W działaniach wywiadów na całym świecie kobiety bardzo często odgrywały pierwszoplanową rolę, a nazwiska najsłynniejszych agentek na trwałe zapisały się w historii wszystkich znanych służb specjalnych zajmujących się szpiegostwem.


Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiaduJerzy Rostkowski przypomina w swojej nowej pasjonującej książce niezwykłe, zdeterminowane i bezkompromisowe kobiety wywodzące się z kręgu arystokracji i bogatego ziemiaństwa, damy wywiadu, które podczas drugiej wojny światowej działały dla dobra ojczyzny i każdego dnia ryzykowały życie – Władysławę Srzednicką-Macieszę, Krystynę Skarbek, Klementynę Mańkowską i wiele innych.

Jerzy Rostkowski urodził się w 1950 r. w Jeleniej Górze. Jak pisze Tadeusz Kisielewski, jest on „jednym z najwybitniejszych polskich eksploratorów – ludzi, których wiedza, dociekliwość, pasja oraz intuicja badawcza prowadzą nierzadko do odkryć budzących zazdrość zawodowych historyków”.

Niestrudzony tropiciel sekretów II wojny światowej oraz ich popularyzator. Uwielbia, jak mówi, „ulotny pył tajemnicy drzemiący na starych dokumentach”. Napisał wiele książek, m.in. Zamek Książ – zapomniana tajemnica, Znikające miasta, Lampy śmierci i Rozkaz – zapomnieć!

 
Jerzy Rostkowski
Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiadu
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 27 października 2020
 
 

