Książka “Nadpłomień”, trzecia część serii Zaginione miasta, to udana kontynuacja opowieści o przygodach nastoletniej Sopie i grupy jej przyjaciół w świecie elfów, pełna zagadek, błędnych tropów, szybkiej akcji i nieustającego napięcia.


W serii “Zaginione miasta” nadpłomień to rodzaj magicznego ognia, który jest prawie niemożliwy do ugaszenia i rozprzestrzenia się bardzo szybko. To bardzo trafny tytuł dla trzeciej powieści z serii, w której Shannon Messenger kontynuuje opowieść o przygodach Sophie i jej przyjaciół w świecie elfów, rozpalając czytelników kolejnymi emocjonującymi wydarzeniami i zapewniając zwroty akcji najwyższej próby.

Akcja “Nadpłomienia” rozpoczyna się kilkanaście dni po wydarzeniach z drugiej książki serii, „Wygnanie”. Sophie wciąż jest przytłoczona informacjami, które przyniosły jej nową wiedzę o sobie i elfim świecie, a źródłem jej frustracji i niepewności stają się niejasne działania i motywy Czarnego Łabędzia, grupy elfów, która ją stworzyła i którą reszta jej świata uważa za buntowników. Zdeterminowana, by znaleźć wszystkie odpowiedzi, zanim prawdziwa grupa rebeliantów ponownie uderzy, Sophie popełnia niebezpieczne błędy, narażając siebie, swoich przyjaciół i rodzinę na niebezpieczeństwo.

Gdy elfi świat staje na krawędzi wojny domowej, wokół pojawiają się ślady buntu i spisku, Sophie z grupą przyjaciół łączą siły, by spróbować raz na zawsze uwolnić Zaginione Miasta od buntowników. To trudne zadanie, a jego doprowadzenie do końca nie obędzie się bez dramatycznych wydarzeń, nowych informacji i zaskoczeń.

W tym tomie autorka postawiła na zawrotne tempo akcji, fabułę pełną zagadek, błędnych tropów i nieoczekiwanych sojuszników, w której dużą rolę odgrywają tym razem przyjaciele Sophie – ich nietypowe umiejętności, zaangażowanie i determinacja. To dzięki nim Sophie jest w stanie posuwać się do przodu w walce z mrocznymi rebeliantami.

W tym tomie autorka postawiła na zawrotne tempo akcji, fabułę pełną zagadek, błędnych tropów i nieoczekiwanych sojuszników

Seria “Zakazane miasta” z tomu na tom ewoluuje, a trzecia książka cyklu jest jak dotąd najmroczniejsza. Pojawiają się zdarzenia poważniejsze i bardziej niebezpieczne, elfi świat staje przed wyzwaniami, jakich dotąd nie doświadczył a zarządzająca nim Rada wydaje się zagubiona w nowej rzeczywistości, co nie wpływa dobrze na morale społeczności. Gdy Rada prosi Sophie i jej przyjaciół o zrobienie rzeczy niebezpiecznych i w zasadzie niemożliwych do wykonania, a w wyniku działań Sophie wybucha chaos, elfy zaczynają zwracać się przeciwko niej. Sophie nie może być już pewna, czy jest mile widziana w swoim nowym świecie.

Jednego Sophie może być pewna – lojalności grupy przyjaciół, znanych już z poprzednich tomów Keefe’a, Dexa, Biany i Fitza, którzy stają przy jej boku w najtrudniejszych momentach. To dzięki nim i współpracy zespołowej Sophie będzie miała szansę dotrzeć do sedna zagadkowych wydarzeń. Czy jej się uda? Zapewne tak, choć nie od razu. Wanda Pawlik

Shannon Messenger, Nadpłomień, Przekład: Monika Nowak, seria: Zaginione miasta tom 3, Wydawnictwo IUVI, Premiera: 28 października 2020
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

Shannon Messenger
Nadpłomień
Przekład: Monika Nowak
seria: Zaginione miasta tom 3
Wydawnictwo IUVI
Premiera: 28 października 2020
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

WSTĘP

Lusterko wyślizgnęło się z dłoni Sophie i z cichym odgłosem wylądowało na usłanym płatkami dywanie.
Wyszło z tego upadku bez szwanku. Za to Sophie cała roztrzaskała się w środku.
Z przyklejonym do twarzy uśmiechem wysłuchała pozostałej części historii, próbując wychwycić najmniejszy choćby szczegół czy wskazówkę, które wykluczyłyby tę przerażającą możliwość. Gdy jednak opowieść dobiegła końca, dziewczyna miała już pewność.
Przez cały ten czas.
Przez te wszystkie stracone, pozbawione nadziei dni.
Jej porywacz znajdował się tuż przy niej.
Obserwując.
Czekając.
Ukrywając się na widoku.
Okazała się zbyt ślepa, aby rozpoznać sygnały.
A teraz było już za późno.

