W działaniach wywiadów na całym świecie kobiety bardzo często odgrywały pierwszoplanową rolę, a nazwiska najsłynniejszych agentek na trwałe zapisały się w historii wszystkich znanych służb specjalnych zajmujących się szpiegostwem.
Jerzy Rostkowski przypomina w swojej nowej pasjonującej książce niezwykłe, zdeterminowane i bezkompromisowe kobiety wywodzące się z kręgu arystokracji i bogatego ziemiaństwa, damy wywiadu, które podczas drugiej wojny światowej działały dla dobra ojczyzny i każdego dnia ryzykowały życie – Władysławę Srzednicką-Macieszę, Krystynę Skarbek, Klementynę Mańkowską i wiele innych.
Jerzy Rostkowski urodził się w 1950 r. w Jeleniej Górze. Jak pisze Tadeusz Kisielewski, jest on „jednym z najwybitniejszych polskich eksploratorów – ludzi, których wiedza, dociekliwość, pasja oraz intuicja badawcza prowadzą nierzadko do odkryć budzących zazdrość zawodowych historyków”.
Niestrudzony tropiciel sekretów II wojny światowej oraz ich popularyzator. Uwielbia, jak mówi, „ulotny pył tajemnicy drzemiący na starych dokumentach”. Napisał wiele książek, m.in. Zamek Książ – zapomniana tajemnica, Znikające miasta, Lampy śmierci i Rozkaz – zapomnieć!
Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiadu
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 27 października 2020
Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiadu
Od autora
Książka ta nie mogłaby powstać bez wcześniejszego opracowania dotyczącego podziemnej organizacji wywiadowczej z okresu drugiej wojny światowej o nazwie Muszkieterzy. Kierowana przez Stefana Witkowskiego, polskiego wynalazcę, a w okresie międzywojennym głęboko zakonspirowanego oficera wywiadu, wielka struktura wywiadowcza opierała się przede wszystkim na działaniu mądrych, zdeterminowanych i bezkompromisowo działających kobiet wywodzących się z kręgów naszej arystokracji lub bogatego ziemiaństwa. One to właśnie lub ich koleżanki z innych organizacji działające dla dobra ojczyzny i każdego dnia ryzykujące życie staną się głównymi bohaterkami poniższego opracowania. Często pomniejsza się ich rolę, odsuwając w zapomnienie, a przecież bez nich, bez ich odwagi, szerokich kontaktów w całej Europie i umiejętnego wykorzystywania otrzymanego wykształcenia i znajomości języków obcych, pochodzenia, wrodzonej inteligencji, a często nieprzeciętnej urody, działanie organizacji i komórek konspiracyjnego wywiadu byłoby wielokrotnie mniej skuteczne. Winniśmy zachować je nie tylko w naszej wdzięcznej pamięci, lecz także na kartach książek oraz podręczników akademickich. Niech w ten sposób pozostaną z nami na zawsze.
Zbierając i porządkując materiały do tej książki, nie mogłem wyjść ze zdziwienia. Takie wspaniałe kobiety, wyjątkowe osobowości, ich działania żywcem przypominające dokonania sławnego agenta 007 Jamesa Bonda z powieści Iana Fleminga. Nic nie zostało wymyślone. Wszystko zdarzyło się naprawdę. Te kobiety takie właśnie były, tak działały, tak balansowały na granicy życia i śmierci, a my? My nic prawie nie wiemy. Nie przekazujemy ich historii z pokolenia na pokolenie jako najchlubniejszych kart naszych dziejów, jako wzorców postępowania kształtujących charaktery naszych dzieci i wnuków. Nawet gorzej – MY ZAPOMINAMY, a ich dokonania odgrzebywać trzeba z kurzu archiwalnych dokumentów i z mroków odległych wspomnień członków rodzin. Po wielekroć zadawałem sobie pytanie – dlaczego? Odpowiedź przychodziła powoli i rodziła się z atmosfery kolejnych rozmów ze świadkami wydarzeń, z rodzinami moich bohaterek, które stać się przecież powinny bohaterkami naszymi, wszystkich moich rodaków, wszystkich Polaków. Odpowiedź zamykała się w jednym słowie – ARYSTOKRACJA. To słowo w polskiej powszechnej świadomości społecznej nigdy nie miało w pełni pozytywnego wydźwięku. Przy całej szczególnie w Polsce widocznej przepaści wiążącej się ze statusem materialnym warstw społecznych dokonania arystokracji na polu kształcenia podległych jej stanów, poprawy ich warunków życia drogą reform własności i systemu podatkowego lub z czasem ochrony stanu posiadania niknęły w masie negatywnych opinii oraz zawiści. Do tych negatywnie opiniotwórczych głosów przyłączała się często drobna szlachta, ponieważ w polskich realiach prawnych jedności szlacheckiej owi „lepiej urodzeni” nie powinni, zgodnie z powszechną zasadą „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, wyróżniać się z pozostałej szlacheckiej braci. Często kłuł w oczy stan posiadania arystokratów i wynikające z niego skupienie w rękach arystokracji najważniejszych urzędów publicznych, a tym samym automatyczne dążenie do odrębności, stając się podłożem dla na poły negatywnego określenia arystokratów „możnowładcami”. Dla ogółu narodu mniej ważne, wręcz niewidoczne, były szkoły, biblioteki, kształcenie i sponsorowanie zdolnej młodzieży z uboższych warstw społecznych, a tym samym rozwój oświaty, nauki, kultury i sztuki możliwy dzięki różnorodnym działaniom polskiej arystokracji.
