Nic nie przychodzi łatwo – ten wniosek wypływa z każdej stronicy biografii George’a Lucasa, twórcy wielkich kinowych przebojów. Reżysera często prześladował pech, a praca nad zdjęciami przypominała drogę przez mękę. To nieprzeciętny upór i wytrwałość pozwalały mu finalizować rozpoczęte działania.


George Lucas który, choć stworzył niezapomniane filmowe przeboje i dla wielu miłośników kina jest synonimem nieprzeciętnego sukcesu, dobrze wie jak gorzko smakuje porażka a kłopoty to jego specjalność. Tego reżysera przeważnie prześladował pech, jego projekty przed długie lata spotykały się z odrzuceniem i niezrozumieniem, a złośliwość rzeczy martwych dokuczała mu, nawet gdy już udało mu się częściowo dopiąć swego. Jeśli na planie zdjęciowym coś mogło się zepsuć – było pewne, że się zepsuje. Tak wyglądały skromne początki kariery człowieka, który dał światowemu kinu „Gwiezdne wojny”, postać Indiany Jonesa i nie tylko to.

Brian Jay Jones, biograf, przez pewien czas także przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Biografów, książkowy portret Lucasa odmalował z dbałością o szczegóły i w sposób daleki od gloryfikacji swego bohatera. Jego publikacja to istna kronika uporu George’a Lucasa, którego żadna porażka nie była w stanie zniechęcić: upadał, podnosił się i szedł dalej. Jego wytrwałość i niezmącona wiara we własne pomysły, to główne cechy pozwalające mu na wszystkich etapach życia doprowadzać do końca rozpoczęte przedsięwzięcia i realizować powzięte postanowienia.

Było tak już w młodości Lucasa, który wbrew woli rodziców postanowił kształcić się w artystycznym zawodzie, odrzucając plan na przyszłość, jaki przygotował dla niego ojciec: posadę we własnym sklepie. Niepokorny chłopak toczył z ojcem boje, był pewien, że nie da rady spędzić życia w pracy nie oferującej mu żadnych urozmaiceń, polegającej każdego dnia na tym samym. Ten rys niepokorności będzie się przejawiał u George’a Lucasa w kolejnych latach jeszcze wielokrotnie – swoją drogą chciał iść już podczas studiów, niewiele sobie robiąc z reguł narzucanych przez nauczycieli, a jeszcze później, w sposób daleki od spolegliwości, postępował w relacjach z wytwórniami filmowymi i ich przedstawicielami. Przełożyło się to ostatecznie na formę twórczości uprawianej przez Lucasa, docenioną przez publiczność, zachwyconą jego świeżymi, nietypowymi pomysłami.

Książka „George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia” największych fanów tego twórcy zapewne niczym nie zaskoczy, z tego względu, że historie w niej opowiedziane wielokrotnie pojawiały się w wywiadach, wspomnieniach kolegów i współpracowników Lucasa a także w filmach dokumentalnych o nim. Jednak dla osoby, która nie śledziła na bieżąco kariery reżysera, jego biografia może stać się odkrywczą i bardzo inspirującą lekturą. Brianowi Jay Jonesowi udało się trafnie wyeksponować te cechy charakteru Lucasa i te jego decyzje, które przełożyły się ostatecznie na, niespodziewany dla niego samego, ogromny sukces.

Z kolei młodzi marzyciele mogą zobaczyć w niej lustro swoich pragnień i zarazem rozgoryczeń, dlatego, że od lat młodości Lucasa nic nie zmieniło się w kwestii niepoważnego traktowania osób początkujących w jakimś zawodzie i deprecjonowania ich nowatorskich pomysłów w imię przywiązania do starego porządku rzeczy. Branża nie ma tutaj wielkiego znaczenia, przez co doświadczenia Lucasa, opisane przez Briana Jay Jonesa, są uniwersalne, a zarazem ponadczasowe, bo zderzenia z zastaną rzeczywistością przeżywa każda generacja i zawsze tyle samo trudu wymaga od młodych zburzenie murów wzniesionych przez poprzedników. Wiele otuchy daje czytanie o kimś, kto pomimo wielkich trudności, przeszedł tą drogę wcześniej. Agnieszka Kantaruk

Brian Jay Jones, George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia, Przekład: Małgorzata Miłosz, Katarzyna Rosłan, Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik, Wydawnictwo Wielka Litera, Premiera: 14 grudnia 2016
 

