“Kotka i Generał” to oparta na prawdziwych wydarzeniach pełna dramatyzmu powieść o winie i pokucie.


Kotka i GenerałCzeczenia, 1995: Nura ma siedemnaście lat, gdy rosyjski oddział wkracza do jej rodzinnej wioski. Jeszcze niedawno dziewczyna pragnęła uciec z domu, w którym panują surowe prawa przodków, a codzienne życie regulują normy kodeksu muzułmańskiego. Teraz wybuch wojny przekreśla jej marzenie o wolności.

Moskwa, 1995: Aleksander zwany Oseskiem nigdy nie przypuszczał, że będzie miał coś wspólnego z przerażającą niewiadomą, jaką jest wojna. Jego żołnierski plecak jest ciężki od książek, ale bardziej przygniatają Aleksandra oczekiwania matki – syn bohatera z Afganistanu, któremu „sam Gorbaczow osobiście był wdzięczny”, musi pójść w ślady ojca. Aleksander zostawia więc ukochaną, by walczyć na Kaukazie.

Berlin, 2016: Aleksander Orłow, bogaty rosyjski oligarcha zwany Generałem, rozpoczyna z córką nowe życie w nowym kraju. Dziewiętnastoletnia Ada obsesyjnie pragnie poznać przeszłość ojca. Kiedy zaczyna zadawać pytania, powracają najmroczniejsze koszmary Aleksandra, odżywa wspomnienie najgorszej ze wszystkich nocy i niewyobrażalne poczucie winy. Zbliża się dzień rozrachunku. Generał wie, że musi sam wymierzyć sprawiedliwość i że uda mu się to tylko wtedy, gdy przekona do swego planu Kotkę, upartą gruzińską aktorkę…

Nino Haratischwili to urodzona w 1983 roku w Tbilisi gruzińska pisarka, dramatopisarka i reżyserka teatralna. Haratischwili odnosi sukces na wszystkich polach swojej działalności. Dotychczas ukazało się aż 18 napisanych przez nią sztuk. Samodzielnie reżyserowała wiele z ich prapremier. W wieku dwunastu lat razem z matką przeniosła się z ojczystej Gruzji do Niemiec, gdzie mieszka i tworzy do dzisiaj. Nie znaczy to jednak, że autorka o Gruzji zapomniała. Od lat dzieli swój czas między oba kraje. Reżyserię filmową studiowała zarówno w Tbilisi, jak i w Hamburgu. Swoje powieści pisze w języku niemieckim.
Nino Haratischwili jest uznawana w Niemczech za literackie odkrycie ostatnich lat. W 2010 roku została uhonorowana nagrodą im. Adalbera von Chamisso przyznawaną przez Fundację im. Roberta Boscha. Zadebiutowała w 2016 roku powieścią „Juja”. Jej druga książka, „Mój łagodny bliźniak”, została nominowana do nagrody Hotliast 2011. Autorka za pierwszy tom „Ósmego życia (dla Brilki)” otrzymała między innymi Lessing-Preis der Freien und Hansestadt Hamburg i Bertolt-Brecht-Literaturpreis. Książka spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem zarówno niemieckich krytyków, jak i czytelników. Została też w tym roku nominowana do prestiżowej nagrody Man Booker International Prize. „Ósme życie (dla Brilki)” doczekało się również teatralnej adaptacji w Teatrze Talia w Hamburgu. Najnowsza powieść Haratischwili „Kotka i Generał” ukazała się w Polsce w 2019 roku nakładem wydawnictwa Otwartego. To oparta na prawdziwych wydarzeniach pełna dramatyzmu opowieść o winie oraz pokucie.

