“Legion kontra falanga” to barwna opowieść, w której Myke Cole łączy pisarską swadę i bogate doświadczenie żołnierza z precyzją historyka.


Legion kontra falangaJak walczyły falanga i legion? Jaką stosowały taktykę, jak były uzbrojone i wyposażone? Jak przebiegało sześć bitew, w których stanęły naprzeciw siebie? Jaki wpływ na losy bitew miały polityka, wodzowie, pogoda, teren, emocje i… przypadek? I dlaczego falanga ostatecznie uległa?

To nie nudny wykład, to barwna opowieść, w której Myke Cole łączy pisarską swadę i bogate doświadczenie żołnierza z precyzją historyka. Poczujesz emocje pola bitwy, ale także przekonasz się, że starożytna historia może być fascynującą przygodą. Ta książka może być jej początkiem!

Tekst uzupełnia kilkadziesiąt kolorowych ilustracji uzbrojenia i wyposażenia, mapy oraz plany bitew.

Od czasów starożytnego Sumeru na polu bitwy niepodzielnie rządziła ciężka piechota — falanga. Uzbrojeni w włócznie, stojący ramię przy ramieniu, tarcza przy tarczy, żołnierze prezentowali wrogowi nieprzeniknioną ścianę drewna i metalu. W każdym razie było tak, dopóki na scenie dziejowej nie pojawił się rzymski legion, kwestionując ich pozycję mistrzów walk piechoty.

Skupiając się na okresie, w którym legiony ścierały się z falangą (280-168 r. p.n.e.), Myke Cole zgłębia taktykę, uzbrojenie i wyposażenie, organizację oraz szyk bojowy obu formacji. Analizując na podstawie starożytnych źródeł sześć bitew, w których stanęły naprzeciw siebie legion i falanga — pod Herakleą (280 p.n.e.), Askulum (279 p.n.e.), Benewentem (275 p.n.e.), Kynoskefalaj (197 p.n.e.), Magnezją (190 p.n.e.) i Pydną (168 p.n.e.) — wyjaśnia, jak i dlaczego rzymski legion, ze swą elastyczną organizacją, uniwersalną taktyką i żelazną dyscypliną, przyćmił niedoścignioną dotychczas hellenistyczną falangę i zdominował pola bitew starożytnego świata.

Myke Cole miał barwną i uroz­ma­iconą karierę, obej­mu­jącą trzy tury w Iraku i udział w ope­ra­cjach reago­wa­nia kry­zy­so­wego. Zaczy­nał od świad­cze­nia usług woj­sko­wych dla CIA, skąd prze­szedł do fede­ral­nych służb: Agen­cji Wywia­dow­czej Depar­ta­mentu Obrony, a następ­nie Biura Wywiadu Mary­narki Wojen­nej. Był ofi­ce­rem nowo­jor­skiego oddziału Rezerwy Straży Wybrzeża Sta­nów Zjed­no­czo­nych, póź­niej zaś pod­jął pracę w wydziale cyber­bez­pie­czeń­stwa nowo­jor­skiej poli­cji. Obec­nie pra­cuje jako kon­sul­tant do spraw bez­pie­czeń­stwa i wywiadu w sek­to­rze pry­wat­nym. Mieszka na nowo­jor­skim Bro­okly­nie. Opu­bli­ko­wał wiele tek­stów na temat histo­rii woj­sko­wo­ści oraz bez­pie­czeń­stwa, jest też auto­rem best­sel­le­ro­wych powie­ści mili­tar­nej science fic­tion i fan­tasy. Wystą­pił rów­nież w tele­wi­zyj­nym hicie sieci CBS, Hun­ted, jako czło­nek zespołu eli­tar­nych detek­ty­wów.

Myke Cole
Legion kontra falanga
Przekład: Norbert Radomski
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 25 sierpnia 2020
 
 

Legion kontra falanga


Uzna­łem za wska­zane omó­wić ten temat dość obszer­nie, ponie­waż w swoim cza­sie, kiedy Mace­doń­czycy pono­sili klę­ski, wielu Gre­ków uwa­żało to za nie­wia­ry­godne, a i póź­niej wielu nie będzie potra­fiło pojąć, dla­czego falanga zawo­dzi wobec rzym­skiego spo­sobu walki.
Poli­biusz, Dzieje