George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia

Brian Jay Jones
George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia
Przekład: Małgorzata Miłosz, Katarzyna Rosłan, Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 14 grudnia 2016

 

Ciężka krwawica
1973–1976

„Nie mam naturalnego daru do pisania” – wyznał George Lucas dziennikarzowi „Filmmakers Newsletter” w 1974 roku. „Zawsze gdy siadam za biurkiem, przeżywam męki, a tekst wychodzi okropny. Przy pisaniu nie doświadczam twórczego strumienia myśli, takiego jak przy innych formach aktywności. Praca nad żadnym innym projektem nie była dla Lucasa taką krwawicą, jak pisanie scenariusza Gwiezdnych wojen. Przez prawie trzy lata męczył się nad wątkami i postaciami, w poszukiwaniu inspiracji dogłębnie analizował powieści fantastycznonaukowe, folklor, komiksy i filmy. Brnął przez jedną wersję za drugą, pisał i przepisywał, przerabiał sceny i poboczne wątki z poprzednich projektów, biedził się nad nazwami planet i imionami bohaterów, próbował nadać jakiś sens wciąż rozrastającemu się scenariuszowi, który coraz bardziej wymykał mu się spod kontroli. Wprawiał znajomych i szefów wytwórni w coraz większą konsternację. Wszyscy powoli przestawali wierzyć w to, że jego pomysł kiedykolwiek przeobrazi się w film.
Lucas traktował pracę nad Gwiezdnymi wojnami jak pełen etat. Codziennie rano, o dziewiątej, wlókł się na górę, do gabinetu, powoli zasiadał na drewnianym krześle przy biurku i godzinami gapił się w pustą kartkę, czekając, aż nadejdą słowa. „Niezależnie od wszystkiego siedzę osiem godzin przy biurku. Nawet jeśli nic nie napiszę”, wyjaśnił. „To okropny sposób na życie. Ale ja właśnie tak robię. Siadam i siedzę. Nie wstaję z krzesła przed piątą, czasem przed piątą trzydzieści… Jakbym był w szkole. Tylko tak mogę się zmusić do pisania”
Nad biurkiem zawiesił sobie kalendarz, w którym zaznaczał postępy prac. Obiecał sobie pisać pięć stron dziennie i wielkim, dramatycznym znakiem X odhaczał każdy dzień. W dobry dzień zdarzało mu się mieć jedną stronę przed czwartą po południu. Wtedy, co chwila popatrując na zegarek, w ciągu ostatniej godziny naprędce dopisywał brakujące cztery. Jeżeli zdarzyło się, że skończył pisać przed czasem, robił sobie wolne aż do końca dnia lub w nagrodę puszczał muzykę z jednego z najcenniejszych sprzętów, jakie posiadał – błyszczącej, jaskrawej, w pełni sprawnej szafy grającej marki Wurlitzer z 1941 roku, którą napełnił własną kolekcją singli z rock and rollem. Przebój Diamondsów Little Darling dudnił z głośników, a Lucas, bez tenisówek i w koszuli wyciągniętej ze spodni, odchylał się w fotelu, szczęśliwy, że ma już fajrant. W większość dni szafa grająca milczała, a kartka pozostawała pusta. O wpół do szóstej Lucas ciężko schodził po schodach i włączał wieczorne wiadomości prowadzone przez słynnego prezentera Waltera Cronkite’a, ze złością popatrując w telewizor znad tacki z gotowym do odgrzania obiadem i zamartwiając się pustymi stronami, które zostawił na górze. „Można zwariować, jak się pisze”, mówił później. „Rozum można stracić. Człowiek popada w psychozę, a myśli mu błądzą w takich kierunkach, że w głowie się to nie mieści. Dziwne, że wszyscy pisarze nie trafiają do wariatkowa”.
