wiedźmi kamień i ściąga na rodzinę Wspacznych nowe kłopoty.

Czy los przypadkowo przywiódł uciekinierkę tej wypełnionej melodią dzwonów nocy właśnie do Kieszeni Kłusownika? Kto stoi za zniknięciem małej Charlie i ukochanej Buni? Czy uzbrojone jedynie w odrobinę magii Betty i Fliss odnajdą siostrę i babcię? Czy dane im będzie odkryć tajemniczą wyspę, ukrytą przed laty przed wścibskimi oczami gapiów, przez starą wiedźmę?

***

Świat wykreowany przez Michelle Harrison urzeka, a mroczne niebezpieczeństwa historii rozjaśniają pełni ciepła, uduchowieni bohaterowie.
„The Sunday Times”

Michelle Harrison zanim na dobre zajęła się pisaniem, pracowała w barze, piekarni, galerii sztuki i księgarni dla dzieci. Teraz ma już na swoim koncie siedem powieści, przetłumaczonych na szesnaście języków. Za debiutancką książkę The Thirteen Treasures otrzymała Waterstones Children’s Book Prize.

Michelle Harrison
Odrobina czarów
Przekład: Łukasz Małecki
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 28 października 2020
 
 

Odrobina czarów


Drogi Czytelniku,

kiedy miałam dziesięć lat, uciekłam po pewnej kłótni z domu. Spakowałam swoją maleńką walizkę, oznajmiłam, że nigdy nie wrócę, po czym wyruszyłam do domu wujostwa oddalonego o dwie ulice. Wysłuchawszy moich żalów, ciotka zaparzyła herbatę, po czym zwróciła się do mnie ze słowami: „Chyba już pora zadzwonić do twojej mamy i przekazać jej, gdzie jesteś, dobrze?”. Niedługo później mama przyjechała mnie odebrać.
Dzisiaj wspominam tamten bunt z uśmiechem na ustach, choć budzi się we mnie myśl: a co by było, gdyby uciekać musiał ktoś, kto nie wie, dokąd zmierza? Ktoś, kto nie może zawrócić, bo to zbyt niebezpieczne. Kiedy w drzwiach Kieszeni Kłusownika staje nieznajomy, trzy siostry Wspaczne – Betty, Fliss i Charlie – ponownie trafiają w wir szalonej, magicznej przygody. Tym razem będzie mieć ona związek z tajemniczą mapą, przeklętym wrakiem i starą legendą, która może w sobie kryć więcej niż tylko ziarno prawdy…
Czy jesteście gotowi towarzyszyć w podróży siostrom, które uzbrojone wyłącznie w odrobinę czarów wyruszają z Wronoskału w nieznane? Lojalnie ostrzegam – czeka was spotkanie z piratami!
 