1

– Na co czekasz? – zawołał Keefe, przekrzykując wyjący wiatr i ryczące morze. – Tylko mi nie mów, że wielka Sophie Foster się boi.
– Próbuję się jedynie skoncentrować! – odkrzyknęła Sophie.
Wolałaby, aby jej głos tak nie drżał. Co nie znaczy, że Keefe dałby się nabrać. Jako empata potrafił wyczuć przerażenie szalejące w jej krwi niczym stado tratujących wszystko na swojej drodze mastodontów. Jedyne, co mogła zrobić, to wyrwać sobie rzęsę – taki nerwowy tik – i spróbować nie myśleć o tym, jak duża odległość dzieli ją od oceanu.
– Powinnaś się bać – odezwał się Sandor tym swoim dziwnym piskliwym głosem. Swoją goblinią szarą rękę położył na ramieniu Sophie i odciągnął ją od krawędzi klifu. – Na pewno jest jakiś bezpieczniejszy sposób teleportacji.
– Nie ma.
Sophie na ogół cieszyła się ze stałej ochrony w osobie krzepkiego bodyguarda – zwłaszcza odkąd porywacze udowodnili, że zawsze i wszędzie są w stanie ją odnaleźć. Czasem jednak musiała podjąć ryzyko.
Strząsnęła z ramienia rękę Sandora – co wcale nie było takie proste, bo mierzył ponad dwa metry i bicepsy miał niczym gigantyczne głazy – i zrobiła pół kroku w przód, powtarzając sobie w myślach, że przecież bardziej jej się podoba teleportacja od skakania ze światłem. Choć na obu nadgarstkach miała zaciśnięte ogniwa, a wytwarzane przez nie pola podczas skoku utrzymywały jej ciało w całości, zbyt wiele już razy wyblakła, aby mogła się czuć w pełni bezpieczna. Wolałaby, aby swobodne spadanie nie stanowiło niezbędnej fazy teleportacji.
– Mam cię pchnąć? – zaproponował Keefe i zaśmiał się, kiedy Sophie szybko się od niego odsunęła. – Ej, będzie fajnie. Przynajmniej dla mnie.
Stojący za nimi Dex prychnął.
– I to on ci dzisiaj towarzyszy.
– To raczej ona towarzyszy mnie – poprawił go Keefe. – No już, powiedz Dexowi, z kim najpierw skontaktowała się Rada.
– Tylko dlatego, że to twój tata jest odpowiedzialny za grafik odwiedzin w Azylu – przypomniała mu Sophie.
– Oj tam, fakt pozostaje faktem. Przyznaj to w końcu, Foster. Jestem ci potrzebny.
Chętnie by zaprotestowała, ale niestety Rada rzeczywiście chciała, aby to Keefe jej towarzyszył. Silveny miała jakieś problemy w swoim nowym domu, w specjalnym elfim rezerwacie dla zwierząt, a jako że Sophie i Keefe’a łączyła z tym cennym alikornem szczególna więź, Rada poprosiła, aby oboje niezwłocznie się tam udali. Radni musieli być mocno zaniepokojeni, skoro zdecydowali się polegać na Keefie…
– Przykro mi, Dex – powiedziała Sophie, starając się nie martwić. – Wiesz, że gdybym tylko mogła, tobym cię ze sobą zabrała.
Dex się uśmiechnął – ale nie tak, by zaprezentować dołeczki – i wrócił do gmerania przy zamku, o którego otwarcie go poprosiła.
Początkowo nie chciała mu mówić, że wybiera się do Azylu z Keefe’em – bała się, że przyjaciel znowu poczuje się wykluczony. Ale jako że Grady wyjechał na tajną misję, a Edaline pomaga właśnie ratować werminiona – fioletowe, przypominające chomika stworzenie wielkości rottweilera – nim znajdą go ludzie, Sophie potrzebowała, aby technopata pomógł jej sforsować bramę na klifie.
– Może poprawi ci humor informacja, że Sandorowi także nie wolno tam lecieć – dodała i od razu pożałowała swoich słów, bo w goblinie aż się zagotowało.
– Tak, co jest doprawdy absurdalne! Moim zadaniem jest zapewnianie ci ochrony, a nie bezczynne siedzenie w domu z powodu jakichś tam arbitralnych nowych zasad!
– Hej, nawet mojemu tacie nie wolno nam towarzyszyć. Ale nic się nie martw. – Keefe objął ramieniem Sophie. – Zaopiekuję się nią w twoim imieniu.
Sophie nie była pewna, kto wydał z siebie głośniejszy jęk: ona czy Dex.
Sandor chwycił Keefe’a za ramiona i go uniósł.
– Jeśli zobaczę u niej choćby jedno zadrapanie…
– Spokojnie, Gigantorze. – Keefe wymachiwał nogami, próbując się uwolnić. – Nie zamierzam pozwolić, aby coś jej się stało. Ale nie zapominajmy, że to przecież Sophie. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że będzie nam potrzebna wizyta u Elwina.
Nawet Dex się zaśmiał.
Spiorunowała wzrokiem całą trójkę.
To nie jej wina, że liczba jej odwiedzin w szkolnym Centrum Uzdrawiania była iście rekordowa, a do tego trzeba jeszcze dodać wizyty domowe. To nie ona zadecydowała o tym, że ma śmiertelnie niebezpieczną alergię czy genetycznie ulepszone zdolności, które nie zawsze potrafi kontrolować. I z całą pewnością nie prosiła o to, aby grupa buntowników próbowała ją zabić – i pewnie dlatego powinna słuchać się Sandora i nie znikać mu z oczu.
– Nic nam nie będzie – zapewniła. Założyła pasma jasnych włosów za uszy i starała się, aby w jej głosie pobrzmiewała pewność siebie. – Przeteleportuję nas bezpośrednio do Azylu, a od czasu, kiedy umieszczono w nim Silveny, środki bezpieczeństwa wręcz potrojono.
– Po wszystkim macie wrócić prosto do domu – dodał Sandor.
Odczekał, aż Keefe kiwnie głową, i dopiero wtedy postawił go na ziemi. – Chcę was tu widzieć za godzinę.
