“Legion kontra falanga” to barwna opowieść, w której Myke Cole łączy pisarską swadę i bogate doświadczenie żołnierza z precyzją historyka.
Jak walczyły falanga i legion? Jaką stosowały taktykę, jak były uzbrojone i wyposażone? Jak przebiegało sześć bitew, w których stanęły naprzeciw siebie? Jaki wpływ na losy bitew miały polityka, wodzowie, pogoda, teren, emocje i… przypadek? I dlaczego falanga ostatecznie uległa?
To nie nudny wykład, to barwna opowieść, w której Myke Cole łączy pisarską swadę i bogate doświadczenie żołnierza z precyzją historyka. Poczujesz emocje pola bitwy, ale także przekonasz się, że starożytna historia może być fascynującą przygodą. Ta książka może być jej początkiem!
Tekst uzupełnia kilkadziesiąt kolorowych ilustracji uzbrojenia i wyposażenia, mapy oraz plany bitew.
Od czasów starożytnego Sumeru na polu bitwy niepodzielnie rządziła ciężka piechota — falanga. Uzbrojeni w włócznie, stojący ramię przy ramieniu, tarcza przy tarczy, żołnierze prezentowali wrogowi nieprzeniknioną ścianę drewna i metalu. W każdym razie było tak, dopóki na scenie dziejowej nie pojawił się rzymski legion, kwestionując ich pozycję mistrzów walk piechoty.
Skupiając się na okresie, w którym legiony ścierały się z falangą (280-168 r. p.n.e.), Myke Cole zgłębia taktykę, uzbrojenie i wyposażenie, organizację oraz szyk bojowy obu formacji. Analizując na podstawie starożytnych źródeł sześć bitew, w których stanęły naprzeciw siebie legion i falanga — pod Herakleą (280 p.n.e.), Askulum (279 p.n.e.), Benewentem (275 p.n.e.), Kynoskefalaj (197 p.n.e.), Magnezją (190 p.n.e.) i Pydną (168 p.n.e.) — wyjaśnia, jak i dlaczego rzymski legion, ze swą elastyczną organizacją, uniwersalną taktyką i żelazną dyscypliną, przyćmił niedoścignioną dotychczas hellenistyczną falangę i zdominował pola bitew starożytnego świata.
Myke Cole miał barwną i urozmaiconą karierę, obejmującą trzy tury w Iraku i udział w operacjach reagowania kryzysowego. Zaczynał od świadczenia usług wojskowych dla CIA, skąd przeszedł do federalnych służb: Agencji Wywiadowczej Departamentu Obrony, a następnie Biura Wywiadu Marynarki Wojennej. Był oficerem nowojorskiego oddziału Rezerwy Straży Wybrzeża Stanów Zjednoczonych, później zaś podjął pracę w wydziale cyberbezpieczeństwa nowojorskiej policji. Obecnie pracuje jako konsultant do spraw bezpieczeństwa i wywiadu w sektorze prywatnym. Mieszka na nowojorskim Brooklynie. Opublikował wiele tekstów na temat historii wojskowości oraz bezpieczeństwa, jest też autorem bestsellerowych powieści militarnej science fiction i fantasy. Wystąpił również w telewizyjnym hicie sieci CBS, Hunted, jako członek zespołu elitarnych detektywów.
Legion kontra falanga
Przekład: Norbert Radomski
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 25 sierpnia 2020
Legion kontra falanga
Uznałem za wskazane omówić ten temat dość obszernie, ponieważ w swoim czasie, kiedy Macedończycy ponosili klęski, wielu Greków uważało to za niewiarygodne, a i później wielu nie będzie potrafiło pojąć, dlaczego falanga zawodzi wobec rzymskiego sposobu walki.
Polibiusz, Dzieje
PRZEDMOWA
Nie trafiłem do historii tradycyjnymi akademickimi drogami. Jestem nieuleczalnym maniakiem science fiction i fantasy, a z wojownikami w zbrojach po raz pierwszy zetknąłem się w szkolnych latach, grając w Dungeons & Dragons i Warhammera, co ostatecznie skłoniło moich rodziców (ponieważ w tamtych czasach sądzili, że D&D prowadzi do satanizmu) do zainteresowania mnie historią wojskowości.
Jeśli można powiedzieć cokolwiek dobrego o maniakach, to to, że jesteśmy istotami stadnymi. Ja sam jestem maniakiem „uniwersalistycznym” – chcę, żeby moje stado było jak największe, tak by zawsze, kiedy zawołam: „Rety! To niesamowite!”, był w pobliżu ktoś, kto pokiwa głową i powie: „Prawda!”.