Z serdecznymi życzeniami awanturniczej lektury,
Michelle Harrison

Rozdział dziewiąty
Zaklinaczka ogników

Błądka bez słowa podała Betty wiedźmi kamień i starą, pożółkłą mapę. Betty zaczynała obawiać się o jej stan, bo mokre włosy dziewczynki musiały zostawić na jej powierzchni mnóstwo plam. Gdy jednak wzięła pergamin do ręki, z zaskoczeniem odkryła, że jest całkiem suchy. Gdy przykładała kamień do oka, koniuszki palców mrowiły ją od znajomej ekscytacji.
Spojrzała na mapę dziewczynki, a później na własną, żeby je porównać. Mimo iż mapa Błądki była mniejsza, jej elementy dokładnie trzymały się skali, zawierały także więcej szczegółów. Obliczyła szybko dystans i średnią prędkość łodzi.
– Będzie co najmniej kilka godzin. – Zerknęła ukradkiem na Błądkę, która wpatrywała się w swoje nogi. – Dość czasu, żebyś opowiedziała nam o ogniku i ucieczce z Udręki. No i jeszcze o tym, skąd się wzięła ta mapa.
Błądka podciągnęła kolana pod brodę, jej twarz okalały strąki wilgotnych włosów. Czy to nie dziwne, że wciąż skapywała z nich woda? To pewnie przez mgłę, pomyślała Betty.
– No dalej – ponagliła dziewczynkę. – Chyba pora na szczerość. Nie pomożemy ci, jeśli się nie dowiemy, co właściwie chcesz zrobić. – Usłyszała ostrzejszą nutę w swoim głosie, dostrzegła też, jak Błądka wzdrygnęła się na jej dźwięk. Postanowiła więc przemówić łagodniej – w końcu to dziecko przeszło wystarczająco wiele. – Posłuchaj, czy się nam to podoba, czy nie, tkwimy w tym razem. Aż po czubki uszu.
Błądka pokiwała głową, wycierając katar spod nosa.
– Jak mówiłam, przez większość czasu byłam z mamą. Mama tłumaczyła mi, że jeśli się rozdzielimy, powinnam pójść do Gniazdokątka i dostać się na podwórze gospody.
– Zaraz, przecież… – Betty zająknęła się, zszokowana nowym odkryciem. – Myślałam, że przypadkiem zauważyłaś dziurę w ogrodzeniu i postanowiłaś się ukryć. A teraz twierdzisz, że przyszłaś do gospody celowo? Ale po co?
– Moja mama zapłaciła jakimś ludziom, żeby nas przewieźli. Jeden z nich handluje tkaninami. Wszystko organizował strażnik z wyspy…
– Na skaczące kawki, zaufałaś strażnikowi?! – krzyknęła Fliss. – Nie wiesz, że połowa z nich to oszuści?
Oczy dziewczynki zaszkliły się od łez.
– Wtedy tego nie wiedziałyśmy. Nigdy go nie widziałam, słyszałam tylko, jak którejś nocy rozmawiał z mamą. Mówił… mówił, że nie powinnyśmy były trafić na Udrękę i że właśnie dlatego pomoże nam w ucieczce. Wiedział też, że umiem łapać ogniki, ostrzegał moją mamę, że to niebezpieczne i że będziemy miały kłopoty, jeśli ludzie się dowiedzą. Właśnie dlatego mu zaufałyśmy – bo on nikomu się nie wygadał. Po tym, jak wszystko zorganizował, a mama mu zapłaciła, więcej go nie spotkałyśmy.
– Więcej go nie spotkałyście? – upewniła się Betty, myśląc o dwóch strażnikach, którzy zapadli się pod ziemię.
Błądka przytaknęła.
– Na początku mama się bała, że nas oszukał i uciekł z pieniędzmi – albo że ktoś go przyłapał. Nikt jednak po nas nie przychodził, a dzień ucieczki się zbliżał. – Wykręciła nerwowo dłonie. – To była nasza jedyna szansa, musiałyśmy z niej skorzystać. Ukryłyśmy się w belach materiału, które miały trafić na Wronoskał. Mama uznała, że tak będzie bezpieczniej, niż płynąć prosto na kontynent. Miałyśmy przeczekać najgorsze i potem dostać się na inną łódź, płynącą na główny ląd.
– Ale jaki to ma związek z Kieszenią Kłusownika? – zapytała Betty.
– Chodziło o beczki po piwie. Mama mówiła, że zaczekamy na przybycie wozu, który zabiera je z powrotem do browaru, żeby się w nich schować.
– I przedostać się na główny ląd, gdy zabierze je statek – odgadła Betty.
Mgła rozpraszała się stopniowo w pojedyncze, zastygłe nad wodą obłoki. Prawie już minęły więzienie, zmierzając w kierunku Grzęzistopia.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego wybrałyście akurat naszą gospodę – odezwała się Fliss. – Nadęty Lis znajduje się po przeciwnej stronie Wronoskału – czy nie byłoby rozsądniej skierować się właśnie tam? To przecież o wiele bliżej Udręki.
Błądka podciągnęła kolana pod brodę i objęła swoje nogi.
– Mama uznała, że Kieszeń Kłusownika da nam większą szansę. Słyszała, że to zaniedbane i podupadające miejsce, więc łatwiej będzie wkraść się na podwórze…
– Zaniedbane? – uniosła się Fliss. – P o d u p a d a j ą c e?
– Och, dajże spokój – parsknęła Betty. – To wręcz sypiąca się ruina. Taka prawda, nie ma co zadzierać nosa.
