Reprezentatywny, chronologicznie skomponowany, wybór opowiadań cenionego i poczytnego w Polsce jednego z najważniejszych węgierskich pisarzy XX wieku.


Stara miłośćTom rozpoczyna pierwsze opowiadanie kilkunastoletniego Máraiego. W kolejnych utworach obserwujemy narodziny i rozwój talentu pisarza. Śledzimy jego poszukiwania tematów, zainteresowań i stylów, podejmowanych przez autora w późniejszych powieściach.

Wśród znanych i lubianych motywów, z którymi zetkniemy się w niniejszym tomie opowiadań węgierskiego pisarza, są: miłość i śmierć, życie i przemijanie, ludzkie relacje i konflikty.

Wszystko to Márai wydobywa z codziennych, niejednokrotnie banalnych zdarzeń, które po mistrzowsku opisuje, wywołując w czytelnikach głębokie emocje.

 
Sándor Márai
Stara miłość
Wybór, przekład, przypisy i wstęp: Irena Makarewicz
Wydawnictwo Czytelnik
Premiera w tej edycji: 10 listopada 2020
 
 

Stara miłość


Tak się zaczęło


 
Ja nie chcę być węgierskim Flaubertem, z czystym sumieniem przysięgam, że nie; ja chcę być Sándorem Máraim, który napisał pewną powieść.
Sándor Grosschmid, 1918

Niezwykły fenomen Sándora Máraiego – w Polsce wydano dotąd trzydzieści kilka tomów jego prozy: liczne powieści, ponadto opowiadania, felietony, obszerne fragmenty Dziennika, wyemitowano wiele słuchowisk, wystawiono w teatrze najsłynniejszy dramat Przygoda – rodzi pytania o istotę jego twórczości. Co sprawia, że ten węgierski pisarz ma u nas, a także w wielu innych krajach na całym świecie, tak licznych wielbicieli? Co takiego jest w jego utworach, że pomimo upływu lat niezmiennie przyciągają one uwagę, chwytają za serce wciąż powiększające się grono odbiorców? W odpowiedzi jedni będą wskazywać na mistrzostwo stylu i formy, inni – na niezwykle interesujący dobór szeroko zakrojonej tematyki oraz na ogromną kreatywność w przetwarzaniu najbardziej nawet banalnych wątków, jeszcze inni – na celność obserwacji i diagnoz dotyczących społeczeństwa, polityki, kultury, historii, antropologii, na humanizm i wizjonerstwo. Będą i tacy, którzy położą nacisk na niezłomną postawę Máraiego, na jego tragiczny los. I wszyscy będą mieli rację! Jednak nawet suma tych ważkich argumentów wciąż pozostawia pewien niedosyt, jest bowiem coś, co umyka zarówno racjonalnej, jak i emocjonalnej ocenie dzieła Máraiego. To jakaś na poły magiczna więź pisarza z czytelnikiem, relacja polegająca na dialogu twórcy i tego, do kogo kieruje on swoje dzieło. Gdy czytamy, słuchamy, oglądamy Máraiego, odnosimy wrażenie, że zwraca się on do nas wszystkich i zarazem do każdego z nas z osobna, bezbłędnie odnajduje ten czuły punkt, za którego dotknięciem zmuszeni jesteśmy dokonać pewnego rozrachunku z samymi sobą. W efekcie otwierają się nasze serca i umysły, umacnia nasze człowieczeństwo. Choć nieodmiennie przywodzi mi to na myśl moment utrwalony w scenie stworzenia Adama na słynnym fresku Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, to jednak warto poszukać – poza tą dla wielu przesadnie podniosłą wizją boskości lub magiczności – tropów, które pomogłyby udzielić odpowiedzi na pytania postawione na wstępie. Cenne wskazówki przyniesie nam z pewnością uważne prześledzenie rozwoju Máraiego jako pisarza, poczynione na podstawie jego małej prozy, od prawdziwych juweniliów aż po dojrzałą nowelistykę. Taki właśnie zamysł towarzyszył powstawaniu niniejszego, chronologicznie ułożonego wyboru opowiadań, któremu nadałam tytuł Stara miłość.
Szkice, portrety, opowiadania i nowele, niekiedy o rozmiarach mikropowieści, to bardzo ważna część spuścizny Máraiego. Za życia pisarza ukazało się na Węgrzech kilka autorskich wyborów tych krótkich form, a także felietonów o walorach wybitnie literackich. Polskiemu czytelnikowi znane są dwa z tych zbiorów: tom opowiadań Magia oraz tom felietonów Kronika Niedzielna. Jednak Márai pozostawił po sobie znacznie więcej tekstów rozproszonych po rozmaitych gazetach i czasopismach, zwłaszcza tych wychodzących niegdyś w Budapeszcie i na Górnych Węgrzech. Dopiero pośmiertnie udało się całą tę jego nowelistykę, wcześniej nieujętą w żadnym wydaniu książkowym, zebrać i wydać na Węgrzech w latach 2004–2005: w trzech tomach pomieszczono blisko sto pięćdziesiąt opowiadań, czyli wszystkie odnalezione dotąd w prasie utwory z lat 1916–1947. Z czasem czytelnicy węgierscy otrzymali też możliwość zapoznania się ze znaczną częścią publicystycznego dorobku Máraiego, również wydaną w wielu obszernych tomach, w tym z publicystyką pochodzącą z czasów powojennej emigracji, kiedy Márai powrócił wprawdzie do zawodu dziennikarza, ale nie pisywał już tekstów dla gazet, tylko wygłaszał dłuższe felietony w cyklu audycji w Radiu Wolna Europa. Miejmy nadzieję, że w najbliższych latach przynajmniej fragmenty tych jego dokonań ukażą się również po polsku.