I dlatego właśnie ponad wszystko w książkach historycznych cenię przystępność. Istnieje mnóstwo wspaniałych prac opartych na drobiazgowych badaniach, pełnych błyskotliwych przemyśleń, a przy tym kompletnie niestrawnych dla każdego z wyjątkiem najbardziej oddanych naukowców. Historia, a zwłaszcza historia wojskowości, to fascynująca dziedzina, obfitująca w dramaturgiczne i narracyjne napięcia, przy których mogą się schować najlepsze filmy z serii Gwiezdnych wojen, a to już coś znaczy. Jednak powszechną wyobraźnią wciąż rządzi popkultura, ponieważ historycy zbyt często wyżej cenią rygor naukowy niż dobrą opowieść. Moim zdaniem te dwa cele się nie wykluczają. Można stworzyć rzetelne dzieło naukowe, solidnie oparte na znanych źródłach, które byłoby zarazem ekscytujące, dramatyczne i porywające, tak jak ekscytujące, dramatyczne i porywające bywały faktyczne wydarzenia.
Łączę ten nieakademicki punkt widzenia z optyką wojownika. Spędziłem niemal całą karierę zawodową w rozmaitych siłach zbrojnych i brałem udział w wielkich konfliktach, zarówno jako żołnierz, jak i stróż bezpieczeństwa. Żołnierskie życie ma pewien uniwersalny aspekt, emocjonalną perspektywę, którą trzeba odczuć samemu, żeby móc naprawdę ją zrozumieć. Spróbuję oddać ją słowami. To nie wystarczy, aby przekazać jej istotę: adrenalinę, strach, rozpacz, wszechogarniającą dumę, pozwoli mi jednak przenieść na papier jakieś wyobrażenie o tym, czego doznają walczący. O uniwersalności tych doznań zapewniają nas liczne źródła, zarówno pisane, jak i materialne. Podstawowe elementy esprit de corps, sztuki dowodzenia, przenikliwości umysłu, jaką rodzi konieczność podejmowania błyskawicznych decyzji w sprawach życia i śmierci, są dziś takie same jak dwa tysiące dwieście lat temu. Prowadząc was przez te bitwy, liczę na to, że uda mi się przekazać wam przynajmniej część tych doświadczeń, jeżeli nigdy nie byliście w wojsku, a jeśli byliście – sprawić, że pokiwacie głowami, rozpoznając coś z własnych przeżyć.
Choć uważam, że moja żołnierska przeszłość daje mi odmienne spojrzenie na historię wojskowości, chciałbym powiedzieć jasno, że nie uważam jej za niezbędny wymóg. Nie podoba mi się rywalizacja między historykami mającymi za sobą służbę wojskową i tymi, którzy nie mogą pochwalić się takim doświadczeniem. Jedni i drudzy wnoszą do tej dziedziny cenne spostrzeżenia i żadna z tych grup nie ma przewagi nad drugą. Chcę wprawdzie przedstawić w tej książce mój własny punkt widzenia, ale chcę też ustawić jak największy namiot, w którym znajdzie się miejsce dla każdego zainteresowanego.
Choć moim głównym celem jest powiększenie mojego fanowskiego stada, inny powinien przemówić do naukowców i nauczycieli akademickich: społeczeństwo rozmiłowane w historii jest bardziej skłonne popierać finansowanie nauk humanistycznych, udostępniać prywatne kolekcje i tereny do badań oraz zachęcać najlepszych i najbardziej błyskotliwych przedstawicieli młodego pokolenia do zajęcia się tą dziedziną.
Zauważycie więc, że książka ta jest adresowana do niewtajemniczonych. Jeżeli wywiązałem się ze swojego zadania jak należy, osoba, która nie wie nic na temat historii starożytnej, powinna przede wszystkim mieć frajdę z lektury, a przy okazji być może się czegoś dowiedzieć. Mam nadzieję, że czytelnicy z przygotowaniem naukowym okażą wyrozumiałość dla tego podejścia.
Dlatego też będę na ogół używać łacińskich lub greckich pojęć, ale czasami, zależnie od kontekstu, sięgnę po przybliżony angielski odpowiednik. Zdaję sobie sprawę, że w wielu wypadkach (zwłaszcza jeśli chodzi o stopnie wojskowe i typy jednostek) nie ma dokładnego tłumaczenia, ale zdecydowanie wolę, żeby czytelnicy, którzy nie znają języków klasycznych, mieli z grubsza właściwe pojęcie, o czym mowa, niż żeby się zniechęcili, co rusz trafiając na jakiś niezrozumiały termin.