Fliss ściągnęła usta. Przez chwilę wyglądała zdumiewająco podobnie do Charlie, kiedy ta się dąsała.
– I to pomimo wysiłków taty, żeby odnowić gospodę – wymamrotała, rzuciwszy Błądce urażone spojrzenie.
– To nie wszystko, co słyszałyśmy – powiedziała dziewczynka cicho.
– Taak? A co jeszcze gadają? Że nasza babcia jest pijaczką? Że nasze domowe posiłki smakują jak trociny?! – Fliss znów podniosła głos.
– Tylko gdy ty gotujesz – wymamrotała pod nosem jej siostra.
– Doskonale cię słyszałam!
Betty uniosła brew. Fliss rzadko traciła nad sobą panowanie. Cóż, najwyraźniej choroba morska i lojalność wobec rodziny tworzyły wybuchową mieszankę.
– N-nie! – Błądka pokręciła energicznie głową. – Nic z tych rzeczy. Mama słyszała, że mieszkają w niej dobrzy ludzie. Serdeczni. Że… że w razie czego nas nie wydadzą.
– Och… – Fliss złagodniała. Nachyliła się do wiadra, bo jej ciałem wstrząsnął dreszcz. – Koniec końców chyba lepiej być znanym z dobroci niż z bogactwa.
Betty poruszyła palcami u stóp w znoszonych butach.
– To ostatnie nigdy nam nie groziło.
Naszła ją nieprzyjemna myśl, zachowała ją jednak dla siebie. Miło było słynąć z dobroci, lecz to właśnie ta sława doprowadziła do porwania Charlie. Dobroć wystawiała je na ciosy. Betty poruszyła się niespokojnie za kołem sterowym – wydanie strażnikom Błądki nie byłoby łatwe ani przyjemne, ale przynajmniej wszystkie Wspaczne leżałyby teraz w ciepłych łóżkach, a zamiast tego miotał nimi zimny wiatr. Odepchnęła od siebie ten przerażający wniosek i mocniej zacisnęła palce na kole.
– Nie rozumiem tylko, jak miałoby wam to pomóc znaleźć tę niewidzialną wyspę – powiedziała. – Statek przewożący beczki raczej się tam nie zatrzyma – ani nigdzie w pobliżu.
– Nie taki był nasz plan – odparła Błądka. – Miałam jedynie bezpiecznie wydostać się z Wronoskału, żeby później samodzielnie dotrzeć do Mrugającej Wiedźmy. Ten statek przepływa na tyle blisko, że mogłabym to zrobić nawet wpław.
– Do Mrugającej Wiedźmy? – Betty przeszedł dreszczyk strachu i podniecenia.
Jeszcze raz przyjrzała się mapie Błądki, tym razem koncentrując uwagę na dwóch osobliwych punktach orientacyjnych. Z początku za bardzo absorbowała ją tajemnicza wyspa, żeby zauważyła cokolwiek innego. A oto i Kompas Czarnoksiężnika, naszkicowany atramentową kreską nieduży wrak. Pomiędzy wrakiem a wyspą widniała plamka, skała z postacią w charakterystycznym szpiczastym kapeluszu. Na jej ramieniu siedział czarny ptak, a obok stał kociołek. Betty widywała już to oznaczenie na innych mapach, ale nigdy tak misterne i szczegółowe. Przeważnie było to skupisko kamieni mniej lub bardziej przypominające ludzką głowę z haczykowatym nosem i czymś na kształt kapelusza wiedźmy. Ale na mapie Błądki… ta postać miała w sobie coś osobliwego. Dopiero teraz to dostrzegła, tę białą plamkę na twarzy, coś jakby maleńkie oko.
– Spójrz przez wiedźmi kamień – zachęciła ją Błądka.
Betty uniosła kamień do twarzy. Z początku nic nie widziała, aż raptem postać na mapie zadrżała, jakby ją omiótł podmuch wiatru. I znów, kolejny ruch – tym razem nie miała żadnych wątpliwości.
– Puściła do mnie oko! – krzyknęła, odruchowo wciskając mapę i kamień Fliss. – Zamrugała do mnie, rozumiesz?
– Na skaczące kawki… Tak, ona naprawdę mruga. – Fliss oddała siostrze mapę drżącymi rękami.
– Myślę, że Mrugająca Wiedźma jest w jakiś sposób związana z wyspą – powiedziała Błądka. – Właśnie dlatego muszę się tam dostać.
Na czole Fliss pojawiły się głębokie zmarszczki.
– Zaraz, czy przypadkiem tato nam o tym nie opowiadał? O jednookiej wiedźmie z mokradeł i o skalistej wyspie.
– Zgadza się! – zawołała Betty. – Coś o tym, że… spełniała życzenia? – Zalała ją fala wspomnień z dzieciństwa, tych wszystkich chwil, gdy tuliły się z Fliss do ojca, a Charlie gaworzyła radośnie w kołysce, ssąc palce u stóp.
Charlie.
Betty zapiekły oczy. Tylko się nie rozklej, ofuknęła samą siebie w myślach. To nie był dobry czas na łzy.
– Ta historia pochodziła ze starej książki, pełnej legend Wronoskału – powiedziała.
– Fakt. – Fliss pokiwała głową. – Pamiętam tytuł, Kroniki Wronoskału.
Betty zacisnęła powieki. Prawie poczuła lekko stęchłą woń starych, pożółkłych kartek. Usłyszała też głos ojca – i historię, którą im opowiadał tak wiele razy.
Wzięła głęboki wdech, po czym otworzyła oczy.
– Był sobie kiedyś ubogi mężczyzna, który miał trzech synów…

