Chigozie Obioma, pisząc w tradycyjnym stylu literackim afrykańskiego ludu Igbo i czerpiąc z nigeryjskiego folkloru, tworzy niesamowitą, mityczną opowieść o przeznaczeniu i determinacji – współczesną wersję „Odysei” Homera.


Orkiestra bezbronnychNarratorem powieści, której akcja rozpoczyna się na przedmieściach jednego z dużych nigeryjskich miast, jest Chi – opiekuńczy duch.

Losy młodego Chinonso i pięknej Ndali splatają się, gdy chłopcu udaje się powstrzymać ją od samobójczego skoku z wiaduktu autostrady. Tej nocy na poboczu drogi rodzi się między nimi uczucie równie silne, co niemożliwe. Ndali, pochodząca z bogatego rodu, nie może spędzić reszty życia na farmie wśród kur – na to nigdy nie zgodzi się jej dumna rodzina.

Chinonso sprzedaje więc wszystko, co posiada, i mimo protestów ukochanej opuszcza swój dom, by zdobyć wykształcenie na uniwersytecie na Cyprze. Po przybyciu na miejsce okazuje się jednak, że został okrutnie oszukany przez nigeryjskiego pośrednika – nie czeka na niego miejsce na uczelni ani obiecane zakwaterowanie, nie ma już domu, do którego mógłby wrócić, a od ukochanej Ndali dzielą go setki kilometrów…

Czy uda mu się odnaleźć swoje miejsce na ziemi i szczęście u boku kobiety, która jest tą jedyną?

***

Z literackiego pępka Afryki wyszła opowieść o nowym Odysie zmuszonym do podróży w imię miłości i godności. Powieść o uchodźstwie jako metaforze naszych czasów.
Paulina Wilk

Chigozie Obioma – najpopularniejszy, obok Chimamandy Ngozi Adichie, pisarz pochodzenia nigeryjskiego, zaliczany do światowej czołówki literackiej. Dwukrotny finalista Nagrody Bookera.

Chigozie Obioma
Orkiestra bezbronnych
Przekład: Magdalena Słysz
Wydawnictwo Albatros
Premiera: 30 września 2020
 
 

Orkiestra bezbronnych


Dopóki ofiara nie przedstawi własnej wersji wydarzeń, dopóty w historii polowania bohaterami zawsze będą drapieżniki.
Powiedzenie ludu Igbo

Generalnie możemy wyobrazić sobie chi jakiejś osoby jako jej inną postać w świecie niematerialnym – ducha dopełniającego ziemską istotę ludzką: bo nic nie może być samo, zawsze występuje przy nim coś jeszcze.
Chinua Achebe, Chi in Igbo Cosmology

Uwa mu asaa, uwa mu asato! To główny czynnik, który decyduje o tożsamości noworodka. Chociaż ludzie istnieją na ziemi w postaci materialnej, mają w sobie chi i onyeuwa, a to za sprawą powszechnego prawa, głoszącego, że jednemu bytowi musi towarzyszyć drugi – stąd bierze się wszechobecny dualizm. To także podstawowa zasada, na której opiera się wyznawana przez lud Igbo koncepcja reinkarnacji. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego noworodek, widząc kogoś po raz pierwszy, zaczyna bez powodu żywić do niego nienawiść? Często dzieje się tak dlatego, że dziecko identyfikuje go jako swojego wroga w jakimś poprzednim życiu, i możliwe, że wróciło na ten świat w szóstym, siódmym albo nawet ósmym wcieleniu, aby wyrównać z nim rachunki! Zdarza się również, że rzecz albo wydarzenie odradza się w ciągu jednego życia. Dlatego spotykasz człowieka, który utraciwszy coś, co miał, później może wejść w posiadanie czegoś podobnego.
Dibia Njokwuji z Nkpa, nagranie

CZĘŚĆ I
Pierwsze zaklęcie

OBASIDINELU…

Staję przed tobą tutaj, w tym wspaniałym sądzie Bechukwu, w Eluigwe, na ziemi wiecznego jasnego światła, gdzie rozbrzmiewa nieustająca melodia fletu, serenada dla nieba…

Tak jak inne duchy stróże wracałem na uwa w wielu wcieleniach, za każdym razem wprowadzając się do nowo stworzonego ciała…