PRZED­MOWA

Nie tra­fi­łem do histo­rii tra­dy­cyj­nymi aka­de­mic­kimi dro­gami. Jestem nie­ule­czal­nym mania­kiem science fic­tion i fan­tasy, a z wojow­ni­kami w zbro­jach po raz pierw­szy zetkną­łem się w szkol­nych latach, gra­jąc w Dun­ge­ons & Dra­gons i War­ham­mera, co osta­tecz­nie skło­niło moich rodzi­ców (ponie­waż w tam­tych cza­sach sądzili, że D&D pro­wa­dzi do sata­ni­zmu) do zain­te­re­so­wa­nia mnie histo­rią woj­sko­wo­ści.
Jeśli można powie­dzieć cokol­wiek dobrego o mania­kach, to to, że jeste­śmy isto­tami stad­nymi. Ja sam jestem mania­kiem „uni­wer­sa­li­stycz­nym” – chcę, żeby moje stado było jak naj­więk­sze, tak by zawsze, kiedy zawo­łam: „Rety! To nie­sa­mo­wite!”, był w pobliżu ktoś, kto pokiwa głową i powie: „Prawda!”.
I dla­tego wła­śnie ponad wszystko w książ­kach histo­rycz­nych cenię przy­stęp­ność. Ist­nieje mnó­stwo wspa­nia­łych prac opar­tych na dro­bia­zgo­wych bada­niach, peł­nych bły­sko­tli­wych prze­my­śleń, a przy tym kom­plet­nie nie­straw­nych dla każ­dego z wyjąt­kiem naj­bar­dziej odda­nych naukow­ców. Histo­ria, a zwłasz­cza histo­ria woj­sko­wo­ści, to fascy­nu­jąca dzie­dzina, obfi­tu­jąca w dra­ma­tur­giczne i nar­ra­cyjne napię­cia, przy któ­rych mogą się scho­wać naj­lep­sze filmy z serii Gwiezd­nych wojen, a to już coś zna­czy. Jed­nak powszechną wyobraź­nią wciąż rzą­dzi popkul­tura, ponie­waż histo­rycy zbyt czę­sto wyżej cenią rygor naukowy niż dobrą opo­wieść. Moim zda­niem te dwa cele się nie wyklu­czają. Można stwo­rzyć rze­telne dzieło naukowe, solid­nie oparte na zna­nych źró­dłach, które byłoby zara­zem eks­cy­tu­jące, dra­ma­tyczne i pory­wa­jące, tak jak eks­cy­tu­jące, dra­ma­tyczne i pory­wa­jące bywały fak­tyczne wyda­rze­nia.
Łączę ten nie­aka­de­micki punkt widze­nia z optyką wojow­nika. Spę­dzi­łem nie­mal całą karierę zawo­dową w roz­ma­itych siłach zbroj­nych i bra­łem udział w wiel­kich kon­flik­tach, zarówno jako żoł­nierz, jak i stróż bez­pie­czeń­stwa. Żoł­nier­skie życie ma pewien uni­wer­salny aspekt, emo­cjo­nalną per­spek­tywę, którą trzeba odczuć samemu, żeby móc naprawdę ją zro­zu­mieć. Spró­buję oddać ją sło­wami. To nie wystar­czy, aby prze­ka­zać jej istotę: adre­na­linę, strach, roz­pacz, wszech­ogar­nia­jącą dumę, pozwoli mi jed­nak prze­nieść na papier jakieś wyobra­że­nie o tym, czego doznają wal­czący. O uni­wer­sal­no­ści tych doznań zapew­niają nas liczne źró­dła, zarówno pisane, jak i mate­rialne. Pod­sta­wowe ele­menty esprit de corps, sztuki dowo­dze­nia, prze­ni­kli­wo­ści umy­słu, jaką rodzi koniecz­ność podej­mo­wa­nia bły­ska­wicz­nych decy­zji w spra­wach życia i śmierci, są dziś takie same jak dwa tysiące dwie­ście lat temu. Pro­wa­dząc was przez te bitwy, liczę na to, że uda mi się prze­ka­zać wam przy­naj­mniej część tych doświad­czeń, jeżeli ni­gdy nie byli­ście w woj­sku, a jeśli byli­ście – spra­wić, że poki­wa­cie gło­wami, roz­po­zna­jąc coś z wła­snych prze­żyć.