Staram się wyjaśniać każde obce słowo od razu, tam gdzie używam go po raz pierwszy, czasami jednak, jeśli wydaje mi się, że znaczenie wynika jasno z kontekstu, a pełny opis ma się pojawić nieco dalej, czekam z tym, aż dojdziemy do tego miejsca. Tych z was, którzy nie znają łaciny ani greki, proszę o cierpliwość. Nie zapominam o was i prędzej czy później podam definicję/opis. Na końcu książki załączyłem słowniczek. Zaglądajcie tam, ile dusza zapragnie.
Cytując dialogi ze starożytnych źródeł, zawsze się staram przełożyć je na współczesny język potoczny. Zależy mi nie tyle na absolutnej ścisłości, ile na tym, żeby przeciętny czytelnik zrozumiał ogólny sens rozmowy. Jeśli cytowany tekst jest zapisany kursywą, oznacza to, że przytaczam go wiernie. W przeciwnym razie jest to parafraza.
Książka ta obejmuje okres od początku III wieku p.n.e. do połowy II wieku p.n.e. Prawdopodobnie zauważycie, że znaczna jej część mówi o wszystkim prócz legionu i falangi, na przykład o ówczesnej polityce, życiu społecznym, charakterze dowódców, terenie, pogodzie oraz innych czynnikach. Są po temu dwa powody. Po pierwsze, próbuję opowiedzieć tu pewną historię, a kluczem do dobrej narracji jest dramaturgia, którą bez skrępowania staram się uwydatnić. Po drugie, legion i falanga, jak wszystkie formacje wojskowe, nie działały w próżni. Taktyka wojskowa jest nieodłączną częścią społeczeństwa i każdy jego aspekt, od charakteru przywódców aż po rytuały religijne, dietę, poezję i pieśni, wiąże się z tym, jak owa taktyka jest realizowana i jak się sprawdza w starciu z inną. W wielu wypadkach istotne jest zrozumienie, w jaki sposób osobowość wodzów stojących na czele legionów i falangi wpływała na to, jaki robili z nich użytek. Warto przytoczyć tu słowa Napoleona o Aleksandrze Wielkim: Osobowość generała jest decydująca, jest on głową armii, jest dla niej wszystkim […]. To nie macedońska falanga dotarła do Indii, lecz Aleksander.
Powiedziałem kiedyś, że powieść jest dziełem zbiorowym, za które laury zbiera jedna osoba. To samo odnosi się do książki historycznej. Jest to w pełni zgodne z tym, czego nauczyłem się w wojsku – że nikt nie robi niczego, nawet czegoś tak indywidualnego jak pisanie książki, w pojedynkę. Bohater może błyszczeć, ale jego blask przesłania patrzącemu otaczające go rzesze towarzyszy broni zapewniających osłonę ogniową, dzięki której możliwa była chwila chwały. W tym sensie pisanie książki jest zdecydowanie wojskowym doświadczeniem. Moje nazwisko trafia na okładkę, a wy nie widzicie agentów, redaktorów, dyrektorów artystycznych, grafików, drukarzy, dystrybutorów, przyjaciół i kolegów, którzy wprawiają całą maszynerię w ruch. Chciałbym w tym miejscu naprawić to, stwierdzając jasno, że książka ta została wprawdzie napisana przeze mnie, ale stworzona przez małą armię.