Nie ma potrzeby ukrywać, że środowisko arystokracji polskiej, w największej części wyjątkowo postępowe, kierujące się twardymi zasadami moralnymi i wyjątkowym patriotyzmem, musiało mieć w swych ramach jednostki wymykające się jakimkolwiek pozytywnym ocenom, lecz wyjątki potwierdzają regułę. Charakterystyczne wydają się w tym miejscu słowa, jakie umieścił w swych pamiętnikach ustosunkowany literaturoznawca i krytyk literacki Wacław Lednicki, wspominając całkowicie zapomnianego przez nas hrabiego Hieronima Tarnowskiego – „uczciwy, nieskończenie prawy i mocno przywiązany do zasad religijnych i moralnych”. Można je odnieść do szerokich kręgów przedwojennej polskiej arystokracji.
Po drugiej wojnie światowej Polska znalazła się w strefie wpływów komunistycznych Związku Sowieckiego, a „strefa wpływów” oznaczała brutalne panowanie. Polska arystokracja stała się źródłem czarnych jedynie obrazów przedwojennego społeczeństwa dla całej propagandy PRL i, co najgorsze, dla systemu szkolnictwa oraz wychowania młodzieży. To piętno złych wyzyskiwaczy budujących fortuny na ludzkiej krzywdzie, utrwalane przez pokolenia komunistów, pokutuje do dziś i często daje o sobie znać w niechętnym stosunku społeczeństwa do potomków starych rodów. Jestem przekonany, że teraz w wolnej Polsce nadeszła pora, żeby usunąć zasłonę niepamięci z przedstawicieli warstwy społecznej, która przez wieki tworzyła historię i kulturę naszego kraju, a w czasie ostatniej wojny była niejednokrotnie wzorem poświęceń dla umiłowanej ojczyzny. Pochylmy więc z szacunkiem głowy przed nimi – arystokratkami polskiego wywiadu.
Wstęp, czyli historia bardzo odległa
Kobiety i wywiad. Moda czy konieczność? Co kierowało mną podczas wybierania tego tematu? Pora odpowiedzieć na to zasadnicze pytanie.
W działaniach wywiadów na całym świecie agentki bardzo często odgrywały ważną, niejednokrotnie zasadniczą rolę, a ich nazwiska na trwałe zapisały się w historii wszystkich znanych służb specjalnych zajmujących się szpiegostwem. Wymienienie ich wszystkich zajęłoby znaczną część tej książki, więc wspomnę jedynie panie, które przyniosły swym mocodawcom usługi nie do przecenienia.