Kroniki Wronoskału

Starucha, kruk i labirynt.
Część 1


 
Był sobie kiedyś ubogi mężczyzna, który miał trzech synów. Mieszkali oni na wyspie otoczonej przez mokradła, a jedyna droga wiodła tam przez wodę.
Jak to często bywa w przypadku rodzeństwa, każdy z braci różnił się od pozostałych. Najstarszy, imieniem Fortuna, miał dobre serce, lecz często zadzierał nosa. Jako pierworodny, to on dostawał wszystko, co najlepsze, a natura nie poskąpiła mu uroku osobistego ani urody. Drugi syn, Szczęście, był odważny, ale lekkomyślny. Złościło go, że nie miał nic własnego, bo nawet koszulę odziedziczył po Fortunie. Najmłodszy z braci, Nadzieja, miał z całej trójki najżyczliwszy charakter i był też najmądrzejszy, tyle że mało kto go dostrzegał.
Rodzina z trudem wiązała koniec z końcem, uzależniona od zarobków ojca szewca. Choć był to sprawny rzemieślnik, z wiekiem jego wzrok stawał się słabszy, a ręce coraz mniej pewne. W rezultacie klienci przestawali do niego wracać. Po szczególnie srogiej zimie okazało się, że starszy mężczyzna nie jest w stanie dłużej pracować. Z obawy o swoje życie trzej bracia usiedli do stołu, by razem się zastanowić, jak ocalić rodzinę przed ruiną.
– Pójdę poszukać pracy – oznajmił Fortuna.
Nie miał jednak żadnych zdolności i przynosił do domu wyłącznie miedziane gawrony i pierzaki – o wiele za mało, by wszystkich wykarmić. Aż któregoś razu powrócił nie z drobniakami, lecz z zasłyszaną historią.
Dotyczyła ona tajemniczej wyspy, skrywającej wielki labirynt. Ponoć w samym środku tego labiryntu czekały na śmiałków nieopisane skarby. Aby do nich dotrzeć, trzeba było pokonać liczne pułapki i rozwiązać zagadki, a drogę wiodącą do labiryntu znała wyłącznie starucha mieszkająca na mokradłach ze swym krukiem.
Starucha wiodła samotniczy tryb życia nie bez powodu – ponoć nie przepadała szczególnie za ludźmi. Nużyły ją wieczne prośby o pomoc, irytowały niezapowiedziane wizyty. Przede wszystkim jednak złościło ją to, jak na nią patrzono – jakby była inna. Tak się bowiem składa, że była także wiedźmą.
Gdy ujrzała nadpływającego Fortunę, który próbował krzykiem zwrócić na siebie uwagę, wznieciła na morzu straszliwy sztorm. Jednakże Fortuna, równie zarozumiały, co silny, zdołał skierować rachityczną łódkę na skałę, gdzie mieszkała starucha. Stała tam z wielkim krukiem na ramieniu, a ptak przemawiał za nią krótkimi, urywanymi zdaniami.
Wiedźma milcząco wepchnęła Fortunie do ręki kamień z otworem pośrodku, całym wyłożonym maleńkimi klejnotami.
– Spójrz przez, spójrz przez! – zakrakał kruk.
Fortuna uniósł kamień do twarzy i zakrzyknął ze zdumienia. Na horyzoncie ukazał mu się bowiem ląd, którego wcześniej z całą pewnością tam nie było. Od razu zrozumiał, że to właśnie tam musi się kryć legendarny labirynt.
Starucha trzymała w rękach kociołek, który wyciągnęła w jego stronę.
– Weź jeden, tylko jeden! – nakazał Fortunie kruk, łypiąc na niego żółtym okiem.