Chcę wymienić tu parę konkretnych osób. Przede wszystkim profesora Michaela Livingstona z The Citadel, uczelni wojskowej w Karolinie Południowej, który wziął mnie pod swoje skrzydła i mentorował mi pomimo niezwykle napiętego rozkładu zajęć. Dziękuję również innemu autorowi Ospreya i profesorowi Uniwersytetu Loyola, Kelly’emu DeVriesowi, za opinie, przekłady z łaciny i ogólne porady. Obaj ci panowie poświęcili całe dnie swojego cennego czasu oraz finanse, aby towarzyszyć mi podczas oględzin pól bitewnych w Grecji, i bez ich pomocy ta książka, a także moje podejście do historii byłyby nieskończenie uboższe. Wdzięczny jestem też dr. Danowi Diffendale’owi, archeologowi klasycznemu par excellence, który nie spławił kompletnego amatora kontaktującego się z nim ni stąd, ni zowąd. Dziękuję profesorowi Gregowi Aldrete’owi z Uniwersytetu Wisconsin w Green Bay, który tolerował moje entuzjastyczne zachwyty nad jego archeologią eksperymentalną i którego wczesne przyklaśnięcie mojemu celowi, aby uczynić tę książkę przede wszystkim przystępną, dodało mi śmiałości w podążaniu tym torem. Dziękuję także Arisowi Karachaliosowi, burmistrzowi Farsali, oraz miejskiej archeolog, Vasso Nouli, którzy zaprosili Mike’a, Kelly’ego i mnie na teren bitwy pod Kynoskefalaj oraz poświęcili czas i środki, by wspomóc moje badania. Uczeni uchodzą niekiedy za nieprzystępnych i zaściankowych, uważam jednak, że jest to opinia niezasłużona, czego dowodzi życzliwość, jaką wszystkie wymienione osoby okazały outsiderowi. Podziękowania należą się również autorowi fantasy, astronomowi i historykowi Alanowi Smale’owi, autorowi fantasy Danielowi Polansky’emu oraz szefowej firmy informatycznej Melani Flanagan, którzy przeczytali wczesne wersje manuskryptu i udzielili mi bezcennych rad.
Krytycy historii wojskowości mawiają często, że analizowanie konfliktów zbrojnych i profesjonalnej przemocy je gloryfikuje. Jest to twierdzenie stanowczo odpierane przez wielu pisarzy, ale ja także chcę się tu do niego odnieść.
Odbyłem trzy tury w Iraku. Nienawidzę wojny. Pragnienie zrozumienia, autentycznego poznania doświadczeń wojowników z przeszłości ma więcej wspólnego z miłością do ludzkości niż z samą wojną. Poza tym kieruje mną też chęć nawiązania łączności z moim dziedzictwem. Każda profesja ma swoje korzenie i żołnierze nie są tu wyjątkiem. Na dobre czy złe, jest to także moja historia i opowiem ją najlepiej, jak potrafię.
Ja sam poznawałem żołnierskie życie we wsysającym bagnie wojny. Jest moją największą nadzieją, że wszyscy inni będą mogli studiować je na suchym lądzie pokoju. Marzę o czasach, w których wojna będzie przedmiotem jedynie naukowych dociekań, a nie praktycznych zastosowań. Gdyby niniejsza książka mogła być krokiem w tym kierunku, byłbym głęboko szczęśliwy.
Myke Cole
Brooklyn, NY 2017
CZĘŚĆ I
W TYM NAROŻNIKU… PREZENTACJA LEGIONU I FALANGI
Pożyteczne i warte zachodu byłoby przyjrzeć się różnicom między nimi [legionem i falangą] i odkryć powody, dla których Rzymianie zawsze są górą i to im przypadają laury zwycięstwa.
Polibiusz, Dzieje
I
KTO BY WYGRAŁ? ORZEŁ I LEW
Kiedy nastąpiło zamieszanie w szeregach, a wbiegający między nie właśni ludzie uniemożliwili im zrobienie użytku z długich włóczni, które Macedończycy nazywają „sarisami”, rzymskie legiony ruszyły naprzód, ciskając oszczepami w zdezorganizowanego wroga.
Liwiusz, Dzieje Rzymu od założenia miasta
Zapytajcie kogoś, kto nie interesuje się zbytnio historią, o hellenistyczną falangę. Możecie zresztą sobie odpuścić. Większość ludzi nie zna nawet samego pojęcia hellenizmu, „grecyzacji”, która dominowała w zachodniej tradycji wojskowej przez znaczną część starożytnych dziejów. Zapytajcie po prostu o grecką falangę. Prawdopodobnie odpowie wam tępe spojrzenie. Tak więc zmieńcie taktykę. „No wiesz, Spartanie…?” Teraz zaczyna coś świtać. „Ach, Spartanie! To ci goście z 300”.
Być może zabrzmi to dziwnie, ale nie widzę w tym nic złego. Znakomity komiks Franka Millera, przerobiony na jeszcze bardziej popularny film, dość wiernie trzyma się relacji Herodota, greckiego historyka z V wieku p.n.e., o oporze trzystu spartańskich hoplitów (od greckiego słowa hoplitēs, czyli „ciężkozbrojny piechur”) pod Termopilami w roku 480 p.n.e. W każdym razie daje plastyczne wyobrażenie tego, czym była falanga: masą ludzi stojących ramię w ramię, osłoniętych trzymanymi jedna przy drugiej tarczami z brązu, ubranych w brązowe hełmy, pancerze i nagolenice, kierujących w stronę wroga włócznie o żelaznych grotach.