Można powiedzieć, że Gwiezdne wojny powstały częściowo z winy Coppoli. Pod koniec 1972 roku, gdy Amerykańskie graffiti było już w postprodukcji, Lucas poczuł się gotów do rozpoczęcia następnego projektu, którym – zgodnie z jego przekonaniem – miał być Czas Apokalipsy. Dla Lucasa fakt, że film wciąż stanowił własność Coppoli, stanowił tylko drobnostkę natury technicznej. „Francis zrobił tylko tyle, że wziął projekt, nad którym pracowałem, zrobił z niego umowę pakietową i nagle się okazało, że jest jego właścicielem”, narzekał Lucas4. Sam miał zamiar uzyskać dziewięć dziesiątych praw i zapewnienie, że Czas będzie jego kolejnym filmem. Wysłał scenariusz do kilku wytwórni i, ku własnemu zdziwieniu, „prawie dogadał się” z Columbią5. W listopadzie Gary Kurtz poleciał na Filipiny i do Hongkongu z misją wyszukania odpowiednich plenerów i… „i wszyscy byliśmy gotowi zaczynać” – wspominał Lucas. Gotowi – do momentu, gdy studio Columbia, które wciąż próbowało przygotować stosowną umowę, nie zaczęło targować się o procenty.
Coppola nie zgodził się oddać żadnych swoich udziałów w filmie. Jeżeli studio Columbia chciało dostać więcej praw, musiało je uzyskać od Lucasa – z jego części. „Moje udziały cały czas się zmniejszały”, narzekał Lucas. „A nie miałem zamiaru robić filmu za darmo”. Lucas oddał więc Czas Apokalipsy Coppoli – przynajmniej na razie – ale nie był z tego zadowolony. „[Francis] postąpił jak postąpił, miał prawo. Taka już jego natura”, powiedział później. I dodał: „Ale to mnie wkurzyło”.
Gdyby Coppola się nie uparł, tylko zaczął negocjować, następnym projektem Lucasa mógłby być Czas Apokalipsy, a Gwiezdne wojny pozostałyby dodatkiem do umowy. Zacząłby nad nimi pracować później – być może, a być może – wcale. Tymczasem niezadowolony Lucas, pod nosem wymyślając Coppoli od skąpców, niechętnie zarzucił Czas Apokalipsy. Gwiezdne wojny narodziły się więc z potrzeby wypełnienia luki – zarówno twórczej, jak i finansowej. „Tkwiłem w długach”, wspominał później. „Na gwałt potrzebowałem pracy. Nie wiedziałem, jak zostanie odebrane [Amerykańskie] graffiti”7. Skoro Czas Apokalipsy poszedł w odstawkę, Lucas przystąpił do pracy nad swoim jedynym pozostałym realnym projektem, tym w ramach umowy na dwa filmy ze studiem Universal. „Stwierdziłem, że co tam, przecież muszę coś robić, więc równie dobrze mogę zacząć Gwiezdne wojny”.
Tyle że w tamtym czasie to wcale nie były Gwiezdne wojny, jakie znamy. A nawet nic, co by je przypominało. Kiedy w lutym 1973 roku Lucas w swoim maleńkim gabinecie w Mill Valley zasiadał do pisania, miał w głowie zaledwie zalążek pomysłu. Po tym, jak konsorcjum King Features odmówiło mu sprzedaży Flasha Gordona, Lucas uznał, że równie dobrze może na podobną modłę tworzyć własne postacie. „Flash Gordon to najpopularniejszy superbohater w przestrzeni kosmicznej”, wyjaśnił. „Wtedy do mnie dotarło, co tak naprawdę chcę robić. Współczesne filmy action fantasy”. Zaczął – co później weszło mu w krew – od stworzenia listy imion i nazw miejsc. W jednym ze swych notesów na górze strony nabazgrał: „Imperator Ford Xerzes XII – imię godne prawdziwego bohatera”, a zaraz pod nim zapisał krótkie, zwykłe imiona: Owen, Mace, Biggs i Valorum. Wypróbowawszy rozmaite kombinacje, Lucas podzielił spis na imiona bohaterów i nazwy planet. Każdy dział opatrzył krótkim tytułem i opisem. Luke Skywalker był na liście od samego początku, ale jako książę Bebers, natomiast Han Solo – jako „przywódca ludu Hubble”. Planety Alderaan i Yavin też istniały, podobnie jak miejsca nazwane na cześć Herald Square i japońskiego aktora Toshirō Mifune.