Piękne i niebezpieczne. Arystokratki polskiego wywiadu


Od autora
Książka ta nie mogłaby powstać bez wcze­śniej­szego opra­co­wa­nia doty­czą­cego pod­ziem­nej orga­ni­za­cji wywia­dow­czej z okresu dru­giej wojny świa­to­wej o nazwie Musz­kie­te­rzy. Kie­ro­wana przez Ste­fana Wit­kow­skiego, pol­skiego wyna­lazcę, a w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym głę­boko zakon­spi­ro­wa­nego ofi­cera wywiadu, wielka struk­tura wywia­dow­cza opie­rała się przede wszyst­kim na dzia­ła­niu mądrych, zde­ter­mi­no­wa­nych i bez­kom­pro­mi­sowo dzia­ła­ją­cych kobiet wywo­dzą­cych się z krę­gów naszej ary­sto­kra­cji lub boga­tego zie­miań­stwa. One to wła­śnie lub ich kole­żanki z innych orga­ni­za­cji dzia­ła­jące dla dobra ojczy­zny i każ­dego dnia ryzy­ku­jące życie staną się głów­nymi boha­ter­kami poniż­szego opra­co­wa­nia. Czę­sto pomniej­sza się ich rolę, odsu­wa­jąc w zapo­mnie­nie, a prze­cież bez nich, bez ich odwagi, sze­ro­kich kon­tak­tów w całej Euro­pie i umie­jęt­nego wyko­rzy­sty­wa­nia otrzy­ma­nego wykształ­ce­nia i zna­jo­mo­ści języ­ków obcych, pocho­dze­nia, wro­dzo­nej inte­li­gen­cji, a czę­sto nie­prze­cięt­nej urody, dzia­ła­nie orga­ni­za­cji i komó­rek kon­spi­ra­cyj­nego wywiadu byłoby wie­lo­krot­nie mniej sku­teczne. Win­ni­śmy zacho­wać je nie tylko w naszej wdzięcz­nej pamięci, lecz także na kar­tach ksią­żek oraz pod­ręcz­ni­ków aka­de­mic­kich. Niech w ten spo­sób pozo­staną z nami na zawsze.
Zbie­ra­jąc i porząd­ku­jąc mate­riały do tej książki, nie mogłem wyjść ze zdzi­wie­nia. Takie wspa­niałe kobiety, wyjąt­kowe oso­bo­wo­ści, ich dzia­ła­nia żyw­cem przy­po­mi­na­jące doko­na­nia sław­nego agenta 007 Jamesa Bonda z powie­ści Iana Fle­minga. Nic nie zostało wymy­ślone. Wszystko zda­rzyło się naprawdę. Te kobiety takie wła­śnie były, tak dzia­łały, tak balan­so­wały na gra­nicy życia i śmierci, a my? My nic pra­wie nie wiemy. Nie prze­ka­zu­jemy ich histo­rii z poko­le­nia na poko­le­nie jako naj­chlub­niej­szych kart naszych dzie­jów, jako wzor­ców postę­po­wa­nia kształ­tu­ją­cych cha­rak­tery naszych dzieci i wnu­ków. Nawet gorzej – MY ZAPO­MI­NAMY, a ich doko­na­nia odgrze­by­wać trzeba z kurzu archi­wal­nych doku­men­tów i z mro­ków odle­głych wspo­mnień człon­ków rodzin. Po wie­le­kroć zada­wa­łem sobie pyta­nie – dla­czego? Odpo­wiedź przy­cho­dziła powoli i rodziła się z atmos­fery kolej­nych roz­mów ze świad­kami wyda­rzeń, z rodzi­nami moich boha­te­rek, które stać się prze­cież powinny boha­ter­kami naszymi, wszyst­kich moich roda­ków, wszyst­kich Pola­ków. Odpo­wiedź zamy­kała się w jed­nym sło­wie – ARY­STO­KRA­CJA. To słowo w pol­skiej powszech­nej świa­do­mo­ści spo­łecz­nej ni­gdy nie miało w pełni pozy­tyw­nego wydźwięku. Przy całej szcze­gól­nie w Pol­sce widocz­nej prze­pa­ści wią­żą­cej się ze sta­tu­sem mate­rial­nym warstw spo­łecz­nych doko­na­nia ary­sto­kra­cji na polu kształ­ce­nia