– Daj spokój – jęknął Keefe, poprawiając granatową pelerynę.
– Nie widzieliśmy się z Silveny od dwóch tygodni.
Sophie się uśmiechnęła.
W życiu by nie sądziła, że Keefe tak się przywiąże do połyskującego, uskrzydlonego konia. Ale wyglądało na to, że tęskni za Silveny równie mocno jak ona. A może i bardziej, bo przy każdym ich spotkaniu jego głowy nie wypełniały żywiołowe transmisje alikornicy. Silveny to jedyne stworzenie, którego wyjątkowa telepatia Sophie nie była w stanie blokować, prawdopodobnie dlatego, że podczas „tworzenia” Sophie Czarny Łabędź wzorował jej geny na genach alikorna – co dziewczyny wcale nie napawało entuzjazmem. Przyjaciele zapewniali ją, że nie uważają tego za dziwaczne, mimo to czuła się jak „dziewczyna-koń”.
– Wiesz, jaką panikarą bywa Silveny – przypomniała Sandorowi, starając się skupiać na większym problemie. – Uspokojenie jej zajmie kilka godzin.
– No dobrze – burknął goblin. – Macie czas do zachodu słońca. Ale jeśli się spóźnicie, winą obarczę pana, panie Sencen. A zapewniam, że nie chce pan, aby do tego doszło.
– Bójmy się gniewu Gigantora, kumam. – Keefe pociągnął Sophie z powrotem na skraj klifu. – Zróbmy to!
– No to do zobaczenia w szkole w poniedziałek – mruknął Dex i ze wzrokiem wbitym w ziemię wyjął swój kryształ domowy. – Przestawiłem mechanizm tak, że zamek otwiera twoje DNA, więc pewnie nie będziesz mnie już potrzebować.
– Zawsze cię będę potrzebować, Dex – zapewniła go Sophie. Zarumieniwszy się lekko, dodała: – Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
– No i stary, mówię ci, kiedy w końcu będziesz gotowy na ujawnienie swojej zdolności, po prostu musimy stworzyć team – wtrącił się Keefe. – Moglibyśmy się włamać do gabinetu damy Aliny i podrzucić dinozaurzą kupę. Albo brokatową kupę alikorna! Albo moglibyśmy…
– I to właśnie jemu powierzasz swoje bezpieczeństwo? – przerwał mu Sandor z taką miną, jakby znowu miał ochotę udusić Keefe’a.
– Sama potrafię o siebie zadbać – przypomniała mu Sophie, stukając się w czoło. – Emocjusz, pamiętasz?
Może i miała mieszane odczucia w stosunku do swojej rzadko spotykanej zdolności polegającej na zadawaniu innym bólu, ale w przypadku ataku buntowników ta zdolność mogłaby się okazać użyteczna.
– To co, gotowa? – zapytał Keefe i machnął ręką, co miało symbolizować skok z klifu.
Sophie zaschło w ustach.
– Dasz radę, Foster. Przestań w siebie wątpić.
Kiwnęła głową i starając się nie patrzeć w dół, zapytała:
– Pamiętasz, jak działa teleportacja?
– Cóż, poprzednim razem tak jakby spadaliśmy w objęcia śmierci i w ogóle, więc wszystko wydaje mi się zamazane. Ale pamiętam, że mam się ciebie trzymać i wrzeszczeć jak opętany, podczas gdy ty będziesz się wciskać w pęknięcie we Wszechświecie.
– Coś w tym rodzaju. Skaczemy na trzy.
Kiedy oboje ugięli nogi w kolanach, Sandor powtórzył swoje obiekcje.
– Raz – zaczęła odliczać Sophie. Ścisnęła dłoń Keefe’a tak mocno, że aż jej trzasnęły kostki. – Dwa. – Dała sobie ciut więcej niż sekundę, po czym zamknęła oczy i wyszeptała: – Trzy. Słowo to nie zdążyło jeszcze odkleić się od jej ust, kiedy oboje skoczyli z klifu.
Keefe krzyczał i młócił powietrze kończynami, Sophie jednak milczała, starając się odsunąć od siebie wszystko oprócz rosnącego w jej umyśle ciepła i krążącej w żyłach adrenaliny. I tak spadali, spadali, aż Sophie poczuła na policzkach słoną mgiełkę. A kiedy już, już miała krzyknąć, coś w jej umyśle kliknęło i przekierowała płonącą energię mentalną w stronę nieba. Rozległ się grzmot i w powietrzu pod nimi utworzyło się pęknięcie. Chwilę później wpadli prosto w ciemność.
W tej otchłani nie istniały czas ani przestrzeń. Nie było góry ani dołu. Prawej strony ani lewej. Jedynie ciągnąca ich ku sobie siła i ciepło dłoni Keefe’a. Ale Sophie wiedziała, że wystarczy, by pomyślała o miejscu, w którym chce się znaleźć, i się uwolnią.
„Azyl” – powiedziała w myślach, wyobrażając sobie bujne łąki i lasy, które widziała na obrazkach. Jej fotograficzna pamięć pozwoliła przywołać każdy szczegół, łącznie z maleńkimi kroplami rosy pokrywającej każdy płatek i liść, połyskującymi w słońcu niczym brokat.
– Jesteś tu, Foster? – zawołał Keefe, kiedy nie pojawiło się żadne wyjście.
– Chyba tak.
Sophie zacisnęła mocniej powieki, oczami wyobraźni widziała góry chroniące Azyl przed resztą świata oraz przechadzające się po pastwiskach zwierzęta w każdym możliwym kształcie i kolorze. Próbowała sobie nawet wyobrazić siebie i Keefe’a, stojących razem na łące i obserwujących, jak nad ich głowami szybuje Silveny. Kiedy jednak otworzyła oczy, zobaczyła tylko czerń – gęstą, duszącą i nieodpartą. Panika zacisnęła jej gardło i Sophie walczyła o oddech, starając się z całych sił skoncentrować pełną moc swojego umysłu na Azylu.
Dostała migreny, tak intensywnej, że miała wrażenie, iż pęka jej mózg. Ale bardziej przerażająca niż ból okazała się prawda.
Zostali uwięzieni w próżni.

