“Nikt nie wie, że tu jesteś” to niosąca nadzieję powieść o odwadze i przyjaźni silniejszej niż ideologia.


Nikt nie wie, że tu jesteś1942. Dwunastoletni Lorenzo zostaje wysłany do Sieny do swojej ciotki. Ma u niej mieszkać tak długo, aż skończy się wojna.

Biegając po ulicach starego, pełnego tajemniczych zakamarków miasta, poznaje Franca, który podziela jego uwielbienie dla Mussoliniego i marzenie o zwycięstwie Włoch. Ich bezgraniczne oddanie dla sprawy zaczyna się kruszyć, gdy spotykają Daniele, żydowskiego chłopca.

Tymczasem Niemcy zajmują Sienę i zaczynają deportować żydowskich mieszkańców. Lorenzo nie chce się temu bezczynnie przyglądać.

Jego decyzja zagraża jednak nie tylko przyjaźni z Frankiem, lecz także bezpieczeństwu całej jego rodziny

***

To wzruszająca i wciągająca historia o doświadczeniach wojennego pokolenia, o dorastaniu i o sile przyjaźni w trudnych czasach.
SWR 2

Nicoletta Giampietro urodziła się w 1960 roku, dorastała w Mediolanie we włosko-francuskiej rodzinie. Studiowała nauki polityczne i historię w Mediolanie i Tybindze, a w roku 1986 przeprowadziła się na stałe do Niemiec. Kilka lat spędziła w Kolonii i Rotterdamie, a od dwudziestu pięciu lat mieszka w Moguncji. Autorka zna pięć języków, jest mężatką i ma czworo dorosłych dzieci. Nikt nie wie, że tu jesteś to jej pierwsza powieść.

Nicoletta Giampietro
Nikt nie wie, że tu jesteś
Przekład: Anna Makowiecka
Wydawnictwo Sonia Draga
Premiera: 23 września 2020
 
 