Przybywam w pośpiechu, przemierzając niepowstrzymanie jak dzida szerokie trakty wszechświata, bo mam pilną sprawę, to kwestia życia albo śmierci…

Staję tu, chociaż wiem, że chi ma złożyć ci świadectwo, gdy jego gospodarz już nie żyje, a jego dusza wstąpiła do Benmuo, tej niewielkiej przestrzeni pełnej duchów i istot bezcielesnych wszelkich rozmiarów i kolorów. Dopiero wtedy bowiem pozwalasz, żeby do twojej siedziby, tej wielkiej niebiańskiej krainy, przybywały duchy stróże i prosiły w imieniu dusz ich gospodarzy o możliwość bezpiecznego przejścia do Alandiichie, królestwa przodków…

Zjawiamy się w tym miejscu, świadome, że dusza ludzka może powrócić na ziemię w postaci onyeuwa, aby się odrodzić, tylko jeżeli została przyjęta do kraju przodków…

Chukwu, stwórco wszystkiego, przyznaję, że postępuję zuchwale, przybywając tu, aby świadczyć, gdy mój gospodarz jeszcze żyje…

Ale jestem tutaj, bo prastarzy ojcowie mówią, że przynosimy do lasu tylko ostrze zdolne narąbać drewna na opał. Przecież zgodzisz się, że skoro sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków, to…

Powiadają, że pył leży na ziemi, a gwiazdy wiszą na niebie. Jedno z drugim się nie styka…
Powiadają, że może cień nie istnieje bez człowieka, ale człowiek nie umiera dlatego, że cień go opuszcza…

Przybywam wstawić się za moim gospodarzem, bo Ala, strzegąca ziemi, musi domagać się dla niego kary…

Nie pozwala bowiem, aby ktokolwiek skrzywdził ciężarną kobietę, czy byłby to człowiek, czy zwierz…

Gdyż ziemia należy do niej, wielkiej matki rodzaju ludzkiego, największej ze wszystkich stworzeń, ustępującej miejsca tylko tobie, którego wielkości i natury nie pojmuje ani człowiek, ani duch…

Przybywam więc, bo bardzo się boję, że podniesie ona rękę na mojego gospodarza, znanego w tym wcieleniu jako Chinonso Solomon Olisa…

Dlatego właśnie śpieszę zdać świadectwo ze wszystkiego, co widziałem, i przekonać ciebie oraz tę wielką boginię, że jeśli stało się to, czego się obawiam, dopuścił się on tej strasznej zbrodni nieświadomie, omyłkowo…

Choć zrelacjonuję większość zdarzeń własnymi słowami, będzie to prawda, ponieważ on i ja jesteśmy jednym. Jego głos to mój głos. Przekazywać jego słowa, jakby nie były moje, to przekazywać własne, jakby wypowiadane przez kogoś innego…

Ty jesteś stwórcą wszechświata, panem czterech dni – Eke, Orie, Afor i Nkwo – które składają się na tydzień ludu Igbo…

To tobie prastarzy ojcowie nadali tyle imion i tytułów, że nie da się ich zliczyć: Chukwu, Egbunu, Oseburuwa, Ezeuwa, Ebubedike, Gaganaogwu, Agujiegbe, Obasidinelu, Agbatta-Alumalu, Ijango-ijango, Okaaome, Akwaakwuru i wiele innych…

Staję przed tobą, śmiały jak język króla, aby przemówić w obronie mojego gospodarza, gdyż wiem, że mnie wysłuchasz…