Dawno, dawno temu… Tak właśnie należy szukać śladów pierwszej kobiety szpiega, której historię opisano. Cofnąć się należy do 350 roku p.n.e, kiedy to król perski Artakserkses III na czele trzystutysięcznej armii rozpoczął wyprawę przeciw Syrii. Opisy tych wydarzeń odnaleźć możemy w Starym Testamencie, odszukując tam wśród 46 ksiąg kanonu chrześcijańskiego bardzo interesującą Księgę Judyty. Autorzy nadali tam prawdopodobnie Artakserksesowi imię Nabuchodonozor, a w interesującej nas części dotyczącej pięknej i mądrej kobiety szpiega występuje Holofernes, dowódca wojsk, które ukarać mają mieszkańców Judei za brak poparcia. Kiedy armia dociera pod Betulię, jedną z twierdz strzegących podejść do Jerozolimy, miasto staje do obrony, lecz brak wody grozi niechybną klęską. Wtedy to pojawia się bogata wdowa Judyta. Opisywana jest nieco lakonicznie, jak na Stary Testament przystało, ale nader wymownie. Jak zanotowali autorzy: „Była piękna i na wejrzenie bardzo miła. Mąż jej Manasses pozostawił jej po sobie złoto, srebro, sługi, służące, bydło i rolę. A ona tym zarządzała”. Judyta pozwala sobie na zbesztanie naczelników miasta za brak wiary i plany poddania najeźdźcom. Podejmuje się w czasie pięciu dni ocalić miasto, mówiąc: „Posłuchajcie mnie, a dokonam czynu, który pozostanie w pamięci z pokolenia na pokolenie dla dzieci naszego narodu. Stańcie tej nocy przy bramie, a ja wyjdę z moją niewolnicą, a w tych dniach, po których obiecaliście wydać miasto wrogom naszym, Pan za moim pośrednictwem nawiedzi Izraela. Wy zaś nie dopytujcie się o mój czyn, albowiem nie powiem wam, dopóki nie dokonam tego, co chcę uczynić”. Jak powiedziała, tak zrobiła. Ubrana w piękne stroje i ozdoby ruszyła wraz ze służącą w kierunku obozu wrogich Asyryjczyków. Zatrzymana przez straże, mimo brutalnego przesłuchania, zdołała je przekonać, że informacje, jakie posiada, pozwolą zdobyć miasto bez żadnych strat. Wiadomości są jednak tak ważne, że musi je przekazać bezpośrednio naczelnemu wodzowi. Któż by śmiał w takiej sytuacji odmówić pięknej, bogatej kobiecie? Judyta otrzymała stuosobową asystę i udała się do asyryjskiego obozu, gdzie natychmiast oczarowała Holofernesa. Kiedy przekonała go, że potrafi doprowadzić do klęski obrońców, została jego miłym gościem. Przebywała w obozie przez trzy dni, uzyskując stopniowo pełną swobodę poruszania. Genialna agentka – piękna, sprytna i niebywale odważna. Przecież wspomniana swoboda uzyskana pod pozorem modłów pozwalała opracować drogi ucieczki i oswoić straże z jej osobą. Dnia czwartego Judyta uczestniczyła w uczcie, jaką wydał wódz Asyryjczyków, pragnący ją uwieść. Nadmiar wypitego wina uśpił jednak Holofernesa, którym cały czas, z pozoru czule, zajmowała się agentka. Gdy zostali sami, Judyta odcięła mu głowę jego własnym mieczem i z powodzeniem, przepuszczona przez straże, przeniosła ją do oblężonej twierdzy1. Dnia następnego głowa asyryjskiego wodza zawisła na murach, a oblężeni uderzyli nagle na obóz nieprzyjaciela. Wojska asyryjskie pozbawione niespodziewanie dowodzenia poniosły sromotną klęskę, a Judyta została powszechnie czczoną bohaterką całego narodu.
Nie bez przyczyny opisuję tu dłużej historię pierwszej agentki przedstawioną w Starym Testamencie, obrazuje bowiem ona doskonale ponadczasowe reguły, które były, są i chyba zawsze będą aktualne w pracy szpiegów w spódnicy. No, może z jednym wyjątkiem – teraz częściej agentki przywdziewają spodnie, ale inteligencja, spryt, umiejętność wykorzystania urody i kobiecego wdzięku połączone z oddaniem sprawie, za którą walczą, zawsze stanowić będą dla tej części agentury cechy decydujące o powodzeniu misji. Jest wszakże faktem, że prócz wymienionych zalet agentek pochodzenie z wyższych lub powszechnie znanych warstw społecznych stanowiło zawsze atut równie ważny jak inne cechy. Tak było w przypadku Judyty i innych dam wywiadu, którym tę książkę poświęcam.
1 Pamiętać trzeba, że ówczesna etyka wojenna w pełni dopuszczała, a nawet pochwalała ucinanie głów wrogom. Zwykle używano ich później jako elementu zastraszającego nieprzyjacielskie oddziały.