Jak wskazują najnowsze badania historycznoliterackie, pierwsze teksty prasowe, choć nie wstępniaki, jak podawał w Wyznaniach patrycjusza, Márai opublikował w najbardziej znaczącej gazecie w swoim rodzinnym mieście, w Kassy2 (dzisiaj Koszyce). Gazeta ta nosiła tytuł „Felsőmagyarország” (Górne Węgry), a od 1918 roku – „Kassai Napló” (Dziennik Kassański). Należała do redaktora i wydawcy Sámuela Morvaiego, właściwie: Samu Matznera, czyli – rzecz warta odnotowania – do ojca przyszłej żony pisarza, Loli. Ów debiut prasowy Máraiego miał miejsce w sierpniu 1915 roku, a zatem autor liczył sobie wówczas ledwie piętnaście lat. Już kilka miesięcy później przyszedł kolejny sukces: niedawny debiutant w zawodzie dziennikarza zdobył nagrodę w konkursie ogłoszonym przez wydawaną w Budapeszcie, prestiżową „Pesti Hírlap” (Gazetę Peszteńską) i tam właśnie w marcu 1916 roku opublikowano pierwsze jego opowiadanie, zatytułowane Syn Lukrecji. Dopiero w 1918 roku ukazał się tom wierszy Emlékkönyv (Księga pamiątkowa albo też: Księga pamięci), który przez lata uznawano za debiut pisarza.
Aktywność literacka w tak młodym wieku oznaczała dla Máraiego kłopoty w szkole, trzeba bowiem wiedzieć, że uczęszczał on do placówki prowadzonej przez norbertanów, a jej uczniom nie wolno było publikować w prasie pozostającej poza nadzorem Kościoła, chyba że za specjalną zgodą dyrekcji szkoły. W domu także czekały go kłopoty, ponieważ ojciec nie życzył sobie, by nazwisko rodowe, noszone przecież przez znanych prawników i urzędników, miejskich patrycjuszy, generalnie ludzi statecznych, z autorytetem, ale i z obowiązkami, słowem, by nazwisko Grosschmidów wiązano z artystycznymi, czyli mało poważnymi – jak sądziła głowa rodziny i jak bez wątpienia sądzili również inni stateczni mieszczanie – wyborami synów. Z tych właśnie względów przyszły klasyk XX wieku początkowo posługiwał się pseudonimem i podpisywał się „Márai”, bez imienia. Niedługo potem zmienił jednak pseudonim na „Ákos Salamon” – tak sygnowane były choćby otwierające niniejszy tom opowiadania Syn Lukrecji oraz następne, zatytułowane Ernő, a z opowiadań tutaj nieujętych: Ágoston halála (Śmierć Ágostona). Czasem spotkać można także nazwisko „Máray”, i w tym wypadku bez imienia, jak również „Sándor Mérai” – przy okazji pominiętego w niniejszym wyborze opowiadania Kristóf kezd rosszat sejteni!… (Kristóf zaczyna mieć złe przeczucia!…). Nie da się wykluczyć, że niewielkie odstępstwa i warianty pseudonimu wynikały jedynie z błędów zecerskich. W każdym razie w 1919 roku ostatecznie ustalił się pseudonim „Sándor Márai”, który po latach, a dokładniej w kwietniu 1939 roku, stał się też oficjalnym imieniem i nazwiskiem pisarza. Również brat Sándora, Géza, słynny reżyser filmowy, zdecydował się przyjąć inne nazwisko: „Radványi”, przy czym za granicą dodawał jeszcze „von”, do czego zresztą miał pełne prawo, gdyż jego i Sándora prapradziadek, János Kristóf Kilián László Grosschmid, rzeczywiście otrzymał w 1790 roku tytuł szlachecki. Warto zauważyć, że przy wyborze pseudonimów obaj młodzieńcy wykorzystali nazwiska jakoś już funkcjonujące w rodzinie: nazwisko Radványi występowało w rodzinie ich babki, natomiast nazwisko Máray przyjęło w połowie XIX wieku dwóch ich stryjecznych dziadków, a szlacheckiego przydomka Márai używał chrzestny, a zarazem dziadek Sándora. Ten przydomek wziął się od nazwy rzeki Mára, dopływu Izy, która z kolei wpada do rzeki Maros w rejonie Máramaros (dzisiaj na pograniczu Ukrainy i Rumunii), gdzie swego czasu osiedliła się część rodziny Grosschmidów, którzy – jak wiadomo – byli z pochodzenia Dolnosaksończykami. Dzięki dodanej do nazwy rzeki Mára końcówce -i powstał przymiotnik Márai3, oznaczający również człowieka wywodzącego się z rodu osiadłego w określonym regionie historycznych Węgier i przez wieki współtworzącego węgierską historię oraz tradycję. Dla porządku, a też jako ciekawostkę można dodać, że w liście napisanym przez debiutującego Máraiego do Dezső Kosztolányiego, sławnego wówczas literackiego autorytetu, któremu zawdzięczał swój debiut jako autor opowiadania i którego z czasem zaczął nazywać swoim mistrzem, pojawił się jeszcze inny pseudonim: „Zsögöd-Grosschmid”, ale i ten był już wcześniej używany w rodzinie pisarza.

