W bitwie o Anglię wzięło udział 145 polskich pilotów, największa wówczas grupa obcokrajowców w brytyjskim lotnictwie myśliwskim.


Tych niewielu. Polscy lotnicy w bitwie o Anglię„Nie sądzę, by wynik tej bitwy był taki sam, gdyby nie wspaniałe polskie dywizjony i ich niezrównana waleczność”. gen. Hugh Dowding

Przybyli, by walczyć za wolność Anglii i swojej ojczyzny. Przybyli, by walczyć z Niemcami. Członkowie Polskich Sił Powietrznych, którzy przedostali się do Wielkiej Brytanii, by latać ramię w ramię z pilotami Royal Air Force, gdy Fighter Command stanęło w obliczu największego ze wszystkich wyzwań – bitwy o Anglię.

Wielu polskich lotników dołączyło do istniejących jednostek RAF-u. Utworzyli również własne dywizjony, lecz tylko cztery z nich odbywały loty bojowe podczas bitwy o Anglię: dywizjony bombowe o numerach 300 i 301 oraz dywizjony myśliwskie o numerach 302 i 303. Dywizjony 302 i 303 weszły do czynnej służby w połowie sierpnia 1940 roku w kulminacyjnym momencie bitwy, gdy brytyjskie siły były już niemal na wyczerpaniu.

Gwiazda polskich dywizjonów, zaprawionych w boju z Luftwaffe podczas kampanii wrześniowej oraz wojny we Francji, szybko rozbłysła. W bitwie o Anglię wzięło udział 145 polskich pilotów, największa wówczas grupa obcokrajowców w brytyjskim lotnictwie myśliwskim.

Sam Winston Churchill pochwalił dokonania „tych niewielu” – pochodzących z wielu krajów lotników, którzy bronili Wielkiej Brytanii.

Piotr Sikora jest badaczem lotnictwa, historykiem i autorem książek specjalizującym się w historii Polskich Sił Powietrznych w okresie od 1918 do 1946 roku. Szczególnie interesują go dokonania polskich pilotów podczas drugiej wojny światowej. Mieszka w hrabstwie Berkshire w Wielkiej Brytanii. Kilka jego książek wydano w Polsce, m.in. Asy polskiego lotnictwa, Bitwy polskiego lotnictwa: 1918–1945 oraz Polskie skrzydła nad Irlandią. Pisuje również artykuły o tematyce historycznej dla czołowych polskich czasopism poświęconych lotnictwu i jest członkiem Polish Air Force Memorial Committee w bazie w Northolt.

Piotr Sikora
Tych niewielu. Polscy lotnicy w bitwie o Anglię
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 1 września 2020
 
 

Tych niewielu. Polscy lotnicy w bitwie o Anglię


SŁOWO WSTĘPNE

Tych nie­wielu to książka opi­su­jąca rela­cje łączące pol­skie i bry­tyj­skie lot­nic­two od 1915 roku. Zawiera szcze­gó­łowe infor­ma­cje o pol­skich pod­cho­rą­żych z lot­nic­twa woj­sko­wego car­skiej Rosji, któ­rzy przy­byli do Nor­tholt pod­czas pierw­szej wojny świa­to­wej, i oma­wia zakup bry­tyj­skich samo­lo­tów przed drugą wojną świa­tową. Wąt­kiem waż­nym i naj­sil­niej wybi­ja­ją­cym się w kon­tek­ście współ­cze­snej bazy Royal Air Force Nor­tholt jest odtwo­rze­nie Pol­skich Sił Powietrz­nych (PSP) w Wiel­kiej Bry­ta­nii w 1940 roku, dzien­nik ope­ra­cyjny dywi­zjo­nów myśliw­skich i bom­bo­wych PSP pod­czas bitwy o Anglię oraz bio­gra­fie wszyst­kich uczest­ni­czą­cych w niej pol­skich pilo­tów. Nie­zmier­nie istotne dla mnie i tych sta­cjo­nu­ją­cych w Nor­tholt, któ­rzy na co dzień obcują z arcy­ważną histo­rią bazy, są echa prze­szło­ści i głosy pol­skich boha­te­rów, któ­rzy tak wiele zro­bili dla naszej wol­no­ści. Stale pamię­tamy o pol­skich pilo­tach i mecha­ni­kach sta­cjo­nu­ją­cych tutaj pod­czas wojny; szcze­gól­nie jed­nak o Pola­kach z 303 Dywi­zjonu, który miał na swoim kon­cie naj­wię­cej zwy­cięstw pod­czas bitwy o Anglię.

