“Inspektor Anders i praskie dossier”to znakomita powieść sensacyjna o perfidnych przestępstwach dokonanych w białych rękawiczkach.


Inspektor Anders i praskie dossierCzy śledczy z Europolu zdemaskuje sprawców zbrodni, którzy kryją się w mroku komunistycznej przeszłości i mają silne powiązania ze służbami bezpieczeństwa?

Jako wybitny śledczy z Europolu Anders – bohater rzymskiej policji – zostaje wysłany do Pragi, by odnaleźć tajemnicze, nieopublikowane dossier, które podobno zawiera porażające oskarżenia wobec prominentnych czeskich liderów biznesu. Co kryje się za zagadkowymi groźbami autora dossier, który, na wzór słynnej Kafkowskiej postaci, nazywa siebie „Józefem K”?

Tropy wiodą do przeszłości, do Praskiej Wiosny 1968 roku oraz StB – komunistycznej służby bezpieczeństwa – i jej ofiar.

Czy Anders, znalazłszy się między siłami represji a zemstą, zdoła powstrzyma przemoc, zanim sam stanie się jej ofiarą?

Marshall Browne
Inspektor Anders i praskie dossier
Przekład: Danuta Śmierzchalska
Wydawnictwo Harde
Premiera: 9 września 2020
 
 

Inspektor Anders i praskie dossier


PONIEDZIAŁEK

– Inspektorze Anders – powitał go. – Jestem Bleča. Witam w naszym kraju. Czy możemy rozmawiać po francusku? Pańska sława jest tu dobrze znana. Jestem wdzięczny monsieur Rogetowi, że zorganizował dla nas pańską pomoc. To bardzo hojne z jego strony. Dla nas to wielka rzecz.
Uścisnęli sobie dłonie. Anders przywykł do tego rodzaju wstępów. Bleča wskazał mu fotel. Inspektor zdjął płaszcz i razem z kapeluszem wręczył go szoferowi, który podszedł skwapliwie.
Bleča mrugnął kilka razy, jakby jego bladoniebieskie oczy fotografowały sławnego śledczego. Usiadł w fotelu obok Andersa.
– Jest późno, więc od razu przejdę do rzeczy. Czy zna pan naszego Pavla Moravę?
Anders kiwnął głową. Słyszał o Moravie.
– Przenikliwy, bystry człowiek, który przyczynia się do naszego rozwoju. Szybko zbudował imponujące kontakty wśród zagranicznych inwestorów. Jak lubią mówić czeskie media: „Jest oczkiem w głowie premiera”. To kluczowa postać w naszych planach gospodarczych. – Wypowiadanym osobno stwierdzeniom towarzyszyła kolejna seria mrugania. – Jest też moim dobrym przyjacielem.
Tak jak jest nim Roget, pomyślał Anders. Albo mu się wydaje, że jest.
Urzędnik machnął ręką w stronę szofera.
– Pan Jan Beran jest osobistym sekretarzem pana Moravy.
Anders odwrócił się, by napotkać nerwowe spojrzenie tego faceta. Zakładał, że Beran jest pracownikiem Blečy.
– Dossier. Przypuszczam, że monsieur Roget powiedział panu o nim?
Anders skinął głową.
– W ubiegły czwartek pan Morava otrzymał e-mail, wysłany z kafejki internetowej, powiadamiający o jego istnieniu, z informacją, że wkrótce zostanie udostępnione europejskim mediom. Tu jest tłumaczenie.
Anders wziął kartkę i zaczął czytać:
Twoje akta osobowe, z naruszeniem prawa zniszczone w 1989 roku w czasie aksamitnej rewolucji, zostały odtworzone i poszerzone o pewne znaczące kryminalne aspekty. Nasi obywatele i przedstawiciele świata biznesu w całej Unii Europejskiej i za oceanem powinni poznać twoje dawne zbrodnie. Wkrótce poznają. Józef K.