Nikt nie wie, że tu jesteś


CZĘŚĆ I

1
Już od tygodnia byłem w Sienie, kiedy zamiast spodziewanego przyjazdu mamy przyszedł telegram. Był 8 sierpnia 1942 roku.
Nigdy wcześniej nie dostałem telegramu ani też żadnego nie widziałem, ale wiedziałem, co to jest. Telegram zawsze był krótki, drogi i szybki, zawierał też ważne wiadomości. Przeważnie złe.
Od początku powinno być dla mnie jasne, że coś tu nie gra. W domu, w Trypolisie, tuż za drzwiami mieliśmy najpiękniejszą plażę świata, więc dlaczego mielibyśmy jechać na wakacje do Sieny, gdzie nie ma morza? I rzeczywiście. Nabrałem jakichś niejasnych podejrzeń, ale skutecznie wypierałem je ze świadomości; nie zadawałem też żadnych pytań. Chyba bałem się usłyszeć odpowiedź.
A teraz odpowiedź tkwiła w tej małej żółtej kopercie, którą Zia Chiara odebrała od posłańca Regie Poste Italiane.
– Czy to od mamy? – spytałem.
Zia Chiara przytaknęła, po czym odwróciła się bez słowa i nie zapalając światła, ruszyła ciemnym korytarzem do salonu. Szedłem tuż za nią. Nie chciałem zostać sam, nie w tym nieoświetlonym przejściu, które ciągnęło się wzdłuż wszystkich pokojów. To stare mieszkanie było ponure i pełne zakamarków, w których ciągle się gubiłem.
Weszliśmy do salonu, a za nami przyczłapała z kuchni Cesarina, która cały czas trzymała w ręce mokrą ścierkę. Salon był jedynym pomieszczeniem, w którym nie czułem się jak w sali muzealnej czy też zamkowym lochu. I tylko tu okiennice były otwarte przez cały dzień. Wszędzie indziej zamykano je, by chronić przed światłem antyczne meble i freski na ścianach. Środek salonu zajmował olbrzymi stół na dwanaście osób. Pod ścianą stały dwie komody, w których mieściły się naczynia i sztućce, a podwójne oszklone drzwi prowadziły na taras z czerwonej cegły.
W kącie przy oknie znajdował się kominek, a obok, w fotelu, który niegdyś musiał być żółty, drzemał Nonno. Kiedy weszliśmy, otworzył oczy, a Zia Chiara podała mu kopertę.
– Od Louisy – odpowiedziała na jego nieme pytanie.
Nonno rozciął ją nożykiem do otwierania listów, włożył okulary i zaczął czytać. Bezwiednie poruszałem rękami. Ile czasu potrzeba, aby przeczytać telegram? Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Nonna, w dniu mojego przyjazdu do Sieny, nie mogłem oderwać oczu od jego kościstych, chudych nóg, których kształt rysował się pod wełnianym kocem; gapiłem się na jego zwiotczałe policzki, rzadkie siwe włosy i wąsy zwisające aż za kąciki ust. Czy tak wygląda oficer, który brał udział w Wielkiej Wojnie?
Mimo wszystko chciałem mu pokazać, że jestem dobrze wyszkolonym i gotowym do walki Balilla1. Trzasnąłem obcasami i zasalutowałem. Niestety, do ostatniej chwili nie mogłem się zdecydować, czy mam to zrobić na sposób wojskowy, czy też rzymski. Moja ręka powędrowała w stronę czoła, po czym wystrzeliła do przodu i natychmiast wróciła do twarzy. Poczułem gorącą falę wstydu, sięgającą od szyi aż do uszu. Wąsy Nonna drgnęły, a jego siwe oczy błysnęły łagodnie spod brwi wyglądających jak kępy wełny drzewnej. Machnął na mnie, po czym pocałował mnie w oba policzki i objął ciaśniej, niż się spodziewałem. Pachniał przyjemnie wodą po goleniu i tytoniem fajkowym.
Po chwili odłożył telegram na kolana i popatrzył na nas poważnie sponad okularów.
– Umberto został wysłany na front – oznajmił.
– Maria santissima! – zawołała Cesarina i się przeżeg­nała.