podle­głych jej sta­nów, poprawy ich warun­ków życia drogą reform wła­sno­ści i sys­temu podat­ko­wego lub z cza­sem ochrony stanu posia­da­nia nik­nęły w masie nega­tyw­nych opi­nii oraz zawi­ści. Do tych nega­tyw­nie opi­nio­twór­czych gło­sów przy­łą­czała się czę­sto drobna szlachta, ponie­waż w pol­skich realiach praw­nych jed­no­ści szla­chec­kiej owi „lepiej uro­dzeni” nie powinni, zgod­nie z powszechną zasadą „szlach­cic na zagro­dzie równy woje­wo­dzie”, wyróż­niać się z pozo­sta­łej szla­chec­kiej braci. Czę­sto kłuł w oczy stan posia­da­nia ary­sto­kra­tów i wyni­ka­jące z niego sku­pie­nie w rękach ary­sto­kra­cji naj­waż­niej­szych urzę­dów publicz­nych, a tym samym auto­ma­tyczne dąże­nie do odręb­no­ści, sta­jąc się pod­ło­żem dla na poły nega­tyw­nego okre­śle­nia ary­sto­kra­tów „moż­no­wład­cami”. Dla ogółu narodu mniej ważne, wręcz nie­wi­doczne, były szkoły, biblio­teki, kształ­ce­nie i spon­so­ro­wa­nie zdol­nej mło­dzieży z uboż­szych warstw spo­łecz­nych, a tym samym roz­wój oświaty, nauki, kul­tury i sztuki moż­liwy dzięki róż­no­rod­nym dzia­ła­niom pol­skiej ary­sto­kra­cji.
Nie ma potrzeby ukry­wać, że śro­do­wi­sko ary­sto­kra­cji pol­skiej, w naj­więk­szej czę­ści wyjąt­kowo postę­powe, kie­ru­jące się twar­dymi zasa­dami moral­nymi i wyjąt­ko­wym patrio­ty­zmem, musiało mieć w swych ramach jed­nostki wymy­ka­jące się jakim­kol­wiek pozy­tyw­nym oce­nom, lecz wyjątki potwier­dzają regułę. Cha­rak­te­ry­styczne wydają się w tym miej­scu słowa, jakie umie­ścił w swych pamięt­ni­kach usto­sun­kowany lite­ra­tu­ro­znawca i kry­tyk lite­racki Wacław Led­nicki, wspo­mi­na­jąc cał­ko­wi­cie zapo­mnia­nego przez nas hra­biego Hie­ro­nima Tar­now­skiego – „uczciwy, nie­skoń­cze­nie prawy i mocno przy­wią­zany do zasad reli­gij­nych i moral­nych”. Można je odnieść do sze­ro­kich krę­gów przed­wo­jen­nej pol­skiej ary­sto­kra­cji.
Po dru­giej woj­nie świa­to­wej Pol­ska zna­la­zła się w stre­fie wpły­wów komu­ni­stycz­nych Związku Sowiec­kiego, a „strefa wpły­wów” ozna­czała bru­talne pano­wa­nie. Pol­ska ary­sto­kra­cja stała się źró­dłem czar­nych jedy­nie obra­zów przed­wo­jen­nego spo­łe­czeń­stwa dla całej pro­pa­gandy PRL i, co naj­gor­sze, dla sys­temu szkol­nic­twa oraz wycho­wa­nia mło­dzieży. To piętno złych wyzy­ski­wa­czy budu­ją­cych for­tuny na ludz­kiej krzyw­dzie, utrwa­lane przez poko­le­nia komu­ni­stów, poku­tuje do dziś i czę­sto daje o sobie znać w nie­chęt­nym sto­sunku spo­łe­czeń­stwa do potom­ków sta­rych rodów. Jestem prze­ko­nany, że teraz w wol­nej Pol­sce nade­szła pora, żeby usu­nąć zasłonę nie­pa­mięci z przed­sta­wi­cieli war­stwy spo­łecz­nej, która przez wieki two­rzyła histo­rię i kul­turę naszego kraju, a w cza­sie ostat­niej wojny była nie­jed­no­krot­nie wzo­rem poświę­ceń dla umi­ło­wa­nej ojczy­zny. Pochylmy więc z sza­cun­kiem głowy przed nimi – ary­sto­krat­kami pol­skiego wywiadu.