Pierwsze opowiadania kilkunastoletniego Máraiego zadziwiają umiejętnością zwięzłego oddania istoty historii przelewanej na papier, celnego opisu świata i postaci, a także nakreślenia atmosfery zarówno wydarzeń szczególnych, jak i tych całkiem zwyczajnych. To obrazowanie jest początkowo jeszcze na tyle mocno nasycone poetyckością, że niektóre fragmenty ówczesnej prozy pisarza można by wręcz ułożyć w wiersze albo potraktować jako fragmenty utworów poetyckich. Młody Márai, jak to się często zdarza, był przede wszystkim lirykiem. Nie zmieniło się natomiast jego pisarskie kredo, na które natykamy się już w juweniliach, tak oto ujęte w opowiadaniu Ernő:

Tak pisz! Zapamiętaj sobie, że samym zapachem bzu niczego na świecie nie osiągniesz. Dużo się ucz, bardzo dużo. Przeczytaj tę książkę, a zobaczysz, jak powinna wyglądać dobra powieść. Musisz być dobrze przygotowany, mieć dobry temat i ciepły, przemawiający do serca styl. Naucz się widzieć rzeczy takimi, jakie są, ale mimo wszystko patrz na nie z większego dystansu, bo wtedy są ładniejsze. Jeśli na górę patrzę z daleka, to jest ona piękna i niebieska, z bliska zaś – brązowa, nierówna, zakrzaczona, zwyczajna. Ale nawet i z daleka to wciąż jednak góra. Nigdy nie bądź całkowicie subiektywny, bo od tego utoniesz, ale nigdy też na tyle obiektywny, żeby nie kochać swych postaci…