Zia Chiara chwyciła telegram i pośpiesznie przebiegła wzrokiem jego treść.
– A więc jednak. Cholera!
Nie rozumiałem tego zdenerwowania. Tata był oficerem, majorem wojsk inżynieryjnych, i przecież to jasne, że musiał iść na front, wciąż trwała wojna. Można się było raczej dziwić, że dotychczas nie poszedł. Dla mnie ważniejsze było co innego.
– A mama? – spytałem. – Kiedy przyjedzie mama?
Zia Chiara podała mi telegram. Miałem przed oczami bardzo krótki i lakoniczny tekst: „Umberto powołany. Front egipski. Rozmowy trwają. List w drodze”.
Na front egipski! W tym momencie moje serce zrobiło fikołka. Tata miał walczyć u boku Rommla!
Rommel, Lis Pustyni! Był dowódcą niemieckich oddziałów w Afryce Północnej, tak odważnego generała nie miała cała armia włoska. Już raz omal nie straciliśmy Libii, do której wkroczyli Anglicy. I wtedy, w marcu 1941 roku, z pomocą przyszedł korpus ekspedycyjny Rommla, i zupełnie jak pustynny wiatr, zwany ghibli, wręcz zmiótł wroga.
Cesarina zawinęła sobie kuchenną ścierkę wokół rąk.
– Jak to możliwe? Przecież Umberto nie jest zdolny do walki!
– Niezdolny do służby – poprawiła ją Zia Chiara. Moja ciotka była nauczycielką w szkole podstawowej, również w czasie wakacji letnich. – No tak, teraz biorą już chyba wszystkich, nawet sparaliżowanych i tych z jednym okiem.
– Tata nie jest sparaliżowany! – krzyknąłem do niej. – A już na pewno nie jest niezdolny do służby.
Zia Chiara drgnęła i ściągnęła brwi.
– To nie znaczy, że się do niczego nie nadaje – powiedziała, jak gdyby chcąc wyjaśnić coś, co powinno rozumieć każde myślące dziecko. – Wszyscy wiemy, że jest świetnym inżynierem i odważnym oficerem. Ale gdy mówimy o służbie z bronią w ręku, to żołnierze wysyłani na front muszą być zdrowi i fizycznie całkiem bez szwanku. A on nie jest.
– Jest! On może normalnie pracować i służyć ojczyźnie.
– Jest wiele sposobów, by służyć ojczyźnie, Lorenzo – powiedział Nonno. – Nie wszyscy żołnierze i oficerowie walczą na froncie. Prowadzenie wojny wymaga świetnej organizacji, a nad tym pracuje się na tyłach wojsk, w sztabie, w ministerstwie wojny. I do tego potrzebni są najlepsi ludzie, tacy, którzy potrafią podejmować właściwe decyzje. I tam najbardziej przydałby się twój tata.
Tata z pewnością nie pragnąłby czegoś takiego. To nie byłaby prawdziwa wojna!
– Dlaczego go powołano? – spytała Cesarina, zwijając ścierkę coraz ciaśniej.
Ostrzegawcze spojrzenie Nonna skierowane w stronę Zia Chiary było tak szybkie, że nie miałem pewności, czy je w ogóle dostrzegłem.
– Nasze oddziały poniosły wielkie straty – odpowiedział. – I teraz w północnej Afryce potrzebni są wyjątkowo dobrzy oficerowie. Dlatego został powołany.
Ale człowiek z ministerstwa obiecał przecież, że się tym zajmie – upierała się Cesarina.
Zia Chiara prychnęła pogardliwie.
– Masz na myśli Eugenia Bruniego? Ten nie zamierza sobie brudzić rąk.
A więc dlatego mama została w Rzymie i wysłała mnie samego dalej, aż do Sieny! Nie chciała, żebym był świadkiem pertraktacji z wujem Eugeniem, by jak najszybciej sprowadzić tatę do Włoch. Wuj Eugenio był kuzynem mamy i uważał się za faszystę związanego z tym ruchem od początku jego istnienia. Do partii wstąpił jeszcze przed rewolucją faszystowską, a teraz zajmował ważne stanowisko w rządzie, w każdym razie tak twierdził. I akurat on miałby pomóc mamie w tym, żeby tata nie wypełnił swojego patriotycznego obowiązku? Coś takiego mogły wymyślić tylko baby!
