Nowe, intrygujące spojrzenie na dzieje Ameryki autorstwa wybitnej i nagradzanej historyczki. Wciągająca narracja i oryginalna konstrukcja czynią My, naród jedną z najciekawszych i najbardziej nowatorskich opowieści o amerykańskiej historii.


My, naród. Nowa historia Stanów ZjednoczonychJill Lepore przedstawia historię Stanów Zjednoczonych w zaskakującej interpretacji. Wychodząc od głównych amerykańskich idei, tych „oczywistych prawd”, o których mówił Jefferson – politycznej równości, praw naturalnych i suwerenności narodu – autorka zadaje podstawowe pytanie: Czy burzliwa historia Ameryki dowodzi tych prawd, czy też im zaprzecza?

Lepore śledzi ich obecność od czasów pierwszych pionierów po izolacjonistów, od właścicieli niewolników po obrońców praw człowieka, od początków prasy drukarskiej po Facebooka. Stwierdza też, że sprzeczności w nich zawarte budują naród, który chce walczyć o sens swojej historii.

Wciągająca narracja i oryginalna konstrukcja czynią My, naród jedną z najciekawszych i najbardziej nowatorskich opowieści o amerykańskiej historii. Wobec konfliktów, które aktualnie wstrząsają Ameryką, książka Jill Lepore znakomicie wyjaśnia źródła ich pochodzenia oraz daje nadzieję na ich twórcze przełamanie.

***

Porywająca, wciągająca, malarska i filmowa. W opowieści Jill Lepore o dziejach Stanów Zjednoczonych podoba mi się właściwie wszystko, a tym, co daje największą czytelniczą satysfakcję, jest reporterski szczegół. W tej wielkiej epickiej historii namalowane przez historyczkę rzeczy i miejsca są trójwymiarowe, a zaludniające ją postacie wydają się żywe. Dzięki wspaniałej narracji możemy niemal włożyć buty uczestników wielkich wydarzeń i zwykłej, codziennej krzątaniny – i wszystko, w czym brali udział, zobaczyć, dotknąć, poczuć, przeżyć.
Artur Domosławski

Jill Lepore uosabia rzadkie w dzisiejszych czasach połączenie intelektu, oryginalności i dobrego stylu.
The Times Literary Supplement

To historia na miarę XXI wieku. W przeciwieństwie do wielu starszych książek nikogo nie wyklucza.
The Guardian

Jill Lepore – wybitna amerykańska historyczka, pracująca na Uniwersytecie Harvarda. Urodziła się i wychowała w Massachusetts, studiowała na Uniwersytecie Michigan, później w Yale. Pisze o amerykańskiej historii, prawie, literaturze i polityce. Autorka wielu nagradzanych książek, za The Secret History of Wonder Woman otrzymała w 2015 roku prestiżową nagrodę American History Book Prize. Pisze dla New Yorkera, jej eseje i recenzje ukazują się także w The New York Times, The Times Literary Supplement, The Journal of American History i Foreign Affairs. Jak twierdzi: „Historia to sztuka argumentowania na temat przeszłości poprzez opowiadanie historii, które można poprzeć dowodami”.

Jill Lepore
My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych
Przekład: Jan Szkudliński
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 28 października 2020
 
 