Nino Haratischwili
Kotka i Generał
Przekład: Urszula Poprawska
Wydawnictwo Otwarte
Premiera: 15 maja 2019
 
 

Kotka i Generał


PROLOG: NURA

1994/NURA
Spojrzała na niebo. Przez szczelinę w grubej kołdrze chmur prześwitywał boleśnie jaskrawy krąg. Wydało jej się, że gdyby dostatecznie długo wpatrywała się w jego oślepiającą biel, zobaczyłaby rozżarzone kości. W końcu musiała odwrócić wzrok, a wtedy chmury w okamgnieniu zasłoniły słońce. Wisiały tak nisko, że zepchnęły mgłę do wąwozu.
Przechodząc przez rynek, widziała pogardę w oczach starych, przypominających jaszczurki kobiet, szedł za nią ich zły szept, paliły ją lepkie, jadowite spojrzenia. Na pewno znów gadają, że pokazuje się bez chusty na głowie.
Mgła wylewała się z wąwozu, ciężko i cicho wpełzała do wsi, wsysając wszystkich i wszystko w swą przepastną paszczę. Trudno było rozpoznać człowieka stojącego o krok.
Ta mgła i wilgotne zimno sprawiały, że ludzie stawali się bardziej nerwowi, przewrażliwieni, a atmosfera we wsi, i bez tego napięta, robiła się trudna do zniesienia. Kobiety krzątające się koło gospodarstwa starały się chodzić na palcach, a mężczyźni, zamyśleni i tajemniczy, zbierali się małymi grupkami w pokojach na tyłach domów.
Zima miała się wkrótce wedrzeć w ten górski wąwóz ze zwykłą dla tej okolicy bezwzględnością. Mieszkańcy przygotowywali się do niej, szykując się na mroźne noce pełne gwiazd i lodowate poranne wichry. Ale było jeszcze coś innego: wisiało w powietrzu, a raczej wkradało się między ludzi, a ona nie potrafiła tego nazwać, nie znała niczego podobnego, czuła tylko, że atmosfera nie wróży nic dobrego. Lecz nie chciała tak jak inni poddać się troskom i lękom. Chciała jak co roku z radością czekać na pierwszy śnieg, chciała z małą Asmą urządzać bitwy na śnieżne kule i jeździć na sankach, mimo wyrzekań matki, że takie zachowanie nie przystoi młodej kobiecie, chciała poczuć skrzyp śniegu pod nogami, strząsać białą śnieżną kołderkę z zielonych jak mech cienkich gałęzi jodeł i śmiać się przy tym nie wiadomo z czego, po prostu tak jak zawsze.
W końcu to nic nowego, że starsi szepczą za jej plecami, piorunując ją wzrokiem. Zna to, przywykła. Teraz też, mimo zmrożonej atmosfery, mimo trudnego do nazwania zagrożenia wiszącego w powietrzu, nie przestraszy się, nie zwiesi głowy. Po mąkę zamówioną przez matkę pójdzie do młyna tą samą drogą, co zwykle. Wystarczy, że na chwilę przymknie oczy i przywoła głos Natalii Iwanowny, strofujący ją: „Cóż to za postawa?! Czy tak chodzi dumna mieszkanka Kaukazu? Wyprostuj plecy! Zgarbiona kobieta nigdy nie osiągnie tego, czego pragnie! O tak, jak balerina z Teatru Wielkiego, tak jest! A więc jednak się da! Doskonale, Madame! A teraz musimy popracować nad pierwszą pozycją!”. Nura zawsze lubiła to słowo w jej ustach, bo Natalia Iwanowna wymawiała każdą sylabę z osobna i mimo że słowo odnosiło się tylko do postawy ciała, zyskiwało nagle głębszy sens. Nietrudno było Nurze przypomnieć sobie głos Natalii Iwanowny i jej piękny rosyjski akcent, w końcu to ona nauczyła ją mantry, dzięki której każda przeciwność losu, każda trudna sytuacja była łatwiejsza do zniesienia. Głos Natalii Iwanowny nadal brzmiał w uszach Nury, jakby rozstały się wczoraj, i coś jej mówiło, że tak już pozostanie, czuła, że słowa mentorki wzmacniają jej dumę, teraz więc szła przez rynek z wysoko podniesioną głową, prosta jak świeca, jakby się szykowała do rond de jambe.