Wstęp, czyli histo­ria bar­dzo odle­gła

Kobiety i wywiad. Moda czy koniecz­ność? Co kie­ro­wało mną pod­czas wybie­ra­nia tego tematu? Pora odpo­wie­dzieć na to zasad­ni­cze pyta­nie.
W dzia­ła­niach wywia­dów na całym świe­cie agentki bar­dzo czę­sto odgry­wały ważną, nie­jed­no­krot­nie zasad­ni­czą rolę, a ich nazwi­ska na trwałe zapi­sały się w histo­rii wszyst­kich zna­nych służb spe­cjal­nych zaj­mu­ją­cych się szpie­go­stwem. Wymie­nie­nie ich wszyst­kich zaję­łoby znaczną część tej książki, więc wspo­mnę jedy­nie panie, które przy­nio­sły swym moco­daw­com usługi nie do prze­ce­nie­nia.
Dawno, dawno temu… Tak wła­śnie należy szu­kać śla­dów pierw­szej kobiety szpiega, któ­rej histo­rię opi­sano. Cof­nąć się należy do 350 roku p.n.e, kiedy to król per­ski Artak­serk­ses III na czele trzy­stu­ty­sięcz­nej armii roz­po­czął wyprawę prze­ciw Syrii. Opisy tych wyda­rzeń odna­leźć możemy w Sta­rym Testa­men­cie, odszu­ku­jąc tam wśród 46 ksiąg kanonu chrze­ści­jań­skiego bar­dzo inte­re­su­jącą Księgę Judyty. Auto­rzy nadali tam praw­do­po­dob­nie Artak­serk­sesowi imię Nabu­cho­do­no­zor, a w inte­re­su­ją­cej nas czę­ści doty­czą­cej pięk­nej i mądrej kobiety szpiega wystę­puje Holo­fer­nes, dowódca wojsk, które uka­rać mają miesz­kań­ców Judei za brak popar­cia. Kiedy armia dociera pod Betu­lię, jedną z twierdz strze­gą­cych podejść do Jero­zo­limy, mia­sto staje do obrony, lecz brak wody grozi nie­chybną klę­ską. Wtedy to poja­wia się bogata wdowa Judyta. Opi­sy­wana jest nieco lako­nicz­nie, jak na Stary Testa­ment przy­stało, ale nader wymow­nie. Jak zano­to­wali auto­rzy: „Była piękna i na wej­rze­nie bar­dzo miła. Mąż jej Manas­ses pozo­sta­wił jej po sobie złoto, sre­bro, sługi, słu­żące, bydło i rolę. A ona tym zarzą­dzała”. Judyta pozwala sobie na zbesz­ta­nie naczel­ni­ków mia­sta za brak wiary i plany pod­da­nia najeźdź­com. Podej­muje się w cza­sie pię­ciu dni oca­lić mia­sto, mówiąc: „Posłu­chaj­cie mnie, a doko­nam czynu, który pozo­sta­nie w pamięci z poko­le­nia na poko­le­nie dla dzieci naszego narodu. Stań­cie tej nocy przy bra­mie, a ja wyjdę z moją nie­wol­nicą, a w tych dniach, po któ­rych obie­ca­li­ście wydać mia­sto wro­gom naszym, Pan za moim pośred­nic­twem nawie­dzi Izra­ela. Wy zaś nie dopy­tuj­cie się o mój czyn, albo­wiem nie powiem wam, dopóki nie doko­nam tego, co chcę uczy­nić”. Jak powie­działa, tak zro­biła. Ubrana w piękne stroje i ozdoby ruszyła wraz ze słu­żącą w kie­runku obozu wro­gich Asy­ryj­czy­ków. Zatrzy­mana przez straże, mimo bru­tal­nego prze­słu­cha­nia, zdo­łała je prze­ko­nać, że infor­ma­cje, jakie posiada, pozwolą zdo­być mia­sto bez żad­nych strat. Wia­do­mo­ści są jed­nak tak ważne, że musi je prze­ka­zać bez­po­śred­nio naczel­nemu wodzowi. Któż by śmiał w takiej sytu­acji odmó­wić pięk­nej, boga­tej kobie­cie? Judyta otrzy­mała stu­oso­bową asy­stę i udała się do asy­ryj­skiego obozu, gdzie natych­miast ocza­ro­wała Holo­fer­nesa. Kiedy prze­ko­nała go, że potrafi dopro­wa­dzić do klę­ski obroń­ców, została jego miłym gościem. Prze­by­wała w obo­zie przez trzy dni, uzy­sku­jąc stop­niowo pełną swo­bodę poru­sza­nia. Genialna agentka – piękna, sprytna i nie­by­wale odważna. Prze­cież wspo­mniana swo­boda uzy­skana pod pozo­rem modłów pozwa­lała opra­co­wać drogi ucieczki i oswoić straże z jej osobą. Dnia czwar­tego Judyta uczest­ni­czyła w uczcie, jaką wydał wódz Asy­ryj­czy­ków, pra­gnący ją uwieść. Nad­miar wypi­tego wina uśpił jed­nak Holo­fer­nesa, któ­rym cały czas, z pozoru czule, zaj­mo­wała się agentka. Gdy zostali sami, Judyta odcięła mu głowę jego wła­snym mie­czem i z powo­dze­niem, prze­pusz­czona przez straże, prze­nio­sła ją do oblę­żo­nej twier­dzy1. Dnia następ­nego głowa asy­ryj­skiego wodza zawi­sła na murach, a oblę­żeni ude­rzyli nagle na obóz nie­przy­ja­ciela. Woj­ska asy­ryj­skie pozba­wione nie­spo­dzie­wa­nie dowo­dze­nia ponio­sły sro­motną klę­skę, a Judyta została powszech­nie czczoną boha­terką całego narodu.
Nie bez przy­czyny opi­suję tu dłu­żej histo­rię pierw­szej agentki przed­sta­wioną w Sta­rym Testa­men­cie, obra­zuje bowiem ona dosko­nale ponad­cza­sowe reguły, które były, są i chyba zawsze będą aktu­alne w pracy szpie­gów w spód­nicy. No, może z jed­nym wyjąt­kiem – teraz czę­ściej agentki przy­wdzie­wają spodnie, ale inte­li­gen­cja, spryt, umie­jęt­ność wyko­rzy­sta­nia urody i kobie­cego wdzięku połą­czone z odda­niem spra­wie, za którą wal­czą, zawsze sta­no­wić będą dla tej czę­ści agen­tury cechy decy­du­jące o powo­dze­niu misji. Jest wszakże fak­tem, że prócz wymie­nio­nych zalet agen­tek pocho­dze­nie z wyż­szych lub powszech­nie zna­nych warstw spo­łecz­nych sta­no­wiło zawsze atut rów­nie ważny jak inne cechy. Tak było w przy­padku Judyty i innych dam wywiadu, któ­rym tę książkę poświę­cam.

1 Pamię­tać trzeba, że ówcze­sna etyka wojenna w pełni dopusz­czała, a nawet pochwa­lała uci­na­nie głów wro­gom. Zwy­kle uży­wano ich póź­niej jako ele­mentu zastra­sza­ją­cego nie­przy­ja­ciel­skie oddziały.