Taki jest przykaz, jego realizacja natomiast nie zawsze zdaje się osiągalna dla młodego twórcy. W pierwszych utworach Márai nazbyt przesadnie stara się wszystko wyartykułować, wprost podkreślić to, co z jego punktu widzenia jest najważniejsze, co stanowi jego własne intencje i cel. Ten sposób opowiadania pisarz poważnie zmodyfikuje w przyszłości – wystarczy porównać scenę erotyczną w publikowanym tu opowiadaniu, a raczej mikropowieści Podróż Metropolem oraz tę w późnej powieści Sąd w Canudos. Oczywiście, mowa w nich o innych zdarzeniach, niemniej jednak z tej pierwszej biją realizm i szczegółowość, w drugiej zaś przeważają niedomówienie i nacisk na aurę niezwykłości, tak by czytelnik sam dopowiedział sobie detale i tym sposobem współtworzył dzieło. Nie bez powodu uznaje się, że choć scena kąpieli w Sądzie w Canudos wcale nie posiłkuje się dosłownym odwzorowaniem seksualności, to przy całej swej subtelności wręcz kipi erotyzmem, oszałamia czytelnika i na długo zapada w pamięć.
Lektura opowiadań Máraiego przynosi kilka ważnych wniosków w odniesieniu do całości dzieła tego pisarza. Przede wszystkim uzmysławia ona, że w małej prozie Márai pozwala sobie na wypróbowywanie rozmaitych stylów i zabiegów fabularnych, sięga po rozwiązania niespotykane potem w jego twórczości, czego dobrym przykładem są publikowane tu opowiadania oniryczne: Klucz oraz Przeszłość. Podobnie jest z tematyką, bo pewne wątki i obszary Márai z czasem całkowicie porzucił albo pisał o nich jedynie w Dzienniku, a przecież w jego pierwszych utworach zajmowały bardzo ważne miejsce. Pewnym zaskoczeniem dla polskich czytelników może być przykładowo nierzadkie podejmowanie tematu dawnej i nowej Rosji, z cezurą rewolucji bolszewickiej, zaprezentowane tutaj w takich opowiadaniach jak Rosyjscy goście, a zwłaszcza Podróż Metropolem. Proza ta dowodzi, że choć Márai nigdy nie był w Rosji (ani tym bardziej w Związku Radzieckim), miał o tym kraju ogromną wiedzę, ponieważ nie tylko na bieżąco śledził tamtejsze wydarzenia, lecz także przyjaźnił się z rosyjskimi emigrantami. Znał więc obie strony medalu: radziecką propagandę oraz realne życie, a to z kolei doprowadziło go do przekonania, że czerwona dyktatura sowieckiego reżimu ma i długo będzie miała wielki wpływ na Europę i świat. Znakomitą znajomość rosyjskich i radzieckich realiów Márai potwierdził zresztą także w wydanym w 1932 roku na Węgrzech, a rok wcześniej również w kilku krajach Europy Zachodniej (w Niemczech, we Francji i Włoszech), albumie poświęconym polityce, noszącym tytuł Így történt! 1914–1930 fényképekben (Tak było! Lata 1914–1930 na fotografiach), którego był pomysłodawcą i współtwórcą wraz z László Dormándim. Z trzech i pół miliona agencyjnych fotografii ich współpracownicy wybrali najpierw pięćdziesiąt tysięcy, a następnie już oni sami, Márai i Dormándi – tych siedemset, które ostatecznie weszły do publikacji. Ponadto Márai dodał pod zdjęciami zwięzłe, niezwykle celne podpisy. W tym albumie obok wielu ciekawych obrazów z Rosji i ze Związku Radzieckiego pojawiło się – nie bez przyczyny i wręcz wizjonersko – zdjęcie Stalina tuż obok zdjęcia Hitlera. Nawiasem mówiąc, o Stalinie Márai napisał kiedyś w jednym ze swoich felietonów, że to najprzyjemniejszy człowiek, zwłaszcza jeśli akurat nie wiesza. Wielka szkoda, że w latach trzydziestych nie ukazał się jeszcze jeden album – ten poświęcony wyłącznie Rosji – jaka była, i Rosji – jaką się stała, Rosji Radzieckiej4. Márai pragnął bowiem za pomocą tak wiele mówiących fotografii – zdjęć przedstawiających ostatniego cara i jego rodzinę, a także wyzutych ze wszystkiego nędzarzy, burłaków, zamachowców, studentów zesłanych na Syberię, rewolucjonistów, dzierżycieli władzy, prominentów, którzy najpierw przyjaźnie się obejmowali, a potem nawzajem wycinali, a nawet Wielki Głód i procesy pokazowe – dowieść, że na początku XX wieku Rosja stała przed szansą ogromnego skoku rozwojowego. Niestety, ostatecznie jej losy potoczyły się fatalnie w kierunku bezlitosnej bolszewickiej dyktatury, grzebiącej miliony istnień ludzkich oraz możliwość postępu i życia godnego człowieka. Jednak podobnie fatalnie toczą się ludzkie losy, gdy do głosu dochodzą kręgi zainteresowane wojną, bo ta przynosi niebotyczne profity przemysłowi zbrojeniowemu, choć oczywiście za cenę traktowania prostych ludzi jako mięsa armatniego, co podkreśla Márai w pacyfistycznej, można by rzec, Podróży Metropolem. Warto zaznaczyć, że podobnymi poglądami, wyrażającymi najgłębszy sprzeciw pisarza wobec wojny, przeniknięta jest też inna książka młodego Máraiego: jego dziennik podróży zatytułowany Istenek nyomában (Śladami bogów), a będący relacją z wyprawy między innymi na Bliski Wschód, do Egiptu, Palestyny, Syrii i Turcji. W istocie jest ów dziennik także surową oceną imperializmu, kolonializmu, militaryzmu i innych grzechów zachodniej cywilizacji.