Choć uwa­żam, że moja żoł­nier­ska prze­szłość daje mi odmienne spoj­rze­nie na histo­rię woj­sko­wo­ści, chciał­bym powie­dzieć jasno, że nie uwa­żam jej za nie­zbędny wymóg. Nie podoba mi się rywa­li­za­cja mię­dzy histo­ry­kami mają­cymi za sobą służbę woj­skową i tymi, któ­rzy nie mogą pochwa­lić się takim doświad­cze­niem. Jedni i dru­dzy wno­szą do tej dzie­dziny cenne spo­strze­że­nia i żadna z tych grup nie ma prze­wagi nad drugą. Chcę wpraw­dzie przed­sta­wić w tej książce mój wła­sny punkt widze­nia, ale chcę też usta­wić jak naj­więk­szy namiot, w któ­rym znaj­dzie się miej­sce dla każ­dego zain­te­re­so­wa­nego.
Choć moim głów­nym celem jest powięk­sze­nie mojego fanow­skiego stada, inny powi­nien prze­mó­wić do naukow­ców i nauczy­cieli aka­de­mic­kich: spo­łe­czeń­stwo roz­mi­ło­wane w histo­rii jest bar­dziej skłonne popie­rać finan­so­wa­nie nauk huma­ni­stycz­nych, udo­stęp­niać pry­watne kolek­cje i tereny do badań oraz zachę­cać naj­lep­szych i najbar­dziej bły­sko­tli­wych przed­sta­wi­cieli mło­dego poko­le­nia do zaję­cia się tą dzie­dziną.
Zauwa­ży­cie więc, że książka ta jest adre­so­wana do nie­wta­jem­ni­czo­nych. Jeżeli wywią­za­łem się ze swo­jego zada­nia jak należy, osoba, która nie wie nic na temat histo­rii sta­ro­żyt­nej, powinna przede wszyst­kim mieć frajdę z lek­tury, a przy oka­zji być może się cze­goś dowie­dzieć. Mam nadzieję, że czy­tel­nicy z przy­go­to­wa­niem nauko­wym okażą wyro­zu­mia­łość dla tego podej­ścia.
Dla­tego też będę na ogół uży­wać łaciń­skich lub grec­kich pojęć, ale cza­sami, zależ­nie od kon­tek­stu, się­gnę po przy­bli­żony angiel­ski odpo­wied­nik. Zdaję sobie sprawę, że w wielu wypad­kach (zwłasz­cza jeśli cho­dzi o stop­nie woj­skowe i typy jed­no­stek) nie ma dokład­nego tłu­ma­cze­nia, ale zde­cy­do­wa­nie wolę, żeby czy­tel­nicy, któ­rzy nie znają języ­ków kla­sycz­nych, mieli z grub­sza wła­ściwe poję­cie, o czym mowa, niż żeby się znie­chę­cili, co rusz tra­fia­jąc na jakiś nie­zro­zu­miały ter­min.
Sta­ram się wyja­śniać każde obce słowo od razu, tam gdzie uży­wam go po raz pierw­szy, cza­sami jed­nak, jeśli wydaje mi się, że zna­cze­nie wynika jasno z kon­tek­stu, a pełny opis ma się poja­wić nieco dalej, cze­kam z tym, aż doj­dziemy do tego miej­sca. Tych z was, któ­rzy nie znają łaciny ani greki, pro­szę o cier­pli­wość. Nie zapo­mi­nam o was i prę­dzej czy póź­niej podam defi­ni­cję/opis. Na końcu książki załą­czy­łem słow­ni­czek. Zaglą­daj­cie tam, ile dusza zapra­gnie.