Kat nie zdążył – Władysława Srzednicka Maciesza
O Sławie marzy każdy, komu serce bije.
Dla Sławy się umiera, dla Sławy się żyje.
Ten dwuwiersz pochodzi z obszernego utworu poświęconego… No właśnie, teraz każdemu Czytelnikowi zapewne przychodzi do głowy mołojecka sława, dla której sienkiewiczowscy bohaterowie gotowi byli poświęcić życie. A jest to błąd. Niemały utwór nieznanego autora pochodzący z 1921 roku poświęcony jest kobiecie równie pięknej jak mądrej, do której wzdychali żołnierze Legionów Piłsudskiego. Miała na imię Władysława, lecz już w rodzinnym domu nazywano ją Sławą i takiego imienia używała przez całe życie. Lubiła je, więc także ja przy tym imieniu pozostanę, opisując jej życie i nieprawdopodobne dokonania.
Sława Srzednicka urodziła się 29 czerwca 1888 roku w małopolskiej wsi Karwin dzierżawionej od 1843 roku przez jej ojca Ścisława (Zdzisława) Srzednickiego herbu Pomian. Pochodząca z Podlasia rodzina1 znana była z patriotyzmu i żywego zainteresowania sprawami ojczyzny. Nie mogło być inaczej, jeśli Zdzisław Srzednicki brał czynny udział w powstaniu styczniowym, a o jego odważnych, czasami wręcz brawurowych poczynaniach wspomina w swym pamiętniku inny uczestnik tych bitew, rotmistrz kawalerii Jan Newlin Mazaraki, opisując potyczkę z Kozakami w Sielcu 8 maja 1863 roku, kiedy przed 12 powstańcami uciekał cały oddział nieprzyjaciół:
W szeregach kawalerii było kilkunastu dawniejszych moich towarzyszów bończaków. Pomiędzy tymi miły bardzo Zdzisław Średnicki, który po dłuższej i cięższej chorobie powinien by już był zaniechać wojaczki. Ale prawdziwie żołnierska dusza w domu ostać się nie mogła. Wyrwała się też z łona rodziny i na nowe pobiegła boje. Cześć i sława takiemu Polakowi!
Rotmistrz pomylił oczywiście nazwisko przyjaciela, lecz wspomina o nim w swym pamiętniku jeszcze wielokrotnie.
Rodzina Srzednickich mieszkała w przytulnym domu w małopolskim Karwinie, niedaleko Wierzbna. Zdzisław Srzednicki poślubił Paulinę z Tomaszewiczów i wychowywał tam wraz z nią czwórkę dzieci – synów Tomasza, Juliana i Ludwika oraz wspomnianą córkę Władysławę, przez wszystkich domowników nazywaną Sławą. Sielskie życie rodziny przerwała tragiczna śmierć ojca rodziny 31 grudnia 1890 roku. Samotna wdowa wychowująca czwórkę dzieci nie mogła podołać zarządzaniu majątkiem i powróciła do rodzinnego Wieruszowa.
Sława otrzymała staranne wykształcenie, ale teraz rozpoczął się w jej życiu okres ciągłych podróży i przeprowadzek, który zdawał się nie mieć końca. W Warszawie ukończyła II Gimnazjum Żeńskie (1904), w Kuźnicach (dzisiejszej części Zakopanego), jak przystało na prawdziwą ziemiankę, uczyła się prowadzenia domu w Szkole Domowej Pracy Kobiet, prowadzonej przez Jadwigę Zamoyską, matkę znanego działacza społecznego, hrabiego Władysława Zamoyskiego2. Osoby znające już nieposkromiony charakter Sławy zadziwiać może ten kierunek edukacji i wydarzenia, które nastąpiły niedługo później. Cóż, takie czasy. Zasobna ziemianka powinna właściwie prowadzić dom, a także wyjść za mąż niedługo po osiągnięciu pełnoletności. Zgodnie z tymi zasadami ślub dla odpowiednio wykształconej osiemnastolatki stawał się praktycznie koniecznością. Piękna Sława mogła wybierać i wybrała, choć, jak się niezadługo okazało, niezbyt właściwie. Poślubionym szczęśliwcem został Paweł Pawełkiewicz. Związek małżeński utrzymał się jedynie kilkanaście godzin. Przyczyny tak drastycznej decyzji podjętej przez Sławę powinny zostać raczej tajemnicą alkowy.