2

– Uspokój się, coś wykombinujemy – zapewnił ją Keefe, kiedy ściskając swoją głowę, zajęczała z bólu. – Robisz coś inaczej?
Wzięła powolny, głęboki wdech i spróbowała zapanować nad paniką.
– Nie. Wyobrażam sobie miejsce, w którym mamy się znaleźć. Ale kiedy próbuję nas tam przenieść, jest tak, jakby mój umysł natrafiał na mur.
– Próbowałaś nas zabrać w jakieś inne miejsce? – zapytał Keefe. – Może wokół Azylu jest coś w rodzaju bariery blokującej teleporterów?
Sophie w to wątpiła, bo przecież była jedynym elfem, który potrafi się teleportować. Ale warto spróbować. Tyle że nie przychodziło jej do głowy żadne inne miejsce. To znaczy przez jej umysł przebiegał milion możliwości, ale wszystkie kończyły się pustką.
– A może dom? Możesz nas zabrać do domu?
W umyśle dziewczyny błysnął obraz tak ostry i wyraźny, że do jej oczu napłynęły łzy. A może ich powodem stała się wąska szczelina, która w końcu pokazała się w ciemności. Sophie zdążyła jedynie mocniej ścisnąć dłoń Keefe’a, a potem przy wtórze przeraźliwie głośnego grzmotu wydostali się z próżni.