„Musisz się skupić! Fantazja nie znosi dowolności, a tym bardziej niestaranności. Wyobrażeniom potrzebna jest precyzja!” Mgła otulała ją teraz niby futrzana etola i przez chwilę zdawało jej się, że to czary Natalii Iwanowny, które osłaniają ją przed zawistnymi spojrzeniami i szeptami raniącymi uszy.
Wąwóz drzemał, pozwalając mgle wziąć się w objęcia, i zdawało się, że góry wstrzymały oddech. Nura od dawna wyobrażała sobie, że pewnego dnia opuści tę wieś, może na zawsze, i choć to przekonanie, ta nieuniknioność, ta pewność były wpisane w jej ciało i myśli, tak jakby nic innego nie wchodziło w rachubę, to kiedy o tym myślała, coś się w niej kuliło. I to wcale nie z powodu ludzi, lecz z powodu gór, bliskości nieba. Tu zawsze miała wrażenie, że wystarczy wyciągnąć rękę i już głaszcze się chmury, dotyka się nieba, a jeśli nie dotyka, to przynajmniej nim oddycha.
Gdy była w mieście, pierwszy i jak dotąd jedyny raz – za to w prawdziwym mieście, a nie w jednym z tych leżących w pobliżu prowincjonalnych miasteczek – przeżyła szok, kiedy się przekonała, że nie widać tam gwiazd, a niebo wygląda jak jego atrapa namalowana przez kiepskiego malarza. Miała wtedy dziesięć lat. Chodziła z ojcem po szerokich ulicach, trzymając go za rękę, patrzyła na mijające ich w pędzie auta i choć – jako nieprzywykła – czuła się dziwnie i obco, było to cudowne, emocjonujące uczucie, móc zaznać czegoś nieznanego, co potrafiła już nazwać: wolności. Jej smak był pewnie dlatego tak intensywny, że pojechała tam tylko z ojcem, bez matki, jej zasad i zakazów, i ojciec wydawał jej się wtedy jakiś inny, swobodny i dobrze usposobiony, po dziecięcemu rozbawiony, lekki, jakby z jego ramion spadł stutonowy ciężar. To było dawno temu… Również to wspomnienie radosnego i zadowolonego ojca wydało jej się teraz niemal nieprawdziwe.
Awlan, właściciel młyna, wycierał ręce o fartuch i uśmiechał się szeroko. Potem spytał ją o zdrowie matki i sióstr. Interesowała go właściwie tylko Malika, najstarsza z nich trzech. Ale była to historia bez perspektyw. Malika dawno poślubiła innego mężczyznę i choć Awlan wiedział, że ulokował swe uczucia w beznadziejny sposób, nie potrafił zrezygnować i pogodzić się z losem. Nura zawsze mu współczuła. Jego tęsknota od początku była nierozsądna – Malika nigdy by za niego nie wyszła, a przede wszystkim rodzina Giełajewów nigdy nie związałaby się z jego rodziną. Awlan uchodził za zbyt miękkiego i kobiecego jak na góry, był kimś w rodzaju wybrakowanego, niezbyt przydatnego krewnego z bocznej linii w warze[1], w jego żyłach nie płynęła krew wojownika, przez co nie był dobrym Nochczuo[2]. Malika, która zawsze lubiła wiedzieć, czego się od niej oczekuje, odczuwała niemal erotyczną ekstazę, kiedy musiała się podporządkować. Więc już choćby z tego powodu ich związek byłby skazany na niepowodzenie.
– To doskonała mąka, drobno zmielona, tak jak życzyła sobie twoja matka, wspaniała na czepałgasze[3]. Twoja matka robi najlepsze na świecie czepałgasze. Jadłem je na urodzinach twego dziadka i ciągle czuję ten smak, uch!
