Księgi najmniejsze i największe, szyfrowane, służące jako śmiercionośna broń, uznawane niegdyś za magiczne albo dokumentujące najdziwaczniejsze, dawno obalone teorie naukowe, opisał Edward Brooke-Hitching w książce „Biblioteka szaleńca”. To publikacja będąca kopalnią ciekawostek, a przy okazji przeglądem dziwacznych rękopiśmienniczych i wydawniczych zabytków z dawnych czasów, które przetrwały do współczesności.


Zbiór kuriozów wydawniczych opisanych przez Edwarda Brooke-Hitchinga potwierdza, że ludzka wyobraźnia nie ma granic. Ten miłośnik i znawca publikacji z odległej przeszłości, autor wysublimowanych pod względem graficznym książek o mapach, opisał tym razem najdziwniejsze księgi, jakie na przestrzeni dziejów zostały stworzone ludzką ręką. Ich przegląd trafił na karty „Biblioteki szaleńca”.

Książka ta omawia osobliwe zabytki rękopiśmiennicze i starodruki, a także inne, okołoksiążkowe artefakty – jak na przykład przedziwne maszyny do pisania. Najbardziej zajmująca jest jednak mnogość wierzeń, przesądów i legend narosłych wokół omawianych przez autora ksiąg. To, co dziś, w konsekwencji rozwoju wiedzy z różnych dziedzin, traktujemy zaledwie jako nieszkodliwe dziwactwa przodków z odległych epok, oni sami traktowali śmiertelnie poważnie. Przypisywali księgom właściwości magiczne, wierzyli, że można z nich wyczytać przyszłość albo dzięki nim wpływać na kształt teraźniejszości, leczyć, uzdrawiać albo – dla odmiany, sprowadzać dzięki nim klątwy na innych ludzi. Współcześnie trudno traktować tego typu pomysły poważnie, ale poznanie ich historii jest ciekawe, wszak każda z tych ksiąg miała kiedyś jakieś, mniejsze lub większe, znaczenie dla minionych czasów.

Są i takie, które wciąż je mają, przynajmniej dla badaczy minionych wieków. Należy do nich na przykład wspomniana przez Edwarda Brooke-Hitchinga ksyloteka przechowywana dziś w opactwie Lilenfield w Austrii, czyli księgozbiór wykonany z różnych gatunków drewna, w którym przechowały się od XVIII wieku próbki kory, liści i nasion. Niewiele jest do poczytania w takich księgach, z konwencjonalnego punktu widzenia, za to są one niezwykle cennymi nośnikami informacji z odległej przeszłości. Zawierają je także chociażby zapisy pismem węzełkowym pochodzące z Ameryki Południowej czy notatki żołnierza poczynione na dolnej płycie skrzypiec.

Książka ta omawia osobliwe zabytki rękopiśmiennicze i starodruki, a także inne, okołoksiążkowe artefakty

Szczególna kategoria omawiana przez autora to z kolei książki szyfrowane czy to za pomocą systemów kryptograficznych czy też różnych rodzajów atramentu sympatycznego czyli niewidocznego bez użycia specjalnej metody jego ujawnienia. Zastosowanie tego typu książek obejmowało przemycanie tajnych wiadomości dla przyjaciół czy spiskowców uwięzionych w lochach, przesyłanie raportów wywiadowczych i dyplomatycznych czy też… listów miłosnych. Tajne pismo w mylącej formie zestawów liter i symboli, znanych tylko wtajemniczonym, przez wieki było popularną cechą dzieł okultystycznych. Kryptograficzne kurioza nie były też rzadkością w dziedzinie poszukiwania (i rzecz jasna, ukrywania) skarbów, gdy tworzono mapy i opisy, wypełnione tajemniczymi znakami, szyframi i zagadkami. Edward Brooke-Hitching i takie historie omawia, dzięki czemu przygodowa nuta przemyka przez stronice jego publikacji.