A teraz zapytajcie tę samą osobę o rzymski legion. Niezliczone filmy, powieści i komiksy utrwaliły w powszechnej wyobraźni taki oto obraz: człowiek w lorica segmentata, elastycznym pancerzu ze stalowych pasów, osłaniającym klatkę piersiową, plecy i barki, centurion z pałką z winorośli, z czerwonym poprzecznym grzebieniem na hełmie imperialno-galijskim typu I. Wielkie, prostokątne czerwone tarcze. Trębacze z wilczymi skórami na hełmach. Widzieliśmy tego rodzaju żołnierzy w początkowych scenach Gladiatora Ridleya Scotta albo we wstrząsającym biczowaniu Jezusa w Pasji Mela Gibsona.
Większość ludzi wie, że epokę żelaza poprzedzała epoka brązu. Widzą mnóstwo brązu w falandze i więcej żelaza w legionie, tak więc większość orientuje się, że falanga jest starszym sposobem walki, a legion nowszym. To również jest dobre, gdyż pokazuje, jak zakorzenione są te formacje w powszechnej wyobraźni.
Nie jest tak bez powodu. Przez większość dziejów, aż do bitwy pod Benewentem w 275 r. p.n.e., na polu walki niepodzielnie rządziła falanga. Legion powoli nadszarpywał tę dominację, aż w końcu przejął wodze i trzymał je przez następne sześćset lat, do bitwy pod Adrianopolem w 378 r. n.e. Jest to stwierdzenie kontrowersyjne. Większość uczonych nie zgodziłaby się ze mną, że średniowieczna sztuka wojenna zaczyna się pod Adrianopolem, jednak bitwa ta zdecydowanie wykazała przewagę konnicy, kiedy goccy włócznicy runęli na legionowe szeregi, rozbijając je w puch, co zapoczątkowało, przynajmniej w kategoriach wojskowych, wieki średnie.
Pomimo to dziedzictwo falangi jest wciąż widoczne. Falanga do dziś pozostaje synonimem niezniszczalnej siły. Użyczyła swej nazwy systemowi obrony przeciwrakietowej Phalanx, wykorzystywanemu przez Marynarkę Wojenną Stanów Zjednoczonych. Wciąż pamiętam phalanksy obracające się, żeby zestrzelić nadlatujące 107-milimetrowe rakiety, kiedy ja sam kryłem się w bagdadzkim błocie zimą 2009 roku. To, że ten obronny system artyleryjski otrzymał nazwę od falangi, nie jest przypadkiem. Z ograniczoną mobilnością, nieprzeniknionym murem tarcz i jeżącym się gąszczem włóczni starożytna falanga była jedną z najpotężniejszych formacji obronnych wszech czasów.
Legion jest nie mniej żywotny. Francja wciąż ma swoją słynną Légion Étrangère, jednostkę, która umożliwia cudzoziemcom służbę we francuskich siłach zbrojnych. W Stanach Zjednoczonych wielu byłych żołnierzy wstępuje do Legionu Amerykańskiego, stowarzyszenia, które reprezentuje interesy weteranów zamorskich wojen.
To, że te nazwy są wciąż w użyciu, jest świadectwem istotnej roli, jaką owe formacje odegrały na starożytnych polach bitewnych. Falanga przyczyniła się do upadku imperium perskiego, największego państwa ówczesnego świata, rozciągającego się u szczytu świetności od Bałkanów po dolinę Indusu. Prawdopodobnie nazywalibyśmy Aleksandra Wielkiego po prostu Aleksandrem, gdyby nie cuda, jakich raz po raz dokonywała dla niego falanga, pokonując wszelkie przeszkody.
Legion wyznaczył standard organizacji wojskowej, kładąc podwaliny pod profesjonalizację armii, co pozwoliło imperium rzymskiemu osiągnąć szczyty, o jakich nawet Persom nigdy się nie śniło. Znaczna część politycznej spuścizny Stanów Zjednoczonych, od instytucji senatu po architekturę budynków w stolicy, opiera się na rzymskich wzorcach. Jest to spuścizna przyniesiona na plecach rzymskiego legionisty, a jej rola we wszystkim, od koncepcji systemu emerytalnego po sposób, w jaki Amerykanie ubiegają się o urzędy publiczne, jest nie do przecenienia.