Group Cap­tain David P. Man­ning, ADC MA CMgr FCMI RAF
dowódca bazy RAF Nor­tholt

PRZED­MOWA

Kilka lat temu jedna z bry­tyj­skich par­tii poli­tycz­nych umie­ściła na swo­ich ulot­kach sławny Super­ma­rine Spit­fire, ważną i wzbu­dza­jącą wiel­kie uczu­cia ikonę histo­rii Wiel­kiej Bry­ta­nii, nie­zrów­na­nego obrońcę jej nie­pod­le­gło­ści oraz ide­alny sym­bol nie­złom­no­ści narodu. Wize­ru­nek ten miał repre­zen­to­wać rdzen­nie bry­tyj­skie tra­dy­cje i war­to­ści, odwo­łu­jąc się do naro­do­wej dumy Bry­tyj­czy­ków, lecz przede wszyst­kim obra­zo­wać nie­prze­jed­naną poli­tykę wspo­mnia­nej par­tii (któ­rej nazwy nie wymie­nię wyłącz­nie dla­tego, że jej człon­ko­wie mają cał­ko­wite prawo do odmien­nych poglą­dów i opi­nii) w odnie­sie­niu do imi­gran­tów z nie­któ­rych kra­jów, w tym Pol­ski. Ktoś jed­nak nie odro­bił pracy domo­wej.
Samo­lo­tem o ozna­cze­niu RF-D, przed­sta­wio­nym na błysz­czą­cym papie­rze, latał zazwy­czaj Squ­adron Leader Jan Zum­bach, dowódca pol­skiego 303 Dywi­zjonu. Na gład­kim, zgrab­nym dzio­bie maszyny wyraź­nie widoczna była cha­rak­te­ry­styczna, trudna do pomy­le­nia biało-czer­wona sza­chow­nica pol­skiego lot­nic­twa woj­sko­wego. Oczy­wi­ście można by powie­dzieć: „ci cudzo­ziemcy korzy­stali z naszych wspa­nia­łych samo­lo­tów, któ­rych uprzej­mie zgo­dzi­li­śmy się im uży­czyć, aby mogli wal­czyć nie tylko za naszą wol­ność, lecz rów­nież o wyzwo­le­nie wła­snej ojczy­zny”.
Wygląda więc na to, że nie ma pro­blemu: „to nasi dłuż­nicy”. Ale czy naprawdę? Po zakoń­cze­niu dru­giej wojny świa­to­wej pol­ski rząd na uchodź­stwie, który zaczy­nał być dla gabi­netu bry­tyj­skiego pre­miera Cle­menta Attlee nie tyle nie­wy­godny, co wręcz kło­po­tliwy, otrzy­mał rachu­nek opie­wa­jący na prze­szło 107 milio­nów fun­tów. Suma ta miała sta­no­wić pokry­cie wszel­kich wydat­ków zwią­za­nych z dzia­łal­no­ścią Pol­skich Sił Powietrz­nych w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Krótko mówiąc, Polacy powinni zapła­cić za każdą bombę zrzu­coną na nie­miec­kie cele, każdy pocisk wystrze­lony we wspól­nego wroga; każdy przy­wdziany mun­dur i każdy przy­szyty na tymże mun­durze guzik, każdą spo­żytą kromkę chleba i każdy opa­tru­nek dla ran­nych. Czy zatem ten Spit­fire był bar­dziej bry­tyj­ski czy pol­ski?
Kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Fol­ke­stone odsło­nięto pomnik bitwy o Anglię, w ory­gi­nal­nym pro­jek­cie bra­ko­wało emble­ma­tów pol­skich dywi­zjo­nów 302 i 303. Jak na iro­nię, w wyniku póź­niej­szej naprawy owego błędu odznaki te zyskały na monu­men­cie hono­rowe cen­tralne i w pełni zasłu­żone miej­sce. Nie spo­sób ich prze­oczyć.
Po dłu­gich roz­wa­ża­niach posta­no­wi­łem przy­bli­żyć czy­tel­ni­kom podobne, cokol­wiek kon­tro­wer­syjne przy­padki, nie po to, by wkła­dać kij w mro­wi­sko, lecz aby poka­zać, jak wiele trzeba wciąż jesz­cze zro­bić dla unik­nię­cia w przy­szło­ści takich krzywd wyrzą­dzo­nych roz­myśl­nie lub z igno­ran­cji.