W kociołku znajdowała się mnogość osobliwych przedmiotów: para solidnych skórzanych trzewików w rozmiarze Fortuny i miękka aksamitna opończa; wysadzany kamieniami szlachetnymi sztylet, królicza łapka, motek przędzy, a także złote jajo. Fortuna zdążył się domyślić, że tylko jeden z tych przedmiotów mu pomoże, i mocno się zadumał. Czy nie byłoby rozsądnie wziąć coś wartościowego? Jeśli poniesie porażkę, przynajmniej nie wróci do domu z pustymi rękami.
– Mam już dobre buty – argumentował – a sztylet i opończa nie mogą się równać ze skarbami, które czekają na wyspie. Króliczej łapki też nie zabiorę, bo nie należy szukać szczęścia kosztem innych stworzeń. Przędza zdaje mi się zaś całkiem bezużyteczna. – Koniec końców zdecydował się więc na złote jajo.
Ponieważ wiedźma była szkaradna, Fortuna nie dostrzegł pochmurnego grymasu na jej twarzy. Długo roztrząsał swój dylemat, a przecież kociołek musiał być ciężki i staruchę rozbolały ręce. Na dodatek, dumny ze swojej przebiegłości, zapomniał jej podziękować, kiedy wsiadał do łodzi, co jeszcze bardziej ją rozsierdziło. Aby go pokarać, przywołała wiatr, który zepchnął go z kursu i wydłużył jego podróż o jeden dzień.
Fortuna płynął przed siebie, kierując się wskazaniami wiedźmiego kamienia. Na wyspę dotarł wyczerpany, a potem długo chodził w kółko, bo nie potrafił znaleźć ścieżki. Nie było tam niczego prócz jasnych poszarpanych głazów. Ze szczelin w skałach rozsadzonych przez korzenie wystawały pokraczne krzywe gałęzie. Fortuna zdał sobie poniewczasie sprawę, że w sztormie wznieconym przez wiedźmę stracił cumę – a ponieważ nie miał żadnej innej rzeczy, którą mógłby przywiązać łódź, musiał pozwolić jej dryfować.
Cóż było począć, mógł jedynie wspiąć się na klif i rozejrzeć z góry. Trudno mu było znaleźć oparcie dla stóp, często ześlizgiwały mu się ręce, wzniecając tumany duszącego pyłu. Mimo że jakimś cudem jajo przetrwało wspinaczkę, Fortuna pożałował swojego wyboru – było bowiem ciężkie i nieporęczne, a czekała go długa droga. Zmierzchało, kiedy jego oczom ukazał się płaski obszar przed wejściem do jaskini. Dostrzegłszy w zaroślach kamienną studnię, miał ochotę krzyczeć ze szczęścia.
Radość jednakże trwała krótko. Kiedy zajrzał do studni, zobaczył w dole wiadro – zbyt daleko, by mógł je dosięgnąć. Żeby zaspokoić palące pragnienie, wyrywał kępki mokrego mchu, rosnące w szczelinach wewnątrz studni, i wyciskał z nich krople wody wprost na suchy język. Dopiero napojony poczuł, że dręczy go także żarłoczny głód. Ciekawe, jak duże żółtko skrywała skorupka złotego jaja, przemknęło mu przez głowę pytanie.
– Wyłącznie głupiec zdecydowałby się na śmierć głodową, żeby ratować złote jajo – stwierdził. – Bo i na co trupowi bogactwa? – Z tymi słowami rozbił skorupkę.
Wtedy z jaja wyskoczył czarny kruk, rechoczący szpetnie. Fortuna zamachnął się na niego w złości, stracił równowagę i runął do studni. Ptak zaś – tak jest, ten sam, który siedział na ramieniu wiedźmy – zaskrzeczał:
– A to pech, a to pech! – po czym odleciał w siną dal…
Łódka Fortuny zdryfowała zaś na pełne morze i odpłynęła.