1
Kobieta na moście

CHUKWU, JEŚLI JEST SIĘ duchem stróżem wysłanym pierwszy raz, żeby zamieszkać w gospodarzu, który przyjdzie na świat w Umuahii, mieście na ziemi wielkich ojców, to przede wszystkim zauważa się rozległość tego kraju. Gdy taki duch stróż zstępuje tam wraz z odrodzonym ciałem swojego nowego podopiecznego, wręcz zdumiewa go to, co się przed nim ukazuje. Nagle widzi bowiem, jakby uniosła się jakaś pierwotna zasłona, niekończącą się połać zielonej roślinności. W miarę jak zbliża się do Umuahii, coraz bardziej urzeka go otoczenie tej ziemi: wzgórza, wielki gęsty las Ogbuti-ukwu, tak stary jak pierwszy człowiek, który w nim polował. Wczesnym ojcom mówiono, że można stamtąd zobaczyć ślady kosmicznej eksplozji, w której zrodził się świat, i że już na samym początku, kiedy dzielił się on na niebo, wodę, las i pole, las Ogbuti stał się krainą, i to wspanialszą niż wszelkie poświęcone mu wiersze. Liście jego drzew noszą w sobie skrawek historii świata. Ale jeszcze bardziej zachwycają znajdujące się za tym sławionym wielkim lasem liczne akweny, z których największym jest rzeka Imo z mnóstwem dopływów.
Imo wije się wokół lasu, tworząc skomplikowaną sieć, dającą się porównać jedynie do ludzkich żył. Można na nią trafić w jednej części miasta, dzielącą je jak głębokie rozcięcie. Jeśli podąża się choćby przez krótki czas tą samą drogą, pojawia się – jakby znikąd – za pagórkiem albo olbrzymim wąwozem. Dalej, między udami dolin, znowu toczy swoje wody. Nawet jeżeli początkowo ją przeoczymy, musimy tylko w drodze do Umuahii minąć Bende, przebyć wioski Ngwa – i oto znowu ukaże swoje uwodzicielskie oblicze jakiś jej mały cichy dopływ. Imo zajmuje ważne miejsce w legendach tutejszego ludu, ponieważ w jego wszechświecie woda jest najważniejsza. Igbo wierzą, że wszystkie rzeki to matki, dlatego mogą dawać życie. Ta urodziła miasto Imo. Przez jego najbliższego sąsiada przepływa Niger, większa rzeka, która sama stanowi legendę. Dawno temu rzeka Niger w swoim niepowstrzymanym biegu wystąpiła z brzegów, natrafiła na Benue, inną rzekę, i to ich spotkanie na zawsze zmieniło historię ludu Igbo i wyrosłych nad nimi obiema cywilizacji.
Egbunu, historia, z powodu której przybywam tej nocy do twojej wspaniałej siedziby, zaczęła się nad rzeką Imo przed prawie dziesięcioma laty. Mój gospodarz, jak to miał w zwyczaju, przyjechał rankiem do Enugu, żeby uzupełnić swoje stado kur. Poprzedniej nocy w mieście padało i woda była wszędzie – spływała z dachów zabudowań, stała w kałużach na drogach i pokrywała liście drzew, kapiąc z kolistych pajęczyn – a wilgoć widziało się także na twarzach i ubraniach ludzi. Szedł na rynek w dobrym humorze, z podwiniętymi nad kostki nogawkami spodni, żeby nie pobrudzić ich błotem, gdy tak wędrował od straganu do straganu, od budy do budy. Na placu było pełno ludzi, jak zwykle, nawet w czasach wielkich ojców, kiedy targowisko stanowiło centrum wszystkiego. To tam wymieniano towary, świętowano i prowadzono negocjacje między wioskami. Na całej ziemi ojców często właśnie przy targowiskach wznoszono świątynie Ali, wielkiej matki. Wierzono bowiem, że targ jest jednym z tych zgromadzeń ludzkich, do których ściągają również bezdomne duchy: akaliogoli, amosu i różne wędrowne bezcielesne