Rozmaite dokonania dziennikarskie Máraiego, a zwłaszcza regularnie publikowane felietony sprawiły, że szybko stał się on na Węgrzech bardzo lubianym publicystą. Był zarazem chętnie drukowanym i czytanym prozaikiem oraz wysoko cenionym, także przez ówczesną krytykę literacką, nowelistą, twórcą bardzo płodnym, a przy tym niepozwalającym sobie na to, by zejść poniżej pewnego poziomu, nawet jeśli dany tekst przeznaczał „tylko” do gazety. Jak mawiał o sobie, był pisarzem piszącym do gazet, co zresztą stało w zgodzie z tradycją węgierskiego dziennikarstwa, któremu oddawali się rzeczywiście najwybitniejsi pisarze. Rzecz jasna, i Máraiemu zdarzały się utwory nieco słabsze – zwłaszcza wśród juweniliów znajdziemy opowiadania z pewnymi wadami stylistycznymi, uchybieniami logicznymi, niektóre jakby niedomknięte, niekiedy zaś nie do odczytania z powodu błędów drukarskich w jedynym dostępnym obecnie egzemplarzu bądź niepełne wskutek ingerencji cenzury. Tym bardziej rzuca się w oczy twórczy rozwój pisarza na przestrzeni lat, poszukiwanie swoistego dlań sposobu odwzorowywania rzeczywistości, nabieranie trwałych cech stylu, których suma złoży się z czasem na „kaligrafię” Máraiego. Jednakże z całą pewnością nawet i w tych juweniliach znajdziemy opowiadania arcydzielne, w których przy nader zwięzłej formie, oszczędnym języku, a także spełnieniu wymogów formalnych stawianych temu gatunkowi, udało się młodemu twórcy wznieść na najwyższy poziom. Przykładem jest choćby ujęte w niniejszym tomie króciutkie (autobiograficzne?) opowiadanie Mały notes 11 IV 19XX – Márai zajmuje się w nim inicjacją seksualną wyrostka, pokazując przy okazji również wielki dystans pomiędzy rodzicami a dziećmi, które pozostają zdane same na siebie, zwłaszcza w kwestiach stanowiących społeczne tabu. Pisarz zwraca tu również uwagę na akceptowanie instytucji burdelu jako miejsca i sposobu wejścia w dorosłość, przy jednoczesnym bagatelizowaniu tego, że nawet dla mniej wrażliwych jednostek takie doświadczenie jest ze wszech miar traumatyczne, a tego, co tam zachodzi, niepodobna już odwrócić:

Nie byłem ani rozczarowany, ani szczęśliwy, ani zrozpaczony. Pójść do domu, pomyślałem. Położyć się. Wlepić oczy w sufit, poczytać Karola Maya. Wypić filiżankę gorącej herbaty, jak ktoś chory.
Zapłaciłem. Zabrzęczało na stole siedemdziesiąt pięć krajcarów. Maska uśmiechnęła się z wdzięcznością. Na ulicy wiatr ustał. Panował deszczowy, letnio-ciepły mrok. Okna się świeciły, rzucając miękki blask, w mieszczańskich jadalniach spożywano kolację. Ziemia parowała. Ja, ten, którym jestem dzisiaj, dotarłem do domu o ósmej. Oni siedzieli przy kolacji. „Jaka tam pogoda?” – zapytali.
Nocą leżałem w łóżku; znów zerwał się wiatr, a jego gniewne fale niosły ku mnie wyraźny płacz przestraszonego chłopca; ja, ten, którym byłem, stałem na zewnątrz na wietrze, porzucone dziecko z potarganymi włosami, i łkałem żałośnie, ale nikt nie przyszedł mi z pomocą.