Cytu­jąc dia­logi ze sta­ro­żyt­nych źró­deł, zawsze się sta­ram prze­ło­żyć je na współ­cze­sny język potoczny. Zależy mi nie tyle na abso­lut­nej ści­sło­ści, ile na tym, żeby prze­ciętny czy­tel­nik zro­zu­miał ogólny sens roz­mowy. Jeśli cyto­wany tekst jest zapi­sany kur­sywą, ozna­cza to, że przy­ta­czam go wier­nie. W prze­ciw­nym razie jest to para­fraza.
Książka ta obej­muje okres od początku III wieku p.n.e. do połowy II wieku p.n.e. Praw­do­po­dob­nie zauwa­ży­cie, że znaczna jej część mówi o wszyst­kim prócz legionu i falangi, na przy­kład o ówcze­snej poli­tyce, życiu spo­łecz­nym, cha­rak­te­rze dowód­ców, tere­nie, pogo­dzie oraz innych czyn­ni­kach. Są po temu dwa powody. Po pierw­sze, pró­buję opo­wie­dzieć tu pewną histo­rię, a klu­czem do dobrej nar­ra­cji jest dra­ma­tur­gia, którą bez skrę­po­wa­nia sta­ram się uwy­dat­nić. Po dru­gie, legion i falanga, jak wszyst­kie for­ma­cje woj­skowe, nie dzia­łały w próżni. Tak­tyka woj­skowa jest nie­od­łączną czę­ścią spo­łe­czeń­stwa i każdy jego aspekt, od cha­rak­teru przy­wód­ców aż po rytu­ały reli­gijne, dietę, poezję i pie­śni, wiąże się z tym, jak owa tak­tyka jest reali­zo­wana i jak się spraw­dza w star­ciu z inną. W wielu wypad­kach istotne jest zro­zu­mie­nie, w jaki spo­sób oso­bo­wość wodzów sto­ją­cych na czele legio­nów i falangi wpły­wała na to, jaki robili z nich uży­tek. Warto przy­to­czyć tu słowa Napo­le­ona o Alek­san­drze Wiel­kim: Oso­bo­wość gene­rała jest decy­du­jąca, jest on głową armii, jest dla niej wszyst­kim […]. To nie mace­doń­ska falanga dotarła do Indii, lecz Alek­san­der.
Powie­dzia­łem kie­dyś, że powieść jest dzie­łem zbio­ro­wym, za które laury zbiera jedna osoba. To samo odnosi się do książki histo­rycz­nej. Jest to w pełni zgodne z tym, czego nauczy­łem się w woj­sku – że nikt nie robi niczego, nawet cze­goś tak indy­wi­du­al­nego jak pisa­nie książki, w poje­dynkę. Boha­ter może błysz­czeć, ale jego blask prze­sła­nia patrzą­cemu ota­cza­jące go rze­sze towa­rzy­szy broni zapew­nia­ją­cych osłonę ogniową, dzięki któ­rej moż­liwa była chwila chwały. W tym sen­sie pisa­nie książki jest zde­cy­do­wa­nie woj­sko­wym doświad­cze­niem. Moje nazwi­sko tra­fia na okładkę, a wy nie widzi­cie agen­tów, redak­to­rów, dyrek­to­rów arty­stycz­nych, gra­fi­ków, dru­ka­rzy, dys­try­bu­to­rów, przy­ja­ciół i kole­gów, któ­rzy wpra­wiają całą maszy­ne­rię w ruch. Chciał­bym w tym miej­scu napra­wić to, stwier­dza­jąc jasno, że książka ta została wpraw­dzie napi­sana przeze mnie, ale stwo­rzona przez małą armię.