Niedługo później młodziutka dziewczyna zdecydowała się na wyjazd do Krakowa i podjęcie studiów w Polskiej Szkole Nauk Politycznych (PSNP), gdzie jej wykładowcami byli najwybitniejsi profesorowie prawa, ekonomii i nauk politycznych. Te właśnie studia stały się podstawą dla kształtowania dalszej drogi życiowej i całej kariery Władysławy Srzednickiej. Kraków okazał się także ważnym ośrodkiem dla kształtowania poglądów politycznych Sławy. Właśnie tutaj wychowana w patriotycznym duchu dziewczyna związała się z ruchami niepodległościowymi. W zaborze austriackim umiejętnie wykorzystano legalizację skautingu, tworząc jawną organizację Polskie Drużyny Strzeleckie. W jej ramach Sława razem z Zofią Zawiszanką (podczas drugiej wojny światowej i później Zofia Kernowa), w niedługim czasie oddaną przyjaciółką, organizowała wzorem Lwowa żeński oddział tychże Drużyn.
Piękna, młoda, inteligentna kobieta zaangażowana w działania niepodległościowe w Krakowie, przepełnionym studiującą, rozpolitykowaną młodzieżą. Tworzyły się koła toczące zażarte dyskusje dotyczące możliwości i metod starań o Polskę a Sława była bardzo często gorliwą uczestniczką takich spotkań. Przyjmowano ją zawsze z otwartymi ramionami nie tylko ze względu na inteligencję i sporą wiedzę. Nie da się ukryć, bardzo często wskutek jej wielkiej urody stawała się mile widzianym uczestnikiem wielu politycznych dysput. Zawiszanka, częsta jej towarzyszka, ze śmiechem nazywała „wzdychulcami” wianuszek panów otaczających Srzednicką. Czy Sława mogła dłużej być samotna? Jednym z wzdychulców był cztery lata od niej starszy Feliks Młynarski, absolwent Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, wówczas już poważny i zaangażowany działacz polityczny (znany wiele lat później, podczas drugiej wojny światowej, z kierowania „okupacyjnym” Bankiem Emisyjnym w Polsce – i sygnowania swoim nazwiskiem złotówek będących w obiegu w Generalnym Gubernatorstwie, zwanych popularnie „młynarkami”). Związek był bardzo poważny, bo pojawiły się nawet wspólne plany małżeńskie, a nieodłączna Zofia Zawiszanka z pewnym podziwem nazwała Feliksa „czystej krwi intelektualistą zaangażowanym, podobnie jak Sława, we wspólną sprawę” (polityczną oczywiście). To zupełnie naturalne, gdyż Młynarski był również członkiem Drużyn Strzeleckich.
Nie spełniło się jednak marzenie Feliksa, dla którego Sława była inspiracją do napisania poważnego dzieła pt. Zagadnienia niepodległości. W życiu Srzednickiej niczym piorun z jasnego nieba pojawiła się wielka miłość. Czym ujął Sławę cztery lata od niej młodszy mężczyzna? Zachwycona tą parą Zawiszanka pisała tak: „Swoich rówieśników ujmował przede wszystkim wyrazem szczególnego uduchowienia i wysubtelnienia. (…) Nikt się nie dowie, jak i kiedy ona także zrozumiała, że są dla siebie stworzeni. Przed siłą takiego przeświadczenia musiały ustąpić dawniejsze zobowiązania. Młynarski opuścił Kraków. Sława i Stach byli nierozłączni, jednakowa strzelistość budowy, subtelność rysów, duma w noszeniu głowy, jednaki w oczach ogień”.
Tą wielką miłością Srzednickiej był Stanisław Długosz, ps. Jerzy Tetera. Nic dziwnego nie było w podziwie Zawiszanki, zapewne skrycie, podobnie jak dziesiątki innych kobiet, podkochującej się w niebywale przystojnym, inteligentnym i elokwentnym młodzieńcu. To była naprawdę niebywała postać, która zachwyciła swoją osobowością nawet autora tej książki na tyle, że kilka słów więcej musi o niej napisać.