istoty, często oszukańcze. Ponieważ na ziemi duch bez gospodarza jest niczym. Żeby wywierać jakikolwiek wpływ na bieg rzeczy, musi zamieszkiwać ciało. Właśnie dlatego te stwory stale rozglądają się za schronieniem i są nienasycone w poszukiwaniu cielesności. Należy ich unikać za wszelką cenę. Widziałem kiedyś, jak taka istota w desperacji zajęła ciało zdechłego psa. Jakimiś magicznymi sztuczkami zdołała przywrócić ścierwo do życia i skłonić je do uczynienia kilku kroków; zaraz potem opuściła jednak psisko, żeby ponownie dokonało żywota w trawie. Był to przerażający widok. Dlatego stanowczo odradza się chi opuszczać w takim miejscu ciało swojego gospodarza czy też za bardzo się od niego oddalać, gdy ten śpi albo jest nieprzytomny. Niektóre z tych bezcielesnych stworzeń, zwłaszcza złych duchów, czasami nawet próbują wypędzić obecne chi albo zastąpić to, które udało się na naradę w sprawie swojego gospodarza. Dlatego właśnie przestrzegasz nas, Chukwu, przed takimi wyprawami, zwłaszcza nocną porą! Bo kiedy obcy duch wstąpi w jakąś osobę, trudno go wygnać! Stąd biorą się umysłowo chorzy, epileptycy, ludzie żywiący straszne namiętności, zabójcy własnych rodziców i innych ludzi! Chi tych, których opanowały dziwne duchy, stały się bezdomne, skazane na podążanie za swymi gospodarzami, błaganie intruzów albo negocjowanie z nimi – często zresztą bezowocne.
Po powrocie do swojej furgonetki mój gospodarz zapisał w dużym notesie z liniowanym papierem, że kupił osiem dorosłych kur – dwa koguty i sześć kokoszek – worek prosa, pół worka karmy dla drobiu i nylonową torebkę smażonych termitów. Za jednego koguta, białego jak wełna, z długim, zwężającym się ku końcowi grzebieniem, bujnie upierzonego, zapłacił dwa razy więcej, niż zwykle dawano za kurczęta. Gdy go brał, wzrok zmąciły mu łzy, tak że przez chwilę sprzedawca, a nawet sam ptak wydawali mu się drgającym w powietrzu złudzeniem. Sprzedawca przyglądał się chłopakowi jakby zdumiony, może zastanawiając się, dlaczego tak poruszył go widok koguta. Nie wiedział, że mój gospodarz to człowiek podlegający emocjom i instynktowi. I że kupił jednego koguta za cenę dwóch, bo był on niezwykle podobny do gąsiątka, które miał w dzieciństwie, przed wieloma laty, i bardzo kochał – gąsiątka, które odmieniło jego życie.
Ebubedike, nabywszy cennego białego koguta, mój gospodarz z radością ruszył w drogę powrotną do Umuahii. Dobrego humoru nie stracił nawet wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że spędził w Enugu więcej czasu, niż zamierzał, a rankiem nie nakarmił swojego stada, żeby spokojnie dotrwało do końca dnia. Nie przejął się myślą, że ptaki wdadzą się w buntownicze, gniewne gdakania i piania, co robiły nagminnie, kiedy były głodne, czyniąc hałas, na który uskarżali się nawet dalsi sąsiedzi. Tego dnia, w przeciwieństwie do większości innych, za każdym razem, gdy przejeżdżał przez policyjne punkty kontrolne, bez ociągania się płacił funkcjonariuszom. Nie protestował, nie mówił, że nie ma pieniędzy, jak to mu się zdarzało, i to często, w przeszłości. Wyciągał przez okno samochodu rękę z plikiem banknotów, już podjeżdżając do posterunków, przed którymi kładziono na drodze kłody z wystającymi gwoździami, aby kierowcy musieli się zatrzymywać.