Kat nie zdą­żył – Wła­dy­sława Srzed­nicka Macie­sza

O Sła­wie marzy każdy, komu serce bije.
Dla Sławy się umiera, dla Sławy się żyje.

Ten dwu­wiersz pocho­dzi z obszer­nego utworu poświę­co­nego… No wła­śnie, teraz każ­demu Czy­tel­ni­kowi zapewne przy­cho­dzi do głowy moło­jecka sława, dla któ­rej sien­kie­wi­czow­scy boha­te­ro­wie gotowi byli poświę­cić życie. A jest to błąd. Nie­mały utwór nie­zna­nego autora pocho­dzący z 1921 roku poświę­cony jest kobie­cie rów­nie pięk­nej jak mądrej, do któ­rej wzdy­chali żoł­nie­rze Legio­nów Pił­sud­skiego. Miała na imię Wła­dy­sława, lecz już w rodzin­nym domu nazy­wano ją Sławą i takiego imie­nia uży­wała przez całe życie. Lubiła je, więc także ja przy tym imie­niu pozo­stanę, opi­su­jąc jej życie i nie­praw­do­po­dobne doko­na­nia.
Sława Srzed­nicka uro­dziła się 29 czerwca 1888 roku w mało­pol­skiej wsi Kar­win dzier­ża­wio­nej od 1843 roku przez jej ojca Ści­sława (Zdzi­sława) Srzed­nic­kiego herbu Pomian. Pocho­dząca z Pod­la­sia rodzina1 znana była z patrio­ty­zmu i żywego zain­te­re­so­wa­nia spra­wami ojczy­zny. Nie mogło być ina­czej, jeśli Zdzi­sław Srzed­nicki brał czynny udział w powsta­niu stycz­nio­wym, a o jego odważ­nych, cza­sami wręcz bra­wu­ro­wych poczy­na­niach wspo­mina w swym pamięt­niku inny uczest­nik tych bitew, rot­mistrz kawa­le­rii Jan New­lin Maza­raki, opi­su­jąc potyczkę z Koza­kami w Sielcu 8 maja 1863 roku, kiedy przed 12 powstań­cami ucie­kał cały oddział nie­przy­ja­ciół:

W sze­re­gach kawa­le­rii było kil­ku­na­stu daw­niej­szych moich towa­rzy­szów boń­cza­ków. Pomię­dzy tymi miły bar­dzo Zdzi­sław Śred­nicki, który po dłuż­szej i cięż­szej cho­ro­bie powi­nien by już był zanie­chać wojaczki. Ale praw­dzi­wie żoł­nier­ska dusza w domu ostać się nie mogła. Wyrwała się też z łona rodziny i na nowe pobie­gła boje. Cześć i sława takiemu Pola­kowi!