Jak widać, już w młodych latach Márai pisywał rzeczy znakomite, choć te małe formy prozatorskie niewątpliwie traktował często jako literackie wprawki, „palcówki”, przygotowania do większych form, powieści, sztuk teatralnych bądź słuchowisk, wypróbowywał pomysły, rozwiązania, dopiero szlifował styl. Uważny polski czytelnik jego prozy miał już możność odkryć, że opowiadanie Nagłe wezwanie z tomu Magia to w istocie kanwa dramatu Przygoda. I podobnie w niniejszym tomie znajdziemy wątki i postaci znane nam z innych, wydanych już i po polsku utworów. W Wyznaniach patrycjusza pojawia się przecież postać, której pierwszy opis jako bohatera tytułowego mamy właśnie w opowiadaniu Ernő. Podobnie historia ucieczki z domu, po której Márai został ukarany i wysłany do szkoły z internatem – ośmioklasowego gimnazjum katolickiego w II dzielnicy w Budapeszcie, jest przytoczona w Węglarzach. W Wyznaniach patrycjusza odnajdziemy wątek z opowiadania Rana, będącego niezwykłym opisem przeżyć chłopca mierzącego się z niechęcią tak nauczycieli, jak i kolegów, z wyjątkiem jednego, którego postawy nie potrafił jeszcze dostatecznie docenić. Z radością odkryjemy też, że opowiadanie Kelemen Kőmíves zostało przetworzone we wspaniałą powieść Rozwód w Budzie, co więcej, to właśnie w tym opowiadaniu natrafimy na tropy, które rozjaśnią nam zagadki wiążące się z tą powieścią, zwłaszcza emocjonalne zapętlenie głównego bohatera obu tych utworów. Dojrzały Márai pisał wszak bardziej eliptycznie, pozostawiał sporo miejsca dla wyobraźni czytelnika, tak by i on mógł współtworzyć opowieść. Najlepszym dowodem jest tu opowiadanie zamykające niniejszy tom, z kapitalnym ostatnim zdaniem: „Tak się zaczęło”, po którym w każdym z nas rodzi się od razu wizja tego, co było dalej. I podczas gdy nawet wspomnianemu już Dezső Kosztolányiemu, mistrzowi węgierskiej nowelistyki, którego Márai tak cenił i podziwiał, zdarzało się niepotrzebnie raczej dopisać na końcu tego czy innego opowiadania jeszcze jedno zdanie, Márai nauczył się większej powściągliwości i wiary w inteligencję odbiorcy, choć przecież też nie od razu: pomyślmy, jak wieloznacznym, a dzięki temu bardziej interesującym i jeszcze lepszym utworem byłaby publikowana w niniejszym tomie Noc, gdyby nie ostatnie zdanie. Gdyby nie było tego dopowiedzenia, można by się zastanawiać, co pomyślał, a przede wszystkim, czy w ogóle i jak żył potem główny bohater. Tak to już jest w małej prozie, acz nie tylko, że nie wystarczy genialne pierwsze zdanie, trzeba wiedzieć i to, gdzie postawić ostatnią kropkę.