Nura zastanawiała się przez chwilę, czy Awlan dlatego chwali jej matkę, że chce zyskać jej sympatię, czy też naprawdę ją podziwia. Matka świetnie gotowała, ale nie była we wsi wyjątkiem. Potem się uśmiechnęła i spojrzała na zewnątrz. Mgła gęstniała, tworząc szare mury na ulicach aułu[4].
– Okropna ta mgła – westchnęła.
Awlan wstrząsnął się z ostentacją i współczująco się uśmiechnął.
Nura chętnie by go objęła, lecz czuła, że przypatrują im się dwaj mężczyźni rozmawiający przed wejściem do młyna, a ponieważ nie chciała ich dodatkowo prowokować, oparła się impulsowi i od razu zezłościło ją własne opanowanie.
– A co słychać u naszej drogiej Maliki? Jak jej się wiedzie? Odwiedza was czasami?
Awlan nie umiał trzymać uczuć na wodzy tak jak Nura.
– Przyjedzie najpóźniej na święto, na Kurban Bajram, jestem pewna. Poza tym… mam nadzieję, że wszystko u niej dobrze.
Naprawdę tak myślała. Malika wyszła za mąż przed rokiem i wyprowadziła się do Urus-Martan. Nikt nie wiedział, czy była szczęśliwa, ale matka, wydając ją za mąż, na pewno ją uszczęśliwiła. Rodzina męża Maliki stanowiła mocny klan – wszyscy wprawdzie uchodzili za „asymilowanych”, lecz nie podlizywali się władzy. Jej teść był właścicielem fabryki mydła w Urus-Martan i małżeństwo to było dla Maliki i jej rodziny spełnieniem marzeń, a zarazem awansem społecznym: po skandalu, jaki wybuchł po odejściu ojca, zamążpójście było prawdziwym uśmiechem losu, gwarancją spokoju.
Matka zawsze stawiała na Malikę. Malika była, po pierwsze, najposłuszniejsza, po drugie, była prawdziwą dziewczyną z prawdziwymi dziewczęcymi marzeniami, które krążyły wokół mocnego i wpływowego mężczyzny, a po trzecie, była najładniejsza. Asma była jeszcze mała i nie dało się przewidzieć, co z niej wyrośnie. A ona, Nura, druga z kolei… o tym lepiej na razie nie mówić. Malika była kartą atutową. Matka dobrze nią zagrała, co na pewien – krótki, jak się okazało – czas pozwoliło jej pogodzić się z sobą, ze światem, a przede wszystkim z przeszłością.
Małżeństwo skojarzyła swatka z sąsiedniej wsi. Matka ciągle powtarzała, co to za szczęście, że Malika ma ładną buzię i że Urus-Martan leży na tyle daleko, by ludzie stamtąd nie interesowali się zbytnio upokarzającym zniknięciem jej męża. Malika powiedziała „tak”, zanim w ogóle zobaczyła narzeczonego, bo marzyła o życiu w mieście i o mężu z niemieckim autem. Wyprawiono więc wesele i Malika wyprowadziła się do męża. Od tego czasu Nura widziała siostrę tylko raz, gdy ta w środku lata odwiedziła z teściami ich auł, w drodze do Nichałojewskich Wodospadów, które podobno wzmagają płodność. Malika, jak przystało zamężnej kobiecie, nosiła chustę na głowie i suknię do kostek.
Teraz jednak Nura zastanawiała się, czy jej siostra naprawdę jest szczęśliwa i jak w ogóle wygląda szczęście Maliki. Czy da się je rozpoznać? Czy je po niej widać? Czy może jest bez barwy i zapachu, ciche, dyskretne i bezkształtne niczym mgła w ich kotlinie? Malika też stała się bardzo cicha, cichsza niż zwykle, i sprawiała wrażenie trochę przestraszonej, niepewnej, jakby zapomniała, jak to jest być tutaj, w pobliżu matki i sióstr, na wsi, jakby zapomniała być sobą, a nawet jakby włożyła maskę i bała się, że ktoś pod nią zajrzy i dostrzeże coś, czego nie powinien.