Chcę wymie­nić tu parę kon­kret­nych osób. Przede wszyst­kim pro­fe­sora Micha­ela Living­stona z The Cita­del, uczelni woj­sko­wej w Karo­li­nie Połu­dnio­wej, który wziął mnie pod swoje skrzy­dła i men­to­ro­wał mi pomimo nie­zwy­kle napię­tego roz­kładu zajęć. Dzię­kuję rów­nież innemu auto­rowi Ospreya i pro­fe­so­rowi Uni­wer­sy­tetu Loy­ola, Kelly’emu DeVrie­sowi, za opi­nie, prze­kłady z łaciny i ogólne porady. Obaj ci pano­wie poświę­cili całe dnie swo­jego cen­nego czasu oraz finanse, aby towa­rzy­szyć mi pod­czas oglę­dzin pól bitew­nych w Gre­cji, i bez ich pomocy ta książka, a także moje podej­ście do histo­rii byłyby nie­skoń­cze­nie uboż­sze. Wdzięczny jestem też dr. Danowi Dif­fen­dale’owi, arche­olo­gowi kla­sycz­nemu par excel­lence, który nie spła­wił kom­plet­nego ama­tora kon­tak­tu­ją­cego się z nim ni stąd, ni zowąd. Dzię­kuję pro­fe­so­rowi Gre­gowi Aldrete’owi z Uni­wer­sy­tetu Wiscon­sin w Green Bay, który tole­ro­wał moje entu­zja­styczne zachwyty nad jego arche­olo­gią eks­pe­ry­men­talną i któ­rego wcze­sne przy­kla­śnię­cie mojemu celowi, aby uczy­nić tę książkę przede wszyst­kim przy­stępną, dodało mi śmia­ło­ści w podą­ża­niu tym torem. Dzię­kuję także Ari­sowi Kara­cha­lio­sowi, bur­mi­strzowi Far­sali, oraz miej­skiej arche­olog, Vasso Nouli, któ­rzy zapro­sili Mike’a, Kelly’ego i mnie na teren bitwy pod Kyno­ske­fa­laj oraz poświę­cili czas i środki, by wspo­móc moje bada­nia. Uczeni ucho­dzą nie­kiedy za nie­przy­stęp­nych i zaścian­ko­wych, uwa­żam jed­nak, że jest to opi­nia nie­za­słu­żona, czego dowo­dzi życz­li­wość, jaką wszyst­kie wymie­nione osoby oka­zały out­si­de­rowi. Podzię­ko­wa­nia należą się rów­nież auto­rowi fan­tasy, astro­no­mowi i histo­ry­kowi Ala­nowi Smale’owi, auto­rowi fan­tasy Danie­lowi Polan­sky’emu oraz sze­fo­wej firmy infor­ma­tycz­nej Melani Fla­na­gan, któ­rzy prze­czy­tali wcze­sne wer­sje manu­skryptu i udzie­lili mi bez­cen­nych rad.
Kry­tycy histo­rii woj­sko­wo­ści mawiają czę­sto, że ana­li­zo­wa­nie kon­flik­tów zbroj­nych i pro­fe­sjo­nal­nej prze­mocy je glo­ry­fi­kuje. Jest to twier­dze­nie sta­now­czo odpie­rane przez wielu pisa­rzy, ale ja także chcę się tu do niego odnieść.
Odby­łem trzy tury w Iraku. Nie­na­wi­dzę wojny. Pra­gnie­nie zro­zu­mie­nia, auten­tycz­nego pozna­nia doświad­czeń wojow­ni­ków z prze­szło­ści ma wię­cej wspól­nego z miło­ścią do ludz­ko­ści niż z samą wojną. Poza tym kie­ruje mną też chęć nawią­za­nia łącz­no­ści z moim dzie­dzic­twem. Każda pro­fe­sja ma swoje korze­nie i żoł­nie­rze nie są tu wyjąt­kiem. Na dobre czy złe, jest to także moja histo­ria i opo­wiem ją naj­le­piej, jak potra­fię.
Ja sam pozna­wa­łem żoł­nier­skie życie we wsy­sa­ją­cym bagnie wojny. Jest moją naj­więk­szą nadzieją, że wszy­scy inni będą mogli stu­dio­wać je na suchym lądzie pokoju. Marzę o cza­sach, w któ­rych wojna będzie przed­mio­tem jedy­nie nauko­wych docie­kań, a nie prak­tycz­nych zasto­so­wań. Gdyby niniej­sza książka mogła być kro­kiem w tym kie­runku, był­bym głę­boko szczę­śliwy.
Myke Cole
Bro­oklyn, NY 2017