Rot­mistrz pomy­lił oczy­wi­ście nazwi­sko przy­ja­ciela, lecz wspo­mina o nim w swym pamięt­niku jesz­cze wie­lo­krot­nie.
Rodzina Srzed­nic­kich miesz­kała w przy­tul­nym domu w mało­pol­skim Kar­wi­nie, nie­da­leko Wierzbna. Zdzi­sław Srzed­nicki poślu­bił Pau­linę z Toma­sze­wi­czów i wycho­wy­wał tam wraz z nią czwórkę dzieci – synów Toma­sza, Juliana i Ludwika oraz wspo­mnianą córkę Wła­dy­sławę, przez wszyst­kich domow­ni­ków nazy­waną Sławą. Siel­skie życie rodziny prze­rwała tra­giczna śmierć ojca rodziny 31 grud­nia 1890 roku. Samotna wdowa wycho­wu­jąca czwórkę dzieci nie mogła podo­łać zarzą­dza­niu mająt­kiem i powró­ciła do rodzin­nego Wie­ru­szowa.
Sława otrzy­mała sta­ranne wykształ­ce­nie, ale teraz roz­po­czął się w jej życiu okres cią­głych podróży i prze­pro­wa­dzek, który zda­wał się nie mieć końca. W War­sza­wie ukoń­czyła II Gim­na­zjum Żeń­skie (1904), w Kuź­ni­cach (dzi­siej­szej czę­ści Zako­pa­nego), jak przy­stało na praw­dziwą zie­miankę, uczyła się pro­wa­dze­nia domu w Szkole Domo­wej Pracy Kobiet, pro­wa­dzo­nej przez Jadwigę Zamoy­ską, matkę zna­nego dzia­ła­cza spo­łecz­nego, hra­biego Wła­dy­sława Zamoy­skiego2. Osoby zna­jące już nie­po­skro­miony cha­rak­ter Sławy zadzi­wiać może ten kie­ru­nek edu­ka­cji i wyda­rze­nia, które nastą­piły nie­długo póź­niej. Cóż, takie czasy. Zasobna zie­mianka powinna wła­ści­wie pro­wa­dzić dom, a także wyjść za mąż nie­długo po osią­gnię­ciu peł­no­let­no­ści. Zgod­nie z tymi zasa­dami ślub dla odpo­wied­nio wykształ­co­nej osiem­na­sto­latki sta­wał się prak­tycz­nie koniecz­no­ścią. Piękna Sława mogła wybie­rać i wybrała, choć, jak się nie­za­długo oka­zało, nie­zbyt wła­ści­wie. Poślu­bio­nym szczę­śliw­cem został Paweł Paweł­kie­wicz. Zwią­zek mał­żeń­ski utrzy­mał się jedy­nie kil­ka­na­ście godzin. Przy­czyny tak dra­stycz­nej decy­zji pod­ję­tej przez Sławę powinny zostać raczej tajem­nicą alkowy.
Nie­długo póź­niej mło­dziutka dziew­czyna zde­cy­do­wała się na wyjazd do Kra­kowa i pod­ję­cie stu­diów w Pol­skiej Szkole Nauk Poli­tycz­nych (PSNP), gdzie jej wykła­dow­cami byli naj­wy­bit­niejsi pro­fe­so­ro­wie prawa, eko­no­mii i nauk poli­tycz­nych. Te wła­śnie stu­dia stały się pod­stawą dla kształ­to­wa­nia dal­szej drogi życio­wej i całej kariery Wła­dy­sławy Srzed­nic­kiej. Kra­ków oka­zał się także waż­nym ośrod­kiem dla kształ­to­wa­nia poglą­dów poli­tycz­nych Sławy. Wła­śnie tutaj wycho­wana w patrio­tycz­nym duchu dziew­czyna zwią­zała się z ruchami nie­pod­le­gło­ścio­wymi. W zabo­rze austriac­kim umie­jęt­nie wyko­rzy­stano lega­li­za­cję skau­tingu, two­rząc jawną orga­ni­za­cję Pol­skie Dru­żyny Strze­lec­kie. W jej ramach Sława razem z Zofią Zawi­szanką (pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej i póź­niej Zofia Ker­nowa), w nie­dłu­gim cza­sie oddaną przy­ja­ciółką, orga­ni­zo­wała wzo­rem Lwowa żeń­ski oddział tychże Dru­żyn.
Piękna, młoda, inte­li­gentna kobieta zaan­ga­żo­wana w dzia­ła­nia nie­pod­le­gło­ściowe w Kra­ko­wie, prze­peł­nio­nym stu­diu­jącą, roz­po­li­ty­ko­waną mło­dzieżą. Two­rzyły się koła toczące zażarte dys­ku­sje doty­czące moż­li­wo­ści i metod sta­rań o Pol­skę a Sława była bar­dzo czę­sto gor­liwą uczest­niczką takich spo­tkań. Przyj­mo­wano ją zawsze z otwar­tymi ramio­nami nie tylko ze względu na inte­li­gen­cję i sporą wie­dzę. Nie da się ukryć, bar­dzo czę­sto wsku­tek jej wiel­kiej urody sta­wała się mile widzia­nym uczest­ni­kiem wielu poli­tycz­nych dys­put. Zawi­szanka, czę­sta jej towa­rzyszka, ze śmie­chem nazy­wała „wzdy­chul­cami” wia­nu­szek panów ota­cza­ją­cych Srzed­nicką. Czy Sława mogła dłu­żej być samotna? Jed­nym z