Częstochowianin i szlachcic herbu Wieniawa, był synem urzędnika Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej Feliksa Długosza i Pauliny z Maszkich. Urodził się 23 marca 1892 roku. Niebawem rodzina przeprowadziła się do Warszawy, gdzie Stanisław ukończył szkołę średnią. Już wtedy zaangażował się w działalność polityczną – uczestniczył w strajku szkolnym i został przyjęty do niepodległościowej organizacji „Przyszłość”, grupującej starszych od niego uczniów szkół gimnazjalnych. Ogromny talent organizacyjny, literacki i krasomówczy pozwoliły młodzieńcowi szybko awansować w strukturach organizacyjnych i wysunąć się na ich czoło. Napisał wtedy słowa wielkie, słowa ponadczasowe, odnoszące się do całej idei narodowej i ludzi o nią walczących: „Niechaj Czyści biorą w ręce Sprawę ‒ ci ją dźwigną z prochu i nie dadzą paść ani w spiekocie letniej, ani w noc mroźną, ani w wichurze, ani w blasku. Ci dojdą do kresu”.
Został członkiem tajnego Polskiego Związku Wojskowego i warszawskiego oddziału tej organizacji pod nazwą Organizacji Wojskowej im. Waleriana Łukasińskiego, której zadaniem było prowadzenie działalności paramilitarnej w środowiskach młodzieży gimnazjalnej. Po aresztowaniu przez carską policję podczas zjazdu delegatów Związku Młodzieży Polskiej 2 kwietnia 1919 roku napisał w więzieniu strofy poruszające serce każdego Polaka, przesuwające go do czołówki ówczesnych poetów patriotycznych:
Na murze mojej celi nieznajoma ręka
nakreśliła już dzisiaj na pół starte zdanie:
„Jutro w Sybir etapem…” Szarzeją na ścianie
wyrazy, przed którymi dusza moja klęka.
Po wyjściu z więzienia i zdaniu matury rozpoczął studia na Wydziale Prawa UJ w Krakowie. Dopiero tu zaczęła się dla niego najprawdziwsza „patriotyczna robota”, o której tak sam pisał do przyjaciela:
W Krakowie wpadłem od razu w wir roboty i zajęć przedegzaminacyjnych uniwersyteckich. W polityce akademickiej w bieżącym półroczu nie angażuję się niemal wcale, natomiast wziąłem robotę wewnętrzną, zostawszy „arcykapłanem” krakowskim. Czynniejszy udział biorę w robocie wojskowej i wszedłem do krakowskiej redakcji „Zarzewia”. Poza tym pracuję luźno w Towarzystwie Szkoły Ludowej.
Nic w tym dziwnego, że w działaniach krakowskiej młodzieży Stanisław poczuł się niczym ryba w wodzie i natychmiast został w pełni zaakceptowany. Był przecież już członkiem tajnej Armii Polskiej i jako jej przedstawiciel zakładał Polskie Drużyny Strzeleckie, a w TSL organizował odczyty o treściach historyczno-patriotycznych i czynnie w nich uczestniczył. Był też członkiem stowarzyszenia akademickiego „Znicz”, które odgrywało rolę ekspozytury tajnej Armii Polskiej, i niebawem został jego przewodniczącym. Cóż, poeta i patriota z prawdziwie młodopolskim, gorejącym sercem, ale… Właśnie owo „ale” jest dla tej wspaniałej osobowości niesłychanie ważne. Romantyzm nigdy nie przysłaniał mu rzeczywistości, co wielokrotnie się zdarzało młodym ludziom z tamtych czasów. Na studiach wszystkie egzaminy na Wydziale Prawa zdawał bardzo regularnie, a prócz tego odnalazł w sobie nową pasję, historię, i w niedługim czasie również w tej dziedzinie potrafił wybić się daleko ponad przeciętność. Profesor Wacław Tokarz prowadził wówczas (1912/1913) „ćwiczenia historyczne” w ramach Seminarium Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stanisław Długosz, któremu zawsze najbliższe były wszelkie działania zmierzające do odzyskania niepodległości i którego wręcz fascynowała tragiczna i wspaniała historia narodu, stał się pilnym słuchaczem również i tych wykładów i sam, niezależnie, konsekwentnie studiował skomplikowaną historię powstania styczniowego. Rezultatem były jego własne, przemyślane i trafne w swej wymowie publikacje pozwalające ustawić go w jednym szeregu z innymi historykami tego okresu.