CZĘŚĆ I
W TYM NAROŻ­NIKU… PRE­ZEN­TA­CJA LEGIONU I FALANGI


Poży­teczne i warte zachodu byłoby przyj­rzeć się róż­ni­com mię­dzy nimi [legio­nem i falangą] i odkryć powody, dla któ­rych Rzy­mia­nie zawsze są górą i to im przy­pa­dają laury zwy­cię­stwa.
Poli­biusz, Dzieje

I
KTO BY WYGRAŁ? ORZEŁ I LEW


Kiedy nastą­piło zamie­sza­nie w sze­re­gach, a wbie­ga­jący mię­dzy nie wła­śni ludzie unie­moż­li­wili im zro­bie­nie użytku z dłu­gich włóczni, które Mace­doń­czycy nazy­wają „sari­sami”, rzym­skie legiony ruszyły naprzód, ciska­jąc oszcze­pami w zdez­or­ga­ni­zo­wa­nego wroga.
Liwiusz, Dzieje Rzymu od zało­że­nia mia­sta

Zapy­taj­cie kogoś, kto nie inte­re­suje się zbyt­nio histo­rią, o hel­le­ni­styczną falangę. Może­cie zresztą sobie odpu­ścić. Więk­szość ludzi nie zna nawet samego poję­cia hel­le­ni­zmu, „gre­cy­za­cji”, która domi­no­wała w zachod­niej tra­dy­cji woj­sko­wej przez znaczną część sta­ro­żyt­nych dzie­jów. Zapy­taj­cie po pro­stu o grecką falangę. Praw­do­po­dob­nie odpo­wie wam tępe spoj­rze­nie. Tak więc zmień­cie tak­tykę. „No wiesz, Spar­ta­nie…?” Teraz zaczyna coś świ­tać. „Ach, Spar­ta­nie! To ci goście z 300”.
Być może zabrzmi to dziw­nie, ale nie widzę w tym nic złego. Zna­ko­mity komiks Franka Mil­lera, prze­ro­biony na jesz­cze bar­dziej popu­larny film, dość wier­nie trzyma się rela­cji Hero­dota, grec­kiego histo­ryka z V wieku p.n.e., o opo­rze trzy­stu spar­tań­skich hopli­tów (od grec­kiego słowa hoplitēs, czyli „cięż­ko­zbrojny pie­chur”) pod Ter­mo­pi­lami w roku 480 p.n.e. W każ­dym razie daje pla­styczne wyobra­że­nie tego, czym była falanga: masą ludzi sto­ją­cych ramię w ramię, osło­nię­tych trzy­ma­nymi jedna przy dru­giej tar­czami z brązu, ubra­nych w brą­zowe hełmy, pan­ce­rze i nago­le­nice, kie­ru­ją­cych w stronę wroga włócz­nie o żela­znych gro­tach.
A teraz zapy­taj­cie tę samą osobę o rzym­ski legion. Nie­zli­czone filmy, powie­ści i komiksy utrwa­liły w powszech­nej wyobraźni taki oto obraz: czło­wiek w lorica seg­men­tata, ela­stycz­nym pan­ce­rzu ze sta­lo­wych pasów, osła­nia­ją­cym klatkę pier­siową, plecy i barki, cen­tu­rion z pałką z wino­ro­śli, z czer­wo­nym poprzecz­nym grze­bie­niem na heł­mie impe­rialno-galij­skim typu I. Wiel­kie, pro­sto­kątne czer­wone tar­cze. Trę­ba­cze z wil­czymi skó­rami na heł­mach. Widzie­li­śmy tego rodzaju żoł­nie­rzy w począt­ko­wych sce­nach Gla­dia­tora Ridleya Scotta albo we wstrzą­sa­ją­cym biczo­wa­niu Jezusa w Pasji Mela Gib­sona.
Więk­szość ludzi wie, że epokę żelaza poprze­dzała epoka brązu. Widzą mnó­stwo brązu w falan­dze i wię­cej żelaza w legio­nie, tak więc więk­szość orien­tuje się, że falanga jest star­szym spo­so­bem walki, a legion now­szym. To rów­nież jest dobre, gdyż poka­zuje, jak zako­rze­nione są te for­ma­cje w powszech­nej wyobraźni.
Nie jest tak bez powodu. Przez więk­szość dzie­jów, aż do bitwy pod Bene­wen­tem w 275 r. p.n.e., na polu walki nie­po­dziel­nie rzą­dziła falanga. Legion powoli nad­szar­py­wał tę domi­na­cję, aż w końcu prze­jął wodze i trzy­mał je przez następne sześć­set lat, do bitwy pod Adria­no­po­lem w 378 r. n.e. Jest to stwier­dze­nie kon­tro­wer­syjne. Więk­szość uczo­nych nie zgo­dzi­łaby się ze mną, że śre­dnio­wieczna sztuka wojenna zaczyna się pod Adria­no­po­lem, jed­nak bitwa ta zde­cy­do­wa­nie wyka­zała prze­wagę kon­nicy, kiedy goccy włócz­nicy runęli na legio­nowe sze­regi, roz­bi­ja­jąc je w puch, co zapo­cząt­ko­wało, przy­naj­mniej w kate­go­riach woj­sko­wych, wieki śred­nie.