Różne myśli przychodziły mi do głowy. Gdyby plan mamy się powiódł, to przeprowadzilibyśmy się do Rzymu. Opuścilibyśmy Trypolis, nasze jasne mieszkanie, wysokie palmy, które rosły przed naszymi oknami. I najpiękniejszą plażę nad Morzem Śródziemnym. Ja zostawiłbym moją szkołę, przyjaciół, którzy tam mieszkali. A przede wszystkim Hakima.
Wszystko działo się tak szybko, że w ogóle nie miałem szans, żeby pomyśleć o tych wydarzeniach, nie mówiąc już o ich zrozumieniu. Aż któregoś wieczoru, dzień przed wyjazdem, mama powiedziała mi, że wakacje letnie spędzimy u Nonna i Zia Chiary. Nawet nie miałem czasu pożegnać się z Hakimem.
A teraz Zia Chiara krążyła tam i z powrotem, jak tygrys w klatce.
– Ta wojna to czysty nonsens! Powinniśmy byli trzymać się od niej jak najdalej, ale nie, Mussolini koniecznie musiał zabawić się z Hitlerem w wojnę!
– Chiara! Proszę! – syknął Nonno. Przenosił wzrok na przemian z Zia Chiary na mnie.
Ale ona najwyraźniej wpadła we wściekłość i nie można jej było powstrzymać.
– Co proszę? Od samego początku byliśmy nędznie uzbrojeni i kiepsko przygotowani! Straciliśmy Abisynię. Trwoniliśmy czas i siły w Grecji, Albanii, a teraz giniemy także w Rosji, nie mówiąc już o naszych przygodach w Egipcie. Gdyby nie Niemcy, Anglicy dawno wyrzuciliby nas z Libii. Zniszczyli dziesięć naszych dywizji i nikt nie wie, ilu włoskich żołnierzy zginęło przy tej okazji, bo nawet nie jesteśmy w stanie ich policzyć!
Mówić o tym w ten sposób to była… zdrada! Cesarina z szeroko otwartymi oczami trzymała się kurczowo swojej ścierki, a Nonno uderzył dłonią w oparcie fotela.
– Milcz! W tym domu darzymy szacunkiem naszych żołnierzy.
Policzki Zia Chiary zaczerwieniły się, a jej delikatne nozdrza poruszały się w rytm oddechów. Nagle, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, jej zielone oczy wypełniły się łzami. Opuściła głowę.
– Wybacz, babbo2 – wyszeptała. – Nie chciałam zachować się lekceważąco. Nie wobec ciebie.
Nonno westchnął, jego gniew natychmiast ustąpił.
– Poczekajmy na list od Louisy. Wówczas będziemy wiedzieć więcej i więcej też zrozumiemy – powiedział z wyraźnym zmęczeniem w głosie.
– Możemy ją o wszystko zapytać, kiedy po mnie przyjedzie – odezwałem się.
– Kiedy po ciebie przyjedzie?
– Tak. Kiedy już będziemy mieli jechać do domu.
Nonno i Zia Chiara spojrzeli na siebie.
– Lorenzo, co ci powiedzieli rodzice? – spytała moja ciotka.
Chciałem, by moje słowa zabrzmiały dziarsko i dynamicznie, ale głos mi się nieoczekiwanie załamał.
– Że mamy spędzić letnie wakacje u was – odpowiedziałem piskliwie.
Zia Chiara załamała ręce.
– Niesłychane!
– Chiara… – wyszeptał Nonno.
– Co Chiara? Co Chiara? Wysyłają do nas chłopca, nie wyjaśniając mu niczego? Przykro mi, ale nie uważam tego za słuszne. I nie rozumiem tego. On ma prawo, by mu o wszystkim mówić.
Byłem tak zszokowany jej wybuchem, że drżały mi ręce, ale w tej chwili akurat chciałem się do niej przytulić.
Tata bardzo ją kochał. W jego oczach zawsze pojawiały się łagodność i tkliwość, kiedy opowiadał o swojej małej siostrze, a mnie za każdym razem uderzało, jak bardzo jest do niego podobna. Miała taką samą szczupłą, pociągłą twarz, ten sam uśmiech odsłaniający górne zęby, nawet poruszała się podobnie jak on: żwawo i energicznie. Tylko jej cera była o wiele jaśniejsza, jak migdałowe mleko. Krótkie rude loki zawsze chowała pod granatowym beretem, kiedy szła na plażę. I miała jeszcze więcej piegów niż ja.