Rozdział dziesiąty
Srebrzysty welon


 
Betty przerwała opowieść, bo Fliss przepchnęła się obok niej do drzwi sterówki. Chwilę później z zewnątrz doleciał odgłos torsji, a kiedy Fliss wróciła, była blada jak ściana. Betty zaś uparcie głowiła się nad historią wiedźmy, rozsupływała w głowie jej zagmatwane wątki. Aż dotąd sądziła, że była to tylko bajka, opowiadana dzieciom przed snem ku przestrodze. Jeśli jednak legenda o jednookiej wiedźmie miała w sobie choć ziarno prawdy, to wyspa prawdopodobnie też istniała. Tylko co Błądka miała nadzieję tam znaleźć?
„Nieopisane skarby…” – usłyszała w głowie głos ojca. Czy Błądka i jej mama ryzykowały tak wiele i przebyły taki szmat drogi, bo motywowała je chciwość? Ta myśl budziła w niej złość i niechęć.
– Czego zamierzałyście szukać na tej ukrytej wyspie? – spytała lodowatym głosem. – Czy naprawdę podjęłyście z mamą tak wielkie ryzyko i doprowadziłyście do porwania Charlie, żeby się wzbogacić?
– Co? Nie! – Błądka zmarkotniała, a po jej bladych policzkach spłynęły łzy. – Nic nie wiem o żadnych bogactwach, wcale nie o to nam chodziło!
Betty zacisnęła zęby rozdrażniona. Nawet jeśli dziewczynka nigdy nie słyszała tej opowieści, to mogła ją znać jej mama, wystarczająco niemądra lub chciwa, by dojść do wniosku, że pieniądze rozwiążą wszelkie problemy. Może zmierzała nawet wykupić swojego męża z więzienia?
– Betty. – Fliss rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie i pokręciła lekko głową.
Betty postanowiła się nie odzywać, przynajmniej na razie. Może Błądka chętniej otworzy się przed jej siostrą? Fliss umiała zdobywać to, na czym jej zależało, za pomocą uroku osobistego – w przeciwieństwie do Betty, która zwykle plotła, co ślina na język przyniesie.
– Jeśli to nie na skarbach wam zależało, dlaczego tak bardzo chciałyście się tam dostać? – podjęła Fliss. – Na pewno wiedziałyście, co spotyka uciekinierów. Żeby narazić się na to wszystko, przez co dzisiaj przeszłaś, trzeba być co najmniej…
– Głupim – burknęła Betty.
– Chciałam powiedzieć: zdesperowanym – poprawiła ją Fliss. – Bo przecież obie doskonale wiemy, jak to jest. Czyż nie, Betty?
– Mniejsza o nas. – Złość nie pozwalała Betty myśleć racjonalnie. – Chcę się dowiedzieć czegoś o niej, bo to jej historia jest w tej chwili pełna dziur. I nie chodzi mi wcale o wiedźmi kamień!
– Kiedy my naprawdę byłyśmy zdesperowane – rzuciła dziewczynka smutno. – Oczywiście, że wiedziałyśmy, jakie to ryzyko – ale musiałyśmy spróbować! Dla mojego taty. Żeby dowieść jego niewinności.
– Niewinności? A o co go oskarżyli? – Z głosu Betty bił chłód. Czy to mogła być prawda? Czy Błądka i jej mama próbowały ratować ojca dziewczynki? Obejrzała się na bryłę więzienia, niknącą za nimi w ciemnościach. Obie z Fliss doskonale pamiętały, jak to jest mieć za tymi wysokimi murami bliską osobę.
– O morderstwo.
Choć Błądka powiedziała to bardzo cicho, jej słowa zagrzmiały Betty w uszach. Skoro dziewczynka i jej matka trafiły na Udrękę, ten mężczyzna musiał się dopuścić straszliwej zbrodni, to od początku było oczywiste. Mimo to nie taką odpowiedź wyobrażała sobie Betty. Gwałtownie zaczerpnęły z Fliss tchu, bo wszystko stało się nagle jasne. Na Wronoskale za każde przestępstwo karano surowo, ale za odebranie drugiemu człowiekowi życia przewidywano tylko jeden wyrok. Najgorszy ze wszystkich.