Falanga i legion stanowiły szczytowe osiągnięcia militarne swoich epok. To oczywiście nasuwa odwieczne pytanie, od niepamiętnych czasów zadawane w barach i akademikach całego świata: „Kto by wygrał, gdyby doszło do starcia?”.
Historia udzieliła już odpowiedzi. Wygrałby legion. Bardziej interesujące pytanie brzmi: „Dlaczego?”.
I tutaj mamy wyjątkowe szczęście. Miłośnicy gier wojennych i pasjonaci historii często zadają takie pytania odnośnie do formacji wojskowych, które nigdy się nie spotkały. Jak starożytni Rzymianie wypadliby naprzeciw północnoamerykańskich Indian? Czy angielscy łucznicy z armii Henryka V dorównaliby żuawom z 11 Nowojorskiego Regimentu Piechoty w szczytowej fazie wojny secesyjnej? Olbrzymi sukces telewizyjnego programu Wojownicy wszech czasów dowodzi, że rozważanie tych kwestii stanowi niezłą rozrywkę i bezsprzecznie zawładnęło masową wyobraźnią. Ale jest też frustrujące, ponieważ bez względu na to, jak dokładną symulację walki byśmy przeprowadzili, realne warunki bojowe są nie do odtworzenia, a ci wojownicy nigdy tak naprawdę się nie spotkali. Nigdy nie poznamy prawdziwej odpowiedzi.
Nie dotyczy to jednak legionu i falangi. One rzeczywiście stanęły naprzeciwko siebie. Rzeczywiście walczyły z sobą. Wiemy, jaki był wynik. Jest wiele przykładów walk, w których te dwie formacje się starły, w tym sześć wielkich bitew, których przebieg znamy dość dokładnie ze źródeł pierwotnych. Badanie historii starożytnej jest zawsze trudne, głównie dlatego, że nie ma zbyt wielu takich źródeł: przedmiotów lub dokumentów pochodzących z tego samego czasu co interesujące nas wydarzenie. Upływ wieków zgubnie wpływa na pergamin, kamień, a nawet pamięć. Ale w wypadku legionu i falangi mamy tę niezmiernie rzadką i wspaniałą rzecz: laboratorium, w którym możemy umieścić fakty, okrasić je domysłami, stawiać hipotezy i przyglądać się, jak się rozwijają na naszych oczach. Możemy śledzić bieg historii na żywo.
Oto, co wiemy: zarówno źródła materialne, jak i pisane wskazują, że od czasów starożytnego Sumeru pola bitewne zdominowała falanga ciężkiej piechoty. Nie wyrafinowana falanga hoplitów z klasycznej Grecji, ale gromada ludzi uzbrojonych w włócznie lub piki, stojących ramię w ramię i tarcza przy tarczy, prezentujących wrogowi zwartą ścianę metalu. Wiemy też, że jeszcze zanim Gajusz Mariusz przeprowadził w 107 roku p.n.e. swoje słynne reformy, rzymski legion przyćmił falangę jako mistrz walk piechoty.
Ale czy falanga naprawdę była przestarzała? Wikińskie mury tarcz przywoływały echo starożytnej falangi długo po upadku Rzymu. Czworoboki szwajcarskich pikinierów rządziły na polach renesansowych bitew. Formacje pikiniersko-muszkieterskie stanowiły trzon siedemnastowiecznych armii, a piki produkowano i wydawano żołnierzom jeszcze w czasie II wojny światowej. Najwyraźniej ta metoda walki ma w sobie coś ponadczasowego.
A więc, jeśli falanga była tak skuteczna, dlaczego ustąpiła legionowi? Co się działo, kiedy te dwie formacje starły się z sobą? Pytanie to zaczęło mnie nurtować, kiedy grałem w planszowe gry wojenne, obserwując zmagania formacji reprezentowanych przez kartonowe żetony lub miniaturowe żołnierzyki. Te dwa style walki zdawały się tak kompletnie różne od uzbrojenia począwszy, na rozstawieniu wojsk skończywszy. Były oczywistymi wytworami skrajnie odmiennych kultur i ustrojów politycznych, tak dalece różnymi, że automatycznie wyzwalały tę instynktowną fanowską ciekawość: „Kto by wygrał?”. Uznałem, że niemożliwe, żebym był pierwszym pasjonatem, który zastanawia się nad tą kwestią. Na pewno nieraz już zadawano to pytanie i znaleziono na nie odpowiedź.