– Może nie chcieli niepokoić Lorenza, dopóki ta sprawa nie wyjaśni się do końca – powiedział Nonno.
– Co rodzice powinni mi byli powiedzieć? – spytałem.
Kiedy po dwudziestu czterech godzinach zeszliśmy z pokładu statku, a po kolejnych czternastu spędzonych w pociągu wreszcie przybyliśmy do Rzymu, mama powiedziała mi, że musi zostać w Rzymie, żeby załatwić parę ważnych spraw. Obiecała, że wkrótce do nas dołączy, i wysłała mnie pociągiem do Sieny. Samego. Z olbrzymią walizą, o wiele za dużą na letni urlop.
Nonno wziął w swoje dłonie moje ręce.
– Postanowiliśmy, że na wypadek gdyby twój ojciec nie został jednak przeniesiony do Rzymu, ty zostaniesz tutaj, w Sienie, gdzie jest spokojnie. Trypolis stał się zbyt niebezpieczny.
Chciałem krzyczeć. Ale byłem w stanie tylko skrzeczeć.
– Na jak długo?
Nonno odpowiedziałby: aż Anglicy wyniosą się z północnej Afryki albo: aż zrobi się spokojniej. Ale nie Zia Chiara.
– Aż wojna się skończy – oświadczyła bezlitośnie.
A na to się w ogóle nie zanosiło i nawet ja się tego obawiałem.
Od wielu godzin leżałem pod zbyt ciepłym prześcieradłem i gapiłem się w sufit, trzy metry nade mną. Choć była już godzina policyjna, przed Bar del Ponte trzech mężczyzn dyskutowało głośno na temat piłki nożnej. Ich głosy, wzmocnione przez wysokie mury domów, odbijały się echem od ścian mojego pokoju. Nie rozumiałem ani jednego słowa, moje myśli całkiem je zagłuszały.
Moja matka chciała na dobre wyjechać z Libii.
Właśnie teraz, gdy mieliśmy szansę zdobyć Egipt i na zawsze przepędzić Anglików z północnej Afryki? Jakie to tchórzliwe! Libia należała do Włoch! Była naszą kolonią od 1912 roku. Ktoś musiał zostać i jej bronić.
Mój przyjaciel Fabio i ja mieliśmy w pogardzie rodziny, które opuściły Libię – w ostatnich miesiącach ponad połowa moich szkolnych kolegów znikła z dnia na dzień. Dwa dni przed naszym wyjazdem drzwi mieszkania Fabia również zastałem zamknięte. Zamknięte były okiennice. I nikt nie odpowiadał na mój dzwonek.
Wyjechaliśmy bez pożegnania, jak jacyś złodzieje. Mama nie okazała się na tyle odważna, by mi o tym powiedzieć. Oczywiście, protestowałbym! Uciekłbym i ukryłbym się u Hakima, we wsi Askari, gdzie zawsze go odwiedzałem, kiedy mama była u którejś z przyjaciółek i nie pilnowała mnie zbytnio. Wtedy żona Hakima, Aischa, stawiała między nami glinianą miskę z górą jasnego kuskusu polanego sosem ostrym jak ogień. Hakim i ja siedzieliśmy w kucki na podłodze i jedliśmy palcami, a ona w tym czasie zajmowała się niemowlęciem, które skrzeczało w drewnianej skrzynce. Aischa miała szesnaście lat, jej oczy były czarne jak węgielki. Mama niechętnie patrzyła na moje wizyty w domu Hakima. Mówiła, że jego towarzystwo psuje moje maniery, bo coraz bardziej zachowuję się jak mały Arab.
Co się teraz działo z Hakimem? Zacisnąłem powieki, aby powstrzymać napływające do oczu łzy.
Byłem z nim w porcie tego dnia, kiedy półtora roku temu do Trypolisu przybyły pierwsze niemieckie oddziały. Niemieccy żołnierze mieli małe nosy, a ich twarze czerwieniały na słońcu i od razu zaczynała im się łuszczyć skóra.
– Zupełnie jak twoja – dokuczał mi Hakim.
Tyle że oni byli wysocy i sprawiali wrażenie bardziej zaciętych, groźnych, a przede wszystkim bardziej zdyscyplinowanych niż włoscy mężczyźni. Śpiewali jednym głosem przerażające piosenki i maszerowali w perfekcyjnych szeregach tak równo, jak gdyby ktoś poprzywiązywał ich do żelaznych drążków.