My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych

2. Rządzący i rządzeni

Oprawiali jelenie nożami zrobionymi z kamienia i usuwali ze skóry mięso i tłuszcz żebrem. Namaczali skóry w popiele i zbożowym zacierze i rozciągali je na ramach zrobionych z kijów, po czym zszywali je dratwą wykonaną ze skręconych ścięgien. Na zszyte i ufarbowane skóry naszywali setki maleńkich mu- szelek nadbrzeżnych ślimaków, opróżnionych i wysuszonych, haftując postacie ludzkie okolone jeleniem o białym ogonie i górskim lwem na polu złożonym z 34 kręgów.
Człowiek ten był ich władcą, zwierzęta jego duchami, kręgi zaś oznaczały wioski, którymi rządził. Jedno z jego imion brzmiało Wahunsunacock, Anglicy jednak nazywali go Powhatan. Być może używał jeleniej skóry jako płaszcza; być może za jej pomocą oddawał cześć przodkom. Mógł dać ją Anglikom jako prezent, gdy w roku 1608 ich król Jakub posłał mu w darze szkarłatny płaszcz — czyli odwdzięczył się tym samym. A może Anglicy ją ukradli. W jakiś sposób ktoś przewiózł ją statkiem do Anglii. W 1638 roku pewien Anglik zobaczył ją w angielskim muzeum i nazwał zszywaną dratwą ze ścięgien jelenią skórę „płaszczem króla Wirginii”. Był to jednak płaszcz Powhatana i służył też jako mapa jego władztwa.
Anglicy nazywali Powhatana „królem” ze względów dyplomatycznych, ale to król Anglii twierdził, że jest królem Wirginii. Jakub uważał Powhatana za jednego ze swych poddanych. Charakter i historia panowania obu królów daje wgląd w kwestie, z którymi angielscy koloniści mieli zmagać się przez ponad półtora wieku: kto rządzi i jakim prawem?
Powhatan urodził się około roku 1545. Po śmierci swego ojca odziedziczył rządy nad sześcioma sąsiadującymi ludami; w latach dziewięćdziesiątych XVI wie- ku zaczął poszerzać swoje włości. W 1566 roku za oceanem urodził się Jakub; w roku następnym, po śmierci matki, został królem Szkocji. W roku 1603, po śmierci swojej kuzynki Elżbiety, Jakub został koronowany na króla Anglii. Rozdzielenie Kościoła Anglii z Kościołem Rzymu wzmocniło monarchię, jako że król nie był już odpowiedzialny przed papieżem, Jakub zaś uważał, że jest, tak jak papież, namaszczony w sposób nadprzyrodzony przez Boga. „Spieranie się z wolą Boga jest bluźnierstwem”, pisał w traktacie zatytułowanym The True Law of Free Monarchies (Prawdziwe prawo wolnych monarchii), „tak samo więc rozważanie nad władzą króla jest podburzaniem poddanych” — tak jakby był jednocześnie nieomylny i stał ponad prawem.
Jakub, król-papież, okazał się bardziej zdeterminowany, by założyć kolonię w Nowym Świecie, niż niegdyś Elżbieta. W roku 1606 wydał kartę nadającą grupie ludzi prawo osiedlenia się w „części Ameryki powszechnie Wirginią nazywanej”, którą uważał za swoją własność, gdyż — jak wyjaśniała karta — ziemie te „nie były w posiadaniu jakiegokolwiek chrześcijańskiego władcy ani ludu”, zaś tubylcy „żyli w ciemności”, co oznaczało, że nie znali Chrystusa.
W odróżnieniu od Hiszpanów, którzy ruszali na podbój, Anglicy zamierzali się osiedlać. To dlatego najpierw handlowali z Powhatanem, zamiast toczyć z nim wojnę. Jakub nadał kolonistom prawo „drążenia, kopania i szukania na wszelkie sposoby pokładów złota, srebra i miedzi”, czyli do tego samego, co robili Hiszpanie, zachęcał ich też jednak do nawracania tubylców na chrześcijaństwo, jako że „krzewiąc religię chrześcijańską wśród takich ludzi”, Anglicy i Szkoci mogli „z czasem poddać niewiernych i dzikusów zamieszkujących te strony ludzkiej cywilizacji oraz ustalonym i spokojnym rządom”4. Proponował, jak twierdził, nie tyranię, ale wolność.
Karta Jakuba, tak jak jelenia skóra Powhatana, także jest swego rodzaju mapą (słowo „karta” pochodzi od łacińskiego „charta” — mapa). Na jej mocy Jakub nadał ziemię dwóm korporacjom — Kompanii Wirgińskiej i Kompanii Plymouth:
„Zagwarantujemy im naszą zgodę na zamieszkanie, uprawianie ziemi i założenie kolonii (…) w każdym miejscu na tymże wybrzeżu Wirginii amerykańskiej, gdzie uznają to za odpowiednie i dogodne”5. Wirginia w tym czasie rozciągała się od dzisiejszej Karoliny Południowej po Kanadę; wszystko to Anglia uznawała za swoje.
Angielskie imperium kolonialne miało być odmienne od imperiów Hiszpanii czy Francji. Katolicy mogli nawracać poprzez chrzest, od protestantów jednak oczekiwano nauczenia konwertytów czytania Biblii; to zaś oznaczało stałe osie- dla, rodziny, społeczności, szkoły i kościoły. Angielskie imperium miało być też morskie — z największą siłą w postaci marynarki. Miało być handlowe. Miało też, co okazało się najbardziej znaczące dla rozwoju kraju, jaki wyrósł z tych osiedli, posiadać za kolonistów nie wasali, ale wolnych ludzi, z zagwarantowanymi „angielskimi wolnościami”.