Jest ona dostrzegalna nawet w rozdziale poświęconym osobliwościom religijnym. „Dnia 23 czerwca 1626 roku spore zamieszanie na rynku w Cambridge wywołał podejrzanie tłusty dorsz. Gdy rybie rozcięto brzuch, ze środka wypadła owinięta w żaglowe płótno paczuszka. Rozgarnąwszy wnętrzności, handlarka rozwinęła przemoczone warstwy i znalazła zawartość: cienką książeczkę” – pisze Edward Brooke-Hitching, wspominając okoliczności odnalezienia zbioru traktatów religijnych przechowywanego dziś w zbiorach British Museum. A zatem miejcie oczy szeroko otwarte, jak ukazuje ten przedziwny przypadek, na tajemnicze księgi z dawnych wieków można natrafić w zupełnie nieoczywistych okolicznościach. Robert Wiśniewski

Zobacz film

Edward Brooke-Hitching, Biblioteka szaleńca, Przekład: Janusz Szczepański, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 10 listopada 2020
 
 

Edward Brooke-Hitching
Biblioteka szaleńca
Przekład: Janusz Szczepański
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 10 listopada 2020
 
 

WSTĘP

Książki to latarnie morskie wzniesione na oceanie czasu.
Edwin Percy Whipple

Właśnie skończyłem roczek, kiedy ojciec pierwszy raz użył mnie jako paletki do licytacji. Gdy się ma antykwariusza za rodzica, dom to konstrukcja z książek – dosłownie i w przenośni. Każdy centymetr kwadratowy ścian zajmują półki trzeszczące pod ciężarem woluminów oprawnych w skórę rozmaitych barw: głębokiej czerwieni marokin (skóra kozia), biały welin (delikatna cielęca), przeróżne granaty, zielenie i złoto, jak również starsze i poważniejsze brązy, a wszystko to lśniące odcieniami złoceń.

Książki ponadto oddychają, emanując zapach starego papieru i skóry, ledwo zauważalnie różniący się w zależności od miejsca i epoki powstania. Romantyczności tej atmosfery dziecko naturalnie nie czuje ani trochę. Przynajmniej na początku. W wieku dziesięciu lat nie wyobrażałem sobie absolutnie niczego mniej interesującego od starych książek. Jako osiemnastolatek znalazłem pracę w londyńskim domu aukcyjnym, gdzie spędzałem wśród nich całe długie dnie. Siedem lat później, już beznadziejnie w nich zakochany, przerzucałem fundusze z rzeczy stosunkowo nieistotnych, jak jedzenie i czynsz, by zapełniać własne nieliczne regały. („Znałem ludzi gotowych zaryzykować majątek – napisał w 1927 roku wielki amerykański antykwariusz A.S.W. Rosenbach – by wyruszać w długie podróże przez pół świata, zapomnieć o przyjaźniach, łgać nawet, oszukiwać i kraść, byle tylko zdobyć upragnioną książkę”).
Mniej więcej w tym samym czasie za Atlantykiem zespół pracowników Google kończył obliczenia, o jakie nikt przedtem nie próbował się pokusić. Inicjatywa Google Books pod kryptonimem „Project Ocean” rozpoczęła się w tajemnicy osiem lat wcześniej, w 2002 roku, z zadaniem odszukania u źródeł i sporządzenia cyfrowych kopii wszystkich istniejących książek. Na wstępie trzeba było się zorientować co do możliwej liczby tomów. Zebrano więc wszystkie dostępne katalogi z Biblioteki Kongresu USA, WorldCat i rozmaitych innych globalnych spisów, aż osiągnięto ponad miliard tytułów.
Następnie odpowiednie algorytmy jęły obciosywać tę masę, usuwając podwójne wydania, mikrofiszki, mapy, pliki wideo oraz jeden termometr do mięsa, wpisany dawno temu na kartę katalogową w ramach primaaprilisowego żartu. W końcu podano przybliżony wynik: zespół obwieścił, że na świecie istnieje łącznie 129 864 880 książek – i że zamierza je zdigitalizować.
Liczba ta oczywiście wzrośnie wykładniczo, jeśli wziąć pod uwagę wszystkie zaginione dzieła historyczne, tomy sfatygowane przez zaczytanie i utracone w kataklizmach (Trzecie Folio Szekspira jest nawet rzadsze niż Pierwsze, jako że w większości spłonęło wraz z resztą księgarskich zasobów w wielkim pożarze Londynu w 1666 roku), no i naturalnie te zniszczone celowo: czasem spalone na stosach – bywało, że razem z autorami – a nawet, jak w przypadku dwóch i pół miliona powieści wydawnictwa Mills & Boon w 2003 roku, zmielone i wmieszane w podbudowę odcinka angielskiej autostrady M6 o długości 25 km, aby polepszyć wiązanie asfaltu. Brytyjski polityk Augustine Birrell (1850–1933) uznał dzieła Hannah More za tak nudne, że cały dziewiętnastotomowy cykl zakopał w ogrodzie. Powiedzenie o pożeraniu książek miewało też znaczenie dosłowne: na przykład używane przez starożytnych Chińczyków grawerowane kości wróżebne brano za szczątki smoków i mielono dla celów medycznych. W 1373 roku rozjuszony Bernabò Visconti, pan Mediolanu, zmusił dwóch wysłanników papieskich do zjedzenia bulli ekskomunikacyjnej, którą mu doręczyli – zwoju pergaminu wraz z jedwabnym sznurkiem i ołowianą pieczęcią.
XVII-wieczny prawnik niemiecki Philipp Andreas Oldenburger został skazany nie tylko na skonsumowanie dwóch kartek swojego kontrowersyjnego paszkwilu, lecz i na chłostę wymierzaną dopóty, dopóki nie przełknął ostatniego skrawka. Jedną z najbardziej spektakularnych strat ponieśli londyńscy introligatorzy z górnej półki, Alberto i Francis Sangorski, którzy dwa lata strawili na wykonanie „Wielkiego Omara” – oprawy z ponad tysiąca drogocennych klejnotów dla rękopisu rubajjatów Chajjama. Zamówienie złożył bogaty amerykański bibliofil Harry Elkins Widener. Szczęśliwy właściciel wsiadł w 1912 roku na statek, by zabrać skarb do domu. Liniowiec ów nazywał się Titanic*.