Następnie Lucas wrzucił wymyślone imiona i nazwy miejsc do krótkiego opowiadania, zaledwie fragmentu opowieści, noszącego tytuł The Journal of the Whills. Narzędzie prowadzenia narracji zapożyczył ze starych kreskówek Disneya. Polegało ono na tym, że pierwsze klatki filmu ukazywały „otwierającą się książkę, w tym przypadku Journal of the Whills, by pokazać, że opowiadana historia pochodzi z książki” – opowiadał dziennikarzowi. „Oto historia Mace’a Windy’ego – pisał Lucas, dla uwydatnienia podkreślając imię i nazwisko – czcigodnego Jedi Bendu* z Opuchi, jak nam zdradza C.J. Thorpe, padawan, czyli uczeń osławionego Jedi”. Na dwóch zapisanych gęstym maczkiem kartkach Lucas zmieścił mnóstwo nazw i imion oraz zarys historii. Jednak gdy zaczął się wciągać w bardzo ogólny na razie pomysł – jego bohaterowie zostali „wezwani na opuszczoną drugą planetę Yoshiro przez tajemniczego posłańca Kanclerza sojuszu…” – praktycznie urwał w pół zdania, bo stracił wątek. Pomysł był kiepski i Lucas o tym wiedział. Zaczął więc od nowa, sporządzając nową listę imion i nazw, gryzmoląc strzępki wątków i scen, co do których miał pewność, że chce je wykorzystać. „Jedną z podstawowych wizji, które mi od samego początku towarzyszyły, była walka tocząca się w przestrzeni kosmicznej – dwa statki kosmiczne latają i strzelają do siebie nawzajem. To był mój pierwotny zamysł. Powiedziałem sobie, że chcę zrobić taki film. Chcę to zobaczyć”. Okazało się, że wcale nie jest łatwo przelać tę wizję na papier. Lucas zaczął więc nagrywać stare filmy wojenne, puszczane w telewizji i wycinać sceny walk powietrznych filmów z takich jak Mosty Toko-Ri i Tora! Tora! Tora! „Montowałem je tak, żeby pasowały do mojej opowieści”, powiedział później. „I nabierałem poczucia, że w kwestii statków kosmicznych zaczynam posuwać się do przodu”12. W końcu zebrał ponad dwadzieścia godzin materiału. Przeniósł je na szesnastomilimetrową taśmę filmową, a następnie przyciął i poskładał tak, by otrzymać ośmiominutowy film. „Na moim filmie samolot leciał z prawa na lewo”, wyjaśniał Lucas. „Nalatywał na mnie i odlatywał – chciałem sprawdzić, jakie ten ruch wywoła emocje”. Choć jeszcze tego nie wiedział, owa rolka walk powietrznych, nurkowania, korkociągów i innych akrobacji miała się okazać jednym z najważniejszych filmów, jakie złożył – mokrym betonem wlanym w szalunek tego, co stało się potem fundamentem jego filmowego imperium.
Siedemnastego kwietnia Lucas zaczął pisać kolejny zarys scenariusza, tym razem już zatytułowany Gwiezdne wojny. Zawierał walki statków w przestrzeni kosmicznej, które Lucas tak bardzo chciał zobaczyć, oraz już trochę bardziej konkretną fabułę, inspirowaną fragmentami Flasha Gordona i Ukrytej fortecy Kurosawy. Lucas wlał w ten projekt wszystko, co zawsze uwielbiał w serialach telewizyjnych, puszczanych w sobotnie poranki – gonitwy, bliskie mijanki, egzotyczne stwory i wszelkiego rodzaju bohaterskie czyny. Z Ukrytej fortecy zapożyczył parę kluczowych punktów akcji, mianowicie przeprowadzanie księżniczki przez terytorium wroga przez mądrego, zaprawionego w boju generała i, co ważniejsze, dwóch nieudolnych, strzelających gafy i wiecznie się ze sobą sprzeczających urzędników, służących jako element rozładowujący napięcie.
Po raz pierwszy pojawia się też Luke Skywalker – we wczesnych projektach jako podstarzały generał, eskortujący młodą księżniczkę na planetę Aquilae. Po drodze on i księżniczka poznają dwóch wykłócających się urzędników, którzy uciekli z orbitującej fortecy kosmicznej, i we czwórkę udają się do portu kosmicznego z zamiarem znalezienia pilota, który zabierze ich na planetę Ophuchi. Skywalker, uzbrojony w „miecz laserowy”, rekrutuje i szkoli na wojowników bandę dziesięciu chłopców, po czym kradnie statek i ucieka z planety. Rozgrywa się walka powietrzna – zawsze obecna – po której następuje ucieczka i pogoń po polu asteroidów, a na końcu dochodzi do katastrofy na Yavin – planecie zamieszkałej przez wielkie, kudłate stwory. Księżniczka zostaje pojmana, a Skywalker napada na więzienie imperialne, po czym stacza kolejny powietrzny pojedynek i ucieka. Odbywa się ceremonia wręczenia odznaczeń – kolejny stały element – podczas której księżniczka ujawnia się jako „bogini we własnej osobie”. Czternastostronicowy, ręcznie i raczej naprędce napisany projekt wydawał się Lucasowi zbyt „mglisty”15. Mimo to włożył go w czarną skórzaną okładkę z wytłoczonym złotym napisem Gwiezdne wojny i przekazał swojemu agentowi, Jeffowi Bergowi, by ten zawiózł go do United Artists. Berg po przeczytaniu projektu przyznał się, że nie zrozumiał z niego ani słowa, i zupełnie nie wie, jak ma to zareklamować.