Idea. 1492–1799

W tak wielkiej odległości od swego króla koloniści mieli nadal pozostawać poddanymi Jakuba, ale rządzić się sami. Karta z roku 1606 ustalała, że król mianuje w Anglii trzynastoosobową radę nadzorującą kolonię, jednakże dla rozstrzygania kwestii wewnętrznych koloniści utworzą własną trzynastoosobową radę celem „rządzenia i rozsądzania wszelkich spraw i kwestii”. Ponadto, co najważniejsze, koloniści mieli zachować wszystkie swoje prawa angielskich poddanych, tak jakby nigdy nie opuścili Anglii. Jeśli król uważał zagwarantowanie przez siebie angielskich swobód, przywilejów i immunitetów kolonistów za swobody, przywileje i immunitety należne im w razie powrotu do Anglii, koloniści mieli zacząć uważać je jako zagwarantowane w koloniach wolności przypisane do nich samych.
W ciągu XVII i XVIII wieku Anglicy założyli ponad dwa tuziny kolonii, tworząc zamorskie imperium nadbrzeżnych osad, od portów rybackich Nowej Fundlandii po ryżowe pola Georgii oraz Karaibów, od Jamajki i Antigui po Ber- mudy i Barbados. Poczynając od karty wirgińskiej, idea angielskich swobód dla angielskich poddanych została zasiana w amerykańskiej ziemi, wraz z nią zaś roszczenie króla do panowania, roszczenie, które opierało się na przekonaniu, że ludzie tacy jak Powhatan i jego plemię żyli w mroku i pozbawieni rządów; nieważne, że Anglicy nazywali ich wodza królem.
Mimo to jednak porządek polityczny samej Anglii miał zostać obalony. Na początku angielskiej kolonizacji poddani króla po obu stronach oceanu wierzyli, że ludzie zostali stworzeni nierówni i że Bóg dał ich królowi prawo do rządzenia nimi. To były ich stare prawdy. W końcu XVII wieku John Locke, wyobrażając sobie genezę Ameryki i czerpiąc z teologii chrześcijańskiej, miał głosić, że wszyscy ludzie urodzili się w stanie „równości, w której wszelka władza i jurysdykcja mają charakter wzajemny, nikt nie ma więcej niż inni”, każdy jest „równy największym i nie podlega nikomu”8. Przed rokiem 1776 coraz więcej poddanych króla w wielu jego koloniach tak zupełnie zgadzało się z tym punktem widzenia, że przyjęli „oczywistą prawdę” Thomasa Paine’a, iż „wszyscy ludzie są początkowo równi”, a zatem całkowicie absurdalne było przekonanie, że Bóg dał jednej osobie i jego dziedzicom prawo panowania nad pozostałymi. „Natura się z tym nie zgadza”, nalegał Paine, „w innym przypadku nie obracałaby tego przekonania tak często w kpinę, dając ludzkości osła zamiast lwa”. To były ich nowe prawdy.
Co wydarzyło się pomiędzy ogłoszeniem karty wirgińskiej a Deklaracją niepodległości? Co pomogło przekonać tak wielu, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równi i że ich rządy wywodzą swoją sprawiedliwą władzę ze zgody rządzonych? Odpowiedź tkwi w artefaktach tak różnych, jak płaszcz z jeleniej skóry i płaszcz szkarłatny, i w miejscach tak od siebie odległych, jak ruiny starodawnych zamków i kadłuby statków niewolniczych, trapione wciąż brzęczeniem wykutych z żelaza kajdan.