Trzeba zazna­czyć, że wina leży na równi po obu stro­nach. W 2005 roku Pol­ska Orga­ni­za­cja Tury­styczna w Lon­dy­nie pro­mo­wała swoją kam­pa­nię zaty­tu­ło­waną „Lon­do­ners, we are with you again!” (Lon­dyń­czycy, ponow­nie jeste­śmy z wami!) pla­ka­tem przed­sta­wia­ją­cym pilota sto­ją­cego obok samo­lotu Haw­ker Hur­ri­cane, na któ­rym doma­lo­wano znak pol­skiego lot­nic­twa woj­sko­wego w postaci biało-czer­wo­nej sza­chow­nicy. I znów ktoś nie odro­bił pracy domo­wej. Nie­for­tun­nie prze­oczono istotną infor­ma­cję o pilo­cie, który zamiast Pola­kiem oka­zał się Fli­ght Lieu­te­nan­tem Joh­nem Ken­tem, kana­dyj­skim asem myśliw­skim słu­żą­cym w RAF-ie, a w następ­stwie tego w pol­skim dywi­zjo­nie.
Kolejny przy­kład? W popu­lar­nej pol­skiej pio­sence To my – Dywi­zjon 303, napi­sa­nej po woj­nie, znaj­dują się słowa „na skrzy­dłach naszych błysz­czą pol­skie znaki”. Cał­ko­wi­cie zigno­ro­wano fakt, że Pol­skie Siły Powietrzne wyko­rzy­sty­wały samo­loty bry­tyj­skie z kokar­dami RAF-u na obu powierzch­niach płata. W rze­czy­wi­sto­ści mamy w tej chwili bar­dzo mało dowo­dów na obec­ność pol­skich zna­ków na maszy­nach 303 Dywi­zjonu w okre­sie bitwy o Anglię. Wiele należy jesz­cze na tym polu popra­wić, tak w Pol­sce, jak i w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Nie­stety pół wieku ist­nie­nia żela­znej kur­tyny, która prze­dzie­liła Europę, budu­jąc wize­ru­nek ubo­gich wschod­nio­eu­ro­pej­skich sąsia­dów, dość sku­tecz­nie speł­niło swoje zada­nie. Wobec braku dokład­niej­szych infor­ma­cji prze­ciętny Bry­tyj­czyk nie­wiele wie o Pola­kach wyko­nu­ją­cych loty bojowe z Wiel­kiej Bry­ta­nii, pły­wa­ją­cych u boku Royal Navy na wła­snych okrę­tach albo wal­czą­cych wraz z Armią Bry­tyj­ską w Afryce, we Wło­szech czy w Euro­pie Zachod­niej.
Wciąż wydaje się dziwne, że pod­czas wojny pod bry­tyj­skim dowódz­twem słu­żyło aż 17 tysięcy męż­czyzn i pół­tora tysiąca kobiet z pol­skiego lot­nic­twa woj­sko­wego, dla któ­rych Zjed­no­czone Kró­le­stwo było tym­cza­so­wym i jedy­nym domem. Z dru­giej strony więk­szość Kowal­skich i Nowa­ków żyją­cych ponad tysiąc mil stąd, w Pol­sce, gene­ral­nie nie ma poję­cia o skali pol­skiego zaan­ga­żo­wa­nia w alianc­kie siły na Zacho­dzie. Jest to efekt komu­ni­stycz­nej cen­zury. Polacy, jeśli znają wybrane pod­sta­wowe infor­ma­cje na temat 303 Dywi­zjonu, zawdzię­czają to jedy­nie napi­sa­nej w 1942 roku książce Arka­dego Fie­dlera Dywi­zjon 303, która jest w pol­skich szko­łach lek­turą obo­wiąz­kową.
Ludzie ci, obecne doro­słe poko­le­nie wol­nej Pol­ski, a co jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­jące, także i mło­dzież, nie mają poję­cia o jakim­kol­wiek więk­szym udziale i osią­gnię­ciach Pola­ków pod­czas wojny. Znają sfor­mu­ło­wa­nie „bitwa o Anglię”, lecz nie­for­tun­nie ze względu na nazwę, która zawiera odnie­sie­nie geo­gra­ficzne, w zdu­mie­wa­jący spo­sób koja­rzy się im ono ze wszel­kimi ope­ra­cjami pro­wa­dzo­nymi przez Pol­skie Siły Powietrzne z baz w Wiel­kiej Bry­ta­nii w latach 1940–1945, nie zaś z tym jed­nym kon­kret­nym roz­dzia­łem wojny, który miał tak brze­mienny wpływ na histo­rię.