GAGANAOGWU, MÓJ GOSPODARZ DŁUGO jechał po wiejskich drogach biegnących przez wioski, pomiędzy tumulusami i kurhanami pradawnych ojców, pośród żyznych pól i gęstych krzewów, w miarę jak powoli ciemniało niebo. Za przednią szybą samochodu przelatywały owady, rozbijając się o nią jak miniaturowe owoce, aż pokryła się plamkami mazi. Dwa razy musiał się zatrzymywać i wycierać ją szmatą. Ale kiedy znowu ruszał, owady uderzały o szybę ze wznowioną siłą. Gdy wreszcie dotarł do granicy Umuahii, dzień miał się ku schyłkowi i napis na tablicy przytwierdzonej do rdzewiejącej żerdzi, WITAJCIE W ABII, PAŃSTWIE SAMEGO BOGA, był już ledwie widoczny. Ponieważ chłopak od rana nic nie jadł, aż go ściskało w żołądku. Zwolnił niedaleko mostu na rzece Amatu – dopływie wielkiej Imo – i zaparkował za półciężarówką z platformą zakrytą brezentem.
Kiedy zgasił silnik, usłyszał na tyle swojej furgonetki tupot kurzych stóp. Wysiadł z samochodu i przekroczył rów odpływowy, okalający miasto. Ruszył w stronę placyku, gdzie uliczni handlarze siedzieli na stołkach przy stolikach pod płóciennymi daszkami, w świetle latarni i świec.
Gdy wrócił do furgonetki z kiścią bananów, papają i siatką mandarynek, zapadł już wschodni mrok i szosa przed nim i za nim niknęła pod kocem ciemności. Włączył reflektory i przy wtórze dobiegającego z tyłu gdakania skierował się znowu na główną drogę. Jedząc banany, dojechał do mostu na Amatu. Słyszał, że nie dalej niż w poprzednim tygodniu – w tej najbardziej deszczowej porze – rzeka wylała, tak że utopiła się kobieta z dzieckiem. Zazwyczaj nie wierzył w plotki o nieszczęściach, krążące po mieście jak podrobiona moneta, jednak ta historia została mu w głowie z powodu, którego nawet ja, jego chi, nie mogłem zrozumieć. Ledwie dotarł do połowy mostu, myśląc o tej matce i dziecku, gdy zobaczył stojący przy barierce samochód z jednymi otwartymi drzwiami. Z początku widział tylko sam wóz, jego ciemne wnętrze i światełko odbijające się w szybie po stronie kierowcy. Kiedy jednak lepiej się przyjrzał, dostrzegł przerażający obraz: jakaś kobieta próbowała skoczyć z mostu.
Agujiegbe, jakie to dziwne: mój gospodarz od kilku dni rozmyślał o tamtej utopionej kobiecie, gdy nagle ujrzał przed sobą inną, która wspięła się już na barierkę i stała pochylona, jakby zamierzała rzucić się do rzeki. Wstrząśnięty tym widokiem, zatrzymał furgonetkę, wyskoczył z niej i pobiegł w ciemność, krzycząc:
– Nie, nie, nie rób tego! Proszę, nie! Nie rób tego. Biko, eme na!
Wyglądało na to, że ta niespodziewana ingerencja zdezorientowała kobietę; obejrzała się szybko, zachwiała się na nogach i z widocznym przestrachem upadła plecami na ziemię. Pospieszył, żeby pomóc jej wstać.
– Nie, mamuśku, nie, proszę! – powiedział i pochylił się nad nią.
– Zostaw mnie! – zawołała kobieta. – Zostaw mnie w spokoju. Odejdź!
Egbunu, on, przestraszony, czym prędzej cofnął się kilka kroków, podnosząc ręce w dziwnym geście, jakim dzieci dawnych ojców sygnalizowały poddanie się, i odparł:
– Już sobie idę, już idę!
Odwrócił się od niej, ale nie mógł zdobyć się na to, aby odejść. Bał się, co kobieta zrobi po jego odejściu, bo – sam będąc człowiekiem, który zaznał smutku – wiedział, że rozpacz to choroba duszy, gotowa zniszczyć już i tak trudne życie. Znowu więc stanął przed nią i sztywno wyciągnął do niej ręce, tak że wyglądały jak dwa kije.
– Nie rób tego, mamuśku. Nic nie może być powodem, żeby tak umierać. Nic, mamuśku.
Kobieta powoli dźwignęła się z ziemi – najpierw uklękła, a potem wstała na nogi.
– Zostaw mnie. Zostaw – powtarzała, nie spuszczając z niego oczu.
W nikłym świetle reflektorów swojego samochodu dostrzegł wreszcie jej twarz. Wyrażała strach. Oczy były trochę podpuchnięte, pewnie od wielogodzinnego płaczu. Od razu się zorientował, że ma przed sobą głęboko zranioną istotę. Bo każdy, kto sam doznał cierpień albo widział ból innych, potrafi zauważyć jego ślady na czyjejś twarzy, nawet z daleka. Gdy kobieta, cała drżąc, stała w świetle, zaczął się zastanawiać, kogo mogła stracić. Może jedno z rodziców? Męża? Dziecko?