I

Pierwsza karta Wirginii została przygotowana w biurze prokuratora generalnego Edwarda Coke’a, zgorzkniałego mężczyzny ze szpiczastym podbródkiem, bystrym umysłem i nieokiełznanym językiem. Coke, który zainwestował w Kompanię Wirgińską, był czołowym teoretykiem angielskiego common law, czyli niepisanych praw opartych na wielowiekowych zwyczajach i precedensach, do których Coke zamierzał zastosować zasady racjonalizmu. „Rozum jest życiem prawa”, pisał Coke, „a samo prawo precedensowe jest niczym innym, tylko rozumem”. W roku 1589 trzydziestosiedmioletni wówczas Coke został posłem do Parlamentu. Pięć lat później królowa Elżbieta mianowała go prokuratorem generalnym. W 1603 roku, po tym jak król Jakub zamknął sir Waltera Raleigha w londyńskiej Tower, Coke oskarżył go o zdradę, o spisek przeciwko królowi.
„Żmiju ty”, powiedział Coke do Raleigha w sądzie, „choć angielską masz twarz, serce twe hiszpańskie!”. Raleigh gnił w więzieniu przez trzynaście lat, spisując swą historię świata, nim został ścięty. Tymczasem skazanie go uwolniło możliwość zasiedlania Wirginii — prawo, które królowa Elżbieta nadała Raleighowi. Jakub mógł nadać je na nowo pod skrupulatnym wzrokiem Coke’a. Dwa miesiące po nadaniu karty kolonii Jakub mianował Coke’a sędzią najwyższym sądu powszechnego.
By zasiedlić nową kolonię, Kompania Wirgińska pozyskiwała ludzi pragnących dorobić się fortun oraz żołnierzy, którzy walczyli w najróżniejszych wojnach Anglii przeciwko katolikom i muzułmanom. Muskularny i nieulękły John Smith, ledwie dwudziestosześcioletni, był już weteranem walk z Hiszpanami we Francji i Niderlandach oraz — w szeregach armii cesarskiej — z Turkami na Węgrzech. Pojmany przez muzułmanów, został sprzedany w niewolę, z której następnie uciekł. Na jego herbie wyryto — poza trzema głowami Turków — jego motto vincere est vivere, „zwyciężać znaczy żyć”. George Sandys, skarbnik Wirginii, niegdyś udał się na wielbłądach do Jerozolimy i pisał szeroko na temat islamu; William Strachey, sekretarz kolonii, odwiedził Stambuł. Podobnie do Hiszpanów, ludzie ci i ich inwestorzy pragnęli założyć w Nowym Świecie kolonię w celu poszukiwania złota potrzebnego do sfinansowania zwycięstwa nad muzułmanami w Starym Świecie, choć oficjalnie obiecywali nie dopuszczać się „hiszpańskich okrucieństw” wobec tubylczych mieszkańców Ameryki.
W grudniu 1606 roku 105 Anglików — ani jednej kobiety — wsiadło na pokład trzech statków. Wieźli ze sobą skrzynkę zawierającą listę ludzi mianowanych przez Kompanię Wirgińską do zarządu kolonii. Skrzynki „nie miano otwierać, aby gubernatorzy nie zostali poznani przed przybyciem do Wirginii”. W czasie podróży Smith został zamknięty pod pokładem, skuty łańcuchami, gdyż oskarżono go o planowanie buntu i „uczynienie siebie królem”13. W maju 1607 roku, gdy członkowie ekspedycji wreszcie wylądowali na brzegach półsłonowodnej rzeki nazwanej na cześć ich króla, skrzynkę otwarto i odkryto, że Smith, choć nadal był więźniem, znajdował się na liście. Spadły więc jego kajdany.
Jakiekolwiek „spokojne rządy” mieli na myśli kupcy zakładający kompanię, koloniści okazali się niezdolni do rządzenia. Wznieśli fort i zaczęli poszukiwanie złota. Jednakże grupa żołnierzy i paniczów-awanturników nie chciała karczować pól ani też sadzić i zbierać plonów. Zamiast tego kradli żywność ludziom Powhatana, dobierali się do schowków ze zbożem i fasolą. Zdegustowany Smith skarżył się, że kompania przysłała mu tylko najbardziej bezużytecznych kolonistów. Naliczył jednego stolarza, dwóch kowali i mnóstwo pachołków, innych zaś skreślił jako „paniczów, handlarzy, żołdaków, libertynów i tym podobnych, dziesięciokrotnie liczniejszych do popsucia Rzeczpospolitej niż do jej stworzenia czy też do jej utrzymania”.