Skraj­nym opty­mi­zmem byłoby ocze­ki­wać od bry­tyj­skiej opi­nii publicz­nej zna­jo­mo­ści zaan­ga­żo­wa­nia Pola­ków w pro­gramy odszy­fro­wy­wa­nia Enigma i Ultra czy dziel­no­ści żoł­nie­rzy pol­skiego II Kor­pusu, któ­rzy we Wło­szech w 1944 roku przy­pu­ścili roz­strzy­ga­jący szturm na Monte Cas­sino. Kto wie, że dwaj pol­scy ofi­ce­ro­wie opra­co­wali wykry­wacz min2 lub że pol­ska Armia Kra­jowa zdo­była rakietę dale­kiego zasięgu V2 i prze­ka­zała jej ele­menty do Wiel­kiej Bry­ta­nii? Jaki jest stan naszej wie­dzy na temat dzia­łań pol­skiej Samo­dziel­nej Bry­gady Strzel­ców Kar­pac­kich pod­czas obrony Tobruku w 1941 roku lub 1 Samo­dziel­nej Bry­gady Spa­do­chro­no­wej, która oca­liła bry­tyj­skich spa­do­chro­nia­rzy gene­rała Roberta Urqu­harta, oto­czo­nych w Ooster­beek pod­czas tra­gicz­nej ope­ra­cji „Mar­ket-Gar­den” we wrze­śniu 1944 roku? Czy zda­jemy sobie sprawę, że ist­niał ktoś taki jak Roman Czer­niaw­ski, pol­ski lot­nik, który jako podwójny agent, „Bru­tus” i „Armand”, ode­grał klu­czową rolę we wpro­wa­dze­niu Niem­ców w błąd co do miej­sca lądo­wa­nia alian­tów we Fran­cji w 1944 roku? Ile powie­dziano o pol­skich dywi­zjo­nach, które odnio­sły naj­wię­cej zwy­cięstw pod­czas kata­stro­fal­nego rajdu na Dieppe w 1942 roku? Po kon­fe­ren­cjach w Tehe­ra­nie, Jał­cie i w końcu w Pocz­da­mie, gdzie przy­pie­czę­to­wano los naj­wier­niej­szego sojusz­nika Wiel­kiej Bry­ta­nii, nie­sławne usu­nię­cie Pol­ski z mapy powo­jen­nego świata bar­dzo utrud­niło ludziom docho­wa­nie wier­no­ści praw­dzie; dla­tego też wszyst­kie wymie­nione powy­żej doko­na­nia zostały nie­mal zapo­mniane.
Prawdą jest, że latem 1940 roku, w obli­czu cięż­kich strat, Figh­ter Com­mand (lot­nic­two myśliw­skie bro­niące Wysp Bry­tyj­skich) oraz sto­jący na jego czele Air Chief Mar­shal Hugh Dowding zma­gali się z pro­ble­mem zna­le­zie­nia wykwa­li­fi­ko­wa­nego per­so­nelu lata­ją­cego, który uzu­peł­niłby wiel­kie straty w ludziach i sta­wiłby czoło obez­wład­nia­ją­cej potę­dze nie­miec­kiej Luft­waffe.
Kiedy wyko­rzy­stano już wszel­kie zasoby i nawet obsa­dzono samo­loty myśliw­skie pilo­tami bom­bow­ców, RAF roz­pacz­li­wie potrze­bo­wał doświad­czo­nych i zapra­wio­nych w bojach lot­ni­ków. Z Pol­ski przy­byli tacy wła­śnie ludzie, któ­rzy prze­żyli już dwie kam­pa­nie: pierw­szą w ojczyź­nie w 1939 roku; drugą we Fran­cji w 1940 roku. Doświad­czyw­szy strasz­li­wych tra­ge­dii na ojczy­stym nie­bie, pol­scy piloci pra­gnęli znów sta­nąć do walki. Wbrew nie­któ­rym źró­dłom, błęd­nie gło­szą­cym, że wojna w Pol­sce została prze­grana w ciągu kilku dni lub nawet godzin od nie­miec­kiej napa­ści, Polacy wal­czyli o swój kraj wystar­cza­jąco długo i zacie­kle, aby w pełni zapo­znać się z nie­miecką tak­tyką. Niemcy dobrze poznali umie­jęt­no­ści i deter­mi­na­cję pol­skich pilo­tów, pono­sząc sto­sun­kowo poważne straty.