– Zostawię cię – obiecał, znowu podnosząc ręce. – Pójdę sobie. Przysięgam na Boga, który mnie stworzył.
Odwrócił się i ruszył do samochodu, ale przy bijącym od niej ogromie rozpaczy już samo ulotne szuranie własnych stóp, gdy się oddalał, wydawało mu się czymś bardzo złym. Zatrzymał się więc, czując ściskanie w brzuchu i wręcz słyszalny niepokój w sercu. Znowu się ku niej zwrócił.
– Ale, mamuśku… – odezwał się. – Nie skoczysz, dobrze?
Pospiesznie poszedł na tył furgonetki i otworzył jedną z klatek, a następnie, patrząc przez szybę i szepcząc do siebie, że kobieta nie może się utopić, złapał za skrzydła dwie kury, każdą z nich w jedną rękę, wyjął je i ruszył z powrotem.
Zastał kobietę w tym samym miejscu, w którym ją zostawił: patrzyła w kierunku jego furgonetki jak urzeczona. Chociaż chi nie umie przewidzieć przyszłości i nie zdaje sobie w pełni sprawy, co zrobi jego gospodarz – tylko ty, Chukwu, i największe bóstwa macie dar przewidywania i możecie nim obdarzać pewnych dibia – przeczułem to. Ponieważ jednak ostrzegasz nas, duchy stróże, żebyśmy nie mieszały się w sprawy naszych gospodarzy i pozwalały każdemu z nich postępować zgodnie z jego własną wolą i być człowiekiem, nie próbowałem go powstrzymać. Przypomniałem mu natomiast, że kocha ptaki, że jego życie odmieniło się dzięki przyjaźni z tymi skrzydlatymi stworzeniami. Przywołałem mu przed oczy wzruszający obraz gąsiątka, które kiedyś miał. Ale niewiele to dało, bo w takich chwilach, kiedy człowiek ulega emocjom, staje się Egbenchi, nieposłuszną kanią, która nie reaguje na polecenia ani nawet nie rozumie, czego się od niej żąda. Leci tam, gdzie jej się podoba, i robi, co chce.
– Nie ma, nie ma takiego powodu, żeby rzucać się do rzeki na pewną śmierć. – Podniósł kury nad głowę. – Oto co się stanie, jeśli się tam wpadnie. Człowiek zginie i nikt go więcej nie zobaczy.
Ruszył szybko ku barierce, trzymając ciężkie kury, które gdakały przeraźliwie i miotały się w jego rękach.
– Tak jak te ptaki – dodał i rzucił je z mostu w ciemność.
Przez moment patrzył, jak zmagają się z prądem powietrznym, gorączkowo trzepoczą skrzydłami na wietrze i rozpaczliwie walczą o życie, ale daremnie. Na jego dłoni wylądowało pióro, lecz strącił je tak pospiesznie i z taką gwałtownością, że aż go to zabolało. Potem, gdy kury wpadły do rzeki, usłyszał odgłosy zasysania, pluski i próżną szamotaninę w wodzie. Można było odnieść wrażenie, że kobieta także się temu przysłuchuje, i poczuł, że to wspólne słuchanie łączy ich jakąś trudną do opisania więzią – jakby oboje stali się jedynymi świadkami makabrycznej sekretnej zbrodni. Stał bez ruchu, dopóki ona nie wciągnęła głośno powietrza. Spojrzał na nią, potem znowu na wodę, niewidoczną w ciemnościach, i ponownie na nieznajomą.
– Widzisz? – Wskazał ku rzece, podczas gdy wiatr świszczał jak oddech kaszlącego człowieka z wysuszonym po nocy gardłem. – Tak się dzieje, gdy się tam wpadnie.
Nadjechał samochód, pierwszy od zjawienia się mojego gospodarza na moście, i zwolnił niepewnie. Zatrzymał się kilka kroków od nich i zatrąbił. Później kierowca powiedział coś, czego mój gospodarz nie usłyszał, było to jednak w języku białego człowieka, więc ja, chi, zrozumiałem.
– Mam nadzieję, że nie jesteście jakimiś łobuzami, oh!
Po czym odjechał, dodając gazu.
– Widzisz – powtórzył mój gospodarz.
Gdy słowa te wyszły z jego ust, wyraźnie osowiał, bo ludzie, zrobiwszy coś niezwykłego, często zamykają się w sobie. Nagle ogarnęło go pragnienie, żeby stamtąd odjechać, i było tak gwałtowne, że o niczym innym nie myślał. Jako jego chi utwierdziłem go w przekonaniu, że uczynił wystarczająco dużo i najlepiej będzie, jeśli już sobie pójdzie. Pospiesznie wrócił więc do furgonetki i przy dźwiękach dochodzącego z tyłu buntowniczego gdakania uruchomił silnik. W lusterku wstecznym pojawił się, niczym wywołany w świetle duch, obraz kobiety na moście, lecz mój gospodarz już się nie zatrzymał ani nie obejrzał.

 
Wesprzyj nas