I mieli Rommla. Każdy chłopak marzył o tym, by pod nim służyć. A teraz u jego boku miał walczyć mój ojciec.
Dwa lata przed wybuchem wojny mój tata zachorował na zapalenie mózgu, stało się to we wsi na południu Libii, gdzie nadzorował budowę urządzeń nawadniających. Kiedy wyzdrowiał, był niemal ślepy na lewe oko. Ale to nie przeszkadzało mu w dalszej pracy inżyniera wojskowego. Każdy opowiadał, jakim dobrym specjalistą był mój ojciec. Taki oficer jak on był cennym nabytkiem dla naszej wspólnej armii. Nic nie mogłoby go powstrzymać.
Wstałem, ukląkłem przy łóżku i złożyłem ręce do modlitwy. Recytowałem w ciszy Ojcze nasz i Zdrowaś Mario, potem otworzyłem oczy i na nowo wpatrzyłem się w sufit pokryty freskami, ale nie widziałem żadnego.
– Panie, chroń naszego Duce, Benita Mussoliniego, i naszych dzielnych żołnierzy oraz prowadź ich do zwycięstwa. Proszę, chroń tatę, pomóż mu zostać bohaterem i pozwól, aby cały i zdrowy wrócił do domu. Chroń mamę, Nonna i Cesarinę. Ach, prawda, i Zia Chiarę. Proszę, chroń też Hakima, mimo że on nie wierzy w Ciebie, tylko w Allacha. – Zawahałem się i wyszeptałem jeszcze: – Spraw, proszę, żeby mama mnie stąd zabrała i zawiozła do Trypolisu. Amen.
Na ulicy panowała zupełna cisza i tylko księżycowe światło docierało do pokoju przez szpary w okiennicach. Zamknąłem oczy – i nagle je otworzyłem.
Czy tata wiedział, że mama chciała go ściągnąć do Rzymu?
Co kobieta rozumiała ze spraw wojny i wojskowego obowiązku? W jej naturze leżała ochrona mężczyzny przed niebezpieczeństwem i śmiercią. Ale tata nie mógł przecież zrobić czegoś tak niehonorowego. A może mógł? Zwykle po doniesieniach radiowych z frontu moi rodzice rozmawiali przyciszonymi głosami i natychmiast milkli, kiedy się zbliżałem. Sprawiali wrażenie zmartwionych, wręcz zgnębionych.
Czy oni już nie wierzyli w zwycięstwo?
Ja w każdym razie wierzyłem. Od tego dnia przed dwoma laty, kiedy Duce ogłosił przystąpienie Włoch do wojny przeciwko Francuzom i Anglikom. Zdarzyło się to 10 czerwca 1940 roku, ukończyłem wtedy drugą klasę. Było gorące popołudnie, w powietrzu aż trzeszczało. Jak w radiu. Do naszego domu przyszli sąsiedzi. Panie siedziały na kanapie i w fotelu przed radiem, które wyglądało jak monstrum wyciosane z ozdobnego ciemnego drewna. Mężczyźni stali z wyprostowanymi plecami i wyprężonymi piersiami. Tata włożył mundur. My, dzieci, skakałyśmy z podekscytowania, a nasze matki co rusz nas ganiły i uspokajały. Włochate, grube muchy brzęczały wokół naszych spoconych głów.
Transmisja z Rzymu była kiepskiej jakości i nie zrozumiałem ani jednego słowa. Słyszałem tylko, jak niezliczony tłum ludzi krzyczał: „Duce! Duce!”. Wtedy tata podkręcił radio na pełną głośność.
„Ludu włoski!”, chrypiał Mussolini. „Do broni! Udowodnij swą nieustępliwość, odwagę i serce!”
Tłum zgromadzony na Piazza Venezzia odpowiedział szaleńczym wrzaskiem. Dorośli klaskali i wiwatowali, a my skakaliśmy tak, jak gdybyśmy mieli sprężyny pod stopami.
Duce obiecał nam zwycięstwo.
„Vinceremo!”, ryczał niemal codziennie z radia. To słowo stało się naszym okrzykiem wojennym.
Mama i Zia Chiara nie miały pojęcia o wojnie. Teraz, razem z Niemcami, pod wodzą Rommla i mojego ojca, musieliśmy zwyciężyć. A tata miał zostać bohaterem. I mieliśmy wrzucić Anglików do morza.

 
Wesprzyj nas