Polacy ci sta­no­wili cenny i dosko­nale wyszko­lony per­so­nel woj­skowy. Nabyli doświad­cze­nie w zakre­sie zaawan­so­wa­nej tak­tyki walki w Pol­sce, w tym słyn­nej i prak­tycz­nej for­ma­cji „czte­rech pal­ców”, czę­sto błęd­nie przy­pi­sy­wa­nej jedy­nie Niem­com. Więk­szość z nich miała rów­nież oka­zję pilo­to­wać nowo­cze­sne myśliwce pod­czas służby we Fran­cji przed jej kapi­tu­la­cją. Jedy­nymi prze­szko­dami tra­pią­cymi Pola­ków były bariera języ­kowa oraz spe­cy­fika uży­cia bry­tyj­skich maszyn. Ogól­nie rzecz bio­rąc, pro­ce­dury czyn­no­ści w kabi­nie samo­lotu były cał­ko­wi­cie odmienne od tego, do czego przy­wy­kli w Pol­sce, a następ­nie we Fran­cji. Nie byli rów­nież zazna­jo­mieni z impe­rial­nymi jed­nost­kami miary; nie znali galo­nów, cali, stóp, jar­dów i mil, bar­dzo czę­sto musieli więc uczyć się roz­po­zna­wać róż­nice na wła­snych błę­dach, nie­kiedy wręcz za cenę twar­dego lądo­wa­nia. Nie­na­wi­dzili ponadto bry­tyj­skiej tak­tyki lata­nia w cia­snych klu­czach trzy­sa­mo­lo­to­wych, którą uwa­żali za zbyt ryzy­kowną.
Choć opis codzien­nej dzia­łal­no­ści pol­skich dywi­zjo­nów pod­czas bitwy o Anglię mógłby być łatwy, ale nie cał­kiem zado­wa­la­jący, jeśliby się oprzeć o oczy­wi­ste źró­dła, to jest o wiele trud­niej­szy, kiedy sta­ramy się być bar­dziej pre­cy­zyjni. Sto­sun­kowo pro­sto da się na przy­kład prze­śle­dzić histo­rię 303 Dywi­zjonu, ze względu na jego sławę, więk­szą popu­lar­ność i nie­mal kul­towy sta­tus, jakim cie­szy się w pol­skiej, a nawet bry­tyj­skiej kul­tu­rze oraz lite­ra­tu­rze. Poza Dzien­ni­kiem Dzia­łań Ope­ra­cyj­nych, comie­sięcz­nymi spra­woz­da­niami czy mel­dun­kami posia­damy słynny dzien­nik zapo­cząt­ko­wany przez oso­bi­ste zapi­ski Miro­sława Feri­cia, które póź­niej płyn­nie prze­kształ­ciły się w pół­ofi­cjalny doku­ment. Bez wąt­pie­nia ważną rolę ode­grały rów­nież nie­zli­czone spi­sane wspo­mnie­nia, książki histo­ryczne, a czę­sto nie­znane sze­rzej opo­wie­ści prze­ka­zy­wane przez ojców i dziad­ków dzie­ciom i wnu­kom. Także doku­mentacja foto­gra­ficzna dzia­łań 303 Dywi­zjonu pod­czas bitwy o Anglię jest dzięki jego szybko zdo­by­tej popu­lar­no­ści znacz­nie bogat­sza niż ta poświę­cona dru­giemu pol­skiemu dywi­zjo­nowi czy poje­dyn­czym pilo­tom z owego okresu.
W przy­padku 302 Dywi­zjonu stan wie­dzy dalece odbiega od ide­ału, ponie­waż bra­kuje znacz­nej czę­ści danych ope­ra­cyj­nych. Zacho­wało się nie­wiele foto­gra­fii przed­sta­wia­ją­cych pilo­tów lub maszyny jed­nostki w tym szcze­gól­nym roz­dziale wojny, ale mogłoby też być gorzej. Dzięki frag­men­tom rela­cji z udziału 302 Dywi­zjonu w bitwie o Anglię, opu­bli­ko­wa­nych przez jego pilo­tów, mię­dzy innymi Juliana Kowal­skiego, Wacława Króla czy Jana Maliń­skiego, wiemy dużo wię­cej o ich obo­wiąz­kach jako zespołu, a także o oso­bi­stych emo­cjach i sprzecz­kach pomię­dzy poszcze­gól­nymi oso­bami. Tego rodzaju mate­riały pozwa­lają auto­rom i bada­czom dokład­niej prze­śle­dzić histo­rię obu jed­no­stek.
Pola­kom, któ­rzy latali w bry­tyj­skich dywi­zjo­nach, jeśli nie zestrze­lili wroga lub sami nie zostali zestrze­leni, RAF-owscy kan­ce­li­ści poświę­cali mniej uwagi. Zma­gali się z zapi­sem ich obcych nazwisk, bar­dzo czę­sto błęd­nie je notu­jąc w Dzien­niku Dzia­łań Ope­ra­cyj­nych. Możemy usta­lić, jak czę­sto star­to­wali alar­mowo lub uczest­ni­czyli w patro­lach albo potycz­kach z wro­giem. Mniej nato­miast wiemy o tym, gdzie prze­by­wali na co dzień i z czym się bory­kali. Tych, któ­rzy pozo­sta­wili po sobie świa­dec­twa w postaci ksią­żek lub poje­dyn­czych luź­nych zapi­sków, z róż­nych wzglę­dów było nie­wielu. Wię­cej o ich uczu­ciach, pro­ble­mach z języ­kiem i doświad­cze­niach bojo­wych na fir­ma­men­cie Albionu dowia­du­jemy się od ich bry­tyj­skich towa­rzy­szy broni, któ­rzy zechcieli wspo­mnieć w swo­ich pamięt­ni­kach tych dziw­nych awan­tur­ni­ków o sło­wiań­skich nazwi­skach.
