W trzeciej części kryminalnej trylogii kryzysu Petros Markaris zabiera nas do alternatywnej Grecji.


Chleba, edukacji, wolności1 stycznia 2014 roku kraj porzuca euro i wraca do drachmy. Ateny pogrążają się w chaosie. Ceny rosną, pensje zostają wstrzymane, a ludzie wychodzą na ulice.

Rząd podaje się do dymisji, do attyckiej komendy zaczyna wkradać się anarchia, a na domiar złego ktoś morduje prominentnych członków pokolenia zamachu stanu z 1973 roku.

W tak niesprzyjających okolicznościach zdesperowany inspektor Charitos musi przeprowadzić kolejne śledztwo.

Petros Markaris – ur. 1937 w Konstantynopolu scenopisarz, prozaik i tłumacz. Studiował ekonomię w Niemczech i w Austrii. Od 1964 roku mieszka na stałe w Atenach. Jest autorem scenariuszy do filmów Teodorosa Angelopulosa (m.in. Aleksander Wielki, Spojrzenie Odyseusza, Wieczność i jeden dzień), a przede wszystkim wielu poczytnych kryminałów tłumaczonych na liczne języki. Jego ulubionym bohaterem jest ateński policjant Kostas Charitos, który wystąpił już w dziesięciu powieściach.

Petros Markaris
Chleba, edukacji, wolności
Trylogia kryzysu. Tom 3
Przekład: Przemysław Kordos
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 14 października 2020
 
 