Anders podniósł wzrok.
– Józef K.?
Na ustach Blečy pojawił się skąpy, enigmatyczny uśmiech.
– Najwyraźniej pseudonim. Ta osoba nie ujawnia żadnych szczegółów tak zwanych dawnych zbrodni, o nic nie prosi, nie pozostawia pola do negocjacji. Niezła łamigłówka, co?
Można tak powiedzieć. Anders poczuł się znużony. Rozluźnił ramiona, miał chęć pomasować sobie kark.
– Czy pan Morava podejrzewa, kim jest źródło?
– Nie. – Urzędnik łagodnie rozłożył ręce. – To może być niegodziwa mistyfikacja. Nawet jakiś szalony dowcipniś.
Anders obserwował odgrywane przed nim przedstawienie. Jednak ten człowiek tak nie myślał. Wręcz przeciwnie, inspektor wyczuwał, że wiadomość – z jakiegoś powodu – uderzyła jak piorun.
– To żadna tajemnica, inspektorze. Większość przedstawicieli naszego pokolenia była członkami partii. Mają pewną przeszłość… – Zawiesił głos, pozostawiając niedopowiedzenie. – Naturalnie porozmawia pan z panem Moravą. To logiczny punkt wyjścia. – Spojrzał na zegarek. – Może dzisiaj? W południe? Pan Jan Beran to zorganizuje.
Wskazał ręką mężczyznę stojącego za Andersem niczym posąg.
Bleča wstał i jego dłoń – miękka, biała, zawsze gotowa okazać kurtuazję – znów została wyciągnięta. Gdy podawali sobie ręce, powiedział:
– Inspektorze, na tym etapie nie chcemy angażować w to policji. Śledczy z pańskim doświadczeniem zrozumie dlaczego. Wyobrażam sobie pańską misję jako służącą ustaleniu faktów. – Urwał. – Proszę odkryć tożsamość tej osoby i wrócić do domu. Nasza wdzięczność zostanie bardzo hojnie wyrażona.
Wracając długim korytarzem w ślad za spieszącym Beranem, Anders pomyślał: on się starał, żeby to brzmiało jak bułka z masłem, ale wie, że tak nie jest. Za fasadą perfekcyjnie opanowanej kurtuazji nerwy urzędnika były równie napięte jak u szofera. „Hojnie wyrażona”. W euro?
Na dziedzińcu gmachu, być może czyjegoś dawnego pałacu, Anders spojrzał na niebo. Krople deszczu odbijały się od frontonu i padały mu na twarz. Podszedł do Berana, który trzymał otwarte drzwi samochodu. Niepokój tkwił w tych ludziach jak wirus, w jakim więc stanie musiał być ten oligarcha? A inspektor Anders powinien niepokoić się tak samo jak wszyscy.
W drodze powrotnej przez opustoszałe ulice oddał się rozmyślaniom. Zajmie się swoim kikutem i trochę się prześpi. Do czasu, gdy porozmawia z oligarchą, myślenie o tej niezbyt obiecującej wycieczce na koszt podatnika, o tych odpychających ludziach, przestawi na jałowy bieg. Zamiast tego porozmyśla o Franzu Kafce, twórcy Józefa K., z którym poznała go Marguerite.
Jednak nie myślał o Kafce. Skupił się na strategii wycofania się dla Marguerite i siebie. Wkrótce musi zostać uruchomiona. Matucci orientował się, co w trawie piszczy i był zaniepokojony odwlekaniem sprawy. Kilka miesięcy wcześniej Anders zapisał na swoim koncie kolejny cios zadany Czcigodnemu Stowarzyszeniu.
– Znów wsadziłeś kij w mrowisko – stwierdził Matucci. – Więc, na miłość boską, pospiesz się.
Jechali, obaj pogrążeni w ciszy, przez miasto też w niej zatopione. Gdy podjechali pod hotel, Anders wyczuł, że Beran jest bliski przerwania milczenia, jednak nie nastąpiło nic poza krótkim skinieniem głową na pożegnanie.