* Wielka szkoda, że bracia Sangorski nie wpadli na to, by pójść za przykładem włoskiego poety Gabriele d’Annunzia (1863–1938): zwykł on zamawiać książki drukowane na gumie, aby móc je czytać, zażywając kąpieli w wielkiej, wpuszczonej w podłogę wannie, którą dzielił ze złotą rybką.

Wśród owych 129 864 880 książek są wszystkie zachowane do dzisiaj wielkie dzieła literackie – ustawicznie studiowane, wznawiane i na nowo redagowane, będące przedmiotem badań dawnych i nowszych historyków literatury. Jak jednak wskazuje sama nazwa – Project Ocean – te słynne prace są oczywiście tylko kroplami w odwiecznym, nieskończonym morzu twórczości.
Dla mnie najbardziej warte poszukiwania są połyskujące w półmroku całej tej ogromnej reszty zatopione perełki, osobliwości zesłane w nicość, zbyt dziwne, by je sklasyfikować, lecz zarazem bardziej intrygujące niż ich uznane i cenione krewniaczki. Które książki, zastanawiałem się, zapełniłyby półki największej biblioteki kuriozów literackich, zebranych przez kolekcjonera nieskrępowanego ograniczeniami czasu, przestrzeni i budżetu? I czy nie nauczyłyby nas o ludziach, którzy je napisali, oraz ich czasach więcej, niż można by się spodziewać?
Pierwszy problem, na który się tu natkniemy, to pytanie, co właściwie stanowi kuriozum. Naturalnie rzecz jest po części subiektywna: każdy ma swoje kryteria dziwności. Jednakże prawie dziesięć lat szperania w katalogach bibliotecznych, domach aukcyjnych i antykwariatach, podążania za słabymi tropami i na pół pamiętanymi anegdotami wydobyło na światło dzienne niejedno bezsprzeczne dziwo. Każde ma wspaniałą historię nie tylko w sobie, lecz także za sobą.
W miarę rozrastania się cały ten miszmasz zaczął się układać w określone kategorie, które dały formę rozdziałom tego albumu. Przykładowo ten zatytułowany „Książki z ciała i krwi” stanowi przegląd historii introligatorstwa antropodermicznego (tzn. z wykorzystaniem ludzkiej skóry) i innych dziwacznych „cielesnych” metod produkcji księgarskiej. Praktyki owe bynajmniej nie są domeną dawniejszych czasów. Weźmy przykład współczesny, jak Krwawy Koran Saddama Husajna, liczącą 605 stron świętą księgę zamówioną przez irackiego dyktatora w 2000 roku, napisaną jego własną krwią, której w ciągu dwóch lat utoczył na ten cel co najmniej 24 litry.
W rozdziale „Dziwne kolekcje” opisuję podobne projekty nacechowane obsesyjnym poświęceniem – od średniowiecznych manuskryptów o fantastycznych potworach i słowników przestępczego żargonu z georgiańskiego Londynu (obfitujących w pikantne szczegóły) po atlas tkanin kapitana Cooka i nieoczekiwanie morderczą historię powstania Oxford English Dictionary. W „Literackich mistyfikacjach” przedstawiłem najlepsze przykłady prastarej tradycji pisarstwa blagierskiego – kłamstw w formie książkowej, tworzonych jako satyra, środek autopromocji lub nawet zemsty. Ten ostatni typ najlepiej reprezentuje seria pamfletów Jonathana Swifta Predictions of Isaac Bickerstaff (1707), udana kampania pisarza mająca przekonać cały Londyn o przedwczesnej śmierci samozwańczego proroka-szarlatana, którym gardził.