Lucas próbował mu to wyjaśnić, ale jego opis był chaotyczny: „To opera kosmiczna nawiązująca do tradycji Flasha Gordona i 2001* razem wziętych – świetna fantastyka, peleryny, miecze i broń laserowa, statki kosmiczne strzelające do siebie i tak dalej. Ale to nie kicz”, zastrzegł stanowczo. „To ma być wciągający, ekscytujący film przygodowy”. U Lucasa entuzjazm zawsze wygrywał z precyzją wypowiedzi. Siódmego maja Berg zawiózł zarys scenariusza Lucasa do United Artists i przekazał go w ręce Davida Chasmana – tego samego, który uwierzył w Amerykańskie graffiti. Lucas zdawał sobie sprawę, że zrozumienie projektu, który powierza Chasmanowi, wymaga wysiłku – przelanie wizji na papier zawsze przychodziło mu z trudem – uzupełnił więc tekst dziesięcioma stronicami materiału ilustracyjnego, by mniej więcej przekazać, o co mu chodzi. Były tam zdjęcia astronautów NASA, amfibii i powycinane z komiksów wizerunki bohaterów kosmicznych przestworzy. Chasman był zaintrygowany, ale nie miał czasu na dokładne przejrzenie materiałów, bo za chwilę wybierał się do Cannes. Obiecał więc Bergowi, że zapozna się z projektem i będzie z nim w kontakcie. Oczekiwanie na jego odpowiedź trwało trzy koszmarne tygodnie. Brzmiała ona: „nie”. Lucas ponuro poprosił Berga, by przedłożył propozycję Nedowi Tanenowi ze studia Universal. „Nie cierpiałem Universalu, ale musiałem się do nich zwrócić” – mówi Lucas. „W umowie na Amerykańskie graffiti zaprzedałem im swoje życie na siedem lat… w zasadzie stałem się ich własnością”17. Co gorsza, Lucas i Tanen wciąż spierali się o Amerykańsie graffiti, które Tanen – kiedy Lucas pokornie, z czapką w ręku, zgłosił się do niego z propozycją kolejnego filmu – nadal chciał pociąć i zmienić. „Było to w czasie, gdy Ned przeżywał okres swojej najgorszej złości”, wspominał prawnik Lucasa, Tom Pollock. „Ten projekt nie był składany z entuzjazmem”. Tak czy inaczej, Berg posłusznie, z początkiem czerwca, wysłał Tanenowi zarys scenariusza, obiecując, że film będzie produkowany jak najniższym kosztem. Lucas niechętnie opisywał go jako „projekt wart sześć milionów, który ja zrobię za trzy”. Podobnie jak Chasman, Tanen wziął materiały i obiecał wkrótce skontaktować się z Bergiem.
Podczas gdy Tanen się namyślał, Berg rozpoczął nieformalne rozmowy z wytwórnią 20th Century Fox i jej nowym wiceprezesem do spraw artystycznych, Alanem Laddem Juniorem. „Laddie”, jak go prawie wszyscy nazywali, syn aktora Alana Ladda, miał show-business we krwi i doskonałą intuicję, jeśli chodzi o komercyjne hity. Potrafił też docenić talent – nawet najdziwaczniejszy. Ostatnio uratował scenarzystę i reżysera Mela Brooksa przed spanikowanym studiem Warner Bros., które straciło wiarę w jego gotowy do dystrybucji western Płonące siodła. Bergowi przyszło do głowy, że może Ladd doceni talent i pracowitość Lucasa, który prowadził podobną wojnę z wytwórnią Universal o niewypuszczone dotąd Amerykańskie graffiti. Pewnego popołudnia Berg zaproponował przy drinku, że pokaże Laddowi Amerykańskie graffiti i wysłał mu do biura wykradzioną kopię. „Obejrzałem ten film w sali projekcyjnej studia Fox o dziewiątej rano i absolutnie mnie powalił”, wspominał Ladd. „Wtedy powiedziałem Jeffowi [Bergowi], że chcę poznać George’a i pogadać z nim o jego pomysłach”.

 
Wesprzyj nas