* * *

Było południe. Anders czekał w restauracji w przyziemiu hotelu położonego około stu metrów od tego, w którym się zatrzymał. Poza kelnerem, który postawił przed nim szklankę wody mineralnej, nie było tu nikogo. O dziewiątej trzydzieści Jan Beran zatelefonował, by przekazać ustalenia w sprawie spotkania. Podczas krótkiego spaceru przez plac Wacława Anders zauważył, że na renowację fasad budynków wydano duże pieniądze. Jednak w pamięci wciąż miał przygnębiające miasto z 1981 roku, ze śpieszącymi się, buro odzianymi mieszkańcami o ziemistych twarzach. Ponure wspomnienia nigdy go nie opuszczały. Wstał późno, potem z przyjemnością skorzystał z nowocześnie wyposażonej łazienki. „Ciesz się każdym dniem, każdą godziną”, powiedziała Marguerite. Wyjrzał przez okno na skwer przed kościołem o biało otynkowanych ścianach. Słońce lśniło w strumieniu wody z fontanny. Niebo było bladobłękitne. Tak, Marguerite, takim dniem można by się cieszyć. Gdyby nie sprawa, która go czekała.
Rozejrzał się po restauracji: przypominała jaskinię, sufit pokrywały sople realistycznie wyglądających stalaktytów. Na tablicy pamiątkowej napis w języku angielskim informował, że została zbudowana w 1939 roku jako jedna z kilku podobnych, bardzo wtedy modnych grot powstałych w tym mieście. W umieszczonym w ścianie akwarium powoli poruszali się jego mieszkańcy. Każdy stolik był oznaczony jako zarezerwowany. Świetne miejsce na potajemne rozmowy.
Dwunasta dziesięć. Dawniej sięgnąłby po papierosa. Równie zręcznie, jak ostrze zamykające się w szwajcarskim scyzoryku, przysadzisty mężczyzna w płowym garniturze zajął miejsce naprzeciwko niego. Anders podniósł się lekko z fotela. Mężczyzna się uśmiechnął – zadowolony z zaskoczenia Włocha.
– Jestem Pavel Morava, a pan to commissario Anders. – Wystrzelona ponad stołem dłoń uścisnęła dłoń inspektora. – Cieszę się, że mam pana po swojej stronie, signor Anders. Bardzo się cieszę. – Jego włoski miał ciężki akcent, ale był płynny.
Nieufność Andersa wzrosła o kolejny stopień. Kogo ten człowiek znał we Włoszech? Przyglądał się szerokiej twarzy z wysuniętymi łukami brwiowymi: odsłoniętym zębom – doskonałemu dziełu ortodonty, rudawym włosom zaczesanym do góry. Jednak dopiero oczy, zimne jak u pływających obok ryb, zwróciły uwagę Andersa.
Kelner pospieszył do ich stolika i został odprawiony machnięciem włochatej łapy. Oligarcha nie był facetem, który wtapiał się w otoczenie. Jedwabny kolorowy krawat głosił komunikat: oto komunistyczny urzędnik, który błyskawicznie stał się odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą. Owo szybkie tempo robiło wrażenie na Andersie. To był kraj, w którym wiele się wydarzyło w metaforycznym znaczeniu. Anders odwrócił głowę w stronę drzwi. Dwaj mężczyźni z ogolonymi głowami, w czarnych garniturach, odsunęli się od nich. Jeden miał na czole pieprzyk tak duży jak hinduska symboliczna kropka.
Morava uśmiechnął się i arogancko wskazał kciukiem drzwi.
– Przynależności wielkiego biznesmena w nowym kapitalizmie… Okej, zakładam, że mój stary przyjaciel Bleča pokazał panu ten e-mail? Okej. Mam przed sobą szereg projektów, które wymagają udziału partnerów zagranicznych. Nie chcę, żeby moją reputację zniszczono w nieuczciwy i katastrofalny sposób. Chcę, by to zostało załatwione. A zatem co może pan dla mnie zrobić?
Anders spojrzał w te lodowate oczy.
– Kogo pan podejrzewa?
Po twarzy oligarchy przemknął grymas.
– Nie siedziałby pan tutaj, przyjacielu, gdyby to było takie proste. Żyję tu długo, miałem do czynienia z wieloma sprawami. Niejeden chciałby mnie załatwić. – Grube wargi się wykrzywiły. – Ale może to tylko jakieś szaleństwo.
On i Bleča korzystają z tego samego scenariusza, pomyślał Anders.
– Commissario, większość VIP-ów z mojego pokolenia ma komunistyczną przeszłość. Wielu dawnych kolegów stanęło w miejscu. Leżą tylko, zanurzeni w brudnej wodzie po kąpieli, z którą ich wylano, przesiąknięci toksyczną zazdrością. Rozumie pan?
– Czy może mi pan podać nazwiska? – Facet wskazywał wielką liczbę swoich wrogów. To nie było pomocne.
– Pewnie, mógłbym rzucić kilka. Jednak w ten sposób może pan szukać wiatru w polu. Czas nie jest po naszej stronie. – Pochylił się w przód i w jego oddechu dało się wyczuć chili. – Commissario, śledztwo musi być ukierunkowane.
Kelner wrócił z menu. Inni goście się nie pojawili. Morava nie spojrzał na kelnera.
– Weźmiemy pstrąga. I butelkę tego specjalnego białego znad Loary – powiedział i odprawił mężczyznę.
– Konkurenci w interesach? – zapytał Anders.
Oligarcha zdecydowanie pokręcił głową.
– Mamy własne sektory. Wystarczy tego dla wszystkich – prawdziwych ludzi sukcesu. Jan Beran trochę powęszył. Zna moje sprawy. To syn starego przyjaciela. Jest bystry i ma kilka pomysłów, ale niektóre są wariackie. Na początek niech pan porozmawia z nim, przesieje je swoim doświadczonym okiem.
Anders zmarszczył brwi. Jakiekolwiek pomysły miał małomówny Beran, były źródłem jego stresu.
Pojawił się skwierczący pstrąg i został wyfiletowany przez kelnera. Anders zadumał się nad jego kunsztem. Nie kupił twierdzenia o szukaniu wiatru w polu. Morava musiał się czegoś domyślać. Dlaczego trzymał to w tajemnicy?
Czech obserwował Andersa jak jakiś obcy gatunek – spojrzeniem zawodowca prowadzącego przesłuchanie. Czy to był klucz do jego przeszłości?
– Jest jeszcze jedna grupa, commissario. W całym naszym mieście dysydenci w starym stylu siedzą w kawiarniach, szepcząc o „niedokończonej sprawie”. Cholerne duchy przeszłości. Są głusi na fakt, że muzyka się zmieniła. Na gramofonie leży nowa płyta.

 
Wesprzyj nas