Chleba, edukacji, wolności

7

W ostatniej chwili odbieram telefon, który dzwoni na moim biurku.
– Z Centrum Szybkiego Reagowania, panie inspektorze. Patrol poinformował nas, że w Centrum Olimpijskim w Faliro znaleziono zwłoki.
Czyli przeczucie się potwierdza. Wzywam swoich współpracowników i pojawia się Kula z Wlasopulosem i Dermidzakisem. Papadakisa nie ma wśród nich, bo albo wciąż jeszcze uważa się za obcego, albo ignoruje polecenie, by uciec od trudniejszych spraw.
– Kula, zadzwoń do Stawropulosa z medycyny sądowej, by natychmiast jechał do Centrum Olimpijskiego w Faliro. Zawiadom też Dimitriju z laboratorium kryminalistycznego.
– Co mamy? Zabójstwo? – pyta.
– Tak. Ciało znalazła załoga radiowozu z Paleo Faliro.
– Kto to?
– Nie mamy oficjalnej informacji o tożsamości ofiary. Ktoś zadzwonił do Centrum, że to kontraktor Jerasimos Demerdzis. Wlasopulos i Dermidzakis pojadą ze mną, ty i Papadakis zostajecie na miejscu, by trzymać fort – mówię Kuli.
– Czyli ja. Bo Papadakis się jeszcze nie objawił.
– Która jest godzina? – pytam z naganą w głosie.
– Jedenasta.
Pozostali się odwracają i patrzą na nią z wyrzutem.
– Ej, nie patrzcie tak – mówi wściekła Kula. – Od dzisiaj nie będę nikogo kryć. Wychodzimy na głupków, że jesteśmy na miejscu o ósmej, a ten robi łaskę, że w ogóle się pojawia. Nikomu z nas nie płacą. Nie tylko jemu.
– Często mu się to zdarza? – pytam Dermidzakisa.
– Parę razy się już zdarzyło.
– Dlaczego nic o tym nie wiem?
– Mówię to panu teraz – odpowiada Kula, a pozostali wzrokiem podkreślają koleżeńską solidarność.
– Kiedy wrócimy, chcę z nim rozmawiać u siebie. Kulo, wejdź do internetu i znajdź mi, co tylko możesz, na temat Jerasimosa Demerdzisa.
Na Królowej Zofii trafiamy na wzmożony ruch, ale Wlasopulos włącza syrenę i od razu jedzie nam się łatwiej. Jak tylko wyjeżdżamy na Syntagmę, z przodu zauważamy wielki afisz w tym samym miejscu, gdzie przed trzema laty ruch „oburzonych” rozwiesił swoje hasło, że junta z 1973 roku trwa nadal. Na płótnie widzimy napis „W Ameryce Południe przegrało wojnę. My ją wygramy”.
– Idziemy na wojnę? – pyta z uśmiechem Dermidzakis.
– Nie zdziw się, jeśli jutro zobaczysz wojsko na ulicach – odpowiada mu Wlasopulos.
Dermidzakis żartuje dalej.
– Co, przeżyjemy kolejny rok czterdziesty?
– Lub kolejny raz dwudziesty pierwszy kwietnia. Zależy, w którą stronę to pójdzie – odpowiada mu poważnie Wlasopulos.
– W czterdziestym zaatakowali nas nie Niemcy, tylko Włosi, czyli południowcy. Poza tym daliśmy im łupnia – mówię Dermidzakisowi. – Ale jeśli chodzi o powtórkę z dwudziestego pierwszego kwietnia, to możesz zapomnieć. Nie ma szans, by na ulicę wyjechały czołgi, jak wtedy za junty.
– Dlaczego? – pyta mnie Wlasopulos.
– Dlatego, że do połowy nie ma paliwa, a do drugiej połowy części zapasowych. Tak czy inaczej, jesteśmy uratowani. I oczywiście w pierwszej kolejności my, którzy w innym wypadku bylibyśmy po raz kolejny chłopcem do bicia.
Na Singrosa prawie nie ma ruchu, więc docieramy do Centrum Olimpijskiego właściwie od razu. Radiowóz tarasuje wjazd do Centrum.
– Znajdziecie go na górze śmieci, przy sali gimnastycznej, panie inspektorze. Nie jest to ładny widok – mówi kierowca radiowozu.
Nie musimy długo szukać, bo górę odpadów widać z daleka. Mężczyzna leży na wznak na jej szczycie. Twarz ma pokrytą śmieciami.
Wysyłam swoich ludzi, by rzucili okiem na resztki dawnych instalacji olimpijskich, a sam zostaję, by w spokoju obejrzeć denata.
Rozpoznaję natychmiast Jerasimosa Demerdzisa, nie po twarzy, ale po ubraniu. Jest to ten sam strój, w którym był na wizycie u syna. Przypomina mi się wers z popularnej piosenki „Ty w ziemi, a ja w pace”. Tyle że tutaj jest odwrotnie: najpierw syn trafił do paki, a potem ojciec do grobu.
Muszę poczekać na Stawropulosa, żeby mieć pełniejszy obraz, ale i bez jego udziału widzę, że śmierć nastąpiła z powodu rany na przestrzał. Kula weszła w lewą łopatkę i przedziurawiła mu serce. Śmierć była zapewne natychmiastowa.
Pierwszy dociera Dimitriju z laborantami.
– Szukamy czegoś konkretnego? – pyta mnie, rzucając jednocześnie ukradkowe spojrzenie na ofiarę.
– Łuski. Chociaż nie wydaje mi się, byście ją znaleźli. Raczej zabito go gdzie indziej i przewieziono tutaj.