Pomimo to dzie­dzic­two falangi jest wciąż widoczne. Falanga do dziś pozo­staje syno­ni­mem nie­znisz­czal­nej siły. Uży­czyła swej nazwy sys­te­mowi obrony prze­ciw­ra­kie­to­wej Pha­lanx, wyko­rzy­sty­wa­nemu przez Mary­narkę Wojenną Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wciąż pamię­tam pha­lanksy obra­ca­jące się, żeby zestrze­lić nad­la­tu­jące 107-mili­me­trowe rakiety, kiedy ja sam kry­łem się w bag­dadz­kim bło­cie zimą 2009 roku. To, że ten obronny sys­tem arty­le­ryj­ski otrzy­mał nazwę od falangi, nie jest przy­pad­kiem. Z ogra­ni­czoną mobil­no­ścią, nie­prze­nik­nio­nym murem tarcz i jeżą­cym się gąsz­czem włóczni sta­ro­żytna falanga była jedną z naj­po­tęż­niej­szych for­ma­cji obron­nych wszech cza­sów.
Legion jest nie mniej żywotny. Fran­cja wciąż ma swoją słynną Légion Étrangère, jed­nostkę, która umoż­li­wia cudzo­ziem­com służbę we fran­cu­skich siłach zbroj­nych. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych wielu byłych żoł­nie­rzy wstę­puje do Legionu Ame­ry­kań­skiego, sto­wa­rzy­sze­nia, które repre­zen­tuje inte­resy wete­ra­nów zamor­skich wojen.
To, że te nazwy są wciąż w uży­ciu, jest świa­dec­twem istot­nej roli, jaką owe for­ma­cje ode­grały na sta­ro­żyt­nych polach bitew­nych. Falanga przy­czy­niła się do upadku impe­rium per­skiego, naj­więk­szego pań­stwa ówcze­snego świata, roz­cią­ga­ją­cego się u szczytu świet­no­ści od Bał­ka­nów po dolinę Indusu. Praw­do­po­dob­nie nazy­wa­li­by­śmy Alek­san­dra Wiel­kiego po pro­stu Alek­san­drem, gdyby nie cuda, jakich raz po raz doko­ny­wała dla niego falanga, poko­nu­jąc wszel­kie prze­szkody.
Legion wyzna­czył stan­dard orga­ni­za­cji woj­sko­wej, kła­dąc pod­wa­liny pod pro­fe­sjo­na­li­za­cję armii, co pozwo­liło impe­rium rzym­skiemu osią­gnąć szczyty, o jakich nawet Per­som ni­gdy się nie śniło. Znaczna część poli­tycz­nej spu­ści­zny Sta­nów Zjed­no­czo­nych, od insty­tu­cji senatu po archi­tek­turę budyn­ków w sto­licy, opiera się na rzym­skich wzor­cach. Jest to spu­ści­zna przy­nie­siona na ple­cach rzym­skiego legio­ni­sty, a jej rola we wszyst­kim, od kon­cep­cji sys­temu eme­ry­tal­nego po spo­sób, w jaki Ame­ry­ka­nie ubie­gają się o urzędy publiczne, jest nie do prze­ce­nie­nia.
Falanga i legion sta­no­wiły szczy­towe osią­gnię­cia mili­tarne swo­ich epok. To oczy­wi­ście nasuwa odwieczne pyta­nie, od nie­pa­mięt­nych cza­sów zada­wane w barach i aka­de­mi­kach całego świata: „Kto by wygrał, gdyby doszło do star­cia?”.
Histo­ria udzie­liła już odpo­wie­dzi. Wygrałby legion. Bar­dziej inte­re­su­jące pyta­nie brzmi: „Dla­czego?”.