– Jej rodzina trzyma z Rosjanami, prawda?
Nurę zdumiało to pytanie. Awlan nie sprawiał wrażenia mężczyzny interesującego się polityką. Była też pewna, że nigdy nie opuściłby tego miejsca, tej wsi, chyba żeby go z niej wypędzono.
– Czemu o to pytasz?
– Nie chodzicie do Gasujewów na telewizję?
– Chodzimy, czasami.
– Był pucz. Ruscy chcą postawić swoich wasali na czele naszego rządu. Zestrzeliliśmy ich śmigłowce bojowe.
– My?
– Tak, nasi.
Zdziwiło ją jego słownictwo. Musiał spędzać dużo czasu w byłym klubie Komsomołu, gdzie w ostatnim czasie zbierało się coraz więcej młodych mężczyzn nieustannie omawiających jakieś „ważne sprawy”, jak nazywała to matka, to znaczy dyskutujących o polityce. Chodził tam, nauczył się obcych słów i teraz się popisuje.
– Wielu lizusów aresztowano.
W głosie Awlana zabrzmiała patriotyczna duma, oczy zalśniły i to z miejsca ostudziło jej sympatię.
– Muszę już wracać, matka i Asma czekają…
Po raz pierwszy Nura poczuła się nieswojo w jego obecności. On zaś jakby nagle się przebudził, potrząsnął głową, zaśmiał się w swój ujmujący sposób i podał jej worek z mąką. Kiwnęła mu głową na pożegnanie i wyszła z młyna. Mgła otuliła ją w mgnieniu oka niczym ciepły płaszcz.
Po kilku krokach o mało nie wpadła na grubą Gülnaz i jej nieforemnego syna. Gülnaz była prawdziwą wiejską matroną, a ponieważ jej mąż miał kilka sztuk bydła i tyle samo żon – co podobało jej się o wiele mniej, choć tego po sobie nie pokazywała – Gülnaz uważała, że ma prawo rozstrzygać różne sprawy wiejskiej społeczności i mieszać się do wszystkiego. „Gdyby tyło się od plotek, Gülnaz już dawno musiałaby ważyć z tonę” – powiedziała kiedyś Nura do Asmy i rozśmieszyło to ją samą.
Syn Gülnaz, który właściwie nie był już dzieckiem, ale też nie był jeszcze dorosły, mocno trzymał Gülnaz za rękę i postępował za nią ociężale.
– Ach, Nura, to ty! Ależ mnie przestraszyłaś! – wykrzyknęła Gülnaz.
Gęsta mgła nie przysłoniła widoku wielu złotych zębów w jej ustach.
– Tak, to ja, ciociu Gülnaz, wybacz! Mgła jest dziś wyjątkowo gęsta…
– Mój brat mówi, że to sprawa Ruskich. No nie patrz tak na mnie. Podobno stosują jakieś gazy, żeby się na nas zemścić i podstępnie wytruć.
– Trudno mi w to uwierzyć, ciociu!
Nura zrobiła kroczek do przodu, dając do zrozumienia, że chce odejść, ale Gülnaz udaremniła jej ten zamiar. Chciała dowiedzieć się jeszcze kilku rzeczy, a poza tym upewnić się, że niczego nie przegapiła.
– Co teraz pocznie twoja biedna matka!
– Co masz na myśli, ciociu?
Nura naprawdę nie wiedziała, do czego pije ta fałszywa żmija.
– No cóż… Sama w domu z dwiema córkami w tych niepewnych czasach…
Nura poczuła nagły skurcz. Najchętniej by coś krzyknęła, plunęła Gülnaz w twarz i odeszła.
„Tyle przewrotnej radości z cudzego nieszczęścia, tyle wrednej potrzeby, żeby innym źle się działo! Jak można żyć, nosząc w sobie tyle frustracji” – myślała, zmuszając się jednocześnie do uśmiechu.