W roku 1608 Smith, wybrany gubernatorem kolonii, ustanowił zasadę: „Kto nie pracuje, ten też nie je”. Jeśli chodzi o dyplomację, zorganizował huczną ceremonię, koronując Powhatana „królem” i nakładając mu na ramiona szkarłat- ny płaszcz przysłany przez Jakuba. Cokolwiek gest ten oznaczał dla Powhatana, w zamierzeniu Anglików było to potwierdzenie zwierzchności. Ich zdaniem Powhatan, przyjmując te podarki, podporządkował się angielskim rządom:
„Powhatan, ich główny król, dobrowolnie przyjął koronę i berło, składając hołd”. Anglicy nadal jednak głodowali i nadal napadali na wioski tubylców. Jesienią 1609 roku koloniści zbuntowali się — zapowiadając szereg kolejnych buntów — i odesłali Smitha do Anglii. Oświadczyli, że pod jego rządami Wirginia stała się „mizerią, ruiną, śmiercią, piekłem”.
Piekło miało dopiero nadejść. W zimie 1609/1610 z pięciuset kolonistów, którzy zaniedbali uprawy ziemi, łowienie ryb czy polowanie i którzy osiągnęli niewiele poza tym, że uczynili z sąsiadów swoich wrogów, pozostało ledwie sześćdziesięciu. „Wielu z powodu wielkiego głodu wybiegło nago ze swych łóżek, tak chudzi, że wyglądali jak szkielety, krzyczeli: Głodniśmy! Głodniśmy!”, pisał wicegubernator kolonii George Percy, ósmy syn hrabiego Northumberland. „Jeden z naszych, Colline, zamordował swą żonę, wyrwał z jej łona dziecię i cisnął je do rzeki, potem zaś pociął matkę na sztuki i zasolił na pożywienie”. Zjadali się nawzajem.
Wieści o tych nieszczęściach wkrótce dotarły do Anglii. Jak niemal wszystkie nowiny zza oceanu, poruszyły one umysły. Filozof Thomas Hobbes, który był członkiem rady Kompanii Wirgińskiej, przyglądał się z zainteresowaniem, jak kolonia pogrąża się w anarchii. W roku 1622, cztery lata po śmierci Powhatana, tubylcy wzniecili bunt i podjęli próbę wypędzenia Anglików ze swojej ziemi, zabijając setki nowych imigrantów podczas, jak nazwali to Anglicy, „masakry wirgińskiej”. Hobbes, który opracowywał teorię pochodzenia społeczeństwa, dedukując pierwotny stan naturalny, zastanawiał się nad przemocą w Wirginii. „Dzikie ludy w wielu miejscach Ameryki (…) zupełnie nie mają rządu i żyją dzisiaj w sposób prymitywny”, pisał później w Lewiatanie, traktacie, w którym konkludował, że stanem naturalnym jest stan wojny „każdego z każdym”.
Cudem kolonia przetrwała. Jej ludność rosła, a jej gospodarka rozkwitła wraz z nową uprawą: tytoniem, rośliną rosnącą jedynie w Nowym Świecie i uprawianą od dawna przez tubylców. Wraz z tytoniem przyszła perspektywa zysków oraz nowy porządek polityczny i gospodarczy: koloniści mieli rządzić się sami i rządzić innymi. W lipcu 1619 roku 22 angielskich kolonistów, po dwóch z każdej z jedenastu części kolonii, zebrało się jako ciało ustawodawcze, Dom Burgess, pierwsze samorządowe ciało w koloniach. Miesiąc później do Wirginii przybyło dwudziestu Afrykanów, pierwszych niewolników w Ameryce Brytyjskiej, posługujących się językiem kimbundu z królestwa Ndongo. Ujęci w napadach organizowanych przez gubernatora Angoli, zostali zapędzeni na wybrzeże i umieszczeni na „São João Bautista”, portugalskim statku niewolniczym zmierzającym do Nowej Hiszpanii. Na morzu „São João Bautista” został napadnięty przez angielski okręt korsarski „White Lion”, płynący z Nowych Niderlandów; całą dwudziestkę zajęto i dostarczono do Wirginii celem ich sprzedania.
Do Domu Burgessów wybrano dwudziestu Anglików. Dwudziestu Afryka- nów skazano na dom niewoli. W amerykańskiej księdze rodzaju zapoczątkowany został nowy rozdział: wolność i niewola stały się amerykańskimi Ablem i Kainem.