– Zamierzają go stracić, prawda? – powiedziała Fliss.
Spomiędzy ust dziewczynki wyrwało się tylko zduszone stęknięcie.
– Ale… kiedy? – wychrypiała Betty, której nagle zaschło w gardle. Wspomniała z dreszczem więzienny szafot: drewniane rusztowanie, ponury dziedziniec… W przeszłości, jak opowiadała im babka, egzekucji dokonywano publicznie, na rozstaju dróg. Tyle dobrego, że dziś odbywały się one wyłącznie za murami.
– Za trzy dni. – Błądka przygryzła wargę. – Próbowałyśmy przemówić im do rozsądku, ale nikt nas nie słuchał! A czas uciekał. – Wytarła zasmarkany nos. – Właśnie dlatego uciekłyśmy. Żeby udowodnić, że tato tego nie zrobił. A ponieważ mamę złapali… zostałam mu tylko ja. Jestem jego jedyną szansą. – Ukryła twarz w dłoniach i zapłakała.
Nie wiedząc, co zrobić, Betty położyła niepewnie rękę na plecach dziewczynki. Poczuła pod palcami lepką wilgoć, mimo że przecież dały dziewczynce suche rzeczy Charlie. Tak jakby mokradła pochwyciły Błądkę w swoje szpony i nie zamierzały puścić.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego zesłali cię z mamą na Udrękę – powiedziała Fliss. – Myślałam, że trafiają tam wyłącznie dawni więźniowie, którym nie wolno wrócić do domów.
– Za karę. – Błądka przeciągnęła rękawem po zapłakanej twarzy i westchnęła. – Zanim do tego wszystkiego doszło, mieszkaliśmy na głównym lądzie, w Wesołkach Bagnistych. Mój tato był rybakiem, i to naprawdę dobrym. Ale łapał też błędne ogniki. Jak ja. – Mina jej zrzedła. – Między innymi dlatego jego połowy zawsze były największe.
– Nie rozumiem. – Betty zmarszczyła brwi. – W jaki sposób ogniki miałyby mu pomóc w łowieniu ryb?
Błądka pokręciła głową.
– One same nie pomagały. Tato zawsze mówił, że ogniki to dusze, które cierpią z powodu różnych niezałatwionych spraw. Czasem dręczą je złość i smutek, kiedy indziej chęć zemsty. Czasem domagają się sprawiedliwości. Ale zawsze chcą być wysłuchane. Właśnie dlatego bywają niebezpieczne dla ludzi, którzy nie wiedzą, jak słuchać, którzy nie są przygotowani. Łatwo wtedy za nimi zbłądzić, zupełnie się zapomnieć – i to dlatego budzą taki postrach. – Dziewczynka pociągnęła nosem. – Ale tato się nie bał. Dzięki temu mógł zapuszczać się tam, gdzie inni nie mieli odwagi. Na bogate łowiska, których inni rybacy unikali jak ognia, ze strachu przed ognikami. Tato je… s z a n o w a ł. Nauczył tego mnie, kiedy stało się jasne, że ja też mam dar. – Uśmiechnęła się blado. – Twierdził, że jestem urodzoną łapaczką ogników.
– A co tacy łapacze właściwie robią? – zapytała Fliss.
– Koją je.
– Koją?
– Uspokajają w taki sposób, że tracą władzę nad ludźmi – wytłumaczyła Błądka. – Przynajmniej na chwilę. Tato pokazał mi, jak to bezpiecznie robić, ale powiedział, że to musi pozostać naszym sekretem. Że są ludzie, którzy chcieliby wykorzystać moją umiejętność do… do złych rzeczy.
Betty przeszedł znajomy dreszcz. Babka powiedziała im coś bardzo podobnego tamtej nocy, gdy otrzymały od niej matrioszki. Że te magiczne przedmioty byłyby bardzo niebezpieczne w rękach niewłaściwych ludzi.

 
Wesprzyj nas