Lektura chronologicznie ułożonej małej prozy Máraiego pokazuje zatem i to, że w sposób oczywisty nie był on od razu gotowym klasykiem XX wieku – stał się nim dzięki pracy i wytrwałości, otwartemu umysłowi, ciekawości wobec świata i ludzi, nieustannemu dialogowi z węgierskimi czytelnikami, a nade wszystko dzięki wrażliwości połączonej z profetycznymi zdolnościami. Stąd właśnie bardzo szerokie spektrum zainteresowań Máraiego, wielość tematów, miejsc, postaci obecnych w jego opowiadaniach, a także wielkie pytania, jakie od zawsze stawia sobie człowiek. W krótkich utworach tego pisarza, nawet i tych całkiem wczesnych, znajdujemy błyskotliwe obserwacje obyczajowe, społeczne, polityczne, przemieszane z wątkami mniej lub bardziej autobiograficznymi, mierzymy się z problemem wyobcowania, wykluczenia, z losem, przed którym nie sposób uciec. Zarazem jednak pisarz tak często zaskakuje nas – choćby w Nieruchomości czy Spóźnieniu – humorem i ironią, których raczej próżno by szukać w dziełach tworzonych przez niego pod koniec życia. Ba, Márai zdumiewa autodygresjami dotyczącymi jego własnych i jak najbardziej rzeczywistych problemów warsztatowych, co stanowi już wyjątkową gratkę dla czytelnika. Z tego punktu widzenia bardzo istotne jest opowiadanie Podróż Metropolem – autor opisuje tu proces powstawania pisanego właśnie utworu i przyznaje, że w pewnym momencie aktu twórczego opanowała go niemoc, z którą nie potrafił sobie poradzić. Więcej nawet: dzieli się z nami takim oto wyznaniem, że gdy utknął w opowieści i przestał słyszeć oraz widzieć swoich bohaterów, mógł był sobie poradzić za pomocą kłamstwa, zmyślania i tak czy inaczej ową historię dokończyć, ale nie chciał jej kalać brudnymi rękoma ani dostępnymi pisarzowi narzędziami. Był przeświadczony, że musi poczekać, aż znów uchyli się przed nim zasłona życia. Wszystko to jest w istocie opisem rozwoju samoświadomości Máraiego, procesu nabywania najgłębszej odpowiedzialności za wypowiadane słowa i nade wszystko za powołane do życia istoty, nawet jeśli są to istoty ze świata fikcji. Co prawda w opowiadaniu Magia (z tomu pod tym samym tytułem) znajdziemy pewne przemyślenia na temat pisania, ale trzeba pamiętać, że tam artykułuje je narrator, który niekoniecznie musi prezentować poglądy samego autora, gdy tymczasem w Podróży Metropolem: „Pisarz prosi o głos”. Podobnie odnotowane w felietonie Wyścig z czasem, tekście włączonym do tomu Kronika Niedzielna, kłopoty autora pochylonego nad szczotkami Żaru dotyczą nie tyle samego pisarza czy jego emocji, ile raczej kwestii ulokowania gdzieś w odległym i spokojnym miejscu jednego z bohaterów tej powieści, tak żeby zmiany w świecie rzeczywistym nie stawiały tego bohatera (ani tym bardziej autora) w kłopotliwym położeniu osoby nieznającej współczesnych realiów. Podczas porównywania wspomnianych fragmentów należy przytoczyć jeszcze i kolejne zdania z owego wyznania Máraiego w Podróży Metropolem:

…Kompozycja się urwała; i – proszę wybaczyć – dla mnie, pisarza, to jest najmocniejsze przeżycie, odkąd w ludzkiej postaci żyję na tej ziemi. Mam jakieś takie poczucie, że to w moim życiu kamień graniczny, który w każdym życiu kiedyś się pojawia, a przy którym ja muszę się zatrzymać na dużo dłużej i przemyśleć, co mnie czeka w krainach przestrzeni rozciągającej się poza tym znakiem.

Bez żadnych wątpliwości nasuwa się wniosek, że jako początkujący pisarz Márai polegał w pracy twórczej przede wszystkim na natchnieniu, które jednakowoż nie zawsze dopomagało mu w ukończeniu zamierzonego dzieła, czego przykładem jest właśnie wspomniana Podróż Metropolem, z czasem zaś, gdy dojrzał jako pisarz, zdecydowanie większą ufność zaczął pokładać w kontrolującym afekty rozumie, który okazał się dlań lepszym wsparciem w procesie tworzenia.
Często podkreśla się autobiograficzny rys utworów Máraiego – i rzeczywiście, również w małej prozie znajdziemy wątki z życia samego pisarza, warto jednak wiedzieć, że winno się je traktować z niejaką ostrożnością, o czym możemy się przekonać właśnie na podstawie jego opowiadań. Na przykład Wspomnienie z Kassy zaczyna się od słów: „Po dwunastu latach nieobecności, pewnego jesiennego dnia w końcu wybrałem się w podróż do domu, do Kassy…”, podczas gdy jest raczej wątpliwe, a przynajmniej nie znaleziono do tej pory żadnych dowodów na to, by Márai rzeczywiście odbył taką podróż do Kassy w 1924 roku, czyli dwanaście lat przed napisaniem tych słów (opowiadanie pochodzi z 1936 roku). Przytoczone wspomnienie stanowi przeto raczej projekcję odwiedzin w Kassy, nie zaś reportaż; słowem, jest dziennikiem wyobrażonej tylko podróży do ukochanego rodzinnego miasta. Podobnie też we Wstępie do Spuścizny Bindera5 Márai mija się z prawdą, gdy podaje, że rozmowę z Binderem na temat zbieżności postaci Ábla, bohatera Zbuntowanych, z postacią owego kolegi szkolnego prowadził w 1927 roku, bo przecież pierwsze wydanie tej książki ukazało się dopiero trzy lata później – w roku 1930.