– Wszystko w porządku, ciociu. Nie martw się o nas.
– Nie przyczyniaj matce zmartwień, słyszysz! – odparła Gülnaz karcąco i nachyliła się ku niej tak blisko, że Nura poczuła niemiły zapach z jej ust, zapach gotowanych na twardo jaj i czegoś tłustego. – Twoja matka już swoje przeszła.
Nura miała ochotę odepchnąć ją od siebie. W tym momencie boleśnie odczuła nieobecność Natalii Iwanowny. Gdyby mogła, pobiegłaby do niej i wyładowała swoją złość, przeklinała, dopóki by się nie uspokoiła i nie poczuła, że wszystko wraca na właściwe tory. Lecz teraz musi zdusić w sobie gorycz i złość i nawet się uśmiechnąć.
– Do widzenia, ciociu – powiedziała i ruszyła przed siebie, drogą we mgle.
Chłopak, który wcześniej stał apatycznie obok matki, pokazał jej język i splunąwszy, krzyknął coś za nią. Najpierw nie zrozumiała, ale po chwili dotarło do niej, że zawołał: „Dziwka!”. Gülnaz musiała szybko zakryć mu usta, bo urwał i znów zapadła wszechogarniająca cisza.
„Nie mogę stracić panowania nad sobą – myślała Nura gorączkowo. – Nie mogę dostarczyć tym wsiokom nowych powodów, żeby wieszali psy na mnie i całej naszej rodzinie”.
„Oddychaj, oddychaj, głęboko i równomiernie” – usłyszała szept Natalii Iwanowny. Jak rozpaczliwie jej potrzebowała! „Oddychaj, a potem włącz perspektywę zewnętrzną”.
Nura robiła tak, kiedy świat wokół niej stawał się zbyt twardy, zbyt nieprzyjazny: wyłączała rzeczywistość, zmieniała ją, tak jak się zmienia kolorowe filtry. Nie było to wcale trudne – wystarczyło zamknąć oczy, skupić się i każdym zmysłem przenieść się w inne realia. Wszystko wtedy stawało się inne, ona sama stawała się inną osobą, kimś o wymiennej osobowości, zależnej tylko od siły jej wyobraźni. Z każdym dniem, miesiącem, rokiem zyskiwała w tym większą biegłość. Z początku odważała się najwyżej wyobrażać sobie, że jest lekarką w jakimś dużym mieście pełnym pięknych parków i atrakcji. W mieście, gdzie jak na odpuście jest barwnie, krzykliwie, mnóstwo muzyki i różnych przyjemności, a ona w środku tego wszystkiego spiesznie wraca ze szpitala, jest chirurgiem, jej praca jest sensowna i ważna, bo idzie o życie i śmierć, a ona oczywiście pomaga zwyciężać życiu, potem zaś przechadza się wśród budek z watą cukrową i wspaniałych karuzeli, śmieje się i objada lodami, jest w przepięknej sukni, ma rozpuszczone włosy.
Gdy już odkryła, że może trenować swoją fantazję, ćwiczyć ją tak jak się ćwiczy konia, zaczęła wymyślać coraz odważniejsze, coraz wyrazistsze, coraz bardziej ryzykowne historie. Jeśli na przykład nie chciało jej się za bardzo wysilać wyobraźni, była po prostu księżniczką, bo nie sprawiało jej to żadnej trudności. Ale nie pierwszą lepszą księżniczką, tylko japońską. Kiedyś w zaniedbanej wiejskiej bibliotece pełnej socjalistycznych broszur propagandowych odkryła stare postrzępione czasopismo z modą kobiecą, wydrukowane alfabetem łacińskim, w obcym, przywodzącym miłe skojarzenia języku. Zamieszczone w nim zdjęcia przedstawiały piękne, dobrze ubrane kobiety. Wśród nich była młoda dama, japońska księżniczka, jak udało się jej odczytać, o egzotycznym imieniu budzącym tęsknotę za dalekimi krajami – Michiko. Miała na sobie szykowny kostium i machała tłumowi zgromadzonemu przed książęcym pałacem, całym pokrytym złotem.