Zostawiam go z jego robotą, a sam idę szukać swoich współpracowników. Z budynku zostały nagie ściany. Wnętrze zieje pustką. Ukradziono wszystko, co dało się sprzedać. Zostały tylko zdemolowane krzesła, wyłamane drzwi i podarte siatki bramek. Te reflektory, których się nie udało ukraść, straszą roztrzaskane na boisku. Resztki dawnej chwały, które na nikim już nie robią wrażenia, bo cała Grecja składa się obecnie z resztek minionej chwały.
– Ile nas to kosztowało? – pyta Dermidzakis.
– Wciąż nas kosztuje – odpowiada mu Wlasopulos.
– Już im nie płacimy, tylko obwieściliśmy, jak pod Termopilami: „Chodźcie i sobie weźcie”.
– I co, myślisz, że nie przyjdą?
– Niech przychodzą. Od momentu, kiedy się w nas obudził Greczyn, nie boimy się nikogo i niczego. Jesteśmy dziećmi Spartan spod Termopil.
– Masz rację – mówię Dermidzakisowi.
– Cieszę się, że się pan zgadza, panie inspektorze – wyznaje usatysfakcjonowany, a Wlasopulos patrzy bez przekonania.
Dermidzakis się cieszy, ale ja co innego mam na myśli. Jesteśmy potomkami Spartan, którzy rzekli: „Chodź i sobie weź”. Tak, ponieważ państwo nam mówi „chodź”, więc idziemy, ale kasa jest pusta. Obietnica „chodź” zostanie zneutralizowana przez brak tego, co byśmy mogli „sobie wziąć”.
Mój wzrok pada na rząd szmat i materaców rozłożonych na ziemi.
– Ktoś tu mieszka.
– Nielegalni robotnicy – wnioskuje Wlasopulos.
– Jeśli mamy szczęście, znajdziemy kogoś, kto coś zauważył – mówi Dermidzakis.
– Zależy kiedy dokonano zabójstwa. Jeśli zdarzyło się to w dzień, nie było tutaj żywej duszy. Oni znikają o świcie i wracają w nocy, by się przespać. Jeśli znaleźli martwego Demerdzisa, dali nogę i nigdy ich nie znajdziemy. Jeśli zabójstwa dokonano w nocy, może jest jakaś nadzieja, ale nie jestem optymistą.
Znajduję Stawropulosa pochylonego nad ciałem.
– Jesteś pionierem – mówi, nie podnosząc głowy.
– Dlaczego?
– Bo niedługo wszyscy trafimy na śmietnik. Ty i twój trup jesteście pierwsi.
Darowuję sobie komentarz, bo przywykłem do jego niesmacznych żarcików.
– Podasz mi godzinę śmierci?
– Tak, i to z dużą dokładnością. Zabójstwa dokonano dzisiaj rano między ósmą a jedenastą.
– Zabito go tutaj czy gdzie indziej?
– Tutaj, nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Strzelili do niego i upadł w tym miejscu. Gdyby go przenosili, miałby charakterystyczne ślady.
Jeśli zabili go tutaj, zapewne łatwo znajdziemy jego samochód. Demerdzis nie przyjechałby tu z Faliro komunikacją miejską. Jeśli nie przyjechał własnym samochodem, to przypuszczalnie jechał razem ze swoim mordercą.
– Jest coś, co mnie zastanawia – mówi Stawropulos.
– Co?
– Nie jestem do końca pewny, ale na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie zabito go z bliska.
– Czyli mówisz, że zastrzelono go z pewnej odległości?
– Powtarzam ci, nie jestem pewny. Odpowiedź znajdziemy po sekcji. Na razie skończyłem, możecie go przeszukać.
Nagle, znikąd, słychać głos dobiegający z ubrania Demerdzisa i zaskoczony Stawropulos robi krok w tył.
– Tu Politechnika. Tu Politechnika. Tu rozgłośnia wolnych walczących studentów, wolnych walczących Greków. – Następuje prawie niezauważalna pauza, a potem inny głos dodaje: – Chleba, edukacji, wolności. Chleba nie mamy.
Wiadomość raptownie się urywa. Odebrało nam głos i wpatrujemy się w martwego Demerdzisa. Pierwszy dochodzi do siebie Dimitriju. Zaczyna rozpinać marynarkę Demerdzisa i przeszukuje kieszenie. Z wewnętrznej kieszeni wyjmuje komórkę i nam ją pokazuje.
– Proste i skuteczne – mówi. – Nagrali wiadomość na komórce. Zadzwonili, a wiadomość, ustawiona zamiast dźwięku dzwonka, zaczęła się odtwarzać. Zamiast muzyki puścili nagranie z rozgłośni Politechniki. Prosta sprawa.
Wlasopulos zadaje pytanie, które nurtuje nas wszystkich.
– A skąd wiedzieli, kiedy dokładnie zadzwonić?
– Ktoś nas śledził – mówi Dermidzakis.
Zaczynamy się głupio rozglądać dookoła, bez sensu, jakbyśmy się spodziewali, że ktoś do nas pomacha.
– Ktokolwiek to był, wybrał numer i zniknął – mówię.
– Telefon potwierdza hipotezę o zabójstwie z odległości – dochodzi do wniosku Stawropulos.
– Zgoda, ale zostaje nam komórka. Zobacz, może znajdziemy połączenia, które nam otworzą jakieś możliwości. My musimy najpierw zlokalizować samochód Demerdzisa. Musiał zaparkować go gdzieś niedaleko.
Stawropulos i jego ludzie dźwigają martwego Demerdzisa do karetki i odjeżdżają. Dimitriju odchodzi, by skończyć zbieranie dowodów rzeczowych. A my udajemy się na poszukiwanie samochodu.

 
Wesprzyj nas