Ostatnie opowiadania Máraiego w niniejszym tomie, ale też w ogóle ostatnie, pochodzą z roku 1947 i nie jest to data przypadkowa. Wkrótce potem pisarz wyemigrował z Węgier, bo jako człowiek pryncypialny, stawiający wyznawane przez siebie wartości ponad najrozmaitszymi krótkoterminowymi profitami i fruktami, nie mógł w tamtych uwarunkowaniach politycznych postąpić inaczej. Jednak cena tej decyzji była ogromna, stracił przecież dostęp do węgierskiej codzienności, skończyła się też możliwość publikacji małych form prozatorskich w węgierskich gazetach i czasopismach. Márai zaczął z konieczności tworzyć więcej krótkich dramatów i słuchowisk, które pokazywano i emitowano już nie na Węgrzech, lecz głównie w Niemczech. Zajął się także pisaniem tak zwanych powieści historycznych o zdecydowanie bardziej uniwersalnej tematyce, wydawanych najczęściej własnym sumptem i dla ograniczonego grona najwierniejszych czytelników. Ponadto przerabiał swoje dawne utwory, a przede wszystkim prowadził słynny Dziennik, w którym notował to, co z pewnością przetworzyłby również w małą prozę, gdyby tylko sprawy w naszej części Europy przybrały w tamtym historycznym momencie inny obrót. W Dzienniku z 1949 roku Márai pisał przecież, że wszystko, w co wierzył, co było mu w jakiś sposób bliskie i dlań ważne, dla czego żył, urywa się, ginie, gubi kształty i się rozmywa, on sam zaś żyje już, kierując się ku nicości, pisze w nicości, gdyż bez węgierskiego języka, węgierskiego rynku wydawniczego, węgierskich czytelników jest nikim i niczym.

Niniejszy polski przekład wyboru opowiadań Máraiego stanowi jedynie część, acz zdecydowanie reprezentatywną, ponadtysiącstronicowego węgierskiego wydania nowelistyki i z pewnością także całego dorobku prozatorskiego pisarza. Znajdziemy tu motywy i elementy, które najbardziej lubimy w twórczości Máraiego: miłość i śmierć, życie i przemijanie, ludzkie relacje i konflikty, przygodę jako wyraz nieporządku, który prowadzi do chaosu w świecie jednostki bądź społeczności, w tym zwłaszcza rodziny. Prócz tego są oczywiście różnego rodzaju i kalibru sekrety i tajemnice, zaskakujące zwroty akcji, nieoczywiste puenty. Wszystko to Márai wydobywa z codziennych, niejednokrotnie całkiem banalnych zdarzeń, które po mistrzowsku opisuje, zgodnie z wymogami gatunku, w niezbyt obszernych, a czasem wręcz bardzo krótkich tekstach, wywołujących w czytelnikach głębokie emocje i skłaniających ich do własnych przemyśleń, dzięki czemu na długo zapadają w pamięć.

Na koniec warto jeszcze wyjaśnić, że tytuł niniejszego tomu to zarazem tytuł jednego z opowiadań, ale – jak to zwykle bywa z węgierskimi tytułami – i w tym przypadku sprawa jest skomplikowana. Węgierskie określenie régi oznacza tyle, co „stary, dawny” (bez rozróżnienia rodzaju, którego w języku węgierskim nie ma), szerető zaś to „kochanek, kochanka, ukochany, ukochana” (znów bez rozróżnienia rodzaju), a zatem tytuł Régi szerető można by przełożyć na przykład jako Dawnego kochanka albo Dawną kochankę, Dawnego ukochanego albo Dawną ukochaną, w języku polskim zawsze z konieczności ze wskazaniem mężczyzny albo kobiety. Można by też ewentualnie wrzucić ich do jednego worka jako Dawnych kochanków. U Máraiego występuje jednak celowa dwuznaczność co do osoby – czy ma to być mężczyzna czy kobieta. Dodatkowo po przeczytaniu całego tekstu rodzi się podejrzenie graniczące z pewnością, że opisanej tam sprawy nie sposób załatwić określeniem kochanek (albo kochanka), ukochany (ukochana), ponieważ idzie tu z jednej strony o coś bardziej skomplikowanego, a z drugiej o coś więcej, co być może dopiero po czasie dochodzi do świadomości samych bohaterów. To dlatego ostatecznie zdecydowałam się nadać temu opowiadaniu tytuł Stara miłość i zarazem wykorzystać go również dla całego wyboru opowiadań, jako zwrotu podkreślającego ponadprzeciętną więź łączącą człowieka z człowiekiem, a też znakomicie oddającego mój – i jak ufam, wielu czytelników – stosunek do Máraiego i jego twórczości.

Irena Makarewicz

 
Wesprzyj nas