II

Fale biły o kadłuby statków niczym w bębny. Matki kołysały swe dzieci do snu, mężczyźni zaś rozpaczali, śpiewając smutne pieśni. „Często zdarza się, że Murzy- ni, gdy są nabywani przez Europejczyków, popadają w szaleństwo”, pisał pewien handlarz niewolników. „Wielu z nich umiera w tym stanie”. Inni odbierali sobie życie, rzucając się w morze, w nadziei, że ocean zaniesie ich do ich przodków. Anglicy, którzy przebywali ocean, znosili trudy podróży w warunkach zu- pełnie odmiennych, jednakże także i na nich odciskały piętno przebyte niebezpieczeństwa, co uwidoczniało się we wspomnieniach i opowieściach, a także w spajających ich więzach. Latem 1620 roku, rok po tym, jak „White Lion” przybił do brzegów Wirginii, w angielskim porcie Plymouth u ujścia rzeki Plym stał 180-tonowy, trzymasztowy żaglowiec „Mayflower”. Wkrótce przyjął na pokład pasażerów — około 60 awanturników oraz 41 mężczyzn — dysydentów z Kościoła Anglii — którzy zabrali ze sobą swe żony, dzieci i służbę. William Bradford,
kronikarz dysydentów, nazwał ich „pielgrzymami”.
Bradford, który miał zostać gubernatorem kolonii tych dysydentów, miał także stać się ich głównym historykiem, pisząc „w stylu prostym, z uwagą szczególną poświęconą prawdzie wszechrzeczy”. Dziesięć lat wcześniej, pisał Bradford, pielgrzymi przenieśli się z Anglii do Holandii, gdzie osiedli w Lejdzie, mieście uniwersyteckim znanym z mądrości i tolerancji religijnej. Po dekadzie spędzonej na wygnaniu postanowili rozpocząć od nowa w jakimś innym miejscu.
„Miejscem, o którym myśleli, była któraś z tych wielkich i niezaludnionych krain Ameryki”, pisał Bradford, „która byłaby płodna i zdatna do zasiedlenia, pozbawiona wszelkich cywilizowanych mieszkańców, a mająca jedynie dzikie i brutalne ludy wędrujące tu i tam, niewiele różniące się od leśnych zwierząt”. Choć podróż wzbudzała lęk, pokładali wiarę w opiekę Boga, pożeglowali więc do Wirginii. „Wszyscy zebrani razem na jednym statku, ponownie wyruszyli na morze z pomyślnym wiatrem”, pisał Bradford.