Z kolei rozdział „Książki szyfrowane” przedstawia ciekawe elementy historii piśmiennictwa kodowanego. Niektóre takie teksty udało się odcyfrować i odkryć zaskakującą treść, jak w XVII-wiecznym liście od diabła czy rękopisie opisującym rytualne wyskubywanie brwi przez członków niemieckiego tajnego stowarzyszenia oftalmologów. Inne tego rodzaju zagadki, do dzisiaj niewyjaśnione, przytaczam tu, aby czytelnik mógł się pokusić o samodzielne ich rozwiązanie i zgarnięcie oferowanej za to nagrody.
W „Dziełach sił nadprzyrodzonych” zebrałem natomiast rzadkie egzemplarze grymuarów (ksiąg zaklęć) czarnoksiężników i inne magiczne arkana literackie, a do tego nieco naprawdę zdumiewającego materiału graficznego. Są tam przykłady pisma automatycznego wykonane rękami mediów spirytystycznych, poprzez które dawno zmarli autorzy zdołali stworzyć dzieła pośmiertne. Wierzył w to między innymi poeta W.B. Yeats, którego żona Georgie w trzech pierwszych latach małżeństwa „odebrała” cztery tysiące stronic takiego dyktanda. (Kompilacja jej paranormalnych przekazów ukazała się w 1925 roku pod tytułem A Vision, lecz w siedmiu kolejnych wydaniach na pierwszej stronie widniało tylko nazwisko jej męża).
Półki tej ekscentrycznej biblioteki ciągną się nieskończenie w przestrzeni i czasie. Książki niewidzialne; takie, które potrafią zabić; tak wysokie, że do przewracania ich stron potrzebne są silniki, i tak długie, iż mogłyby zniszczyć wszechświat. Książki, które można zjeść lub na siebie włożyć. Książki wykonane ze skóry, kości, piór i włosów. Księgi zaklęć, podręczniki szamańskie, pergaminy alchemików, katalogi grzechów, starożytne dzieło znane jako „Hymn kanibala”. Książki pozwalające kontaktować się z aniołami i przywoływać demony. Pozew sądowy złożony przez diabła i kontrakt z jego podpisem. Książki, które zabierano do boju, przepowiadające przyszłość, znajdowane w brzuchu ryby czy owinięte na mumiach egipskich. Zbiory przepisów leczniczych, traktaty parapsychologiczne, teksty o ukrytych skarbach bądź zakodowanych treściach biblijnych. Japońskie skrypty szczurzej matematyki, miniaturowe Biblie, książka rekordowo mała i najkrótsza w historii wystawiana sztuka. Atlasy zmyślonych ryb. Woluminy o niemożliwym kształcie. Zapisy wizji i wytwory szaleństwa. Dzienniki wojenne na skrzypcach czy papierze toaletowym. I kilka jeszcze dziwaczniejszych.
Przede wszystkim jednak to pozycje z prawdziwymi historiami do opowiedzenia. Każda na swój sposób określa, czym książka może być; każda jest zdolna sprawić, że serce bibliofila na moment się zatrzyma; od nowa tworzy i rozszerza nasze poczucie, co właściwie w nich kochamy. Mimo to z takiej czy innej przyczyny tomy te zostały zesłane w muliste głębie zapomnienia. Oddychają jednak, przechowują myśli, wiedzę i humor nigdzie indziej niezachowane. Ich treści – a w pewnej mierze również autorzy – ożywają po otwarciu, nietknięte przemocą czasu.
Wydaje się słuszne sięgnąć po nie i odkryć na nowo, zgromadzić razem na stronach tej książki jak we własnej, im tylko poświęconej bibliotece. Dziwactwa, odchylenia, dawno zagubieni odmieńcy – na powrót wyrwane z niebytu.

 
Wesprzyj nas