I tutaj mamy wyjąt­kowe szczę­ście. Miło­śnicy gier wojen­nych i pasjo­naci histo­rii czę­sto zadają takie pyta­nia odno­śnie do for­ma­cji woj­sko­wych, które ni­gdy się nie spo­tkały. Jak sta­ro­żytni Rzy­mia­nie wypa­dliby naprze­ciw pół­noc­no­ame­ry­kań­skich Indian? Czy angiel­scy łucz­nicy z armii Hen­ryka V dorów­na­liby żuawom z 11 Nowo­jor­skiego Regi­mentu Pie­choty w szczy­to­wej fazie wojny sece­syj­nej? Olbrzymi suk­ces tele­wi­zyj­nego pro­gramu Wojow­nicy wszech cza­sów dowo­dzi, że roz­wa­ża­nie tych kwe­stii sta­nowi nie­złą roz­rywkę i bez­sprzecz­nie zawład­nęło masową wyobraź­nią. Ale jest też fru­stru­jące, ponie­waż bez względu na to, jak dokładną symu­la­cję walki byśmy prze­pro­wa­dzili, realne warunki bojowe są nie do odtwo­rze­nia, a ci wojow­nicy ni­gdy tak naprawdę się nie spo­tkali. Ni­gdy nie poznamy praw­dzi­wej odpo­wie­dzi.
Nie doty­czy to jed­nak legionu i falangi. One rze­czy­wi­ście sta­nęły naprze­ciwko sie­bie. Rze­czy­wi­ście wal­czyły z sobą. Wiemy, jaki był wynik. Jest wiele przy­kła­dów walk, w któ­rych te dwie for­ma­cje się starły, w tym sześć wiel­kich bitew, któ­rych prze­bieg znamy dość dokład­nie ze źró­deł pier­wot­nych. Bada­nie histo­rii sta­ro­żyt­nej jest zawsze trudne, głów­nie dla­tego, że nie ma zbyt wielu takich źró­deł: przed­mio­tów lub doku­men­tów pocho­dzą­cych z tego samego czasu co inte­re­su­jące nas wyda­rze­nie. Upływ wie­ków zgub­nie wpływa na per­ga­min, kamień, a nawet pamięć. Ale w wypadku legionu i falangi mamy tę nie­zmier­nie rzadką i wspa­niałą rzecz: labo­ra­to­rium, w któ­rym możemy umie­ścić fakty, okra­sić je domy­słami, sta­wiać hipo­tezy i przy­glą­dać się, jak się roz­wi­jają na naszych oczach. Możemy śle­dzić bieg histo­rii na żywo.
Oto, co wiemy: zarówno źró­dła mate­rialne, jak i pisane wska­zują, że od cza­sów sta­ro­żyt­nego Sumeru pola bitewne zdo­mi­no­wała falanga cięż­kiej pie­choty. Nie wyra­fi­no­wana falanga hopli­tów z kla­sycz­nej Gre­cji, ale gro­mada ludzi uzbro­jo­nych w włócz­nie lub piki, sto­ją­cych ramię w ramię i tar­cza przy tar­czy, pre­zen­tu­ją­cych wro­gowi zwartą ścianę metalu. Wiemy też, że jesz­cze zanim Gajusz Mariusz prze­pro­wa­dził w 107 roku p.n.e. swoje słynne reformy, rzym­ski legion przy­ćmił falangę jako mistrz walk pie­choty.
Ale czy falanga naprawdę była prze­sta­rzała? Wikiń­skie mury tarcz przy­wo­ły­wały echo sta­ro­żyt­nej falangi długo po upadku Rzymu. Czwo­ro­boki szwaj­car­skich piki­nie­rów rzą­dziły na polach rene­san­so­wych bitew. For­ma­cje piki­nier­sko-musz­kie­ter­skie sta­no­wiły trzon sie­dem­na­sto­wiecz­nych armii, a piki pro­du­ko­wano i wyda­wano żoł­nie­rzom jesz­cze w cza­sie II wojny świa­to­wej. Naj­wy­raź­niej ta metoda walki ma w sobie coś ponad­cza­so­wego.
A więc, jeśli falanga była tak sku­teczna, dla­czego ustą­piła legio­nowi? Co się działo, kiedy te dwie for­ma­cje starły się z sobą? Pyta­nie to zaczęło mnie nur­to­wać, kiedy gra­łem w plan­szowe gry wojenne, obser­wu­jąc zma­ga­nia for­ma­cji repre­zen­to­wa­nych przez kar­to­nowe żetony lub minia­tu­rowe żoł­nie­rzyki. Te dwa style walki zda­wały się tak kom­plet­nie różne od uzbro­je­nia począw­szy, na roz­sta­wie­niu wojsk skoń­czyw­szy. Były oczy­wi­stymi wytwo­rami skraj­nie odmien­nych kul­tur i ustro­jów poli­tycz­nych, tak dalece róż­nymi, że auto­ma­tycz­nie wyzwa­lały tę instynk­towną fanow­ską cie­ka­wość: „Kto by wygrał?”. Uzna­łem, że nie­moż­liwe, żebym był pierw­szym pasjo­na­tem, który zasta­na­wia się nad tą kwe­stią. Na pewno nie­raz już zada­wano to pyta­nie i zna­le­ziono na nie odpo­wiedź.

 
Wesprzyj nas