W ciągu niebezpiecznej, sześćdziesięciosześciodniowej podróży przez, jak to określił Bradford, „ogromny i gniewny ocean”, jeden człowiek został zmyty za burtę i ocalał jedynie dzięki chwyceniu się rzutki; statek przeciekał; pękła jedna z wręg; jeden z masztów ugiął się i niemal złamał. Przez dwa dni wiało tak potężnie, że wszyscy na pokładzie musieli zamknąć się w kadłubie i czekać. Gdy sztorm ucichł, załoga uszczelniła przecieki, wzmocniła maszty i ponownie podniosła żagle. Elizabeth Hopkins urodziła na chyboczącym się statku; synowi dała na imię Oceanus. Statek, który mocno zboczył z kursu, dotarł nie do Wirginii, ale na wietrzne wybrzeża Cape Cod. Nie chcąc ryzykować dalszego rejsu przez ocean, pielgrzymi popłynęli łodzią na ląd, gdzie pragnęli stworzyć nową i lepszą Anglię, zacząć po raz kolejny. Jednakże, pisał Bradford, „mogli dostrzec jedynie okrutne pustkowie, pełne dzikich zwierząt i dzikich ludzi”. Padli na kolana i dziękowali Bogu, że żyją. W dniu przybycia, pokonawszy, jak pisał Bradford, „morze trudności”, w statku, w którym widzieli nawę państwową — cała społeczność na jednym pokładzie — spisali dokument, w którym przyrzekali „zawrzeć przymierze i połączyć się w ciało polityczne”. Swą umowę nazwali imieniem statku — „Mayflower Compact”.
Ludzie, którzy zasiedlili Wirginię, otrzymali od króla przywilej. Mężczyźni, kobiety i dzieci, którzy trafili do kraju nazwanego przez siebie Nową Anglią, przywileju nie mieli; uciekli przed królem, oburzeni jego rządami. Sprzeciw religijny w siedemnastowiecznej Anglii był także formą sprzeciwu politycznego. Mógł być karany zarówno więzieniem, jak i śmiercią. Jednakże boskie prawo Jakuba do rządzenia podważali nie tylko dysydenci, którzy zbiegli spod jego władzy; kwestionowano je także na posiedzeniach Parlamentu. Walka pomiędzy królem a Parlamentem miała posłać za ogromny i gniewny ocean kolejne dziesiątki tysięcy uchodźców, szukających w koloniach wolności politycznej. Miała także zaszczepić w nich głębokie i trwałe poczucie sprzeciwu wobec arbitralnej władzy.
Gdy dysydenci w Nowej Anglii starali się przetrwać pierwszą zimę w osiedlu, które nazwali Plymouth, w Parlamencie posłowie zaczynali kwestionować tradycję, zgodnie z którą Parlament zbierał się tylko na wezwanie króla. W roku 1621 Edward Coke, który po ścięciu Raleigha w 1618 stał się najbardziej przebiegłym przeciwnikiem króla Jakuba, stwierdził, że Parlament ma prawo debatować nad wszystkimi sprawami dotyczącymi królestwa. Król kazał aresztować Coke’a, zamknął go w londyńskiej Tower i rozwiązał Parlament. Raleigh napisał w więzieniu historię świata; Coke miał napisać historię prawa.

 
Wesprzyj nas