Histo­ry­ków bry­tyj­skiego i pol­skiego lot­nic­twa, bada­czy czy wie­dzio­nych zwy­kłą cie­ka­wo­ścią pasjo­na­tów, wciąż czeka wiele pracy. Bez­po­śred­nim bada­niom i poszu­ki­wa­niom oddają się tylko nie­liczni spe­cja­li­ści, czule zwani „mania­kami”. Dopóki mogą liczyć na zachęty i wspar­cie ze strony rzą­dów, roz­ma­itych orga­ni­za­cji i poje­dyn­czych osób, na końcu tunelu wciąż będzie maja­czyć świa­tełko.
W mojej pracy, nie tylko nad tą książką, lecz rów­nież w ramach ogól­nych badań, mia­łem szczę­ście otrzy­mać wspar­cie wielu osób; dzięki Bogu nie było ich „nie­wielu”. Jestem winien naj­wyż­szy podziw i wdzięcz­ność: dr. Bar­tło­mie­jowi Bel­ca­rzowi, śp. Sta­ni­sła­wowi Boch­nia­kowi, rodzi­nie Borow­skich, Ninie Brit­ton Boyle, Andrze­jowi Brze­zi­nie, Jerzemu But­kie­wi­czowi, Rod­ney­owi Byle­sowi, śp. Sta­ni­sła­wowi Cha­łu­pie, Zbi­gnie­wowi Cha­ry­to­niu­kowi, Pete­rowi Devit­towi, Mie­czy­sła­wowi Dodo, śp. Cze­sła­wie Domb­kow­skiej-Wyszyń­skiej, Pete­rowi i Tony’emu Dro­bin­skim, Jani­nie Dun­mil-Mali­now­skiej, Mar­kowi Dury­aszowi, Phi­li­powi Methu­enowi-Feri­ciowi, Bren­da­nowi Finu­cane’owi, Ste­fa­nowi Gab­sze­wi­czowi, rodzi­nie Gal­lu­sów, śp. Bole­sła­wowi Gła­dy­chowi, śp. Anto­niemu Gło­wac­kiemu, śp. Cze­sła­wowi Głów­czyń­skiemu, Zeno­nowi Gmu­rowi, Ste­fa­nowi Gny­siowi, Steve’ovi Gorzuli, Fran­cisz­kowi Gra­bow­skiemu, Łuka­szowi Gre­dy­sowi, Rober­towi Gret­zyn­gie­rowi, Ada­mowi Jac­kow­skiemu, Jona­tha­nowi Kel­let­towi, Louise Pem­ber­ton-Kel­lett, Ale­xan­drze Kent, śp. Woj­cie­chowi Kołacz­kow­skiemu, Mariu­szowi Konar­skiemu, Grze­go­rzowi Korczowi, śp. Fran­cisz­kowi Kor­nic­kiemu, Julia­nowi Kowal­skiemu młod­szemu, śp. Tade­uszowi Kumie­dze, Janowi Łagu­nie, Kry­sowi Lanow­skiemu, śp. Sta­ni­sła­wowi Łapce, rodzi­nie Łap­ków, w tym Jose­phine Ken­drew, Mar­kowi Mala­row­skiemu, Kar­lowi i Jac­kowi Mie­rze­jew­skim, Andrew Man­nin­gowi, śp. Sta­ni­sła­wowi Mar­ci­szowi, Wojt­kowi Matu­sia­kowi, śp. Jerzemu Menc­lowi, Tere­sie Mümler, śp. Tomowi Neilowi, Sofii Nie­miec, rodzi­nie Ney­de­rów, Ste­fa­nowi Pie­trza­kowi, Rober­towi Pliszce, Roma­nowi Popław­skiemu, Mar­kowi Rogu­szowi, Danie­lowi Rol­skiemu, Woj­cie­chowi San­kow­skiemu, Ala­nowi Schec­ken­ba­chowi, śp. Tedowi Ser­gi­so­nowi, śp. Sta­ni­sła­wowi Skal­skiemu, śp. Adol­fowi Stemp­kow­skiemu, dr. Grze­go­rzowi Śli­żew­skiemu, rodzi­nie Topol­nic­kich, Witol­dowi Urba­no­wi­czowi młod­szemu, Lesz­kowi Winiar­skiemu, Janowi Woj­cie­chow­skiemu, rodzi­nie Wój­to­wi­czów, rodzi­nie Wydrow­skich, w tym Joan­nie Kie­ran, Agnieszce Wyszyń­skiej i Kelvi­nowi Young­sowi. Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia skła­dam mojej żonie Marze­nie za jej nie­złomną cier­pli­wość i wspar­cie. Pra­gnę zade­dy­ko­wać tę książkę pamięci Matki, mojej naj­wier­niej­szej czy­tel­niczki.