Lądowanie okazało się twarde: przekoziołkowali po podmokłej trawie, aż w końcu się zatrzymali. Pierwsza usiadła Sophie. Wyplątawszy się z ramion Keefe’a, spojrzała na szare, zachmurzone niebo.
– Eee… to nie jest Havenfield – bąknął Keefe, przyglądając się wąskiej ulicy. Po jej obu stronach znajdowały się zwyczajne kwadratowe domy.
– Wiem. – Sophie skoncentrowała się, wyobrażając sobie otaczającą jej głowę niewidzialną barierę chroniącą przed głosami atakującymi jej mózg. Zdążyła zapomnieć, jak głośne bywają myśli ludzi. – To San Diego.
Keefe zerwał się z ziemi.
– Teleportowałaś nas do Zakazanego Miasta? Okej. To. Jest. Ekstra! Nie zrozum mnie źle, wcale nie podobało mi się to całe tkwienie w nieskończonej ciemności. Ale to jest odlot! Patrz, to człowiek!
Wskazał na idącą po drugiej stronie ulicy kobietę w niebieskim dresie, uprawiającą jogging i jednocześnie pchającą wózek z dzieckiem.
– No tak, i pewnie nas słyszy – syknęła Sophie.
Z pewnością wszyscy zwrócili uwagę na dziwnie ubranych nastolatków, którzy spadli z nieba. Ale tych kilkoro ludzi na ulicy nawet nie zerkało w ich stronę – zbyt byli zajęci wyprowadzaniem psów albo sprawdzaniem poczty.
– Oni chyba nie wiedzą, że tu jesteśmy. – Keefe wskazał leżącą w przerośniętych stokrotkach małą, czarną kulę. Druga znajdowała się tuż przy pniu ogromnego jaworu rosnącego na środkupodwórka. A trzy kolejne umieszczono wzdłuż ścieżki.
Zamazywacze.
Sophie tylko raz widziała te gadżety naginające światło i dźwięk – mieli je jej porywacze, kiedy napadli na nią i Dexa na moście w Paryżu. Jednym z nich był ten jasnowłosy elf, który kilka miesięcy wcześniej próbował ją porwać, podając się za biegacza – i człowieka – na tej właśnie ulicy, na której teraz stała.
Podeszła do miejsca, gdzie się spotkali, w nadziei, że to jej pomoże przypomnieć sobie coś nowego. Ale przed oczami miała jedynie jego twarz – a Alden pokazał jej już prowadzoną przez Radę bazę danych wszystkich elfów, jakie przyszły na świat. I niczego nie znalazł. Był duchem. Rzeczywistym jedynie wtedy, kiedy wyskakiwał z cieni, tak jak pozostali buntownicy w tych swoich ciemnych pelerynach z kapturami z wyszytym na rękawie budzącym grozę okiem w białym okręgu.
– Może powinniśmy stąd iść. – Sophie obejrzała się przez ramię, częściowo się spodziewając, że dostrzeże biegnących w ich stronę buntowników.
– Żartujesz? Strasznie chciałem zobaczyć, gdzie się wychowała Tajemnicza Panna Foster. – Keefe odwrócił się w stronę jej starego, podniszczonego domu. – To miejsce jest… małe.
W porównaniu z kryształowymi rezydencjami w jej nowym świecie ten budynek był w zasadzie ruderą. Ale ludzie nie otrzymywali po narodzinach elfiego funduszu. Nie przychodzili na ten świat z taką ilością pieniędzy, której najpewniej nie będą w stanie wydać.
– Dziwnie też tu pachnie – orzekł Keefe. – Co to takiego?
– Pewnie smog.
Już zapomniała, jak kwaśne w smaku jest ludzkie powietrze. W ogóle nie miała ochoty go wdychać. A plamy ropy na ulicy i śmieci w rynsztokach sprawiały, że niemal się krępowała przyznawać, że kiedyś tu mieszkała.
A jednak było to miejsce, które przyszło jej do głowy jako pierwsze, kiedy Keefe wypowiedział słowo „dom”.
Kiedy szła w stronę drzwi, w jej gardle uformowała się wielka gula. Oczywiście były zamknięte, a żaluzje w oknach opuszczone. Jedna listewka okazała się skrzywiona i Sophie udało się zajrzeć do środka: cały dom został wybebeszony, pozostały tylko gołe ściany i betonowa podłoga.

 
Wesprzyj nas