Ale w ostatnim czasie najczęściej była Marią. Piękną Marią z meksykańskiej telenoweli Po prostu Maria, którą oglądała co wieczór razem z kobietami ze wsi u Gasujewów. Na telewizję przychodziło tam tylu ludzi, że odbiornik wystawiono do holu. Wiły się w nim przedłużacze połączone z sobą taśmą klejącą. Maria, bohaterka telenoweli, prosta chłopska córka, mimo przeszkód i trudności została słynną projektantką mody i pokonała wszystkie społeczne bariery, choć nie dane jej było zostać żoną bogatego Juana Carlosa del Villar Montenegro. Cudownie było być Marią. I łatwo było wypożyczyć sobie w wyobraźni rzeczywistość, w której Maria się obracała, ponieważ film miał rosyjski dubbing, a barwne meksykańskie realia pokazywał żywo i z detalami.
Nura widziała wnętrza, w których przebywała Maria, suknie, które nosiła, przedmioty, których dotykała, a reszta – reszta dopełniała się w jej głowie. Na przykład smak ust Juana Carlosa del Villar Montenegro. Nawet jeśli miłość Marii była nieszczęśliwa, jeśli nie było jej dane wyjść za tego, którego kochała (tego Nura nie mogła jeszcze wiedzieć na pewno, jeszcze nie traciła nadziei, bo miała przed sobą sto dwadzieścia dwa odcinki), to i tak była niezwykle piękna, tajemnicza, intrygująca.
Dowiedziała się, że aktorka grająca Marię nazywa się Maria Victoria Eugenia Guadalupe Martínez del Río Moreno-Ruffo i nauczyła się jej nazwiska na pamięć jak jednego z wielu patriotycznych wierszy, które wbijano jej w szkole do głowy. Jak magicznie i kusząco to brzmiało: Maria Victoria Eugenia Guadalupe Martínez del Río Moreno-Ruffo… Rozpływało się na języku jak wata cukrowa i pozostawiało smak, który budził jeszcze większą tęsknotę. Świat Marii Victorii Eugenii Guadalupe Martínez del Río Moreno-Ruffo był taki, jak sobie wyobrażała, że być powinien, bo jeśli już ma się szczęście żyć, życie i otoczenie powinny sprzyjać, to nie jest chyba za wielkie wymaganie? A może jednak? Czy błędem jest pragnąć czegoś więcej? Więcej niż to, co według jej matki przystoi porządnej kobiecie? Więcej niż to, o czym myślą stare kobiety przesiadujące na rynku i wlepiające w nią żółte jaszczurcze oczy, patrzące z pogardą, bo uznały, że to bezczelne, iż jest młoda i nieświadomie emanuje tajemniczą obietnicą. Czy powinna przepraszać za to, że jest pełna gracji, jak sarna na leśnej polanie? Czy ma przepraszać za to, że ciągle o czymś marzy? Że wieś jej nie wystarcza? Za tymi górami, za tym przepastnym wąwozem, za tą dziką rzeką był świat, kuszący, różnorodny, kolorowy. O takim świecie marzyła. Musi się w nim znaleźć. Musi jej się udać. Drętwiała z przerażenia na myśl, że pewnego dnia jej wyobraźnia uschnie i nie będzie mogła się przenieść w inną rzeczywistość, bo obecna, realna, przeniknie wszystkie jej warstwy niczym żrący kwas. Najgorszą rzeczą, jaka mogłaby jej się przydarzyć, była utrata tej magicznej umiejętności. Wyobraźnia trzymała ją przy życiu i pozwalała cierpliwie znosić wszystko, co było przeciwieństwem szczęścia, nie będąc nieszczęściem – nie miała na to jeszcze określenia.

 
Wesprzyj nas