WPRO­WA­DZE­NIE

W nie­dzielę 1 wrze­śnia 1940 roku od rana świe­ciło słońce, pano­wała dobra widocz­ność, a Niemcy nie prze­ja­wiali więk­szej aktyw­no­ści. Sytu­acja ule­gła zmia­nie około 10.30, gdy bry­tyj­skie sta­no­wi­ska radio­na­mie­rza­nia – nazy­wane póź­niej rada­rami – wykryły wyjąt­kowo dużą for­ma­cję wro­gich maszyn, kie­ru­jącą się w stronę Kentu. O 14.00 pode­rwano 12 Hur­ri­cane’ów noszą­cych znaki SD, ozna­cza­jące 501 Dywi­zjon „Hrab­stwa Glo­uce­ster”. Tylko jeden klucz napo­tkał „szko­pów”, roz­po­zna­jąc w pobliżu Maid­stone 27 dwu­sil­ni­ko­wych Mes­ser­sch­mit­tów Bf 110 (nale­żą­cych do Lehr­ge­schwa­der 1). Cięż­kie myśliwce, zaata­ko­wane od ogona, natych­miast skrę­ciły w stronę Klu­cza Żół­tego. Jeden z nich zaraz odłą­czył się od for­ma­cji z uszko­dzo­nym sil­ni­kiem. Po kilku minu­tach Pilot Offi­cer3 Char­les English i Pilot Offi­cer Albert Lewis z 85 Dywi­zjonu wykoń­czyli tenże Bf 110, ozna­czony L1+OH, z 13. Staf­fel LG1, z załogą zło­żoną z Obe­rfel­dwe­bla Rudolfa Koberta i Fel­dwe­bla Wer­nera Meininga, który następ­nie roz­bił się nie­opo­dal Bil­sing­ton. Było to jedyne zestrze­le­nie nad Tun­bridge Wells; zgło­sił je młody pol­ski ofi­cer znany kole­gom jako „Stan” Skal­ski. Pilot Offi­cer Ken­neth Wil­liam Mac­ken­zie, myśli­wiec z Bel­fa­stu, opi­sał póź­niej Skal­skiego jako „drob­nego Polaka o bla­dej twa­rzy, żywią­cego zapie­kłą nie­na­wiść do Niem­ców”.
Dwa­na­ście samo­lo­tów 501 Dywi­zjonu bez­piecz­nie przy­zie­miło na pasie w Gra­ve­send, koń­cząc dru­gie zada­nie tego dnia. Zapra­wiony w bojach Polak musiał być roz­cza­ro­wany. Miał już za sobą 30 star­tów bojo­wych i co naj­mniej cztery pewne zestrze­le­nia nie­miec­kich samo­lo­tów zgło­szone w Pol­sce. Tak Skal­ski opi­sał póź­niej tę walkę swoją słabą, pro­stą angielsz­czy­zną:

Byłem nume­rem 2 w Klu­czu Żół­tym, kiedy Dywi­zjon leciał na wyso­ko­ści około 18 000 stóp z Gra­ve­send w kie­runku Tun­bridge Wells. Dostrze­głem 9 Me 110 w kręgu obron­nym, który nie był jesz­cze cał­kiem pełny. Zanur­ko­wa­łem w dół i zaraz w górę, ata­ku­jąc jed­nego z Me 110 od dołu. Opu­ścił krąg i wywią­zała się walka manew­rowa. Pozo­stali usi­ło­wali wejść mi na ogon. Zosta­łem zmu­szony do prze­rwa­nia potyczki. Me 110, któ­rego zaata­ko­wa­łem, dymił z lewego sil­nika, a tylny strze­lec prze­rwał ogień.

Po zre­la­cjo­no­wa­niu ofi­ce­rowi wywiadu szcze­gó­łów lotu Sta­ni­sław Skal­ski usiadł i zato­pił się w myślach. Ten pol­ski pilot, sły­nący ze swo­jej deter­mi­na­cji oraz twar­dych, kon­tro­wer­syj­nych poglą­dów – a także uporu – dosko­nale pamię­tał, jak ina­czej sprawy wyglą­dały w Pol­sce. Czas minął nie­po­strze­że­nie, pomy­ślał, a choć sytu­acja ule­gła zmia­nie, wróg pozo­stał ten sam. Jego długa podróż roz­po­częła się dokład­nie rok wcze­śniej. Skal­ski był wów­czas dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nim pilo­tem myśliw­skim, który zale­d­wie rok wcze­śniej ukoń­czył pre­sti­żową Szkołę Pod­cho­rą­żych Lot­nic­twa w Dębli­nie. Stał u progu obie­cu­ją­cej kariery, miał sto­pień pod­po­rucz­nika i znany był rów­nież jako „Kędzie­rzawy”, który to przy­do­mek kole­dzy nadali mu zapewne dość iro­nicz­nie, ponie­waż wła­śnie zaczy­nał łysieć. Sta­ni­sław miał głowę nabitą marze­niami i nadzie­jami, które jed­nak legły w gru­zach, gdy uświa­do­mił sobie, że jego uko­chany samo­lot myśliw­ski PZL P.11 wła­ści­wie nie był w sta­nie dogo­nić nie­miec­kiego bom­bowca czy nawet samo­lotu roz­po­znaw­czego.
1 wrze­śnia 1939 roku ści­gał nie­miec­kiego Hen­schla Hs 126, któ­rego zestrze­lili jego kole­dzy z 4 Pułku Lot­ni­czego: porucz­nik Marian Pisa­rek i kapral Bene­dykt Miel­czyń­ski (obaj ze 141 Eska­dry Myśliw­skiej4). Skal­ski, który słu­żył w bliź­nia­czej 142 Eska­drze Myśliw­skiej, wylą­do­wał w pobliżu wraku, aby udzie­lić pomocy obu ran­nym nie­przy­ja­ciel­skim lot­ni­kom, Obe­rleut­nant Sieg­frie­dowi von Hey­man­nowi i Obe­rleut­nant Frie­dri­chowi Wim­me­rowi, a także zabez­pie­czyć zna­le­zione przy nich cenne doku­menty nie­miec­kie. W tych pierw­szych godzi­nach wojny na­dal uzna­wał kodeks rycer­ski i prze­strze­gał go, nie wie­dząc, że Niemcy ostrze­li­wują pol­skich pilo­tów wyska­ku­ją­cych ze swo­ich maszyn.

 
Wesprzyj nas