wzdy­chul­ców był cztery lata od niej star­szy Feliks Mły­nar­ski, absol­went Wydziału Filo­zo­ficz­nego Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego, wów­czas już poważny i zaan­ga­żo­wany dzia­łacz poli­tyczny (znany wiele lat póź­niej, pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej, z kie­ro­wa­nia „oku­pa­cyj­nym” Ban­kiem Emi­syj­nym w Pol­sce – i sygno­wa­nia swoim nazwi­skiem zło­tó­wek będą­cych w obiegu w Gene­ral­nym Guber­na­tor­stwie, zwa­nych popu­lar­nie „mły­nar­kami”). Zwią­zek był bar­dzo poważny, bo poja­wiły się nawet wspólne plany mał­żeń­skie, a nie­od­łączna Zofia Zawi­szanka z pew­nym podzi­wem nazwała Feliksa „czy­stej krwi inte­lek­tu­ali­stą zaan­ga­żo­wanym, podob­nie jak Sława, we wspólną sprawę” (poli­tyczną oczy­wi­ście). To zupeł­nie natu­ralne, gdyż Mły­nar­ski był rów­nież człon­kiem Dru­żyn Strze­lec­kich.
Nie speł­niło się jed­nak marze­nie Feliksa, dla któ­rego Sława była inspi­ra­cją do napi­sa­nia poważ­nego dzieła pt. Zagad­nie­nia nie­pod­le­gło­ści. W życiu Srzed­nic­kiej niczym pio­run z jasnego nieba poja­wiła się wielka miłość. Czym ujął Sławę cztery lata od niej młod­szy męż­czy­zna? Zachwy­cona tą parą Zawi­szanka pisała tak: „Swo­ich rówie­śni­ków ujmo­wał przede wszyst­kim wyra­zem szcze­gól­nego udu­cho­wie­nia i wysub­tel­nie­nia. (…) Nikt się nie dowie, jak i kiedy ona także zro­zu­miała, że są dla sie­bie stwo­rzeni. Przed siłą takiego prze­świad­cze­nia musiały ustą­pić daw­niej­sze zobo­wią­za­nia. Mły­nar­ski opu­ścił Kra­ków. Sława i Stach byli nie­roz­łączni, jed­na­kowa strze­li­stość budowy, sub­tel­ność rysów, duma w nosze­niu głowy, jed­naki w oczach ogień”.
Tą wielką miło­ścią Srzed­nic­kiej był Sta­ni­sław Dłu­gosz, ps. Jerzy Tetera. Nic dziw­nego nie było w podzi­wie Zawi­szanki, zapewne skry­cie, podob­nie jak dzie­siątki innych kobiet, pod­ko­chu­ją­cej się w nie­by­wale przy­stoj­nym, inte­li­gent­nym i elo­kwent­nym mło­dzieńcu. To była naprawdę nie­by­wała postać, która zachwy­ciła swoją oso­bo­wo­ścią nawet autora tej książki na tyle, że kilka słów wię­cej musi o niej napi­sać.
Czę­sto­cho­wia­nin i szlach­cic herbu Wie­niawa, był synem urzęd­nika Drogi Żela­znej War­szaw­sko-Wie­deń­skiej Feliksa Dłu­go­sza i Pau­liny z Masz­kich. Uro­dził się 23 marca 1892 roku. Nie­ba­wem rodzina prze­pro­wa­dziła się do War­szawy, gdzie Sta­ni­sław ukoń­czył szkołę śred­nią. Już wtedy zaan­ga­żo­wał się w dzia­łal­ność poli­tyczną – uczest­ni­czył w strajku szkol­nym i został przy­jęty do nie­pod­le­gło­ścio­wej orga­ni­za­cji „Przy­szłość”, gru­pu­ją­cej star­szych od niego uczniów szkół gim­na­zjal­nych. Ogromny talent orga­ni­za­cyjny, lite­racki i kra­so­mów­czy pozwo­liły mło­dzień­cowi szybko awan­so­wać w struk­tu­rach orga­ni­za­cyjnych i wysu­nąć się na ich czoło. Napi­sał wtedy słowa wiel­kie, słowa ponad­cza­sowe, odno­szące się do całej idei naro­do­wej i ludzi o nią wal­czą­cych: „Nie­chaj Czy­ści biorą w ręce Sprawę ‒ ci ją dźwi­gną z prochu i nie dadzą paść ani w spie­ko­cie let­niej, ani w noc mroźną, ani w wichu­rze, ani w bla­sku. Ci dojdą do kresu”.
Został człon­kiem taj­nego Pol­skiego Związku Woj­sko­wego i war­szaw­skiego oddziału tej orga­ni­za­cji pod nazwą Orga­ni­za­cji Woj­sko­wej im. Wale­riana Łuka­siń­skiego, któ­rej zada­niem było pro­wa­dze­nie dzia­łal­no­ści para­mi­li­tar­nej w śro­do­wi­skach mło­dzieży gim­na­zjal­nej. Po aresz­to­wa­niu przez car­ską poli­cję pod­czas zjazdu dele­ga­tów Związku Mło­dzieży Pol­skiej 2 kwiet­nia 1919 roku napi­sał w wię­zie­niu strofy poru­sza­jące serce każ­dego Polaka, prze­su­wa­jące go do czo­łówki ówcze­snych poetów patrio­tycz­nych:

Na murze mojej celi nie­zna­joma ręka
nakre­śliła już dzi­siaj na pół starte zda­nie:
„Jutro w Sybir eta­pem…” Sza­rzeją na ścia­nie
wyrazy, przed któ­rymi dusza moja klęka.

Po wyj­ściu z wię­zie­nia i zda­niu matury roz­po­czął stu­dia na Wydziale Prawa UJ w Kra­ko­wie. Dopiero tu zaczęła się dla niego naj­praw­dziw­sza „patrio­tyczna robota”, o któ­rej tak sam pisał do przy­ja­ciela:

W Kra­ko­wie wpa­dłem od razu w wir roboty i zajęć przed­eg­za­mi­na­cyj­nych uni­wer­sy­tec­kich. W poli­tyce aka­de­mic­kiej w bie­żą­cym pół­ro­czu nie anga­żuję się nie­mal wcale, nato­miast wzią­łem robotę wewnętrzną, zostaw­szy „arcy­ka­pła­nem” kra­kow­skim. Czyn­niej­szy udział biorę w robo­cie woj­sko­wej i wsze­dłem do kra­kow­skiej redak­cji „Zarze­wia”. Poza tym pra­cuję luźno w Towa­rzy­stwie Szkoły Ludo­wej.

Nic w tym dziw­nego, że w dzia­ła­niach kra­kow­skiej mło­dzieży Sta­ni­sław poczuł się niczym ryba w wodzie i natych­miast został w pełni zaak­cep­to­wany. Był prze­cież już człon­kiem taj­nej Armii Pol­skiej i jako jej przed­sta­wi­ciel zakła­dał Pol­skie Dru­żyny Strze­lec­kie, a w TSL orga­ni­zo­wał odczyty o tre­ściach histo­ryczno-patrio­tycz­nych i czyn­nie w nich uczest­ni­czył. Był też człon­kiem sto­wa­rzy­sze­nia aka­de­mickiego „Znicz”, które odgry­wało rolę eks­po­zy­tury taj­nej Armii Pol­skiej, i nie­ba­wem został jego prze­wod­ni­czą­cym. Cóż, poeta i patriota z praw­dzi­wie mło­do­pol­skim, gore­ją­cym ser­cem, ale… Wła­śnie owo „ale” jest dla tej wspa­nia­łej oso­bo­wo­ści nie­sły­cha­nie ważne. Roman­tyzm ni­gdy nie przy­sła­niał mu rze­czy­wi­sto­ści, co wie­lo­krot­nie się zda­rzało mło­dym ludziom z tam­tych cza­sów. Na stu­diach wszyst­kie egza­miny na Wydziale Prawa zda­wał bar­dzo regu­lar­nie, a prócz tego odna­lazł w sobie nową pasję, histo­rię, i w nie­dłu­gim cza­sie rów­nież w tej dzie­dzi­nie potra­fił wybić się daleko ponad prze­cięt­ność. Pro­fe­sor Wacław Tokarz pro­wa­dził wów­czas (1912/1913) „ćwi­cze­nia histo­ryczne” w ramach Semi­na­rium Histo­rycz­nego Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego. Sta­ni­sław Dłu­gosz, któ­remu zawsze naj­bliż­sze były wszel­kie dzia­ła­nia zmie­rza­jące do odzy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści i któ­rego wręcz fascy­no­wała tra­giczna i wspa­niała histo­ria narodu, stał się pil­nym słu­cha­czem rów­nież i tych wykła­dów i sam, nie­za­leż­nie, kon­se­kwent­nie stu­dio­wał skom­pli­ko­waną histo­rię powsta­nia stycz­nio­wego. Rezul­ta­tem były jego wła­sne, prze­my­ślane i trafne w swej wymo­wie publi­ka­cje pozwa­la­jące usta­wić go w jed­nym sze­regu z innymi histo­ry­kami tego okresu.

 
Wesprzyj nas